Zasady komentowania: bez anonimowych komentarzy

Czy konieczne jest wymawianie imienia papieża w modlitwie eucharystycznej?


Wymawianie imienia papieża oczywiście nie jest warunkiem ważności Mszy św.

Warunki ważności to:
1. Odpowiednia materia czyli chleb oraz wino.
2. Odpowiednia forma czyli słowa Konsekracji.
3. Odpowiednia intencja czyli wola sprawowania sakramentu, który sprawuje Kościół.
4. Odpowiedni celebrans czyli wyświęcony ważnie.

Wypowiadanie imienia papieża należy do słów tzw. modlitwy eucharystycznej. Oczywiście generalnie celebrans powinien się dokładnie trzymać podanych w mszale słów. W Novus Ordo Missae dość często wprowadzane są do niego mniej czy bardziej znaczące dodatki. Wiele części jest zmiennych. To sprzyja mentalności pewnej dowolności czy możliwości indywidualnego wyboru dokonywanego przez celebransa. Jest to zwykle niezawinione przez celebransa, gdyż taka jest specyfika Novus Ordo. W tym kontekście można mieć pewną wyrozumiałość, gdy celebrans swoje osobiste wątpliwości czy przemyślenia przenosi do liturgii, zwłaszcza gdy ma przy tym dobrą wolę, tzn. pragnie szczerze i z przekonaniem wypowiadać słowa, a nie wbrew przemyśleniom.

W liturgii tradycyjnej cały kanon jest odmawiany szeptem niesłyszalnym dla innych osób oprócz celebransa. Także tutaj celebrans jest zobowiązany do trzymania się textu zawartego w Missale. Przez fakt cichego odmawiania sprawa jest bardziej powierzona jego sumieniu, gdyż nie ma presji opinii publicznej.

Sprawa dotyczy więc zarówno obowiązywalności textów mszalnych oraz wewnętrznego nastawienia celebransa jak też stanu obiektywnego. W skrócie należy wymienić następujące zasady:

1. Celebrans sprawuje liturgię z upoważnienia i na zlecenie Kościoła. Tym samym powinien unikać wszelkiego włączania własnych przemyśleń czy wątpliwości.

2. Jeśli w sumieniu uzna, że pewnych słów niedotyczących wprost wiary Kościoła i ważności sakramentalnej nie może z całą odpowiedzialnością wypowiedzieć, wówczas powinien wziąć pod uwagę oddziaływanie na obecnych, czyli powinien unikać zgorszenia.

3. Niewypowiadanie imienia papieża nie stanowi samo w sobie schizmy, o ile jest tylko wyrazem wątpliwości a nie woli odcinania się od następcy św. Piotra. Aktem schizmatyckim jest bowiem odrzucenie zwierzchnictwa papieża, a nie zwierzchnictwa osoby, której się nie uważa za papieża. Problem sprowadza się więc do zasadności osądu sytuacji, dokładniej
- odnośnie faktu, czy dana osoba jest papieżem, oraz
- odnośnie prawa i kompetencji orzekania w tej sprawie.
Jest oczywiste, że kompetentne w orzekaniu jest tylko kolegium biskupów. Dlatego jedynie błąd czy niewiedza w tej kwestii może być usprawiedliwieniem.


Czy wolno uczestniczyć w obrzędach Wielkiego Tygodnia według ksiąg sprzed 1955 r.?


Należy rozróżnić przypadki i sytuacje. Jeśli ordynariusz miejsca nie zabronił formalnie sprawowania według ksiąg sprzed reformy Piusa XII, wówczas można przyjąć dopuszczenie domyślne w duchu zasad Kościoła oraz Motuproprio "Summorum Pontificum": obrzędy sprawowane i nakazane przez wieki nie mogą być złe i nie mogą zostać zakazane. Z tej zasady można i należy korzystać bez żadnych wyrzutów sumienia.

Problem się pojawia, gdy ordynariusz miejsca wyda formalny zakaz takiego sprawowania. Wprawdzie nie ma on do tego prawa, jednak prawnie jest odpowiedzialny za sprawowanie liturgii na swoim terenie i należy to uszanować. Należy zwrócić się z uprzejmą prośbą o odwołanie dekretu zakazującego. Może lepiej będzie najpierw udać się na rozmowę, jeśli możliwe. Inicjatywę powinien podjąć duszpasterz, ewentualnie wraz z przedstawicielami wiernych zainteresowanych, po synowsku i bez szumu medialnego. W razie konieczności można się odwołać do Stolicy Apostolskiej. Dopiero w ostateczności można nadać sprawie wymiar medialny, co jednak zwykle jest jedynie kontraproduktywne.

Czy list pasterski może zastąpić kazanie?


Prawnego zakazu takiej praktyki nie ma. Zakaz nie wynika też z definicji kazania. 

Klasyczna definicja brzmi:

"Praedicatio est manifesta et publica instructio morum etfidei, informationi hominumdeseriens, ex rationum semita et auctoritatum fonte proveniens."

(Alain de Lille (+ 1203), Ars praedicandi, w: Patrologia Latina 210, 111-198, tutaj 111C)

Sobór Watykański II mówi odnośnie reformy liturgii (nr 35):


Oraz ogólnie:


Tak więc do definicji ani kazania ani homilii nie należy wymóg pouczania przez celebransa, czy zakaz czytania textu przygotowanego przez innego duchownego. Określona jest natomiast treść i charakter tej części liturgii, że ma
- czerpać z Pisma św. i liturgii
-  wyjaśniać tajemnice wiary i zasady życia chrześcijańskiego.

Gdy list pasterski spełnia te kryteria, jego czytanie w miejscu kazania jest zgodne z zasadami liturgii oraz prawa kościelnego.

Czy należy nawracać żydów?



W pytaniach zawarta jest już odpowiedź. Mogę ją tylko potwierdzić.

Twierdzenie, jakoby nie należało żydom głosić Ewangelii i wzywać ich do przyjęcia wiary w Jezusa Chrystusa, jest wprost sprzeczne z Pismem św., Tradycją Kościoła, stałym nauczaniem papieży oraz teologią katolicką. Wezwanie do wiary w Ewangelię Jezusa Chrystusa oraz nawrócenia jest centralną i istotną treścią już nawet Nowego Testamentu (por. Mk 1,15). Kto zaprzecza temu wezwaniu, stawia się tym poza Bożym Objawieniem i poza Kościołem, i jest tym samym apostatą czyli odstępcą od chrześcijaństwa. Tym samym nie należy go słuchać lecz wezwać do nawrócenia.

Czy wolno czytać książki o "życiu po życiu"?



Najpierw uwagi ogólne. Obecnie nie obowiązuje prawnie Index Ksiąg Zakazanych. Niestety. Aczkolwiek w obecnej dobie ilości drukowanych pism w tematyce religijnej byłoby fizyczną niemożliwością śledzenie publikacyj. Tym bardziej trudno jest ogarnąć publikacje internetowe. Brak umieszczenia na indexie mógłby być interpretowany jako akceptacja czy przynajmniej osąd neutralny, co mogło by być mylące.

Odnośnie książek o "życiu po życiu" są następujące zasadnicze problemy:
- sprawdzalność prawdziwości opisów
- prawdziwość przeżyć
- przesłanie światopoglądowe względnie filozoficzne, które jest dość wyraźnie tendencyjne, tzn. nie tylko naiwnie optymistyczne lecz skierowane przeciw prawdzie o sądzie Bożym i groźbie wiekuistego potępienia.

Naukowo pewne jest, że nie ma możliwości powrotu do życia kogoś rzeczywiście zmarłego (oczywiście pomijając cud czyli wskrzeszenie). Dlatego osoby rzekomo przywrócone do życia przez działania medyczne w rzeczywistości nie były zmarłe. Otwarta pozostaje kwestia pochodzenia i prawdziwości ich przeżyć, a tym samym znaczenia i wartości dla właściego tematu, czyli życia po śmierci.

Podsumowując:

1. Jeśli ktoś czyta taką książką z ciekawości literackiej i nie narażając się na niebezpieczeństwo podważenia i osłabiania przekonania do co prawd wiary, wówczas nie ma grzechu przeciw wierze.

2. Pozostaje jednak kwestia poświęcenia czasu i energii na czytanie czegoś, co być może a nawet prawdopodobnie jest tylko fantazją czy wręcz oszustwem.

Kogo wolno pochować w kościele?



Kodex Prawa Kanonicznego jednoznacznie stanowi, kto może zostać pochowany w świątyni:


Do złamania tego przepisu nie upoważniają żadne względy ani historyczne, zwyczajowe, tym bardziej polityczne.

Kto łamie ten przepis (podobnie jak inne kanony) w sposób świadomy, ten grzeszy ciężko i powinien zostać ukarany. Ponadto dla zachowania porządku prawnego oraz naprawienia zgorszenia należy usunąć ciało ze świątyni i pochować na cmentarzu.

Czy negowanie nieomylności Kościoła jest herezją?



Jeśli ktoś twierdzi, że Kościół jest omylny, to neguje tym samym prawdę wiary katolickiej zdefiniowaną przez Sobór Watykański I:

Całość Konstytucji Dogmatycznej "Pastor Aeternus" można przeczytać tutaj.

Nieomylność papieska jest więc konkretną formą nieomylności Kościoła.
Warunki nieomylności nauczania papieskiego są następujące:
- formalne przemawianie ex cathedra czyli mocą urzędu pasterza i nauczyciela wszystkich chrześcijan, co jest wyraźnie zaznaczone
- zaznaczenie obowiązywania w całym Kościele
- nauczanie w sprawach wiary i moralności czyli odnośnie prawd Bożego Objawienia dotyczących wiecznego zbawienia.

Takiej rangi oczywiście nie ma nauczanie poszczególnych biskupów czy nawet Konferencji Episkopatu. Tylko Kościół jako całość jest nieomylny, czego konkretną realizacją jest nieomylne nauczanie papieskie. W tej nieomylności ma udział każdy, kto podaje to nauczanie i naucza w zgodzie z nim.

Oznacza to, że ktoś odrzucający nieomylność Kościoła jest heretykiem, który automatycznie - czyli bez orzeczenia kary (latae sententiae) - popada w exkomunikę czyli jest wykluczony z Kościoła, jak stanowi Kodex Prawa Kanonicznego:


Chodzi bowiem nie tylko o dogmat soborowy, lecz o prawdę wiary zawartą w wyznaniu wiary. Nieomylność Kościoła jest bowiem istotnym składnikiem jego świętości, która pochodzi od Boga. Negowanie jej oznacza więc pośrednie negowanie tego pochodzenia czy trwania Kościoła Chrystusowego poprzez wieki aż do skończenia świata, co przepowiedział sam Pan Jezus (Mt 28,20).

Jaki jest obecny stan wiedzy odnośnie losu dzieci zmarłych bez Chrztu św.?


Ostatnim oficjalnym dokumentem w tej sprawie jest text Międzynarodowej Komisji Teologicznej z 2007 r.:

http://www.vatican.va/roman_curia/congregations/cfaith/cti_documents/rc_con_cfaith_doc_20070419_un-baptised-infants_pl.pdf

Komisja jest ciałem doradczym działającym przy Kongregacji Doktryny Wiary. Jej przewodniczącym jest prefekt tejże kongregacji:

http://www.vatican.va/roman_curia/congregations/cfaith/cti_documents/rc_con_cfaith_pro_14071997_ictheology_pl.html

Rzeczony text nie jest wprawdzie dokumentem Magisterium Kościoła w sensie ścisłym, lecz jedynie opinią teologiczną. Jednak ma szczególną wagę i charakter z powodu struktury i statusu.

Oczywiście spotkał się także z krytyką chociażby ze strony kręgów związanych z FSSPX:

http://www.piusx.org.pl/zawsze_wierni/artykul/1086

Nie są to jednak argumenty podważające dokument Komisji.

Starszy stan wiedzy jest podany skrótowo np. tutaj.

Tak więc dyskusja teologiczna nie jest zamknięta i przypuszczalnie nigdy nie będzie.

Czy wolno organizować pielgrzymki do miejsc objawień nieuznanych przez Kościół?



Odpowiedź jest krótka: nie wolno. Powód jest prosty. Organizowanie pielgrzymki do tego miejsca
- jest samowolnym pośrednim uznaniem autentyczności rzekomych objawień czyli grzechem przeciw ustrojowi Kościoła pochodzącemu od Boga,
- służy zwykle zaspokojeniu ciekawości i pogoni za sensacją, co jest przejawem braku wiary nadprzyrodzonej,
- służy interesom biznesowym, zwykle niejasnym i wątpliwym, głównie zarówno firmy przejazdowej jak też infrastruktury danego miejsca, nierzadko także samych "widzących".

Co znaczy nieuporządkowane przywiązanie?


Książeczka De imitatione powstała wprawdzie w środowisku mniszym (devotio moderna) i skierowana jest głównie do osób duchownych, jednak generalnie podaje zasady życiu duchowego ważne i możliwe do realizacji także w życiu świeckim.

Zniszczenie przywiązania oznacza wewnętrzną wolność. Św. Ignacy z Loyoli mówi tutaj o "obojętności" (indifferencia) odnośnie posiadania i nieposiadania, czyli gotowości przyjęcia zarówno dóbr jak też ich utraty. Jedynym motywem dla ich zdobywania i dysponowania nimi ma być wola Boża, czyli wielbienie Boga i zbawienie dusz.

Zarówno w przypadku osób duchownych jak też świeckich nie jest możliwe całkowite wyzbycie wszelkiego posiadania. Osoby duchowne ślubują między innymi ubóstwo czyli zależność od przełożonych w dysponowaniu dobrami. Osoby świeckie nie podlegają w tym sensie przełożonym kościelnym, jednak ich dysponowanie dobrami jest także związane przykazaniami Bożymi (miłości Boga i bliźniego) a także obowiązkami stanu. Tak np. ojciec rodziny powinien we wszystkich swoich decyzjach, także odnośnie dóbr materialnych, kierować się celem i dobrem małżeństwa i rodziny, a także Kościoła, ojczyzny i ludzkości. Jest w tym bardziej samodzielny, tzn. zdany na własną roztropność i poczucie obowiązku, i tym większa odpowiedzialność spoczywa na nim.

Czy przed Vaticanum II była możliwa laizacja?


Laizacja - czyli przeniesienie prawne do stanu świeckiego - było zawsze możliwe decyzją Stolicy Apostolskiej czyli papieża.

Przepisy Kodexu Prawa Kanonicznego z 1917 r. są prostsze, choć rozróżniają między między duchownymi niższymi (od tonsury do akolitatu) i wyższymi (od subdiakonatu):


Tak więc przeniesienie do stanu świeckiego wyższych duchownych było możliwe przez dekret bądź orzeczenie Stolicy Apostolskiej. Nie oznaczało to jednak zwolnienia z obowiązku celibatu. Jedynie w przypadku, gdy dany kapłan przyjął święcenia wyższe "pod przymusem ciężkiego lęku", możliwe było zwolnienie z tego obowiązku w wyniku procesu przed sądem kościelnym. Oznacza to, że jedynie w takim przypadku, po orzeczeniu sądowym, taki kapłan przeniesiony do stanu świeckiego mógł zawrzeć sakramentalny związek małżeński.

Ta pozornie surowa dyscyplina ma swoje uzasadnienie praktyczno-życiowe. Nierzadko się bowiem zdarzało i zdarza, że po jakimś czasie laizowany kapłan pragnie powrócić do stanu duchownego i regularnego sprawowania władzy święceń. Związek małżeński jest wtedy przeszkodą.

Jak należy rozważać Pismo św.?


Pytanie w podobnej sprawie było już omawiane. Polecam poczytać, żeby nie powtarzać:


Rozważanie Pisma św. jest szczególnym przypadkiem używania Pisma św. Wskazuję na główne zasady:

1. Pierwotnym i właściwym miejscem czytania i rozważnia Pisma św. jest liturgia Kościoła. Pismo św. już Starego Testamentu nigdy nie było przeznaczone do prywatnego czytania. Wiąże się to nie tylko i nie przede wszystkim z umiejętnością czytania i interpretowania lecz przede wszystkim z celem i charakterem Pisma św.: jest ono świadectwem publicznego Objawienia Bożego, nie lekturą do prywatnego użytku. Potwierdza to także doświadczenie historii: stosowanie prywatne często a nawet zwykle prowadziło do herezyj czy przynajmniej błędów, także o bardzo dalekosiężnych i poważnych skutkach. 

2. W Kościele byli zawsze uczeni teologowie, zwykle duchowni, którzy już przez częsty udział w czytanie Pisma św. w liturgii mieli z nim intensywny kontakt, poszerzany i pogłębiany w osobistym studium, które zawsze zawierało także nabożne rozważanie, odpowiednio do świętego przeznaczenia i charakteru tych ksiąg. Żywe nauczanie Kościoła, zwłaszcza w katechezach i homiliach, było zarówno owocem jak też środkiem zabezpieczającym przed fałszywym podejściem i fałszywymi interpretacjami.

3. W trosce o właściwe podejście oraz dla ochrony przed używaniem Pisma św. wbrew i przeciw jego celowi i charakterowi, Kościół ostrzegał przed zwodzicielami posługującymi się własnymi tłumaczeniami, oraz zezwalał generalnie jedynie na czytanie Pisma św. w oryginalnych językach (hebrajskim i greckim) oraz w tłumaczeniu łacińskim Wulgaty. Oczywiście nie było zakazu rozważania zapamiętanych słów Pisma św.

4. W średniowiecznych klasztorach mniszych rozpowszechnione było nabożne czytanie Pisma św. także poza liturgią (lectio divina). Zabezpieczeniem przed nadużyciami była zarówno codzienna liturgia wraz z nauczaniem pasterzy jak też studia teologiczne oraz czujność przełożonych. Na takim podejściu opiera się także metoda rozważań podana przez św. Ignacego z Loyoli w jego Ćwiczeniach Duchowych. Jest ona rozbudowaniem, uporządkowaniem i zastosowaniem tradycyjnego podejścia Kościoła do Pisma św. według następujących zasad:
- wierność historyczna
- znaczenie duchowe
- prowadzenie do kontemplacji (nowocześnie mówi się o "żywej relacji z Bogiem") oraz
- realizacji we wskazaniach duchowo-moralnych.

Na podstawie tych zasad można podać następujące praktycznie reguły:

1° Zanim się zabierzemy za samodzielne, prywatne czytanie Pisma św., należy wpierw dobrze znać prawdy wiary katolickiej wyłożone w katechiźmie. 

2° Należy przeczytać podstawowe dokumenty Kościoła odnośnie właściwej interpretacji Pisma św., zwłaszcza encykliki papieskie oraz dokumenty soborowe.

3° Dobrze jest przeczytać przynajmniej jeden komentarz do Pisma św. (czy przynajmniej danej księgi) pochodzący od któregoś z Ojców Kościoła czy Doktorów Kościoła (św. Tomasz, św. Bonawentura itp.). Wśród egzegetów współczesnych bardzo trudno jest znaleźć teologa, którego myślenie nie byłoby skażone egzegezą heretycką, protestancką czy modernistyczną, negującą czy to prawdy wiary, czy wręcz boskie natchnienie Pisma św.

4° Ważne i pożyteczne jest też skorzystanie z fachowego wprowadzenia do rozważania Pisma św., zwłaszcza według metody ignacjańskiej.

5° Istotne jest odpowiednie osobiste podejście do lektury i rozważania Pisma św., tzn. w duchu modlitwy i pobożności, nie dla zaspokojenia ciekawości, szukania tylko wiedzy, czy tylko dla celów czysto apologetycznych. Innymi słowy: konieczne jest czytanie jako świadectwa Bożego Objawienia danego ludzkości, w tym także każdemu osobiście, ku uświęceniu każdego. Do tego konieczne jest duch modlitwy, życie w łasce uświęcającej, przyjmowanie sakramentów świętych, oraz moralne prowadzenie się.

6° Konieczne jest regularne konsultowanie się czy to ze spowiednikiem czy z duszpasterzem, tzn. poddanie swoich osobistych przemyśleń nauczaniu Kościoła.

Co znaczy zrodzenie Syna Bożego?


Nie wiem, do jakiego kontextu odwołuje się pytanie. Należałoby go podać. Domyślam się, że chodzi o kwestię zasadniczą, mianowicie o relację między Bogiem Ojcem a Bogiem Synem.

W teologii jest to powiedziane w wyznania wiary: "genitus non factus", czyli zrodzony a nie stworzony. Chodzi o to, że Syn Boży nie ma początku, tak samo jak Ojciec. Zrodzenie w przypadku Syna Bożego oznacza się stałą, trwałą relację pochodzenia właściwą dla Ojca i Syna. O tyle istnieje analogia do pochodzenia w przypadku ludzi. Jest to udzielanie się Ojca Synowi, który jest współistotny i tym samym tak samo odwieczny jak Ojciec, gdyż do boskiej istoty czyli boskości należy trwanie bez początku i bez końca.

Wraz z istotą czyli boskością (boską naturą) Syn Boży czerpie od Ojca wszelkie właściwości, także mądrość. W tym znaczeniu można mówić o zrodzeniu z mądrości Ojca.


Czy bycie świadkiem na "ślubie" cywilnym jest grzechem?


Tzw. ślub cywilny jest jedynie aktem administracyjnym wobec organów państwa i nie konstytuuje związku małżeńskiego sakramentalnego. Dla katolika jedyne ważne zawarcie odbywa się według formy kościelnej. Tym samym tzw. ślub cywilny jest aktem grzesznym, jeśli jest oderwany od zawarcia sakramentalnego a jest traktowany jako małżeństwo z prawami i obowiązkami. Z tego powodu katolik nie powinien brać udziału w takim świeckim obrzędzie, tym bardziej jako tzw. świadek. Jeśli ktoś jest świadomy problemu, to popełnia grzech przez swój udział, gdy w pewien sposób, przynajmniej przez swoją obecność wyraża poparcie dla związku grzesznego.

Czy istnieje analogia między drzewem z raju a krzyżem?



Jest owszem teologiczna analogia, wyrażona chociażby w prefacji o Krzyżu Świętym Mszału Rzymskiego:


Drzewo oznacza życie i trwałość. Samo w sobie jest oczywiście stworzeniem z dziedziny botaniki. Jednak w Piśmie św. ma szerokie zastosowanie symboliczne. Co do szczegółów odsyłam do komentarzy i słowników biblijnych. Można je znaleźć w każdej dobrze wyposażonej bibliotece teologicznej.


Na czym polega prywatny kult osób zmarłych w opinii świętości?



Poprzednie pytanie wywołało pytanie dalsze związane: czy zgodne z wiarą katolicką jest prywatne przemawianie do osób zmarłych, zwłaszcza do zmarłych w opinii świętości?

Po pierwsze, jest to coś istotnie innego niż publiczne przemawianie do osoby zmarłej, zwłaszcza podczas kazania. 

Po drugie, opinia świętości nie jest beatyfikacją lecz spontaniczną reakcją wiernego ludu. Okazuje się to szczególnie przy grobie tej osoby, nie tylko podczas pogrzebu. Wierni okazują swoje przywiązanie do niej, zwykle przez zapalanie świec, składanie kwiatów. Niekiedy pojawiają się też prośby modlitewne o wstawiennictwo tej osoby.

Po trzecie, poprawnie powinne one być skierowane do Pana Boga ze wskazaniem na wstawiennictwo. Osoby bez wiedzy teologicznej nierzadko proszą spontanicznie wprost osobę zmarłą, co nie jest poprawne teologicznie. Do tzw. kultu prywatnego wystarczy skierować prośbę do Pana Boga wskazując na wstawiennictwo danej osoby.

Taki kult prywatny jest ważnym argumentem w procesie beatyfikacyjnym. Istotne jest, żeby był spontaniczny, tzn. niesterowaną i niepromowaną odgórnie - także przez władze kościelne - inicjatywą własną wiernych, oraz trwały, tzn. trwał przez dłuższy czas, także w pokoleniu, które nie znało danej osoby osobiście.

Czy przemawianie do zmarłych jest zgodne z wiarą katolicką?


W ostatnich latach upowszechnił się zwyczał zwracania się do zmarłych w drugiej osobie nie tylko w przemówieniach członków rodziny czy innych świeckich lecz także w kazaniach czyli słowach kierowanych przez duchownych podczas liturgii. Zwyczaj ten przeniknął z obrzędów świeckich i nie ma żadnej podstawy w Tradycji katolickiej. Nasuwa się pytanie, czy jest on zgodny z wiarą katolicką.

Naczelną zasadą jest oczywiście nauczanie Kościoła o rzeczach ostatecznych czyli śmierci, sądzie, niebie, piekle oraz czyśćcu. Wiąże się z tym także sprawa modlitwy za zmarłych.

Śmierć jest przejściem duszy nieśmiertelnej do wieczności poprzez sąd Boży indywidualny, w którym rozstrzyga się wieczny los człowieka: wieczna szczęśliwość w niebie - ewentualnie poprzez czyściec czyli karę czasową za grzechy przebaczone a nieodpokutowane - albo wieczne potępienie czyli piekło. W śmierci następuje oddzielenie duszy od ciała, tym samym także od wszystkich władz zmysłowych, które są w sposób naturalny związane z ciałem. Innymi słowy: ciało zmarłego na pewno nie słyszy, nie widzi, nie czuje. Do kogo więc kierowane są przemówienia i kazania kierowane do osoby zmarłej? Czy do duszy? Takie jest chyba mniemanie osób stosujących tę praktykę. Aczkolwiek stosują je nierzadko także osoby wprost deklarujący się jako niewierzący w nieśmiertelność duszy i życie wieczne. W takim wypadku jest to jedynie czy to forma literacko-retoryczna, czy metoda psychoterapii w sytuacji żałoby. Jednak powiązania - przynajmniej faktyczne, nawet jeśli nie są świadome i zamierzone - mogą być i de facto są dalsze i głębsze. Pomijając spontaniczne, odruchowe zachowanie osób bliskich, bolejących nad stratą i pragnących utrzymać komunikację z osobą zmarłą, przemawianie do zmarłych jest właściwie zwyczajem spirytystycznym czyli sekt okultystycznych. Jak się to ma do wiary i nauczania Kościoła?

Teologia katolicka jest także w tej kwestii trzeźwa, oparta na twardych danych zarówno Bożego Objawienia jak też poznania czysto racjonalnego, zwłaszcza zdrowego rozsądku i doświadczenia. Jak zaznaczone już, nie ma żadnych podstaw do przyjęcia, by ciało zmarłego czy także dusza osoby zmarłej słyszała, widziała, czuła itd. Ciało ulega rozkładowi, z czasem całkowitemu. Dusza bez ciała nie ma kontaktu ze światem doczesnym, gdyż jako stworzenie duchowe nie ma bezpośredniego kontaktu ze światem materialnym, lecz jedynie poprzez ciało. Jedynie Bóg ma bezpośredni kontakt ze wszystkimi swoimi stworzeniami. Także aniołowie - zarówno duchy święte jak też upadłe czyli szatan i demony - nie mają bezpośredniego kontaktu ze światem materialnym, lecz jedynie poprzez dusze ludzkie, innych aniołów oraz na mocy specjalnego działania Bożego.

Innymi słowy: zmarli nie wiedzą nic o naszych słowach, uczuciach itp. skierowanych do nich, chyba że Pan Bóg im to okaże. Tym samym próba pominięcia Pana Boga w tym "kontakcie" jest właściwie absurdalna. Na taką próbę wygląda zwracanie się do osoby zmarłej tak jakby słyszała, czuła, widziała. Z punktu widzenia teologicznego jest to zwyczaj przynajmniej bezmyślny, a nawet zalatujący spirytyzmem.

Kościół stosował zawsze jedynie modlitwę za zmarłych, nie przemawianie do nich. Modlitwa za nich owszem może mieć formę rozbudowaną, opowiadającą o ich życiu, wyrażającą wdzięczność, także ból i żal. Wówczas odpowiada zarówno wierze katolickiej jak też potrzebie chwili do wyrażenia uczuć.

Dopiero od orzeczenia Kościoła w akcie beatyfikacji wolno zwracać się do osób zmarłych beatyfikowanych z prośbą o wstawiennictwo czy z podziękowaniem. Lekceważenie tej zasady jest właściwie podważaniem sensu i znaczenia beatyfikacji. Nie przypadkowo zwyczaj zwracania się do zmarłych na pogrzebie przeniknął z protestantyzmu czy wręcz z kręgów ateistycznych czy agnostyckich, gdzie jest to oczywiście tylko forma retoryczna dla wyrażenia uczuć. Katolikom nie godzi się praktykowanie tego zwyczaju, przynajmniej z powodu możliwości nieporozumień teologicznych i tym samym zgorszenia.

Przy okazji parę innych uwag związanych z tematem.

1. Także podczas pogrzebu oraz pełnienia warty honorowej przy trumnie w świątyni obowiązuje zasada, że mężczyznom nie wolno mieć nakrycia głowy, także mundurowym. Jedynym dopuszczalnym nakryciem głowy strój liturgiczny (mitra biskupia, biret duchownych). Wyjątek może być w razie niepogody.

2. Czarny kolor liturgiczny nie został ani unieważniony ani zakazany. Oznacza on wyjątkowość obrzędu polegającą na modlitwie za zmarłych. Kolor fioletowy jest natomiast kolorem pokutnym i tym samym powoduje nieporozumienie, jakoby chodziło o pokutę czyli nawrócenie i odbywanie kary za grzechy. Kolor czarny oznacza rzeczywistość ostateczną, czyli nieznany los zmarłej osoby, w powiązaniu z modlitwą za nią. Fioletowy jako pokutny albo wskazuje na pokutę żyjących, albo na pokutę duszy w czyśćcu: w pierwszym wypadku jest negacją sensu i wagi modlitwy za zmarłych, czyli negacją czyśćca (tym samym podzielaniem herezji protestanckiej i wschodniackiej), w drugim jest bezpodstawnym mniemaniem o losie danej duszy, tzn. że jest ona w czyśćcu. W każdym razie fiolet powoduje wieloznaczność i fałszuje sens obrzędu.

3. Zasadą jest, że ciało wiernych świeckich wystawione w świątyni ma być zwrócone twarzą ku ołtarzowi, tak samo jak podczas liturgii za życia. Natomiast ciało kapłana ma być zwrócone twarzą ku ludowi, gdyż oznacza to godność kapłańską, która trwa także po śmierci. Ciało kapłana w trumnie jest odziane w szaty mszalne koloru fioletowego, co oznacza ducha pokuty, w jakim odszedł z tego świata.

Czym się różni katolickie nauczanie społeczne od kapitalizmu i komunizmu?



Powyższy schemat jest oczywiście uproszczeniem. Ilustruje jedynie główne zasady.

W kapitaliźmie najwyższą wartością jest kapitał roszczący sobie prawo do nieograniczonej wolności. De facto jest to wolność dla interesów koncernów i ich właścicieli. De facto sterują oni politykami i państwem. Przeciętny obywatel podporządkowany jest zarówno kapitałowi jak też państwu. Dysponuje pewną minimalną wolnością gospodarczą, a dochody stanowią o pozycji i znaczeniu.

W komuniźmie (kolektywiźmie) państwo pod dyktaturą partii komunistycznej jest jedynym czy głównym właścicielem czyli de facto kapitalistą. Tworzy je aparat administracji i przymusu, który steruje kapitałem. Partia i kapitał to de facto jedno. Istotnym elementem jest "elita" czyli czerwona burżuazja, tożsama z wysokimi funkcjonariuszami partii i zarazem państwa.

W katolickim nauczaniu społecznym, którego zasadą jest personalizm, prawo Boże - wraz z przykazaniem miłości oraz celem wiecznym - ma znaczenie nadrzędne. Ono stanowi o godności każdego człowieka i stoi na jego straży. Ochrona ta dotyczy także działalności gospodarczej, czyli wolności pomnażania dóbr. Państwo ma znaczenie podrzędne i pomocnicze wobec osób i ich praw.

Nie trudno zauważyć, że kapitalizm i komunizm mają ze sobą wiele wspólnego, zarówno odnośnie pozycji wielkiego kapitału jak też w relacjach międzyludzkich. Natomiast personalizm zawiera wprawdzie główny oficjalnym postulat kapitalizmu, mianowicie wolność działalności gospodarczej oraz służebną rolę państwa, jednak podporządkowuje je prawdzie o człowieku i normom etycznym.

Oczywiście w rzeczywistości istnieją formy mieszane. Tak np. większość państw o gospodarce tzw. wolnorynkowej ma system, który jest mieszanką kapitalizmu i komunizmu, w różnych proporcjach. W USA np. system jest bliższy czystemu kapitalizmowi, w UE natomiast komunizmowi, aczkolwiek też z pewnymi domieszkami personalizmu, jak w krajach niemieckojęzycznych.

W Polsce system jest specyficzną mieszanką kapitalizmu i komunizmu. Ma bowiem miejsce niemal utożsamienie państwa z kapitałem internacjonalistycznym, przy czym niegdysiejsza czerwona burżuazja usadowiła się w kapitale i jest na jego usługach, zajmując stanowiska także w administracji państwowej, w sądownictwie itd. Ten związek wielkiego kapitału z państwem wyjaśnia wrogość państwa wobec drobnej przedsiębiorczości, gdyż stanowi ona konkurencję dla wielkiego biznesu i jest podstawą wolności zarówno indywidualnej jak też politycznej.

Oczywiście powoduje to słuszną krytykę i sprzeciw. Dlatego popularne są zwłaszcza wśród młodzieży hasła liberalne i kapitalistyczne. Młodzież chce realizować swoje pomysły w sposób wolny i startować w życie bez ucisku podatkowego. Nie mając ani gruntownej wiedzy, ani rozeznania w sytuacji, daje się łatwo manipulować zarówno ideologicznie jak też praktycznie. Niestety brak wiedzy w dziedzinie katolickiej nauki społecznej jest bardzo częsty także wśród duchowieństwa, które tym samym nie jest w stanie przekazać młodzieży odpowiednich zasad i nauczyć myślenia kategoriami katolickimi.

Jedyną szansą na poprawę systemu i tym samym prawdziwej wolności rozwoju społecznego i dobrobytu jest więc poznawanie i stosowanie nauczania Kościoła. Wymaga to solidnych studiów, ale także odwagi wypowiadania się odnośnie aktualnych spraw i poczynań rządzących, także za cenę narażenia się władzy czy grupom interesów. Tylko autentyczne nauczanie Kościoła jest ostoją i gwarantem zarówno prawdy o człowieku i życiu społecznym, jak też wolności i rozwoju zarówno indywidualnego jak też wspólnotowego i państwowego.

Czy można przekląć cebulę? (uzupełnione)


Po pierwsze jest kwestia faktyczności tego zdarzenia, tzn. czy rzeczywiście miało miejsce, a nie jest jedynie mniej czy bardziej oderwaną od rzeczywistości fantazją tej osoby. Różne rośnięcie dwóch roślin może mieć różne przyczyny. Najpierw konieczne by było wykluczenie zwykłych naturalnych przyczyn.

Po drugie, nie ma doświadczalnych dowodów na tego typu działanie ludzkich słów czy intencyj. Innymi słowy: nie ma sprawdzalnych danych doświadczalnych, by przekleństwo wypowiedziane przez człowieka miało moc ingerencji w naturalny proces zachodzący w roślinych czy innych stworzeniach nieduchowych.

Po trzecie, przekleństwo jest oczywiście przyzywaniem mocy szatańskiej (demonicznej). Jednak także szatan nie ma naturalnej mocy takiego wpływu na procesy w stworzeniach materialnych, tzn. ingerowania w działanie praw przyrody. Tylko Bóg jest Panem tych praw i procesów, tym samym może ingerować, co czyni w cudach.

Po czwarte, nie jest wykluczone, że szatan działa mocą niezbadanych jeszcze czy ukrytych praw przyrody. Istotne jest, że są to prawa naturalne, czyli należące do natury stworzonej i jej możliwości. Innymi słowy: szatan nie może działać cudów we właściwym sensie, czyli czegoś, co wykracza poza prawa naturalne. Jednak może działać posługując się nieopisanymi jeszcze naukowo mechanizmami i prawami przyrody. Trudność polega więc tutaj na stanie naszej wiedzy naukowej. Jednak istotna jest tutaj zasada koherencji praw naturalnych, która wynika z ładu w porządku stworzenia pochodzącego od Boga. Pan Bóg na pewno nie stworzył sprzecznych praw przyrody. Oznacza to, że także ewentualne nieznane czy niezbadane mechanizmy naturalne muszą być zgodne ze znanymi, choć mogą je przekraczać.

Podsumowując:
1. Tego typu przeklinanie przedmiotów, jak w podanym przykładzie, jest przywoływaniem mocy szatana i jest grzeszne niezależnie od skuteczności.
2. Osoba praktykująca takie przeklinanie współpracuje z szatanem, niezależnie od swojej świadomości.
3. Nie można wprawdzie całkowicie wykluczyć szatańskiej ingerencji w znane procesy naturalne, jednak taki przypadek jest nieprawdopodobny przynajmniej dopóki nie są wykluczone znane przyczyny naturalne.

Wiąże się z tym oczywiście kwestia exorcyzmowania rzeczy i przedmiotów, już chociażby w tradycyjnym obrzędzie poświęcenia wody. Znaczenie exorcyzmowania soli i wody jest dość jasno wyjaśnione w samym exorcyźmie. Nie ma w nim oczywiście mowy o opętaniu tych stworzeń, gdyż opętanie dotyczy wyłącznie ludzi. Exorcyzmowanie rzeczy jest jakby negatywną stroną poświęcenia, czyli wyrwaniem ich z posługiwania się nimi przez szatana. Natura i rodzaj tego możliwego posługiwania się, została wspomiana powyżej.


UZUPEŁNIENIE

W reakcji na tę odpowiedź otrzymałem wskazanie na fragment z Ewangelii św. Mateuszowej (21):

Paralele w dwóch innych Ewangeliach wskazują na dokładniejsze znaczenie tego wydarzenia.
U św. Marka (11) opis jest całkiem podobny:


Chodzi tutaj o działanie uczniów według przykładu Jezusa Chrystusa i woli Bożej. Drzewo figowe miało służyć pożywieniu, takie jest jego przeznaczenie w porządku stworzenia. Spowodowanie uschnięcia - uczynione wszechmocą Boską - obrazuje karę za bezużyteczność w świetle tego porządku. 

Warto wspomnieć także św. Łukasza (13), gdzie jest mowa o przypowieści, która ma znaczenie szersze, metaforyczne:
Tutaj Pan Bóg jest gospodarzem, który oczekuje owoców z drzewa. Ono jest metaforą narodu wybranego. Nie ma tutaj mowy o przekleństwie, jednak istotne przesłanie teologiczne jest takie samo: chodzi o władzę i wszechmoc Boga.

Otrzymałem także wskazówkę na text w tradycyjnym Rituale Romanum.  Chodzi o modlitwę przyzywającą przeciw szkodliwym zwierzętom:


Problem dotyczy ostatniego fragmentu czyli exorcyzmu, w którym przeklinane są szkodniki. Otóż ten text należy rozumieć w połączeniu i w świetle modlitwy poprzedzającej, w której kapłan prosi Boga o Jego działanie przeciw pladze szkodników. Tym samym nie chodzi tutaj o przeklinanie przez człowieka, lecz o działanie kapłana w imieniu Boga ku ochronie człowieka. Tak więc nie jest to wzywanie mocy szatana lecz wzywanie mocy Bożej ku pomocy człowiekowi. Jest to coś istotnie innego niż zawarty w pytaniu przykład z cebulą, gdyż oznacza on, że ktoś sobie z własnej woli, dla własnego widzimisię przeklął cebulę. Z pewnością nie było to wezwanie wszechmocy Pana Boga, gdyż nie chodziło o pomoc dla człowieka. Tak więc mogło oznaczać jedynie wezwanie mocy szatańskich czy okultystycznych.

Czy można polecić publikacje x. Hellera?




Nie znam na razie jego książek. Zapoznałem się tylko z niektórymi jego wystąpieniami dostępnymi na youtube. Na tej podstawie mogę powiedzieć, że wprawdzie wykazuje większą i solidniejszą wiedzę niż x. Grygiel, jednak jego wystąpienia są 
- po pierwsze manipulacją posługującą się fragmentami wiedzy przyrodniczej
- po drugie propagowaniem ateizmu i agnostycyzmu pod zasłoną dymną fragmentów wiedzy przyrodniczej. 
Innymi słowy: koń trojański w Kościele. A nierzadko nawet po prostu oszukuje. 

Dwa przykłady z jednego wykładu na yt (https://www.youtube.com/watch?v=kEttdVlv3gI): 

1. Mówiąc o teorii kwantowej twierdzi, że deterministyczna interpretacja została porzucona i zastąpiona przez powszechnie obecnie przyjętą interpretację indeterministyczną czyli tzw. kopenhaską (Bohr i Heisenberg). Jak można wyczytać już nawet na wiki, jest dokładnie odwrotnie. Już od ok. 1950 ta interpretacja została nawet przez samych fizyków zdemaskowana jako nie mająca podstaw experymentalnych i mająca charakter wyłącznie filozoficzno-aprioryczny. Do tego wniosku doszli nawet byli zwolennicy interpretacji kopenhaskiej jak Landé, tym bardziej krytycy jak de Broglie i Bohm. Innymi słowy: x. Heller albo nie zna stanu fizyki po połowie XX w. albo po prostu oszukuje. 

2. X. Heller twierdzi, że według teologów Pan Bóg nie ingeruje w bieg historii. Nie wiem, jakich teologów ma na myśli, ale na pewno nie są to teologowie katoliccy, ani nawet protestanccy, o ile uznają autorytet Pisma św. Tak twierdzą deiści, a nie teologowie, gdyż to twierdzenie podważa możliwość Bożego Objawienia i tym samym całą teologię. Tak więc po pierwsze jest to kłamstwo co do faktów, po drugie herezja, a właściwie apostazja z punktu widzenia teologii.

"Teologia ewolucyjna" czyli apostazja w natarciu




X. Wojciech Grygiel ostatnio zwrócił na siebie uwagę wypowiedzią, która jest widocznie próbą rozwinięcia i ugruntowania jego poprzednich wystąpień w temacie stosunku między „nauką“ a teologią. Podejmuje przy tym pomysł swojego mistrza x. Michała Heller’a, formułując własne poglądy wokół idei tzw. teologii ewolucyjnej. Tytuł wystąpienia jest prowokacyjny i wskazuje na próbę obrony przed zarzutem herezji, który dane mi było niestety już wielokrotnie formułować, jak można się zapoznać we wcześniejszych wpisach:

https://teologkatolicki.blogspot.com/2018/07/udawany-katolicyzm-czyli-czy-fideizm.html

https://teologkatolicki.blogspot.com/2018/11/teologia-zabakana-czyli-czy-diabel-nie.html

https://teologkatolicki.blogspot.com/2018/11/czy-liturgia-tradycyjna-jest-mao.html

Podobnie jak w poprzednich znanych mi wystąpieniach, x. Grygiel popełnia szereg elementarnych błędów, przekręceń i zakłamań, stawiających pod znakiem zapytania przynajmniej jego wiedzę filozoficzną i teologiczną. Oto najważniejsze:

1.
Utożsamianie nauki z naukami przyrodniczymi. Nasuwa się więc pytanie, czy x. Grygiel zapoznał się choćby z podstawowymi podręcznikami w temacie teorii nauk, czy może je po prostu ignoruje. A może uważa, iż wystarczy powielać i sugestywnie przedstawiać pomysły swego mistrza w zamian za zapewnienie kariery akademickiej (aczkolwiek nie może to być kariera naukowa we właściwym sensie, lecz jedynie zabieganie o stanowisko i popularność). Choćby elementarna wiedza z historii filozofii na poziomie podstawowym powinna właściwie chronić przed tego typu prymitywnym scjentyzmem (empirycyzmem). Wystarczy zapoznać się chociażby z hasłem "nauka" w dowolnej encyklopedii czy podręczniku. Nawet pod hasłem "science", zwykle zawężającym pojęcie nauki do przyrodnictwa, można się zapoznać ze znacznie szerszym pojęciem nauki niż to stosowane przez x. Grygiela (tak np. tutaj). 

Odnośnie różnorodności w dziedzinie teorii już nawet samych nauk przyrodniczych, można się dowiedzieć chociażby w jednym z najpopularniejszych źródeł w tym temacie, mianowicie w książce australijskiego filozofa nauki, która doczekała się kilku wydań (aktualizowanych) oraz tłumaczeń na kilkanaście języków:


https://en.wikipedia.org/wiki/What_Is_This_Thing_Called_Science%3F

Innymi słowy: zawężenie pojęcia nauki do przyrodnictwa może być wyrazem osobistych przekonań i ostatecznie irracjonalnych założeń, ale nie może być przejawem uczciwości intelektualnej kogoś znającego historię nauki, zwłaszcza u kogoś, kto zajmuje się akademicko filozofią.

2.
Utożsamianie "nauki" (= nauk przyrodniczych) z ewolucjonizmem. Jest to następny moment czy to elementarnej niewiedzy czy oszukiwania odbiorców (czy może jednego i drugiego). Dotyczy to już nawet stanu nauk przyrodniczych, gdzie teoria ewolucji ma status najwyżej hipotezy interpretującej pewne dane paleontologiczne, jednak nadal bardzo oddalonej od prezentowania zupełnego i niesprzecznego naukowego wyjaśnienia powstania gatunków (więcej o tym poniżej w punkcie 13. wraz z odnośnikami). Widocznie x. Grygiel wykazuje zupełnie bezkrytyczne podejście zarówno do teorii ewolucji jak też do ewolucjonizmu. Nie jest istotne, czy czyni to z braku wiedzy czy z braku samodzielnego myślenia, gdyż jedno i drugie jest haniebne dla kogoś parającego się nauką i nauczaniem akademickim.

3.
Negowanie - pośrednie, ale wyraźne - naukowości teologii. Wiąże się to oczywiście ze wspomnianym scjentystycznym (empirystycznym) redukcjonizmem. Zauważyć należy, że konsekwentnie x. Grygiel powinien zanegować także naukowość filozofii i tym samym zasadność akademickiego uprawiania dziedziny, którą się zajmuje i reprezentuje na uczelni.

4.
Twierdzenie, jakoby „teologia ewolucyjna“ zaczęła się w latach 50-ych XX wieku. Fałszywości tego mniemania nie może zmienić powoływanie się na takich przedstawicieli jak E. Schillebeeckx i K. Rahner.  Wystarczy znać choćby pobieżnie historię teologii, by wiedzieć, że temat i problem tzw. rozwoju dogmatów był burzliwie dyskutowany już w XIX w. w związku z heglizującą tzw. Szkołą w Tübingen. Reakcją Kościoła były dokumenty zwłaszcza bł. Piusa IX i św. Piusa X potępiające modernizm, do którego stałego repertuaru należało właśnie podważanie trwałej prawdziwości Objawienia Bożego poświadczonego w Tradycji Kościoła i Piśmie św. Ze strony teologów ważnym głosem był chociażby kard. John Henry Newman ze swoją koncepcją „organiczności“ rozwoju.



Modernistyczno-heretycka koncepcja została sformułowana w sprytniejszy sposób przez masona Maurice’a Blondel’a (zm. 1949), na którym oparł się nurt tzw. nowej teologii, potępiony przez papieża Piusa XII w encyklice Humani generis. Papież mówi dość wyraźnie:



Już wtedy także wnikliwe analizy teologiczne, jak słynna książka holenderskiego dominikanina, wykazały główne cechy tego nurtu:
- irracjonalizm i intuicjonizm, czyli właściwie subjektywistyczny agnostycyzm,
- konfuzjonizm czyli brak uporządkowanej i jasnej prezentacji poglądów i argumentów
- ewolucjonizm.

Do tego nurtu należą wyexponowani przez x. Grygiela: niemiecki jezuita Karl Rahner i belgijski dominikanin Edward Schillebeeckx.




















Z całą pewnością nie są oni ani protoplastami, ani pomysłodawcami „ewolucji dogmatów". Ich "zasługą" jest jedynie podważanie trwałości i niezmiennej prawdziwości nauczania Kościoła, także rozumianego jako nieomylne. Czynili to w sposób podstępny i pokrętny. Jednak z całą pewnością nie reprezentowali tak prymitywnej i absurdalnej koncepcji, jaką podaje x. Grygiel.

Nie ma też ona nic wspólnego z nauczaniem Soboru Watykańskiego II. W Konstytucji dogmatycznej Dei Verbum jest dość wyraźnie powiedziane, że rozwój dotyczy wyłącznie rozumienia i wprowadzania w życie nauczania Apostołów, czyli Bożego Objawienia poświadczonego w Piśmie św. i Tradycji:


Nie ma to więc nic wspólnego z wprowadzaniem do teologii koncepcyj i pojęć obcych czy wręcz sprzecznych z prawdą Bożego Objawienia, nawet jeśli ubierają się w rzekomą naukowość czy nowoczesność.

5.
X. Grygiel relacjonuje poglądy tych teologów:

  
Niestety popełnia przy tym następne oszustwa:

- Jako zasługę Schillebeeckx'a podaje twierdzenie, że „nie ma nuda vox Dei“ ("nie ma gołego głosu Boga"), podczas gdy co do tego zgodni są i zawsze byli wszyscy teologowie katoliccy. Natomiast problem polega na prawdziwości i niezmienności Bożego Objawienia.

- Twierdząc, że „pojęcia religijne nacechowane są symbolicznością i metaforyką“, nie podaje źródła. Tym samym należy to potraktować jako własną tezę x. Grygiela. Nie są mi znane wypowiedzi rzeczonych dwóch teologów, z których mogłoby pochodzić to twierdzenie. Otóż każdy teolog katolicki o choćby podstawowym wykształceniu wie, że czym innym jest symbol, czym innym metafora, a jeszcze czym innym jest analogia. Sam K. Rahner w swoim ostatnim publicznym wystąpieniu wyraźnie mówił o tym, że teologia jest poznaniem analogicznym:

https://www.youtube.com/watch?v=Vthweqb97I4

Zresztą wie o tym każdy, kto zna choćby podstawy teologii katolickiej. A jest to zupełnie coś innego niż poznanie przez symbole czy metafory. Skąd więc x. Grygiel bierze swoje twierdzenie? Trudno powiedzieć. Na pewno nie ze źródeł teologii katolickiej.

- Przypisanie K. Rahner’owi koncepcji dogmatu jako „amalgamatu“ jest także oszustwem. Po pierwsze Rahner nie używa tego wyrażenia dla określenia dogmatu, po drugie nie odpowiada to jego koncepcji. W źródłach podanych w oficjalnej bibliografii nie ma śladu takiego poglądu:


W ujęciu K. Rahner’a Boże Objawienie jest „wydarzeniem komunikatywnym“, które zawiera także odpowiedź człowieka na słowo Boże, a ta odpowiedź należy do jego istoty. Tak więc rozwój dogmatów polega na rozwoju samego Objawienia, które się stale wydarza w przepowiadaniu słowa i odpowiedzi na nie przez wiarę. Jest to więc coś zupełnie coś innego niż amalgamat elementów zmiennych i niezmiennych.

6.
Kontextualności dogmatów - właściwie pojętej - ani konieczności hermeneutyki nie negował ani nie neguje żaden teolog katolicki. Ten temat po prostu nie ma nic wspólnego z ewolucją dogmatów, lecz należy od zawsze do podstaw warsztatu teologicznego, zwłaszcza w dogmatyce katolickiej. Innymi słowy: każdy teolog katolicki rozumie dogmaty w kontekście herezyj, do których się odnoszą. Po prostu nie ma innej możliwości. Prezentowanie tego jako odkrywczego wynalazku Rahner'a i Schillebeeckx'a jest po prostu albo przejawem ignorancji albo zwykłym oszustwem.

7.
Podanie opisu stworzenia (z Księgi Rodzaju) jako przykładu metafory stosowanej w dogmatach świadczy o zupełnym niezrozumieniu i pomieszaniu pojęć, nawet jeśli należy rozumieć metaforę jako rodzaj analogii (czyli zestawienia na zasadzie podobieństwa). Po pierwsze, zarówno w samym Piśmie św. jak też w jego interpretacjach na przestrzeni wieków zupełnie nic nie wskazuje na to, by chronologia stworzenia - jako dzieło sześciodniowe - była kiedykolwiek rozumiana jako element światopoglądu. Po drugie, właściwą treścią dogmatyczną jest akt stworzenia, czyli pochodzenie od Boga. Tutaj x. Grygiel powinien się określić, czy tę treść uważa za zmienną, przejściową metaforę, czy nie. Niestety tego określenia brakuje, mimo że jest to istotne w kontekście mówienia o ewolucji, gdyż pojęcie to jest zaczerpnięte z przyrodnictwa (bardzo szeroko rozumianego), gdzie stanowi przeciwieństwo stworzenia. 

8.
Następna folia postępuje w sposób typowy dla x. Grygiela. Cytat wyrwany z kontextu całości koncepcji Rahner'a wykorzystany zostaje w sposób fałszywy i dla tez fałszywych, za to powtarzanych maniakalnie:


Powiedzieć tutaj trzeba:
- Pochodzenie słów od Rahner'a nie pomniejsza ich fałszywości.
- X. Grygiel fałszywie przypisuje swoją własną definicję "ewolucji dogmatu" ogólnemu nazewnictwu. Takiej definicji nie ma zresztą także ani u Newman'a ani u Rahner'a.
- Istotne jest tutaj powtórzenie zasadniczej tezy x. Grygiela (a właściwie jego mistrza x. Heller'a) bez choćby próby uzasadnienia, co jest niegodne jakiejkolwiek poważnej wypowiedzi szanującej odbiorców. Nazwanie objawionych prawd wiary "twierdzeniami teologicznymi" świadczy o zupełnym braku kompetencji przynajmniej w teologii katolickiej. Zaś skoro "elementy zmienne" x. Grygiel łączy z wielością stanowisk filozoficznych, to wynika z tego, iż wyznaje relatywizm poznawczy, który jest właściwie agnostycyzmem, czyli, mówiąc wprost, typową dla modernizmu i potępioną przez Kościół fundamentalną herezją.

9.
Fałszywe jest twierdzenie, jakoby samo Pismo św. było wolne od filozofii i że dopiero w okresie pobiblijnym (patrystycznym) nastąpiło przeniknięcie myśli greckiej do teologii:


Jest to ewidentnie sprzeczne z prostymi historycznymi faktami. Wystarczy jeden przykład, kluczowy. Otóż Septuaginta, greckie tłumaczenie Starego Testamentu powstałe ok. półtora wieku przed Chrystusem, dla imienia Boga Jahwe objawionego Mojżeszowi (Księga Wyjścia) stosuje wybitnie metafizyczne pojęcie Ο ΩΝ czyli "istniejący". Ponadto fałszywe jest przypisywanie samym księgom biblijnym braku racjonalności. Już opis stworzenia w Księdze Rodzaju jest wybitnym przykładem racjonalnego zwalczania mitologii czyli wierzeń chociażby w boskość ciał niebieskich. Innymi słowy: x. Grygiel w interesie swoich fałszywych tez posługuje się niemniej fałszywymi, nienaukowymi zabobonami pochodzącymi najwyżej z ateistycznych pisemek pseudonaukowych.

Także w tym miejscu powraca ulubiony wątek, nazwany tym razem "zmianą pojęciowej bazy teologii". Nadal brakuje wyjaśnienia, czy chociażby sprecyzowania, o jakie pojęcia chodzi.

10.
Wreszcie x. Grygiel odkrywa karty, przytaczając słowa swojego mistrza:


Widzi tutaj poparcie dla swojej tezy, że "siatka pojęciowa współczesnej nauki" ma służyć "pogłębieniu reflexji teologicznej". Konieczne są tutaj uwagi krytyczne odnośnie tej wypowiedzi x. Hellera:
- Jest oczywiste, że fundamentem nauk przyrodniczych (i tym samym techniki) jest grecki realizm poznawczy, dokładniej arystotelesowski. O tyle x. Heller ma rację.
- Jednak x. Heller nie ma racji, jeśli ogranicza "myśl grecką" do arystotelizmu oraz gdy nie dostrzega (nie chce dostrzegać) wpływów czy wręcz ewidentnych nawiązań nowożytnych myślicieli do niearystotelowskich systemów filozoficznych, czy to platońskiego, czy materialistycznego, czy relatywistyczno-agnostycznego. Należą do nich także filozofujący przyrodnicy jak Einstein, Schrödinger, Heisenberg i wielu innych, aż po tzw. nowy ateizm jak R. Dawkins czy S. W. Hawking. Z całą pewnością nie są to przedstawiciele arystotelizmu, który dał podwaliny pod rozwój nauk przyrodniczych i który stanowi ich niezbędną podstawę.

11.
Pozornie mocniejszym argumentem są słowa Jana Pawła II z listu skierowanego do kierownika obserwatorium astronomicznego: 


Najpierw należy pamiętać, że tego typu dokument nie ma żadnej rangi magisterialnej, ponieważ nie jest skierowany do całego Kościoła. Ma wartość jedynie osobistych przemyśleń.
Po drugie, są to jedynie pytania, skierowane do naukowca. Należy je rozumieć zapewne jako pobudzenie do reflexji i wskazywanie na zagadnienia, które mogą i powinne być rozwijane, bez jakiegokolwiek przesądzania o wyniku. Owszem, można wyczytać pewne sugestie, jednak nic więcej. Tym samym nie jest to wypowiedź ani kategoryczna ani autorytatywna w znaczeniu Magisterium Kościoła. Tym samym przypisywanie przez x. Grygiela papieżowi zdania, że "teologię ewolucyjną warto i trzeba robić", jest bardzo przesadną i właściwie fałszywą interpretacją. Czym innym jest bowiem "perspektywa ewolucyjna" nauk przyrodniczych, a czym innym "teologia ewolucyjna", której fundamentalnym założeniem jest zmienność prawd wiary.

12.
Według x. Grygiela "obrazy świata" są wymienialne, o ile są "lepiej motywowane osiągnięciami nauk". Jest to szczególnie ciekawy moment w zestawieniu z powyższym podejrzeniem o relatywizm. Otóż x. Grygiel na poważnie rozpatruje "obraz świata" jako czynnik określający dogmaty czyli nieomylne prawdy wiary:


Jako ilustrację przytacza antyczno-arystotelesowski schemat budowy wszechświata, widocznie na poważnie twierdząc, jakoby on był istotny dla dogmatów wiary. Miało się to odbyć przez "zasymilowanie przez scholastykę" w XIII w., tym samym też przez św. Tomasza. W końcu pada decydujące zdanie, że "wiele z tych elementów my kontynuujemy w naszym myśleniu religijnym do dziś". Jako przykład x. Grygiel podaje Wniebowstąpienie, które "ma doskonały sens" w owym archaicznym obrazie świata. Następnie twierdzi, że według Arystotelesa "świat jest odbiciem boskich idei".



No cóż. To zdanie świadczy o tym, że x. Grygiel nie zna myśli Stagiryty nawet na poziomie szkoły średniej, względnie pomylił go z idealizmem Platonowym. Arystoteles (Metaphysica) zaznacza bowiem dobitnie, że mówienie o ideach jako wzorach rzeczy, które mają jedynie udział w ideach, jest bełkotem i najwyżej poetycką metaforą:


Czyż po kimś wykazującym tak elementarną ignorację w historii filozofii można się spodziewać godnych uwagi przemyśleń?

Jest dość czytelne, że celem uderzenia x. Grygiela jest teologia św. Tomasza. Zakamuflowany atak chce ugodzić niby w pogański i przejściowy historycznie arystotelizm, ale zrelatywizowane i podważone mają być rozumowe podstawy nie tylko teologii tomistycznej, lecz nauczania Kościoła oraz Bożego Objawienia poświadczonego w Piśmie św. Jest to zabieg perfidny, właściwie manipulacja polegająca na pomieszaniu spraw i zwykłych oszustwach, obliczonych na zupełną ignorancję odbiorców:
- Absurdalne jest pomieszanie poznania z analogii z platońską koncepcją partycypacji.
- Fałszywe i wręcz groteskowe jest interpretowanie cytowanych słów św. Tomasza w myśl owej koncepcji.
- Fałszywe i groteskowe jest także przypisywanie św. Tomaszowi czy chociażby nawet Arystotelesowi twierdzenia, że wszechświat nie podlega żadnej przemianie. Widocznie x. Grygiel nigdy się nie zetknął z dziełem Stagiryty "De generatione et corruptione".   

Fragment wskazuje kierunek uderzenia. Skoro x. Grygiel uważa rozróżnienie między bytem duchowym a materialnym za jedynie uwarunkowany historycznie i zastępowalny "obraz świata", to nasuwa się pytanie o alternatywę. Logiczną alternatywą jest tylko monizm, czy to panteistyczny (jak u Hegla), czy materialistyczny (jak u ucznia Heglowego - Marxa). Czyżby według x. Grygiela nie był to już uwarunkowany historycznie "obraz świata"?

13.
W tym momencie x. Grygiel dość trafnie streszcza teologię wysnutą z Objawienia biblijnego:


Problem polega jednak na tym, że ta teologia - określona fałszywie jako zbudowana na arystoteliźmie, nie na Objawieniu biblijnym - jest przedmiotem ataku x. Grygiela (a pierwotnie jego mistrza x. Heller'a).

Najpierw jest ukazanie "kontrastu z naukowym obrazem świata":


Jest to kolejny popis ignorancji w połączeniu z oszukiwaniem odbiorców. Bez choćby próby ukazania, w jaki sposób mechanika Newtona, matematyczny model układu dynamicznego czy przestrzeń fazowa (o której jest zresztą mowa zarówno w fizyce klasycznej jak też kwantowej) itd. są sprzeczne z arystotelizmem, tomizmem i tym samym z teologią katolicką. Podpowiem: takiej sprzeczności nie ma. O zupełnie prymitywnym zabiegu świadczy podciągnięcie teorii prawybuchu (zresztą autorstwa księdza katolickiego G. Lemaitre'a, który badał i nauczał w całkowitej zgodności z nauczaniem Kościoła) pod kosmologię relatywistyczną, którą należy kojarzyć z Einstein'em. Każdy trzeźwo myślący i znający choćby elementarnie historię filozofii wie, że relatywizm jest koncepcją filozoficzną, nie czysto przyrodniczą. Nie ma też wykazania związku teorii expansji wszechświata z ewolucjonizmem w znaczeniu biologicznym. Takiego koniecznego związku po prostu nie ma, przynajmniej na płaszczyźnie czysto przyrodniczej. W tle jest oczywiście kłamliwe sugerowanie czysto przyrodniczej naukowości ewolucjonizmu. Innymi słowy: jest to stek zafałszowań, ćwierćprawd i zwykłych bzdur.

Popisem ignorancji i zakłamania jest także powiązanie darwinizmu ze współczesną genetyką:



Ktokolwiek nieco się zagłębił w tę problematykę wie, że współczesna nauka fundamentalnie podważa darwinizm jako hipotezę powstawania gatunków, zarówno z punktu widzenia genetyki i epigenetyki, jak też biochemii:


Całość tutaj.

Podobnie jest z punktu widzenia mikrobiologii i biologii molekularnej: fakty naukowo opisane i sprawdzalne doświadczalnie przemawiają jednoznacznie przeciw ewolucjonizmowi, który jawi się przy tym raczej jako ideologia czy wręcz pseudoreligia o znamionach sekty. 


Zresztą zarzuty wobec darwinizmu nie są nowe, a są fundamentalne:


Całość tutaj.

Darwinizm zawiera podstawowe problemy, których nie jest w stanie rozwiązać. Można wskazać przykładowo przynajmniej na 10 podstawowych problemów teorii ewolucji, na których rozwiązanie w jej ramach nic nie wskazuje, mimo upływu dziesiątek lat oraz wielu nowych odkryć, także paleoontologicznych. 

14.
Rozwinięciem x. Grygielowej apoteozy darwinizmu jest opiewanie doboru naturalnego w stylu bożka pogańskiego, co zdradza chociażby sformułowanie, że "dobór naturalny robi". 


Nasuwa się znowu pytanie, czy prelegent zdaje sobie sprawę z tego, co mówi. Po pierwsze miesza ewolucję - czyli teorię, a właściwie hipotezę - z faktami. Służy to temu, by z góry zaprzeczyć celowości. Po drugie, absurdalnie mówi jednak o "projekcie" czyli celowym działaniu, a równocześnie nazywa go "dysfunkcjonalnym". Czy z rozmysłem miesza zupełnie różne sprawy? Czy tylko nie zastanowił się, co chce powiedzieć przez "dysfunkcyjność"? W każdym razie bezpodstawnie utożsamia inteligentność projektu z doskonałością, a niedoskonałość z dysfunkcją. W normalnym języku dysfunkcja oznacza zaburzenie normalnej funkcji, czyli odstępstwo od normalnego działania. Na jakiej podstawie x. Grygiel twierdzi, że niedoskonałość rzeczywistości stworzonej jest dysfunkcją czy odstąpieniem od funkcjonowania zaprojektowanego przez Stwórcę? Gdyby wysilił się na odrobinę reflexji, to powinien był dostrzec, że w tym punkcie teoria ewolucji obala samą siebie: skoro dobór naturalny sprawia przeżycie najbardziej dostosowanego, to właściwie nie ma miejsca na dysfunkcję. Tak więc istnienie dysfunkcji uderza raczej w ewolucjonizm niż w kreacjonizm.

W końcu wręcz szatańskim bluźnierstwem jest twierdzenie, że człowiek nie jest koroną stworzenia i że "zawiera ewidentne buble". Tak może powiedzieć jedynie ktoś, kto wprost neguje prawdę o człowieku podaną zarówno w Bożym Objawieniu ("na obraz i podobieństwo") jak też w poznaniu rozumowym. To jest po prostu nadzwyczaj skandaliczna wypowiedź, nawet w kontekście poprzednich skandalicznych wypowiedzi x. Grygiela.

15.
Kolejnym poważnym uderzeniem, jednym z nielicznych zresztą, jest cytat z konstytucji duszpasterskiej Vaticanum II:


Warto tutaj zacytować kontext tego akapitu, czyli rozdział wraz z jego oficjalnym tytułem: "O dogłębnie zmienionych uwarunkowaniach".


Jak widać, w kontekście chodzi o uwarunkowania kulturowe świata współczesnego, nie o postulowanie "teologii ewolucyjnej". Fragment mówi o przechodzeniu w mentalności współczesnej od "statycznego do bardziej dynamicznego i rozwojowego pojęcia porządku rzeczy". Nie ma to nic wspólnego ani z negacją czy odrzuceniem arystotelesowsko-tomistycznej filozofii, ani z postulowaniem czy zachętą do nowej filozofii i teologii. To jest wyłącznie dowolna interpretacja x. Grygiela, wykraczająca daleko poza literę i zamiar dokumentu.

16.
Na koniec x. Grygiel wskazuje na "teologów ewolucyjnych", na których opiera swoje wywody:


Nie wnikając w szczegóły - co w tym miejscu nie jest ani możliwe ani konieczne - należy zauważyć, że wymienionych przedstawicieli łączy zupełnie bezkrytyczne przejęcie ewolucjonizmu jako bezdyskusyjnego założenia. Protoplastą jest tutaj zabłąkany mentalnie i moralnie jezuita Pierre Teilhard de Chardin. O ile jego wręcz naiwne podejście do teorii ewolucji jest o tyle usprawiedliwione, że działał na początku i w pierwszej połowie XX wieku, gdy nie było jeszcze znanych obecnie twardych dowodów świadczących jednoznacznie przeciw darwinizmowi. Aczkolwiek każdy znający pisma choćby Darwina, który sam wskazał na niektóre słabości i bezpodstawności swoich tez, powinien dostrzec, że budowanie na czymś takim oznacza przynajmniej poważne ryzyko, o ile nie jest wręcz skazane na rozsypkę.

Pierre Teilhard de Chardin, którego poglądy już czysto metodologicznie ani nie wynikają z badań przyrodniczych, ani nie są zgodne z Bożym Objawieniem, najbliższy jest heglizmowi. Nie dziwi więc, że od przełożonych miał zakaz nauczania i publikowania, zaś opublikowane dopiero po śmierci pisma były zakazane w księgarniach katolickich i bibliotekach kościelnych. Warto odnośnie jego poglądów zapoznać się z wykładem prof. Marcina Karasa sprzed kilku lat, który je dość gruntownie demaskuje. Zresztą również pod względem moralnym nie wsławił się, gdyż przez dziesięciolecia otaczał się kilkoma przyjaciółkami i miał także kochankę, zamężną kobietę, z którą wymieniał listy miłosne (niektóre z nich zostały wydane w książce). Nawet modernistyczny, także heglistyczny teolog Hans Urs von Balthasar zdemaskował absurdalne, pseudoteologiczne opiewanie feminizmu przez Teilhard'a.

Podobnie ma się sprawa z jezuitą Karl'em Rahner'em. Zaczął swoją karierę naukową pisząc pracę doktorską o św. Tomaszu z Akwinu, usiłując go połączyć z kantyzmem i heglizmem. Praca została odrzucona przez profesora jako niesolidna i nienaukowa, po czym młody jezuita przestawił się jakby na dogmatykę. Jednak jego teologia ma znowu więcej wspólnego z heglizmem niż z teologią katolicką. Przed Soborem Watykańskim II Święte Oficjum prowadziło postępowanie dyscyplinarne przeciw niemu z powodu głoszonych tez, niestety nie ukończone i umorzone w związku z soborem i dzięki modernistycznym protektorom. On również przez dziesięciolecia spotykał się i intensywnie korespondował z kochanką, zamężną kobietą, pisarką Luise Rinser. Część listów pisanych do niego została po latach wydana przez nią w formie książki, której treść jest jednoznacznie erotyczna, co potwierdza wywiad z nią pod koniec życia (skrótowe uwagi można znaleźć tutaj). Listy Rahner'a do niej znajdują się w pilnie strzeżonym archiwum jezuitów.

Wspomniany przez x. Grygiela także w tym miejscu dominikanin Edward Schillebeeckx nie zasłynął wprawdzie tego typu skandalami obyczajowymi. W swoich poglądach odnosił się do źródeł Objawienia, czyli Pisma św. i Ojców Kościoła, interpretując je wbrew nauczaniu Kościoła. Wyraźnie był pod wpływem neomarxizmu tzw. Szkoły Frankfurckiej, co pasuje do wywrotowości poglądów, także w dziedzinie etyki sexualnej. W latach przed Vaticanum II Święte Oficjum prowadziło postępowanie także przeciw niemu, niestety umorzone podobnie jak w przypadku innych modernistów z nurtu "nowej teologii". Schillebeeckx był w stałym konflikcie z nauczaniem Kościoła także po soborze. Odgrzewając herezje XIX-wieku, podważał nawet historyczność Zmartwychwstania oraz katolickie rozumienie sakramentów, co oczywiście doprowadziło do reakcji Kongregacji Doktryny Wiary, niestety bez odpowiednich skutków dyscyplinarnych. Zwalczał także celibat duchownych oraz katolicką etykę sexualną.

John F. Haught pochodzi także ze szkoły Teilhard'a. Wsławił się szczególnie atakami na przedstawicieli "inteligentnego projektu" odnośnie powstania świata, czyli głównie chrześcijańskich uczonych wykazujących zgodność między odkryciami nauk przyrodniczych i Bożym Objawieniem poświadczonym w Piśmie św. Za swoje zasługi Haugh otrzymał Nagrodę "Przyjaciel Darwina", przyznawaną przez Narodowe Centrum dla Edukacji Przyrodniczej, forsujące nauczanie darwinizmu w szkołach, a finansowane głównie fundację, do której głównych celów należy wspieranie antykoncepcji i aborcji:



Mniej znany jest Denis Edwards, Australijczyk ze szkoły K. Rahner'a i wyznawca ewolucjonizmu, także ekumenizmu, czyli z tym samych odmętów myślowych.

Arthur R. Peacocke był anglikańskim duchownym, związanym ściśle ze skrajnie lewackimi organizacjami. Był m. in wiceprzewodniczącym "Unii Nowoczesnego Kościoła", promującej oprócz kapłaństwa kobiet także święcenie gejów i lesbijek. X. Grygiel szczególnie wychwala jego teologię, wskazując słusznie, że jest to tzw. panenteizm, czyli pogląd, iż wszystko jest w Bogu, tym samym Bóg jest we wszystkim. Pozornie brzmi to niewinnie. W istocie jednak jest sprytniejszą formą panteizmu czyli monizmu, którym także jest heglizm. Oznacza bowiem przypisywanie Bogu wszystkiego, co się dzieje w rzeczywistości, i stanowi negację nie tylko pojęcia stworzenia zawartego w Piśmie św., lecz także istotnej różnicy między Bogiem i stworzeniami, także człowiekiem. Tym samym stanowi też zaprzeczenie wolności woli człowieka, tym samym grzechu i Zbawienia: skoro Bóg działa w człowieku, tym samym Bóg za wszystko odpowiada. W ten sposób ostatecznie wszystko jest "boskie", także zło, którego tym samym właściwie nie ma. Nie trudno zauważyć, że ta koncepcja różni się od twardego panteizmu (jak heglizm) jedynie pokrętnością i obłudą. 


Podsumowanie

Należy powiedzieć, że właściwą genezą podanego przez x. Grygiela grona "teologów ewolucyjnych" jest nic innego jak heglizm, pod którego wyraźnym wpływem byli zarówno Darwin jak też Teilhard de Chardin. Obydwaj usiłowali wyposażyć poglądy Hegla, które swoją drogą są wyraźnie powiązane z kabałą i gnostycyzmem, w postać quasi przyrodniczą. Nie trudno zauważyć zarówno u Darwin'a jak też u innych przedstawicieli jego szkoły przypisywanie "ewolucji" przymiotów jakby boskich: według nich wszystko ma swoje ostateczne wyjaśnienie w "ewolucji", która już nawet w sformułowaniach wypowiedzi jawi się jako quasi personifikacja tajemniczej wszechmocy, gdy mówią np. że "ewolucja" wytworzyła, spowodowała, sprawiła itp. Te wyrażenia stosuje się zwykle wtedy, gdy chce się pominąć czy przykryć brak danych empirycznych czyli dowodów właściwych dla nauk przyrodniczych. Tym samym mamy do czynienia ze swego rodzaju religią, a właściwie sektą, która stroi się w pozory naukowości. Nie trudno zauważyć podobieństwo do państwowego ateizmu w systemach marxistowskich, gdzie partia komunistyczna i ich przybudówki ustami swoich "uczony" z "uniwersytetów marxizmu-leninizmu" wpajała swoim adeptom tzw. światopogląd naukowy jako podstawę programu partii i dyktatury proletariatu.

Takie to autorytety i wzory promuje kapłan należący formalnie do Kościoła katolickiego. Dalsze komentarze są zbędne. Potężnym skandalem jest propagowanie przez niego hegeliańsko-pogańskiego nurtu myślowego, który zrodził zbrodniczy komunizm i inne systemy totalitarne. Zapewne nie jest przypadkiem, kto promuje x. Grygiela. Jest to środowisko tzw. postępowego katolicyzmu z ośrodka krakowskiego. Z nim jest związany jego mistrz i promotor, x. Michał Heller, począwszy od okresu komunizmu, gdy ludzie skupieni wokół "Tygodnika Powszechnego" i wydawnictwa "Znak" stanowili koncesjonowaną a właściwie oddelegowaną przez partię komunistyczną "elitę" katolicyzmu w Polsce...