Zasady komentowania: bez anonimowych komentarzy

Co wolno przed Naświętszym Sakramentem?

 


Pytanie zadane mi prywatnie dotyczy konkretnie sytuacji nabożeństwa majowego, też analogicznie październikowego itp. Dokładnie chodzi o sytuację, gdy jest tzw. czytanka podczas gdy wystawiony jest Najświętszy Sakrament. W Polsce sprawa dotyczy także kazania podczas nabożeństwa Gorzkich Żali. 

Dla uproszczenia oprę się na dokumencie wydanym po reformach Pawła VI, dokładniej na dekrecie Kongregacji Kultu Bożego z 21 czerwca 1973 r. Eucharistiae Sacramentum, którego z całą pewnością nie można posądzać o wsteczne tendencje i który obowiązuje w Novus Ordo.

Istotne w temacie są szczególnie następujące fragmenty:


Określone są tutaj cele przechowywania Ciała Pańskiego:
- celem pierwotnym jest Komunia św. dla umierających,
- celami wtórnymi jest udzielanie Komunii św. poza Mszą św. oraz adoracja Pana naszego Jezusa Chrystus obecnego w tym Sakramencie. 
Oznacza to, że celem każdego tzw. wystawienia Najświętszego Sakramentu jest zawsze jego adoracja, czyli oddawanie należnej czci Jezusowi Chrystusowi w ramach kultu publicznego Kościoła. 
Jak to się ma do wystawienia Najświętszego Sakramentu w nabożeństwie majowym, październikowym itp.? Otóż w świetle dekretu sprawa jest jasna: wystawienie Najświętszego Sakramentu nie jest i nie może być jakby dodatkiem czy ozdobą nabożeństwa marijnego, lecz ma rangę wyższą i nadrzędną. Innymi słowy: połączenie nabożeństwa marijnego i wystawienia Najświętszego Sakramentu jest poprawne - czyli zgodne z rozumieniem i przepisami Kościoła - tylko wtedy, gdy wyraźnie zaznacza nadrzędną rangę wystawienia Najświętszego Sakramentu. 

Co do formy i przebiegu wystawienia Najświętszego Sakramentu dekret określa dość jasno między innymi: 


Czyli:
- Podczas trwania wystawienia Najświętszego Sakramentu, wszelkie modlitwy, śpiewy i czytania mają być tak ułożone, by wierni byli skupieni na Jezusie Chrystusie obecnym. Innymi słowy: wszystko ma służyć modlitwie. 
- Temu celowi mają służyć także czytania wraz z homilią bądź krótkim pouczeniem, które mają wprowadzać do większej czci dla Tajemnicy Eucharystycznej. Innymi słowy: wszelkie czytania i pouczenia mają dotyczyć tego Sakramentu. Oznacza to, że czytania i pouczenia w innych tematach są niedopuszczalne
- Dotyczy to także śpiewów. 
- Podczas wystawienia Najświętszego Sakramentu wolno sprawować liturgię godzin (czyli oficjum), zwłaszcza jeśli wystawienie trwa dłużej. Wynika to z tego, iż wystawienie jest jakby przedłużeniem Mszy św., gdzie Kościół w imieniu całego świata kieruje swoje modlitwy do Chrystusa i przez Niego do Ojca. Także więc tutaj chodzi o związek treści modlitw z tajemnicą Eucharystii. 

Jak to się ma do łączenia nabożeństw marijnych z wystawieniem Najświętszego Sakramentu?

Historycznie połączenie to wzięło się z praktyki dłuższych wystawień Najświętszego Sakramentu. Analogicznie do oficjum (jak jutrznia i nieszpory) sprawowano w tym czasie także nabożeństwa marijne, zwłaszcza różaniec, litanię itp. Z czasem Polsce - i chyba tylko - pojawiło dodawanie wystawienia Najświętszego Sakramentu do nabożeństw marijnych, a to w sposób sprzeczny z zasadami Kościoła, to znaczy bez zachowania odpowiedniej rangi. Wyjaśniam: poprawne jest takie połączenie, gdy najpierw odbywają się czytania i pouczenia, a dopiero potem modlitwa oraz wystawienie Najświętszego Sakramentu. Odmawianie modlitw marijnych (różaniec, litania loretańska itp.) podczas wystawienia można usprawiedliwić teologicznie i liturgicznie. Nie da się natomiast w żaden sposób usprawiedliwić czytań i pouczeń nie związanych bezpośrednio z Tajemnicą Eucharystii. 

Innymi słowy: praktyka nabożeństw majowych i październikowych, jak też Gorzkich Żali, gdy przed wystawionym Najświętszym Sakramentem czyta się i głosi w tematach nie związanych bezpośrednio z kultem Sakramentu Eucharystii, jest sprzeczna z zasadami liturgicznymi Kościoła (także w Novus Ordo) i tym samym nielegalna. Tym samym pod okiem biskupów polskich od dziesięcioleci uprawiane jest nadużycie. 

Sprawa ma wymiar także praktyczny i duszpasterski. Wierni, którzy poważnie traktują prawdę o Realnej Obecności Pana naszego Jezusa Chrystusa w Eucharystii czują się zakłopotani, gdy przed wystawionym Najświętszym Sakramentem faktycznie są zmuszani do wysłuchiwania mniej czy bardziej górnolotnych czytań czy pouczeń, będąc przy tym nakłaniani do siedzenia, czyli postawy trudnej do pogodzenia z wewnętrznym nastawieniem adoracji czyli oddawania Bogu czci Jemu należnej. Wierni są więc praktycznie zmuszani do zachowania trudnego do pogodzenia z wiarą w Realną Obecność, a na pewno nie wyrażającego tej wiary i nie sprzyjającego jej. Równocześnie tresowani są w ślepym posłuszeństwie dla tego, co dyktuje celebrans, a właściwie zwyczaj sprzeczny z wiarą i liturgią Kościoła. 

Przy okazji jeszcze uwaga odnośnie nadużycia powiązanego i coraz częstszego niestety. Chodzi o liczbę świec podczas wystawienia Najświętszego Sakramentu. W liturgii tradycyjnej wymagane było przynajmniej sześć świec, czyli ilość przewidziana dla Mszy św. uroczystej. Rzeczony dekret Novus Ordo z 1973 r. wymaga sześciu, a przynajmniej czterech świec, jeśli wystawienie jest w monstrancji:


W praktyce - zwłaszcza w grupach tzw. charyzmatycznych - coraz częstsze staje się stosowanie tylko dwóch świec, a także pomijanie okadzenia, co jest oczywiście niezgodne z przepisami, a wynika z fałszywie pojętej oszczędności czy zwykłego niechlujstwa i lekceważenia zasad Kościoła.

Na koniec przykłady ukazujące, że także w Novus Ordo można względnie godnie sprawować adorację:




Dla jasności w uzupełnieniu podaję, jak wzorcowo powinno przebiegać nabożeństwo połączone z wystawieniem Najśw. Sakramentu. Zaznaczam, że nie jest to mój pomysł, lecz zaczerpnięte z odwiecznej tradycji Kościoła, praktykowanej zresztą także obecnie w miejscach, gdzie sprawowana jest liturgia tradycyjna (klasztory, seminaria, duszpasterstwa). Wystarczy więc sięgnąć do odwiecznych zasad Kościoła, nie trzeba nic wymyślać. Oto schemat, bardzo prosty zresztą:

1. nabożeństwo (różaniec, litania, psałterz, czytania) plus ewentualnie homilia (wtedy może być w temacie nabożeństwa, niekoniecznie eucharystyczna)

2. wystawienie Najśw. Sakramentu, chwila adoracji (najlepiej w ciszy), na koniec błogosławieństwo eucharystyczne. 

Taki przebieg jest zgodny także podanymi powyżej zasadami Novus Ordo. 

"Do k... nędzy" czyli stan umysłu oSzustaka

 


Niestety po raz kolejny czuję się w obowiązku poświęcić nieco uwagi wystąpieniu o. Adama Szustaka, znowu na prośbę kogoś z P. T. Czytelników:


Tym razem chodzi o pierwszy - póki co jedyny - wywiad, jakiego raczył on udzielić i to akurat niewierzącemu o nazwisku Karol Paciorek, który zaliczył zarówno w dzieciństwie udział w tzw. oazie jak też jakiś czas studiów na jezuickiej uczelni w Krakowie, co zapewne nie jest przypadkowe. Zresztą wywiad odbywa się w dość dziwnej - podyktowanej przez gospodarza - sytuacji typowej dla toalet publicznych i w związku z tym zaczyna się w sposób typowy dla nastolatków z zaburzonym stosunkiem do części ciała i sexualności: 



Wywiad nie wnosi istotnych nowości ani co do poglądów, ani co do osobowości oSz., lecz potwierdza dość dobitnie diagnozę, którą dane mi było uczynić już na niniejszym blogu (poprzednie wpisy można łatwo znaleźć obok po prawej pod etykietą "Szustak"). Idźmy po kolei.

1. O piekle:


Tutaj oSz. popełnia kilka kłamstw na raz, ponieważ:
- Stanięcie na sądzie Bożym nie oznacza możliwości podjęcia decyzji za czy przeciw Bogu. Sąd polega z definicji - i wyłącznie o takim sądzie mówi Pismo św. (por. Mt 25) - na wydaniu wyroku za czyny już dokonane, a nie na możliwości popełnienia względnie niepopełnienia już popełnionych czynów. 
- Ani w Piśmie św., ani w żadnym nauczaniu Doktorów czy Magisterium Kościoła nie ma mowy o możliwości decyzji dopiero na sądzie Bożym, czyli po śmierci. Całość Objawienia Bożego jest zgodna co do tego, że będziemy sądzeni z czynów dokonanych za życia (por. Łk 16, 19-31). Cała Ewangelia sprowadza się do wezwania do nawrócenia, by uniknąć potępienia wiecznego czyli piekła. Sam Pan Jezus wielokrotnie ostrzega przed tym potępieniem (Mk 9, 46nn; Mt 3, 12 itp.). Katechizm mówi: 


Tym samym oSz. perfidnie oszukuje odbiorców. 
Zaś jego fałszywy bełkot w temacie jest nie tylko absurdalny i bez podstaw w Bożym Objawieniu i teologii katolickiej, lecz bardzo  niebezpieczny. Jeśli ktoś bowiem uważa, że dopiero po śmierci Pan Bóg mu zaproponuje szczęście w niebie, to nie tylko się głęboko myli, lecz jest skłonny odkładać decyzję wiary - która wymaga przecież życia zgodnego z wiarą - aż do momentu śmierci czy nawet po śmierci. Natomiast wiara katolicka polega na tym, że człowiek wierzy w obietnicę szczęśliwości wiecznej, decydując się już teraz na drogę, która do niej prowadzi. Tak więc głoszony przez oSz. pomysł decyzji po śmierci
- po pierwsze, jest utwierdzeniem niewierzących i grzeszników w ich niewierze i grzesznym życiu,
- po drugie, zawiera wręcz bluźniercze założenie, jakoby Bóg w doczesnym życiu nie dawał nam wystarczającego światła i możliwości podjęcia decyzji prowadzącej do szczęśliwości wiecznej. 
Jest to więc bluźnierczy i wręcz szatański pomysł (nieco więcej w temacie tutaj). 


2. O autorytetach:


Ciekawe i zupełnie niezaskakujące jest to, kogo oSz. uważa za swój autorytet: kogoś, kto się z nim zgadza i go popiera, a najwyżej delikatnie zwraca mu na coś uwagę. I kto oczywiście jest tak samo "ewangeliczny" jak sam oSz. (więcej tutaj), co widać chociażby na powyżej wskazanym temacie piekła...

3. O filmach Sekielskich:


Tak więc oSzustaka cieszy przedstawianie Kościoła jako instytucji chroniącej pedofilów, bo do tego się sprowadzają owe filmiki. W nich nie chodzi o zwalczanie pedofilii oraz jej tuszowania, gdyż wówczas Sekielscy zajęliby się problemem także w innych środowiskach, gdzie rozmiar takich zjawisk jest o wiele większy. OSzustaka cieszy też bunt typu "strajk kobiet", który walczy o aborcję bez żadnych ograniczeń i o "prawa" dla LGBT. Komentarz zbędny, zgodnie z zasadą: pokaż mi, co cię cieszy, a powiem ci, kim jesteś...

4. O sakramentaliach: 


Tu jest kolejny przykład oszukiwania odbiorców. Wystarczy porównanie z tym, co katechizm rzeczywiście mówi:


Tak więc widocznie oSz. wynalazł swój własny katechizm. Otóż według katechizmu katolickiego sakramentalia działają nie mocą wiary danej osoby, lecz mocą modlitwy Kościoła. Oczywiście wiara danej osoby jest warunkiem przyjęcia tych skutków, gdyż dysponuje ku temu. Natomiast oSz. widocznie myśli kategoriami protestanckimi, gdzie subiektywny akt wiary stanowi istotę, nie obiektywna rzeczywistość działania Kościoła w porządku łaski. To jest istotne dla zrozumienia sensu i celowości nie tylko sakramentaliów lecz całej działalności Kościoła: jej akty zewnętrzne mają wartość nawet jeśli nie widać jej skutków wewnętrznych, czyli w porządku łaski wewnętrznej. 

Nie dziwi więc, że katolickie rozumienie np. używania wody święconej poświadczone w księdze liturgicznej Kościoła, jaką jest Rituale Romanum, oSz. nazywa dosłownie "bzdurą":


Oto jak Kościół modli się w obrzędzie poświęcenia wody, gdzie mówi wprost o wypędzaniu wszelkiej mocy złego ducha wraz z jego demonami:


Znamienny jest fałsz i wyraźnie emocjonalne zacietrzewienie oSz., gdy wyszydza i odrzuca tę modlitwę. 

5. O wniebowzięciu:

Tutaj oSz. wręcz bluźnierczo zrównuje zagadkowe - a raczej podejrzane - zaginięcie modernistycznego duchownego ze Wniebowzięciem Najświętszej Mariji Panny. Katechizm mówi dość jasno:


Skoro oSz. jest na tyle myślącym człowiekiem, by nie wierzyć w rzeczywiste wniebowzięcie x. Grzywocza (którego tajemnicze zniknięcie bez odnalezienia ciała czy choćby jego śladów można całkiem dobrze wytłumaczyć w sposób naturalny), to porównanie tej sprawy z chwalebnym Wniebowzięciem Matki Zbawiciela jest bezczelnym szyderstwem z prawdy wiary katolickiej. 

6. O homosexualiźmie:




Tak więc oSz. zrównuje heterosexualne grzechy rozwiązłości i niewierności małżeńskiej z grzechami homosexualnymi, które są przeciwne już samej naturze aktu sexualnego. Natomiast katechizm mówi wyraźnie o nieuporządkowaniu w znaczeniu nienaturalności:


Skoro oSz. uważa grzechy heterosexualne za tak samo "nienaturalne" jak akty homosexualne, to tym samym pośrednio neguje to, co je istotnie odróżnia, czyli odniesienie do natury aktu sexualnego, czyli tym samym nienaturalność skłonności homosexualnej oraz wynikających z niej aktów. Czyni to sprytnie przez nazwanie "nienaturalnymi" istotnie różnych grzechów. Na czym innym bowiem polega grzeszność aktów heterosexualnych pozamałżeńskich, a na czym innym grzeszność aktów homosexualnych.

7. O biskupach:

Nasuwa się pytanie: czego według oSz. należy oczekiwać od pasterzy Kościoła, jak nie właśnie troski o sprawowanie sakramentów i uczestniczenie w nich? Na to pytanie oSz. nie odpowiada. Jedynie artykułuje - w sposób wręcz skandalicznie wulgarny, niegodny człowieka o elementarnej kulturze - swój gniew z powodu troski właściwej Kościołowi i jego pasterzom. 

8. O katolikach:

To szyderstwo z katolików dość dokładnie pasuje do gniewu odnośnie powyższej troski pasterzy Kościoła. Nasuwa się pytanie, za kogo oSz. siebie uważa, skoro pogardliwie wyraża się o "frakcji katolickiej". 


9. O sobie i to nawet dość szczerze, co oczywiście należy docenić:


Tutaj oSz. oczywiście się myli, twierdząc, jakoby sama świadomość bycia osobowością narcystyczną niweczyła niebezpieczeństwo. Otóż sama świadomość nie wystarcza, lecz konieczny jest krytyczny stosunek do siebie oraz praca nad sobą, której u oSz. niestety nie widać, o czym świadczą następujące słowa: 






Typowe i właściwe raczej dla niedorozwiniętych osobowości starokawalerskich jest następujący sposób rozwiązywania problemów życiowych: 



W tej wypowiedzi o sobie i zarazem o zbawieniu wszystkich pojawia się klucz do całej działalności oSz., który wyjaśnia jego niesamowitą bezczelność i brak szacunku dla wiary Kościoła i już nawet zwykłej prawdy co do prostych faktów:


Godna uwagi jest szczególnie deklaracja odnośnie własnej modlitwy:


Widocznie oSz. nie modli się modlitwą "Ojcze nasz" - zresztą podaną przez samego Jezusa Chrystusa - gdyż składa się ona akurat z próśb. Taka to jest jego wiara, widocznie daleka nawet od Pisma św. i źródeł chrześcijaństwa. 


10. O planie na przyszłość i zarazem deklaracja odnośnie dotychczasowej działalności:


Nawiązanie do marxistowskiego określenia religii "opium ludu" właściwie nie zaskakuje na tle całej działalności oSz. i głoszonych przez niego poglądów. 

Podsumowując:

Ten dość szczery wywiad jest przede wszystkim swego rodzaju autoafirmacją i manifestem. Dobrze, że się pojawił. Zapewne jest on ważnym punktem w działalności oSz., zwłaszcza jako zwiastun następnych jego posunięć. Prawdopodobnie jest to z jego strony następny test, na ile może się posunąć w swojej już zupełnie nieukrywanej niechęci i wręcz wrogości nie tylko dla instytucji Kościoła, lecz jeszcze bardziej dla jego wiary i pobożności. 

Czy podjęte zostaną wobec niego jakieś kroki dyscyplinujące? Jest to mało prawdopodobne, gdyż po pierwsze widocznie ma poparcie swoich przełożonych zakonnych, a po drugie ma protektora w osobie abpa Rysia, który jest w stanie go wybronić nie tylko wobec konferencji biskupów polskich lecz jeszcze bardziej wobec władz rzymskich. Nie przypadkowo oSz. regularnie deklaruje swój podziw i wręcz uwielbienie dla Franciszka. To jest istotny element jego strategii. 

Pewne jest, że oSz. chodzi o rozszerzanie czy przynajmniej umacnianie swojej popularności. W imię tego celu jest gotów zaprzeczać nawet swoim wypowiedziom. Stąd nie jest wykluczone, że skoryguje czy odwoła swoje niektóre słowa, jeśli będzie to w interesie własnej popularności. Ta gra z naiwną publicznością i zarazem bezradną hierarchią będzie trwała tak długo, jak długo oSz. będzie się tym dobrze - to znaczy przyjemnie dla siebie - bawił. Z osobowości jest to duży narcystyczny dzieciak, co zwykle z czasem przeradza się w mniej czy bardziej brutalny despotyzm. Dopóki będzie miał z tego wymierne korzyści - w postaci popularności i też dochodowości materialnej - gra będzie trwała. Gdy przestanie go to bawić, zmieni reguły gry, dyktując oczywiście swoje, albo poszuka sobie innej zabawy, która będzie łechtała jego wybujałe ego. Należy się obawiać, że jego nienawiść dla katolicyzmu w połączeniu z zimną kalkulacją, iż będąc wewnątrz struktur kościelnych jest w stanie bardziej szkodzić Kościołowi i wierze naiwnych katolików niż poza nimi, będzie go motywowała do kontynuowania działalności w obecnej formie, przynajmniej dopóki nie zabraknie mu pomysłów dla tych ram. Iście demoniczna obłuda i przebiegłość będą mu w tym pomocne. Tym samym raczej nie należy się spodziewać formalnego zerwania z Kościołem z jego strony, chyba że zapragnie ułożyć sobie spokojniejsze życie u boku jakiejś niewiasty, zadowalając się exploatowaniem popularności zdobytej w habicie dominikańskim, zresztą skazanej na nieuchronne bladnięcie przynajmniej w Polsce. Mógłby oczywiście zacząć np. karierę polityczną o boku swojego byłego współbrata i poplecznika Hołowni. Jednak zapewne zdaje sobie sprawę z tego, iż jako polityk nie może liczyć na taką naiwność i szacunek pospólstwa jak ktoś występujący przynajmniej co jakiś czas w habicie. 

Na koniec jeszcze parę uwag o tym, jakie są przyczyny aż takiej popularności tego człowieka. 

Po pierwsze, jego talent medialny wraz z widocznym świetnym samopoczuciem przed kamerą. Jego wyraźnie bawi popisywanie się swoją gadatliwością, minami, gestami, a zwłaszcza tym, że się to ludziom podoba. Ten luzacki, zabawowy nastrój jest działaniem na uczucia, dzięki czemu odbiorcy łykają nawet grube absurdy, brednie i zaprzeczanie samemu sobie. 

Po drugie, profesjonalizm filmików, czyli wsparcie ludzi potrafiących to dobrze robić. 

Po trzecie, fatalny stan wiedzy religijnej wśród katolików, zwłaszcza młodych, co czyni ich bardzo łatwym łupem tego typu zwodzicieli medialnych (oSz. nie jest jedynym, aczkolwiek chyba najbardziej znanym i najbardziej profesjonalnym).

Po czwarte, kiepska jakość przekazu zarówno bezpośredniego jak też medialnego większości duchownych. Mam tutaj na myśli pewną widoczną sztuczność zachowania i mówienia, co jest odbierane jako brak autentyczności. Tutaj oSz. przebija swojskim, quasi autentycznym - choć dokładnie wytrenowanym - stylem, który sięga wręcz bezczelności i skandaliczności. To jest możliwe oczywiście dzięki pewności siebie, czyli pewności, że nic mu nie grozi ze strony przełożonych i władz kościelnych, cokolwiek by zrobił i powiedział. On jest sobą, bo wie, że może sobie na to pozwolić. 

Oczywiście dopiero współgranie i współdziałanie tych czynników składa się na jego sukces. Nie znam początków jego działalności, zwrócono mi na nią uwagę dopiero w związku ze sprawą Marcina Zielińskiego. 

Na pewno dochodzi jeszcze jeden czynnik, mianowicie powiązanie, a raczej nawet przynależność do sitwy tzw. charyzmatyków, czyli protestanckiej sekty pentekostalnej grasującej w ramach Kościoła katolickiego. W sposób oczywisty oSz. jest produktem i szczególnie wyexponowanym składnikiem podboju katolicyzmu w Polsce przez tę sektę. To dzięki jej poparciu i wypromowaniu oSz. osiągnął sukces medialny, czyli biznesowo-popularnościowy, niestety z fatalnymi skutkami dla Kościoła i stanu katolicyzmu w Polsce. 

Cóż pozostaje katolikom w takiej sytuacji?
Po pierwsze, modlić się i ofiarować za jego nawrócenie oraz otrzeźwienie dla gawiedzi, która naiwnie daje się zwodzić. 
Po drugie, należy demaskować jego fałsze, kłamstwa, błędy i herezje, ostrzegając nieświadomych i niekumatych. 
Po trzecie, należy słać skargi do władz kościelnych, zarówno zakonnych jak też diecezjalnych i rzymskich, domagając się przykładnego ukarania oSz. w celu nakłonienia go do nawrócenia i pokuty za zło wyrządzane duszom odbiorców i całemu Kościołowi. 


Post scriptum


Na prośbę P. T. Czytelników podaję najważniejsze adresy do pisania skarg:

Padre Gerard Francisco Parco Timoner III
Piazza Pietro d'Illiria, 1
00153 Rome
Italy
Phone: +39 06.579401
secretarius@curia.op.org


Sua Eminenza il Cardinale Prefetto
Piazza Pio XII, n. 3
00193 Roma
Italy
formularz kontaktowy: tutaj


Konferencja Episkopatu Polski
Skwer kard. Stefana Wyszyńskiego 6
01-015 Warszawa
centrala: 22 530 48 00, 22 530 48 01
fax: 22 838 09 67
e-mail: skep@episkopat.pl


Polska Prowincja Zakonu Kaznodziejskiego (oo. Dominikanów)
ul. Freta 10
00-227 Warszawa
tel.: +48 22 831 48 31
fax.: +48 22 635 74 39

Skargi najlepiej jest napisać własnymi słowami, konkretnie i zwięźle. Można się posłużyć krytyką podaną na niniejszym blogu. 

Czy Henoch i Eliasz zostali wzięci do nieba?



Temat pojawia się co jakiś czas w różnych miejscach i przy różnych okazjach. Pozornie chodzi o szczegóły ze Starego Testamentu, jednak sprawa ma charakter o wiele szerszy, gdyż dotyczy zarówno poprawnej hermeneutyki biblijnej jak też dogmatyki, w tym zwłaszcza antropologii, eschatologii i mariologii. 

Zacznijmy od samych textów biblijnych. 

Według jednej linii tradycji biblijnej w Księdze Rodzaju (4,17), Henoch był synem Kaina. Według innej tradycji (Rdz 5, 21-24) należał do siódmego pokolenia po Adamie w linii Noego. Podkreślone jest przy tym jego bogobojne życie, a także wyjątkowo jest powiedziane, że nie umarł, lecz że "został zabrany i go nie było" (źródło tutaj):  


W Liście do Hebrajczyków (11, 5) jest powiedziane podobnie, choć nieco szerzej:


Także więc Nowy Testament nie mówi o wniebowzięciu, lecz o tym, że został zabrany (względnie przeniesiony) przez Boga "dzięki wierze, że nie zobaczy śmierci", oraz że nie został znaleziony

Obszerniej jest mowa o końcu życia Eliasza w 2 Księdze Królewskiej (2, 3-11). Istotne jest, że jest również mowa o zabraniu, a to ku niebiosom:

Całość fragmentu jest następująca (źródło tutaj):



Na tym opisie opiera się prorocka wizja o powrocie Eliasza w końcu czasów (Księga Malachiasza 3, 1-23). W Nowym Testamencie jako powrót Eliasza rozumiana jest działalność Jana Chrzciciela (por. Mk 1; Mk 6, 21-29; Mk 9, 9-13; Mt 11, 14n; Mt 17, 9-13; Łk 1,17). W Ewangelii św. Janowej (1, 21-25) sam Jan Chrzciciel zaprzecza, jakoby był Eliaszem, co należy rozumieć jako zaprzeczenie powtórnego przyjścia Eliasza jako osoby w ciele, gdyż jego działalność w miejscu odejścia Eliasza (J 1, 28) oznacza równocześnie nawiązanie czyli spełnienie oczekiwania powtórnego przyjścia proroka. To spełnienie potwierdzone jest w przemienieniu na górze, gdzie Eliasz ukazuje się razem z Mojżeszem (Mk 9, 1-8; Mt 17, 3; Łk 9, 13). 

W końcu w Ewangelii św. Janowej (3, 13) sam Pan Jezus zaprzecza, jakoby ktokolwiek wstąpił do nieba oprócz Syna Człowieczego:


Owszem, już Pismo św. rozróżnia między wzięciem a wstąpieniem do nieba. Jednak w kontekście oraz teologicznie zawarte jest tutaj zaprzeczenie realnego wejścia do nieba kogokolwiek przed Synem Człowieczym, czyli Jezusem Chrystusem. Dlatego koniec życia Henocha i Eliasza (tradycja żydowska tzn. judaistyczna dodaje też Mojżesza, por. tutaj) należy rozumieć jako prorocką wizję Wniebowstąpienia Zbawiciela, który wziął ze Sobą człowieczeństwo wspólne z całą ludzkością (oprócz grzechu).

Tak więc sprawa jest dość jasna w świetle Nowego Testamentu (podobne wnioski są tutaj i tutaj). 
Potwierdzają to Ojcowie Kościoła. 

Św. Jan Chryzostom podkreśla różnicę między wzięciem Eliasza przez wóz ognisty a wniebowstąpieniem Jezusa Chrystusa (źródło tutaj): 


Św. Cyryl Jerozolimski mówi, że Henoch i Eliasz zostali wzięci przez Chrystusa (źródło tutaj):


Oznacza to, że Stary Testament podaje odnośnie Henocha i Eliasza prorockie wizje Zbawienia przez Jezusa Chrystusa. 

Podobnie alegorycznie interpretuje św. Andrzej z Krety (źródło tutaj):


Tak samo św. Roman Melodes (źródło tutaj):



Czy nakładanie rąk przez M. Zielińskiego może zaszkodzić?

 


W temacie nakładania rąk pisałem już jakiś czas temu (por. tutaj i tutaj), także odnośnie tzw. modlitwy językami (tutaj i tutaj), tudzież odnośnie działalności Marcina Zielińskiego (tutaj, tutaj, tutajtutaj i tutaj). Dlatego odpowiadam niniejszym krótko:

Rzeczywiście nakładanie rąk przez kogoś, kto bełkocze przy tym niewiadomo co (on raczej nawet sam nie wie, co bełkocze), może mieć poważne skutki duchowe i psychiczne. Może spowodować nawet zniewolenie demoniczne, które oczywiście zagraża zdrowiu duchowemu i też równowadze psychicznej. Zresztą widać to nagminnie wśród tzw. charyzmatyków (czyli pentekostalistów), gdzie stan umysłu jest nacechowany brakiem trzeźwego i uporządkowanego, racjonalnego myślenia, zakłamaniem i pychą (zwykle skrywaną pod pozorami miłej skromności). 

Jeśli ktoś się już poddał owemu "rytuałowi", to oczywiście ma szansę nawrócenia. Początkiem nawrócenia jest:
- porzucenie praktyk "charyzmatycznych", czyli udziału w takowych imprezach,
- poznawanie wiary katolickiej z nieskażonych źródeł, przede wszystkim z katechizmu katolickiego, 
- życie sakramentalne, zwłaszcza uczęszczanie do spowiedzi i na Mszę św.

Ważne jest także ostrzeganie innych przed zagrożeniami płynącymi z praktyk tzw. charyzmatyzmu, czyli sekty protestanckiej działającej w strukturach Kościoła. 

Czy spokój rozwiązuje problem bluźnierstwa?

 


Pod szumnym tytułem "Działalność Apostolska" dołączył do grona jutjuberów we wrześniu 2018 anonimowy kanał, na którego istnienie dopiero właśnie zwrócono mi uwagę. Okazją jest ostatni jego filmik, w którym autor - jak sam szumnie wyznaje - atakuje mnie z powodu krytyki w temacie s. Faustyny, konkretnie słów koronki o ofiarowaniu Bóstwa. Autor się wprawdzie nie przedstawia, jednak dość łatwo mogłem go rozpoznać mimo upływu dwudziestu kilku lat od zapoznania się i ostatniego kontaktu, tudzież znacznie zmienionego wyglądu. Rzeczywiście dane mi było poznać Jakuba Szymańskiego początkiem września 1995 r. w Gdyni, gdzie byłem w celu pomocy jego koledze w przeprowadzce do seminarium Bractwa Kapłańskiego Św. Piotra w Niemczech (który stał się zresztą pierwszym Polakiem wyświęconym w nim). Szymański - będąc wówczas świeckim studentem teologii w Gdańsku - uczestniczył chyba po raz pierwszy we Mszy św. tradycyjnej, którą widocznie nie był zachwycony (powiedział, że czuł się malutki podczas tej Mszy św.). Kontakt się zakończył ponad 20 lat temu. To oczywiście nie upoważnia go do podawania nieprawdziwych informacyj odnośnie mojej biografii, których nawet nie próbował zweryfikować, choć mógł to bardzo łatwo uczynić chociażby pisząc przez formularz kontaktowy niniejszego bloga. Sprostowanie pominę, gdyż chodzi o nieistotne, choć proste fakty. 

Istotna jest natomiast jego polemika w sprawie koronki s. Faustyny. Otóż przede wszystkim wygląda na to, że Szymański nie zadał sobie nawet trudu zapoznania się z moimi wpisami w temacie, z którymi usiłuje polemizować i to aż do zadyszki i nerwowego wymachiwania rękami. 

Znamienne jest, że występuje anonimowo, nie przedstawia się ani imieniem i nazwiskiem, ani wykonywanym zawodem czy działalnością, a równocześnie podszywa się pod działalność apostolską, choć jako absolwent teologii powinien wiedzieć, kim są Apostołowie i ich następcy, to znaczy z całą pewnością nie osoba świecka, zwłaszcza ukrywająca swoją tożsamość. Ten fragment wypowiedzi wyjaśnia, świadcząc o samopoczuciu wypowiadającego...:


Całość wystąpienia jest tutajOdpowiadam po kolei. 

1. Rzekomo nasiąkłem duchem germańskim w teologii 😁 To jest pierwszy i główny - wielokrotnie powtarzany - "argument" Szymańskiego... 

2. Teologiczną krytykę sformułowania o ofiarowaniu Bóstwa Szymański sprowadza do "zadziałania diabełka". Na czym owo "zadziałanie" względnie moja "pomyłka" w sprawie s. Faustyny ma polegać, nie wiadomo, gdyż Szymański wskazuje tylko na jeden mój wpis w temacie, i to nie zasadniczy, w dodatku przekręcając (można sobie porównać tutaj). Otóż wykazałem, iż w tekście koronki wydanym przez o. Andrasza nie ma mowy o ofiarowaniu Bóstwa. Pojawia się ono natomiast w wersji wydanej przez x. Sopoćkę. Jedynym "argumentem" Szymańskiego jest, że on "nie wyobraża" sobie, iż "ksiądz Sopoćko zrobił podróbkę, bo był głównym dziedzicem, spadkobiercą przesłania s. Faustyny" i "jest kandydatem na ołtarze". Tak więc Szymański nawet nie próbuje zadać sobie trudu wyjaśnienia sprzeczności między wersją o. Andrasza i x. Sopoćki. Widocznie uważa, iż wymachiwanie rękami w zadyszce wystarczy...

3. Niemiecki Kościół był rzekomo przeciwny s. Faustynie i "blokowali". Odpowiadam: to jest zwykłe kłamstwo. Szymański sam zresztą wskazuje na rzekomą modlitwę niemieckiej zakonnicy św. Gertrudy mówiącą o ofiarowaniu Bóstwa, zawartą pierwotnie w anonimowo i bez imprimatur kościelnego wydanym w Niemczech modlitewniku, a przejętą następnie przez dwa modlitewniki niemieckich księży Wiedemann'a i Schneider'a (więcej tutaj i tutaj). Tak więc ofiarowanie Bóstwa jest widocznie wynalazkiem niemieckim, a raczej żydowsko-niemieckim, przyjętym najpierw i to widocznie bez sprzeciwu akurat w Niemczech. Natomiast teologowie zarówno polscy jak też rzymscy od razu dostrzegli problem głównie z ofiarowaniem Bóstwa (por. tutaj). Nie jest mi natomiast znana żadna krytyka ze strony jakiegokolwiek teologa niemieckiego. W Niemczech - i ogólnie na Zachodzie, nawet chyba na całym świecie, a do lat 1980-ych także w Polsce - temat był właściwie nieznany aż do czasu beatyfikacji s. Faustyny, czyli odgórnego wypromowania, po czym także został praktycznie zignorowany. W niemieckojęzycznych kręgach konserwatywno-katolickich, które Jana Pawła II zwykle darzą wielkim szacunkiem i zaufaniem, "Dzienniczek" i koronka są bardzo popularne. 

W tym miejscu muszę wspomnieć, iż dopiero w ostatnim czasie (od około roku) podzieliłem się zastrzeżeniami zarówno publicznie na pewnym niemieckojęzycznym teologicznym forum dyskusyjnym, jak też prywatnie wobec dwóch wybitnych teologów dogmatyków niemieckich, w tym jednego kardynała. Ten ostatni pisemnie potwierdził pośrednio moje zastrzeżenia, a drugi profesor, którego prosiłem o opinię co do moich zastrzeżeń, póki co milczy, co należy widocznie także rozumieć jako potwierdzenie (qui tacet consentire videtur). 

4. W "samej strukturze" koronki rzekomo "widać", że ofiarowanie Bóstwa jest właściwe. Przytoczę dosłownie, gdyż jest to wręcz zabawne:


Po pierwsze, nie wiem, czy Szymański zdaje sobie sprawę, ale tym samym de facto zanegował pochodzenie tych słów od Pana Jezusa, skoro twierdzi, że to s. Faustyna tak to sobie ułożyła. 

Po drugie, głównym argumentem jest dwoistość i rytm, co jest właściwie na poziomie absolwenta szkoły podstawowej, a nie kogoś po studiach teologii. Przy tym ewidentnym fałszem jest utożsamianie duszy z człowieczeństwem, gdyż człowiek nie składa się jedynie z duszy. Dla człowieka normalnie myślącego, nawet bez wykształcenia filozoficznego i teologicznego jasne jest, iż to ciało, krew i dusza razem wzięte stanowią człowieczeństwo. Ponadto teolog powinien wiedzieć, że w postaciach eucharystycznych obecna jest także dusza Jezusa Chrystusa, gdyż jest to żywe Ciało i żywa Krew. Tym samym "parą" dla Bóstwa nie jest sama dusza, lecz dusza wraz z Ciałem i Krwią. Tym samym "dwójki" podane przez Szymańskiego mogą być jedynie w rytmie, nigdy w elementarnie poprawnym rozumieniu teologicznym. 

Szymański brnie dalej i osiąga szczyt swojej "argumentacji":


Tutaj po pierwsze widać, że Szymański albo wcale nie czytał wpisu o interpretacji x. Różyckiego (por. tutaj), albo czytał i przekręca, albo ma urojenia, albo kłamie, albo wszystko na raz. Zresztą wykazując przy tym podstawową ignorancję w temacie arianizmu. Ktoś po studiach teologii - a nawet bez studiów, gdyż obecnie wystarczy zajrzeć do wiki - powinien wiedzieć, iż arianizm polega na negacji współistotności Ojca i Syna, nie na oddzielaniu Bóstwa i Człowieczeństwa Jezusa Chrystusa. Ta negacja jest zawarta w interpretacji x. Różyckiego, co jest oczywiście bluźnierstwem i apostazją. Każdy to może sprawdzić w podanym wpisie. 

Na koniec: Dobrze jest, że problem jest zauważany, nawet jeśli polemika z moimi zastrzeżeniami jest - delikatnie mówiąc - dość niskiego poziomu i wręcz groteskowa. Nerwowe, chaotyczne, niechlujne, niemerytoryczne, a równocześnie wyniosłe i złośliwe zachowanie Szymańskiego, które go właściwie kompromituje, jest dość typowe dla wyznawców koronki s. Faustyny. Jest to zachowanie sekciarskie i wręcz demoniczne, gdyż pomieszane i zakłamane. Owszem doceniam jego miłe osobiste uwagi i podkreślanie sympatii do mnie, choć są to zapewne jedynie zagrywki taktyczne wobec odbiorców (captatio benevolentiae). Zresztą także miło wspominam spotkanie z nim w 1995 r. (jedyne póki co). Nie wiem, jaki on ma osobisty interes w tego typu wystąpieniach. W każdym razie teologicznie wszedł na grunt bardzo grzęski, choć oczywiście zasadniczo nie neguję jego dobrej woli i chyba też gorliwości w modlitwie. Tym niemniej z serca polecam mu przede wszystkim

- najpierw zapoznanie się z wypowiedziami, z którymi chce polemizować,

- douczenie się w prawdach wiary katolickiej i teologii,

- więcej trzeźwości i rzetelności myślenia. 

Oby jego wypowiedź przyczyniła się do świadomości problemu. W każdym razie maniakalnie powtarzanie, że "koronka jest w porządku" niczego nie rozwiązuje, ani w niczym nie pomaga. Zwłaszcza nie pomaga w przezwyciężaniu zamieszania oraz ignorancji w sprawach wiary, tudzież zapaści wiarygodności Kościoła. 

Przy okazji wskażę jeszcze na tzw. owoce nachalnego forsowania "Dzienniczka" i koronki s. Faustyny:

- myślenie kategoriami fałszywego miłosierdzia bez sprawiedliwości, co musi demoralizować przynajmniej pośrednio,

- wypieranie różańca Najświętszej Mariji Panny, czyli modlitwy uświęconej wielowiekową praktyką Kościoła, umiłowaną i zalecaną przez wielu - właściwie wszystkich - świętych i papieży (różaniec jest de facto zastępowany koronką zarówno jako modlitwa osobista jak też wspólnotowa),

- odmóżdżenie katolików przez zmuszanie do ślepego odmawiania słów sprzecznych z wiarą i teologią katolicką, co musi prowadzić do mentalności sekciarskiej i apostazji. 

Tylko prawda jest ciekawa. Ona na pewno zwycięży. Nawet jeśli trzeba poczekać. 

Czy upomnienie się o spłatę długu jest grzechem?

 


Głównym problemem zawartym w pytaniu jest podejście do Pisma św., czyli poprawna hermeneutyka. 

Naczelną zasadą poprawnej interpretacji Pisma św. jest jego jedność. Oznacza to, iż nie wolno wyrywać jednego fragmentu z kontextu bliższego i dalszego, czyli interpretować bez czy przeciw kontextowi. Innymi słowy: pojedyncze można poprawnie rozumieć tylko w związku z zarówno z tym kazaniem jak też treścią całego Pisma św. 

Po drugie, nie jest mi znany w całym Piśmie św. żaden fragment mówiący, jakoby domaganie się spłaty długu było grzechem. Jest owszem fragment z tzw. Kazania na Górze w Ewangelii św. Łukaszowej:


U św. Mateusza jest sformułowane ogólniej:


W kontekście jest oczywiste, iż chodzi o równe i bezinteresowne traktowanie bliźnich, w tym także nieprzyjaciół. Nie chodzi tutaj o to, iż należy pożyczać, nie spodziewając się zwrotu, gdyż nie byłoby to pożyczaniem lecz darowizną. Tutaj chodzi właściwie o sytuację, gdy nieprzyjaciel jest w potrzebie i jest zmuszony wziąć pożyczkę. Uczeń Chrystusa nie powinien zważać na to, czy ta osoba jest mu przyjazna, lecz powinien być gotowy pomóc. Domaganie się zwrotu pożyczki powinno zależeć od sytuacji danej osoby, nie od osobistej relacji do dłużnika. 

Nie jest to zresztą nowe nauczanie, już w Psalmie 37 jest powiedziane:

Podobnie w Przypowieściach Salomona: 


Należy mieć także na uwadze, iż Pismo św. nawet werbalnie odróżnia rodzaje pożyczania: słowo κίχρημι oznacza użyczanie bez odsetek i dotyczy zwykle zwierząt i przedmiotów codziennego użytku, podczas gdy δανείζω oznacza oprocentowane pożyczanie dóbr naturalnych i pieniędzy.

Otóż zaciągnięcie długu jest rodzajem umowy, której warunki obydwie strony powinny dotrzymać (por. 2 Krl 4,1-7). Nieuczciwe zawarcie umowy jest rodzajem oszustwa, które z pewnością nie mieści się w etyce nauczanej przez Jezusa Chrystusa. 

Jeśli zaś pytający ma na myśli przypowieść o dłużnikach (Mt 18,21-35) to powinien mieć na uwadze, iż jest to przypowieść i to odnosząca się do przebaczania bliźniemu, czyli do spraw duchowych, nie doczesnych. 

Oczywiście, w teologii moralnej opartej na Piśmie św. Starego i Nowego Testamentu najwyższym przykazaniem odnośnie bliźniego jest przykazanie miłości. Zawiera ono w sobie odpowiednie rozumienie bliźniego jako osoby ludzkiej z duszą nieśmiertelną, która stanowi najwyższą wartość w człowieku. Oznacza to relatywność życia doczesnego i spraw doczesnych, w tym także umów międzyludzkich jak chociażby umowa pożyczki. W tym świetle należy rozważyć także kwestię domagania się spłaty. Domaganie się spłaty od rodziny matki rodziny wielodzietnej, której ledwo wystarcza czy nie wystarcza na godziwe utrzymanie, jest oczywiście niemoralne. Inaczej ma się sprawa w przypadku kogoś, kto zaciągnął pożyczkę na przyjemności czy zachcianki, czy też na potrzeby codzienne, a mógł zarobić swoją pracą. 

Grzeszy natomiast ta osoba, która zaciągnąwszy dług nie spłaca go, choć ma ku temu możliwość, czy to przez swój zarobek, czy przez pozbycie się rzeczy zbędnych, czy przez odpracowanie. Wtedy jest to nie tylko złamanie umowy, lecz rodzaj kradzieży, czyli grzech potępiony wprost w Dekalogu. 

Czy wolno udostępnić kościół niekatolikom?

 

Istotne jest, że chodzi o niekatolików, bez odróżnienia na heretyków, schizmatyków, innowierców czy ateistów. 

Kodex Prawa Kanonicznego reguluje te kwestie dość ogólnie, co wymaga odpowiedniego wyjaśnienia. Oto najważniejsze kanony w niniejszej kwestii:




Kluczowe jest tutaj pojęcie "kultu Bożego" i "kultu publicznego". Oznacza ono obrzędy określone w księgach liturgicznych, czyli liturgię w sensie ścisłym. Pośrednio dopuszczalne są także obrzędy paraliturgiczne, czyli dopuszczone przez władze kościelne czy to przez prawo partykularne stanowione czy zwyczajowe, jak np. nabożeństwa majowe, czerwcowe, październikowe, czy też różaniec odmawiany przez wiernych bez przewodnictwa kapłana. 

Obrzędy heretyków czy innowierców oczywiście nie należą do kultu Bożego sprawowanego przez Kościół, a to głównie z dwóch powodów:

- są to zwykle obrzędy inne niż zawarte w księgach liturgicznych,

- sprawujący je są exkomunikowani, czyli poza widzialną wspólnotą Kościoła. 

Ponadto istotne jest, że obrzędy heretyków czy innowierców zawierają i wyrażają ich herezje i błędy, których nie godzi się praktykować i propagować zwłaszcza w pomieszczeniu sakralnym. Skoro ich wiara jest sprzeczna z Bożym Objawieniem, to także ich obrzędy obrażają Boga, gdyż negują - przynajmniej w jakimś stopniu i zakresie - prawdę objawioną przez Boga. 

Wynika stąd, że udostępnianie pomieszczenia świętego heretykom czy innowiercom godzi w świętość miejsca.