Zasady komentowania: bez anonimowych komentarzy

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Leon XIV. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Leon XIV. Pokaż wszystkie posty

Wysyp hochsztaplerów


W niewiele ponad miesiąc po wyborze Leona XIV ukazały się w języku polskim już dwie biografie nowego papieża. Wygląda na to, że ich autorzy pisali na wyścigi i wydali na wyścigi. Jednym z nich jest znany skądinąd gwiazdor niby konserwatywnego grona pech24 Paweł Chmielewski, który już niejednokrotnie skompromitował się haniebnym fałszem zwłaszcza w związku ze sprawą jeszcze bardziej haniebnego hochsztaplera i oszusta krakówkowego x. Dariusza Oko (tutaj, podobny przykład rzetelności i powiązań ekipy pech24 jest tutaj). Chmielewski znów bryluje na salonach jako niby expert od spraw kościelnych, oczywiście nie sprostowawszy żadnego ze swoich wcześniejszych kłamstw i oszustw na odbiorcach. Teraz przykład dotyczy niby nieistotnego szczegółu, jednak udowadnia znów, jak ten człowiek potrafi z niezmąconą pewnością siebie wypowiadać nieprawdę, na której sprawdzenie zapewne nie zadał sobie najmniejszego trudu, choć wystarczyłoby zaglądnąć na pierwszą lepszą stronę internetową. Oto Chmielewski w oryginale:


Jak każdy może łatwo sprawdzić, uniwersytet augustiański nie jest chicagowski, lecz znajduje się w zupełnie innym stanie w zupełnie innej części USA, mianowicie w stanie Pensylwania w okolicy Filadelfii (dowód tutaj):


Oczywiście ta informacja nie jest istotna dla wiary katolickiej. Jednak, gdy ktoś pisze czyjąś biografię, a następnie z niewzruszoną pewnością siebie podaje fałszywy szczegół, to świadczy to przynajmniej o niechlujstwie w poznawaniu faktów, które rzutuje na ogólną jakość tego, co dana osoba pisze i mówi. 

W tym samym wywiadzie Chmielewski wykazuje ignorancję podaną z nie mniejszą pewnością siebie co do o wiele istotniejszej sprawy. W pewnym momencie wspomina o sprawie słynnego raportu arcybiskupa Edwarda Gagnon'a z drugiej połowy lat 70-ych, o którym wielokrotnie opowiedział ówczesny prywatny sekretarz Arcybiskupa x. Charles Murr zarówno w  w swoich książkach jak też we wielu wywiadach internetowych dostępnych obecnie (łatwo sobie wygóglować): 



Chmielewski albo nie zapoznał się z tymi źródłami, mimo uważa, że je zna (a faktycznie zna najwyżej plotki w tym temacie wymieniane przy piwie z x. Oko), albo ma dziurawą pamięć i przekręca fakty, podając urojenia jako prawdę:

Otóż według wiadomości z najbardziej wiarygodnego i póki co jedynego źródła, jakim jest x. Charles Murr, w raporcie abpa Gagnon'a chodziło głównie o następujące osoby: 

- architekta Novus Ordo czyli abpa Annibale Bugnini'ego, następnie zesłanego przez Pawła VI do Teheranu, 

- prefekta Kongregacji ds. Biskupów kard. Sebastiano Baggio, oraz 

- kardynała sekretarza stanu Jean Villot'a, 

- wraz z jego pupilem i następcą na urzędzie Agostino Casaroli.

Tylko pierwszy z nich został usunięty z Kurii Rzymskiej. Natomiast dwaj następni zostali pozostawieni na swoich stanowiskach przez Jana Pawła II, zaś ostatni został wywindowany przez tegoż na wysokie stanowisko sekretarza stanu. Jean Villot rzeczywiście chorował na raka i zmarł niedługo po otrzymaniu raportu przez Jana Pawła II, mianowicie w marcu 1979. Jednak wynikiem braku usunięcia go z urzędu było to, że następcą na urzędzie został jego pupil Agostino Casaroli, reprezentujący haniebną "Ostpolitik" czyli politykę ustępliwego układania się z komunistami, i najprawdopodobniej także mason. Najbardziej niebezpiecznym dla Kościoła z powodu decydowania o nominacjach biskupów był wówczas Sebastiano Baggio, którego Jan Paweł II pozostawił na tym stanowisku aż do 1984 roku, po czym uczynił go kamerlingiem czyli odpowiedzialnym za rządzenie Kościołem podczas sede vacante czyli w okresie od śmierci papieża do wyboru nowego. To on był zresztą tą osobą, która jako ostatnia widziała papieża Jana Pawła I żywego, wieczorem 27 września 1978 r., po czym rano 28 wrześnie papież został znaleziony martwy. Baggio zmarł w 1993 r. bez jakichkolwiek dochodzeń w sprawie i uszczerbków na swojej karierze. 

Przykład gwiazdora Chmielewskiego w swej haniebności nie jest jedynym w kręgach konserwatywnych katolików w Polsce. Interpretując takie sytuacje jak najżyczliwiej, można je sprowadzić przynajmniej do niechlujstwa połączonego z pewnością siebie, która graniczy z bezczelnością. Takie osoby przez takie postępowanie wyrządzają poważną szkodę szczególnie katolikom konserwatywnym, którzy są karmieni takimi śmieciami. Zapewne nie bez chęci zysku czerpanego z naiwności publiczności. 

Co Leon XIV zrobi z liturgią tradycyjną?


To pytanie pojawia się już od momentu jego wyboru. I temat był zapewne poruszany także na kongregacjach generalnych kardynałów przed konklawe. Pewne jest, że jeden z głównych faworytów na konklawe, Pietro Parolin jest dość zdecydowanym wrogiem liturgii tradycyjnej i zwolennikiem jej zupełnego usunięcia czyli zakazu. Tym bardziej zagadkowe jest, co uczyni Leon XIV. 

Odpowiedzi oczywiście nie znamy. Możemy jedynie snuć przypuszczenia i przewidywania na podstawie różnych przesłanek. 

Po pierwsze, wydaje się, że Leon XIV nie jest osobiście wrogi wobec liturgii tradycyjnej. Sam zna ją z dzieciństwa i gdy był ministrantem. Prawdopodobnie uczył się jeszcze tradycyjnej ministrantury, która obowiązywała do roku 1965. Jego zakon jest raczej tradycyjny liturgicznie. Osobiście poznałem paru augustianów-eremitów we Wiedniu w czasie studiów (w latach 90-ych), którzy byli raczej otwarci na Tradycję liturgiczną, a na pewno nie byli przeciwnikami. Wygląda na to, że jest to ogólna linia w tym zakonie. To już jest dużo, w porównaniu z innymi zakonami. 

Po drugie, liturgia zapewne nie jest dla niego ani priorytetem, ani czymś zupełnie nieważnym czy wręcz godnym pogardy jak to było dla Franciszka. Tak więc raczej nie należy do spraw, którymi Leon XIV zajmie się w pierwszej kolejności. Nawet jeśli będzie chciał coś zmienić, tzn. przywrócić przynajmniej częściowo wolność liturgii tradycyjnej, to nie będzie się z tym śpieszył w oficjalnych posunięciach, choć może dość rychło nadać kierunek praktyczny czyli pragmatyczny. Raczej na pewno będzie czekał z oficjalnymi posunięciami do momentu wymiany kadry przynajmniej w dykasterii ds. liturgii, być może też w innych dykasteriach, żeby mieć szersze poparcie w Kurii Rzymskiej dla swoich decyzyj. 

Po trzecie, nie uczyni nic czysto odgórnie, lecz będzie mocno uwzględniał głosy zarówno swoich współpracowników kurialnych jak też biskupów diecezjalnych. Najbardziej prawdopodobne i najłatwiejsze do zrealizowania jest - w ramach słynnej "synodalności" - daleko idące oddanie biskupom lokalnym kompetencji w sprawie liturgii tradycyjnej, tzn. wycofanie wymagania wprowadzonego przez Traditionis Custodes, według którego biskupom nie wolno pozwalać na sprawowanie tejże liturgii w kościołach parafialnych oraz nowym księżom. Takie rozwiązanie byłoby zadowalające dla biskupów. Jedynie betonowi kurialiści-wrogowie Tradycji zgrzytaliby zębami, wiedząc, że to będzie ponowne otwarcie drogi dla rozwoju lokalnego, nawet jeśli część biskupów nadal będzie się zachowywała restrykcyjnie, co zresztą nie będzie nowością, lecz swego rodzaju powrotem do sytuacji sprzed Summorum Pontificum z 2007 r. 

Generalnie Leon XIV zapewne czuje się zmuszony do zachowania daleko idącej ostrożności w tej kwestii i nie będzie nic forsował na siłę. 

"Teraz, dzięki Bogu, nie zostanę biskupem"


W roku 2023 ówczesny nowo mianowany arcybiskup i prefekt dykasterii ds. biskupów Robert Prevost opowiedział po krótce historię swojej znajomości z Jorge Bergoglio:

Po krótce:

Poznali  się w okresie, gdy Bergoglio był arcybiskupem Buenos Aires, a Prevost jako przełożony generalny odwiedzał swoich współbraci na całym świecie i także w Argentynie. Spotkali się kilka razy. Gdy Bergoglio został wybrany na papieża, Prevost powiedział do swoich współbraci zakonnych: "Dzięki Bogu, teraz nie zostanę biskupem". Miał na myśli to, że często nie zgadzał się z Bergoglio i znali swoje poglądy. Widocznie już wtedy, czyli za pontyfikatu Benedykta XVI, był kandydatem na biskupa, ciesząc się uznaniem w Watykanie. 

Leon XIV - uroczysty początek (z post scriptum)


Jesteśmy po wczorajszej uroczystej inauguracji pontyfikatu Leona XIV z jego homilią jakby programową, z krótkim przemówieniem przed modlitwą Regina coeli, oraz po dzisiejszych audiencjach dla gości, zwłaszcza po audiencji ze przemówienie do przedstawicieli innych wyznań chrześcijańskich oraz kultów niechrześcijańskich. Z pewnością można i należy połączyć słowa z językiem gestów i symboli. Pewne jest, że zarówno przemówienia jak też gesty nie są całkowicie autorskie, gdyż pracuje nad nimi nie tylko prywatny sekretarz, lecz także sekretariat stanu. Celebracje, w tym symbole liturgiczne przygotowuje urząd celebracyj papieskich, który oczywiście zapewne konsultuje się z samym papieżem bądź przynajmniej jego otoczeniem. Myślę, że zarówno papież jak też jego współpracownicy bardziej starannie podchodzą do słów, jednak także znaki mają swoje znaczenie. 

W liturgii wczorajszej znaczące jest użycie słynnej ohydnej feruli geja Lello Scorzelli'ego, wprowadzonej przez Pawła VI i wyłącznie używanej przez Jana Pawła I i Jana Pawła II (więcej tutaj). Benedykt XVI ostrożnie przeszedł na częstsze używanie złotej feruli Piusa IX, zresztą z kłamliwym wyjaśnieniem, że chodziło o jej lekkość. Franciszek zdołał zgromadzić pokaźną kolekcję ferul, przeważnie dość dziwacznych, w swej ohydzie raczej nie odbiegających od straszaka Scorzelli'ego. Oprócz tego atrybutu "nowoczesnego" papiestwa Leon XIV przywdział ornat użyty pierwotnie przez Jana Pawła II w latach 80-ych, a odrzucił paliusz papieski wprowadzony przez Benedykta XVI od początku jego pontyfikatu. Aczkolwiek nie wiemy, na ile to są sugestie czy pomysły jego, a na ile jego ceremoniarza odziedziczonego w spadku po Bergoglio. Ponadto nie śpiewał modlitw liturgicznych, również wyraźnie nawiązując do Franciszka. To są symbole - ze swej natury bardzie oddziaływujące na emocje niż na rozum - też niejako programowe, aczkolwiek zapewne nie tak istotne jak słowa. 

Generalnie dostrzec można tutaj zgodność języka znaków i języka słów. Słowa także apelują do uczuć. Wygląda na to, że Leon XIV stara się nawiązywać do swojego bezpośredniego poprzednika, zarówno w stylu jak też w treściach. Jest to o tyle zrozumiałe, że zarówno hierarchia jak też zwykli ludzie są jednak w znacznej mierze - o ile nie we większości - emocjonalnie przywiązani do Franciszka. Ludzki szacunek i też wdzięczność za zaufanie okazane w stopniach szybkiej kariery można uznać za wyraz lojalności i kultury chyba typowo usańskiej. Pewne jest, że Bergoglio i Prevost się lubili i cenili, choć ten ostatni podobno nie był wymarzonym kandydatem na urząd prefekta dykasterii ds. biskupów. Przypuszczalnie był i może nadal jest w Kurii Rzymskiej ktoś, kto wypromował Prevost'a, przekonując Franciszka do okazania mu względów czy przynajmniej co do przydatności w aparacie bergogliańskim. 

Oprócz zasadniczej podejrzliwości z powodu tego związku, coraz więcej jest krytycznych komentarzy także co do słów wypowiedzianych przez Leona XIV. Nie będę póki co analizował poszczególnych wątków i spraw, gdyż nie widzę konieczności w tej chwili. Chcę tymczasem jedynie zwrócić uwagę na zasadnicze kwestie:

- Kto się spodziewał jasnego, stanowczego i natychmiastowego zerwania z Franciszkiem, ten cierpi na brak realizmu i znajomości działania aparatu kościelnego, zwłaszcza watykańskiego. Takiego zerwania nie podjął nawet sam Franciszek wobec Benedykta XVI i to nawet co do znienawidzonej przez siebie liturgii tradycyjnej czekał ponad 8 lat i starannie się do tego tyrańskiego aktu przygotowywał. 

- Ten pontyfikat z całą pewnością nie będzie restauracją żadnego poprzedniego pontyfikatu, ani tych ostatnich, czyli tzw. posoborowych, ani przedsoborowych. Ideałem jest oczywiście równy dystans przy odpowiedniej bliskości. Na ile Leon XIV będzie umiał mądrze balansować, zobaczymy. W każdym razie programowe nawiązywanie do papieży sprzed Vaticanum II jest już mądre i bardzo cenne, chociażby przez wzbudzenie zainteresowania nauczaniem Leona XIII, które jest wyjątkowo bogate i cenne. To jest zerwanie chociażby z Janem Pawłem II, który cytował niemal wyłącznie "sobór" oraz siebie, co jeszcze bardziej zradykalizował Franciszek. 

- Naiwne, nierealistyczne i niemądre jest także oczekiwanie, że Leon XIV będzie krytykował dokumenty Vaticanum II czy że będzie starał się odsunąć je w zapomnienie, nawet jeśli byłoby to słuszne i zapewne kiedyś z czasem nastąpi za któregoś papieża z kolei. Odnoszę wrażenie, że on próbuje rozumieć je w duchu katolickim i wydobyć z nich to, co jest zgodne z wiarą katolicką i równocześnie odpowiada oczekiwaniom czy to wewnątrz Kościoła czy poza nim. To mi bardziej przypomina słynną "hermeneutykę" ratzingeriańską niż wojtyliańskie i bergogliańskie budowanie sekty V2 w opozycji czy przynajmniej w kontraście do całej historii Kościoła i teologii katolickiej. Wydaje mi się, że Prevost zna tradycyjną teologię katolicką o wiele lepiej i bardziej ją ceni niż czynili to Wojtyła i Bergoglio, a równocześnie chce być wierny Vaticanum II w duchu Benedykta XVI, nawet jeśli wyraża to słowami dokumentów Franciszka. 

- Może to dziwnie zabrzmi, ale według mnie w obecnej sytuacji Kościoła ważniejsza jest zdrowa osobowość i osobista świętość papieża niż korygowanie bzdur bergogliańskich, wojtyliańskich, montiniańskich i roncalliańskich, co oczywiście też jest niezbędne. Ludzie są niestety nadal przywiązani emocjonalnie do tych postaci i też do Vaticanum II, a tym samym dość odporni na choćby czysto racjonalne podważanie tychże ałtorytetów. Realnie możliwe i długofalowo skuteczne jest jedynie takie prostowanie myślenia w sprawach wiary i moralności, które nie razi uczuć, a jednak prowadzi do trzeźwego namysłu, a przede wszystkim do wierności tej Ewangelii, której Kościół zawsze nauczał. 

- Oczywiście kręgi lefebvriańskie i też sedewakantystyczne będą nadal wskazywały na to, co należałoby uczynić, a czego Leon XIV najprawdopodobniej nie uczyni, bądź nie uczyni w taki sposób, jaki by sobie oni czy może nawet wszyscy szczerzy katolicy życzyli. Powinni jednak wziąć pod uwagę, gdzie jest granica między odwiecznymi zasadami Kościoła a ich osobistym i grupowym interesem, a wygląda na to, że dość często to drugie bierze u nich górę nad tym pierwszym. Leon XIV - niezależnie od tego, czy się go uznaje za papieża czy nie - stara się według swego rozumienia urzędu papieskiego służyć jedności Kościoła i na pewno chce uniknąć formalnego rozłamu widzialnych struktur. Czy to robi w sposób dobry, słuszny, optymalny, o tym można dyskutować, a ostatecznie Pan Bóg go z tego kiedyś osądzi. Normalny, rozsądny człowiek stara się dostrzec i docenić dobrą wolę bliźniego, a tego niestety w kręgach tzw. tradycjonalistycznych bardzo często brakuje, a dominuje nawyk zasadniczej podejrzliwości czy wręcz wrogości wobec wszystkich spoza własnej wąskiej grupy (stąd tyle kłótni i wzajemnych ataków między grupami zarówno wewnątrz lefebvrianizmu jak i sedewakantyzmu). To jest wręcz tragiczne, gdyż szkodzi zarówno tym grupom jak i całemu Kościołowi, hamując czy wręcz niwecząc rozwój i zdobywanie dusz dla Chrystusa. 

Jesteśmy na początku pontyfikatu Leona XIV. Z czasem okaże się, czy i na ile spełni oczekiwania i zadania tego urzędu. Jak już zaznaczałem tutaj kilkakrotnie, najważniejsze dla przyszłości i kondycji Kościoła jest docenienie w nim Tradycji zarówno w nauczaniu wiary i moralności, jak w sprawowaniu kultu. Testem jakości tego pontyfikatu będzie jego stosunek do liturgii tradycyjnej. Módlmy się o światło Ducha Świętego dla niego. 



Post scriptum

Ogólnie mówiąc, póki co Leon XIV wyciąga z nauczania swoich poprzedników to, co da się pogodzić z wiarą katolicką, nawet jeśli zalatuje ideologią powszechnego braterstwa i pokoju światowego typową dla Vaticanum II, na której cześć jego poprzednicy niestety ofiarowali prawdy wiary katolickiej i rozsądek teologiczny. Wydaje się, że on próbuje połączyć kult doczesności z fundamentami chrześcijaństwa, co jest typowe dla ostatniego soboru. Jest to o tyle słuszne, o ile ma na celu ukazanie wartości i praktycznego znaczenia chrześcijaństwa dla całej ludzkości, także dla niekatolików i niechrześcijan. Błąd jednak polega na tym, że przy tym - w torach wybujałego ekumaniactwa - pomija się i praktycznie zaprzecza pochodzeniu Kościoła katolickiego od Boga, oraz popada w naiwne dążenie do zażegnania wrogości ze strony niekatolików kosztem prawdy. To jest duch Vaticanum II, w którym Robert Prevost zdobył wykształcenie. Jednak nie widać w nim pogardy dla tego, co "przedsoborowe", czy to w nauczaniu czy też w praktyce, jak to było w przypadku jego bezpośredniego poprzednika. To już jest dużo i to go bardziej upodabnia do Benedykta XVI. On raczej stara się zachować jedność zarówno współczesną jak też ponadczasową (synchroniczną i diachroniczną, mówiąc językiem ratzingeriańskim), co jest oczywiście słuszne i odpowiada jego formacji zakonnej i osobowości. Jest to jednak zgubne w skutkach, jeśli odbywa się kosztem prawdy. Tutaj może być problem. Konkretnym przykładem są słowa przed modlitwą Regina coeli z dnia inauguracji pontyfikatu, gdzie powiedział, że Franciszek patrzy z nieba. To są słowa po prostu głupie, gdyż nawet papież nie ma prawa twierdzić, że ktoś jest w niebie, dopóki ta osoba nie została kanonizowana. Nawet jeśli osobiście jest przekonany o świętości tej osoby. W przypadku Franciszka bardzo wiele przemawia przeciw jego świętości, a są to fakty powszechnie znane. Nikt nie ma prawa ignorować tych faktów, nawet jeśli doraźnie jest potrzeba pocieszenia tych, którzy boleją nad odejściem tej osoby. Tutaj Leon XIV ma niestety już zły przykład z kazania kardynała dziekana Giovanni'ego Battista Re na pogrzebie Franciszka, gdzie również padły podobne durne słowa. Taka jest obecnie niestety moda w Watykanie, począwszy od ogłoszenia śmierci Jana Pawła II (słynne a haniebne, świadczące o durnocie teologicznej słowa o "odejściu do domu Ojca"). Szkoda, że Leon XIV poddaje się tej modzie, ukazującej poziom teologiczny tej ekipy. Prawdopodobnie jest do tego zachęcany i takie słowa są mu sugerowane przez Sekretariat Stanu, który mu pisze przemówienia, a czemu on nie ma odwagi i też chyba chęci się sprzeciwić. Tutaj widać jego słabość: on dąży do harmonii, a w tym wypadku jest to kosztem prawdy, choć raczej z dobroci serca. 

Początki Leona XIV


Mija właśnie tydzień od wyboru Leona XIV na Stolicę Piotrową. Już w tym krótkim czasie, od swoich pierwszych wystąpień zdobył sobie sympatię wielu, zarówno katolików jak też niekatolików. Wzbudził i potwierdził nadzieje nie tylko na nowy rozdział w historii Kościoła lecz także na powrót do normalności poważnie zaburzonej i zapewne z rozmysłem burzonej przez ubiegłe 12 lat. 

Symboliczne gesty jak normalny strój chórowy papieski, jak śpiewanie modlitw, jak udzielenie katolickiego błogosławieństwa na spotkaniu z dziennikarzami są dość wymowne, choć mogą zostać uznane za nieistotne. Większą wagę mają słowa nowego papieża, które podawane są codziennie, a wyrażają zarówno niebanalne myśli jak też staranny, klarowny i konkretny styl, jakże daleki od mętnych, pokrętnych, zagadkowych i nierzadko bulwersujących wypowiedzi jego poprzednika. To jest zupełnie inna jakość pod każdym względem. W zachowaniu i słowach jawi się człowiek naturalnie serdeczny, rozsądny, starannie wykształcony pod względem zarówno wiedzy jak też kultury osobistej i pobożności. Już taka osobowość na tym urzędzie jest balsamem dla dusz katolików boleśnie doświadczanych przez minione lata. 

Także poruszane wątki i sposób ich potraktowania sprzyja nadziei na czas o wiele lepszy dla Kościoła. Na szczególną uwagę zasługuje przemówienie do wiernych obrządków wschodnich, które wykazuje zarówno dobrą znajomość ich sytuacji zwłaszcza w krajach, gdzie są mniejszością, jak też głębokie zrozumienie i szacunek dla ich świadectwa wiary w Jezusa Chrystusa. Przy okazji pojawiła się też myśl dotycząca liturgii, a to także w odniesieniu do Kościoła zachodniego, gdzie mamy bardzo poważną zapaść pod tym względem: 


Czy jest to zapowiedź powrotu do przyznania tradycyjnej liturgii rzymskiej jej właściwego miejsca w życiu Kościoła obecnie, zobaczymy. Myślę, że można się tego spodziewać, aczkolwiek zapewne nie od razu i nie w pierwszej kolejności. 

Są też oczywiście zastrzeżenia co do dotychczasowej działalności Robert'a Prevost'a czy to w funkcji biskupa Chiclayo w Peru, czy też jako prefekta dykasterii ds. biskupów. Chodzi zwłaszcza o jego postawę podczas tzw. pandemii, konkretnie brak sprzeciwu wobec narzuconych przez możnych tego świata środków "zaradczych". Z ostatniego okresu przed konklawe obarczany jest natomiast odpowiedzialnością za usunięcie z urzędów konserwatywnych biskupów jak bp Rey z Frejus-Toulon we Francji i bp Strickland z Tyler w USA. Co do tych ostatnich spraw watykaniści zauważają, że z całą pewnością nie były to osobiste decyzje kardynała Prevost'a, gdyż już za urzędowania jego poprzednika Franciszek zainstalował w tejże dykasterii swojego wiernego pachołka z Brazylii jako sekretarza, który de facto prowadził te sprawy, a decyzje podejmował ostatecznie oczywiście sam Franciszek, a nie kardynał prefekt. Czy kard. Prevost miał możliwość sprzeciwu, trudno powiedzieć. Pewne jest, że sprzeciw byłby bezskuteczny. A wydaje się, że sprzeciw nie pasowałby do osobowości zakonnika wytresowanego w dyscyplinie kościelnej i też do typowej dla mentalności usańskiej lojalności wobec szefa. Podobnie jest chyba z jego postawą podczas pandemii. Prevost z natury i formacji duchowej nie jest buntownikiem czy rewolucjonistą, a być może też nie zdobył się na samodzielne zasięgnięcie wiedzy w tej sprawie i poddał się prądowi zarówno politycznemu jak też wewnątrzkościelnemu, płynącemu zresztą z samego Watykanu. Okaże się, czy jest to słabość charakteru, która może zaważyć na decyzjach podejmowanych z pozycji urzędu papieskiego. Z pewnością łaska urzędu też będzie działać. 

Generalnie wygląda na to, że katolicy wreszcie mogą odetchnąć z ulgą po latach nonsensów, kłamstw, zgorszeń i wyzwisk pochodzących od osoby sprawującej najwyższy urząd w Kościele. Nadszedł też czas na jeszcze trzeźwiejszą ocenę tych ostatnich 12 lat i jej głównego bohatera. Fakt, że kolegium kardynałów elektorów wykreowanych przez niego wybrało ostatecznie kogoś, kto pod wielu, może nawet wszystkimi istotnymi względami stanowi zerwanie z bergoglianizmem, należy uznać za dowód działania Bożej Opatrzności i prowadzenia Kościoła przez asystencję Ducha Świętego. Konklawe z 2013 r. wybrało kogoś, kogo nawet jego liberalni przełożeni zakonni - a jest to przecież dość wyraźnie modernistyczny zakon jezuitów - uważali za niegodnego urzędu biskupa (więcej tutaj), co się zresztą potwierdziło na oczach całego świata. Kulisy tego wyboru są obecnie dobrze znane (wystarczy poszukać w internetach informacyj o tzw. mafii z Sankt Gallen). Poniekąd pocieszające jest to, że skrajni moderniści dla realizacji swojej wywrotowej agendy mogli się zdobyć tylko na takiego kandydata, który był zdolny i skłonny uciekać się do obłudnej skromności, kiczowatych gestów jak całowanie nóg imigrantów, polityków afrykańskich itp. Tamten pontyfikat łączył modernistów niemieckich dążących do możliwie daleko idącego upodobnienia Kościoła do protestantyzmu (dla powstania quasi jednej religii jednoczącej naród niemiecki ku jeszcze większej potędze) z upadłymi moralnie kręgami duchownych, głównie kryptogejów, którzy również są żywo zainteresowani wewnętrznym zafałszowaniem nauczania i praktyki Kościoła, czy przynajmniej rozbiciem jedności doktrynalnej i duszpasterskiej Kościoła ostatecznie w kwestiach moralnych, zaś drogą do tego jest wielowarstwowe i dogłębne ekumaniactwo, które w istocie jest niczym innym jak relatywizmem doktrynalnym i moralnym, wymierzonym w niezniszczalność Kościoła Chrystusowego jako ostoi prawdy. Te powiązania stały się dość jasne właśnie w działaniach Franciszka, nawet jeśli on niby hamował i tonował zbyt niecierpliwe posunięcia pochodzące znad Renu. 

Tak więc w Roku Świętym ogłoszonym przez Franciszka jako "rok nadziei" to właśnie on przez swoje odejście na sąd Boży dał Kościołowi nadzieję na powrót do czystości wiary i dążenia do autentycznej, nie pokazowej świętości. Nawet jeśli nie nastąpi to nagle, lecz będzie to proces. W sumie wygląda na to, że pontyfikat Leona XIV może być najlepszym od czasu św. Piusa X, oczywiście na tle obecnej sytuacji w Kościele i świecie. Trzeba go otoczyć żarliwą modlitwą. 

Leon XIV - co nas czeka?


Wczorajszy wynik konklawe jest sporym zaskoczeniem. Aczkolwiek sprawdziły się prognozy, że nie zostanie wybrany ktoś pokroju Franciszka, czyli jakby Franciszek II. 

Przede wszystkim wybór imienia "przedsoborowego" jest aktem sporej odwagi, podobnym do decyzji kardynała Ratzinger'a - Benedykta XVI. Jeśli to ma być program, to możemy sobie pogratulować. Z drugiej strony mamy fakt, że swoją karierę w hierarchii kościelnej kardynał Prevost zawdzięcza Franciszkowi, aż do bardzo ważnego stanowiska w Kurii Rzymskiej jako prefekt dykasterii ds. biskupów, czyli prowadzącej nominacje biskupie oraz nadzorowanie posługiwania biskupów. Ktoś powołany na to stanowisko musiał się cieszyć szczególnym zaufaniem Franciszka i należał do jego najbliższych współpracowników niemal na równi z sekretarzem stanu. Na czas piastowania tego urzędu przez kardynała Prevost'a przypadają tak skandaliczne posunięcia jak usunięcie z urzędu biskupa Strickland'a (Tyler w USA) oraz biskupa Rey'a (Frejus-Toulon we Francji), obydwóch zasłużonych pasterzy w duchu Tradycji Kościoła, a równocześnie haniebne nominacje na stolice biskupie zwłaszcza w USA. Należy jednak zauważyć, że takie procedury nie zaczęły się wraz z urzędowaniem kardynała Prevost'a na tym stanowisku, lecz miały miejsce od początku pontyfikatu Franciszka, za co on z całą pewnością osobiście odpowiada, a potrzebował jedynie kogoś, kto jego rozkazy wiernie wykonuje. Ostatecznie pozostanie zagadką, na jakiej podstawie Franciszek obdarzył akurat Prevost'a takim zaufaniem. Prawdopodobnie była to jedna z jego niezliczonych zachcianek wynikająca z jakiejś osobistej sympatii. Być może też Franciszek czuł wzrastający brak sympatii wobec niego ze strony biskupów na całym świecie i uznał, że potrzebuje kogoś, kto byłby w stanie moderować nastroje. 

Równocześnie korzenie kariery Prevost'a sięgają głównie okresu gdy był przełożonym generalnym swego zakonu (2002-2013), czyli końca pontyfikatu Jana Pawła II i cały pontyfikat Benedykta XVI. Przełożeni generalni są dobrze znani w Watykanie, tym bardziej przełożony augustianów, którego siedziba znajduje się tuż obok Placu św. Piotra. Prawdopodobnie już wtedy o. Prevost został wciągnięty na listę tzw. episcopabili, co potem zostało zrealizowane na początku pontyfikatu Franciszka przez nominację biskupią dla diecezji w Peru, gdzie o. Prevost wcześniej posługiwał jako misjonarz. Tak więc jest to dość typowa ścieżka kariery hierarchicznej, mimo że styl bergogliański nie oznacza typowości. Zrozumiała jest natomiast sympatia dla kogoś, kto z rzymskim doktoratem (z prawa kanonicznego na Angelicum) jako obywatel USA (czyli Usaniec) udaje się na misje do ubogiego Peru. 

Nie ma wielu publicznych wypowiedzi kardynała Prevost'a. Te, które są znane, wskazują z jednej strony na ortodoksyjne poglądy, a z drugiej na lojalność wobec Franciszka. Zobaczymy, jak to się rozwinie w roli papieża. Myślę, że dużych niespodzianek nie będzie. Najważniejszy jest oczywiście jego stosunek wobec Tradycji Kościoła. Przynależność do starego zakonu augustianów wskazuje raczej na szacunek. Nawet biorąc pod uwagę fatalny stan zakonów obecnie, można powiedzieć, że zakonnik generalnie reprezentuje większą dojrzałość osobowościową i duchową niż kler diecezjalny. Skoro został wybrany na dwie kadencje przełożonego swojego zakonu, to widocznie wyróżniał się zarówno wiernością dla ducha zakonu jak też zdolnością prowadzenia duchowego i zarządzania. 

Nie jest póki co znany jego stosunek do liturgii tradycyjnej. Jednak myślę (na podstawie jakiejś swojej znajomości mentalności usańskiej, gdyż wielokrotnie bywałem w USA, głównie właśnie w Chicago), że jako Usaniec jest przede wszystkim pragmatystą, a to oznacza, że wobec powodzenia tejże liturgii zarówno w USA jak też ogólnie na świecie, zwłaszcza wśród młodego pokolenia, nie będzie z nią walczył, a raczej możemy liczyć na pewną przychylność czy przynajmniej większą tolerancję niż za Franciszka. Czas pokaże. Marzeniem byłoby oczywiście, żeby sam zaczął sprawować tę liturgię. Wydaje mi się, że pasowałby do niej, skoro jest człowiekiem wrażliwym na sprawy duchowe i ogólnie na piękno. Trzeba się modlić za niego. 


P. S.

Pojawiła się bardzo dobra pogłoska, że nowy papież prywatnie sprawował tradycyjną Mszę św: