Zasady komentowania: bez anonimowych komentarzy

X. Oko a prawda

 


Już od dłuższego czasu bywam pytany o x. Dariusza Oko, który staje się coraz słynniejszy. Wpierw nie wiedziałem wiele o nim, właściwie nic oprócz tego, że zwalcza gender i homosexualizm, co jest oczywiście słuszne. O wiele mniej znane, a właściwie zapomniane jest zaangażowanie x. Oko w promowanie byłego xiędza niemieckiego, apostaty Eugen'a Drewermann'a, który po swojej książce-paszkwilu na stan duchowny w Kościele katolickim (Kleriker, 1989) został pozbawiony nauczania teologii katolickiej i suspendowany, a ostatecznie w 2005 r. wystąpił z Kościoła katolickiego. Akurat jego promował x. Oko w pseudokatolickim Tygodniku Powszechnym:

Z promowania tego człowieka i jego z gruntu antykatolickich poglądów x. Oko nigdy się nie wycofał, nie przeprosił i w żaden sposób nie naprawił. Natomiast znalazł sobie widocznie inną tematykę dla promowania swojej osoby i zdobycia sławy, do czego konieczna była jakby zmiana frontu. Tak więc z propagatora niemieckiego apostaty atakującego katolicką etykę sexualną z celibatem włącznie x. Oko stał się nagle niby pogromcą genderyzmu i mafii homosexualnej w Kościele. 

Poniekąd podziwiam, że jako filozofowi chce mu się od wielu lat zajmować tego typu bagnem jak gender, homosexualizm itp., o którym już nawet normalni nastolatkowie - a jest ich nadal zdecydowana większość - mają dość jasną opinię. Zaś w związku z obecnie głośną sprawą mamy o tyle wspólnych znajomych, że akurat dość dobrze i osobiście znam grono redaktorskie i edytorskie dwumiesięcznika "Theologisches", w którym także publikowałem (por. tutaj), w tym także x. prof. J. Stöhr‘a, który został wraz z nim skazany za to, że jako wydawca dopuścił artykuł x. Oko. 

Po raz pierwszy zwrócono mi uwagę na x. Oko w 2012 r., gdy opublikował swój pierwszy artykuł o "lawendowej mafii". Przyznam, że byłem wtedy dość rozczarowany jego poziomem, gdyż nie dowiedziałem się z niego niczego oprócz tego, co już dawno wiedziałem z wiadomości internetowych. Jeszcze większego rozczarowania doznałem ostatnio po zapoznaniu się z artykułem, który stał się podstawą ukarania x. Oko przez sąd w Kolonii w trybie nakazowym, a to głównie z dwóch powodów:

- po pierwsze, x. Oko znowu nie podaje w nim właściwie nic oprócz znanych od dawna doniesień internetowych i to nawet znacznie mniej, niż można wyczytać w internecie,

- po drugie, podaje także ewidentne nieprawdy, mam nadzieję, że z niechlujstwa w zapoznawaniu się z materiałem, którego używa, a nie z chęci fałszowania faktów. 

Najpierw muszę skorygować ewidentne kłamstwo, które x. Oko tym razem na pewno świadomie i z premedytacją głosi. Otóż rozpętał burzę wokół swojej osoby, wzywając wręcz do pospolitego ruszenia w swojej obronie z powodu skazania go za rzekomo naukowy artykuł: 


Już nawet mniejsza z tym, że ten artykuł - będący fragmentem szeroko reklamowanej, a równie słabej merytorycznie i zawierającej kłamstwa książki pt. Lawendowa mafia - ma charakter najwyżej publicystyczny i nie ma nic wspólnego z naukowością, gdyż poznanie naukowe jest poznaniem przyczynowym, podczas gdy x. Oko jedynie referuje wiadomości internetowe, a to przekręcając je i wkręcając ewidentne kłamstwa. Ważniejsze jest to, że okłamuje publiczność co do tego, za co został skazany. Bowiem w rzeczywistości wyrok nie odnosi się ani do całego artykułu, ani do jego opinii w kwestii homosexualizmu czy tzw. lawendowej mafii, lecz do użycia takich określeń jak "wrzód rakowy", "plaga homosexualna", "przerzuty rakowe". Można to łatwo sprawdzić, zapoznając się z oskarżeniem ze strony x. W. Rothe: 


Jak podaje oficjalna strona Niemieckiej Konferencji Biskupów, x. Oko został skazany na podstawie artykułu 130 niemieckiego kodexu karnego, który mówi o podżeganiu do nienawiści oraz atakowaniu godności ludzkiej odnośnie do grup narodowościowych, rasowych, religijnych, etnicznych czy innej części ludności przez obraźliwe, pogardliwe określenia bądź oszczerstwa:


Nie ulega więc wątpliwości, że wyrok po pierwsze nie odnosi się do poglądów x. Oko w kwestii homosexualizmu, oraz po drugie jest prawnie zasadny w świetle przepisów prawa i czynu zarzucanego. 

X. Oko natomiast próbuje te wyrażenia usprawiedliwić, wskazując na określenia użyte przez Pana Jezusa, a skierowane do faryzeuszy: 


Pomija jednak istotny fakt, że po pierwsze Pan Jezus kierował te słowa bezpośrednio do konkretnych osób, których one dotyczyły, a po drugie nie pisał artykułu rzekomo naukowego. Ponadto: czyżby według x. Oko Katechizm Kościoła Katolickiego, wzywający do poszanowania godności ludzkiej osób homosexualnych był w sprzeczności z nauczaniem i przykładem Pana Jezusa?


Jako człowiek jako tako inteligentny x. Oko mógł przewidzieć konsekwencje użycia pogardliwych i obraźliwych określeń, które ani nie są konieczne do wyrażenia swoich poglądów i oburzenia wobec przestępców, ani nie licują z poziomem choćby publicystycznym w ich wyrażaniu. Nota bene: gdyby użył takich wyrażeń w odniesieniu do pewnej szczególnie chronionej nacji czy pewnej pochodzącej od pewnego beduina religii, to by zapewne dostał o wiele wyższy wyrok sądowy plus kary kościelne. Dlaczego więc widocznie z premedytacją spowodował powstałą sytuację? O tym wypowiem się jeszcze na koniec. 

Przy okazji warto mieć na uwadze, że opinia x. Oko o Kościele w Niemczech jest także o tyle interesująca, że on sam przez wiele lat spędzał (może nawet nadal spędza) wakacje w posłudze na skrajnie modernistycznej parafii w Monachium (za dość solidne honorarium) i to nawet w tej samej dzielnicy (Neuperlach), gdzie posługuje x. Rothe. Czyżby x. Oko nie odważył się głosić tej samej opinii w Monachium? A jeśli się odważył - co jest bardzo mało prawdopodobne - to dlaczego nikt go nie oskarżył i nie ukarał? Czyż nie byłoby właściwe wpierw upomnieć tam na miejscu? Dlaczego tego widocznie nigdy nie uczynił?

Pomieszaniem prawdy i fałszu, co świadczy przynajmniej o niechlujstwie faktograficznym, jest opowiadanie o x. Rothe:


Fakty są następujące (opieram się głównie na komunikatach prasowych wizytatora apostolskiego bpa Klausa Küng‘a i innych materiałach zamieszczonych na blogu jego sekretarza, x. Alexandra Pytlik‘a, zresztą mojego współbrata seminaryjnego, oraz na materiałach prasowych dostępnych w internecie jak tutaj): 

X. Wolfang Rothe, pochodzący z Niemiec i będący wpierw członkiem zakonu franciszkanów, następnie zakonu Servi Jesu et Mariae, został przyjęty do austriackiej diecezji St. Pölten, zdobywszy zaufanie tamtejszego biskupa Kurt‘a Krenn‘a, zresztą zaprzyjaźnionego z polskim kardynałem Marianem Jaworskim jako kolegą po fachu filozofii oraz w poglądach teologiczno-kościelnych. Zresztą także x. Oko zawdzięcza swoją karierę naukową kardynałowi Jaworskiemu. Osobiście poznałem x. bpa Krenn'a w czasie, gdy był biskupem pomocniczym we Wiedniu. Poznałem go jako człowieka o wybitnej kulturze osobistej i teologicznej, wiernego Kościołowi i wielkiego serca. Pisałem już o nim w osobnym wpisie (por. tutaj). Wielką sympatią i zaufaniem darzył Polaków. Jego dobroć zawierała jednak także sporą dozę naiwności, co zostało wykorzystane m. in. przez takich ludzi jak x. Rothe, który jest osobą dość inteligentną i przebiegłą. Biskup Krenn, mianowany w 1987 r. biskupem pomocniczym we Wiedniu, należał - obok kardynała Hans'a Hermann'a Groër‘a -  do pierwszych nominacyj wojtyliańskich w Austrii, po erze liberalno-lewackiego kardynała Franz'a König‘a. Te nominacje oczywiście napotkały na sprzeciw a nawet bunt ludzi poprzedniej ery, którzy mieli swoich kandydatów i chcieli ich umieścić na kluczowych stanowiskach. Mieli w tym poparcie lewackich polityków i mediów. Nie trudno się domyśleć, że podjęto też działania dywersyjne. Znam kilka przypadków zarówno xięży jak też kandydatów do seminariów głównie z Niemiec, którzy z czasem okazali się czy to osobami typu x. Rothe czy ogólnie kretami, a dopiero po latach ujawnili swoje prawdziwe, antykatolickie poglądy, choć wpierw udawali nastawienie konserwatywno-katolickie. To jest istotne dla zrozumienia całej sprawy, co x. Oko zupełnie pomija, nie zadając sobie trudu rzetelniejszego zbadania sprawy. 

Otóż biskup Krenn wpierw przez ponad 10 lat utrzymywał kadrę seminarium, którą odziedziczył po swoim poprzedniku, a która go dość otwarcie zwalczała, bo nie był z klucza ery modernistycznego kardynała König‘a. W końcu zdecydował się na zmianę kadry, by zapewnić swoim seminarzystom bardziej katolicką formację. Tu niestety - w swojej dobroduszności - popełnił błąd, powierzając funkcję wicerektora x. Rothe, który wówczas oczywiście udawał całkiem katolicko-konserwatywne poglądy. Na wieść o zmianie w seminarium napłynęło sporo kandydatów, głównie z Niemiec i także z Polski (byli to przeważnie kandydaci wydaleni z seminariów polskich). Wśród nich był Ślązak wychowany w Niemczech, Remigius Rabiega (więcej o nim tutaj), który wraz z x. Rothe stał się główną postacią skandalu w seminarium. Otóż w 2003 r. w ramach serwisowego skanowania antywirusowego odkryto w systemie komputerowym tysiące zdjęć z homopornografią. To był początek skandalu. W wyniku czynności policyjnych ustalono, kto je ściągał z internetu. Winny został skazany. Rabiega, obecnie otwarcie wyznający homosexualista, opowiadał o "klikach homosexualnych" w seminarium z udziałem przełożonych, co zresztą potem odwołał, mówiąc, że nigdy nie był świadkiem czynności homosexualnych. Istotnym stało się także zdjęcie, na którym widać x. Rothe w sytuacji pocałunku z jednym z seminarzystów (akurat Polakiem). X. Rothe potem tłumaczył, że miało to miejsce podczas spotkania bożonarodzeniowego ze składaniem życzeń, oraz zaprzeczył, jakoby to był pocałunek erotyczny. W obecnym stanie rzeczy, gdy x. Rothe otwarcie wyznaje swoje prawdziwe poglądy, to tłumaczenie jest mało wiarygodne, zaś zdarzenie obciąża go jako ówczesnego przełożonego. Skoro dochodziło do takich przynajmniej podejrzanych sytuacyj, to w jakim celu zostały zaaranżowane i utrwalone fotograficznie? To jest oczywiście pytanie retoryczne. 

Tym samym wiedza o wydarzeniach seminarium w St. Pölten opiera się na opowiadaniach dwóch obecnie wyznających homosexualistów: x. Rothe i ex-seminarzysty. Tę wiedzę x. Oko nie tylko traktuje jako absolutnie wiarygodną, lecz ją rozbudowuje i przekręca. Czy tak postępuje już nie tylko naukowiec, lecz choćby poważny i odpowiedzialny za swoje słowa publicysta?

Ciekawe jest, że x. Oko nie rozwija wątku głośnych ostatnio skandali w Polsce. Dlaczego nie zajmie się wnikliwiej sprawami z polskiego podwórka? Czyż nie należałoby od tego zacząć, gdyż te sprawy bezpośrednio dotyczą Kościoła w Polsce, więc x. Oko powinien mieć bezpośredni dostęp do świadków i źródeł? Natomiast wielokrotnie i obszernie mówi o nazwiskach, które stały się głośne za pontyfikatu Franciszka:





Wszystkie cztery przypadki zostały nagłośnione dopiero za Franciszka, w pierwszym (McCarrick) i ostatnim (Ricca) kariera zaczęła się już za pontyfikatu Jana Pawła II. Łączy je natomiast wyraźne i jednoznaczne popieranie przez Franciszka, zakończone dopiero pod naciskiem medialnym, oprócz przypadku prałata Battista Ricca, który nadal sprawuje wszystkie urzędy, ciesząc się ochroną Franciszka i jego otoczenia (więcej tutaj). Tak więc - delikatnie mówiąc - groteskowe są podejmowane przez x. Oko próby wytłumaczenia sytuacji tym, że Franciszek jest okłamywany:



Czyż Franciszek i jego otoczenie nie czytają doniesień prasowych dotyczących jednego z najbliższych jego współpracowników? Czyż puste teczki mogą być usprawiedliwieniem dla zaniechania jakiegokolwiek dochodzenia - jak chociażby przesłuchania świadków - w sprawie tak poważnych oskarżeń? Jakże x. Oko może uzasadniać brak dochodzenia w sprawie x. Ricca tym, że papież jest okłamywany? 

(więcej tutaj)

Czyżby x. Oko miał ludzi za debilów, skoro serwuje coś takiego, zwłaszcza wobec stałego i ewidentnego popierania przez Franciszka aktywisty homosexualnego, jezuity James'a Martina? Gdzie jest naukowa dociekliwość x. Oko, czy choćby nawet intelektualna uczciwość publicysty?

(więcej tutaj)

Dowodem na prawdziwe nastawienie Franciszka jest także przyjęcie na prywatnej audiencji słynnej holenderskiej aktywistki proaborcyjnej i pro-LGBT, oraz przyznanie jej prestiżowego orderu św. Grzegorza Wielkiego (więcej tutaj):


Innym jaskrawym przykładem przynajmniej niechlujstwa x. Oko - o ile nie świadomego kłamania - jest rzucanie za jednym zamachem nazwisk następujących kardynałów: McCarrick, Groër i O'Brien. 



Pomieszanie spraw zupełnie różnych pod względem chronologicznym jak też merytorycznym świadczy albo o elementarnej ignorancji w temacie, albo o wręcz karygodnym niechlujstwie choćby nawet publicystycznym, albo o zamierzonym fałszowaniu faktów na doraźny użytek (albo też o wszystkim na raz). Otóż podczas gdy McCarrick został przez Benedykta XVI uznany za winnego, natomiast przez Franciszka wpierw przywrócony i ostentacyjnie obdarzany zaufaniem, a w końcu jednak pozbawiony godności kardynalskiej i przeniesiony do stanu świeckiego, to O'Brien (zmarły w 2018 r.) sam zrezygnował z godności kardynalskiej, a kardynał Hans Hermann Groër z Wiednia (zmarły w 2003 r.) nie został w żaden sposób ukarany, choć było prowadzone dochodzenie ze strony konferencji biskupów, zresztą bezprawne, gdyż jedynie Stolica Apostolska jest kompetentna w sprawach kardynałów. Jest też charakterystyczne, że oskarżenie wobec niego o molestowanie sexualne jednego z uczniów w katolickim gimnazjum, w którym nauczał przez dziesięciolecia, pojawiło się dopiero po osiągnięciu przez niego wieku emerytalnego i nie zostało potwierdzone w żaden sposób nawet przez nikogo spośród jego wewnątrzkościelnych wrogów, w tym przez jego poprzednika na stolicy arcybiskupiej (pisałem już o tym tutaj). Tak więc mówienie o nim jako o "zbrodniarzu" jest kolejnym przykładem haniebnego poziomu intelektualnego i moralnego wystąpień x. Oko. 

Jakie wnioski się nasuwają? Skąd się bierze takie a nie inne zaangażowanie x. Oko w sprawie dość oczywistej, ważnej i wymagającej rzeczywiście trzeźwego i wnikliwego podejścia? W co gra x. Oko? Przyjrzyjmy się uważnie jego słowom. 


No nieźle. Porównuje siebie do św. Piotra Damiani, "przyjaciela kilku papieży", którego dzieła nie potrafi nawet poprawnie podać (to nie "mury Gomory", lecz Liber Gomorrhianus, czyli "księga gomoriańska"), a swój niechlujny zlepek wiadomości internetowych uważa za wiekopomne dzieło... Cóż. Dobrego samopoczucia x. Oko nie brakuje. Tak dobrego, że podaje publiczności jedynie słuszną ocenę swego arcydzieła.

Co więcej, porównuje siebie do Pana Jezusa i Sokratesa, co jest więcej niż groteskowe:


Czyż to nie jest narcystyczna megalomania typowa dla osobowości niedojrzałych (do których należą także osobowości homosexualne)? 

X. Oko nie omieszkuje podać także swoją receptę na dany problem:


Rzeczywiście, to jest bardzo logiczne rozwiązanie: skoro od 2005 r. - a właściwie w całej Tradycji Kościoła - jest zakaz przyjmowania do seminariów i udzielania święceń homosexualistom, to należy wydać "logiczny" zakaz udzielania im święceń biskupich. Przecież to jest wręcz genialnie logiczne. Trzeba być x. profesorem Oko z podwójnym doktoratem, żeby wpaść na taki pomysł...

Drugi genialny środek zaradczy to mówienie nuncjuszom, że nie chcemy mieć biskupów homosexualistów. Bo nuncjusze tego oczywiście nie wiedzą i nigdy by się tego nie domyślili. To jest oczywiście również genialne... 

Za te dwa cudowne środki x. Oko powinien zostać natychmiast mianowany przynajmniej kardynałem, czego przezornie zazdrości swojemu adwersarzowi x. Rothe...


Podsumowując:

Jak najbardziej należy docenić gorliwość x. Oko w słusznej sprawie zwalczania sitwy homosexualnej w Kościele. Jak już zaznaczyłem na wstępie, podziwiam wytrwałość w kilkunastoletnim zajmowaniu się tym bagnem, choć bez konkretnych wniosków i rezultatów. Pozostaje jednak pytanie: jak faktyczne zaangażowanie x. Oko ma się do celu, jaki sobie oficjalnie stawia i prezentuje? Moim skromnym zdaniem, jego działalność raczej kompromituje sprawę niż jej służy. Skoro bowiem profesor filozofii po kilkunastu latach zajmowania się tym tematem nie jest w stanie przedstawić ani choćby spójnej, pogłębionej analizy problemu, a prezentuje jedynie coś, co nie wykracza poza wieści internetowe i to w znacznej części przez niego przekręcone i zafałszowane, to albo sprawa go przerasta, albo on tylko udaje, że się do niej przykłada, a w rzeczywistości chodzi mu o coś innego. Nie dziwi więc, że groteskowe są również jego recepty, nie wychodzące poza poziom budki z piwem. W sumie przeciwnikom x. Oko należałoby właściwie pogratulować, że akurat z takim pogromcą mają do czynienia. Dlatego właśnie x. Rothe i jemu podobni mogą sobie spokojnie chichotać popijając whisky na widok gromów rzucanych przez x. Profesora z Krakówka...

Co jeszcze ważniejsze: Czy x. Oko zdemaskował choćby jeden jedyny przypadek nadużyć sexualnych w Kościele? Czyż uratował kogokolwiek przed sexualnym skrzywdzeniem przez jakiegoś przedstawiciela hierarchii? Czyż doprowadził do ukarania kogokolwiek za popełnione przestępstwa homosexualne? Wszak chwali się, że zgłaszają się do niego ludzie, jak też policja i służby. Czegóż więc dokonał choćby dla jednej tylko osoby konkretnie? Nic o tym nie wiadomo, on sam też niczego takiego nie podaje, równocześnie stawiając się w roli wybawiciela Kościoła od plagi homosexualizmu. 

Dla jasności: nawet jeśli książka jedynie budzi świadomość i uwrażliwia na realny problem homosexualistów w szeregach duchowieństwa, to ma wartość i jest potrzebna. Jednak problem jest w tym, jak x. Oko to robi, mianowicie wybitnie niechlujnie, fałszywie i dość wyraźnie raczej dla własnej chwały i popularności niż dla rzeczywistego uzdrowienia sytuacji w Kościele. 

Polecam natomiast działalność świeckiego katolika w tej dziedzinie, Sebastiana Karczewskiego, który solidnie bada i prezentuje fakty (więcej np. tutaj). Tym bardziej skandaliczne jest postępowanie x. Oko oraz promowanie go przez kręgi niby konserwatywno-katolickie. 

Na koniec, żeby nie było, że tylko krytykuję i wybrzydzam, oto moje rady na dany problem:

1. Należy zacząć od przyczyn problemu. Zakładając, że przyczyną nie są geny, lecz że chodzi o zaburzenie nerwicowo-osobowościowe, należy takich osobowości po pierwsze nie wpuszczać do seminariów duchownych i zakonów. Tutaj jest oczywiście problem diagnozy. O ile dość łatwo jest ukryć skłonność homosexualną oraz jej praktykowanie, to trudno jest zafałszować osobowość, zwłaszcza w tradycyjnej formacji seminaryjnej, która jest wprawdzie zamknięta na zewnątrz (i tym samym quasi tajemnicza), jednak takie "laboratoryjne" warunki sprzyjają poznaniu osobowości. Otóż środowisko czysto męskie łatwiej i trafniej wyłapuje osobowości homosexualne niż instytucje koedukacyjne, oczywiście tylko wtedy, gdy jest wola odgórna, czyli ze strony przełożonych. Główne cechy osobowości homosexualnej to narcyzm oraz skoncentrowanie na zmysłowości i subiektywności. Są to cechy charakterystyczne dla modernizmu, w tym także dla liturgii Novus Ordo. Nie jest przypadkiem, że explozja homosexualizmu wśród duchowieństwa nastąpiła właśnie wraz z reformami modernistycznymi. Oczywiście sam powrót do liturgii tradycyjnej nie wystarczy, aczkolwiek jej obiektywizm jako szkoły pokory kapłańskiej jest szczególnym środkiem zarówno przesiewu powołań jak też stałej formacji kapłańskiej. Należy pamiętać, że wszystkie nadużycia sexualne są w gruncie rzeczy nadużyciami władzy, autorytetu i zaufania, co bezpośrednio się wiąże z samymi reformami po Vaticanum II, aczkolwiek może mieć i de facto ma miejsce także w środowiskach powierzchownie tradycyjnych, gdy są skażone wspomnianymi powyżej cechami modernizmu. 

2. Należy dołożyć starań w nauczaniu zdrowej, rdzennej katolickiej teologii moralnej. To ona musi być podstawą kształcenia umysłów przyszłych i już obecnych duchownych. Jak mawiał jeden z moich wychowawców w seminarium: leczenie należy zacząć od głowy, czyli od jasnego i prawidłowego myślenia. A z tym jest problem coraz większy także w Polsce, czego dowodem jest nieskrępowania działalność i popularność takiego gorszyciela w habicie jak kapucyn Ksawery Knotz (więcej tutaj), a niestety także bełkotliwe i częściowo nawet zakłamane występy i publikacje x. Oko. O. Knotz rozmiękcza pozornie jedynie kwestie antykoncepcji i sexu oralnego. Należy jednak mieć na uwadze, że moralność stanowi całość, a zniszczenie w jednym miejscu powoduje zapaść całości. Natomiast wypowiedzi x. Oko - przez niechlujstwo oraz pomieszanie prawdy z fałszem - ośmieszają katolickie stanowisko w sprawie. Nad nauczaniem teologii sprawuje pieczę biskup miejsca i ostatecznie rzymska Kongregacja Wychowania Katolickiego. Jeśli te dwie instancje zaniedbują wypełnianie swoich obowiązków, to pozostaje już tylko walka o prawdę u podstaw i ewentualnie w łączeniu sił na poziomie zwykłych kapłanów i świeckich, chociażby przez regularną katechezę dla dorosłych. 

3. Należy wzmocnić życie duchowe oraz dyscyplinę wśród duchowieństwa. Tylko odpowiednie dla stanu autentyczne życie duchowe w znaczeniu katolickim, co oznacza także odpowiednią dyscyplinę wewnętrzną i zewnętrzną, stanowi skuteczną zaporę przed fałszywą mentalnością "wspólnotową", a właściwie sekciarską, która ukrywa grzechy nawet najgorsze własnej grupy społecznej oraz chroni przed słusznymi karami. Starokawalerskie zabawy, zwykle powiązane z pijaństwem itp., zaczynają się już w seminariach i są w stanie zdemoralizować i upodlić nawet szlachetne, a jeszcze nie ugruntowane i niedojrzałe charaktery. Kliki powstałe w seminariach mogą trwać długo, nawet przez całe życie kapłańskie, i być nośnikami patologij zasianych przez starsze pokolenie. 

4. Potrzebna jest także czujność wiernych świeckich w imię właściwej troski o kapłanów. Nie chodzi o podejrzliwość czy szpiclowanie, co o wiele łatwiej przychodzi niż autentyczna troska w duchu wiary i miłości bliźniego. Chodzi o życzliwość ludzką wraz z szacunkiem dla godności kapłańskiej. Kapłan także jest człowiekiem i odzywają się w nim potrzeby zwykłe ludzkie, jak potrzeba bliskości emocjonalnej i zmysłowej, która może być furtką dla uwodzicieli i deprawacji. Rozwijanie i umacnianie duchowego ojcostwa kapłana jest najważniejszą bronią i pomocą w rozwoju osobowości dojrzałej i odpowiedzialnej za zbawienie dusz. Do seminariów idą zasadniczo młodzieńcy z gruntu szlachetni i tę szlachetność powinni mieć w sobie tym bardziej - a nie mniej - po święceniach. Życie po święceniach jest podobne do życia w małżeństwie. Jak małżonkowie kształtują siebie nawzajem, tzn. albo pomagają sobie w dojrzewaniu miłości, albo niszczą siebie nawzajem, tak jest też w życiu kapłana: plebania i parafia powinne pomóc w dojrzewaniu ojcostwa duchowego, lecz niestety mogą mieć także wpływ destrukcyjny i demoralizujący. Tutaj każdy może i powinien być czujny. A upominać należy najpierw w cztery oczy, dopiero na końcu wobec władzy kościelnej. Nie chodzi tutaj o ewidentne przestępstwa homo- czy heterosexualne. Chodzi o ogólną postawę danej osoby. Zachowanie w sferze sexualnej jest zawsze jedynie szczególnym przypadkiem ogólnego zachowania i ostatecznie postawy wewnętrznej. Dlatego wiernym powinno przede wszystkim zależeć na tym, by ich duszpasterz był człowiekiem modlitwy, człowiekiem duchowym, a nie kumplem, towarzyszem czy przyjacielem. To oczywiście wymaga gotowości odciążenia go w tym, co jest dziedziną bardziej świecką. 

Tutaj nieco rozwinięte:


Na koniec: przy wszystkich staraniach o dobrych i świętych kapłanów należy pamiętać, że grzech od Adama i Ewy był i aż do skończenia świata zawsze będzie obecny także w Kościele. Nie chodzi o pobłażliwość dla grzechu, lecz o wyzwalanie z niego poszczególnego człowieka (homosexualizm można i trzeba leczyć), nawet jeśli nie można go całkiem wykorzenić z rzeczywistości ziemskiej. Tylko realizm daje światło i siły do autentycznego zaangażowania. Noli aumulari in malignantibus, neque zelaveris facientibus iniquitatem - tak upomina Duch Święty słowami psalmisty (Ps 37, 1) w brewiarzu oraz w Introitus formularza o świętych wyznawcach: 


Chrzest heretyków

 


Należy odróżnić grzech herezji formalnej, czyli świadomego odrzucania choćby jednej prawdy wiary katolickiej, od przynależności do wspólnoty heretyckiej. W pierwszym przypadku zachodzi automatyczna kara exkomuniki (latae sententiae), zaś w drugim nie zachodzi kara indywidualna, czyli dla danej osoby, o ile przynależność do wspólnoty heretyckiej nie wynika ze świadomego wyboru, czyli własnowolnego odrzucenia choćby jednej z prawd wiary katolickiej. 

Ponadto należy odróżnić wymiar moralno-teologiczny od kościelno-prawnego. Heretykiem formalnym jest osoba, która świadomie i własnowolnie odrzuca choćby jedną prawdę wiary katolickiej. Jest natomiast możliwe, że osoba należąca formalnie do wspólnoty heretyckiej jest jedynie heretykiem materialnym, jeśli wyznaje wiarę heretycką bez świadomego odrzucenia prawd wiary katolickiej. Jest też teoretycznie możliwe bycie heretykiem jedynie formalnym, tzn. nad podstawie formalnej przynależności do wspólnoty heretyckiej, a nie odrzucając prawd wiary katolickiej, czyli nie będąc heretykiem materialnym. 

Tak więc prawnie - i formalnie - heretykiem jest osoba, która albo porzuciła wiarę katolicką, albo jej nie wyznaje, przynależąc do wspólnoty heretyckiej. Natomiast pod względem teologiczno-moralnym - choćby teoretycznie - możliwe jest bycie katolikiem "anonimowym", czyli wyznającym wiarę katolicką, na ile się ją zna, mimo formalnej przynależności do wspólnoty heretyckiej. Należy mieć na uwadze, że jedynie wymiar prawny czyli formalny ma skutki prawne, gdyż tylko on jest stwierdzalny zewnętrznie. 

Dlatego należy ostrożnie stosować określenie "heretyk". Ze względów duszpasterskich należy unikać stosowania go w znaczeniu teologiczno-moralnym wobec osób, co do których nie mamy pewności, że świadomie i własnowolnie odrzucają prawdy wiary katolickiej, to znaczy znając je. Natomiast do stosowania w znaczeniu prawnym wystarczy oprzeć się na formalnej przynależności do wspólnoty heretyckiej, aczkolwiek mając na uwadze wymiar teologiczno-moralny, czyli duszpasterski, by nie tracić sposobności do nawrócenia danej osoby na wiarę katolicką.

Wiek danej osoby nie jest decydujący, ponieważ także osoby dorosłe mogą być - i często są - na poziomie dziecka pod względem wiedzy i świadomości religijnej. Tym bardziej nie należy traktować dzieci czy nieświadomej młodzieży jako heretyków w znaczeniu teologiczno-moralnym, choć formalnie i prawnie są i muszą być traktowane jako heretycy (w znaczeniu formalno-prawnym). 

Oczywiście możliwe jest - i zwykle ma miejsce - przejście od bycia heretykiem formalnym do bycia heretykiem materialnym, czyli świadomie odrzucającym prawdy wiary katolickiej. Wiek nie jest tutaj istotny. Istotny jest stan świadomości i własnowolność. 

Ważność chrztu u heretyków została potwierdzona przez Kościół już w starożytności według zasady, że to Chrystus chrzci, nie heretyk (Christus est qui baptizat). Należy mieć na uwadze, że także heretycy zwykle mają intencję włączania do prawdziwego Kościoła Chrystusa, mimo iż są w błędzie co do tego Kościoła. Herezje biorą się z reguły z woli - przynajmniej deklarowanej - wierności nauczaniu Jezusa Chrystusa i heretycy uważają siebie za prawdziwy Kościół Chrystusowy. To wystarczy do ważności chrztu, oczywiście przy zachowaniu materii i formy sakramentalnej. Jeśli heretyk udziela chrztu przy zachowaniu materii i formy sakramentalnej, to według nauczania Kościoła zakłada się, iż ma intencję wystarczającą do ważnego udzielenia Chrztu św. Jest jedynie kwestia pewności stwierdzenia zachowania materii i formy. Są bowiem wspólnoty heretyckie, które zmieniły czy zmieniają formułę sakramentalną, co oczywiście sprawia nieważność. 

W razie wątpliwości co do intencji szafarza Chrztu św. Kościół stosował i stosuje formułę warunkową, która brzmi: "jeśli nie jesteś ochrzczony(a), ja ciebie chrzczę...". To jest odpowiednie rozwiązanie katolickie w przypadku chrztu udzielonego zwłaszcza przez protestantów. Przynajmniej duszpastersko błędnym i zgubnym jest natomiast zasadnicze uznanie ważności chrztu udzielanego we wspólnotach protestanckich. 

Aktualności


Z przyczyn obiektywnych tymczasowo muszę ograniczyć się do odpowiadania na pytania osób wspierających blog. 

Proszę wysyłać pytania przez formularz kontaktowy ze wskazaniem, że chodzi o pytanie osoby wspierającej. 

W pierwszej kolejności i raczej na bieżąco będę odpowiadał na pytania krótsze, nie wymagające dłuższego przygotowania odpowiedzi. Na odpowiedzi w kwestiach problemowych niestety trzeba poczekać, ponieważ tymczasowo nie dysponuję moim warsztatem teologicznym. Mam nadzieję, że w ciągu kilku miesięcy sytuacja się znormalizuje.