Zasady komentowania: bez anonimowych komentarzy

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą FSSPX. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą FSSPX. Pokaż wszystkie posty

O powinności małżeńskiej raz jeszcze czyli Sz. Bańkowych FSSPX bredzeń ciąg dalszy


Słynna gwiazda internetowa stehlinizmu ciągnie temat swojego wystąpienia w kwestii powinności małżeńskiej, broniąc się przed krytyką, wymachując podręcznikiem austriackiego dominikanina Dominika Prümmer‘a, oraz wygrażając pozwami sądowymi. Oto zasadnicza część:


Jak widać i słychać, nie ma tutaj istotnej korekty poprzedniego bełkotu a jedynie wymachiwanie książką i dalsza sieczka słowna, tak jakby on nie przeczytał (a może nie zrozumiał) z podręcznika Prümmer‘a nic więcej niż jedno zdanie i to błędnie, skoro grzech nazywa karą. 

Owszem Prümmer mówi, i to całkiem słusznie, że małżonkowie są zobowiązani sobie wzajemnie do powinności małżeńskiej (debitum coniugale), gdy jedno z nich o nią prosi rozumnie oraz z powagą (rationabiliter et serio), oraz że to zobowiązanie może zachodzić także pod grzechem ciężkim, oczywiście gdy spełnione są odpowiednie warunki. 


Tę zasadę autor wyjaśnia na przykładzie wyjątków. 

Pierwszym wyjątkiem jest sytuacja, gdy proszący czy prosząca o spełnienie powinności małżeńskiej jest winny cudzołóstwa, czyli popełnił(a) zdradę małżeńską. W takiej sytuacji strona niewinna może bez grzechu odmówić współżycia. 

Drugim wyjątkiem jest sytuacja, gdy sąd orzekł trwałe rozdzielenie małżonków (separację). 

Trzeciego rodzaju sytuacja jest podana w samej zasadzie i podana jest w określeniach "rationabiliter" oraz "serio":



Te warunki są istotne i niezbędne. Wykluczają one bowiem domaganie się czy prośbę o współżycie jedynie z pożądliwości, czyli bez gotowości i pragnienia poczęcia potomstwa czy przynajmniej okazania miłości i przywiązania. Małżonkowie bowiem nie przysięgali sobie usług sexualnych czyli służenia sobie do zaspokojenia popędu, lecz bycie dla siebie wzajemnie towarzyszami życia.

Małżonka może też bez grzechu odmówić współżycia tymczasowo, gdy współżycie w danym momencie stanowi dla niej uciążliwość czy w przypadku gdy urodzenie dziecka byłoby bezpośrednim zagrożeniem dla jej życia. Do tych uciążliwości usprawiedliwiających odmowę aktu nie należą zwykłe trudy macieństwa i wychowania choćby nawet licznego potomstwa, a nawet obawa przed chorym potomstwem czy poronieniem. Warunkiem jest oczywiście zdolność i gotowość do wyżywienia następnego potomstwa. 

Ma też prawo - ale nie musi - odmówić wtedy, gdy mąż chce ją wykorzystać do aktu onanistycznego czyli niepełnego. 

Istotne są także dwie następne zasady moralne w tej kwestii:


Wedle zasady drugiej nie ma samoistnego obowiązku proszenia o spełnienie powinności małżeńskiej, jednak taki obowiązek może wynikać przypadłościowo z miłości małżeńskiej. To znaczy: małżonkowie mają prawo prosić o spełnienie powinności małżeńskiej, ale nie są zobowiązani do korzystania z tego prawa. Gdy np. współmałżonkowi grozi z powodu braku współżycia grzech nieczystości czy też osłabienie miłości małżeńskiej, wówczas miłość wymaga starania się o spełnienie powinności małżeńskiej.

Trzecia zasada jest niemniej istotna dla zrozumienia logiki katolickiego nauczania w tej kwestii. Według niej małżonkowie mogą za obopólną zgodą powstrzymywać się od aktów małżeńskich czy to tymczasowo czy trwale. Tymczasowa wstrzemięźliwość może służyć pogłębianiu i umacnianiu więzi duchowej małżonków. Natomiast wstrzemięźliwość stała może stanowić poważne niebezpieczeństwo dla wierności małżeńskiej, zwłaszcza w młodszym wieku. 

"Dwa słowa" ws. Ulmów czyli trudny bełkot Szymona Bańki FSSPX


Temat rodziny Ulmów poruszałem już kilkakrotnie (tutaj, tutaj). Także występy x. Szymona Bańki dane mi było wielokrotnie komentować (jest tego wiele niestety). Ostatnio popisał się on wypowiedzią w pierwszym temacie, co także wymaga skomentowania. 

Bańka zapowiada wprawdzie uroczyście jedynie "dwa słowa" bez dogłębnej analizy, która zresztą przekracza jego umiejętności, gada jednak bez ładu i składu ponad 10 minut i to tak, żeby właściwie nic nie powiedzieć, oczywiście udając wielką uczoność i rzetelność teologiczno-myślicielską. Muszę podać w częściach, ponieważ gógiel ogranicza rozmiar plików video:



Jak zwykle w wykonaniu tego osobnika i jak łatwo zauważyć, to jest bełkot usiłujący sprawić wrażenie niby wiedzy i rzetelności intelektualnej. Odpowiadam:

1. Bańka widocznie nie rozumie "ordo caritatis" w myśli św. Tomasza, ani nawet nie potrafi myśleć logicznie. Otóż porządek miłości dotyczy tych samych dóbr w sytuacji wyboru. Absurdalne jest więc zestawienie osoby zagrożonej śmiercią głodową z dzieckiem nie zagrożonym tą śmiercią lecz tylko niezjedzeniem kolacji.

2. Bańka nie rozumie sytuacji Ulmów, mimo że wiemy o niej wystarczająco dużo. Otóż prawo do ochrony w domu rodzinnym mają wyłącznie dzieci i członkowie rodziny. Oczywiście w sytuacji, gdy ktoś ucieka przed napastnikiem w bezpośrednim zagrożeniu życia, to obowiązkiem moralnym jest udzielenie schronienia doraźnego także np. za cenę uszczerbku na majątku, ale nigdy za cenę zagrożenia życia swoich dzieci. Ulmowie udzielili schronienia nie doraźnie, nie w nagłej sytuacji, lecz długoterminowo, przyjmując prześladowanych quasi na stałe i nie bezinteresownie (co akurat nie jest decydujące dla sprawy, ale także ważne pod względem oceny moralnej, gdyż chodzi o korzyści materialne w zestawieniu z życiem własnych bezbronnych dzieci).

3. Bańka myli heroizm w pojęciu katolickim z kozactwem w sensie lekkomyślnej czy wręcz głupiej zuchwałości. Otóż heroizm nigdy nie stoi w sprzeczności z obowiązkami moralnymi, także względem własnych bezbronnych dzieci.

4. Bańka widocznie nie wie, że życie doczesne nie jest dobrem najwyższym, skoro według niego ochrona życie doczesnego to "najwyższy kaliber".

5. Bańka nie rozumie, że w sytuacji, gdy alternatywą jest realne zagrożenie życia własnych bezbronnych dzieci, obowiązkiem rodzica jest odmowa pomocy, która niesie ze sobą takie zagrożenie. Wynika to z hierarchii obowiązków czyli tzw. ordo caritatis. Tutaj wszystko wiadomo, a bełkotliwe uciekanie od jednoznacznej odpowiedzi jest przejawem albo ignorancji prostych faktów i teologii moralnej, albo obłudy, albo jednego i drugiego.

6. Oczywiście brak chęci i gotowości pomocy, która nie zagraża życiu własnych bezbronnych dzieci, byłby niemoralny. Tutaj Bańka widocznie uporczywie nie rozumie różnicy i tym samym obowiązków rodzicielskich.

7. Bańka widocznie nie odróżnia między oddaniem własnego życia za cenę ochrony życia innych od poświęcenia życia swoich bezbronnych dzieci. Czyli debilnie powiela propagandę sekty ulmistów. A to oznacza traktowanie dzieci jako własności rodziców czyli traktowanie rodziców jako niby uprawnionych do dysponowania życiem własnych dzieci, co jest oczywiście sprzeczne z wiarą katolicką.

W sumie wygląda na to, że x. Szymon Bańka usiłuje lawirować, żeby nie narazić się wiadomo której nacji. I czyni to - jak zwykle - kosztem prawdy, uczciwości teologicznej, a nawet zwykłej intelektualnej przyzwoitości. Tym samym nic nowego póki co.

Jak lefebvrianie bronią koronkę s. Faustyny? (z post scriptum)

Okazuje się, że lefebvrianie podejmują próby obrony koronki s. Faustyny. Robią to nie z miłości do Jana Pawła II, lecz dla usprawiedliwienia swego przywódcy na Polskę, x. Karl'a Stehlin'a, który w swoim "dziele" o objawieniach fatimskich naiwnie i zarazem ignorancko, bez choćby cienia elementarnej krytyki źródłowej podaje tzw. modlitwę anioła z Fatimy, zawierającą także słowa o ofiarowaniu Bóstwa Jezusa Chrystusa. Tenże przywódca zresztą od dawna nie widzi żadnego teologicznego problemu w koronce, łącząc ją regularnie z - zresztą fałszywie przez niego przedstawianymi - objawieniami fatimskimi jak chociażby tak (źródło tutaj):


Tak więc x. Stehlin po pierwsze samozwańczo uznaje tzw. objawienia anioła z Fatimy za autentyczne i wchodzące w skład uznanych przez Kościół objawień w Fatimie, co jest kłamstwem. Po drugie uznaje tzw. modlitwę anioła z Fatimy z jej słowami o ofiarowaniu Bóstwa Jezusa Chrystusa (więcej tutaj) za autentyczną i zgodną z teologią katolicką, co jest także kłamstwem. Oto wypowiedź jednego z jego wiernych pachołków, zresztą dość wiernie oddająca propagandę łagiewnicką:





Sprawę już wielokrotnie omawiałem (wpisy można znaleźć tutaj pod etykietą "koronka do miłosierdzia Bożego"). Jednak odniosę się także do tej wypowiedzi, która próbuje stworzyć pozory rzetelności teologicznej, a faktycznie jest jedynie mieszającym ignoranckim bełkotem. Po kolei. 


ad 1/

Tylko zupełny ignorant w teologii i liturgii może twierdzić, jakoby w modlitwie ofiarowania podczas Offertorium, czyli przed Konsekracją chodziło o ofiarowanie całego Jezusa Chrystusa. Już dziecko pierwszokomunijne wie, że w tym momencie na ołtarzu jeszcze nie jest obecne Ciało Jezusa Chrystusa i tym samym Jego Bóstwo. Potwierdza to modlitwa ofiarowania wina, która mówi wprost o "kielichu zbawiennym", nie o Jezusie Chrystusie. Jest więc jasne, że w tym momencie ofiarowywany jest chleb i wino jako dary stworzone - postacie przeznaczone do tego, by się stały Ciałem i Krwią Chrystusa. Jest to więc jedynie przygotowanie do Konsekracji, podczas której dopiero pod postaciami chleba i wina staje się obecne Ciało i Krew Chrystusa. Tak więc modlitwy ofiarowania chleba i wina dowodzą raczej przeciwieństwa tego, co pisze autor owego bełkotu: tutaj ofiarowywane są dary stworzone, a nie Ciało i Krew Chrystusa. 

Mówienie o ofiarowywaniu całego Chrystusa wraz z Bóstwem świadczy również o zupełnej ignorancji teologicznej. Otóż we Mszy św. ofiarujemy to, aż to i tylko to, co ofiarował sam Jezus Chrystus na krzyżu. Czy ofiarował On także Swoje Bóstwo? Oczywiście nie. Komuż miałby ofiarował je ofiarować? Wszak Bóg Ojciec jest tym samym Bogiem co i Syn, czyli ma TO SAMO (nie tylko TAKIE samo) Bóstwo. Zauważył to nawet główny apologeta koronki s. Faustyny x. Ignacy Różycki (więcej tutaj). 

Ponadto: u żadnego teologa katolickiego i też oczywiście w żadnym dokumencie Magisterium Kościoła na przestrzeni wieków nie ma twierdzenia, jakoby Jezus Chrystus ofiarował Swoje Bóstwo. Z prostej przyczyny: to by oznaczało, iż Jego Bóstwo nie jest tym samym, co Bóstwo Boga Ojca, a to jest herezja ariańska. 

Apologeci koronki s. Faustyny regularnie popełniają tutaj dość prymitywny błąd: z faktu, iż pod postaciami eucharystycznymi obecne jest Człowieczeństwo i Bóstwo Jezusa Chrystusa (jak mówi o tym słusznie całe nauczanie Kościoła wraz z Soborem Trydenckim), chcą wyciągać wniosek, iż we Mszy św. ofiarowywane jest także Bóstwo Jezusa Chrystusa. To jest po pierwsze nielogiczne, ponieważ czym innym jest obecność a czy innym jest czynność ofiarowania, a po drugie jest herezją polegającą na oddzieleniu Ofiary Mszy św. od Ofiary Krzyżowej. Jeśli - zgodnie z nauczaniem Kościoła - przyjmujemy, że we Mszy św. nie odbywa się nic innego jak uobecnienie Ofiary Jezusa Chrystusa na krzyżu, to także we Mszy św. nie może być ofiarowywane nic innego niż to, co sam Jezus Chrystus ofiarował na krzyżu, a z całą pewnością nie było to Jego Bóstwo, ponieważ umarł jedynie co do Swojego Człowieczeństwa (tylko natura ludzka jest śmiertelna), natomiast co do Swojego Bóstwa - wszak tożsamego z Bóstwem Ojca - nie mógł umrzeć, gdyż natura boska - czyli jedno Bóstwo Ojca i Syna i Ducha - jest nieśmiertelna. To są proste sprawy i wystarczy trzymanie się prostej logiki. Tutaj widocznie sekta faustyno-sopoćkańska i sekta stehliniańska mają ten sam problem. 

Przy tej okazji autor powyżej podanego bełkotu wykazuje swoją ignorancję teologiczną odnośnie do nestorianizmu. Otóż istotą nestorianizmu jest negowanie, że podmiotem w Jezusie Chrystusie jest Osoba Syna Bożego współistotnego Ojcu i nierozerwalnie zjednoczona z Ojcem. Jeśli ktoś twierdzi, że we Mszy św. ofiarowane jest Bóstwo Jezusa Chrystusa, a nie neguje tożsamości sakramentalnej Mszy św. z Ofiarą na krzyżu, to twierdzi, że Jezus Chrystus czyli Syn Boży będący w istotowej jedności z Ojcem ofiarował Ojcu to Bóstwo, które jest też Bóstwem Ojca, a to jest absurd. Innymi słowy: z jedności natury ludzkiej i natury boskiej w Osobie Syna Bożego wcale nie wynika, jakoby Syn Boży złożył Ojcu ofiarę zarówno ze Swego Człowieczeństwa jak i ze Swego Bóstwa. Wręcz przeciwnie: Boskość Osoby Jezusa Chrystusa (jeśli rozumiemy są jako współistotną Ojcu) oznacza jedność z Ojcem co do Bóstwa i tym samym wyklucza tegoż ofiarowanie. Jak zauważył nawet x. Różycki, nie ma innej logicznej i tym samym teologicznej możliwości: albo ofiarowanie Bóstwa Jezusa Chrystusa jest niemożliwe, albo rozumie się to Bóstwo jako różne od Bóstwa Boga Ojca, a to jest herezja ariańska. 


ad 2/ 

Tutaj autor ponownie wykazuje brak elementarnej logiki w myśleniu. Otóż czym innym jest kwestia, co jest ofiarowane, a czym innym jest kwestia, kto ofiarowuje. 

Bezsprzecznie jedynie sam Bóg mógł dokonać doskonałą ofiarę dla zbawienia świata. A jak to było możliwe? Właśnie tylko przez Wcielenie Syna Bożego czyli przyjęcie przez Niego stworzonej ludzkiej natury, ponieważ tylko to, co stworzone, może być ofiarowane. Gdyby można było ofiarować Bogu Bóstwo, to Wcielenie byłoby zbyteczne, a Pan Bóg nie czyni nic, co byłoby zbyteczne (lex parsomoniae). 


ad 3/ 

Także tutaj zachodzi brak elementarnej logiki i tym samym prawidłowości teologicznej. Czym innym jest kwestia, kim jest Jezus Chrystus, a czym innym kwestia, co Jezus Chrystus złożył w ofierze na krzyżu. To jest elementarne rozróżnienie między podmiotem ofiary a przedmiotem ofiary. To jest logika na poziomie szkoły podstawowej. Zaś w wymiarze teologicznym chodzi o rozróżnienie między obecnością na ołtarzu, a ofiarowaniem na ołtarzu. Teologicznie pewne jest, że po Konsekracji na ołtarzu obecny jest Jezus Chrystus w Swoim Bóstwie i Człowieczeństwie. Z tego nie wynika jednak w żaden sposób, jakoby Jezus Chrystus ofiarował na krzyżu zarówno Swoje Człowieczeństwo jak i Bóstwo. Skoro Jezus Chrystus nie ofiarował na krzyżu Ojcu Swojego Bóstwa, ponieważ to Bóstwo jest tożsame z Bóstwem Ojca, to także we Mszy św. nie odbywa się ofiarowanie Bóstwa Jezusa Chrystusa lecz Jego Człowieczeństwa. O nieskończonej wartości tej ofiary decyduje fakt, że jest to Człowieczeństwo Syna Bożego, a nie to, że ofiarowane jest Jego Bóstwo. 


Inne twierdzenia autora to:


4) 

Ponowne pomylenie kwestii, co przyjmujemy w Komunii św. (czyli kwestii obecności eucharystycznej), oraz kwestii, co Jezus Chrystus ofiarował na krzyżu. Wyłożyłem to już wyżej. 

Dochodzi oczywiście kwestia autentyczności i wiarygodności tzw. modlitwy anioła z Fatimy. Ponieważ nie należy ona do uznanych przez Kościół objawień w Fatimie, katolikowi pod grzechem ciężkim NIE WOLNO uznawać jej za autentyczną i wiarygodną. Gdyby były uznana, to by było wolno uznawać ją za taką, ale nie byłoby takiego obowiązku, jak w przypadku każdego uznanego przez Kościół objawienia prywatnego. Tym samym powoływanie się na tę modlitwę w argumentacji teologicznej świadczy o elementarnej ignorancji co do zasad teologii katolickiej, bądź o świadomym ich odrzucaniu, co jeszcze gorzej świadczy o kimś takim, gdyż zdradza mentalność bardziej podobną do sekt protestanckich niż typową dla katolika. 


5)

Zarzut, jakoby odrzucenie ofiarowania Bóstwa oznaczało "rozdzielenie Chrystusa":

Także tutaj przejawia się ignorancja teologiczna połączona z brakiem elementarnego logicznego myślenia. Odróżnianie nie jest rozdzielaniem, a brak odróżnienia świadczy o pomieszaniu Bóstwa i Człowieczeństwa, co jest właśnie herezją. Jeszcze raz: czy Pan Jezus na krzyżu rozdzielił Swoje Bóstwo i Człowieczeństwo? Oczywiście nie. Według teologii katolickiej - poświadczonej nawet w książeczce "Ćwiczeń duchowych" św. Ignacego z Loyoli, którego lefebvrianie rzekomo bardzo cenią - w śmierci Jezusa Chrystusa na krzyżu umarło Jego ciało, zaś dusza - wszak jest nieśmiertelna - pozostawała cały czas zjednoczona z Bóstwem. Doszło więc do rozdzielenia wewnątrz Człowieczeństwa Jezusa Chrystusa, to znaczy oddzielenia duszy od ciała, co oznacza śmierć czyli ofiarę życia. Skoro dusza jako nieśmiertelna nie umarła, lecz doznała oddzielenia od ciała, to tym bardziej nie mogło umrzeć Bóstwo Jezusa Chrystusa, które jest tożsame z Bóstwem Ojca. Jedynie "bóstwo" ujmowane jako różne od Bóstwa Boga Ojca mogłoby umrzeć czy doznać jakiejś zmiany oznaczającej ofiarę. Jednak przypisywanie takiego "bóstwa" Jezusowi Chrystusowi jest herezją i potężnym bluźnierstwem. 


6) 

Zarzut sprzeczności z nauczaniem Soboru Trydenckiego:

Tutaj autor popisał się już bardzo wybitnie albo urojeniami, albo bezczelnym wprowadzaniem w błąd. Ani Sobór Trydencki, ani żaden inny dokument Magisterium Kościoła, ani nawet żaden teolog katolicki nigdy nie nauczał, jakoby Jezus Chrystus ofiarował się Trójcy Przenajświętszej z ciałem, krwią, duszą i bóstwem. Nie wiem, skąd ów autor bierze taki bełkot. Jest owszem nauczanie (poświadczone chociażby w podręczniku dogmatyki katolickiej x. Ludwig Ott, więcej tutaj), że w Ofierze Krzyżowej - i tym samym we Mszy św. - Jezus Chrystus jako Syn Boży czyli jedna Osoba bosko-ludzka jest zarówno podmiotem (czyli ofiarnikiem-kapłanem) jak też adresatem ofiary jako Druga Osoba Trójcy Przenajświętszej. Tym bardziej nie jest możliwe, by ofiarował coś innego niż Swoje Człowieczeństwo, dokładniej Swoje doczesne życie. 


7) 

Zarzut "niweczenia" dzieła Zbawienia:

To jest już zupełny odlot autora. Szczegóły wyłożyłem już powyżej. 


Podsumowując:

Mamy tutaj do czynienia z wyjątkowo bezczelną ignorancją teologiczną, która obraża nawet elementarną logikę, bez której nie ma solidnej i zdrowej teologii. Równocześnie jest to świadectwo nędzy zarówno intelektualnej jak i moralnej, skoro ktoś nie dysponując widocznie nawet podstawową wiedzą teologiczną porywa się na taką pseudoargumentację i to formułując tak absurdalne zarzuty. Sapienti sat. 



Post scriptum

W łonie FSSPX są jednak myślący krytycznie i mający odwagę wyrazić publicznie krytykę. Przykład tutaj


Krytyka ogranicza się niestety tylko do kwestii dyscyplinarnej. 

Czy nauczanie Leona XIII jest dowodem na ważność święceń w linii lefebvriańskiej?


(zdjęcie z okazji sakry biskupiej abp M. Lefebvre'a 18.IX.1947) 

Nadal powraca temat ważności święceń otrzymanych przez Marcel'a Lefebvre'a z rąk kardynała Achille Liénart‘a, podejrzewanego o przynależność do masonerii, a znanego z forsowania modernizmu. Słynny jest epizod z jego wystąpieniem podczas pierwszej sesji Vaticanum II, 13 października 1962 r., które stało się jakby pierwszym pociskiem armatnim do rewolucji, która nastąpiła. Na łożu śmierci (zmarł w 1973 r.) powiedział wobec swego spowiednika, że "Kościół jest zgubiony", a mówił to bez żalu. Jest też pewne, że wstąpił do loży masońskiej w wieku 17 lat i jako mason wstąpił do seminarium duchownego. Następnie zrobił błyskawiczną karierę: w wieku 44 lat został arcybiskupem francuskiej metropolii Lille jako najmłodszy biskup we Francji (źródło tutaj). Tym faktom nie zaprzeczają - i nie mogą zaprzeczyć - także lefebvrianie, mimo kłopotliwości tychże okoliczności dla reputacji ich założyciela oraz własnej. 

Nie brakuje też prób wykazania, iż nawet mimo tych faktów ważność święceń udzielanych przez Liénart‘a jest pewna. Głównym argumentem ma tutaj być list apostolski papieża Leona XII "Apostolicae curae" o ważności święceń u anglikanów (tutaj). Jako dowód przytaczany jest następujący fragment:


W roboczym tłumaczeniu:

"Tak więc z tym brakiem co do formy związany jest brak co do intencji, która jest także wymagana, by stał się sakrament. O umyśle czy intencji, która to sama z siebie jest czymś wewnętrznym, Kościół nie wydaje osądu, zaś o ile okazuje się na zewnątrz, należy o nie osądzać. Albowiem gdy ktoś poważnie i prawidłowo stosuje właściwą materię i formę do sprawowania i szafowania sakramentu, tym samym ocenia się, że ma intencję czynienia tego, co czyni Kościół. Tą samą zasadą kieruje się doktryna, która utrzymuje, że prawdziwym sakramentem jest to, co jest udzielane przez posługę heretyka czy nieochrzczonego. Przeciwnie zaś, jeśli obrzęd byłby zmieniony w taki sposób, że widocznie jest wprowadzony inny obrzęd nie przyjęty przez Kościół tak, że odrzucane jest to, co czyni Kościół i co z ustanowienia Chrystusa należy do natury sakramentu, wówczas oczywiste jest, że nie tylko nie jest obecna intencja konieczna do sakramentu, lecz że wręcz jest intencja przeciwna do sakramentu i zwalczająca sakrament."

Kto potrafi czytać ze zrozumieniem, na zasadzie prostej logiki, ten łatwo dostrzeże, iż:

1. Papież mówi jedynie o przypadku, gdy doszło do zmiany w formie czy materii, czyli w zewnętrznych warunkach ważności sakramentu. 

2. Jeśli ta zmiana jest istotna, czyli dotyczy natury danego sakramentu, wówczas można wnioskować także o braku właściwej intencji czy wewnętrznego warunku ważności sakramentu. 

3. Papież mówi wyraźnie, iż Kościół nie wydaje osądu co do intencji, która pozostaje jedynie we wnętrzu sprawującego sakrament. Papież NIE mówi, jakoby zastosowanie prawidłowej materii i formy było dowodem na prawidłowość intencji. Brak osądu czyli oficjalnego orzeczenia Kościoła NIE jest osądem, że intencja jest prawidłowa. 

Innymi słowy: do oceny prawidłowości intencji nie wystarczy stwierdzenie prawidłowości materii i formy. Konieczne jest tutaj wzięcie pod uwagę okoliczności dotyczących tej osoby. 

Istotna jest też różnica między heretykiem czy poganinem, którzy działają w subiektywnie dobrej intencji, a masonem, który z przekonania chce działać i działa na szkodę Kościoła. Ktoś taki będzie się starał wykonywać czynności zewnętrzne bardzo prawidłowo, by nie wzbudzać podejrzeń, zaś intencja jest dokładnie przeciwna, gdyż główną zasadą masonerii jest skrytość, zakłamanie i oszukiwanie. 

Jak już tutaj wyłożyłem: nawet jeśli można by przyjąć, iż ważność sakry biskupiej udzielonej arcybiskupowi M. L. została zapewniona przez współkonsekratorów, którzy nie byli masonami, to jednak oni nie mogli ważnie konsekrować na biskupa kogoś, kto nie miał ważnych święceń prezbiteratu. Wiadomo, że M. L. przyjął także prezbiterat z rąk Liénart'a. 

Warto zapamiętać: 

Trudno, nawet bardzo trudno jest udowodnić komuś formalną przynależność do masonerii. Jest jednak istotne i niezawodne kryterium, mianowicie zakłamanie i oszukiwanie połączone ze skrytością, aż do skrytobójstwa włącznie. Dotyczy to osób zarówno w dziedzinie państwowej jak też kościelnej. Im więcej, sprytniej i bezczelniej dana osoba kłamie, a jest przy tym dość inteligentna i robi zawrotną karierę, tym bardziej prawdopodobna jest przynależność do masonerii. 

Zakłamanie i oszukiwanie jest niestety jedną z głównych cech lefebvrianizmu w Polsce, czyli stehlinizmu. Wnioski nasuwają się same. 

Oczywiście należy uznać zasługi abpa M. L. dla trwania Tradycji Kościoła. Nie neguję też jego dobrej woli. Jednak zarówno u niego jak u jego synów duchowych, przynajmniej u wielu z nich, jest coś, co jest jaskrawo niekatolickie, a typowo masońskie. Niestety. 

Czy "indultowcy" są nieuczciwi? (z post scriptum)


Jest to jeden z głównych chwytów marketingowych stosowanych przez lefebvrian czyli FSSPX. Chodzi o warunki ustanowienia tzw. mszy indultowych podane zwłaszcza w motu proprio "Ecclesia Dei" z 1988 r. Jest zrozumiałe, że FSSPX bardzo nie lubi tegoż dokumentu, gdyż odnosi się on z jednej strony do święceń biskupich powziętych przez abp M. Lefebvre'a bez mandatu papieskiego, uznanych w tymże dokumencie za akt schizmatycki, a z drugiej strony daje możliwość ustanowienia miejsc sprawowania liturgii tradycyjnej w ramach regularnych struktur kościelnych, czyli poza quasi monopolem FSSPX. Przyjrzyjmy się słowom tegoż dokumentu w kwestii, o której mówi x. Szydłowski.

Chodzi zwłaszcza o ten fragment (źródło tutaj):


W tłumaczeniu:

"ponadto wszędzie należy poważać nastawienie tych, którzy czują się związani z liturgiczną tradycją łacińską, a to poprzez szerokie i wielkoduszne zastosowanie wydanych już dawniej przez Stolicę Apostolską norm co do używania Mszału Rzymskiego według typicznego wydania z roku 1962"

Wskazany tutaj list Kongregacji Kultu Bożego z 1984 r. skierowany do biskupów podaje następujące warunki (źródło tutaj):


Podkreślone zdanie jest kluczowe w sprawie. Brzmi ono w oryginale (źródło tutaj):


Dokładne tłumaczenie brzmi:

"Bez dwuznaczności niech będzie stwierdzone także publicznie, że taki kapłan i tacy wierni nie mają żadnego udziału z tymi, którzy poddają w wątpliwość moc prawną i prawidłowość doktrynalną Mszału Rzymskiego promulgowanego przez Pawła VI w 1970 roku."

Istotne są więc kwestie:

- Kto poddaje w wątpliwość moc prawną i prawidłowość doktrynalną Mszału Pawła VI?

- Dlaczego to poddawanie w wątpliwość jest tak surowo traktowane przez owe dokumenty watykańskie?

- Na czym polega owo poddawanie w wątpliwość?

- Dlaczego FSSPX tak wręcz alergicznie reaguje na ten warunek, do którego spełnienia zobowiązani są tzw. indultowcy?

Sprawa nie jest wyjaśniona ani w tym dokumencie, ani w żadnym innym. Zgodnie z przysłowiem "uderz w stół a nożyce się odezwą" nie trudno zgadnąć, że FSSPX czuje się wywołane, o czym świadczy oficjalna linia tegoż Bractwa reprezentowana dość wyraziście przynajmniej w Polsce, konkretnie w kazaniach i innych publicznych wystąpieniach. Jednak także tutaj diabeł siedzi w szczegółach. Otóż konieczne jest przede wszystkim określenie pojęć. 

Moc prawna czyli legalność ("vis legitima") oznacza nic innego jak obowiązywalność zarządzenia wydanego przez osobę uprawnioną do tego aktu, czyli legalnie sprawującą władzę. Czy FSSPX kiedykolwiek oficjalnie zanegowało, iż Paweł VI legalnie wydał mszał? Czy FSSPX kiedykolwiek oficjalnie zanegowało, że Paweł VI jest czy był papieżem? Nic mi o tym nie wiadomo. 

Prawość doktrynalna ("rectitudo doctrinalis") jest kwestią wprawdzie obszerną lecz jeszcze prostszą. Chodzi tutaj o wolność od błędów doktrynalnych czyli treści niezgodnych z prawdami wiary i zwyczajnym Magisterium Kościoła. Chodzi zwłaszcza o herezje czyli bezpośrednie zanegowanie zdefiniowanych prawd wiary katolickiej. Czy FSSPX kiedykolwiek ogłosiło oficjalnie, że mszał Pawła VI zawiera herezje czy przynajmniej błędy doktrynalne? Także co do tego nie są mi znane żadne dokumenty wydane oficjalnie przez FSSPX. 

Owszem, zarówno w jednej jak i w drugiej kwestii nagminne są zarzuty członków FSSPX zarówno w kazaniach jak i w innych wypowiedziach publicznych, zresztą regularnie wykazujących niestety dość mizerny poziom merytoryczny, intelektualny i teologiczny. Dlaczego więc w ciągu ponad pół wieku swego istnienia FSSPX nie zdobyło się na oficjalną deklarację doktrynalną, która by całościowo, precyzyjnie i jasno określała jego stanowisko co do legalności wprowadzenia mszału Pawła VI oraz jego kwalifikacji doktrynalnej według tradycyjnych norm teologii katolickiej?

I oczywiście kłamstwem jest, jakoby kapłani sprawujący tzw. indulty oraz wierni uczęszczający na nie musieli cokolwiek deklarować. To są najwyżej wymysły nadgorliwych modernistów, które nie mają podstaw prawnych. Władze diecezjalne oczywiście mają prawo sobie badać, zresztą w świetle dość gumiastych sformułowań. 

Mówiąc w skrócie:
- Zanegowanie prawomocności wprowadzenia mszału Pawła VI oznacza de facto zanegowanie, że Paweł VI był papieżem, a to już jest sedewakantyzm, od którego oficjalnie odcina się FSSPX. 
- Tak samo twierdzenie, jakoby mszał Pawła VI zawierał herezje, oznacza nie mniej jak to, że Paweł VI utracił urząd papieski, skoro nakazał Kościołowi heretycki obrzęd, i to też jest stanowisko sedewakantystyczne, od którego oficjalnie odcina się FSSPX.

Kto tu jest więc nieuczciwy?



Post scriptum 

Jeden z P. T. Czytelników podał link do jednego z wystąpień x. Szydłowskiego w temacie. Istotne są następujące wypowiedzi:


Tutaj x. Szydłowski zupełnie bezkrytycznie cytuje dość tendencyjne tłumaczenie listu z 1984 r. tak jakby nie był w stanie samodzielnie czytać i przetłumaczyć oryginału. 
Po drugie, posługuje się niejasnym sformułowaniem "akceptacja nowej mszy". 
Po trzecie, otwarcie twierdzi, że FSSPX nie akceptuje prawomocności i prawowierności nowej mszy. Powinien wyczerpująco uzasadnić, a tego nie czyni. I widocznie nie zdaje sobie sprawy z tego, że odrzucenie prawomocności i prawowierności mszału Pawła VI oznacza de facto zanegowanie, że Paweł VI był papieżem. Jeśli papież zarządza heretycki mszał, to tym samym narzuca Kościołowi herezję. To jest bardzo poważny zarzut i musi być rzetelnie i szczegółowo udowodniony i przedstawiony wraz z konsekwencjami dla urzędu papieskiego, czyli dla kwestii, czy taka osoba może być papieżem. Tego ani x. Szydłowski ani nikt inny z FSSPX - o ile mi wiadomo - dotychczas nie uczynił, a wymaga tego uczciwość i rzetelność zarówno teologiczna jak też duszpasterska wobec wiernych, którym FSSPX posługuje. 
Owszem, wolno twierdzić, że mszał Pawła VI jest szkodliwy dla Kościoła i lepiej byłoby gdyby go nie było. To jest jednak ocena teologiczna, historyczna i pastoralna, której żaden dokument rzymski nie zabrania. 


To jest słuszna uwaga, gdyż ten warunek - z pewnymi modyfikacjami - pojawia się zarówno w Summorum Pontificum jak też w Traditionis custodes. Tym bardziej konieczne jest zważanie na jego właściwą treść wraz z kontextem. 

Tutaj odnośnie do słynnego motu proprio Summorum Pontificum:


X. Szydłowski wyznaje - widocznie w imieniu całego FSSPX, a powinien to uzasadnić - że nie uznaje prawomocności i prawowierności mszału Pawła VI oraz papieża za najwyższego pasterza Kościoła powszechnego. Ciekawe, gdyż to jest stanowisko nie tylko sedewakantystyczne lecz schizmatyckie, skoro nie uznające władzy papieskiej. 


Tutaj znowu przedstawia stanowisko FSSPX jako nieuznające władzy papieskiej, skoro tak interpretuje wymagania, iż chodzi o odcięcie się od FSSPX. 


Także tutaj x. Szydłowski jest dość wyraźny, gdy twierdzi, że nowa msza nie jest rytem katolickim. Powraca więc znów kwestia, czy osoba, która narzuca Kościołowi niekatolicki - czyli heretycki - ryt, może być papieżem. 


Tutaj taktyka jest psychologiczno-duchowa: apelowanie do dumy czy poczucia swojej wartości, a właściwie wzywanie do niezgody na poniżanie czy upokarzanie przez modernistyczne struktury. Ten wątek ma wyraźne przełożenie na oddziaływanie FSSPX na wiernych. Otóż efekty podjudzania do pychy i buntu są dość widoczne dla każdego, kto ma do czynienia z tymi środowiskami. Zaś pycha, zresztą połączona z zakłamaniem jest widoczna przede wszystkim u takich osób jak x. Karl Stehlin i x. Szymon Bańka, a niestety także u wielu wiernych, którzy poddają się ich wpływowi. Z całą pewnością nie jest to postawa katolicka i zdrowa duchowo. Oczywiście nikt nie lubi być poniżany, to jest zrozumiałe. Jednak czy ucieczka przed upokarzaniem i to aż do tworzenia de facto schizmatyckich struktur - mimo oficjalnego wyrzekania się bycia w schiźmie - świadczy o dojrzałości teologicznej i duchowej? To jest pytanie oczywiście retoryczne. Zresztą szczególnie aktualne w okresie Wielkiego Postu i Męki Pańskiej. 


Tutaj jest ciekawa konstrukcja psychologiczno-duchowa: popadnięcie w kary kościelne kapłanów, którzy przyłączyli się do FSSPX ma być argumentem za brakiem "współczucia" dla tych kapłanów, którzy trwają w regularnych strukturach. No cóż, to jest mentalność znów wybitnie sekciarska: "nie przychodzicie do nas, to dobrze wam tak, jak was traktują moderniści". Natomiast zupełnie x. Szydłowski pomija istotny dla sprawy wymiar kanoniczny. Czyż x. Szydłowski oczekuje, że władze diecezjalne czy zakonne nie zareagują kanonicznie na odejście duchownego do wspólnoty bez statusu kanonicznego, jaką jest FSSPX? Czy FSSPX w ogóle ubiega się czy stara o status kanoniczny? Jakże można porównywać poniżanie kapłanów trwających w regularnych strukturach z karami kanonicznymi nałożonymi na tych, którzy te struktury opuścili? Myślenie x. Szydłowskiego - i widocznie nie tylko jego - jest następujące: "nie chcesz być poniżany przez modernistów, to przyjdź do nas, bo lepiej być w karach kanonicznych niż być traktowanym przez modernistów jak śmieć". No cóż, to jest chwytliwe psychologicznie i po ludzku, lecz z całą pewnością nie jest zgodne ani z zasadami Kościoła, ani nawet z nauczaniem świętych i mistrzów duchowości katolickiej. To jest mentalność sekciarska, nie katolicka. 
Oczywiście nie zamierzam osądzać tych kapłanów, którzy podjęli decyzję, do jakiej wzywa x. Szydłowski, zapewne zresztą zgodnie z linią FSSPX w Polsce pod przywództwem x. Stehlina. Nie znam ich motywów ani szczegółów sytuacji. Zakładam, że powodem nie była ucieczka przed poniżaniem lecz pragnienie posługiwania wiernym zgodnie z tradycyjnym nauczaniem Kościoła. Jednak słowa x. Szydłowskiego ujawniają mentalność, która widocznie dominuje w FSSPX przynajmniej w Polsce, a to jest bardzo niepokojące nawet już pod względem czysto duchowym. 



Tutaj znów dość wyraźna jest pogarda dla kapłanów tradycyjnych, trwających w regularnych strukturach, gdyż są przedstawiani jako tchórze i obłudnicy. Równocześnie dość szczerze podaje warunki, na jakich kapłani mogą się przyłączyć do FSSPX, a świadczą one znowu o mentalności typowo sekciarskiej, skoro wymaga się uznania nieomylności "bractwa". 

Podsumowując:
Przyznam, że jestem dość zaszokowany tym wystąpieniem, aczkolwiek pasuje ono do moich doświadczeń, które opisałem kilkanaście miesięcy temu (tutaj). Miałem nadzieję, że nie jest aż tak źle z FSSPX. Jednak fakty się liczą, nawet wbrew optymizmowi. Sytuacja jest oczywiście złożona. Odpowiedzialność za nią ponosi nie tylko FSSPX. Przyczyną są wydarzenia i procesy, które nastąpiły od lat 60-ych obiegłego wieku. Tym niemniej w każdej sytuacji można i należy wybierać i zachowywać się zgodnie z odwiecznymi zasadami Kościoła pod względem zarówno teologicznym jak też kanonicznym i duchowym. Jest obecnie dość widoczne, że FSSPX ma problem nie tylko kanoniczny w postaci braku statusu kanonicznego. To byłby jeszcze najmniejszy problem i przynajmniej w dalszej perspektywie dość łatwy do załatwienia, o czym świadczą starania podjęte za pontyfikatu Benedykta XVI. O wiele ważniejszy i istotny jest wymiar teologiczny i duchowy. Pod względem teologicznym FSSPX przynajmniej w Polsce błyszczy dennością i ignorancją, co widać szczególnie w wystąpieniach ich medialnej gwiazdy jaką jest x. Szymon Bańka. Pod względem duchowym nie sposób nie dostrzec płycizny, zakłamania i wręcz jaskrawej pychy, zwłaszcza w zachowaniu x. Stehlin'a, ale nie tylko. To już jest bardzo niepokojące i niestety źle wróży na przyszłość. Powiem wprost: linia FSSPX w Polsce pod przywództwem x. Stehlin'a znajduje się bardzo wyraźnie na kursie sekciarskim i schizmatyckim. Oczywiście należy uznać i docenić wkład do rozpowszechnienia liturgii tradycyjnej i tradycyjnego nauczania Kościoła. Jednak sposób, w jaki się to odbywa, generalnie bardziej może owocować odstręczanem od Tradycji niż przybliżaniem do niej. Oby Pan Bóg miał nas w Swojej opiece!

Co jest kłamstwem? Czyli x. Szymon Bańka FSSPX kłamie i demoralizuje (z post scriptum)


Niestety po raz kolejny muszę poruszyć działalność internetową tego człowieka, który nadal w swojej ignorancji połączonej z pewnością siebie i zadowoleniem ze siebie mami ludzi fałszywymi treściami, podając je jako rzekome tradycyjne katolickie nauczanie. Oto jego kolejny popis:


Temat jest bardzo ważny, wypowiadałem się już w temacie (por. tutaj). X. Bańka mija się także w tej sprawie z katolicką teologią moralną, mimo tego z typowym tupetem sprzedając swój bełkot jako teologię katolicką. Prosty dowód: nie jest on w stanie podać żadnego tradycyjnego podręcznika katolickiej teologii moralnej na poparcie swoich słów. Z prostego powodu: takowego nie ma. Tak więc x. Bańka opiera się najwyżej na tym, co mu nawciskano w seminarium FSSPX w Zaitzkofen, co świadczy dość haniebnie o tej instytucji, która przechwala się rzekomo tradycyjnie katolickim nauczaniem, co - jak widać na tym przykładzie - nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością. 

Kluczową tezą x. Bańki jest porównanie ósmego przykazania Dekalogu do siódmego, wraz z tradycyjnie brzmiącym odróżnieniem między materią i formą. Tutaj jak zwykle popełnia on pomieszanie, które świadczy albo o braku wiedzy, albo o kłamaniu na doraźny użytek, albo o jednym i drugim. Ostatecznie chodzi o to, co jest kradzieżą bądź kłamstwem. Według delikwenta kradzieżą zabronioną przez przykazanie nie jest przywłaszczenie sobie pożywienia w sytuacji głodu. Z tego delikwent wyciąga wniosek, że także to, czy powiedzenie nieprawdy jest kłamstwem, zależy od okoliczności tego powiedzenia. Nie wiem, czy to jest oryginalny pomysł delikwenta, czy go wspaniałomyślnie zaczerpał z wykładów w Zaitzkofen. W każdym razie jest to sprzeczne ze rdzenną katolicką teologią moralną i każdym tradycyjnym podręcznikiem tej teologii. Jest to raczej dość prymitywna, a jedynie pozornie scholastyczna wersja powszechnej obecnie - pierwotnie protestanckiej - tzw. etyki sytuacyjnej, gdzie od okoliczności względnie danej sytuacji zależy ocena moralna danego czynu. Delikwent widocznie albo ma problemy z prostym logicznym myśleniem, albo nie wie, co mówi, skoro na wstępie swojej wypowiedzi deklaruje odrzucenie etyki sytuacyjnej, a następnie wprost się za nią opowiada. Czyżby liczył na to, że publiczność zauroczona jego bezczelnie śmieszkującą buzią i wymachiwaniem rączkami bez cienia namysłu łyknie każde słowo księdza dyrektora z efektem niezmąconego trzeźwym myśleniem podziwu, może nawet zachwytu? 

W każdym razie to zachowanie świadczy o tym, że on albo się nawet nie zetknął z katolicką teologią moralną, albo nią de facto gardzi, albo jedno i drugie. 

Otóż definicja kłamstwa jest w teologii katolickiej ustalona najpóźniej do czasu św. Augustyna, który poświęcił tej kwestii aż dwie rozprawy. Także wspomniany w pytaniu św. Jan Kasjan zasadniczo nie neguje tej definicji, choć ma pogląd nieco mniej wyrazisty w tej kwestii (więcej tutaj). 

Oto przykład słynnego podręcznika katolickiej teologii moralnej: 





W skrócie:

1. Kłamstwem jest mówienie sprzeczne z umysłem, czyli z własną myślą. Tym samym definicja kłamstwa NIE zależy od okoliczności. Czyli każde mówienie sprzeczne z tym, co się myśli, jest kłamstwem i tym samym grzechem. 

2. Każde kłamstwo jest grzechem, aczkolwiek różnej wagi. 

3. Odróżnia się trzy rodzaje kłamstwa:
- kłamstwo użyteczne
- kłamstwo żartobliwe
- kłamstwo szkodliwe
Dwa pierwsze rodzaje są grzechami lekkimi, trzeci rodzaj jest grzechem ciężkim. 

4. Kłamanie - także lekkie - nigdy nie jest moralnie dozwolone. Dozwolone jest natomiast niekiedy ukrywanie prawdy z powodu roztropności. 

Ukrywanie prawdy może się odbywać przez
- dwuznaczność, czyli posługiwanie się wieloznacznością,
- restrykcja mentalna, która może być albo czysto mentalna, albo realna. 

Restrykcja czysto mentalna jest wtedy, gdy całe znaczenie słów jest zachowane w umyśle, a prawda nie może zostać odczytana, jak np. w zdaniu "widziałem Rzym", mając na myśli widzenie na obrazie, czy w zdaniu "nie wziąłem tego", mając na myśli wzięcie prawą ręką. 
Restrykcja realna jest wtedy, gdy z okoliczności może być odczytany prawdziwy sens, jak np. w zdaniu "o tym nic nie wiem", mając na myśli nic, co można by ujawnić. 

Restrykcja czysto mentalna nie jest dwuznacznością, lecz jest równa kłamstwu i tym samym grzeszna. Dozwolone jest natomiast posługiwanie się dwuznacznością oraz restrykcją realną, o ile zachodzi sprawiedliwa przyczyna do ukrywania prawdy, a nie ma innego godziwego sposobu ukrycia prawdy, oraz nie zachodzi zamiar oszukania bliźniego, a jedynie możliwość błędnego (niezgodnego z prawdą) zrozumienia słów. 

Dokładnie tak samo naucza Katechizm Rzymski wydany po Soborze Trydenckim, nie pozostawiając żadnej wątpliwości, że nie wolno kłamać także dla pożytku bliźniego:


Tak więc znów widać, że bezczelny śmieszek wystawiony przez FSSPX do użytku publicznego niestety bardzo poważnie rozmija się z doktryną i teologią katolicką, tudzież z prawdziwością w ich przedstawianiu. On po prostu oszukuje ludzi przedstawiając jako nauczanie katolickie coś, co z całą pewnością tym nie jest. Tym razem nie może usprawiedliwiać się tym, iż odpowiadał spontanicznie na pytania zadawana na żywo z zaskoczenia, gdyż on teraz przezornie odpowiada na zadane wcześniej pytania i tym samym ma możliwość - i obowiązek! - solidnego przygotowania swoich odpowiedzi. Tutaj nie tylko nie ma solidnego przygotowania, lecz zachodzi wręcz haniebne i skandaliczne wprowadzanie publiczności w błąd. 




Post scriptum

Jeden z P. T. Czytelników wskazał na artykuł w polskojęzycznym organie FSSPX jako podstawę twierdzeń x. Bańki:


Jest to text nieznanego skądinąd autora:


Nie wiem, kim jest ten autor i jak się dostał na łamy organu. W każdym razie po pierwsze wykazuje on jedynie pobieżną znajomość podręcznika o. Prümmer‘a, na który wskazałem przy innej okazji. Znajomości katolickich podręczników natomiast wcale nie widać u x. Bańki, którego wystąpienie nie ma wiele wspólnego także z tym artykułem, choć prawdopodobnie na nim się opiera. Po drugie x. Jerzy Leśniewski stawia tezy, które są sprzeczne ze źródłami, na które wskazuje. Innymi słowy: autorytet wskazanych autorów jest przez niego nadużywany dla tez własnych, które są sprzeczne z tymi źródłami. Oto jeszcze dowód z o. Prümmer‘a: 




Należy mieć na uwadze, że o. Prümmer jest starszy (rok wydania 1915) niż o. Merkelbach (pierwsze wydanie 1931, posługuję się wydaniem z 1962 r.). Być ten ostatni czerpał z pierwszego, aczkolwiek z istotnymi zmianami. 

Rzeczywiście niektórzy teologowie mają dziwny pogląd w zastosowaniu zasad ogólnych do konkretnych życiowych sytuacyj. Natomiast wszyscy teologowie katoliccy są zgodni co do tego, że moralnie dopuszczalne jest stosowanie jedynie wieloznaczności (dwuznaczności) oraz zastrzeżenia realnego (restrictio late mentalis vel realis), podczas gdy zastrzeżenie czysto mentalne (restrictio pure mentalis) jest kłamstwem czyli grzechem. Atoli różne są opinie co do tego, co jest zastrzeżeniem czysto mentalnym, a co realnym. Tego właśnie dotyczą tezy co do zastosowania. 

O. Prümmer prezentuje pogląd dość wyraźnie sprzeczny w sobie i z ogólnymi zasadami, przy czym jednak uczciwie zaznacza, że to jest jego osobisty pogląd, nic więcej:



W skrócie:

1. Spowiednik zapytany o coś, co wie ze spowiedzi, zawsze może a czasem nawet powinien powiedzieć "nie wiem", a to z tego powodu, że jest powszechnie wiadomo, iż nie może on powiedzieć niczego, co wie ze spowiedzi. Z tego powodu może tak powiedzieć także pod przysięgą. Także penitent zapytany przez spowiednika o grzech, którego nie ma powinności ujawnić, może powiedzieć "nie popełniłem". 

2. Podobnie jest w przypadku osób związanych tajemnicą zawodową (sekretarze, adwokaci, lekarze itp.). Także tutaj zachodzi okoliczność, że jest powszechnie wiadomo, iż są związani tajemnicą. 

3. Ktoś pytany, czy posiłek smakował, może odpowiedzieć twierdząco, nawet jeśli nie smakował, ponieważ jest powszechnie wiadomo, że jest to odpowiedź z uprzejmości. 

4. Sługa może na rozkaz pana powiedzieć "pana nie ma w domu", ponieważ ta formuła oznacza, że pan w tej chwili nie przyjmuje wizyt. Podobnie komuś, kto o coś prosi, wolno odpowiedzieć "nie mam" w znaczeniu "nie mam, co mógłbym ci łatwo dać". 

5. Niedozwolone jest natomiast zastrzeżenie tego rodzaju, gdy ktoś mówi "nie zrobiłem tego", a szeptem dopowiada "dzisiaj". Także o. Prümmer uważa to za kłamstwo. 

Jak widać, te wywody są dość niespójne. W sposób ewidentny nie są to zastrzeżenia realne, lecz czysto mentalne, czyli kłamstwa. Umowne czy kulturowe uwarunkowania takich zdań nie są istotne, ponieważ istotna jest prawdziwość danych słów. Nie wiem, skąd o. Prümmer wziął te swoje tezy. Prawdopodobnie ma to związek z jego specyficzną austriacką mentalnością, łączącą quasi dworskie zwyczaje ze wschodniackim krętactwem. 

Solidniej i bardziej po katolicku przedstawia sprawę inny dominikanin, o. Merkelbach:


Słuszne i cenne jest tutaj wskazanie z jednej strony na orzeczenie papieża Innocentego IX potępiające stosowanie zastrzeżenia czysto myślnego, a z drugiej na dopuszczanie kłamstwa przez modernistów, protestantów i też niektórych zboczonych teologów katolickich. 

Szczególnym przypadkiem jest stosowane porównanie kłamstwa do zabicia człowieka: jak pod pewnymi warunkami wolno zabić, tak też pod pewnymi warunkami wolno kłamać. Tę fałszywą tezę o. Merkelbach słusznie obala: zabicie nie jest istotowo i zawsze złem (jak np. w obronie własnej, niewinnych i bezbronnych), podczas gdy kłamstwo jest istotowo i zawsze złe, ponieważ jest sprzeczne z naturą mowy. 

I jeszcze dowód ze św. Alfonsa, patrona teologów moralnych (Theologia moralis, liber VI):


Jak widać, św. Alfons idąc za św. Tomaszem uważa, że zanegowanie w spowiedzi popełnionego grzechu lekkiego lub już wcześniej wyznanego grzechu ciężkiego JEST GRZECHEM, choć nie wykraczającym poza złość prostego kłamstwa. Kłamliwe jest więc twierdzenie, jakoby kłamanie tego typu w spowiedzi nie było grzechem i było dozwolone. To potwierdza, że źródła lefebvriańskie po prostu oszukują. 

Jeszcze dwa inny przykłady źródeł:




Jak widać, sprawa jest jasna:
- każde mówienie niezgodne z umysłem jest kłamstwem
- moralnie dopuszczalne jest jedynie zastrzeżenie myślne realne, ponieważ zdanie takie jest samo w sobie prawdziwe. 

Ostatni przykład, tym razem niemieckiego kapucyna, uwidacznia, że to właśnie niektórzy niemieckojęzyczni teologowie mają w tej kwestii nieco namieszane, prawdopodobnie pod wpływem protestanckim:




Kapucyn Jone zbacza od teologii katolickiej w następujących poglądach:
- że kłamstwo jest samo w sobie jedynie grzechem lekkim
- że powiedzenie "pana nie ma w domu" nie jest kłamstwem lecz dozwolonym zastrzeżeniem myślowym, ponieważ oznacza, że pana nie ma w domu dla danej osoby. 
Obydwa poglądy są oczywiście sprzeczne z powszechnie uznaną, katolicką definicją kłamstwa i fałszywe. 

Nasuwa się pytanie, dlaczego lefebvrianie wybierają akurat takie źródła do nauczania swoich seminarzystów i wskutek tego także wiernych, którzy ich potem słuchają. Jest to oczywiście oszukiwanie ludzie. Oczywiście seminarzysta czyli kleryk nie ma obowiązku znać całości źródeł katolickiej teologii. Taki obowiązek ma jednak wykładowca. Jego obowiązkiem jest następnie nie przekazywanie wybranych, marginalnych, zbaczający poglądów - czy to innych teologów czy swoich - lecz rdzennie katolickiej nauki zgodnej z nauczaniem Magisterium Kościoła. Haniebny przykład x. Bańki dowodzi jednak, że tego właśnie brakuje w formacji FSSPX. Tym samym wierni, którzy ufając w rzetelność i kompetencję kapłanów FSSPX są niestety bezczelnie oszukiwani. 

Kto może spowiadać na całym świecie?


Niedawno temu musiałem korygować wystąpienie x. Piotra Świerczka (tutaj), byłego kapłana diecezji tarnowskiej, który przeszedł do FSSPX. Teraz okazuje się, że on sam nie wymyślił bajki o wyjątkowej jurysdykcji dla kapłanów FSSPX, lecz że jest to widocznie mit, którym systematycznie podniecają się przeoraty FSSPX. Oto dowód:


Nie wiem, czy x. Karl Stehlin FSSPX - przełożony na Europę Środkowo-Wschodnią - jest aż tak niedouczony w prawie kanonicznym, czy z rozmysłem kłamie. Mam nadzieję, że to pierwsze, choć to mu też nie przynosi chluby. Otóż według aktualnego Kodexu Prawa Kanonicznego każdy kapłan, który otrzymał jurysdykcję do spowiadania od swojego biskupa (biskupa miejsca), równocześnie ma jurysdykcję do spowiadania na całym świecie: 


Istnieje owszem pewna różnica między kapłanami diecezjalnymi a zakonnymi, gdyż ci drudzy muszą prosić o jurysdykcję danego biskupa miejsca, gdzie rezydują, podczas gdy kapłani diecezjalni otrzymują jurysdykcję zawsze od swojego własnego biskupa diecezjalnego. 

Wyjątkowość jurysdykcji udzielonej kapłanom FSSPX przez Franciszka polega jedynie na tym, że to on im udzielił jurysdykcji, z pominięciem biskupów diecezjalnych. NIC więcej. Ważność tej jurysdykcji na całym świecie nie jest niczym wyjątkowym, wbrew temu, co głosi x. Stehlin i jemu podobni. 

O niedouczeniu bądź wybujałym ego świadczy także końcowe zachowanie x. Stehlin'a przy tej samej okazji:


Otóż po pierwsze nie ma takiego błogosławieństwa kapłańskiego w obrzędach katolickich, a po drugie jest to dość niechlujne pomieszanie błogosławieństwa kapłańskiego z błogosławieństwem biskupim. Czyżby x. Stehlin przygotowywał publiczność na swoje biskupstwo? Nawet jeśli on wie coś, co nie jest wiadome publicznie, to nie ma prawa tworzyć formuły błogosławieństwa, która nie jest ani błogosławieństwem zwykłym kapłańskim, ani biskupim.