Nie zamierzam teraz zajmować stanowiska ani wobec pedofilii w Kościele, ani Jana Pawła II, ani ogólnie działalności ludzi tego typu jak Marcin Gutowski i jemu podobnych z wiadomych kręgów, jak chociażby ex-jezuita apostata i cudzołożnik Stanisław Obirek. Odniosę się jedynie do sprawy, o której już parę razy wspominałem, a którą znam osobiście. Otóż te kręgi widocznie uznały, że - idąc za haniebnym przykładem x. Dariusza Oko i jego lemingów - można zupełnie bez sprzeciwu, licząc na ignorancję, naiwność i gnuśność publiczności, jechać na sprawie kardynała Hans'a Hermann'a Groër‘a z lat 90-ych. Swoją brukowcową i zarazem obłudną publikacją, idącą zresztą śladem szmatławca Szechterowego, x. Oko zwabił i zaślepił nawet niby konserwatywnych katolików, czego przykładem jest środowisko PCh24, D. Mysior itp., którzy na tej fali próbują zaspokoić oczekiwania swojej publiczności, nawet kosztem zwykłej przyzwoitości ludzkiej i dziennikarskiej.
Nie muszę referować materiału i licznych wypowiedzi Gutowskiego, gdyż są one powszechnie znane. Chodzi konkretnie o wątek x. Bolesława Sadusia z Archidiecezji Krakowskiej, który następnie od 1972 r. posługiwał w Archidiecezji Wiedeńskiej jako proboszcz wiejskiej parafii Gaubitsch w Dolnej Austrii. Jego sprawy nie znam, nigdy o niej nie słyszałem od nikogo w Austrii. Znam natomiast jego następcę w parafii, x. Tadeusza Cichonia, który jest zresztą siostrzeńcem x. Sadusia. Gdy byłem rok po święceniach, władze archidiecezjalne zamierzały mnie przeznaczyć do pomocy w duszpasterstwie w jego parafii. Gdy przyjechałem tam, żeby się zapoznać, x. Tadeusz przyjął mnie bardzo uprzejmie. Pokazał mi pokój, w którym miałem zamieszkać, a był to ten sam pokój z tym samym łóżkiem, gdzie swego czasu nocował kard. Wojtyła (widoczne też w "reportażu" Gutowskiego, gdzie występuje obecny proboszcz parafii). Na propozycję jednak nie przystałem głównie z tej przyczyny, że miejscowość jest położona w znacznej odległości od Wiednia (nie miałem wówczas samochodu), a chciałem intensywnie pracować nad pracą doktorską, co wymagało uczęszczania na seminaria oraz badania w bibliotece. X. Cichoń, pochodzący z Archidiecezji Krakowskiej, jako młody kapłan został w 1990 r. następcą swojego wuja w Gaubitsch. Parafia przez cały ten czas uchodziła za bardzo zadbaną duszpastersko. Proboszcz był w kręgach klerykalnych chwalony m. in. za to, że już wówczas, w latach 90-ych, miał bodajże kilkunastu świeckich tzw. nadzwyczajnych szafarzy, co zresztą niedobrze wróżyło na ewentualną współpracę między nami, i to było także powodem mojej odmowy, choć po ludzku x. Tadeusz wydaje się być człowiekiem rozsądnym i duszpastersko gorliwym kapłanem. Skądinąd stał się sławny także poza granicami Archidiecezji Wiedeńskiej i Austrii w związku z konfliktem z kardynałem Ch. von Schönborn‘em co do kasaty parafii Neulerchenfeld blisko centrum Wiednia, gdzie był proboszczem po przeniesieniu z Gaubitsch. Tę wymierającą parafię wielkomiejską w krótkim czasie postawił na nogi. W ciągu kilku lat proboszczowania sprawił, że frekwencja niedzielna wynosiła około 30%, co było niebywałe nie tylko we Wiedniu (gdzie frekwencja oscyluje koło najwyżej 2-3%) lecz na tle całej Europy Zachodniej. Zrobił to w prosty sposób, mianowicie oferując okazję do spowiedzi przed każdą Mszą św. oraz jedną Mszę św. niedzielną w języku polskim. Oczywiście przyciągnęło to uwagę oraz obudziło zazdrość i zawiść. W rezultacie kard. Schönborn zdecydował o kasacie akurat tej parafii oraz o podarowaniu kościoła - odnowionego i na nowo wyposażonego w ostatnich latach głównie dzięki ofiarności Polaków - prawosławnym Serbom (więcej tutaj), zaś x. Cichonia przeniósł w 2013 r. z powrotem na parafię wiejską w Dolnej Austrii. Ów był tam proboszczem do 2022 r., gdy to władze Archidiecezji Wiedeńskiej oznajmiły mu, że nie ma dla niego miejsca posługi, w wyniku czego po 32 latach posługi w Austrii jako kapłan Archidiecezji Krakowskiej powrócił do Polski (więcej tutaj).
Znam także obydwóch duchownych austriackich, którzy występują w "reportażu" TVN. X. Paul Zulehner był jednym z moich profesorów na Uniwersytecie Wiedeńskim i jednym z egzaminatorów na examinie magisterskim, podczas którego nie tyle examinował, co badał moje poglądy w temacie "Familiaris consortio" i dopuszczenia cudzołożników do sakramentów, tudzież nie omieszkał poczynić złośliwych uwag odnośnie do Kościoła w Polsce. Jego wykłady i książki są naszpikowane cytatami i treściami neomarxistów, w połączeniu z ankietami socjologicznymi i pomysłami paraprotestackimi jak demokratyzacja Kościoła, synodalność, dowartościowanie świeckich, zmiana katolickiej etyki sexualnej, dopuszczenie cudzołożników do Komunii św., skasowanie celibatu i święcenie kobiet, czyli cała agenda skrajnie modernistyczna. Podlane to było zwłaszcza na wykładach wręcz demoniczną nienawiścią do Jana Pawła II i "mafii polskiej" na Watykanie - tak to dosłownie nazywał - z powodu rzekomego odwracania i hamowania "reform soborowych".
Występującego w reportażu obecnego proboszcza parafii Gaubitsch, x. Christian'a Wiesinger'a znam z czasu formacji w seminarium. Już wtedy był jednym z najgorliwszych fanów neomarxistowskiej ideologii x. Zulehner'a, choć po ludzku był mniej zacietrzewiony. Mówiąc w skrócie: te kręgi pałały już wówczas taką nienawiścią zarówno do ówczesnego arcybiskupa Wiednia, kardynała Groër‘a, jak też do Jana Pawła II, że jest wykluczone, by natychmiast nie wykorzystały jakichkolwiek rozsądnych powodów do postawienia im zarzutów natury moralnej czy prawnej, gdyby takowe istniały. Nie tylko żywili dogłębną niechęć do przekonań katolickich owych hierarchów, lecz byli po prostu wściekli z tego powodu, że następcą ich idola, kardynała König‘a - znanego zresztą ze sprzeciwu wobec encykliki "Humanae vitae", z prześladowania swoich kapłanów za działalność antyaborcyjną, tudzież z przyjacielskich stosunków z lewakami i masonami - nie został tegoż pupil, biskup pomocniczy Helmut Krätzl, lecz rzekomo nikomu nieznany benedyktyn o. Hans Hermann Groër.
Tutaj jest miejsce na odrzucenie kłamstw powielanych zgodnie przez x. Oko, M. Gutowskiego oraz im posłuszne papugi typu Krystian Kratiuk z rzekomo konserwatywnego środowiska PCh24.
Otóż o. Hans Hermann Groër OSB z całą pewnością nie był kimś zupełnie nieznanym, "wyciągniętym z kapelusza", jak głosi narracja wielbicieli kard. König‘a. Zresztą Kratiuk tak świetnie zna sprawę oraz rzemiosło dziennikarskie, że gorliwie i bez cienia choćby dystansu relacjonując kłamstwa Gutowskiego nie jest w stanie nawet podać poprawnie nazwiska hierarchy:
Co do samych zarzutów wobec kard. Groër‘a już się wypowiadałem (tutaj i tutaj). Przypominam po krótce:
- Zarzut molestowania sexualnego wysunął wobec kard. Groër‘a jeden jedyny spośród tysięcy uczniów, których uczył w ciągu dziesięcioleci. Wszyscy inni znający go od wielu lat - m. in. jego poprzednik kard. Franz König i chociażby x. Helmut Schüller, znany potem z przewodzenia skrajnie modernistycznej organizacji "Pfarrerinitiative" - zgodnie poświadczyli, że nigdy wcześniej nie były znane tego typu zarzuty.
- Ten zarzut pojawił się w marcu 1995 r. w reakcji na list pasterski kard. Groër‘a na Wielki Post, w którym piętnował m. in. homosexualizm.
- Kilka miesięcy wcześniej (13.X.1994) Kardynał osiągnął wiek emerytalny i złożył rezygnację z pasterzowania Archidiecezji Wiedeńskiej. Pełnił obowiązki Arcybiskupa Wiednia do września 1995 r., czyli do przyjęcia rezygnacji przez papieża, a nie wskutek karnego usunięcia z urzędu.
- Kilka lat później pojawiły się zarzuty kilku jego współbraci z klasztoru w Göttweig, których przywódca, o. Udo Fischer OSB od wielu lat był znany z publicznego zwalczania nauczania i dyscypliny Kościoła także w dziedzinie moralnej. Zarzuty dotyczyły rzekomego molestowania współbraci, a nigdy nie zostały konkretnie podane co do faktów, miejsca i rodzaju przewinienia, mimo przeprowadzonej wizytacji watykańskiej w klasztorze.
- Kardynał spędził ostatnie lata życia w założonym przez siebie niegdyś klasztorze benedyktynów Maria Roggendorf, a następnie w również założonym przez siebie opactwie cystersek w pobliskim Marienfeld. Tam też, obok kościoła klasztornego został pochowany. Przy jego grobie wkrótce pojawiły się tablice wotywne z podziękowaniami za łaski otrzymane za jego wstawiennictwem. Grób jest dostępny publicznie i każdy może to sprawdzić.
Post scriptum
A oto postronny przykład solidności Gutowskiego i tej całej ekipy:
Na koniec jedna uwaga. Otóż jest dość czytelne, o co chodzi tej ekipie, która łączy tego typu ataki na Jana Pawła II z podziwem i wręcz uwielbieniem dla Franciszka. Chodzi o zniechęcenie do resztek "konserwatyzmu" obecnych u tego pierwszego, a zarazem poparcie dla działań tego drugiego, który wszak nawet się nie kryje z popieraniem takiego typa jak jezuita James Martin z jego "dialogiem" ze środowiskami LGBT. To są rasowi obłudnicy, grający niby współczucie dla ofiar pedofilii w Kościele, a równocześnie popierający uznanie homosexualizmu za zjawisko niby normalne i zasługujące na szacunek czy przynajmniej tolerancję.
Proszę Księdza, zwrócę uwagę na przyziemną kwestię fonetyki. "We" jest jednym z dwu wariantów przyimka "w". Historycznie było to w i bardzo krótka samogłoska. W polszczyźnie współczesnej, zależnie od wygody wymawiania, używa się "w" albo "we", przy tym samo "w" jest postrzegane jako pierwszorzędne. Wygodniejsze jest mówienie "we środę", "we Wrocławiu", natomiast przy użyciu samego "w" występowałaby tam fonetyczna niedogodność. W zestawieniach "w Wiedniu", "w większości" zawiera zaledwie podwojenie "w", co nie powinno sprawiać trudności. Dlatego też używanie form "we Wiedniu", "we większości" po prostu dodaje niepotrzebną sylabę tam, gdzie jej nie powinno być.
OdpowiedzUsuńNie, sylaba nie jest zbędna, gdyż oddziela drugie "w". Jest to wręcz konieczne dla wyrazistości fonetycznej.
UsuńSkądże, "w" po prostu brzmi dłużej, bo jest podwojone. "Wwielu sprawach", nie "wielu", ale też nie "we wielu".
UsuńNie wiem, o co chodzi z "wyrazistością fonetyczną". Zasadom ortoepii użycie samego "w" odpowiada, w odróżnieniu od "we" w danym wypadku. A kontekst i gramatyka pozwalają na zrozumienie formy. Miejscownik w polszczyźnie nieźle się sprawia:
Mian. Wiedeń, większość spraw
Dop. Wiednia, większości spraw
Cel. Wiedniowi, większości spraw
Bier. Wiedeń, większość spraw
Narz. Wiedniem, większością spraw
Miejsc. (o, a w tym wypadku w) Wiedniu, większości spraw
Woł. Wiedniu!, większości spraw!
Nawet w przypadku słów, których miejscownik pokrywa się z innymi przypadkami, nie ma mowy o pokrywaniu się z mianownikiem, co zwykle oznacza, że nie jest to podmiot.
Każdy normalny język zapobiega zlewaniu się przyimka z rzeczownikiem, jak chociażby łacina. Warto się tego trzymać. I tego wymaga kultura języka.
UsuńNależy wziąć też pod uwagę, że w języku polskim (podobnie jak w innych językach indoeuropejskich) nie ma geminacji międzywyrazowej.
UsuńBłąd polegający na używaniu "w" zamiast "we" wynika z ignorancji fonetycznej, gdyż "i" w sylabie "wie" traktuje się ortograficznie, a nie fonetycznie. Fonetycznie jest to "j", czyli spółgłoska, a nie samogłoska "i". Nie mówi się "w wniosku", "w wnętrzu" itp. lecz "we wniosku", "we wnętrzu", a to z tego powodu, że po "w" na początku wyrazu następuje spółgłoska, w tym wypadku "n". Logika nakazuje takie samo traktowanie spółgłoski "j".
Po pierwsze, "j" jest półsamogłoską, bardzo specyficznym rodzajem dźwięku. Podobnie jak angielskie "w" lub (w obecnie powszechnie przyjętej) wymowie polskiego "ł". Po drugie, nie występuje ona w podanych przykładach. Występuje natomiast palatalizacja (zmiękczenie) spółgłoski, w tym wypadku "w". Nie mówimy "w-jększość" przecież. Nawet gdyby traktować "j" jako spółgłoskę, nie występuje trudność w wymowie zestawienia "wwj" jaka występuje w "wwn".
UsuńPoza tym, nieużywanie "we" w omawianych przypadkach nie jest błędne, tylko jest to powszechnie stosowany zapis (nawet jeśli nie wymowa).Proszę samemu poszukać. Do tego, skoro nie ma rzekomo geminacji międzywyrazowej, zestawienie "on nie ma" byłoby wymawiane jako "oniema". Tymczasem tak nie jest.
Bycie półsamogłoską wystarczy, podobnie jak w przypadku "ł". Nikt nie mówi "w Włoszech", "w włosach".
UsuńNiedokładnie się wyraziłem: chodzi o geminację dodaną do dwóch spółgłosek w połączeniu przyimka z rzeczownikiem.
Zaś dokładniej "j" i "ł" są aproxymantami, czyli bardziej półspółgłoskami niż półsamogłoskami. Przez większość fonetyków są zaliczane do spółgłosek. Dlatego określenie "półsamogłoska" jest mylące, a wynika z wygody fonetycznej, gdyż określenie "półspółgłoska" jest trudne w wymowie i nieeleganckie.
Usuń"Występuje natomiast palatalizacja (zmiękczenie) spółgłoski, w tym wypadku "w". Nie mówimy "w-jększość" przecież."
UsuńZdaniem fonetyków, taka wymowa (palatalizacja zamiast osobniej głoski) należy w języku polskim do przeszłości. Język ogólnopolski poszedł śladem wymowy mazowieckiej, w której "j" po "w" (a tym bardziej po "p" i "b") stanowi wyraźny osobny dźwięk (do skrajności posunęła się ta wymowa w gwarach kurpiowskich i nie tylko).
Aha, i proszę podać, JACY fonetycy tak uważają. Prosty internetowy aparat transkrypcji podaje vʲ, nie vj.
Usuńa JP2 wg Księdza był modernistą?
OdpowiedzUsuńBył we wielu kwestiach.
Usuńgłównie chodzi o Murielis Dignitatem?
UsuńImho raczej gorzej. Moim zdaniem większość pontyfikatu ukierunkowanego na szalone wręcz ekumaniactwo i wrogość wobec Tradycji świadczy raczej o całościowej apostazji niż "zwykłej" herezji w jakiejś pojedynczej kwestii. Tyle, że w tym odstępstwie od wiary bywały "wyskoki" jako tako konserwatywne choć z tym określeniem konserwatywne to też tak średnio trafne.
UsuńMożna to streścić w zdaniu, że był konserwatywny jak na modernistę.
Usuń"Trzeba przede wszystkim pamiętać, że wszelkie poszukiwania prawdy i dobra, a ostatecznie Boga, podejmowane przez ludzkiego ducha wzbudzane są przez Ducha Świętego. Właśnie z tego pierwotnego otwarcia się człowieka na Boga rodzą się różne religie. Nierzadko ich założycielami byli ludzie, którzy z pomocą Ducha Bożego zdobyli głębsze doświadczenie religijne. Doświadczenie to, przekazane innym, przyjęło postać doktryn, obrzędów i przykazań w różnych religiach." (Jan Paweł II, Katecheza wygłoszona podczas audiencji generalnej 9.09.1998)
Usuń"Jaka tego różnica między modernistą filozofującym a wierzącym? Różnica ta, że filozof przypuszcza wprawdzie rzeczywistość pierwiastka Bożego jako przedmiot wiary, lecz ta rzeczywistość znajduje się jedynie w duszy wierzącego, tj. jako przedmiot uczucia i afirmacji, a wskutek tego nie przekracza zakresu fenomenów; gdy tymczasem modernista wierzący uznaje i ma za pewne to, iż rzeczywistość pierwiastka Bożego sama w sobie istnieje i nie jest wytworem wierzącego. Gdy zaś kto się go zapyta, na czym polega ta pewność, odpowie, że na osobistym każdego człowieka doświadczeniu.
W czym choć odstępują od założeń racjonalistycznych, to jednak wpadają w błędy protestantów i pseudo-mistyków. Tak bowiem rozumują: w uczuciu religijnym – jeśli je głębiej zbadamy – wykryjemy łatwo pewną intuicję serca, przez którą człowiek bez żadnego pośrednictwa doświadcza rzeczywistości pierwiastka Bożego i w ten sposób powstaje pewność o istnieniu Boga, jak również o jego działaniu wewnątrz i na zewnątrz człowieka, pewność, która o wiele przewyższa wszelkie pewniki naukowe. I to jest owo prawdziwe doświadczenie, przewyższające wszelkie doświadczenie rozumowe.
Przyczyną zaś tego, że czasami ci i owi – racjonaliści – pogardzają ową pewnością i przeczą jej istnieniu, jest to, że oni nie chcą stworzyć wokół takiej atmosfery duchowej, która jest niezbędną do wywołania doświadczenia. Według modernistów, gdy ktokolwiek to doświadczenie osiągnie, staje się prawdziwie wierzącym.
Jak to wszystko dalekie od nauki katolickiej! Już zarodki tych błędów widzieliśmy w błędach potępionych przez Sobór Watykański.
Jak wszystko to wraz z powyższymi błędami prostą drogą prowadzi do ateizmu, o tym powiemy później. Tymczasem zaś należy zauważyć, że teoria o doświadczeniu religijnym, połączona z teorią symbolizmu, prowadzi do uznania wszelkiej religii nawet pogańskiej za prawdziwą. Czyż bowiem w każdej innej religii nie spotykamy tego rodzaju doświadczeń? Wielu się na to zgadza. A jeśli tak, to jakim prawem moderniści przeczą prawdziwości doświadczenia jakie znajdujemy np. w religii mahometańskiej; dlaczego prawdziwe doświadczenia mają być własnością jednych tylko katolików? I tu moderniści nie przeczą: jedni skrycie, inny otwarcie wyznają, że wszelkie religie są prawdziwe." (Pius X, Encyklika "Pascendi dominici gregis")
Porównanie tych dwóch tekstów/stanowisk powinno wystarczyć i nie da się tego wygładzić ani zatrzeć. Prawda może być tylko jedna.
Usuń