Zasady komentowania: bez anonimowych komentarzy

Dlaczego liturgia Wielkiej Soboty tradycyjnie odbywa się przed południem?




W okresie przed Wielkanocą regularnie pojawia się temat godziny czy pory celebracji Wigilii Paschalnej. Przeważnie są to oburzone głosy narzekające na zbyt wczesną godzinę czy napominające, by zaczynać najwcześniej po zmroku. Wskazuje się przy tym na rubryki zarówno Novus Ordo jak też Missale z 1962 r. Generalnie wydaje się panować zgodność co do tego, że wielkim wykroczeniem liturgicznym byłoby sprawowanie tej liturgii przed zmrokiem. U podłoża tej gorliwości wydaje się być nie tylko i nie tyle posłuszeństwo wobec rubryk lecz bardziej przywiązywanie wagi do symboliki zmroku i światła, a właściwie do specyficznego nastroju z nią związanego. Zarówno zwolennicy Novus Ordo jak też Missale z 1962 r. pilnie demonstrują swój konsens w tej sprawie. Czyż więc Kościół błądził przez długie wieki sprawując liturgię Wigilii Paschalnej we Wielką Sobotę przed południem?

Po pierwsze należy mieć na uwadze, że celebrowanie Wigilii Paschalnej wieczorem czy w nocy z soboty na niedzielę nie jest jednolitym zwyczajem. Wprawdzie już Tertulian (koniec II wieku) poświadcza czuwanie modlitewne w tę noc, jednak nie musiał to być zwyczaj powszechny. Tak np. W obrządku syryjskim praktykowanym w Indiach liturgia Wigilii Paschalnej zaczyna się już we Wielki Piątek wieczorem, a kończy w sobotę rano.

Odnośnie obrządku rzymskiego przyjmuje się przeważnie, że od X w. Wigilię Paschalną sprawowano już w sobotę po południu (tak to jest nadal przewidziane w rubrykach sprzed 1955 roku), zaś od około XIV w. rozpowszechnił się zwyczaj celebrowania w sobotę przed południem. Ma to związek zapewne z rozwojem monastycyzmu i życia zakonnego w Europie, czyli z ożywieniem zarówno duchowym jak też duszpasterskim. Gęstsza stała się sieć klasztorów i parafij, zwiększyła się także zapewne frekwencja na liturgii. Dla wiernych było znacznie łatwiej uczestniczyć w liturgii rano czy przed południem niż późnym wieczorem i w nocy. Ponadto normalną porą sprawowania Mszy św. Były godziny przedpołudniowe. Liturgia rzymska czyli w zwyczaju kurii rzymskiej i papiestwa raczej nigdy nie miała tak rozbudowanej formy Wigilii Paschalnej by zajmowała ona całą noc, aż do poranka wielkanocnego, gdy liturgię wieńczyła Eucharystia. Równocześnie już sama ilość i długość czytań - od starożytności jest to 12 tzw. proroctw, a obrządek bizantyński ma nawet 14 czytań - sugerowała sprawowanie o porze, gdy umysły zarówno celebrujących jak też asysty i uczestników są trzeźwe i sprawne. Innymi słowy: powód sprawowania przed południem był praktyczny. Sprawność umysłowa, potrzebna zarówno do starannego wykonania obrzędów jak też do owocnego w ich uczestniczenia, została uznana za ważniejszą niż względy symboliczno-nastrojowe (czuwanie podczas ciemności i wyrazistość symboliki światła).

Podsumowując należy powiedzieć, że pora przedpołudniowa ma wiele zalet:

1° Jest to zwykła pora liturgii Mszy św., podkreślająca jej wagę w ciągu dnia oraz w życiu chrześcijanina.
Ma to głębokie uzasadnienie teologiczne, gdyż modlitwa o poranku, szczególnie Eucharystia, przypomina słowa Pisma św.:
"Potem poprowadził mię ku bramie, która skierowana jest na wschód. I oto chwała Boga Izraela przyszła od wschodu, a głos Jego był jak szum wielu wód, a ziemia jaśniała od Jego chwały." (Ez 43,1n)
"Jego ludowi dasz poznać zbawienie [co się dokona] przez odpuszczenie mu grzechów, dzięki litości serdecznej Boga naszego. Przez nią z wysoka Wschodzące Słońce nas nawiedzi." (Łk 1,77n)
"Odpowiedział im więc Jezus: «Jeszcze przez krótki czas przebywa wśród was światłość. Chodźcie, dopóki macie światłość, aby was ciemność nie ogarnęła. A kto chodzi w ciemności, nie wie, dokąd idzie. Dopóki światłość macie, wierzcie w światłość, abyście byli synami światłości»." (J 12,35n)
"Niegdyś bowiem byliście ciemnością, lecz teraz jesteście światłością w Panu: postępujcie jak dzieci światłości!" (Ef 5,8)
"Jeżeli zaś chodzimy w światłości, tak jak On sam trwa w światłości, wtedy mamy jedni z drugimi współuczestnictwo, a krew Jezusa, Syna Jego, oczyszcza nas z wszelkiego grzechu." (1J 1,7)
"Wszyscy wy bowiem jesteście synami światłości i synami dnia. Nie jesteśmy synami nocy ani ciemności." (1 Tes 5,5)

2° O tej porze najwyższa jest sprawność umysłowa, co odpowiada naturze liturgii jako „rationabile sacrificium“. Umysły zarówno sprawujących jak też obecnych są wtedy najbardziej zdolne do duchowo czynnego uczestnictwa oraz owocnej duchowo medytacji.

3° Liturgia Wigilii Paschalnej jako przejście od Wielkiego Postu do okresu wielkanocnego na własny, osobny charakter przygotowaniem do Niedzieli Zmartwychwstania. Ten charakter ulega zaciemnieniu, gdy Wigilia Paschalna „zlewa się“ z celebracją samego Zmartwychwstania.

4° Sprzyja osobistej modlitwie i medytacji - zwłaszcza przy Grobie Pańskim - w oparciu o treść liturgii dnia.

5° Sprzyja wyodrębnieniu celebracji Zmartwychwstania, czego dowodem jest chociażby procesja rezurekcyjna.

Równocześnie liczne są wady i niedogodności celebracji wieczorno-nocnej:
1° Brak optymalnej sprawności intelektualnej i duchowej, mając zwłaszcza na uwadze zasady postne (post ścisły obowiązywał aż do północy).
2° Przewaga czynnika nastrojowo-symbolicznego nad duchowo-intelektualnym.
3° Pokusa skracania i upraszczania obrzędów, by nie nadwyrężać sił czy to celebransa czy też obecnych.
4° Konsekwencje dla dnia Zmartwychwstania Pańskiego: brak wypoczęcia oraz kondycji do świętowania zarówno pod względem duchowo-intelektualnym jak też fizycznym.
5° De facto wykluczenie z celebracji zarówno dzieci, jak też osób słabszych fizycznie, starszych oraz mieszkających daleko od świątyni (co ma znaczenie także obecnie, mimo powszechności automobilności).

Są to dość poważne względy. Dotyczą one zarówno istoty i natury liturgii katolickiej, czyli powodów ściśle teologicznych, jak też praktyczno-duszpasterskich. Dlatego warto powrócić do Tradycji, którą Duch Święty prowadził Kościół poprzez wieki.

Priorytet jest prosty: ważniejsza jest optymalna sprawność duchowo-intelektualna niż symbolika kontrastu między ciemnością nocy a światłem paschału. Po drugie: dlaczego Wielka Sobota nie miałaby być czasem już do śpiewania "Alleluja"? Przecież dusza naszego Pana już w momencie śmierci przeszła do wieczności, także cierpienie ciała się skończyło. Spoczynek ciała oczekującego na Zmartwychwstanie jest przepełniony pewnością chwały i radości. Jest jedynie rozłąka ludzka dla tych, którzy jeszcze nie wierzyli w Zmartwychwstanie. Kościół wierzy, dlatego może się radować zaraz po zakończeniu rozważań Męki i Śmierci. 

Czy procesja Bożego Ciała jest tradycyjna?

 


Ostatnio okazało się, że święto Bożego Ciała - tak silnie związane z religią w Polsce, że nawet komuniści nie odważyli się go skasować - staje się przedmiotem kontrowersji. W samym Rzymie po stuleciach odwołano w tym roku centralną, diecezjalną procesję Bożego Ciała, z pokrętnym, właściwie kłamliwym uzasadnieniem przez chorobę kolana Franciszka, który wszak nigdy dotychczas nie klękał przed Najświętszym Sakramentem, a ostatnimi laty też nie prowadził procesji (choćby jadąc na lawecie z Najświętszym Sakramentem, jak to czynił w ostatnich latach życia Jan Paweł II, zresztą do końca klęcząc mimo sędziwego wieku i schorowania). Pewien skrajnie modernistyczny jezuita w Polsce publicznie zaatakował to święto, co wpisuje się w przygotowywanie gruntu dla dalszej protestantyzacji katolików przez skasowanie najpierw zwyczajowych obchodów, a ostatecznie zapewne także samego święta, które przeszkadza zapędom ekumaniackim. Dlatego warto zwrócić uwagę na kwestie historyczne, doktrynalne, rytualne i zwyczajowe związane z tematem. 

Pominę tutaj historyczne korzenie tego święta, związane ze św. Julianną z Liège, zakonnicą belgijską. Najważniejszych faktów można się łatwo dowiedzieć z internetu. Mniej znana jest historia procesji Bożego Ciała i zwyczajów z nią związanych. Tutaj istniała - i nadal oficjalnie istnieje - znaczna różnorodność zarówno co do obrzędu jak też zwyczajów. 

Procesja Bożego Ciała pierwotnie nie była praktykowana wraz z liturgicznym świętem, wprowadzonym w diecezji Liège w 1246 roku, zaś w roku 1264 w całym Kościele. Procesja pojawiła się dopiero z pewnym opóźnieniem, mianowicie w roku 1277 najpierw Kolonii i innych miastach i regionach niemieckojęzycznych. Według historyków liturgii, nawiązywała ona do procesji w tzw. dni krzyżowe z błogosławieństwem pól. W tych procesjach pierwotnie niesiono obrazy i figury świętych, następnie dołączono Najświętszy Sakrament. Wówczas papież Urban IV w swojej bulli zalecił śpiewać podczas tej procesji hymny eucharystyczne autorstwa św. Tomasza z Akwinu. Na jej koniec udzielano błogosławieństwa eucharystycznego. W takiej postaci procesja Bożego Ciała została ujęta w tradycyjnym Rituale Romanum. 

Natomiast w krajach niemieckojęzycznych doszło do rozbudowania procesji przez dodanie czterech stacyj ze śpiewaniem Ewangelii (zapewne z powodów praktycznych, by celebrans miał nieco wytchnienia w przeważnie długiej drodze i to w skwarze dnia). Pierwotnie Ewangelie te nawiązywały oprócz Wielkiego Czwartku do tajemnicy Wcielenia, czyli Bożego Narodzenia. Dopiero w XX w., w ramach pełzającej protestantyzacji forsowanej głównie z Niemiec, zastąpiono te treści Ewangeliami o uczcie i rozmnożeniu chleba. 

Równocześnie rozwijał się folklor związany z procesją. Ponieważ niesienie obrazów i figur było podzielone na stany i cechy, była to sposobność do ich autoprezentacji galowej. Ołtarze stacyjne także były okazją dla twórczości folklorystycznej, która przy braku czujności duszpasterzy mogła przybierać bardziej dziwne formy, zwłaszcza gdy sam duszpasterz nie dysponował ani wystarczającą wiedzą, ani wyczuciem liturgicznym, teologicznym czy choćby estetycznym. 

Jaskrawym przykładem są tutaj dywany z kwiatów przedstawiające symbole święte czy wręcz postaci eucharystyczne i symbole oznaczające samego Jezusa Chrystusa. Nawet jeśli tworzono je z pieczołowitością i kunsztem, to jednak stanowiły one nadużycie i wręcz zaproszenie do bezczeszczenia symboli świętych, mimo nawet szlachetnych intencyj połączonych z bezmyślnością i brakiem wyczucia. Oczywiście nie ma nic złego w tworzeniu obrazów z kwiatów przedstawiających osoby czy symbole święte. Jednak ich miejscem z całą pewnością nie powinna być ziemia, lecz lokalizacja powinna oznaczać szacunek i zapraszać do oddawania czci, nie do deptania. 

Poważnym nadużyciem, sprzecznym z zasadami liturgii katolickiej i znaczeniem procesji eucharystycznej, jest także głoszenie kazań podczas procesji w obecności Najświętszego Sakramentu. Ten fałszywy zwyczaj rozpowszechnił się zwłaszcza w Polsce, co jest haniebnym przykładem stanu wiedzy i wyczucia liturgicznego. 

Niestety nawet w kręgach tradycyjnych katolików często brak jest takiego zdrowego, trzeźwego wyczucia i rozróżnienia. Świadczy to o głęboko sięgającej ruinie duchowej, intelektualnej i estetycznej, której należy się przeciwstawić, by to iście katolickie święto było w każdym szczególe sprawowane z należną starannością i nienagannym pięknem. 

Prawda wyzwala czyli moje doświadczenia z FSSPX (z aktualizacją)



Dla tych P. T. Czytelników, którzy nie wiedzą, co oznacza skrót FSSPX, wyjaśniam, że po polsku oznacza on: Bractwo Kapłańskie Św. Piusa X. Założone ono zostało przez abpa Marcel'a Lefebvre w 1970 r. jako "pobożne stowarzyszenie" (pia unio) na prawie diecezjalnym z aprobatą biskupa szwajcarskiej diecezji Fribourg na okres próbny (ad experimentum) 3 lat, co następnie zostało przedłużone na następne 3 lata. Od nazwiska założyciela bierze się nazwa "lefebvryści", zresztą bardzo nielubiana przez członków i zwolenników. Resztę szczegółów można łatwo znaleźć w internecie.

Dlaczego poruszam ten temat? Ano dlatego, że ma on ścisły związek z niniejszym blogiem, co wyjaśnię poniżej, a temat pojawia się dość często przy różnych okazjach. Kilkakrotnie odpowiadałem na powiązane pytania. Niestety musiałem tutaj też kilkakrotnie korygować słowa i czyny członków FSSPX, zwłaszcza x. Szymona Bańki. Teraz nastąpił czas na ogólniejsze uwagi i poniekąd podsumowanie, które z konieczności musi zawierać także wątek autopsyjno-autobiograficzny, co wyjaśnię w trakcie. 

Moje doświadczenia z FSSPX zaczęły się w 1997 r. w konsekwencji mojej wydanej wówczas książki pt. W obronie Mszy św. i Tradycji katolickiej, której kupowanie zresztą stanowczo odradzam, ponieważ wydawca Marcin Dybowski mnie oszukał i nie płaci honorarium autorskiego (według umowy 10% ceny książki), a obecnie przygotowuję drugie, poszerzone wydanie. Otóż w tej książce zawarłem też rozdział dotyczący nauczania i postępowania abpa M. Lefebvre'a, a to na podstawie jego kazań opublikowanych po polsku. Wyprowadziłem z nich wniosek, że stanowisko Arcybiskupa wobec Jana Pawła II w ciągu lat stopniowo się radykalizowało, co doprowadziło do udzielenia przez niego w 1988 r. sakry biskupiej czterem ze swoich kapłanów i wskutek tego do orzeczenia exkomuniki na niego i wyświęconych biskupów (która to kara została uchylona przez Benedykta XVI w 2009 r.). Według mojej ówczesnej oceny wyjaśnieniem - i poniekąd usprawiedliwieniem - tego czynu abpa M. Lefebvre'a był fakt, że w jego wypowiedziach w okresie przed tą decyzją można zauważyć ukryty sedewakantyzm. Wówczas nie wiedziałem nic o usuwaniu przez niego z FSSPX kapłanów, którzy otwarcie głosili sedewakantyzm, co miało miejsce już w latach 70-ych, gdy stanowisko Arcybiskupa jeszcze nie było tak radykalne jak w 1988 r. W każdym razie treść książki także w innych kwestiach wzbudziła oburzenie ze strony x. Karl'a Stehlin'a, który wówczas rozwijał działalność FSSPX w Polsce. W czasopiśmie "Zawsze wierni" opublikował nie tyle polemikę, co raczej osobisty atak na moją osobę, nazywając mnie "konserwatywnym modernistą". O dziwo opublikowano także moją replikę. Prawdopodobnie zawdzięczam to ówczesnemu redaktorowi naczelnemu - obecnie słynnemu - Sławomirowi Cenckiewiczowi. X. Stehlin jednak się nie poddawał i znów mnie zaatakował. Na to również odpowiedziałem, jednak tym razem moja replika nie została opublikowana. Natomiast zadzwonił do mnie p. Cenckiewicz z propozycją publicznej debaty z x. Stehlinem. Moderatorem miał być redaktor modernistycznego organu KAI Krzysztof Gołębiowski. W odpowiedzi postawiłem warunek wstępny: publiczne odwołanie przez x. Stehlina obraźliwego określenia mnie "konserwatywnym modernistą". Warunek nie został spełniony i na tym sprawa się zakończyła. 

Drugi mój kontakt z FSSPX miał miejsce w Monachium, gdy posługiwałem w słynnej parafii św. Piotra w centrum miasta, najstarszej parafii stolicy Bawarii. Sprawowałem tam regularnie także Msze św. według mszału św. Piusa V, co przyciągało m. in. wiernych, którzy uczęszczali także do przeoratu FSSPX. To dzięki nim nawiązał ze mną kontakt x. Robert Schmitt FSSPX, który był wyznaczony przez swoich przełożonych do kontaktów z kapłanami spoza FSSPX. Odwiedził mnie i zaprosił na spotkania dla kapłanów organizowane w seminarium w Zaitzkofen. Równocześnie dość wyraźnie zaproponował mi wstąpienie do FSSPX. W spotkaniach uczestniczyłem dwa razy (chyba w roku 2009), po czym nie byłem już zapraszany (nie wiem właściwie dlaczego, być może dlatego, że nie zostawiłem żadnej "ofiary", a nie zostawiłem, ponieważ nie przyszło mi na myśl, że tak trzeba, skoro zostałem zaproszony bez żadnej choćby sugestii opłaty). Podczas jednego ze spotkań ówczesny rektor seminarium, x. Franz Schmidberger, wspomniał o x. Stehlinie. Odniosłem wrażenie, że znał moje doświadczenie z nim, a równocześnie próbował mnie zachęcić do nawiązania kontaktu i współpracy. 

Kolejny epizod nastąpił dopiero w 2020 r., gdy zamieszkałem w Rzeszowie. Otóż niegdyś w kontekście posługiwania w parafii w Monachium pewne zaprzyjaźnione małżeństwo wspomniało o swojej dawnej, z czasu młodości zażyłej znajomości z x. Anselmem Ettelt'em, pochodzącym z okolic Monachium, a posługującym obecnie w kaplicy FSSPX w Rzeszowie oraz w Jarosławiu. Przy pewnej sposobności poznałem go osobiście. Gdy z początkiem tego roku osiedliłem się w miejscowości rodzinnej, a nie miałem jeszcze urządzonej kaplicy domowej, poprosiłem x. Ettelt'a o możliwość sprawowania Mszy św. w kaplicy w Jarosławiu przez kilka dni, gdyż od lipca 2021 r. - wskutek motu proprio "Traditionis custodes" - niestety nie mam możliwości sprawowania w kościele parafialnym. X. Ettelt się zgodził i z tego wynikł kontakt z miejscowymi wiernymi, którzy chętnie uczestniczyli we Mszy św. Natychmiast też wystąpili z propozycją, bym regularnie sprawował dla nich Msze św., gdyż kapłani FSSPX przyjeżdżają do Jarosławia tylko na niedziele. W myśl kanonu 1752 Kodexu Prawa Kanonicznego (salus animarum suprema lex) zgodziłem się i zgodził się także x. Ettelt. Po kilku tygodniach, w lutym x. Ettelt poinformował mnie, że x. Stehlin życzy sobie rozmowy ze mną. Ów napisał do mnie z propozycją rozmowy: 

Rozmowa była kilkunastominutowa. Odbyła się w przyjaznej atmosferze i x. Stehlin zaproponował mi współpracę. Powiedział, że prawie wszyscy księża FSSPX zgadzają się ze mną w sprawie koronki s. Faustyny. Wspomniał też o blogu i przyznał, że sprawa tego chóru ustawionego pośladkami do Najświętszego Sakramentu (por. tutaj) jest rzeczywiście skandaliczna. Przyznał też, że sam nie czyta bloga, ale doszły do niego głosy, że mam "ostry język". Z mojej strony obiecałem, że przejrzę moje wpisy w temacie x. Szymona Bańki i że usunę wszystkie wyrażenia, które mogłyby zostać interpretowane jako atak na FSSPX. Tak też uczyniłem. 

W trakcie Wielkiego Postu pojawiło się ze strony wiernych życzenie sprawowania Triduum. Skontaktowałem się więc z x. Ettelt'em w tej sprawie, który mi polecił zwrócenie się do x. Stehlina, co uczyniłem:

Odpowiedź przyszła dość rychło:


Tak więc zgoda była jednoznaczna, co jest istotne dla dalszego biegu wydarzeń. Na początku Wielkiego Tygodnia napisał do mnie x. Ettelt:

W mojej odpowiedzi jest oczywiste, że zgodnie z ustaleniem liturgia odbędzie się według formy starszej, gdyż to w niej we Wielki Piątek nie ma Komunii św. dla wiernych:


W odpowiedzi x. Ettelt nie wyraża jakichkolwiek zastrzeżeń: 


Jednak dokładnie w tym samym czasie, na początku Wielkiego Tygodnia, jedna z kobiet (Jolanta N.), dowiedziawszy się o planowanej formie wszczęła zamęt w imię swoiście rozumianej wierności dla FSSPX. Jej małżonek (Klaudiusz N.) według pierwotnego planu miał pomagać w przygotowaniach do liturgii oraz służyć jako ministrant. Jednak nagle (chyba we wtorek Wielkiego Tygodnia) poinformował inne osoby - pomijając mnie - że ani on ani jego rodzina nie będzie uczestniczyła w Triduum. Równocześnie powiedziano mi, że Jolanta N. wysuwa jakieś bliżej nieokreślone zarzuty wobec mnie. W związku z tym zatelefonowałem do niej, prosząc o wyjaśnienie czy raczej o powtórzenie tego wobec mnie, co twierdziła o mnie wobec innych osób. Jolanta N. nie podjęła wcale tematu i po kilku wykrętnych zdaniach zakończyła rozmowę. Od tego też czasu wszczęła nagonkę na moją osobę. Pośrednio dotarło do mnie, że chodziło o bloga. Podobno twierdziła, że gdyby księża FSSPX znali bloga, to by mnie od razu wyrzucili z kaplicy. W obawie przed skutecznością jej poczynań wierni wystosowali w czerwcu pismo do x. Stehlin'a z podziękowaniem za moją posługę. Nie dostali żadnej odpowiedzi, co już świadczy o potraktowaniu ich przez x. Stehlin'a. Tymczasem Jolanta N. nie ustawała w swoich wysiłkach. W końcu x. Hubert Kuszpa FSSPX, który jest "przeorem" na tym terenie i to bardzo uwielbianym przez Jolantę N., zapowiedział wizytę x. Stehlin'a w Jarosławiu, która miała przynieść rozwiązanie konfliktu o moją skromną osobę. X. Stehlin poprosił o rozmowę ze mną:


W krótkiej rozmowie oznajmił od razu, że "musimy zakończyć" moje Msze św., a uzasadnił to tym, że powstało wzburzenie z powodu tego, iż on mi pozwolił na starszą formę Triduum, bo też inni kapłani, zwłaszcza ci, którzy przeszli z diecezyj do FSSPX, chcieliby dostać takie pozwolenie, a to by spowodowało zamieszanie. Podkreślił, że oprócz Jolanty N. nikt z wiernych w Jarosławiu się na mnie nie skarżył, ale on musi dbać o jedność w łonie FSSPX w Polsce. Przyjąłem to do wiadomości, nie domagając się dalszych wyjaśnień, gdyż nie sprawowałem tam Mszy św. we własnym interesie (przez ponad dziewięć miesięcy dojeżdżałem na swój koszt, aczkolwiek w tym czasie dwukrotnie od dwóch osób otrzymałem ofiarę na paliwo), lecz na prośbę i dla dobra wiernych. Tym niemniej takie uzasadnienie wydawało mi się bardzo dziwne, skoro decyzja zapadła dopiero ponad pół roku po Triduum i to bez żądania dostosowania się przeze mnie w tej kwestii na przyszłość. Post factum okazało się, że błędem z mojej strony było przyjęcie zaproszenia do rozmowy zarówno w lutym jak też ostatnio w październiku, gdyż post factum i wobec innych osób x. Stehlin przedstawił zupełnie inną wersję rozmowy i wydarzeń. 

Otóż po rozmowie ze mną x. Stehlin miał jeszcze spotkanie z wiernymi, które poświęcił swojej decyzji usunięcia sprawowania Mszy św. przeze mnie. Nie byłem obecny na tym spotkaniu, a o jego treści poinformowało mnie sukcesywnie w sumie 7 osób, niektóre także pisemnie. Wszystkie te osoby wyraziły swoje zaskoczenie, zasmucenie i oburzenie decyzją x. Stehlin'a, moim zdaniem zupełnie słusznie. Mnie natomiast zaskoczyła i zbulwersowała treść jego wystąpienia wobec wiernych, które z natury rzeczy dotyczyło mojej osoby. W takiej sytuacji zażądałem od x. Stehlin'a wyjaśnień:



W odpowiedzi x. Stehlin zastosował swoją typową taktykę - chciał załatwić sprawę w rozmowie, żeby uniknąć dowodów i móc przedstawiać fałszywą wersję wydarzeń:


Tym razem już nie byłem naiwny i nalegałem na pisemną odpowiedź:


Jednak nie było łatwo, bo x. Stehlin próbował dowiedzieć się najpierw, kim są "donosiciele":


Widocznie puściły mu nerwy, bo poczuł, że łajdaczenie nie będzie tym razem proste. Tym samym się zdemaskował, bo zamiast odpowiedzi na proste pytania wzięła go złość na tych, którzy nie posłuchali jego szantażowania na spotkaniu 9 X, jakoby "szemranie" przeciw jego decyzji było rzekomo grzechem przeciw posłuszeństwu, być może nawet ciężkim. Jednak nie poddałem się:


Po dłuższym namyśle i naradach ze wspólnikami odpowiedział jednak następująco, aczkolwiek nie mniej kłamliwie:



No cóż. To są szczyty zakłamania i obłudy. Zwrócę uwagę tylko na jeden znamienny szczegół: to wprawdzie jest kłamstwo, ale ciekawe jest, że niby żądał ode mnie usunięcia wpisów o Bańce, natomiast od Bańki chciał żądać tylko unikania przyszłej polemiki ze mną, czyli że Bańce w istniejących już i mających pozostać wystąpieniach wolno nadal bredzić i oszukiwać ludzi, a mnie nie wolno wykazywać, że Bańka bredzi i oszukuje. No cóż, mistrz dyplomacji... Odpowiednio mu odpisałem:


Sprawa ma też szerszy zasięg, który znowu poświadcza zakłamanie i obłudę tego grona. 

Otóż, jak wspomniałem, x. Stehlin zostawił wiernych ze swoją zaskakującą i niezrozumiałą dla nich decyzją, tudzież z kłamliwym uzasadnieniem wraz z szantażem emocjonalnym o rzekomym grzechu - może nawet ciężkim - w razie oporu wobec jego decyzji. Uzasadnienie było wprawdzie inne niż wobec mnie, ale również mętne i pokrętne, wskutek czego wierni byli zdani na domysły. Te domysły szły w kierunku doszukiwania się mojej winy, co dopiero pośrednio i stopniowo do mnie docierało. Wpierw nie przejmowałem się tym wcale. Jednak wiernym sprawa nie dawała spokoju i zaprosili mnie na spotkanie dnia 21 X w domu państwa S. w Jarosławiu, którzy zresztą należą do głównych utrzymujących działalność FSSPX w tym mieście. Z razu nie wyczułem stanu rzeczy, ale okazało się, że po pierwsze zostałem przesłuchany co do mojej wersji sprawy, a po drugie oczekiwano jakichś ruchów czy "poprawy" z mojej strony, by FSSPX łaskawie wyraziło zgodę na mój powrót do kaplicy. Z mojej strony zaoferowałem skontaktowanie się z x. Stehlin'em oraz z Jolantą N., która sprawiła bieg wydarzeń i ostatecznie taką a nie inną decyzję x. Stehlin'a. W podanej wyżej poczcie zacząłem od wyjaśnienia sprawy uzasadnienia jego decyzji wobec wiernych (z rezultatem jak wyżej). Dwa dni po spotkaniu dotarło do mnie, że syn państwa S., Michał S., który jest (czy był) głównym z ministrantów, twierdził, jakoby powodem decyzji x. Stehlin'a było moje nieposłuszeństwo co do formy Triduum. W skrócie: Michał S. twierdził, że x. Stehlin dał najpierw pozwolenie na starszą formę, ale potem odwołał pozwolenie, o czym ja zostałem rzekomo poinformowany, a mimo tego nie odstąpiłem od starszej formy. Michał S. twierdził, że wie to od x. Ettelt'a, ale wobec mnie nigdy takiego zarzutu nie wyraził, lecz wobec osób trzecich, co ponownie ukazuje mentalność i metody postępowania tego grona. Wobec tego poprosiłem go o wyjaśnienie, które okazało się znów zakłamane:



Podsumowuję: Michał S. stanowczo twierdzi, że byłem przez x. Ettelt'a informowany o wycofaniu zgody na starszą formę i to wycofanie zignorowałem. To jest oczywista nieprawda, skoro nawet we Wielkim Tygodniu x. Ettelt wiedział o tym, że będzie starsza forma, i w żaden sposób wobec mnie nie wspomniał o wycofaniu zgody x. Stehlin'a. Reszta nie jest istotna. Nawet gdyby Michał S. polecał mi kontaktowanie się z x. Hubertem Kuszpą, to niby w jakim celu, skoro o sprawie decydował jego przełożony czyli x. Stehlin? W takim stanie sprawy musiałem zażądać wyjaśnienia także od x. Ettelt'a: 


Odpowiedź otrzymałem wprawdzie znów mętną i pokrętną, jednak demaskującą, gdyż wynika z niej, że nie było żadnego wycofania zgody na starszą formę:



Musiałem jednak dopytać:


Otrzymałem odpowiedź:



Odpowiedź jest wprawdzie znów mętna i pokrętna, jednak obala jednoznacznie zarzut, jakoby było wycofanie zgody na starszą formę Triduum, które zlekceważyłem. Ponadto mówi wprost, że powodem decyzji x. Stehlin'a nie była sprawa Triduum, lecz treść niniejszego bloga. A to jest sprzeczne z uzasadnieniem podanym przez niego zarówno wobec mnie jak też wobec wiernych. 

Mamy więc do czynienia z rutynowym i bezwzględnym zakłamaniem. Tu nie chodzi o mnie, ponieważ robiłem to dla wiernych, nie dla siebie. To przede wszystkim wierni zostali nie tylko pozbawieni Mszy św. i spowiedzi w tygodniu, lecz zostali okłamani i oszukani. Tym samym stało się oczywiste, że x. Stehlin'owi nie zależy na sakramentach dla wiernych, lecz na dość specyficznie pojętym interesie FSSPX, nawet za cenę prawdy i udzielania sakramentów wiernym. To wierni utrzymują kaplicę w Jarosławiu, pokrywając koszty czynszu i opłat (obecnie 3000 zł miesięcznie), a drugie tyle (podobną sumę) wpłacają jako ofiarę na konto FSSPX, otrzymując za to od FSSPX tylko Msze św. w niedziele po południu (czyli FSSPX zarabia za jeden przyjazd przynajmniej 600-700 zł na czysto). I oczywiście traktowanie ich jak durne owce, którym x. Stehlin wmawia grzech nieposłuszeństwa, jeśli nie będą potulnie i "bez szemrania" przyjmować wszystkiego, co on zechce dla nich postanowić, nawet jeśli jest to na ich niekorzyść. 

Dla mnie osobiście ta historia jest bardzo pouczająca. Tak okazało się, kim niestety jest x. Karl Stehlin oraz FSSPX, o ile on je reprezentuje. Być może mieli nadzieję, że dla bezinteresownego posługiwania wiernym w ich kaplicy poświęcę ukazywanie prawdy na blogu, także tej niewygodnej dla nich. Głównym motorem decyzji x. Stehlin'a był przypuszczalnie x. Szymon Bańka, który ma widocznie dość ciekawą pozycję w FSSPX, mimo że jest w gruncie rzeczy nadętym pychą ignorantem, którego musi słuchać nawet sam x. Stehlin, posuwając się wręcz do oszukiwania wiernych. W każdym razie ta sprawa dość wyraźnie śmierdzi i ujawnia patologiczny stan wewnątrz FSSPX, który ma znamiona sekciarstwa. Tyle póki co pod rozwagę. 


Post scriptum 1

Ujęcie na obrazku pochodzi z wystąpienia x. Stehlina w kaplicy w Nagasaki:



Post scriptum 2

Akurat w tym samym czasie co afera jarosławska, czyli w tygodniach przed świętami wielkanocnymi 2023 r., rozegrał się dramat wewnętrzny w FSSPX w Polsce. Otóż x. Dawid Wierzycki - wspomniany w podanej wyżej korespondencji z x. Ettelt'em - porzucił kapłaństwo, a chyba też wiarę katolicką. Nie jest to błahy przypadek, gdyż jako bardzo młody kapłan był tzw. pierwszym asystentem przełożonego dystryktu Europy Środkowo-Wschodniej, czyli samego x. Karl'a Stehlin'a, czyli pierwszą osobą po nim w hierarchii całego dystryktu. 


To stanowisko świadczy o wyjątkowym, ogromnym zaufaniu wobec niego zwłaszcza ze strony x. Stehlin'a, ale też całego FSSPX. Jest bardzo znaczące, gdy akurat ktoś taki popełnia apostazję z kapłaństwa i chyba też z Kościoła. 
W maju 2024 r. przełożeni FSSPX oficjalnie ogłosili, że Dawid Wierzycki nie jest już kapłanem, przy czym chodzi o członkostwo w FSSPX. Nieoficjalnie krążą pogłoski, że równocześnie z opuszczeniem placówki FSSPX w marcu 2023 r. związał się z kobietą. Zaś obecnie tak oto prezentuje swoje usługi w internecie:


Cóż, tragiczna historia. Aczkolwiek, przyznam szczerze, w kontekście moich doświadczeń z FSSPX nie jest zaskakująca. On przynajmniej miał odwagę wyciągnąć konsekwencje z faktu utraty wiary, którą otrzymał od FSSPX i która mu zapewniła zawrotną karierę w strukturach FSSPX. Także to jest owoc, po którym można poznać. 

Gest rozłożonych rąk w liturgii


 

Liturgia tradycyjna nie reguluje przepisami postawy wiernych. Są jednak teologiczne i pobożne reguły. Główną regułą jest dostosowanie się do postawy asysty przy ołtarzu (bądź ministrantów). Tak więc w liturgii katolickiej obowiązuje wiernych składanie rąk jako wyraz postawy oddania i służby. Jedynie celebrans rozkłada ręce w odpowiednich momentach, mianowicie zarówno gdy zwraca się do Boga w modlitwie wstawienniczo-kapłańskiej, jak też gdy zwraca się ku ludowi. Ten gest oznacza więc kapłańskie pośrednictwo na mocy kapłaństwa Chrystusowego. Naśladowanie celebransa w rozkładaniu rąk wynika z fałszywej teologii protestanckiej, która neguje kapłaństwo hierarchiczne. 

Czy x. Karol Wojtyła otrzymał indult od kard. Stefana Wyszyńskiego?

 


Kwestia pojawiła się w związku z dość powszechnie rozplenionym obecnie nadużyciem tzw. mszy polowych. 

Otóż obrońcy tego nadużycia wskazują na słynną sprawę młodego x. Karola Wojtyły, który rzekomo otrzymał od samego Prymasa Polski indult na nieprzestrzeganie przepisu prawa kościelnego co do miejsca celebracji Mszy św. 

Zacznijmy od odnośnego, obowiązującego wówczas kanonu Kodexu Prawa Kanonicznego (z 1917 r.):


Tak więc prawo stanowi:
- Mszę św. należy celebrować na konsekrowanym ołtarzu w kościele bądź oratorium konsekrowanym bądź pobłogosławionym. 
- Przywilej ołtarza przenośnego udzielany jest na mocy czy to prawa czy to indultu jedynie Stolicy Apostolskiej. 
- Ten przywilej należy rozumieć tak, że zawiera zdolność do celebrowania wszędzie, aczkolwiek w miejscu godziwym i godnym, oraz na poświęconym kamieniu ołtarzowym (z relikwiami), lecz nie na morzu. 
- Ordynariusz miejsca, bądź w przypadku zakonów przełożony wyższy może ze sprawiedliwej i rozumnej przyczyny w nadzwyczajnych i jednostkowych przypadkach udzielić pozwolenia na celebrowanie poza kościołem i oratorium na poświęconym kamieniu ołtarzowym i w miejscu godnym, ale nigdy w sypialni. 

Nietrudno dostrzec wieloraki zgrzyt w zestawieniu z powyższym "dekretem" Prymasa Polski: 

Po pierwsze, indultu na używanie ołtarza przenośnego - jak każdego innego indultu - może udzielić wyłącznie Stolica Apostolska (jedynie prawodawca, czyli Stolica Apostolska, może w poszczególnym przypadku zwolnić od obowiązku przestrzegania prawa, NIKT inny). 

Po drugie, Prymas Polski nie był ani ordynariuszem miejsca w sprawie x. Wojtyły, ani jego przełożonym zakonnym, nie mógł więc wydać także pozwolenia według §4. 

Po trzecie, nie ma żadnego dokumentu na to, by kard. Wyszyński otrzymał jakiekolwiek specjalne uprawnienia od papieża. 

Po czwarte, jeśli by kard. Wyszyński otrzymał od Stolicy Apostolskiej specjalne uprawnienia, to wyłącznie dla spraw pilnych i wielkiej wagi dla Kościoła w Polsce. Taką sprawą z całą pewnością nie była zachcianka x. Wojtyły, żeby sobie pokajakować czy powędrować z młodymi naiwnymi.

Po piąte, indult jest instrumentem prawnym zastrzeżonym wyłącznie papieżowi, tzn. tylko papież ma władzę udzielenia indultu, czyli zwolnienia w określonym zakresie z obowiązku przestrzegania ogólnego prawa w jakiejś sprawie. Żaden papież NIGDY nie delegował ani nie aprobował udzielania indultu przez kogokolwiek i gdziekolwiek.

Po szóste, jest wręcz groteskowym szyderstwem z prawa kościelnego i z władzy papieskiej, gdy ktoś na mocy rzekomych - a raczej urojonych, bo niczym nieudokumentowanych - specjalnych uprawnień uzurpuje sobie prawo do stosowania instrumentu prawnego zastrzeżonego papieżowi i to dla tego typu sprawy, czyli wycieczek wakacyjnych. 

Po siódme, zarówno kard. Wyszyński jak też x. Wojtyła zapewne znali odnośny kanon Kodexu, bo to jest elementarz kapłański. Obydwaj działali więc z premedytacją i w zakłamaniu. Tym samym żyli w grzechu ciężkim i w takim stanie celebrowali Msze św., czyli świętokradzko. Nic nie wiadomo co do tego, by tego grzechu żałowali, przeprosili publicznie i za niego pokutowali. Wręcz przeciwnie: to skandaliczne postępowanie jest obecnie przedstawiane jako usprawiedliwienie dla aktualnych nadużyć. 

Czy mesjanizm jest herezją?


Kilka lat temu Paweł Rojek, filozof z Krakowa, podjął się przedstawienia problemu mesjanizmu polskiego w serii wykładów na yt. O ile z uznaniem mogę pochwalić jego przygotowanie tematu i sposób prezentacji, o tyle nie jestem w stanie zgodzić się z jego tezą końcową. Zmierza on bowiem do wykazania zgodności mesjanizmu z katolicyzmem, nawet wręcz zakorzenienia i wewnętrznej przynależności do katolicyzmu. 

Nie będę w tym miejscu obalał danych szczegółowych, na których P. Rojek opiera tę swoją główną tezę. Jego prezentacja jest jedynie pewnym szkicem, przeglądem i syntezą problemu, zresztą dość udaną. Brakuje w niej jednak znajomości rdzennej, tradycyjnej doktryny katolickiej, przynajmniej jej zastosowania. P. Rojek zadowala się wykazaniem - aczkolwiek także dyskusyjnym - powiązań i zgodności mesjanizmu polskiego z myśleniem jednego z prekursorów neomodernizmu dominującego na Vaticanum II, jezuity Henri de Lubac'a, a zwłaszcza Karola Wojtyły/ Jana Pawła II.

Mówiąc w skrócie i uproszczeniu: mesjanizm jest herezją. Pomijam tutaj ewidentne powiązania mesjanizmu z ideologią tzw. oświeceniową i heglizmem. O tym można samodzielnie doczytać. To jest elementarna wiedza z historii idei. Ograniczę się do poruszenia dwóch zasadniczych, kardynalnych błędów mesjanizmu, które uniemożliwiają pogodzenie go z katolicyzmem. 

Po pierwsze, fundamentalnym błędem mesjanizmu jest kolektywizm, czyli kolektywne, zbiorowe ujmowanie pojęcia "namaszczeńca", czyli mesjasza w znaczeniu starotestamentalnym: mesjaszem nie jest Osoba Jezusa Chrystusa, lecz naród żydowski. Ten zabieg został pierwotnie dokonany w faryzeiźmie, czyli judaiźmie talmudycznym, oczywiście w opozycji i wrogości do postaci Jezusa Chrystusa. Kolektywizm zresztą prosperuje obecnie we współczesnym żydowskim mesjaniźmie. 

Nie trudno więc zauważyć, iż słynne określenie "Polska Chrystusem narodów" jest niczym innym jak przejęciem żydowskiego bluźnierczego odrzucenia jedynej, niepowtarzalnej i wyłącznej godności Jezusa Chrystusa. 

Podjęta przez P. Rojka próba usprawiedliwienia tego zabiegu przez podniesienie osobistej relacji do Chrystusa i Jego obecności w człowieku, zwłaszcza cierpiącym, jest oczywiście chybiona. Czym innym jest osobista relacja z jedynymi prawdziwym Mesjaszem, a czym innym przynależność do kolektywnego "mesjasza", jakim miałby być naród czy to żydowski, czy polski. 

Drugim fundamentalnym błędem mesjanizmu, zresztą również pochodzącym z religii faryzejskiej, jest sekularyzm, czyli ujmowanie Królestwa Bożego i dążenie do niego jako do rzeczywistości doczesnej społeczno-politycznej. Jest to oczywiście dość prymitywne zafałszowanie Ewangelii czy raczej jej odrzucenie. Wszak według świadectw nowotestamentalnych Jezus Chrystus został znienawidzony przez przywódców narodu żydowskiego i skazany na śmierć właśnie za to, że nie głosił dobrobytu i wyzwolenia spod jarzma rzymskiego, czyli wolności politycznej, lecz wolność od grzechu, który wykazywał zwłaszcza elitom narodu. 

Nie są więc przypadkowe umizgi modernistów spod znaku Vaticanum II do żydów, w tym zwłaszcza Jana Pawła II. Jak zresztą P. Rojek słusznie zauważa, nawet słynne jego określenie "starsi bracia" w odniesieniu do żydów w pochodzi od jednego z głównych protoplastów mesjanizmu, od Andrzeja Towiańskiego. 

Nie jest też przypadkowe - choć oczywiście absurdalne - mówienie o "nowej Pięćdziesiątnicy" w w odniesieniu do Vaticanum II czy ostatniego przełomu tysiącleci. Wszak już August Cieszkowski bredził o "parakletyźmie" ("parakletos" to określenie Ducha Świętego w Nowym Testamencie) w znaczeniu spełnienia mesjańskiego. 

W tym znaczeniu religia wojtyliańska jest dość wyrazistym gruntem dla obecnego pontyfikatu, mimo wielu różnic czy nawet sprzeczności. Zresztą w myśleniu hegeliańskim sprzeczności są po to, by spotkały się i zlały w syntezie. Temu właśnie ma służyć bergogliańska taktyka chaosu, z którego ma się stale wyłaniać nowość, ale tylko taka, która idzie w parze z agendą możnych tego świata. Już nie Jezus Chrystus ma być stałym i danym raz na zawsze w historii odniesieniem, lecz tożsamość kolektywna, oczywiście kontrolowana i sterowana raz to uciskiem i męczeństwem, a raz wyniesieniem na wysokości i uwielbieniem. 

W ten proces legitymizowania fałszywej i bluźnierczej ideologii tzw. mesjanizmu - korzeniami faryzejsko-żydowskiego, choć sprzedawanego pokoleniom Polaków jako polskiego - niestety wpisał się skądinąd inteligentny i pracowity Paweł Rojek. 

Pod względem teologicznym mesjanizm jest dokładniej mówiąc przede wszystkim herezją soteriologiczną, czyli dotyczącą zbawienia, zarówno co do jego podmiotu, czyli zbawcy, jego przedmiotu, czyli człowieka, jak też sposobu i celu. 

Kolektywizacja pojęcia Mesjasza jest, jak już wspomniałem, bluźnierstwem i apostazją, gdyż neguje jedyną godność i misję Jezusa Chrystusa. Ani naród, ani nawet Kościół nie jest i nie może być Mesjaszem, nawet w rozumieniu Kościoła jako Mistycznego Ciała Zbawiciela. To Zbawiciel działa przez Swoje Mistyczne Ciało i w nim, a nie to Ciało samo w sobie i ze siebie samego. De facto nie każde działanie Kościoła i jego członków jest działaniem Zbawiciela, ponieważ Kościół działa także na zasadzie niekoniecznych i zmiennych przepisów prawa kościelnego, które nie pochodzą z Bożego Objawienia, zaś członkowie Kościoła popełniają grzechy, nawet ci, którzy w końcu zostają świętymi. 

Przedmiotem zbawienia w pojęciu katolickim jest człowiek pod względem grzechu i jego skutków, nie pod względem ograniczenia wolności osobistej czy zbiorowej, niepodległości państwowej, dobrobytu itd. Owszem, wybawienie od grzechów, czyli uświęcenie ma też wymiar doczesny i konsekwencje doczesne, także społeczne, jednak początkiem fundamentalnym procesem zbawienia jest przemiana duchowa, czyli poznanie prawdziwego Boga w Jezusie Chrystusie oraz życie według prawa Bożego. Gdy nie ma przemiany duchowej, czyli nawrócenia, które jest głównym wezwaniem w Ewangelii, to dążenie do przemian społecznych, politycznych, kulturowych itp. jest przynajmniej naiwne, a nawet wręcz fałszywe i z pewnością nieskuteczne w znaczeniu celu zarówno duchowo-indywidualnego jak też społecznego. Dowodem jest zarówno komunizm jak też obecnie np. państwo położone w Palestynie, gdzie właśnie w imię fałszywego mesjanizmu (a tym jest także syjonizm) dokonuje się zbrodni na rdzennych mieszkańcach tego kraju. 

Wiąże się z tym oczywiście droga zbawienia i jego cel. Pan Jezus powiedział o Sobie, że jest Drogą, Prawdą i Życiem (J 14,6). W tzw. mesjaniźmie zawęża się - i tym samym fałszuje - sposób zbawienia do cierpienia i to rozumianego dość specyficznie (tzw. pasjonizm). Natomiast w katolickim rozumieniu drogą zbawienia jest więź z Jezusem Chrystusem i naśladowanie Go. Oczywiście ma to wymiar zarówno indywidualny jak też społeczny. Jednak zawsze podstawą i początkiem jest osobiste nawrócenie poprzez wiarę w Ewangelię, oraz miłość Boga i bliźniego, a nie przemiany społeczno-polityczne. Tak więc cierpienie nigdy nie jest wartością samą w sobie, ani nie jest istotą drogi Zbawienia. 

Podobnie ma się sprawa z celem zbawienia w rozumieniu katolickim. Istotą jest zbawienie duszy nieśmiertelnej, ponieważ zarówno życie doczesne, jak też warunki społeczno-polityczne są zmienne i przemijające. Fałszywe jest też dążenie do zbudowania Królestwa Bożego na ziemi, gdyż jest to utopia sprzeczna z Ewangelią, a typowa dla systemów totalitarnych. Królestwo Boże zostało już założone przez Jezusa Chrystusa. Inne próby zbudowania go mogą być jedynie parodią bądź fałszerstwem i to z reguły o tragicznych, zbrodniczych skutkach. 

Czy używanie biretu w liturgii jest dowolne?



Niestety dotarł do mnie następny popis ignorancji i obłudy w sosie typowego zadowolenia ze siebie. Sam temat poruszałem już tutaj dość wyczerpująco. Teraz pozostaje uzupełnienie w odniesieniu do popisu x. Szymona Bańki FSSPX.

Zaczyna on typowo od szydery z pytania, które jest widocznie niewygodne: 


Następnie niby przechodząc do rzeczy kpi sobie z prawa kościelnego i zdrowego rozsądku: 


Po pierwsze, typowe jest, że w obliczu braku merytorycznych argumentów x. Bańce pozostaje bezczelna szydera zarówno z samego pytania jak też z pytającego. Dla x. Bańki biret jest kwestią "modową". Tym samym okazuje on pogardę dla rubryk liturgii, o którą FSSPX rzekomo walczy i dla której się rzekomo poświęca. We wspomnianym wyżej wpisie wykazałem jednoznacznie, że także rubryki z 1962 r. - wbrew kłamliwej "narracji" FSSPX i jego wyznawców - wyraźnie nakazują używanie biretu w liturgii. 

Po drugie, biografia abpa M. Lefebvre'a jest zupełnie nieistotna w tej kwestii. Nie ma żadnych dowodów czy choćby poszlak dla twierdzenia, jakoby w Afryce przepis rubryk co do nakrycia głowy nie obowiązywał. Jeśli abp M. Lefebvre już jako misjonarz w Afryce regularnie łamał tę rubrykę bez konieczności narzuconej przez obiektywne okoliczności, to wykazywał w ten sposób przynajmniej lekceważenie dla rubryk i popełniał grzech ciężki. 

Po trzecie, nawet jeśli abp M. Lefebvre będąc misjonarzem w Afryce miał powody do łamania tej rubryki, to zupełnie nic nie wskazuje na to, by powody te istniały w Europie, gdzie założył FSSPX. Tym samym powoływanie się przez x. Bańkę na "tradycję bractwa" jest o tyle chybione, że praktykowanie łamania rubryk przez "bractwo" w żaden sposób nie usprawiedliwia tego łamania. Ponadto na tym przykładzie widać, że "bractwu" daleko jest do wierności liturgii tradycyjnej, lecz raczej stworzyło swoją własną "tradycję", co jest typowe raczej dla sekt, nie dla wspólnot i instytutów kościelnych. 

Po czwarte, żadne nadużycie czyli łamanie rubryk nie może być tradycją katolicką, ani prawem. Owszem, kodex prawa kanonicznego przewiduje coś takiego jak prawo zwyczajowe, czyli zalegalizowanie praktyki wcześniej nie przewidzianej w prawie. Mówi jednak wyraźnie, że prawem zwyczajowym nie może stać się praktyka sprzeczna wprost z obowiązującym prawem. Tak więc nieużywanie biretu w liturgii tradycyjnej zawsze pozostanie nadużyciem, gdyż jest sprzeczne z rubrykami, i nigdy nie może stać się prawem zwyczajowym ("tradycją bractwa"), nawet na zasadzie dowolności. 

Po piąte, skoro FSSPX przynajmniej w Polsce pozostawia używanie biretu dowolności swoich członków, to tym samym poddaje dowolności stosowanie rubryk, czyli pozwala na praktykowanie nadużycia. Między bajki więc należy włożyć lansowany mit o rzekomym heroicznym zaangażowaniu FSSPX dla wierności liturgii tradycyjnej. FSSPX jest heroicznie wierne raczej swojej "tradycji" czy raczej obłudnej, zakłamanej praktyce, zamiast przyznać się do błędu i się nawrócić. Dopóki tego nie uczyni, będzie bardziej podobne do hipokryzyjnej sekty niż do wspólnoty katolickiej. 

Po szóste, należy zwrócić uwagę na właściwe pochodzenie nieużywania biretu w FSSPX. Jest to skrzętnie przemilczany przez nich fakt, że abp M. Lefebvre w pierwszych latach po Vaticanum II przyjął Missale z 1965 roku, który był pierwszą i właściwą realizacją konstytucji o liturgii, przy czym właśnie nie przewidywał używania biretu. Dopiero na początku lat 1970-ych abp Lefebvre przeszedł wraz z FSSPX na Missale z 1962 roku, ale widocznie nie do końca, lecz w formie mieszanej, gdyż z jednej strony odrzucił używanie biretu, a z drugiej zachował - co jest oczywiście chwalebne - tzw. trzecie Confiteor (przed Komunią), którego nie ma już w Missale z 1962 r. Tak więc założyciel FSSPX wraz ze swoimi zwolennikami dość luźno, wybiórczo i dowolnie podchodził do rubryk, mimo że oficjalnie kreował się na zbawiciela liturgii tradycyjnej.