Zasady komentowania: bez anonimowych komentarzy

Gdzie jest miejsce fotografa w liturgii?

 


Sprawa jest prosta: w liturgii NIE ma miejsca dla fotografa. To znaczy: dla fotografa i kamerzysty nie ma innego miejsca niż dla innych wiernych świeckich. Tym samym fotograf czy kamerzysta nie ma prawa się szwędać po kościele podczas liturgii, a tym bardziej przebywać w prezbiterium, które już z definicji jest zarezerwowane dla duchownych, zwłaszcza w trakcie sprawowania świętych czynności. 

Niestety w ostatnich dziesięcioleciach rozpleniła się swawola fotografów i kamerzystów, a także duchownych w tej kwestii, czy to w postaci lekceważenia podboju prezbiterium przez panów czy panie z aparatami fotograficznymi czy kamerami podczas liturgii, czy też nawet w postaci własnego takowego zachowania, zwłaszcza podczas tzw. koncelebry w Novus Ordo. Zaczęło się to na wielką skalę dopiero za czasów Jana Pawła II, który niestety sam dawał haniebny przykład w tej kwestii. To nadużycie niestety przeniknęło także do liturgii tradycyjnej i to zarówno do tzw. indultów jak też do nieindultów (FSSPX itp.), choć może w mniejszej skali. Podkreślam: chodzi o fotografów i kamerzystów podczas liturgii, nie podczas spotkań czy audiencyj. Jest zasadnicza różnica. 

Owszem, motywem jest zarówno ciekawość i wścibskość reporterska, jak też pragnienie przybliżenia medialnego ludziom tego, co się dzieje na ołtarzu, a co - ze wszech miar słusznie - zakryte jest przed oczami szerokiej publiczności. Pierwszy motyw jest infantylny i świadczący o braku szacunku dla wydarzenia sakralnego. Drugi motyw jest tylko pozornie szlachetniejszy, gdyż bazuje na pierwszym i go rozplenia. 

Bazuje to na fundamentalnym nieporozumieniu czy raczej braku zrozumienia, czym jest liturgia, w gruncie rzeczy na pomyleniu jej z widowiskiem teatralnym czy jakąś imprezą publiczną. Ci, którzy nie widzą problemu w takim traktowaniu liturgii, powinni sobie zadać pytanie, czy chcieliby być fotografowani czy nagrywani podczas kochania się z żoną/mężem. Wszak liturgia, choć jest kultem publicznym Kościoła, jest równocześnie wydarzeniem najbardziej intymnym, najbardziej osobistym zarówno dla celebransa jak też dla zwykłego wiernego. Bez tego wymiaru wewnętrznego, najgłębiej duchowego liturgia staje się teatrem, sceną wrażeń publicznych.  

Podobną, choć szczególną postacią braku wyczucia i dyskrecji należnej świętemu wydarzeniu są filmy instruktażowe dla celebrowania liturgii tradycyjnej. Wprawdzie należy docenić zacny i słuszny cel, to jednak nie usprawiedliwia zasadniczego nieporozumienia, haniebnego dla osób duchownych, którzy wszak powinni być stróżami szacunku dla świętości liturgii. O wiele lepiej i bez zgorszenia można cel edukacyjny osiągnąć przez osobne nagranie instruktażowe, czyli dokonane poza liturgią. Tak przez wieki uczono kleryków przed święceniami (tzw. missa sicca, czyli bez postaci eucharystycznych i bez wypowiadania słów konsekracji). 

Przy obecnie dostępnej technice krążenie fotografa czy kamerzysty podczas liturgii jest zresztą zbędne. Wystarczy umieścić kamery w odpowiednich miejscach, oczywiście zachowując dyskrecję. Oznacza to, że nie wolno ich ustawiać w prezbiterium, podobnie jak nie wolno fotografowi czy kamerzyście wchodzić do prezbiterium. 

Do zasad dyskrecji i uszanowania należy również niekierowanie kamery wprost na wiernych. Także wierni zwróceni ku ołtarzowi mają prawo do szacunku w podniosłym, świętym i zarazem intymnym czasie liturgii. 

Za przestrzeganie tych zasad ponosi odpowiedzialność właściwie i ostatecznie celebrans. Nie ma on prawa dostosowywać się do liberalnych zwyczajów lokalnych czy braku dyscypliny ze strony gospodarza miejsca. Tym bardziej celebransowi nie wolno oddawać swojej kompetencji i odpowiedzialności świeckim, którzy przygotowują liturgię, jak to miało miejsce w sytuacji widocznej na powyższej fotografii. Zaniedbywanie tej sprawy świadczy o braku wyczucia i staranności odnośnie do celebracji, co jest szczególnie gorszące w wypadku kapłana deklarującego przywiązanie do liturgii tradycyjnej. 

Kto ma najwyższą władzę w Kościele?

 


Ponieważ jeszcze nie dysponuję moim warsztatem teologicznym, odpowiadam po krótce (jeśli Pan Bóg da, będzie kiedyś szersze omówienie tematu). 

Należy odróżnić wymiar teologiczny od wymiaru prawnego (kanonicznego), aczkolwiek one się poniekąd i częściowo przenikają. 

Teologicznie najwyższą władzę sprawuje w Kościele Jezus Chrystus jako Głowa ciała mistycznego, którym jest Kościół. Należy to mieć stale na uwadze we wszelkich rozważaniach także prawnokanonicznych, co jest często niestety zaniedbywane. Oznacza to, iż najwyższą normą w Kościele, także prawną, jest Boże Objawienie pochodzące od Jezusa Chrystusa, a poświadczone przez Tradycję i Pismo św. Jakiekolwiek normy prawne i sprawowanie władzy podległe jest tej normie nadrzędnej i od niej zależne. Sprzeczność z nią oznacza teologiczną nieważność, nawet jeśli czysto prawnie - na płaszczyźnie prawa stanowionego kościelnego - dany przepis czy zarządzenie by obowiązywało. Dotyczy to każdego poziomu i stopnia władzy w Kościele, od papieża i biskupów aż po zwykłego prezbitera. 

Również teologicznie należy rozumieć naturę i zakres władzy kościelnej w znaczeniu porządku prawnego społeczności, którą jest Kościół. Jezus Chrystus powierzył sprawowanie władzy w Jego imieniu i w Jego Osobie Apostołom oraz ich następcom, czyli kolegium biskupów wraz z następcą św. Piotra. Pismo św. (Nowy Testament) mówi zarówno o władzy powierzonej Dwunastu, jak też Szymonowi Piotrowi, który należał do grona Dwunastu, a równocześnie został wyróżniony przez Zbawiciela szczególnym zadaniem. Co do szczegółów odsyłam do konstytucji Pastor Aeternus Soboru Watykańskiego I (tutaj). 

Te zasady teologiczne były w historii Kościoła różnie realizowane i to na długo przed zaistnieniem obecnego czy nowożytnego porządku prawno-kościelnego. Tak np. pierwsze sobory powszechne były zwoływane ani przez samych biskupów, ani przez papieża, lecz przez cesarzy, którzy oczywiście mieli też swoje interesy zarówno w zwołaniu jak też w postanowieniach (nierzadko też usiłowali wpływać na przebieg i wyniki, często też de facto wywierali naciski i wpływy). Papieże nie uczestniczyli w obradach (odgrywał tu rolę czynnik geograficzny, gdyż sobory odbywały się na Wschodzie, z dala od Rzymu), a wysyłali jedynie swoich legatów, bądź dopiero post factum zatwierdzali kanony soborowe. Natomiast od drugiej połowy XIX w., dokładniej od ogłoszenia dogmatu o prymacie jurysdykcyjnym i nieomylności następcy św. Piotra przyzwyczajeni jesteśmy - zwłaszcza od pierwszego papiestwa epoki mass-mediów, czyli Jana Pawła II - do prawnego charakteru papiestwa i sposobu sprawowania władzy kościelnej, którego nie było przynajmniej do czasów nowożytnych. 

Mówiąc w skrócie: prawne normy odnośnie do sprawowania władzy w Kościele podlegają rozwojowi i są zmienne, natomiast niezmienne są zasady teologiczne wynikające z ustanowionego przez Jezusa Chrystusa ustroju społeczności zbawionych, którą jest Kościół. 

Słusznie zauważa się, że Sobór Watykański II niejako zrównoważył tę kwestię, dowartościowując władzę biskupów względem władzy papieskiej. Chodzi zwłaszcza o tzw. kolegialność, która właściwie nie jest nowością co do zasady, gdyż w sprawach wiary i moralności papieże nigdy nie decydowali samotnie, lecz zawsze rozpatrując powszechne nauczanie zwyczajne, oczywiście w znaczeniu nie tyle synchronicznym co bardziej diachronicznym (na przestrzeni wieków). Obecnie powszechne zawężenie pojęcia kolegialności do biskupów aktualnie, współcześnie sprawujących władzę, jest nieporozumieniem i odejściem od zasad właściwych Kościołowi na rzecz zasad właściwych dla świeckiego ustroju demokratycznego czy oligarchicznego. 

W obecnej sytuacji (której nie muszę szeroko omawiać) kwestia stosunku czy współzależności między władzą papieską a władzą biskupią jest szczególnie aktualna. Być może Pan Bóg właśnie dlatego dopuścił taki stan rzeczy, by pobudzić w Kościele reflexję teologiczną i zarazem sformułowanie norm prawnych, które by były odpowiednie i pomocne w danym doświadczeniu historycznym i w podobnych doświadczeniach na przyszłość. 

Koncyliaryzm jako pogląd, iż sobory mają wyższą władzę niż papiestwo, jest błędem. Należy jednak mieć na uwadze to, czym jest sobór. Sobory są nadzwyczajnym ("uroczystym") sposobem wykonywania władzy nauczania i rządzenia w sprawach wiary i moralności przez kolegium biskupów wraz z następcą św. Piotra. Jest już więc logicznie niemożliwe postawienie autorytetu soboru nad autorytetem papieża, zwłaszcza w obecnym - trwającym od schyłku średniowiecza - stanie prawnym, gdzie sobory powszechne są zwoływane i zatwierdzane przez papieży. Istnieje jednak także zwyczajne sprawowanie władzy zarówno papieskiej jak też biskupiej, gdzie wpływ władzy papieskiej na władzę biskupią jest z zasady i de facto ograniczony i niewielki. Chodzi przede wszystkim o wymiar teologiczny. Jeśli biskup naucza i rządzi zgodnie z odwiecznym nauczaniem Kościoła, nawet ignorując nauczanie aktualnego papieża, wówczas wypełnia zwyczajnie swój urząd powierzony mu przez Jezusa Chrystusa jako następcy Apostołów. Co więcej, teologicznie nie obowiązuje go żadne nauczanie ani zarządzenie sprzeczne z Bożym Objawieniem czy choćby ze stałym nauczaniem Kościoła. Na ile roztropne jest ignorowanie czy sprzeciw na płaszczyźnie prawnej, to jest osobna kwestia. Na pewno ma prawo i obowiązek upomnieć nawet papieża w razie odstępstwa od Bożego Objawienia czy choćby od stałego, odwiecznego nauczania Kościoła. Takie prawo i obowiązek ma tym bardziej kolegium biskupów, czy choćby jego część. Nie ma to nic wspólnego z koncyliaryzmem, bowiem nie chodzi o podważanie wyższości władzy papieskiej nad biskupią, lecz o nadrzędność normy i władzy najwyższej, jaką jest Boże Objawienie. 

Ostatecznie chodzi więc o naturę i zakres każdej władzy w Kościele, zwłaszcza o stosunek poznania z wiary i sumienia każdego wierzącego, oczywiście zachowując istotną różnicę między odpowiedzialnością biskupów (czy ogólnie duchownych) i świeckich. Pewne jest, że także katolicy świeccy na mocy sakramentu bierzmowania, który uzdalnia ich w łasce do publicznego wyznawania wiary, mają prawo i obowiązek obrony i sprzeciwu w razie sprzeniewierzania się Bożemu Objawieniu przez sprawujących władzę w Kościele. 

Osobną jest kwestia instrumentów prawnych, które by regulowały procedurę postępowania w tego typu sytuacjach. Dopóki takowych nie ma w aktualnym prawie kanonicznym, pozostaje działanie w duchu wiary z prowadzeniem przez Ducha Świętego, Ducha prawdy, który prowadził Kościół poprzez wieki i będzie nadal prowadził. Ten Duch na pewno prowadzi zgodnie z odwiecznymi zasadami Kościoła. Dlatego niezbędna jest znajomość zarówno prawd wiary, jak też doświadczeń historycznych. 

Każdy katolik ma możliwość - i też obowiązek - poznawania prawd wiary i odwiecznego nauczania Kościoła. Kto ma tę wiedzę, zresztą dziś dość łatwo dostępną, i stara się realnie żyć według niej, ten idzie drogą zbawienia i świętości, zwłaszcza gdy pomaga w tym także swoim bliźnim, zwłaszcza młodszym pokoleniom, nawet gdy ignoruje treści rozsiewane obecnie z wysokich urzędów kościelnych. Nie ma obowiązku zajmowania się tym, kto aktualnie sprawuje władzę i jak to czyni. Kościół nie jest sektą wyznawców osoby aktualnie sprawującej władzę, lecz społecznością wierzących w Jezusa Chrystusa, trwającą od 2000 lat. Nikt nie ma prawa i nie ma też władzy ani możliwości oderwania nas od wiary Kościoła, choćby nawet sprawował najwyższe urzędy. Jakakolwiek próba oderwania jest sama z siebie nieważna i nieobowiązująca. 

Czy Bóg wodzi na pokuszenie?



Niedziela I Wlk. Postu
Mt 4, 1-11:

"Wtedy Duch wyprowadził Jezusa na pustynię, aby był kuszony przez diabła. A gdy przepościł czterdzieści dni i czterdzieści nocy, odczuł w końcu głód. Wtedy przystąpił kusiciel i rzekł do Niego: «Jeśli jesteś Synem Bożym, powiedz, żeby te kamienie stały się chlebem». Lecz On mu odparł: «Napisane jest: Nie samym chlebem żyje człowiek, lecz każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych». Wtedy wziął Go diabeł do Miasta Świętego, postawił na narożniku świątyni i rzekł Mu: «Jeśli jesteś Synem Bożym, rzuć się w dół, jest przecież napisane: Aniołom swoim rozkaże o tobie, a na rękach nosić cię będą, byś przypadkiem nie uraził swej nogi o kamień». Odrzekł mu Jezus: «Ale jest napisane także: Nie będziesz wystawiał na próbę Pana, Boga swego». Jeszcze raz wziął Go diabeł na bardzo wysoką górę, pokazał Mu wszystkie królestwa świata oraz ich przepych i rzekł do Niego: «Dam Ci to wszystko, jeśli upadniesz i oddasz mi pokłon». Na to odrzekł mu Jezus: «Idź precz, szatanie! Jest bowiem napisane: Panu, Bogu swemu, będziesz oddawał pokłon i Jemu samemu służyć będziesz». Wtedy opuścił Go diabeł, a oto aniołowie przystąpili i usługiwali Mu."

Przedostatnia prośba modlitwy “Ojcze nasz” – “nie wódź nas na pokuszenie” – tak często odmawiana, może budzić pytania i wątpliwości. Ich śladem jest chociażby fakt, że tzw. Biblia Tysiąclecia właściwie nie tłumaczy odnośnego wersetu (Mt 6, 13), lecz dokonuje teologicznej interpretacji (“nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie”).

Problem polega głównie na pojęciu “pokuszenie”. Biblijne słowo greckie oznacza próbę, doświadczenie, także usiłowanie, zmaganie. Polskie słowo “pokusa” ma znaczenie specyficznie moralno-religijne, co stanowi znaczne zawężenie. Ma to odniesienie głównie do dzisiejszej Ewangelii, gdzie jest mowa o wyprowadzeniu Jezusa przez Ducha na pustkowie, aby był “próbowany” przez diabła. Jest dość jasne, że istnieje związek między tym wyprowadzeniem Jezusa a modlitwą o to, byśmy nie byli wodzeni na wypróbowanie przez diabła.

Po tym wyprowadzeniu Jezus pościł, jakby prowokując kuszenie. Czas trwania postu – czterdzieści dni i czterdzieści nocy – nawiązuje zarówno do wędrówki Izraela przez pustynię po wyzwoleniu z Egiptu, jak też do czasu przebywania Mojżesza na górze Synaj podczas objawienia Dekalogu. Jest tu więc zawarty aspekt zarówno porzucenia i uwolnienia, jak też obdarowania i zobowiązania, początku czegoś nowego. Absolutna nowość i niepowtarzalność jest wyrażona przez post, który nie był i nie jest możliwy dla nikogo innego. Po tym następuje zbliżenie i poddanie próbie przez diabła, właściwie starcie. To starcie jest o tyle znamienne, że Pan Jezus pozwala diabłowi zbliżyć się do Siebie, rozmawia z nim, daje się nawet zaprowadzić do Jerozolimy na szczyt świątyni, czyli na najwyższy punkt miasta i zarazem centrum świata, w końcu na wysoką górę z widokiem na cały świat.

Pociągające dla każdego są już te przeżycia i widoki doświadczone pod przewodnictwem diabła, nie tylko jego obietnice. Tu więc diabeł wodzi na pokuszenie, nie Bóg. Nie trzeba jednak być wybitnym teologiem, by wiedzieć, że także w tej sytuacji diabeł może działać i działa tylko w ramach przyzwolenia Bożego. Podobnie jak zresztą w sprawie starotestamentalnego Hioba, gdy ma miejsce zakład między Bogiem i diabłem o wierność sprawiedliwego męża: Bóg zezwala na próbowanie człowieka, szatan działa. Jeśli Pan Jezusa każe nam prosić Boga o nie prowadzenie na pokuszenie, to dlatego, że po pierwsze ostatecznie wszystko jest w rękach Boga, a po drugie dlatego, że do diabła nie wolno się modlić, tym bardziej nie wolno go prosić.

Dlaczego więc Bóg pozwala na wodzenie i zwodzenie nas przez diabła? Po co ten cały teatr, skoro Bóg chce naszego zbawienia? Po co w ogóle istnieje szatan i jego diabły? Po co grzech i wszelkie zło na świecie i w ludziach? Dlaczego Bóg zezwala na porażki i klęski ludzi w kuszeniu diabelskim? Czyż to nie Bóg właśnie ponosi ostatecznie odpowiedzialność za tragedię grzechu?

Szczególną odpowiedzią na te pytania jest właśnie kuszenie i zwycięstwo Jezusowe. Jezus Chrystus działa w nim jako Bóg i jako Człowiek. Jego bycie wyprowadzonym na kuszenie nadaje właściwy sens prośbie, byśmy my nie byli wodzeni na pokuszenie: ta nasza prośba, wynikająca zarówno z poczucia własnej słabości, jak też z ufności w dobroć Bożą, jest równocześnie wskazaniem na Chrystusowe pokuszenie i pokonanie szatana, a tym samym pogodzeniem się z wolą Bożą, gdy nastaje dla nas czas i sytuacja próby.

Są zasadniczo dwa rodzaje wypróbowania, podobnie jak dwa zasadnicze starcia Jezusa Chrystusa z szatanem: 1. codzienne potrzeby, dążenia i cele, w tym także podjęte z własnej woli zadania i wyzwania, 2. cierpienie, każde bolesne doświadczenie, niechciane, niemiłe, nielubiane, nawet niespodziewane i nieoczekiwane. Tym samym właściwie nie możemy uciec przed pokusami, nawet jeśli sam Zbawiciel każe nam modlić się o zachowanie przed nimi. Próba, tym samym ryzykowność i niepewność sytuacji stanowią niezbywalny aspekt naszego życia. W taką sytuację zostaliśmy wprowadzeni wraz z zaistnieniem. Każdy, nawet najmniej zauważalny proces biologiczny i biochemiczny w naszym ciele jest wypróbowaniem i próbą sił, sprawdzeniem i zwycięstwem silniejszego, tego, co ma przetrwać.

Tym niemniej każdy obawia się próby. Każdy zna mniej czy większy lęk przed egzaminem. Normalny człowiek odczuwa obawę przynajmniej o życie i dobro swoich bliźnich, jeśli nie swoje. Każdy, kto był zakochany, wie jak bardzo boli już chociażby przelotna myśl o możliwej utracie ukochanej osoby. Któż mógłby o sobie powiedzieć, że wytrzyma próbę, że się jej nie boi?

Czytając, słysząc czy widząc relacje o losie ludzi w łagrach, obozach koncentracyjnych, nieludzkich warunkach więziennych, czy aktualnie o sytuacji chrześcijan wyżynanych i wypędzanych przez zbrodniarzy muślimskich, czyż nie przychodzi nam na myśl wątpliwość, czy i jak bylibyśmy w stanie przetrwać i wytrzymać czas i sytuację takiego pokuszenia?

Kuszenie Jezusowe poucza nas i daje siłę ducha także na takie sytuacje, mianowicie przez wskazanie, że chodzi o walkę zasadniczo i przede wszystkim duchową. Tym samym żadne niesłychane, niesamowite doświadczenie nie musi nas zastać zupełnie nieprzygotowanymi.
 

Już tu i teraz, w tym Wielkim Poście, który dla każdego z nas może być ostatnim tu na ziemi, możemy i powinniśmy podjąć przygotowanie do przyszłych pokuszeń, także na ostatnie kuszenie w godzinie śmierci. Już tu i teraz możemy i powinniśmy ucieleśnić postawę, że nie samym chlebem żyje człowiek, że nie wolno używać Pana Boga do swoich celów, do realizacji swoich ambicyj, że tylko Bogu samemu należy się najwyższe uwielbienie i poddanie. Tę postawę można zdobyć jedynie w uznaniu swojej słabości i niedostateczności, wpatrując się w postawę i zwycięstwo naszego Zbawiciela. I naśladując Go w walce z szatanem.

Jaka muzyka w kościołach?



Temat muzyki wykonywanej w kościołach pojawia się dość często na różnych forach dyskusyjnych. Nie brakuje też textów i rozważań w temacie, zarówno mniej czy bardziej naukowych jak też publicystycznych. Temat ożył szczególnie rok temu w związku z wydaniem przez Komisję Liturgiczną KEP nowej instrukcji, która wywołała różne reakcje. O niej na końcu, jako że jest najnowszym dokumentem w kwestii. Nie brakuje dokumentów oficjalnych i wypowiedzi mniej czy bardziej kompetentnych osób. Jednak kwestia zasadnicza jest nadal niejasna, mianowicie: jaką muzykę wolno wykonywać podczas liturgii i w kościołach?

Przejdźmy chronologicznie dokumenty Kościoła w tej sprawie, szukając odpowiedzi na to pytanie. 


Papieże w ciągu wieków dość często wydawali dekrety i wskazanie odniośnie muzyki w liturgii:
- Jan XXII wydał bullę „Docta Sanctorum Patrum“ 

(https://fr.wikipedia.org/wiki/Docta_Sanctorum_Patrum)
- Sobór Trydencki w dekrecie o nadużyciach (Sess. XXII) zwrócił uwagę także na muzykę w liturgii.
- Rubryki Missale Romanum oraz Caeremoniale Episcoporum również regulują wiele spraw.
- Dekrety Świętej Kongregacji Obrzędów traktykują zwykle o konkretnym stosowaniu ogólnych norm.
- Aleksander VII wydał Konstytucję Apostolską „Piae sollicitudinis studio“.
- Innocenty XII wydał edykt o muzyce kościelnej.
- Benedykt XIV obszernie zajął się w encyklice „Annus qui hunc“.
- Święta Kongregacja Obrzędów wydała dekret „Ordinatio quoad sacram musicem“.
- Leon XIII wydał dekret „Quod sanctus Augustinus“.

Początkiem najnowszej historii w tej dziedzinie jest słynne motuproprio św. Piusa X „De musica sacra“ (zwane też „Inter plurimas“ czy po włosku „Tra le sollecitudini“) z 1903 r. 






http://promusicasacra.pl/pomoce/dokumenty-koscielne/motu-proprio-sw-piusa-x-o-muzyce-swietej-inter-pastoralis-officii-sollicitudines/
 

Dokument odnosi się jednoznacznie do muzyki wykonywanej w świątyniach i podczas liturgii. Papież nadał temu dokumentowi charakter i rangę dosłownie „kodexu prawa muzyki kościelnej“, którego celem jest takie uporządkowanie, by Zbawiciel nie miał powodu powrozem wypędzać ze świątyni tych, którzy ją bezczeszczą.

Pojęciem głównym jest tutaj „musica sacra“, co w przekładzie polskim przetłumaczono dowolnie - nawiązując widocznie do niemieckiego Kirchenmusik - jako „muzyka kościelna“. Jest to „część spajająca uroczystej liturgii“ i jako taka należy do celu samej liturgii, którym jest chwała Boża oraz uświęcenie wiernych i który jest jej pierwszą naczelną zasadą. Służy ozdobie textów liturgicznych, by wierni byli pobudzani do pobożności a ich serca zostały przygotowane do przyjęcia owoców łaski, płynących ze świętych tajemnic.

Drugą naczelną zasadą jest charakter tej muzyki (1-2). Musi ona być
- święta, tzn. nie powinna zawierać świeckości (profana) i to zarówno w treści jak też w formie,
- doskonała w formie czyli zdolna wpływać na słuchających, oraz
- powszechna, tzn. musi odpowiadać normom wydanym dla całego Kościoła na całym świecie.

Papież wymienia też konkretnie rodzaje muzyki sakralnej (3-6):
Przede wszystkim jest to śpiew gregoriański, który jest właściwą muzyką Kościoła Rzymskiego. Powinien on być przywrócony zarówno generalnie jak też do śpiewania przez lud.
Na drugim miejscu jest polifonia, szczególnie tzw. Szkoły Rzymskiej, czyli tworzona dla potrzeb liturgii papieskiej i pod pieczą papieży.
Na trzecim miejscu Papież wymienia tzw. muzykę współczesną (musica hodierna), o ile jest łagodna i nie zawiera nic, co by było niegodne świętości liturgii. Tutaj należy szczególnie zważać, by nie dopuszczać w kościołach muzyki, która jest w stylu teatralna czy świecka, czy jest obca liturgii co do formy. Konkretnie Papież odrzuca muzykę w „stylu teatralnym“ czyli operowym, która były popularna w XIX w. zwłaszcza we Włoszech. Ten styl ze swojej natury jest sprzeczny ze śpiewem gregoriańskim i klasyczną polifonią i tym samym z przepisami liturgicznymi. Struktura tego stylu, jego rodzaj i konwencja nie dają się pogodzić z potrzebami muzyki sakralnej.

Odnośnie warstwy słownej Papież mówi, że texty należy wykonywać po łacinie i nie wolno ich zastępować śpiewami w języku narodowym - ani części stałych, ani zmiennych - ani innymi śpiewami.

Papież podaje też zasady komponowania muzyki sakralnej. Naczelnymi zasadami są: musi ona być skomponowana do textów liturgicznych i wzorowana co do formy na śpiewie gregoriańskim.

Odnośnie śpiewaków Papież przypomina, że wykonują oni posługę liturgiczną i dlatego mogą to być tylko mężczyźni. Powinni oni przywdziewać suknię i komżę.

W ramach konkretnych przepisów Papież zakazuje
- długich preludiów czy przerywników (intermezzo) organowych,
- używanie instrumentów rozrywkowych jak cymbały i fortepian, bęben, kocioł, talerze, dzwonki itp.
- występowanie zespołów muzycznych od muzyki świeckiej
- w wyjątkowych przypadkach biskup miejsca może zezwolić na orkiestry dęte, o ile pełnią funkcję taką jak organy czyli podtrzymywanie śpiewu.


Mało znana jest konstytucja apostolska Piusa XI „Divini cultus sanctitatem“ z 1928 r. o liturgii oraz śpiewie gregoriańskim i świętej muzyce.  


 


http://w2.vatican.va/content/pius-xi/la/apost_constitutions/documents/hf_p-xi_apc_19281220_divini-cultus-sanctitatem.html

Przypominając motuproprio swojego poprzednika św. Piusa X i nawiązując doń, Papież w stanowczym tonie nakazuje:
- Zarówno kandydaci do kapłaństwa jak też duchowni diecezjalni i zakonni mają być od początku i regularnie kształceni w chorale gregoriańskim i świętej muzyce (musica sacra);
- Przy katedrach, kapitułach i domach zakonnych należy pielęgnować oficjum chóralne zgodnie z przepisami;
- Kapituły kanoników i zakonne mają ustanowić experta odpowiedzialnego za wykonywanie śpiewu według autentycznych ksiąg wydanych przez Stolicę Apostolską;
- Przynajmniej przy znaczniejszych kościołach należy tworzyć chóry do wykonywania chorału gregoriańskiego i w drugiej kolejności także polifonii;
- Pierwszeństwo i właściwe miejsce w liturgii ma mieć muzyka, w której główną rolę odgrywa ludzki głos, nie instrumenty (jak w muzyce orkiestrowej);
- Organy są „własnym instrumentem muzycznym Kościoła“ (Ecclesiae proprium musicum instrumentum) i jako takie służą czy to towarzyszeniu śpiewom, czy wypełnianiu ciszy przy milczeniu chóru, przy czym należy unikać pomieszania tego, co święte (sacrum), z tym, co świeckie (profanum), co oznacza, że wolno grać w kościele tylko to, co wyraża majestat miejsca oraz świętość obrzędów;
- Należy wiernych nauczać chorału gregoriańskiego w częściach, które ich dotyczą, szczególnie w szkołach i domach wychowawczych;
- Należy kształcić nauczycieli muzyki sakralnej, zakładać i popierać takie szkoły i instytucje edukacyjne.

Także następca, Pius XII troszczył się w tej sprawie, wydając encyklikę o liturgii „Mediator Dei“: 




https://opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/pius_xii/encykliki/mediator_dei_20111947.html

Potwierdzając nakazy swoich poprzedników, Papież podkreśla pierwszeństwo i główną rolę chorału gregoriańskiego jako właściwego liturgii rzymskiej, zachęcając do śpiewania go przez lud w odpowiednich częściach. Równocześnie akceptuje stosowanie w kulcie katolickim innych rodzajów muzyki współczesnej i śpiewu (hodiernae musices modos atque concentus), o ile nie zawierają one czegoś świeckiego (profanum) i są godne świętości miejsca i akcji liturgicznej, oraz nie pochodzą z próżnego szukania podziwu i niezwykłości, lecz służą blaskowi świętych obrzędów, podniesieniu umysłów ku rzeczom wyższym oraz pobożności. Ponadto Papież zachęca biskupów, by otaczali opieką i popierali religijny śpiew ludowy (popularis ad religionem pertinens cantus), by wykonywany z godnością rozpalał wiarę i pobożność wiernych.

Wydając w 1955 r. encyklikę „Musicae sacrae disciplina“ o muzyce kościelnej, tenże sam Papież nawiązuje, powołuje się, potwierdza i przypomina nauczanie św. Piusa X.

https://opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/pius_xii/encykliki/musicae_sacrae_25121955.html
 

Encyklika zawiera jednak sporo nowości, szczególnie pod względem teologicznym. Nowością jest pewien zarys historii muzyki w kontekście antropologicznym i religijnym, począwszy od pogan aż do liturgii Kościoła. Święty śpiew (cantus sacer) to przede wszystkim psalmy i hymny, lecz także nowe formy (novae formae) i nowe rodzaje śpiewów (nova canticorum genera), które z czasem powstawały. Oprócz chorału gregoriańskiego Papież wymienia pieśni religijne (carmen religiosum), które powstawały także w językach narodowych, oraz wprowadzenie używania organów oraz innych instrumentów, a także śpiew polifoniczny. Przypomina jednak, że w trakcie rozwoju i ubogacania muzyki kościelnej konieczne było czuwanie Kościoła, by nie zostały przekroczone właściwe granice przez wprowadzenie tego, co świeckie i obce świętemu kultowi (profanum aliquid et a sacro cultu alienum).

Odnośnie zasad dotyczących muzyki kościelnej (musica sacra) Papież mówi, że są one takie jak co do każdej sztuki religijnej (ars religiosa):
- ukierunkowanie na Boga, Jego chwałę i uwielbienie, co jest właśnie celem człowieka;
- podporządkowanie prawu Bożemu, czyli wbrew absolutnej wolności sztuki i artysty;
- pożytek dla pobożności wiernych;
- artysta musi sam być wierzący, by miał wyczucie dla spraw świętych;
- służebna rola wobec liturgii, zwłaszcza co do jej treści.

Papież docenia także tzw. musica religiosa czyli muzykę o treści religijnej, która nie służy bezpośrednio liturgii, oraz śpiew ludowy (genus populare), który jest wykonywany czy to w kościołach poza liturgią czy poza kościołami w uroczystościach religijnych. Mają one wartość zarówno pedagogiczną jak też katechetyczną. Pod tym względem muzyka ma charakter apostolski: muzycy są sługami Chrystusa i współpracownikami w duszpasterstwie.

Przypominając zaakcentowane przez św. Piusa X istotne cechy muzyki kościelnej (świętość, doskonałość formy i powszechność), Pius XII podkreśla naczelne miejsce chorału gregoriańskiego, jako że ucieleśnia on te cechy. Papież przestrzega przed rozszerzaniem zezwoleń na wyjątkowe stosowanie innej muzyki w liturgii. Tam, gdzie od niepamiętnych czasów istnieje taki zwyczaj, można nadal wykonywać ludowe śpiewy (popularia vulgaris sermonis cantica), oczywiście nie zastępującym nimi textów liturgicznych. Nie ma też przeszkód w wykonywaniu liturgicznych śpiewów innych obrządków zarówno zachodnich jak też wschodnich.

Odnośnie śpiewu polifonicznego Papież potwierdza jego godność i miejsce po chorale gregoriańskim. Zauważa jednak, że w ciągu wieków nierzadko miał miejsce wpływ świeckiego rodzaju muzyki, co odnosi się zapewne do kompozycyj orkiestrowych. Papież odrzuca taki rodzaj, który przysłania i zaciemnia słowa liturgii i same święte obrzędy. To samo odnosi do używanych instrumentów: zwłaszcza organy odpowiadają świetności i godności, będąc w stanie porwać i podnieść umysły wiernych ku Bogu, ale także instrumenty, jak np. smyczkowe, o ile nie mają charakteru świeckiego i nie są hałaśliwe czy wrzaskliwe.

Odnośnie pieśni ludowych warto zacytować istotny fragment:



Pod koniec pontyfikatu Piusa XII (1958 r.) wydano instrukcję  „De musica sacra“, która podaje bardziej szczegółowe przepisy.

https://media.musicasacra.com/pdf/1958-de-musica-sacra.pdf

Najpierw rozróżnia między liturgią, która jest kultem publicznym Kościoła sprawowanym według ksiąg liturgicznych zatwierdzonych przez Stolicę Apostolską, a „nabożeństwami“ (pia exercitia). Tych rodzajów nie wolno ze sobą mieszać, gdyż mają różne uregulowania prawne.

Istotne w naszym temacie jest pojęcie „musica sacra“ czyli "muzyki kościelnej". Instrukcja zalicza do niej:
- śpiew gregoriański
- polifonię kościelną
- nowoczesną muzykę kościelną czyli nowoczesne kompozycje do textów liturgicznych po łacinie
- muzykę organową
- ludowe pieśni religijne (cantus popularis religiosus)
- muzykę religijną (musica religiosa), który z intencji autora jak też z charakteru i celu samego dzieła dąży do wyrażenia i pobudzenia „uczuć pobożnych i religijnych“ (sensus pios ac religiosos); ponieważ nie jest ukierunkowana na liturgię, nie jest dopuszczona podczas czynności liturgicznych; jej właściwym miejscem są sale koncertowe, a jedynie w poszczególnych przypadkach za pozwoleniem biskupa miejsca może być wykonywana w kościele.
 


W przededniu soboru w 1962 r. Konferencja Episkopatu Polski opublikowała swoje „Dyrektywy w związku z Instrukcją Kongregacji Obrzędów“ z 1958 r. Text tych dyrektyw jest niestety niedostępny w sieci, jest tylko omówienie:

http://cejsh.icm.edu.pl/cejsh/element/bwmeta1.element.ojs-doi-10_21906_rbl_2951

Godne uwagi jest, że Dyrektywy powołują się na specjalne pozwolenia Kongregacji Obrzędów z 1961 r. odnośnie stosowania języka polskiego także w częściach stałych Mszy św., mimo że jest to wbrew Instrukcji Kongregacji z 1958 r. Pod tym względem biskupi polscy uprzedzili reformy posoborowe.

Sobór Watykański II w konstytucji o liturgii zasadniczo potwierdził dotychczasowe normy, nie zajmując się szczegółami:

 



Kilka lat później (1967 r.) wydano instrukcję „Musicam sacram“, która jest stosuje już reformy:
https://www.asmkrakow.pl/pliki/musicam_sacram.pdf

Niezmienione jest pojęcie „musica sacra“. Oznacza ono muzykę
1° stworzoną dla celebracji kultu Bożego (ad cultum divinum celebrandum creata),
2° nacechowaną świętością i doskonałością form.
Jako rodzaje są wymienione:
- śpiew gregoriański
- polifonia klasyczna i nowoczesna
- muzyka organowa i dla innych dozwolonych instrumentów
- śpiew ludowy (cantus popularis) zarówno liturgiczny jak też religijny.

Wraz z reformą mszału oraz dopuszczeniem szerszego stosowania języków narodowych, nastąpiło też pewne pomieszanie w stosowaniu rodzajów muzyki. W celebracji po łacinie chorał gregoriański ma wprawdzie swoje właściwe miejsce i pierwszeństwo, jednak dopuszcza się nie tylko polifonię, lecz także inne rodzaje musica sacra.

Instrukcja podaje zasady komponowania melodij do textów liturgicznych w językach narodowych: zaleca się połączenie tradycyj ludowych z prawidłami muzyki kościelnej. Nowe melodie muszą uzyskać zatwierdzenie władz kościelnych danego kraju.

W oparciu o dokumenty posoborowe Konferencja Episkopatu Polski wydała w 1979 r. instrukcję o muzyce liturgicznej:

https://opoka.org.pl/biblioteka/W/WE/kep/kkbids/muzyka_08021979.html

Instrukcja wprowadza własne pojęcie, mianowicie „muzyki liturgicznej“, którą definiuje:

Muzyką liturgiczną nazywamy tę muzykę, która może być używana przy sprawowaniu kultu Bożego. Zgodnie z treścią Instrukcji Musicam Sacram powinna się ona odznaczać charakterem sakralnym oraz doskonałością formy (MS nr 4a).
Celem Muzyki Liturgicznej jest "chwała Boża i uświęcenie wiernych" (KL nr 112), tak wykonawców jak i pozostałych uczestników liturgii.
Do Muzyki liturgicznej zaliczamy: śpiew jednogłosowy (chorał gregoriański i śpiew ludowy, śpiew wielogłosowy (polifonia dawna i nowsza) oraz muzykę instrumentalną (MS nr 4b).


Istotne jest zawężenie poprzez następującą normę ogólną:

Wszystkie śpiewy przeznaczone do użytku liturgicznego mają mieć aprobatę Konferencji Episkopatu Polski, albo przynajmniej Władzy Diecezjalnej. Nie wolno w liturgii wykonywać utworów o charakterze świeckim.

Brzmi to rygorystycznie, jednak de facto daje właściwie nieograniczoną dowolność, powierzając odpowiedzialność władzom diecezjalnym.

Warto zacytować poszczególne przepisy odnośnie liturgii mszalnej, dla prostego porównania z obecną praktyką:

12. Zamiast przepisanych w Graduale Romanum śpiewów procesyjnych na wejście, przygotowanie darów i Komunię św. można stosować pieśni zatwierdzone przez Konferencję Episkopatu Polski zawarte w "Śpiewniku Mszalnym" lub w innych Śpiewnikach mających aprobatę Władz Diecezjalnych zgodnie z postanowieniem Instrukcji Musicam Sacram (MS nr 32).
13. Śpiewu stałych części Mszy św. a także psalmu responsoryjnego i śpiewu przed Ewangelią, które stanowią integralną cześć liturgii słowa (WOMR nr 36), nie wolno zastępować pieśniami nawet mającymi Imprimatur władzy kościelnej:
14. Ponieważ Modlitwa eucharystyczna stanowi kulminacyjny moment Mszy św. dlatego nie wolno podczas niej wykonywać jakiejkolwiek muzyki (WOMR nr 54). Jedynie celebrans może wykonać śpiewem niektóre części samej Modlitwy eucharystycznej (prefacja, słowa konsekracji i in.).
15. Zabrania się wykonywania w ramach liturgii piosenek religijnych których tekst często nie jest w ogóle religijny, a muzyka z reguły posiada charakter świecki.
16. We wszystkich kościołach w Polsce należy wprowadzać śpiewy zalecone przez Konferencję Episkopatu Polski, np. Mszę Pielgrzymów. Przyczyni się to bowiem do czynniejszego udziału wiernych w uroczystościach ogólnopolskich lub międzydiecezjalnych.
17. Ponieważ "śpiew gregoriański Kościół uznaje za własny śpiew liturgii rzymskiej, dlatego w czynnościach liturgicznych powinien on zajmować pierwsze miejsce wśród innych równorzędnych rodzajów śpiewu" (KL nr 116).
Zgodnie z zaleceniem Konstytucji o świętej liturgii wierni powinni umieć śpiewać po łacinie niektóre części Mszy św. ze względu na celebrację w tym języku w grupach międzynarodowych (KL nr 54). Zestaw takich śpiewów zawiera wydany w Rzymie, z okazji Roku Świętego, śpiewnik Jubilate Deo.
18. Podczas liturgii Mszy św. zaleca się wykonywane polifonii dawnej i nowszej w języku łacińskim i polskim, tak jednak, by nie wyłączać wiernych całkowicie z udziału w śpiewie. Muzykę wielogłosową, szczególnie dawnych mistrzów, Kościół zawsze uważał za nieoceniony skarbiec i dobro kultury.
19. Na organach i innych instrumentach wolno akompaniować do śpiewu przez cały rok liturgiczny. Wyłączone są od tego jedynie śpiewy solowe celebransa i diakona, np. prefacja, Ewangelia itp. Natomiast solowa gra na instrumentach zabroniona jest od zakończenia śpiewu hymnu Chwała na wysokości Bogu we Mszy Wieczerzy Pańskiej do zakończenia tego hymnu we Mszy Wigilii Paschalnej.
20. Podczas liturgii nie wolno wykonywać muzyki mającej charakter wyraźnie świecki np. jazzu, big-beatu itp. Muzyka ta nie jest zgodna z duchem i powagą liturgii, nie sprzyja jej refleksyjnemu przeżywaniu, a ponadto często wyłącza całe zgromadzenie wiernych od udziału w śpiewie.
Poza liturgią można urządzać specjalne nabożeństwa gromadzące młodych ludzi uprawiających ten rodzaj muzyki. Duszpasterze mają obowiązek tak kierować tymi nabożeństwami, by miały one charakter religijny i by zawsze z nich płynęło dobro duchowe uczestników.


Wprawdzie zachowana jest różnica między liturgią a nabożeństwami, jednak granica jest płynna, skoro w liturgii wolno stosować śpiewy w języku narodowym.

Jaśniejsze jest ograniczenie odnośnie instrumentów:

28. "W Kościele łacińskim należy mieć w wielkim poszanowaniu organy piszczałkowe jako tradycyjny instrument muzyczny, którego brzmienie dodaje ceremoniom kościelnym majestatu, a umysły wiernych pod nosi do Boga i spraw niebieskich" (KL nr 120). Akompaniament organowy podtrzymuje śpiew, ułatwia udział w czynnościach liturgicznych i przyczynia się do głębszego zjednoczenia wiernych (MS nr 64).
Organy powinno znajdować się we wszystkich kościołach w Polsce. Tzw. organy elektronowe dopuszcza się do użytku jako instrument tymczasowy, Natomiast tam, gdzie ze względu na brak miejsca nie da się zbudować organów piszczałkowych, można je instalować zamiast fisharmonium.
29. Poza organami wolno używać w liturgii innych instrumentów z wyjątkiem tych, które są zbyt hałaśliwe lub wprost przeznaczone do wykonywania współczesnej muzyki rozrywkowej. Wyłącza się z użytku liturgicznego, zgodnie z tradycją, takie instrumenty, jak fortepian, akordeon, mandolina, gitara elektryczna, perkusja, wibrafon itp.

 

Niestety także pod tym względem praktyka poszła swoją drogą, zwłaszcza w tzw. ruchach.

Najnowszym urzędowym dokumentem ogólnokościelnym w sprawie muzyki jest instrukcja z 1987 r. o koncertach w kościołach, czyli o muzyce poza liturgią:

https://opoka.org.pl/biblioteka/W/WR/kongregacje/kkultu/instrukcja_koncerty_05111987.html

Ma ona znaczenie ogólne i doniosłe, gdyż przypomina zasady ogólne odnośnie przeznaczenia i charakteru kościoła jako miejsca świętego, poświęconego do sprawowania kultu Bożego:

Zgodnie z tradycją, którą ukazuje ryt poświęcenia kościoła i ołtarza, świątynie są przede wszystkim miejscem, w którym gromadzi się lud Boży. Lud Boży, "zgromadzony w jedności Ojca, Syna i Ducha Świętego, jest Kościołem, świątynią Boga zbudowaną z żywych kamieni, gdzie w duchu i prawdzie wielbi się Ojca. Już w najdawniejszych czasach pojęciem kościół został objęty również budynek, w którym wspólnota chrześcijańska gromadziła się, by słuchać słowa Bożego, razem się modlić, przyjmować sakramenty, sprawować Eucharystię" i wielbić ją tam jako trwający nieustannie sakrament (1).
Tak więc kościołów nie można uważać za zwyczajne miejsce "publiczne", mogące służyć wszelkiego rodzaju zgromadzeniom. Są to miejsca święte, przeznaczone wyłącznie i na stałe, od momentu ich konsekracji lub poświęcenia, do sprawowania kultu Bożego.
Świątynie są widzialnym znakiem Kościoła pielgrzymującego na ziemi i zapowiedzią niebieskiego Jeruzalem; miejscami, w których już teraz, na tym świecie, urzeczywistnia się tajemnica komunii pomiędzy Bogiem i ludźmi. Zarówno w miastach, jak i na wsiach, kościół jest uważany także dzisiaj jako dom Boży, czyli znak Jego zamieszkania wśród ludzi. Pozostaje on miejscem świętym również wtedy, gdy nie odbywają się w nim obrzędy liturgiczne.

(…)
Użytkowanie kościołów reguluje kanon 1210 Kodeksu Prawa Kanonicznego: "W miejscu świętym dopuszcza się tylko to, co służy sprawowaniu i szerzeniu kultu, pobożności i religii, a zabrania się tego, co jest obce świętości miejsca".

Użyte w instrukcji pojęcie „musica sacra“ jest rozumiane tradycyjnie jako „muzyka, która służy sprawowaniu kultu Bożego i jako taka odznacza się charakterem sakralnym i łagodnością form“, czyli skomponowana do celów liturgicznych. Oprócz tego instrukcja mówi o „muzyce religijnej“ - „to znaczy oparta na tekstach biblijnych lub mszalnych, bądź odnosząca się do Boga, Najświętszej Panny, świętych czy Kościoła, może być wykonywana w świątyni poza obrzędami liturgicznymi“, nie w liturgii. Takie utwory mają „służyć i sprzyjać pogłębianiu pobożności i ducha religijnego“.

Na zasadzie wyjątku i za jednostkowym zezwoleniem dopuszcza się w kościołach koncerty:
„Biskup diecezjalny, jeśli uzna to za niezbędne, może - zgodnie z Kodeksem Prawa Kanonicznego - przeznaczyć kościół nie służący już kultowi Bożemu na audytorium, w którym będą się odbywały koncerty muzyki sakralnej lub religijnej, a także muzyki świeckiej, pod warunkiem, że nie będzie się to sprzeciwiało świętości miejsca.“

Wydana niedawno instrukcja Konferencji Episkopatu Polski o muzyce kościelnej powołuje się na wszystkie dotychczasowe dokumenty w tej sprawie, zarówno sprzed jak też po Vaticanum II:

https://episkopat.pl/instrukcja-konferencji-episkopatu-polski-o-muzyce-koscielnej/

Zawiera ona przypomnienie szeregu słusznych zasad praktycznych, np. co do używania instrumentów w liturgii. Jednak nie trudno zauważyć fundamentalną nowość polegającą na zdefiniowaniu pojęć, które nie ma podstaw w żadnych poprzednich dokumentach Kościoła:

 



Te definicje czerpią wprawdzie poszczególne określenia ze wcześniejszych dokumentów, jednak zamieniają je na zupełnie inne pojęcia. Pojęcie „musica sacra“ zawsze oznaczało muzykę liturgiczną czyli związaną ściśle z textami liturgii i skomponowaną do wykonywania w liturgii i było używane zamiennie z muzyką kościelną (w języku polskim i niemieckim) i liturgiczną (to jest nowe pojęcie wprowadzone w instrukcji z 1979 r.). Zupełną nowością jest pojęcie „muzyki religijnej“, które, biorąc dokładnie, odnosi się nie tylko do religii chrześcijańskiej, lecz także do judaizmu, islamu i innych wierzeń.

Jak zauważyliśmy powyżej, polskie pojęcie „muzyka kościelna“ (zaczerpnięte z niemieckiego Kirchenmusik, co oznacza także muzykę zborów protestanckich) było pierwotnie używane jako tłumaczenie łacińskiego „musica sacra“ czyli muzyki przeznaczonej do kultu Bożego według ksiąg liturgicznych Kościoła. Rozszerzenie go na „chrześcijańskie wspólnoty wyznaniowe“ - czyli także np. protestantów - nie tylko nie ma podstaw językowych lecz zawiera fałszywą, niekatolicką eklezjologię, gdyż sugeruje przynależność heretyków do Kościoła.

Ponadto bezpodstawne teologicznie (w znaczeniu teologii katolickiej) i zarazem brzemienne w skutkach jest rozróżnienie między muzyką sakralną a muzyką liturgiczną. Oznacza ono, że zgodnie z przepisami liturgicznymi w skład liturgii wchodzą kompozycje, które nie powstały z przeznaczeniem dla liturgii i nie są z natury sakralne. Jedynym kryterium jest fakt dopuszczenia przez władze kościelne - także diecezjalne - do użytku w liturgii. Czy autorzy tego textu zdawali sobie z sprawę z tej sprzeczności?

Odnośnie historii powstania tej instrukcji można się dowiedzieć sporo ciekawostek z relacji głównego odpowiedzialnego za jej powstanie:

https://www.youtube.com/watch?v=kfhZ--wxfaM




Czy postać i myślenie emerytowanego biskupa legnickiego są kluczem do takich ustaleń pojęciowych? Więcej o tym będzie przy następnej okazji.

Czy Polsce grozi apostazja?

 


Natrafiłem niedawno na książkę reklamowaną przez środowiska niby konserwatywne katolickie. Autorem jest młody teolog cysters (okładka powyżej). Przejrzawszy ją mogę powiedzieć, że zgadzam się z jej zasadniczymi tezami, choć nie ze wszystkimi szczegółami. Oprócz cennych uwag widać w niej także pewną powierzchowność, zbytnie uproszczenia i niedojrzałość myśli.

Natrafiłem jednak także na fragment, który świadczy niestety o porażeniu teologicznego myślenia autora przez wszechobecną propagandę faustyno-sopoćkizmu. Chodzi konkretnie o kwestię ofiarowania Bóstwa Jezusa Chrystusa, którą poruszałem tutaj już wielokrotnie (por. etykieta "Faustyna"). Oto fragment:

Mimo swej krótkości, fragment zawiera kilka herezyj, czy przynajmniej wypowiedzi tchnących herezją:

1. Powiedzenie, że Syn jest całkowicie w Ojcu, może być rozumiane jako negacja różności Osób Boskich. Przyjmijmy życzliwie, że autor z rozpędu tego nie zauważył. 

2. Jednoznacznie heretyckie jest natomiast powiedzenie, że kenoza (o której mówi św. Paweł w Flp 2,7) oznacza wywłaszczenie istoty Syna na rzecz Ojca. Autor po pierwsze zafałszowuje słowa św. Pawła, który mówi o "wywłaszczeniu" postaci (forma, μορφη), a nie istoty. Po drugie, autor zakłada różność istoty Syna i istoty Ojca, co jest negacją współistotności, którą Kościół wyznaje w Credo (symbolum nicaeno-constantinopolitanum). Otóż Syn nie mógł się wyrzec Swej istoty na rzecz Ojca, gdyż Ojciec i Syn są tą samą istotą (essentia) i tą samą substancją (substantia), o czym mówi chociażby prefacja o Trójca Przenajświętszej. Syn owszem we Wcieleniu przyjął naturę i postać ludzką, jednak herezją jest twierdzenie, jakoby wyzbył się istoty czy natury boskiej. Odróżnienie istoty Syna od istoty Ojca śmierdzi niestety ofiarowaniem Bóstwa zawartym w koronce s. Faustyny, co jest herezją chrystologiczną (szerzej o tym mówię we wpisach nt. s. Faustyny). 

3. Chrystologicznie heretyckie - ariańskie - myślenie autora potwierdza nazwanie Syna "odblaskiem Ojca". Owszem, św. Paweł (Kol 1,15) nazywa Jezusa Chrystusa "obrazem Boga niewidzialnego(εικων του θεου του αορατου), jest to jednak już czysto logicznie coś innego niż odblask. Apostołowi chodzi o to, że w Jezusie Chrystusie widzialny i poznawalny jest Bóg, który sam w sobie jest niewidzialny. Innymi słowy: w człowieczeństwie Jezusa Chrystusa jest widzialny nie tylko Ojciec, lecz także Syn jako Bóg, który sam w sobie jest niewidzialny. Na tym polega bycie "obrazem Boga niewidzialnego". 

4. Problematyczne jest także nazwanie Syna "zamysłem Ojca wyrażonym na sposób ludzkiego istnienia". Owszem, u Ojców Kościoła tajemnica Trójcy Przenajświętszej jest objaśniana przy pomocy analogii antropologicznej, gdzie Ojciec jest umysłem, z którego pochodzi myśl czyli Syn. Trzeba pamiętać, że chodzi tylko o pewną analogię, czyli próbę zrozumienia i objaśnienia tajemnicy przy pomocy pojęć z rzeczywistości ludzkiej. Nie wolno pomijać, że wyższą, dogmatyczną i nieomylną rangę ma prawda o współistotności Ojca i Syna, podczas gdy porównanie do umysłu i myśli poniekąd może zaciemniać tę prawdę i dlatego właśnie Ojcowie Kościoła przytaczają także inne porównania (np. do części jednej rośliny jak korzeń i łodyga), by uniknąć nieporozumienia pomijania czy osłabiania istotowej jedności Osób Boskich. Tym bardziej nie należy mieszać życia wewnątrztrynitarnego z działaniem Boga skierowanym ku stworzeniom, czyli z dziełem zbawienia, także ze Wcieleniem Syna Bożego. Innymi słowy: Syn Boży jest "myślą" Ojca już wewnątrztrynitarnie, czyli przed Wcieleniem. Owszem, istnieje pewna odpowiedniość między Osobą Syna a Wcieleniem, tzn. nie jest przypadkowe czy dowolne, że to Syn Boży stał się człowiekiem, a nie Ojciec czy Duch Święty. Jednak należy pamiętać, że celem Wcielenia nie jest objawienie samego Syna lecz Boga Trójjedynego. W Jezusie Chrystusie, czyli wcielonym Słowie Bożym "mieszka cała pełnia Bóstwa" (Kol 2,9), tego Bóstwa, które jest tym samym co do Ojca i Syn i Ducha Świętego. W Nim cała Trójca Przenajświętsza objawia Siebie ludzkości, nie tylko Ojciec objawia Syna. 

Oto następny fragment z wręcz banalnymi błędami teologicznymi, świadczący niestety znowu o poziomie wykształcenia teologicznego doktora teologii i to habilitowanego:

Tutaj znowu muszę skorygować:

5. Autor widocznie nie rozumie greckoteologicznego pojęcia "przebóstwienie" (θεωσις) i popełnia przy tym herezję antropologiczno-soteriologiczną. Otóż uświęcenie - to jest katolickie pojęcie analogiczne do greckiego "przebóstwienia" - w życiu doczesnym nie polega na uwolnieniu od grzeszności, gdyż także ludzie święci są w możności popełnienia grzechów przynajmniej powszednich. Ich świętość polega na tym, że z tej możności nie korzystają, przynajmniej nie w sposób świadomy, własnowolny i bez żalu doskonałego. Uświęcenie nie odbiera bowiem człowiekowi wolności woli, choć jest istotnie dziełem łaski, oczywiście wraz z aktami woli człowieka. Zdolność do tych aktów stanowi o tym, że człowiek aż do ostatniego tchu jest zdolny do grzeszenia i szatan nie zaprzestaje usiłowań, by go do tego skłonić. Tak więc właściwe, ostateczne uwolnienie od grzeszności - w znaczeniu braku zdolności do grzeszenia - następuje dopiero wraz z przejściem do wieczności. Dlatego właśnie Kościół nie ogłasza nikogo świętym za życia. 

6. Niemniej poważnym, choć banalnym błędem jest powiedzenie, że dopiero zmartwychwstanie uwalnia od złych skłonności i pokus. Już w najprostszym katechiźmie można przeczytać, że natychmiast po śmierci człowiek staje przed obliczem Boga na sąd indywidualny, tracąc równocześnie możliwość zarówno grzeszenia jak też zdobywania zasług na życie wieczne (czyścieć jest jedynie miejscem oczyszczającego cierpienia, pokutowania za grzechy, nie zasługiwania na życie wieczne). Tym samym nie ma miejsca na pokusy, ani na zmianę stanu duszy, w którym się człowiek znajdował w momencie śmierci czyli przejścia do wieczności. Nie pojmuję, jak duchowny i to z tytułami naukowymi mógł takie bzdury napisać. Natomiast całkowicie zgadzam się z jego - wyrażoną w następnym akapicie - krytyką paraprotestanckiego, fałszywego miłosierdzia, obecnego u "nowoczesnych" kaznodziejów, zwłaszcza tych gwiazdorów medialnych (typu dominikanin Szustak i cała zgraja pseudojezuitów itp.). Problem w tym, że krytyka musi być solidna i precyzyjna, gdyż w przeciwnym razie sama naraża się na zarzut braków merytorycznych i nie ma odpowiedniej siły argumentacyjnej. 

Podsumowując: 

Na tym przykładzie widać niestety brak solidnej wiedzy i precyzji teologicznej, mimo niewątpliwych zalet książki, zasługującej na uznanie zwłaszcza na tle setek czy wręcz tysięcy egzemplarzy o wiele bardziej niechlujnej i wręcz wprost heretyckiej literatury (pseudo)teologicznej zaśmiecającej księgarnie i biblioteki. Tragiczne jest, że nawet ktoś mający zadatki na dobrego, myślącego po katolicku teologa niestety - póki co - tkwi z schematach apostazji chrystologicznej propagowanej przez koronkę i "Dzienniczek" s. Faustyny (zresztą będący prawdopodobnie dziełem x. Sopoćki). Pozostaje więc życzyć mu więcej dociekliwości i staranności teologicznej, tudzież jeszcze więcej odwagi w myśleniu po katolicku. 

Jak działa Kościół?

 


Pytanie dotyczy wprawdzie aktualnej problematyki, jednak przede wszystkim niezmiennych zasad Kościoła, ugruntowanych w jego istocie, naturze i przymiotach. 

Istotą Kościoła jest bycie społecznością założoną przez Jezusa Chrystusa, gromadzącą wierzących w Niego. Ta społeczność ma naturę bosko-ludzką, to znaczy pochodzi z ustanowienia i porządku Bożego, a składa się z ludzi. Jej przymioty są ogólnie znane, gdyż jasno podane w wyznaniu wiary pierwszego soboru ekumenicznego (Nicaenum I, rok 325):

- jedność (unam)

- świętość (sanctam)

- katolickość (catholicam)

- apostolskość (et apostolicam Ecclesiam).

To są nadrzędne i niezmienne kryteria odróżniania aktów kościelnych od niekościelnych, choćby te ostatnie pochodziły od przedstawicieli Kościoła czy nawet od piastujących urzędy i sprawujących władzę. 

Jedność należy rozumieć w znaczeniu całego Kościoła, czyli nie tylko Kościoła widzialnego na ziemi, lecz wespół ze świętymi w niebie i duszami cierpiącymi w czyśćcu. Innymi słowy: w Kościele na ziemi obowiązuje jedność ze świętymi, zwłaszcza tymi wiernymi, co do których mamy pewność - na podstawie tradycyjnych zasad kanonizacji - że są w chwale wieczności. Nie jest to więc jedność ani z całą ludzkością (jak chcieliby fanatyczni ekumaniacy), ani ze wszystkimi, którzy nominalnie przynależeli czy przynależą do Kościoła. Jedność Kościoła jest więcej bardziej diachroniczna, czyli ponadczasowa, niż synchroniczna, czyli współczesna. Dla katolika jest nie tyle istotne, by być w jedności z aktualnie żyjącymi katolikami, lecz istotnie liczy się wspólnota ze świętymi, których ogromna większość odeszła już do wieczności. 

Ma to przełożenie na konkretne sprawy. Dlatego właśnie niezbędna jest znajomość nauczania i przykładu życia świętych Pańskich na przestrzeni wieków. Jest to szczególnie ważne dla teologów i duchownych. Cokolwiek jest sprzeczne z tradycyjnym nauczaniem Kościoła oraz wzorcami życia świętych, to z całą pewnością nie pochodzi od Ducha Świętego, który prowadzi Kościół poprzez wieki. 

W szczególny sposób dotyczy to liturgii Kościoła, która jest wyjątkowym i zarazem powszechnym i codziennym sposobem działania i asystencji Ducha Świętego. Prawdziwa liturgia Kościoła wyrasta z Bożego Objawienia i czerpie z niego zarówno treści i słowa, jak też natchnienie gestów i zasad. Tradycyjne modlitwy i obrzędy operują pojęciami zaczerpniętymi z Pisma św. i są na wskroś biblijne, będąc równocześnie głównym świadkiem świętej Tradycji. 

Fakt, że tradycyjne liturgie nie mają indywidualnego autora (liturgia bizantyńska mówi wprawdzie o liturgii św. Jana Chryzostoma i św. Bazylego, chodzi w tym jednak o anafory przypisywane tym Ojcom Kościoła, nie o liturgię jako taką), jest dowodem na to, że są one owocem działania Ducha Świętego w całym Kościele. Jest więc normalne i zrozumiałe, że wszystkie tradycyjne ryty, zarówno zachodnie jak też wschodnie, są co do treści i głównych zasad całkowicie ze sobą zgodne. Niezgodę, czyli odstępstwo wprowadzali dopiero heretycy, zwłaszcza protestanci. 

Dokonane w XX wieku reformy w liturgii, począwszy od reformy Wielkiego Tygodnia aż do mszału Pawła VI, cechuje po pierwsze sztuczne wytworzenie przez "fachowców", a po drugie ewidentne odejście zarówno od stałych zasad liturgii, jak też od prawd wiary. Efekt jest aż nadto oczywisty: wystarczy porównać choćby Mszę św. sprawowaną według Missale Romanum św. Piusa V z celebracją według mszału Pawła VI na przeciętnej parafii. Przepaść jest jeszcze większa gdy porówna się niestety coraz częstsze nadużycia sprzeczne nawet z Novus Ordo czy praktyki sekt wewnątrz struktur kościelnych jak tzw. charyzmatycy czy neokatechumenatowcy. Zerwanie jedności z Kościołem odwiecznym, a zarazem zbliżenie zwłaszcza do sekt protestanckich jest aż nader widoczne i to nawet bez głębszych analiz teologicznych. Nie pomoże tutaj powoływanie się na legalność wprowadzenia tzw. reformy przez władze kościelne, gdyż status prawny nie jest w stanie zmienić faktycznego stanu teologicznego obrzędów oraz ich praktykowania. Ewidentny jest więc związek owych reform z postępującą apostazją od wiary katolickiej i to mimo nominalnej przynależności do Kościoła. Ograniczanie i zakazy dostępu do liturgii tradycyjnej, które mają widocznie zapobiegać rozpoznaniu zerwania jedności z Kościołem odwiecznym, ostatecznie na pewno nie będzie skuteczne. Ludzie podejmujący takie działania tkwią mentalnie w latach 60-ych i 70-ych XX wieku, nie przyjmując do wiadomości nawet prostego faktu, że w dobie powszechności wiedzy dzięki internetowi nie jest możliwe zablokowanie dostępu do informacji na temat tradycyjnej liturgii Kościoła oraz do uczestniczenia w niej choćby przez internet. W sytuacji postępującej zapaści autorytetu władz kościelnych zwłaszcza u młodego pokolenia wszelkie bariery i restrykcje będą miały efekt raczej budzenia ciekawości i szukania alternatywy względem skompromitowanego mainstream'u. 

Wiąże się z tym przymiot świętości Kościoła. Osobiście należę do pokolenia wychowanego w pogardzie dla czasów "przedsoborowych" i wszystkiego, co było z nim związane, zwłaszcza dla liturgii tradycyjnej. Moimi profesorami i wychowawcami byli przedstawiciele pokolenia rewolucyjnego z czasu Vaticanum II. Jeden z moich przełożonych i zarazem wykładowców werbistów w Austrii regularnie powtarzał, że nie zdzierżyłby, gdyby któryś z nas chodził w sutannie, bo on całą swoją młodość walczył o to, by nie chodzić w sutannie. To jest banalny przykład, jednak znaczący. Obecnie rządzących w Watykanie cechuje ta sama mentalność: nie są oni w stanie zdzierżyć tego, iż młodsze pokolenia urodzone i wychowane po Vaticanum II interesują się i zachwycają Tradycją Kościoła, zwłaszcza liturgiczną. Stąd się biorą wręcz irracjonalne, psychologicznie i teologicznie patologiczne próby odebrania katolikom tego, czego im nikt nie może odebrać, gdyż to było własnością Kościoła poprzez wieki. Nie można tego odebrać nawet w imię rzekomej jedności, ponieważ nie może być trwałej jedności w fałszu, w odejściu od prawdy Bożej, wyrażonej w tradycyjnych świętych obrzędach. Jeśli ich sprawowanie ma być odejściem od jedności - jak twierdzą betonowi reformiści-bugniniści - to z kim jednoczy ta jedność? Z kim jednoczą się reformiści, skoro przeszkadza im sprawowanie świętych tajemnic tak, jak czyniły to pokolenia świętych i pasterzy Kościoła na przestrzeni wieków? 

Jednym z aspektów i wymiarów jedności jest katolickość. W polskojęzycznej wersji słów wyznania wiary jest mowa o "Kościele powszechnym". Ten przymiotnik jest mylący i nie oddaje greckiego słowa "katholike". Język łaciński ma swoje określenie na "powszechny", mianowicie "universalis", jednak łacińska wersja Credo przejęła greckie słowo jako "catholicam Ecclesiam". Nie chodzi bowiem o to, że Kościół jest wszędzie i dla wszystkich, lecz o to, że ma w sobie pełnię prawdy, jej całość, i właśnie dlatego jest posłany na cały świat i do wszystkich ludzi. 

To posłannictwo ma swój początek w posłaniu Apostołów przez Pana Jezusa przed Wniebowstąpieniem. Dlatego właśnie Kościół jest apostolski. Nie ma i nie może być innego fundamentu Kościoła jak ta wiara, którą głosili Apostołowie. Oznacza to, że władza w Kościele musi być apostolska, nie może być sprzeczna z nauczaniem Apostołów, nie może od niego odejść w żaden sposób. Jest ona dana następcom Apostołów, czyli biskupom wraz z następcą św. Piotra, nie po to, by odwodzili wiernych od nauczania Apostołów poświadczonego poprzez wieki nauczania pasterzy Kościoła. Jeśli ktoś sprawujący urząd kościelny próbuje ten urząd użyć do odwodzenia wiernych od odwiecznego nauczania Kościoła, to nie działa mocą tego urzędu, lecz wbrew niemu. Takie próby oczywiście nie są wiążące, a wręcz zasługują na kategoryczny sprzeciw. 

Przykłady: 

Skoro Kościół zawsze wierzył, że także w okruchach Ciała Pańskiego jest obecny Jezus Chrystus, to sprzeciwić się należy komunii dołapnej.

Skoro w Kościele nigdy nie było ministrantek, lektorek, akolitek, szafarek a także świeckich szafarza itp., to sprzeciwić się należy ich wprowadzaniu i posługiwaniu przez nich.

Skoro nigdy w Kościele nie było żyjących w małżeństwie diakonów, to sprzeciwić należy się ich wprowadzaniu i posługiwaniu przez nich. 

Formy sprzeciwu mogą być różne, od kierowania publicznych protestów, aż do bojkotowania parafij i kościołów, gdzie są praktykowane takie świętokradzkie, paraprotestanckie wymysły.

Jak widać, istota, natura i ustrój Kościoła jest zasadniczo różny od wspólnot jedynie ludzkich, zwłaszcza od sekt heretyckich. Nie przypadkowo możni tego świata popierają i forsują wszelkie herezje, także usiłując upodobnić Kościół zwłaszcza do sekt protestanckich. Sekty protestanckie ze swej natury są podatne na uległość wobec władzy świeckiej, także wobec mody i fałszywych trendów rzekomo nowoczesnych. Wynika to z ich oderwania od jedności z prawdziwym Kościołem Chrystusowym trwającym od wieków. To oderwanie jest w interesie mocy ciemności, która chce sobie podporządkować religię czy wręcz stworzyć jej namiastkę według swoich potrzeb (zdając sobie sprawę z tego, że nie jest w stanie jej wyeliminować). Ostatnie lata tzw. pandemii były tego dobitnym przykładem. Haniebne zachowanie niestety także wielu hierarchów katolickich ukazuje rozmiar i głębię zapaści duchowej, moralnej i teologicznej w obecnych strukturach. 

Czas obecny to z pewnością czas próby wierności i dojrzałości, zarówno ludzkiej jak też religijnej. Tym ważniejsze jest sięganie do niezatrutych, nieskażonych źródeł wiary i pobożności katolickiej. Oni chcą nam odebrać jedność z wiarą i świętością naszych przodków, byśmy byli wydani na pastwę ich zaciemniającej i zniewalającej propagandy. Zapewne konieczny będzie heroizm. Nie musi to być heroizm krwi. Czasy zamętu i ucisku zwykle w historii poprzedzały nowy rozkwit Kościoła. Ofiara z miłości do Boga i bliźniego zawsze przynosi owoce. Do tego zdolny jest każdy, kto ma wiarę. 

Dlaczego używanie wulgaryzmów jest grzechem?



Niestety słabnie w Polsce i wśród Polaków świadomość, że mówienie wulgarne, czyli używanie słów wulgarnych, jest grzeszne. Przyczyną są pewne fałszywe wzorce rozpowszechniane w mediach, pochodzące głównie od środowisk ateistycznych i antykościelnych (jak wiadomy Goebbels stanu wojennego, wiadomy biznesmen wysyłający dzieci do zbierania pieniędzy na mrozie itp.), choć nie tylko, lecz także od osób, nawet polityków i publicystów uważających się - o zgrozo - za prawicowych (Korwin-Mikke, Michalkiewicz itp.). 

Owszem, należy wspomnieć aspekt kulturowo-historyczny, czyli zarówno pochodzenie wulgaryzmów jak też przemiany w ich używaniu. Wiele słów uważanych obecnie powszechnie za wulgarne były niegdyś używane bez takiej konotacji w języku warstw najniższych, nie związanych z kulturą piśmienną i językiem literackim. Łatwo to zauważyć obecnie w istnieniu różnych słów dla tej samej rzeczy, tzn. słowa kulturalnego i wulgarnego. Właściwie wszystkie wulgaryzmy mają odpowiednik w języku zwykłym, kulturalnym. Wybór wulgaryzmu oznacza więc przede wszystkim czy to brak kultury przynajmniej językowej, czy też świadome preferowanie określenia wulgarnego, czego powodem są zwykle negatywne emocje odnośnie czy to treści wyrażanej czy adresata wypowiedzi.

Drugą istotną cechą wulgaryzmów jest ścisły, właściwie niemal wyłączny związek ze sferą sexualności oraz wydalania fizjologicznego, czyli dziedziną, która zwykle otoczona jest poczuciem intymności, dyskrecji, wstydu i ścisłej prywatności. Podczas gdy nawet użycie kulturalnego wyrażenia odnośnie tej tematyki dość często uważane jest czy może być uznane za niestosowne, to tym bardziej użycie określenia wulgarnego - czy to w danym temacie czy jako "wstawki" emocjonalnej - może i zwykle powinno być uznane za rodzaj napaści słownej czy wręcz werbalnego molestowania. Takie jest generalnie odczucie nie tylko w cywilizacji europejskiej, lecz przynajmniej w znacznym stopniu w wymiarze ogólnoludzkim (właściwie każdy język kulturowy odróżnia słownictwo wulgarne od niewulgarnego).

Jak to się ma do zasad etyki katolickiej czy ogólnie chrześcijańskiej?

Etyka chrześcijańska bazuje na prawie naturalnym, którego klasycznym, aczkolwiek kulturowo związanym wyrazem jest Dekalog. Dziesięcioro Przykazań nie wyczerpuje całości etyki religii starotestamentalnej, lecz stanowi jedynie skrótowy kodex, pod którego konkretnymi wskazaniami (nakazami i zakazami) należy rozumieć całą, szeroką tematykę moralną. Oznacza to, że nie każdy element etyki religii objawionej, nawet jeśli jest istotny, musi być wprost wymieniony w Dekalogu. Np. z braku odniesienia do homosexualizmu czy samogwałtu nie można wnioskować o dowolności w tych sprawach.

Nie ulega wątpliwości, że kultura krajów i narodów europejskich, także Polski, była kształtowana głównie przez chrześcijaństwo. Dotyczy to także kultury języka i ogólnie komunikowania się, także przez różne dziedziny sztuki. Wiadomo, że wierzenia i nawyki pogańskie najdłużej trwały w najniższych warstwach społecznych. Dotyczy to także kultury języka czy jej braku. Język codzienny warstw wykształconych, będących nośnikiem cywilizacji, był (powinien być) najbliższy językowi literatury, zarówno religijnej jak też świeckiej, słowu  zarówno pisanemu, jak też mówionemu (kazania, przemowy, wystąpienia publiczne). Dopiero wraz z proletaryzmem najpierw XIX-wiecznym (naturalistyczno-pozytywistycznym), a następnie komunistycznym, nastąpiło wprowadzenie wulgaryzmów do dziedziny szeroko pojętej kultury. Za prekursora można wprawdzie uznać herezjarchę M. Ludera, którego przemowy i nawet kazania opływają w wulgarność, nawet jeśli przez wieki na szczęście wpierw nie znalazł wielu naśladowców o porównywalnej randze.

Dlaczego wulgaryzacja języka jest sprzeczna nie tylko z kulturą, lecz także z etyką chrześcijańską?

Wynika to z godności człowieka, której orędownikiem i rzecznikiem zawsze był i jest Kościół Chrystusowy. Nienależyte akcentowanie czy wręcz sprowadzanie spraw codzienności do sfery sexualnej traktowanej werbalnie bez należnej dyskrecji, a z wyraźną emocją (zwykle w kontekście złości), godzi w godność człowieka z jej prymatem sfery duchowej, wraz z odpowiednim szacunkiem dla dziedzin niższych, poddanych rozumności, wartościom duchowym oraz wzniosłym uczuciom. 

Zresztą wystarczy zwykły krótki namysł nad najczęstszymi słowami wulgarnymi, żeby pojąć, iż nie zasługują one ani na bezmyślne stosowanie, ani na bycie nośnikiem czy wyrazem emocyj, które u normalnego człowieka zwykle nie mają związku ze sferą oznaczaną przez te słowa.

W praktyce używanie wulgaryzmów wynika przeważnie z bezmyślności (czy to z nawyku, czy z bezrefleksyjnego naśladowania), nawet jeśli nie jest wyrazem braku opanowania języka. Jedno i drugie, zarówno brak panowania rozumu nad emocjami i słowami, jak też bezmyślność w słowach, jest przede wszystkim samoupodleniem się i tym samym grzechem przeciw miłości własnej. Równocześnie jest to grzech przeciw miłości bliźniego, gdyż sprowadza myśli i uczucia także innych do sfery poniżej pasa i to traktowanej czy to z pogardą czy lubieżnie. Tym bardziej grzeszne jest opatrywanie bliźnich określeniami wulgarnymi. 

Ostatecznie i najwyższym stopniu są to oczywiście grzechy także przeciw miłości Boga, gdyż godzą w godność człowieka stworzonego na obraz i podobieństwo Boże, co oznacza wyposażenie w zdolności duchowe i duchowe powołanie, które sfery niższe traktuje z należnym szacunkiem według ich godności. Kulturalne określenia dla tych spraw są właśnie wyrazem takiego szacunku i rozumnego opanowania. 

Na koniec jeszcze jeden aspekt, mianowicie dawanie dobrego przykładu i świadectwa postawie chrześcijańskiego szacunku i opanowania, w tym sensie więc szlachetności i szlachectwa duchowego. Kto jak nie właśnie katolik powinien być wzorem takiego stosunku do rzeczywistości stworzonej, do bliźnich i do samego siebie, jaki odzwierciedla miłość Boga samego, który z dobroci stworzył wszystko i kazał człowiekowi nazywać rzeczy właśnie jako dobre? 

Czy wolno podważać uznane objawienia prywatne?

 

Jednym z przejawów ignorancji religijnej - i to nawet wśród duchownych, którzy niby ukończyli studia teologii - jest obecnie rozpowszechnione mniemanie, jakoby uznane oficjalnie objawienia prywatne były obowiązujące dla katolika i niepodważalne. Tak oczywiście nie jest. Wystarczy znać chociażby treść "Katechizmu Kościoła Katolickiego" w tej kwestii. Takie jest też zresztą stanowisko tradycyjnej teologii katolickiej, czego przykładem są słowa jezuity, profesora papieskiego uniwersytetu Gregoriana, o. Pawła Siwka, zawarte w jednej jego książek w sprawie Teresy Neumann z bawarskiego Konnersreuth (strona 79):




Jedno wyjaśnienie: Orzeczenie, iż dane objawienie prywatne nie sprzeciwia się wierze i moralności, NIE jest nieomylne, a to już ze swej natury, gdyż nie dotyczy publicznego Bożego Objawienia, i tym samym nie jest obowiązujące dla katolika. Tym samym można i należy badać wszelkie objawienia prywatne, także te zatwierdzone przez władze kościelne. Badanie to oczywiście powinno mieć miejsce przede wszystkim w świetle prawd wiary i według kryteriów racjonalnych. 

Czy Kościół wyróżnia kobiety?



W Kościele i w świetle teologii katolickiej nie ma tego typu wyróżnienia. Zarówno mężczyzna jak też niewiasta mają swoją specyfikę i godność, także zadanie i powołanie. Wiążą się z tym daleko idące różnice, oczywiście przy zasadniczej równości co do godności dziecka Bożego.
Jest zrozumiałe, że niewiastom z powodu macierzyństwa z natury należy się szczególna troska i szacunek ze strony mężczyzn. Chodzi o względy sprawiedliwości i odpowiedzialności.
Podobnie mężczyźnie należy się szacunek i troska ze strony niewiasty, którą się opiekuje i której zapewnia bezpieczeństwo - jej i potomstwu.

Świeckie zwyczaje i konwenanse należy oceniać w świetle porządku stworzenia oraz norm moralnych. Istotne jest odróżnienie w zachowaniu między małżonkami a niemałżonkami. Szczególne wyrazy szacunku mają swoje miejsce w małżeństwie, nie w zachowaniu towarzyskim. Np. całowanie każdej kobiety w dłoń nie jest zwyczajem chrześcijańskim, lecz wynalazkiem świeckim, którego podłożem jest deprecjonowanie więzi rodzinnych. Pierwotnie i właściwie gest ucałowania w rękę wyraża szacunek i wdzięczność wobec rodziców i żywicieli (ojca i matki, także chrzestnych i przybranych), zarówno w sensie naturalnym i materialnym jak też duchowym (stąd zwyczaj całowania w rękę księży jako ojców pod względem duchowym).

Znaczną część zwyczajów świeckich znamionuje swoista obłuda czy wręcz przewrotność w odniesieniu do kobiet: z jednej strony forsuje się rzekome prawa kobiet, a z drugiej rzekomą równość, która sprzeciwia się i niszczy ich tożsamość i właściwe powołanie, którym jest macierzyństwo naturalne i też duchowe. Skutkuje to postępującym procesem brutalizacji wśród kobiet, a równocześnie zniewieścienia wśród mężczyzn.