Zasady komentowania: bez anonimowych komentarzy

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Bóg. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Bóg. Pokaż wszystkie posty

Czy objawienia prywatne Boga Ojca są teologicznie możliwe?


Najpierw od strony duszpasterskiej. Prywatnymi objawieniami zasadniczo nie należy się zajmować, dopóki nie zostaną uznane przez władze kościelne. Tym bardziej nie wolno wierzyć i rozpowszechniać, gdy zostały już formalnie odrzucone czy przynajmniej mają treści wątpliwe teologicznie.

Zaś od strony teologicznej istotne są tutaj dwie zasady:
- wszechmoc i wolność Boga, oraz
- stałość i niesprzeczność Jego działania w historii.

Oczywiście Bóg może działać w historii wyłącznie według Swojej woli i Swojego planu, oraz de facto tak działa, także w sposób nieprzewidywalny dla nas. Jednak równocześnie nie przeczy Sobie ani Swemu poprzedniemu działaniu, gdyż całe działanie, choć odbywa się w historii, jest równocześnie wieczne w znaczeniu ponadczasowe.

Innymi słowy: nie można wprawdzie z góry wykluczyć, że Bóg Ojciec zadziała w objawieniu prywatnym (oczywiście autentycznym), jednak można i należy wykluczyć, że byłoby ono sprzeczne z dotychczas znanym nam działaniem, czyli z Bożym Objawieniem w historii.

Konkretnie: możemy przyjąć, że może się wydarzyć objawienie prywatne tego typu co głos Boga Ojca poświadczony w Ewangeliach, jak w
Mt 3, 17
Mk 9, 7
Łk 9, 35
J 12, 28

Z tego samego powodu jest teologicznie wykluczone objawienie się Boga Ojca w widzialnej postaci, gdyż nie ma to podstaw w Bożym Objawieniu, dokładniej, w sposobie objawiania się Boga Ojca w historii. 

X. G. Strzelczyk o Bogu czyli marxistowsko-miłosierdzistowska apostazja w natarciu


O niektórych wypowiedziach x. Grzegorza Strzelczyka, który jest jedną z gwiazd kręgów skrajnie modernistycznych, było mi już dane wypowiedzieć się (tutaj i tutaj i tutaj). Niestety ponownie trafiłem na kolejne oszustwo tego człowieka, co zresztą już nawet nie zaskakuje. Chodzi o następującą wypowiedź:


To jest istotny fragment szerszej wypowiedzi, gdzie on przemianę w rozumieniu relacji między miłosierdziem a sprawiedliwością - konkretnie obecne stawianie miłosierdzia ponad sprawiedliwością, czego punktem kulminacyjnym mają być "objawienia" s. Faustyny (czyli oszustwo x. Sopoćkowe) - sprowadza do dwóch przyczyn:
- przemiany społeczne oraz zmiana sytuacji Kościoła w świecie po rewolucji francuskiej
- studiowanie Pisma św. i Ojców Kościoła. 

Ten pierwszy wątek jest tak prymitywny i absurdalny, tudzież wyraźnie śmierdzący marxizmem, że go nawet nie trzeba obalać. To jest urojenie, którego jedyną podstawą jest mentalność marxistowska, według której stosunki społeczne determinują ideologię, a do ideologii w znaczeniu marxistowskim x. Strzelczyk widocznie sprowadza teologię. 

Drugi wątek wymaga oczywiście sprawdzenia w źródłach, zwłaszcza w źródle podanym przez x. Strzelczyka, którym jest list papieża św. Leona Wielkiego do biskupa Konstantynopola Flaviana tzw. Tomus ad Flavianum (źródło tutaj). Oto istotne dla kwestii fragmenty tegoż pisma, zresztą dość krótkiego, choć bardzo treściwego:


Istotne zdanie brzmi w tłumaczeniu dokładnym roboczym:

"Przybrał postać sługi bez brudu grzechu, powiększając to, co ludzkie, nie umniejszając tego, co boskie: ponieważ owo ogołocenie, przez które to, co niewidzialne, przedstawiło się jako widzialne, a Stwórca i Pan wszystkich rzeczy chciał być jednym dla śmiertelnych, stał się skłonieniem zmiłowania, nie brakiem mocy. Tak to ten, który pozostając w postaci Boga uczynił człowieka, ten sam w postaci sługi stał się człowiekiem. Utrzymuje bowiem bez pomniejszenia swoją właściwość przez obydwie natury: i tak jak nie niszczy postaci sługi postacią Boga, tak też postaci Boga nie pomniejszył postacią sługi. Albowiem, ponieważ diabeł chełpił się, że człowiek zwiedziony jego oszustwem pozbawiony został Bożych darów, oraz że poddany został surowemu wyrokowi śmierci, pozbawiony daru nieśmiertelności, i że w swoich nieszczęściach znalazł sobie jakąś pociechę z towarzyszenia grzesznika; i że Bóg także, z racji domagającej się sprawiedliwości, zmienił własne postanowienie względem człowieka, którego stworzył w takiej godności; trzeba było zarządzenia tajemnego planu, aby niezmienny Bóg, którego wola nie może być pozbawiona dobroci, spełnił pierwsze postanowienie Swojej łaskawości wobec nas poprzez tajemnicę bardziej ukrytą, i żeby człowiek, który przez podstępność diabelskiej niegodziwości został wprowadzony w winę przeciw woli Boga, nie zginął."

Zapewne do tego fragmentu odnosi się wypowiedź x. Strzelczyka. Jak widać, nie ma on wiele wspólnego z tym, co twierdzi Strzelczyk. Otóż według św. Leona, jak wyraźnie mówi, to nie szatan domagał się sprawiedliwości względem człowieka, czyli ukarania go za grzech, lecz ukaranie za grzech wynikało z Bożej sprawiedliwości, która w żaden sposób nie jest pomniejszona przez Wcielenie Syna Bożego czyli dzieło zbawienia. To Wcielenie jest "tajemnicą bardziej ukrytą", a nie miłosierdzie. Wcielenie jest "uratowaniem" pierwotnego przeznaczenia człowieka do udziału w chwale Bożej, do jest oczywiście dziełem dobroci Bożej. Innymi słowy: diabeł w swej chytrości myślał, że Pan Bóg pozostawi człowieka w stanie grzechu, do którego on go zwiódł. Nie wziął przy tym pod uwagę, że zarówno miłosierdzie jak też sprawiedliwość wobec człowieka domaga się także wskazania mu drogi wyjścia z grzechu, do którego doprowadził człowieka szatan. Tak więc również Wcielenie - czyli dzieło Zbawienia - jest dziełem zarówno miłosierdzia jak też sprawiedliwości. Nie ma więcej ŻADNEJ sprzeczności ani nawet rywalizacji między Bożą sprawiedliwością a Bożym miłosierdziem, wbrew temu, co twierdzi fałszywa ideologia faustyno-sopoćkizmu i wraz z nią x. Strzelczyk. 

Idźmy dalej:


Tutaj św. Leon mówi wyraźnie, że miłosierdzie nie oznacza zmiany w Bogu. 


Tutaj mówi jasno, że Syn Boży ma Bóstwo wspólne z Ojcem, co wyraźnie przeciw koronce s. Faustyny. 


Tutaj św. Leon mówi wyraźnie, że miłosierdzie dotyczy wyłącznie tych, którzy się poprawiają i nawracają, nie jest więc bezwarunkowe jak to jest w fałszywej ideologii Faustyno-Sopoćkowej. 

Widzimy więc, jak poważna jest sprawa. Nie dziwi więc, że wyznawcy faustyno-sopoćkizmu zaczynają jakoś reagować na poważne zarzuty, aczkolwiek czynią to w sposób niekompetentny, nierzetelny i zakłamany. Prawda jednak z całą pewnością zwycięży. 

Działanie Boga w Starym Testamencie


Stary Testament jest ukierunkowany na spełnienie Objawienia Bożego w Nowym Testamencie. Wyzwolenie z niewoli egipskiej - koszem śmierci Egipcjan - jest proroczym obrazem Zbawienia od niewoli grzechu przez Jezusa Chrystusa.

Jezus Chrystus nie przyszedł, żeby uwolnić wszystkich ludzi od cierpienia i śmierci ciała, lecz żeby dać życie wieczne.

Oczywiście Bóg mógłby jednym aktem woli zniweczyć grzech i cierpienie, mimo ludzi i wbrew ludziom. Jednak to by nie odpowiadało roli i godności człowieka. Tylko w sytuacji wyboru między dobrem a złem człowiek realizuje swoją wolność, przez którą jest podobny do Boga. To podobieństwo jest darem Boga i to tak wielkim, że wartym ceny grzechu i cierpienia.

Dotyczy to także historii starotestamentalnej. Wszystko ma znaczenie spełnione w Jezusie Chrystusie. Cokolwiek Bóg działa, to jest nastawione na nawrócenie ludzi, czyli uznanie prawdziwego Boga i wolne poddanie się Bogu w miłości. 

Bóg nikogo nie zabija. Należy odróżnić treść teologiczną od sposobu jej opowiadania, w tym wypadku w Starym Testamencie. Sposób opowiadania, czyli tzw. rodzaj literacki, zależy od pojęć ówczesnych i od perspektywy autora. Wszelkie zło pochodzi oczywiście nie od Boga, lecz od zbuntowanego anioła i ludzi poddających się jemu. Bóg dopuszcza zło, także zabijanie, w tym znaczeniu, że zło ostatecznie nie jest w stanie zniweczyć planu Zbawienia, lecz jest nim ogarnięte. To ogarnięcie przez zbawczą wolę Boga jest wyrażane w języku starotestamentalnym w sposób uproszczony i wymagający uzupełnienia i wyjaśnienia w Nowym Testamencie, czyli w dziele zbawczym Syna Bożego, który przyjął na Siebie krzyż. 

Innymi słowy: Zbawienie dokonało się kosztem śmierci Boga-Człowieka na krzyżu. Zostało to zapowiedziane między innymi w opowieści o wyprowadzeniu z niewoli egipskiej. 

Czy modlitwa do św. Michała Archanioła została prawidłowo przetłumaczona?


Cytowany fragment znaczy dokładnie: "niech Bóg mu rozkaże", "oby Bóg mu rozkazał". Tak więc tłumaczenie nie jest dosłowne, ale treściowo prawidłowe. Jest to prośba do św. Michała Archanioła o wstawiennictwo, żeby Bóg pogromił szatana. 

Jest natomiast inny problem w tłumaczeniu tej modlitwy. Otóż słowa "defende nos in proelio" zwykle są fałszywie tłumaczone jako "wspomagaj nas w walce", podczas gdy prawdziwie znaczą one "broń nas w walce". 

Co się dzieje w Bogu? Czyli wyczynów x. Wojciecha Grygiela ciąg dalszy


Radosna twórczość pseudointelektualna słynnego przebierańca x. Wojciecha Grygiela (więcej tutaj, tutaj, tutaj, tutaj, tutaj) jest nadal w toku. Jest on obecnie w trakcie przejścia z Bractwa Kapłańskiego Św. Piotra (FSSP) do diecezji opolskiej (fotka powyżej pokazuje go w gronie ekipy seminarium duchownego w Opolu), a udziela się nadal w duszpasterstwie tzw. indultowym, nie zaprzestając szerzenia herezyj także wobec wiernych, którzy pragną i szukają autentycznego nauczania wiary katolickiej. Ostatnio popisał się na kazaniu następującym wyczynem:


To zdanie samo w sobie nie musi być heretyckie. Rzeczywiście według teologii katolickiej Boże Objawienie nie wyczerpuje prawdy o Bogu w znaczeniu pełni tego, Kim Bóg jest, jaki jest w Swoim życiu wewnętrznym. Także wizja uszczęśliwiająca (visio beatifica) świętych w niebie nie daje poznania całości Tajemnicy Boga, ponieważ człowiek jest istotą ograniczoną, również w stanie szczęśliwości wiecznej, gdyż ona nie zmienia natury człowieka, lecz ją podnosi, spełnia i wypełnia. Jest jednak kluczowa kwestia: jakie znaczenie ma cytowane zdanie w kazaniu, tzn. jaką kryje myśl i zamysł? 

X. Grygiel jest znany z dość "śmiałych" tez, aczkolwiek nie są one wcale oryginalne, lecz zerżnięte od skrajnych modernistów, zwłaszcza od jego mistrza x. Michała Heller'a, który zresztą także nie jest oryginalny, lecz rżnie z pomysłów nowszych czy starszych heretyków głównie angielskojęzycznych. Jeśli więc wypowiada takie zdanie, to wydaje się prawdopodobne, iż zmierza w nim - przynajmniej ostrożnie, przez niedopowiedzenie - ku modnej obecnie herezji agnostycyzmu teologicznego, czy wręcz absurdyzmu. 

W czym tkwi problem? Ano w tym, że to, czego nie wiemy o Bogu i nie będziemy wiedzieć, nie może być zaprzeczeniem tego, co wiemy, czy jest podane w Bożym Objawieniu w Jezusie Chrystusie. Jest to wykluczone z powodu prawdziwości tegoż Objawienia. Tak więc sugerowanie, jakoby w tajemnicy wewnętrznego życia Boga mogło być np. 4 czy 5 czy nawet więcej osób boskich, jest niczym innym jak podważeniem prawdziwości Bożego Objawienia w Jezusie Chrystusie. O to właśnie chodzi i zawsze chodziło wrogom chrześcijaństwa: sprowadzenie go do względnych, przejściowych, niepełnych wierzeń, które mogą się okazać - przynajmniej teoretycznie - nieprawdziwe. 

Jeśli to zdanie x. Grygiela z kazania nie musi być heretyckie, to dlaczego się czepiam? Ano dlatego jest problem, ponieważ to zdanie nie utwierdza we wierze katolickiej, lecz ją raczej podważa względnie może podważać i czyni to przynajmniej potencjalnie. Takie zdanie może mieć miejsce najwyżej w dyspucie teologicznej czy podczas wykładu teologicznego, gdzie jest możliwość zadawania pytań, domagania się dalszych wyjaśnień oraz wyrażenia krytyki. Jeśli x. Grygiel o tym nie wie, to powinien się wrócić do wykładów z homiletyki w seminarium. A jeśli wie, a mimo tego coś takiego robi, czyli wypowiada się w kazaniu w sposób siejący wątpliwości czy wręcz podważający prawdy wiary, to działa celowo destrukcyjnie na wiarę wiernych katolików. 

Czy Bóg jest sędzią sprawiedliwym? Czyli katolicyzm Pękalowo-jasełkowy znowu (z post scriptum)

 


Akurat w święto Zmartwychwstania Pańskiego Szymon Pękala popełnił występ, który ponownie świadczy zarówno o łatwości gadania jak też o problemie z przyłożeniem się do zrozumienia spraw, o których mówi (było już o tym tutaj). Tym razem mówiący Szymon zaatakował katechizmowe "sześć prawd wiary", zwłaszcza zdanie drugie: "Bóg jest Sędzią sprawiedliwym, który za dobre wynagradza, a za złe karze". Nie jest w tym oryginalny, gdyż ostatnio atak na tę prawdę wiary już pojawiał się i to nawet ze strony niektórych hierarchów i teologów. Wpisuje się to w nachalne forsowanie fałszywego miłosierdzia bez sprawiedliwości, czyli w próby zacierania czy wręcz negowania prawdy, że Bóg jest sprawiedliwy i nie pozostaje obojętny wobec czynów ludzkich. 

Dobrze, iż Pękala podejmuje tematy wiary. Jednak nie jest dobrze, iż wypowiada się w poważnych i komplexowych kwestiach bez choćby cienia przygotowania merytorycznego i krytycyzmu wobec własnych "przemyśleń". 

Słuszna jest uwaga, iż tzw. sześć prawd wiary to specyfika pewnego nurtu katechizmowego, raczej tylko polskojęzycznego. Ciekawe byłoby zbadanie pochodzenia tej formuły, zwłaszcza wobec faktu sześciu artykułów wiary islamu sunnickiego (por. tutaj). 

Natomiast powszechnie używany - zwłaszcza poza Polską - Katechizm kard. Gasparri'ego, powołując się na dekrety Świętego Oficjum obowiązujące oczywiście w całym Kościele, podaje cztery prawdy wiary, których szczegółowe i wyraźne wyznawanie jest konieczne do zbawienia:


Jak widać, należy tutaj także prawda o Bogu jako Sędzim sprawiedliwym, który za dobre wynagradza, a za złe karze. Tym samym Pękala się myli, twierdząc, jakoby wyznawanie tej prawdy było specyfiką "katolicyzmu polsko-jasełkowego". 

Pewne jest także, że klasyczne katechizmy katolickie podają wykład wiary według dwunastu artykułów tzw. Symbolum apostolicum, czyli chrzścielnego wyznania wiary znanego od starożytności. To wyznanie wiary jest także uczone zarówno w katechezie pierwszokomunijnej, jak też przed bierzmowaniem. Ponadto we Mszy św. w niedziele i wyższej rangi święta odmawiane jest uroczyste Credo nicejsko-konstyntynopolitańskie, które także mówi o sądzie Bożym. Czyźby Pękala tego nie wiedział? Czyżby nie uczęszczał na Mszę św.? 

Znając pełne wyznanie wiary, które jest podstawą każdej katechezy katolickiej, nie trudno dostrzec, że owe "sześć prawd wiary" nie mają za cel przekazania całości wiary katolickiej, lecz mają charakter quasi bojowy, czyli mają wyposażyć katolika zwłaszcza przeciw atakom ze strony innowierców i heretyków. Przy tym oczywiście są zupełnie zgodne z całością wiary katolickiej, nie ma żadnej sprzeczności. 

Tak więc z jednej strony Pękala fałszywie twierdzi, że chodzi o "główne" prawdy wiary, zakładając, że inne nie są główne, co jest oczywiście kłamstwem:


Drugim kłamstwem jest twierdzenie, jakoby prawda o Bogu sprawiedliwym nie była katolicka:



Tak więc jedynymi źródłami Pękali są: 

- wyrwany z kontextu rzekomy cytacik z Katechizmu Kościoła Katolickiego (bez bliższych danych)

- cytat wypowiedzi Tomasza Budzyńskiego z sekty kikonistów (tzw. neokatechumenat)

- wypowiedź skrajnego modernisty, emerytowanego biskupa pomocniczego częstochowskiego, Antoniego Długosza, znanego ze świętokradzkiego tańczenia tango w miejscach świętych i to nawet w szatach liturgicznych (por. tutaj - link jest błędnie opisany, że chodzi o bp Depo). 

Zacznijmy od słów KKK o piekle. Otóż cały fragment brzmi (źródło tutaj):


Gdzie tu jest powiedziane, że piekło nie jest karą, pozostaje tajemnicą wiary jasełkowo-Pękalowej. Tak więc znowu: Pękala albo nie umie czytać (a udaje, że umie), albo ma urojenia, albo po prostu oszukuje swoich odbiorców. 

Powoływanie się na słowa Budzyńskiego, tak jakby tegoż bełkot - zresztą dość wyraźnie skrzywiony mentalnością judeo-protestantyzującej sekty kikonistów - był czymś miarodajnym, jest (delikatnie mówiąc) groteskowe. Skoro ktoś taki jest dla Pękali autorytetem (co nieco o nim tutaj, a tutaj przykład poziomu intelektualnego tego ałtoryteta), przy czym Pękala widocznie zakłada, że musi on być autorytetem dla każdego, a przynajmniej dla jego odbiorców na YT, to świadczy to tylko o poziomie myślenia Pękali. No cóż. Widocznie jest to kolejny empiryczny dowód na to, że słuchanie demonicznego ryczenia rockowego odpowiednio wpływa na mózg...

Tak na marginesie nasuwa się podejrzenie (nie mam tutaj konkretnej wiedzy), że Pękala pochodzi z rodziny związanej z kikonizmem. To by wyjaśniało poziom wiedzy i mentalności w kwestiach wiary i Kościoła. Oczywiście nie ponosi on odpowiedzialności za swoje pochodzenie, jednak jako człowiek dorosły ponosi odpowiedzialność za swoje występy publiczne, zwłaszcza gdy są komercyjne. 

Do kompletu ałtorytetów Pękalowych pasuje świętokradca w sutannie, który ma oczywiście osobisty interes w tym, by Pan Bóg nie był sprawiedliwy. 

Na koniec Pękala twierdzi wciąż bezczelnie, że te prawdy wprawdzie nie są fałszywe, ale mimo tego są niekatolickie:


W takim stanie rzeczy obalanie kolejnego bełkotu Pękalowego powinno być właściwie zbędne. Jednak dla tych, którzy mogą być podatni na jego sugestywny styl stosowany bez pokrycia w solidnej wiedzy i rzetelnym myśleniu, podaję kilka uwag, które powinny uodpornić na jego wpływ. 

Otóż właściwie wystarczy nie tylko znajomość samego wyznania wiary, o którym już wspomniałem powyżej, lecz zwłaszcza zajrzenie do Katechizmu, na który się Pękala kłamliwie powołuje, a którego widocznie nie zna, a powinien choćby z przyzwoitości, skoro się regularnie wypowiada z pozycji niby katolickiej. Najważniejsze fragmenty w temacie to (źródło tutaj i tutaj):

 


Przyznam, że nie pojmuję, jak można mieć aż taki tupet (mówiąc bardzo delikatnie), by powołując się na Katechizm twierdzić coś zupełnie przeciwnego do jego treści. Widocznie jest tak, że Pękala zna jedynie jakieś strzępy modernistycznego bełkotu pseudokatolickiego, uważając je - z wręcz patologicznym brakiem krytycyzmu i pewnością siebie - za miarę katolickości, a jakoś nie wpada na pomysł, by rzetelnie poczytać w ogólnie dostępnych, solidnych źródłach, jak chociażby w samym Katechiźmie. Pozostaje mieć jednak nadzieję, że popularność u naiwnych ignorantów i parcie biznesowe nie zabiły w nim jeszcze elementarnej przyzwoitości. Aczkolwiek dotychczas jeszcze nigdy nie wycofał się z bełkotów i kłamstw, które już wcześniej popełnił (wskazałem na początku wraz z linkiem). Tym bardziej ostrzegam przed łatwowiernym i bezkrytycznym odbiorem jego występ(k)ów. 


Post scriptum

A oto dowód na kłamliwe i nieodpowiedzialne podejście Pękali zarówno to prezentowanych treści jak do swoich odbiorców:


Zwracam uwagę:

- jego wystąpienie z ostatnich świąt Wielkanocy ma być "sprawą strasznie starą" (wpis jest pierwotnie z maja bieżącego roku)
- ja rzekomo opieram się "wyłącznie" na dokumentach "przedsoborowych", czyli na katechiźmie z 1992 roku...

No cóż. Ten człowiek widocznie albo nie wie, co mówi, albo wie i kłamie w żywe oczy. 

Dlaczego „Bóg“ ateistycznego biblicysty nie istnieje?




Bodaj najbardziej znanym obecnie ateistą działającym w polskojęzycznych internetach jest Łukasz Wybrańczyk. Działa już od kilku lat i rozwija zasięg swojej aktywności pod względem technicznym i medialnym, jednak jego repertuar argumentacyjny i strategiczno-metodyczny pozostaje ten tam:

- Bierze poszczególne cytaty z Pisma św., głównie, a niemal wyłącznie ze Starego Testamentu, jako rzekome dowody na wewnętrzną sprzeczność wiary chrześcijańskiej.

- Wykazuje zupełny brak podejścia hermeneutycznego do Pisma św., czyli uwzględnienia rodzaju, specyfiki, historii oraz charakteru tej księgi.

- Zupełnie pomija naczelną zasadę każdej rzetelnej interpretacji i krytyki, mianowicie uwzględnienie zarówno kontextu bliższego i dalszego danego fragmentu wraz z jego zamysłem i celem.

Zakładając, że metoda ta nie wynika ze złej woli czyli zamierzonej niemerytoryczności, można dostrzec związek z osobistą historią p. Wybrańczyka, przez niego samego opowiedzianą w jednym z filimików: 



- wychował się w rodzinie praktycznie niewierzącej, tzn. jedynie nominalnie katolickiej,
- odkrył religijność poprzez muzykę, tzn. własne muzykowanie, i związanie się z grupą „charyzmatyków“ protestanckich,
- była to religijność, jak sam wyznaje, pozbawiona podstaw racjonalnych, polegająca na uczuciach i przeżyciach.


Nie jest trudno zrozumieć, że człowiekowi jako tako myślącemu nie mogło to na długo wystarczyć i że po kilku latach odwrócił się zarówno od tej grupy jak też od religii w ogóle. Jednak pozostało mu widocznie specyficzne, typowo protestanckie podejście do Pisma św. oraz zamiłowanie do występów publicznych, co teraz realizuje przez propagowanie ateizmu, przez co zdobył też popularność.

Tyle odnośnie istoty i charakteru jego działalności, do której on sam dostarcza klucz w swoim autoświadectwie. Na prośbę jednego z czytelników zwrócę jednak uwagę na jedno z wystąpień (pierwszy obrazek powyżej), które jest dość wyrazistym przykładem.

Jak zwykle, wychodzi od jednej z prawd w chrześcijańskim - właściwie katolickim - pojęciu Boga, usiłując wykazać jej wewnętrzną sprzeczność na podstawie kilku fragmentów ze Starego Testamentu. Tak więc już w punkcie wyjścia popełnia niemoralny chwyt: nie odnosi się do tego, jak teologia katolicka uzasadnia prawdę o wszechwiedzy i wszechmocy Boga, lecz przytacza fragmenty biblijne, które tej prawdzie rzekomo przeczą, i buduje na tym swoją tezę o rzekomej sprzeczności chrześcijańskiego pojęcia Boga, z czego wnioskuje o Jego nieistnieniu. Warto zauważyć, że dosłownie i z naciskiem mówi o „Bogu chrześcijańskim“, nie starotestamentalnym czy judaistycznym, choć opiera się wyłącznie na Starym Testamencie. To jest znamienne dla fałszywości jego metody i znaczące, gdyż w pojęciu chrześcijańskim Stary Testament nie jest pełnią Bożego Objawienia, tzn. jest niedoskonały i tymczasowy także co do ogólnych prawd o Bogu. Tego internetowy ateista albo nie wie, albo nie chce wiedzieć, albo wie i mimo tego próbuje sprowadzić swoich odbiorców na manowce, gdzie łatwiej mu będzie zasiać wątpliwości i podważyć nauczanie chrześcijańskie.

Przytaczając fragmenty biblijne, Wybrańczyk popisuje się znajomością różnych tłumaczeń biblijnych i podaje nawet jedno słowo hebrajskie, aczkolwiek wszystko wskazuje na to, że nie zna hebrajskiego i nie jest w stanie samodzielnie czytać textów oryginalnych. Tym samym jest to jedynie efekciarska ściema mająca stworzyć pozory uczoności i kompetencji.

Zestawiając Lb 23,19 (proroctwo Balaama) z kilkoma różnymi fragmentami - prośba Abrahama za Sodomą (Rdz 18,27-33), prośba Mojżesza za wiarołomny lud (Wj 32,9-14), ukaranie ludzkości potopem i uratowanie przez Noego (Rdz 6,5-8) - Wybrańczyk usiłuje wykazać zmienność zamysłu Bożego oraz sprzeczność między wszechwiedzą a dobrocią i wszechmocą Boga.
Gdyby zadał sobie trud poprawnego, zgodnego z elementarnymi zasadami hermeneutyki interpretowania, to by powiedział, że w prośbie Abrahama i Mojżesza chodzi o wartość modlitwy wstawienniczej za grzeszników, a w historii potopu chodzi o konsekwencje grzechów i odwrócenia się od Boga i że Bóg daje nową szansę po ukaraniu. Są to po prostu opowieści, które w sposób odpowiedni dla mentalności ówczesnych ludzi przekazują określone prawdy teologiczne w danym temacie. Natomiast ateista internetowy traktuje texty biblijne po swojemu i przeciw nim, wykorzystując je w ten sposób do tematyki fundamentalnoteologicznej i teodycealnej, mianowicie pogodzenia istnienia zła z przymiotami Boga. Zabieg jest perfidny, gdyż po pierwsze gra na uczuciach, jako że istnienie zła - zarówno fizycznego (cierpienie) jak też moralnego (grzech) - dotyka każdego osobiście, a po drugie unika poważnej refleksji i debaty teologicznej przez pomieszanie dziedzin i metod. W gruncie rzeczy jest to tylko wyszydzanie chrześcijańskiego pojęcia Boga w oparciu o wyrwane z kontextu fragmenty Starego Testamentu. Internetowy ateista udaje przy tym biegłość w Piśmie św. oraz racjonalność rozumowania. Czy ma do tego podstawy?

Po pierwsze, nie wie albo nie chce wiedzieć, że Biblia nie jest ani traktatem filozoficznym czy teologicznym, ani Kuranem pochodzącym od jednego autora z określonego czasu, lecz zbiorem kilkudziesięciu ksiąg z okresu kilkunastu wieków. Tym samym niedorzeczne i być może świadczące o złej woli jest zestawianie i przeciwstawianie różnych fragmentów z różnych ksiąg, kontextów i zamiarów wypowiedzi, bez choćby cienia wniknięcia we właściwy przekaz najpierw każdego z nich z osobna. To jest postępowanie kogoś, kto chyba nie zadał sobie trudu przeczytania nawet wstępu egzegetycznego do poszczególnych ksiąg, a tym bardziej podręcznika wprowadzającego do egzegezy biblijnej. Jest to więc metoda typowa dla protestanckich tzw. fundamentalistów bibijnych, którzy zgodnie z założeniami klasycznego protestantyzmu uważają, że Pismo św. przemawia samo przez się i jego właściwe rozumienie nie wymaga ani żadnego przygotowania naukowego ani pośrednictwa Magisterium Kościoła. Czy Wybrańczyk jest tylko bezwiedną ofiarą takiej mentalności, czy ją z rozmysłem stosuje, zwracając się do publiczności, której myślenie jest w taki sam sposób skażone chociażby przez indoktrynację w grupach tzw. charyzmatycznych?

Po drugie, internetowy ateista nie wie albo nie chce wiedzieć, że księgi Pisma św. nie są podyktowanymi dosłownie i bezpośrednio przez Ducha Świętego textami, lecz świadectwami Bożego Objawienia w danych momentach historii na przestrzeni wielu wieków. Jako świadectwa są nacechowane nie tylko konkretną sytuacją historyczną lecz także osobistym odbiorem zarówno ówczesnych bezpośrednich adresatów jak też autorów świadectw. Oczywiście nie narusza to ich prawdziwości i trwałej aktualności, jednak ich właściwej treści nie można poznać bez czy wręcz wbrew uwarunkowaniom historycznym zarówno co do celu jak też sposobu wypowiedzi.

Po trzecie, kwestię pogodzenia wszechmocy Boga z istnieniem zła można i należy rozpatrywać i dyskutować bez uprawiania tego typu nierzeczowej i fałszywej krytyki textów biblijnych. Czyżby Wybrańczyk zdawał sobie sprawę ze słabości swoich argumentów rozumowych, skoro postanowił zastąpić je dość prymitywnym - świadczącym o ignorancji w temacie - szydzeniem z textów biblijnych?

Po czwarte, internetowy ateista widocznie nie rozróżnia - i może nie chce rozróżniać - między tym, co jest złe samo w sobie, a tym, co się jawi czy jest doświadczane jako zło z powodu powodowania cierpienia. Wygląda to na granie na uczuciach odbiorców, dokładniej podżeganie do buntu przeciw Bogu, który dopuszcza zło i który karze za zło popełnione przez człowieka. Owszem, jest tutaj problem teologiczny, nawet bardzo ważki. Jednak u Wybrańczyka nie ma w temacie żadnych racjonalnych argumentów, żadnej odpowiedzi na argumenty ze strony filozofów i teologów, mimo że dyskusja trwa od wielu wieków i każdy wypowiadający się poważnie w tej kwestii ma obowiązek ją znać choćby w zarysie. Tymczasem internetowy ateista ogranicza się do prymitywnego żonglowania fragmentami biblijnymi, bez choćby odrobiny wysiłku intelektualnego. Widocznie woli zamiast poważnych argumentów posługiwać się perswazją obliczoną na ignorancję i łatwowierność swoich odbiorców.

Na koniec wypada przynajmniej zasygnalizować katolicką argumentację w temacie wszechmocy Boga wobec istnienia zła, choć temat wymaga właściwie osobnej prezentacji. W skrócie:

1. Istnienie zła dotyczy rzeczywistości stworzonej i tym samym nie można go oddzielić od dzieła stworzenia, konkretnie stworzenia człowieka na obraz i podobieństwo Boga.

2. To stworzenie człowieka jest dziełem samoudzielającej się miłości: Bóg dał człowiekowi wszystko, co człowiek jako Jego stworzenie mógł przyjąć, wraz z tym wolną wolę i powołanie do życia we wiecznej szczęśliwości z Bogiem.

3. Istotnym składnikiem i ceną tej wolności jest zdolność do grzechu czyli popełnienia zła wraz z jego skutkami. Całe dzieło stworzenia jest naznaczone zarówno celem, powołaniem i godnością człowieka, jak też jego upadkiem wraz z tegoż konsekwencjami.

4. Również z istoty Boga jako miłości wynika działanie Boga wobec grzechu człowieka: to jest dzieło Zbawienia, które odbywa się w historii i jest rozłożone w czasie odpowiednio do czasowo-historycznej natury człowieka (i wszystkich stworzeń). Świadectwem tego działania Boga jest zwłaszcza Pismo św., czyli zbiór ksiąg poświadczających działanie Boga w historii ku zbawieniu człowieka.

5. Jest oczywiste, że tylko Bóg ogarnia Swoją wiedzą całość historii i stworzenia. W porównaniu z tą wszechwiedzą nasza wiedza, nasze poznanie i rozumienie, także to dane przez Pismo św., jest jedynie znikomym ułamkiem. Jest to ułamek zawierający prawdę, która jest konieczna tu i teraz, ale nie całość prawdy - ani odnośnie Boga ani nawet historii. Innymi słowy: jest zupełnie zrozumiałe, że jako ludzie nie możemy poznać i rozumieć wszystkiego, aczkolwiek możemy poznać i rozumieć tyle, ile nam jest potrzebne, żeby osiągnąć cel, do którego jesteśmy stworzeni.

6. W świetle Bożego Objawienia jest konieczne i wystarczające rozumienie zła fizycznego czyli cierpienia jako kary za grzech, dokładniej: za grzech pierworodny. Jest to właściwie temat na osobny obszerny traktat. W tym miejscu wystarczy zaznaczyć, że w rozumieniu teologicznym kara ma zawsze znaczenie i cel leczący, czyli zbawczy: cierpienie służy oczyszczeniu z grzechów i zbawieniu. Można to zrozumieć i przyjąć jedynie w perspektywie transcendentnej, tzn. wieczności, czyli celu trwałej szczęśliwości z Bogiem. Jest zrozumiałe, że ktoś odrzucający nie tylko istnienie Boga lecz także rzeczywistości wiecznej, transcendentnej, nie jest w stanie spojrzeć na cierpienie w tym wymiarze. Mówiąc krótko: człowiek uznający istnienie Boga i życia wiecznego wie, że Bóg wie więcej, także odnośnie zła i cierpienia, którego doświadczamy i które z pewnością należy do Jego planu zbawienia. Dlatego odpowiednią, rozumną postawą człowieka wobec cierpienia nie jest bunt, zwłaszcza przybierający postać ateizmu, lecz uznanie ograniczoności swojej wiedzy i swojego rozumienia.

Nie trudno więc zauważyć, że ateizm, także jako forma buntu przeciw cierpieniu, ma właściwie korzenie szatańskie. Ten bunt wykazuje wprawdzie pewną wrażliwość, nawet swego rodzaju współczucie, jednak jako sprzeciw wobec istoty i przymiotów Boga, także Jego działania, jest absurdalny i fałszywy.


I jeszcze jedna uwaga: Łukasz Wybrańczyk jest ilustracją i typowym przykładem tego, do czego prowadzi i jakie konsekwencje ma "wiara" typu protestanckiego, zbudowana na uczuciach i przeżyciach, bez solidnego fundamentu teologiczno-racjonalnego. Akurat tego typu "wiara" promowana jest i forsowana przez tzw. charyzmatyków i przybudówki czy odmiany typu kurs Alpha, oaza, neokatechumenat. Jego działalność adresowana jest wyraźnie do ludzi, których religijność została ukształtowana przez tego typu "ruchy" i jest pozbawiona rzetelnej wiedzy teologicznej czy choćby nawet katechizmowej. Dlatego jedyną skuteczną obroną przed tego typu zwodzicielami może być gruntowna znajomość rozumowych podstaw wiary katolickiej, które są niezbędną odtrutką. 

O różnicy między katolicyzmem i talmudyzmem


Powodem niniejszego wpisu jest występ przedstawiciela tzw. judaizmu (talmudyzmu) w ramach tzw. dyspucie dwóch ambon z udziałem pewnego popularnego hierarchy. Oto odnośny fragment: 

Bezpośrednim kontextem tej wypowiedzi jest pytanie o różnice między katolicyzmem a judaizmem, na które ów rebe właśnie odpowiada, wskazując tutaj na pierwszą i główną - według niego - różnicę. Dlatego wypowiedź ma szczególną wagę. A jest bardzo znamienna, gdyż właściwie demaskująca. Jest więc zrozumiałe, że nie jest nagłaśniana, choć nadal wisi na yt. 

Głupawa reakcja publiczności w postaci głośnego śmiechu wskazuje na to, że jednak słusznie rozeznała, choć właściwą reakcją powinien być raczej głośny krzyk oburzenia i wypędzenie bluźniercy ze świątyni katolickiej. Swoimi słowami ów rebe udowodnił bowiem, iż tzw. judaizm nie wyznaje tego samego Boga, co katolicyzm, ani nawet religia starotestamentalna. 

W Starym Testamencie nie ma bowiem ani śladu przypisywania Bogu współodpowiedzialności za grzech człowieka. Jest natomiast dość sporo wskazywania na grzechy ludzi, zwłaszcza narodu izraelskiego, głównie jego przywódców, tudzież wyznawania grzeszności i wzywania do nawrócenia zarówno indywidualnego jak też zbiorowego. W modlitwach, zwłaszcza psalmach mówiących o grzechu, przeważnie używa się pierwszej osoby liczby pojedynczej, co stanowi już dość prosty dowód na fałszywość religii wyznawanej przez owego rebe. 

Mówiąc krótko: W tle tej rabinicznej wypowiedzi tkwi pogląd, że w człowieku jest pierwiastek boski (w swoistym nawiązaniu do "obrazu i podobieństwa" w Księdze Rodzaju), który odpowiada także ze grzechy człowieka. Szczególną i wybitnie bluźnierczą, wręcz szatańską perwersją jest obarczanie Boga winą za grzech z tego powodu, że człowiek w sposób grzeszny używa sił i zdolności danych mu przez Boga. Właściwie jest to nic innego jak usprawiedliwienie grzechu jako takiego. Dlatego zrozumiałe jest, że judaizm - jak przedstawia to ów rebe - stroni od przyznawania się do grzeszności, od brania odpowiedzialności za grzechy, od szczerego żalu za nie i od nawrócenia. 

Tym samym niesamowitym skandalem jest dopuszczenie do głoszenia takich wręcz szatańskich, bluźnierczych, obrażających Boga poglądów w świątyni katolickiej ufundowanej, zbudowanej i poświęconej dla nauczania prawdziwej religii i kultu Boga w Trójcy Przenajświętszej jedynego i prawdziwego. 

Na koniec jeszcze w kwestiach drugorzędnych, lecz także znaczących. 

- Ów rebe, jak każdy człowiek świecki, nie miał prawa przebywać w świątyni katolickiej z nakryciem głowy. Jeśli chciał wejść do niej, to miał obowiązek zachowywać się zgodnie z zasadami religii katolickiej.

- Znaczące, gdyż świadczące o nastawieniu i o braku kultury tego człowieka świadczy, że do biskupa zwraca się przez "pan". Natomiast o braku kultury biskupa świadczy nie tylko fakt, iż na takich warunkach zaprosił tego rebe do świątyni katolickiej, lecz zwraca się do niego przez "rabin", nie przez "pan", tak jakby rebe nie był osobą świecką nawet w pojęciu religii judaistycznej. Bowiem rabin w judaiźmie nie jest duchownym, czyli inne stanu, lecz osobą świecką, której zadaniem jest nauczanie, nie sprawowanie kultu. 

Czy w sprawiedliwości Bożej ziszczają się ludzkie pragnienia wynagrodzenia i "dokopania"?



Powyższa wypowiedź jest pokrętną negacją katolickiej prawdy wiary o Bogu sprawiedliwym, czyli właściwie heretycka.

1. Fałszywie twierdzi, że jest to ludzkie "łatwe powiedzenie", czyli sprowadza jedną z podstawowych prawd wiary, czyli prawdy Bożego Objawienia, do ludzkiego mówienia.

2. Fałszywie utożsamia ludzkie pragnienie sprawiedliwości z Bożą sprawiedliwością, tym samym bluźnierczo sprowadza tę ostatnią do poziomu ludzkich pragnień.

3. Fałszywie przeciwstawia prawdę wiary katolickiej treści Ewangelii o Męce, Śmierci i Zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa.

4. Fałszywie zastępuje treść Ewangelii swoją interpretacją, która jest nadużyciem Ewangelii do propagowania swojego poglądu sprzecznego z wiarą Kościoła.

5. Fałszywie pomija słowa św. Pawłowe, ostrzegające przed niegodnym przyjmowaniem Ciała i Krwi Pańskiej: "Kto bowiem spożywa i pije nie zważając na Ciało [Pańskie], wyrok sobie spożywa i pije." (1 Kor 11,27-29).

6. Fałszywie sugeruje, jakoby Ewangelia ("Dobra Nowina") nie zawierała karcenia i gróźb.

W pięciu zdaniach przynajmniej sześć poważnych, fundamentalnych fałszerstw. To wygląda na rekord...

Kościół na podstawie Objawienia Bożego poświadczonego w Tradycji i Piśmie św. naucza, że Bóg jest Sędzią sprawiedliwym, który za dobre wynagradza a za złe karze. W sposób oczywisty jest to prawda o Bogu, którą Bóg sam o Sobie objawił, a nie projekcja ludzkich pragnień czy wręcz żądzy zemsty.

Prawda o Bogu sprawiedliwym jest jednym z głównych motywów wiary w Boga i w życie po śmierci. Każdy człowiek ma w sobie pragnienie i też jakieś wyczucie sprawiedliwości. Jednocześnie każdy w jakimś stopniu doświadcza, że w życiu doczesnym nie ma sprawiedliwości, że nawet przy odpowiednich ludzkich staraniach często zło pozostaje bezkarne, a dobro nienagrodzone. Negowanie Bożej sprawiedliwości, które ostatecznie działa na wieczność, jest więc negowaniem porządku dobra i zła, i ostatecznie Bożej miłości do człowieka.

Tym niemniej Boża sprawiedliwość działa już także w doczesności, mianowicie o tyle, że Bóg daje każdemu szansę i pomoc ku nawróceniu oraz odpokutowaniu za grzechy. Kary doczesne oraz ostrzeganie przed karą wieczną czyli piekłem są właśnie lekarstwem dla dusz. Pomijanie ich oznacza poważne okrojenie i zafałszowanie zarówno Ewangelii, jak też całego Nowego i Starego Testamentu.

Czy Bóg może kłamać? Czyli o pseudoracjonalnym katoliku

Ostatnio przypadkowo trafiłem na pewien dziwny profil na fb i zarazem na bloga. Oto wpis, do którego muszę się odnieść dla uświadomienia i przestrogi przed radosną twórczością tej osoby:



Są tutaj dwie istotne kwestie: 

- przedstawienie Zbawienia w Jezusie Chrystusie jako polegającego na kłamstwie,

- powiązanie tego kłamstwa z "niewiarygodnym Miłosierdziem", czyli z modnym obecnie zakłamanym "miłosierdziem" bez sprawiedliwości.

Otóż owa przypowieść z wypadkiem, szkodą i wybawicielem z kłopotu jest nie tylko absurdalna, lecz zakłamana i bluźniercza. Nie trzeba być znawcą Pisma św. i teologii, by wiedzieć, że Jezus Chrystus nigdy nie powiedział, jakoby cierpiał za Swoje winy, jakoby to On zgrzeszył. Tym samym autor popełnia fundamentalne zafałszowanie już nawet na poziomie faktów źródłowych. 

Mimo wskazania na problem, autor nadal brnie w tym bluźnierstwie:


Nie wiem, skąd ta osoba bierze swoje pojęcie expiacji. Może ono być tylko albo urojone, albo wzięte z innych, niebiblijnych i niechrześcijańskich źródeł, gdyż jest sprzeczne z Objawieniem biblijnym. Ani w Piśmie św., ani w żadnym innym źródle teologii nie jest powiedziane, by zwierzęta ofiarne zgrzeszyły, czy żeby Jezus Chrystus uznał grzechy ludzkości za Swoje. 

Delikwent brnie dalej w swoje absurdy:


Odpowiadam:
- Każde kłamstwo jest fałszywym świadectwem, czyli mówieniem czegoś, co jest sprzeczne z posiadaną wiedzą.
- Księga Tobiasza jest jedynie deuterokanoniczna, co ma wpływ na jej interpretację. Ponadto jest starotestamentalna, tym samym nie zawiera ostatecznej prawdy objawionej, czyli jest pod tym względem niedoskonała. W Nowym Testamencie nie jest nigdzie cytowana.
- Słowa Pana Jezusa w J 7,8 nie są kłamstwem, ponieważ jest jasno powiedziane w 7,9, że Pan Jezus pozostał w Galilei, więc nie skłamał. Chodziło o pielgrzymowanie razem z krewnymi. Czym innym jest późniejsze pójście ukryte, o którym mowa w 7,10. Powód jest podany wyraźnie: ponieważ jeszcze nie nadszedł Jego czas. 

I jeszcze raz ten sam kłamliwy absurd:


Odpowiadam: 
- Do spłacenia czyjegoś długu nie jest konieczne kłamanie. Wystarczy podjąć się spłaty. Widocznie delikwenta solidnie przyćmiło. Albo notorycznie kłamie. 

I robi się jeszcze ciekawiej, gdyż człowiek widocznie utożsamia Wcielenie ze stanem grzechu: 


Czyli dla delikwenta człowieczeństwo jest równoznaczne ze stanem grzechu tak, jakby człowiek nie został stworzony bez grzechu, czyli jakby grzech stanowił istotny składnik natury ludzkiej. No cóż, to jest kolejny absurd świadczący o braku elementarnej wiedzy teologicznej lub o negowaniu podstawowych prawd wiary. 

Przykład bankowy jest tutaj charakterystyczny (a swoją drogą świadczy o braku elementarnego logicznego myślenia,
gdyż czymś innym jest spłacenie za kogoś długu, a czymś innym powiedzenie, że się ten dług zaciągnęło). Otóż jego autor - pozostający anonimowy - przedstawia się następująco:

Tak więc autor jest po pierwsze widocznie z wykształcenia i zawodu związany z międzynarodówką bandycko-lichwiarską. Po drugie, widocznie nie ma żadnego wykształcenia teologicznego, natomiast ma "pasję w obszarze teologii" wykształconą w rozmowach z ateistycznym partnerem biznesowym, z którym się świetnie rozumie. 

Ciekawe i właściwie wyjaśniające są sympatie pseudoteologiczne, które wyznaje:



Najbardziej charakterystyczni są tutaj: krypto-okultystyczny miesięcznik (było o nim tutaj) oraz pseudocharyzmatyczny vloger Kapusta, o którego bezczelnych kłamstwach musiałem już kilkakrotnie traktować (tutaj, tutaj, tutaj, tutajtutaj i tutaj, jeszcze o herezjach jego ojca tutaj). 

Tak więc bluźnierstwo "racjonalnego katolika" odnośnie Jezusa Chrystusa i dzieła Zbawienia pasuje dość dokładnie do jego powiązań zawodowych i "autorytetów": to jest myślenie talmudyczne, realizowane zresztą także w islamie, gdzie Ałłah jest nazwany najwyższym kłamcą (porównaj tutaj). 

Tym samym ów blog powinien się raczej nazywać: pseudoracjonalny bluźnierca, który ma niewiele wspólnego z katolicyzmem. 

Czy Bóg potrzebuje obrony?



Zestawienie "obrony Boga" z "terroryzowaniem ludzi" jest po pierwsze niejasne, a po drugie dziwne. Podczas gdy to pierwsze jest zupełnie zagadkowe, to drugie jest tutaj bliżej określone jako "budzenie nienawiści, przemocy, ekstremizmu i ślepego fanatyzmu", jednak nadal nie wiadomo, o co konkretnie chodzi. Bez tego dookreślenia nie można w sposób odpowiedzialny odnieść się do tych słów.

Mogą one być jednak okazją do paru wyjaśnień.

Otóż apologia czyli obrona nauczania Kościoła przed zarzutami i atakami ze strony zarówno żydów jak i pogan, jest najstarszym i pierwotnym gatunkiem teologii katolickiej, zresztą zakorzenionym już w Piśmie świętym.

Tak więc w obronie, którą Kościół zawsze uprawiał, nie chodzi o obronę Boga, lecz obronę prawdy o Bogu, która została nam dana czy to przez naturalne światło rozumu, czy to przez wiarę w Boże Objawienie. Tej obrony Pan Bóg właśnie potrzebuje, gdyż po to właśnie powierzył Kościołowi Boże Objawienie, by Kościół je głosił, także odpowiadając na argumenty przeciwników. Tym samym negowanie apologetyki katolickiej jako takiej jest negowaniem misji Kościoła powierzonej mu przez Boskiego Założyciela - Syna Bożego.

Dlaczego modlitwa "Ojcze nasz" pomija Osoby Trójcy Przenajświętszej?



Tzw. modlitwa Pańska, czy "Ojcze nasz", jest przekazana w Piśmie św. dwa razy: u św. Mateusza (6, 9-15) oraz u św. Łukasza (11, 2-4). Warto się przyjrzeć tym fragmentom w ich kontekście, gdyż prowadzi to do odpowiedzi na pytanie. Nie jest tutaj konieczna szczegółowa egzegeza.






Po krótce:

- Pan Jezus poucza, jak uczniowie mają się modlić, nie jakiej formuły mają używać. Formuła jest oczywiście pomocna jako wzór, lecz istotne w niej są nie słowa, jest wewnętrzne ukierunkowanie.

- Pan Jezus uczy w tych słowach modlitwy osobistej, nie publicznej czyli liturgicznej, mimo że prośby zawierają liczbę mnogą. W tym wypadku liczba mnoga oznacza, że jest to wzór dla wszystkich uczniów, czyli dla każdego. Dlatego właśnie w tradycyjnej liturgii rzymskiej nie ma wspólnego odmawiania tej modlitwy, lecz odmawiana jest czy to przez samego celebransa (podczas Mszy św.), czy w ciszy czyli indywidualnie (celebrans jedynie intonuje i kończy, jak w oficjum czy w liturgii godzin).

- Jest pewne, że Pan Jezus przez tę modlitwę wprowadza uczniów w Swoją relację z Ojcem, oczywiście nie zrównując jej z naszą relacją. Innymi słowy: posłannictwo Jezusa Chrystusa jako Boga-Człowieka jest wprowadzeniem w intymną relację z Bogiem jako Ojcem. W Jezusie Chrystusie uczniowie poznają Boga jako Ojca, czego wyrazem jest szczególnie modlitwa Pańska.

- Teologicznie nie można oddzielić poznania Boga Ojca od poznania Boga Syna i Boga Ducha Świętego. Jak mówi Pismo św., to Duch Święty pobudza i prowadzi do tego poznania i wzywania Ojca tak jak wzywał Go Jezus Chrystus podczas ziemskiego życia (Mk 14, 36; Rz 8, 15; Gal 4, 6). Równocześnie to Syn objawia Ojca, a to nawet w ten sposób, że ten, kto widzi Syna, ten widzi także Ojca (J 14, 9).

Podsumowując:
Modlitwę "Ojcze nasz" mówimy przez Syna, w Synu i ze Synem, który jest wcielonym Słowem Ojca do nas, czyli prawdziwym Człowiekiem. W pewnym sensie można powiedzieć, że Syn Boży po to stał się Człowiekiem, żeby nas nauczyć tej modlitwy jako naszej, a pochodzącej od Niego, nie tylko co do słów, lecz z Jego relacji do Ojca.
Oczywiście są istotne różnice w tej relacji, gdyż Pan Jezus nie mógł modlić się o przebaczenie Swoich grzechów, gdyż ich nie miał. Jednak modlił się o przebaczenie naszych grzechów, właśnie jako Człowiek, czyli jeden z nas, choć sam był bez grzechu.
Tym samym dwie pozostałe Osoby Trójcy Przenajświętszej są obecne w tej modlitwie, choć nie są nazwane słowami bezpośrednio. Są jednak nazwane pośrednio, chociażby w wyrażeniu "imię Twoje". Wszak to imię zawiera prawdę o Trójcy Przenajświętszej, gdyż Bóg Ojciec jest Osobą Ojca najpierw i przede wszystkim w relacji do Syna. Ta relacja jest z kolei podstawą i korzeniem naszej dziecięcej relacji do Boga, którą ożywia i prowadzi Duch Święty, zresztą także nazywany "Ojcem ubogich" (Pater pauperum - sekwencja Zesłania Ducha Świętego) w liturgicznej Tradycji Kościoła.

Czy wszechwiedza przeczy wszechmocy?



Odpowiedzią jest już właściwe określenie tych pojęć: wszechmoc i wszechwiedza. Otóż nie są to pojęcia abstrakcyjne, czysto formalne, jak np. liczby czy wartości logiczne, lecz realne. Oznacza to, że - jako przymioty Boga czyli Bytu realnego - muszą być rozumiane wespół ze sobą i też oczywiście wraz z innymi przymiotami jak wszechdobroć, wszechmądrość itd. Innymi słowy: właściwie znaczenie wszechmocy Boga można ująć jedynie w połączeniu ze wszystkimi innymi Jego przymiotami. Należy mieć przy tym na uwadze, że są to pojęcia zaczerpnięte ze świata stworzonego: na przykład mówiąc o wszechwiedzy mamy na myśli wiedzę ludzką jakby "pomnożoną" przez nieskończoność czyli spotęgowaną do nieskończoności, przy czym już nawet pojęcie nieskończoności - także słusznie orzekane o Bogu - również jest utworzone przez "spotęgowanie" pojęcia skończoności w znaczeniu trwania (które jest w świecie stworzonym ograniczone).

Tak więc trudność - pozorna - w pogodzeniu pojęć oznaczających przymioty Boga wynika z jednej strony ze specyfiki Bytu, którym jest Bóg, a z drugiej strony ze specyfiki czyli ograniczoności naszych pojęć i w ogóle naszego myślenia i mówienia o Bogu. Mówiąc o wszechwiedzy Boga mamy poprawnie na myśli nie tylko "pomnożenie" czy "spotęgowanie" pojęcia wiedzy ludzkiej w nieskończoność, lecz także inny rodzaj wiedzy, mianowicie wyższy niż wiedza ludzka, gdyż stanowiący jedność z wszechmocą oraz innym przymiotami Boga.

Tym samym postawione pytanie - należące do klasycznego repertuaru ateistów - popełnia zasadniczy błąd, gdy zakłada, iż wiedza i moc Boga jest tego samego rodzaju, co człowiecza. To założenie jest bezpodstawne i fałszywe, więc nieuchronnie prowadzi do pozornej sprzeczności, której nie można uznać za solidny argument.

Odpowiadając pozytywnie:
Ani we wszechwiedzy, ani we wszechmocy Boga nie ma "przed" i "po", gdyż Bóg jest Bytem istniejącym ponadczasowo. Tym samym nie ma w Bogu żadnej zmiany czasowej, gdyż wszystko jest równoczesne w znaczeniu "nadczesne" i "pozaczesne". Działanie Boga, Jego czynność zawierająca wszystkie czynności, zawiera wiedzę, moc i wszystko inne na raz. To działanie jest samo w sobie ponadczasowe, gdyż Bóg jest czystym Aktem (actus purus), a równocześnie w pewien sposób czasowe, o ile powoduje stworzenie i dotyczy stworzenia. Różnica, a właściwie przełom między rzeczywistością samego Boga (Bóg sam w sobie, ponad i poza czasem i przestrzenią) a rzeczywistością stworzoną, czyli bytem czasowo-przestrzennym, stanowi o trudności orzekania o Bogu w kategoriach czasowo-przestrzennych, z których składa się nasza pojęciowość i myślenie.

Jak Bóg odpowiada?


Bóg udzielił odpowiedzi raz na zawsze w Swoim Synu, który stał się człowiekiem. To Syn Boży, Jezus Chrystus jest odpowiedzią na wszelkie pytania dotyczące wiecznego zbawienia oraz drogi do niego. Ta odpowiedź jest poświadczona raz na zawsze w Tradycji Kościoła oraz Piśmie św. Zadaniem Kościoła jest odczytywanie tej odpowiedzi w odniesieniu do współczesnych kwestij.

Czy podział jest zły?


Podział jako taki należy do naturalnego porządku: stworzenie jest różne od Stwórcy, w stworzeniu są różne pierwiastki, cząstki elementarne, różne rodzaje, gatunki istoty. Także człowiek składa się z różnicy płci, a nawet każdy człowiek jest inny, indywidualny i niepowtarzalny. To są wszystko rodzaje podziału. Wszystkie są chciane i ustanowione przez samego Boga, tym samym dobre.

Jedynym złym podziałem jest podział wskutek grzechu: gdy człowiek przez grzech oddala się duchowo nie tylko od Boga, lecz także od bliźnich. Tutaj jest miejsce na wezwanie do nawrócenia z grzechu, a to oznacza powrót do harmonii z Bogiem, a pośrednio także z innymi ludźmi, ale tylko z tymi, którzy również się nawracają do jedności z Bogiem. To nawrócenie zaczyna się od przyjęcia prawdziwej wiary, czyli katolickiej, do której istotnie należy wiara w boską godność Jezusa Chrystusa obecnego w Eucharystii.

Dlatego stawianie jedności na pierwszym miejscu jest fałszywe i zakłamane.

Kto dokonał rozmnożenia chleba?




Odpowiedź jest prosta: Bóg dokonał, ponieważ tylko Bóg może działać cuda.

Pozostaje kwestia interpretacji danego fragmentu Pisma św. 
Zgodnie z zasadami poprawnej egzegezy i hermeneutyki, nie można tego fragmentu oddzielić od całości Pisma św., zwłaszcza Nowego Testamentu. Chodzi tutaj o pytanie, kim jest Jezus Chrystus, czyli tematykę chrystologiczną. 

Zacznijmy od samego fragmentu. Jezus zwraca się w modlitwie do Ojca, podobnie jak często przy innych okazjach, szczególnie w kontekście cudów. Jednak Ewangelie opowiadają też o wielu cudach, w których nie ma zwrócenia się do Ojca, lecz Pan Jezus działa Swoją mocą, która jest w sposób oczywisty boska. Tym samym modlitwa przed rozmnożeniem chleba ma znaczenie w kontekście tego wydarzenia. Należy zwrócić uwagę, że jest to modlitwa błogosławieństwa, czyli znana w Starym Testamencie modlitwa dziękczynienia Bogu za dary pożywienia. Tym samym Pan Jezus modli się jak pobożny wyznawca religii Mojżeszowej. Równocześnie jest to Jego działanie, gdyż to On rozdaje rozmnożony chleb. Działa tutaj podobnie jak Mojżesz w drodze do Ziemi Obiecanej, który wypraszał od Boga pożywienie dla ludu na pustkowiu. Tą historię dobrze znali świadkowie, zarówno uczniowie Pana Jezusa jak też obecny lud. W ten sposób Pan Jezus ukazał się im jako nowy Mojżesz. Obfitość pożywienia oznacza przewyższenie cudów, które wypraszał Mojżesz według Księgi Wyjścia. 

Rozmnożenia chleba nie można oddzielić od kontextu nauczania Pana Jezusa, gdyż to z powodu Jego nauki tłum się zgromadził wokół niego. A treścią nauki było spełnienie się proroctw mesjańskich, a także wymagania moralne. A te mogły pochodzić tylko od Boga. Równocześnie, jak widać niemal w każdym fragmencie Ewangelij, Pan Jezus bardzo rzadko ukazywał Swoją Boską godność, choć stale ukazywał Swoją boską moc, nie tylko w cudach, lecz także w nauczaniu mocą boskiego autorytetu. Ten sposób postępowania można nazwać Boską pedagogią, która w sposób najodpowiedniejszy doprowadziła z czasem i stopniowo do zrozumienia, że On jest prawdziwym Człowiekiem i zarazem prawdziwym Bogiem. Cud rozmnożenia chleba temu nie zaprzecza, lecz potwierdza, aczkolwiek jedno wydarzenie nie jest w stanie wyrazić całości tej wielkiej i niepojętej do końca prawdy. 

Innymi słowy: ani ten, ani żaden inny fragment nie przeczy Boskiej mocy i godności Jezusa Chrystusa, choć wzięty sam w sobie nie wyraża i nie jest w stanie wyrazić całej prawdy, zwłaszcza w oderwaniu od całości Ewangelij. 

Czy Bóg nienawidzi grzesznika?




Pytanie odnosi się do wystąpienia dostępnego tutaj.

Ta wypowiedź polega niestety na poważnym niezrozumieniu autentycznych źródeł teologii katolickiej. Otóż św. Alfons mówi (źródło):

 

Jest jasne, że Święty mówi tutaj o fałszywej nauce Calvin'a, według której nie jest możliwe uświęcenie człowieka i człowiek zawsze pozostaje grzeszny. Tę heretycką naukę obala przez wskazanie na słowa z Księgi Mądrości, które wyjaśnia: "Jeśli Bóg nienawidzi grzesznika z powodu grzechu, który w nim panuje, to jak może go miłować znajdując go przykrytego sprawiedliwością Chrystusa, lecz pozostającego grzesznikiem? Grzech jest ze swej natury przeciwny Bogu, stąd nie jest możliwe, by nie był nienawidzony przez Boga zawsze, gdy nie jest zgładzony, i by razem z nim nie był nienawidzony grzesznik, który się go trzyma."

W innym miejscu, także przeciw fałszywej doktrynie Calvin'a, św. Alfons powołuje się na św. Augustyna, który wyjaśnia słowa św. Pawła, mówiąc, że Bóg nienawidził Ezawa nie jako człowieka, lecz jako grzesznika (źródło):


Tym samym kwestia jest zasadniczo wyjaśniona.

Równocześnie należy mieć na uwadze, że mamy tutaj do czynienia z jednym z antropomorfizmów, służących zwykle jako środek wyrazu zwłaszcza w Starym Testamencie. Istotne jest, że chodzi tutaj o słowa Starego Testamentu, który nie jest pełnym i ostatecznym Objawieniem prawdy o Bogu. Dlatego prawdziwą, właściwą treść pism starotestamentalnych można poznać i pojąć dopiero w świetle Bożego Objawienia w Jezusie Chrystusie, dzięki któremu wiemy, że Bóg jest Miłością i to ukazaną w bosko-ludzkiej Osobie wcielonego Syna Bożego. To On jest ostatecznym wypełnieniem i pełną interpretacją także słów Starego Testamentu, tym samym jest też - w swojej postawie wobec grzeszników - także odpowiedzią na pytanie, gdy Bóg nienawidzi grzesznika. A źródłem do poznania Jezusa Chrystusa z całą pewnością nie jest "Dzienniczek" s. Faustyny (więcej tutaj).

Podsumowując: X. Buda widocznie bardzo powierzchownie potraktował źródła, które cytuje, bez koniecznej staranności i precyzji teologicznej, co doprowadziło go do interpretacji i nauki nie tylko płytkiej lecz zgoła fałszywej. Dlatego zadający pytanie słusznie podniósł wątpliwość, która widocznie pochodzi z sensus fidei.