Zasady komentowania: bez anonimowych komentarzy

Radość na pustyni

 


Łatwo zrozumieć, że postać Jana Chrzciciela przewija się przez cały Adwent. To on przygotowywał Izrael na publiczną działalność Mesjasza. On też przegotowuje ludzkość na powtórne przyjście Jezusa Chrystusa. Tym samym jego działalność musi być stale obecna w Kościele, także w liturgii. Ma to wyraz w liturgii tradycyjnej w wyznaniu grzechów podczas modlitw u stopni ołtarza (co zostało wyrzucone w Novus Ordo). Wbrew pozorom to nie surowość życia, ani bezkompromisowość nauczania są istotnymi znamionami osoby i działalności Jana. Istotną cechą jest radość, o czym jest wyraźnie mowa w Ewangelii. Już podczas pierwszego spotkania z Mesjaszem, jeszcze jako dziecię w łonie matki, Jan zareagował wręcz fizyczną radością (Łk 1,44). Potem sam o sobie powiedział, że jako "przyjaciel oblubieńca" niezmiernie raduje się z jego głosu (J 3,29). Ewangelia trzeciej niedzieli Adwentu wyjaśnia bliżej tę radość, podając słowa Janowe, w których odnosi on do siebie słowa proroka Izajasza:


Słuchający tych słów zapewne doznawali przypomnienia całego fragmentu, z którego pochodzi cytat z Księgi Izajasza, a jest to fragment znamienny, gdyż wzywa do pocieszania ludu:


Tak więc Jan właściwie nie jest bezwzględnym, siejącym grozę kaznodzieją-karcicielem, lecz pocieszającym, zwiastującym wypełnienie Bożych obietnic - odwiecznego słowa Boga. To właśnie jest istota jego nauczania i działalności, zaś reszta jest jedynie konsekwencją. Wyrażone jest to w Ewangelii: istotą jest przyjście Boga, zaś wezwanie do gotowania Jemu drogi jest jedynie konsekwencją ze strony ludzi. 

To przyjście dowodzi wierności Boga - wiecznego i nieodwołalnego trwania Jego słowa, Jego obietnic. Tego właśnie oczekuje i pragnie człowiek prawy i czystego serca: spełnienia obietnic Bożych. 

Natomiast ze strony człowieka, po stronie stworzenia, w jego stanie, istnieją przeszkody. Człowiek w grzechu pierworodnym oddalił się od Boga, czego wyrazem jest głupie ukrycie się pierwszych rodziców przed Bogiem w raju. "Adamie, gdzie jesteś?" - wołał Bóg (Rdz 3,9). Bóg pytał nie dlatego, jakoby nie wiedział i musiał szukać, lecz dlatego, by Adam uświadomił sobie, gdzie jest i żeby siebie odnalazł. 

Odwrócenie stanów wysokości i niskości w przyjściu Zbawiciela oznacza swoistą, Bożą rewolucję. Rewolucja ta wynika z faktu, że grzeszny stan stworzenia wymaga korekty i to radykalnej. Dlatego właśnie Kościół nigdy nie może poddawać się stanowi stworzenia upadłego w grzech, nie może iść za tzw. duchem czasu, czyli duchem doczesności, która dąży do grzechów i brnie w grzechy. Jezus Chrystus doceniał wprawdzie naturalny, pierwotny porządek stworzenia, czego wyrazem są liczne Jego przypowieści, gdzie na kanwie zjawisk przyrody wyjaśniał prawdy dotyczące zbawienia wiecznego. Jednak Jego droga - droga, którą szedł i którą wyznaczył - radykalnie sprzeciwia się stanowi umysłów nawet przywódców religijnych żydowskich. Dlatego został już podczas ofiarowania w świątyni jako niemowlę nazwany "znakiem sprzeciwu", jako ten, przez którego wielu upadnie i wielu powstanie (Łk 2,34). Jego przyjście wypełnia prorockie, Boże obietnice wyzwolenia z grzechu oraz wprowadzenia w nowe życie, życie przymierza z Bogiem, w Jego królowaniu. W to nowe życie na trwałe jest wpisana rewolucja krzyża, czyli drogi, którą sam Zbawiciel wyznaczył: Jego uniżenie w ukrzyżowaniu jest wywyższeniem, które podnosi upadłą ludzkość ku chwale wiecznej i nieprzemijającej. Na tym właśnie polega wierność Boga, która jest powodem i siłą radości Jana Chrzciciela w jego surowym życiu, płomiennym przepowiadaniu i też w męczeństwie. 

A my z czego się cieszymy? Z czego cieszy się świat obecny i taki, jaki był począwszy od grzechu pierworodnego? 

Świat cieszy się głównie z uciech mniej czy bardziej zmysłowych. Radość jest utożsamiana z przyjemnością różnego rodzaju, począwszy od zaspokojenia popędów niższych, poprzez bogactwo i dobrobyt, aż do bardziej wysublimowanej satysfakcji jak poważanie, uznanie i poczucie własnej wartości. Natomiast chrześcijanie ochoczo i z radością poddający się męczeństwu dla Chrystusa byli uważani za głupców, fanatyków i obłąkanych. 

Istnieje także radość ze zła, iście demoniczna. Wbrew pozorom nie jest ona rzadka. Zdarza się ona, gdy udało się kogoś oszukać czy wykorzystać. Gdy kogoś dotyka cierpienie czy krzywda, to nie brakuje tych, którzy cieszą się powodowani zwykłą zawiścią, czy chociażby dla satysfakcji z tego, że tej osoby nie omija cierpienie. 

Drugą stroną tej diabelskiej radości jest smutek z powodu dobra. Wynika ona zwykle z zazdrości. Gdy komuś się lepiej powodzi czy ma coś, czego inni nie mają, wówczas pojawia się zawiść. Miała ona miejsce już u zarania dziejów ludzkości, o czym mówi historia synów pierwszych rodziców, Kaina i Abla. Zazdrość, czyli smutek z powodu czyjegoś dobra, może się odnosić nawet do dziedziny duchowej i religijnej. Rzeczywiste czy domniemane upodobanie u Boga również powoduje smutek w złych sercach. Szczególnym rodzajem jest radość z ukarania nieprzyjaciół, pojmowanego raczej jako zemsta niż jako zadośćuczynienie sprawiedliwości. 

Jakże więc wiele Zbawiciel musiał i musi prostować, podnosić i poniżać, by serca rozpaliły się radością, której przykładem jest Jan Chrzciciel...

Jan - głos na pustyni - każe nam prostować drogi Panu. To oznacza, że nasze działania są potrzebne. Jan mówi także, na czym to prostowanie ma polegać: na nawróceniu, czyli przemianie umysłu (meta-noeite), oraz postępowaniu według prawa Bożego, według Jego świętej woli. Motywacją jest obecność Zbawiciela - tego, który porządkuje, oczyszcza i oświeca umysły i serca Swoją prawdą. 

Ten głos na pustyni nie jest mówieniem do piasku i kamieni. Ludzie przychodzili do Jana na pustkowie, by go słuchać, dać się karcić, dać się pouczać, otrzymywać napomnienia i wskazówki. On wyszedł wpierw na pustynię, by wołać w imieniu ludzi do Boga o zmiłowanie i przyjście Mesjasza. Ludzie poczuli jego duchową misję i siłę przyciągania - ci ludzie, którzy w szczerości serca pragnęli i szukali oczyszczenia i uwolnienia z grzechów. To ich właśnie chrzcił Jan. W taki sposób Janowa radość z przyjścia Zbawiciela udzielała się rzeszom. 

Znamy powiedzenie: pokaż, co ci sprawia radość, a powiem ci, kim jesteś. Podobnie jest z bólem duchowym: pokaż, co cię boli, a powiem ci, kim jesteś. To są istotne zasady diagnozy co do stanu duchowego człowieka. 

Św. Franciszek Salezy opowiada następujące wydarzenie z życia św. Katarzyny Sjeneńskiej (źródło):




W starym tłumaczeniu (źródło):



Czyż nie dlatego szukamy rozrywki, hałasu, zabawy, przyjemności zmysłowych, by uciec przed smutkiem, może nawet rozpaczą z powodu naszych grzechów i przykrego stanu duszy? Czyż nie dlatego ludzie uciekają w alkohol, narkotyki, rozwiązłość itp., by wypełnić pustkę swoich serc i zagłuszyć łaknienie prawdziwego szczęścia? Czyż nie trzeba nam głosu z pustyni, wzywającego na pustkowiu naszych serc, by rozeznać nasze radości i smutki, pociechy i udręki, które są wyżynami i dolinami naszych dusz? Czyż nie dlatego zwalczana jest obecność Zbawiciela w Najświętszym Sakramencie i w naszym życiu - choćby przez myślenie o Nim i przez modlitwę, przez publiczne znaki Jego obecności - by zapobiec konfrontacji tej przenikającej prawdą obecności ze stanem naszych sumień? Czyż nie dlatego wyrzucana i prześladowana jest tradycyjna liturgia Kościoła, która wraz z swoim świętym śpiewem wyraża i rozsiewa spokojną i delikatną, bo wynikającą z prawdy Bożej radość? Czyż nie dlatego zastępuje się tę liturgię gadatliwością i quasi dyskotekowym, demonicznym hałasem, wyrażającym wzburzenie, bunt, agresję? Otóż dusza pozbawiona przylgnięcia do autentycznej, Bożej radości, której wzorem jest Jan Chrzciciel, łatwo pada pastwą zgubnych namiętności i duchowego zwodzenia, choćby pod pozorem rzekomej pobożności. 

Dlatego Jan stale woła na pustyni i będzie wołał do końca czasu. Woła na pustyni, ponieważ bez Boga nie ma życia, nie ma pokoju i nie ma prawdziwej radości. Ten głos wzywa do prawdy o nas i zwrócenia się ku obecności, która oświeca, oczyszcza i prowadzi po bezdrożach i pośród krętych dróg naszych serc. 

Boże, nasz Zbawicielu! Przez Jana Chrzciciela wzywasz do porzucenia krętactwa, by dać radość Twojej obecności. Swoją prawdą koryguj i oczyszczaj nasze serca, by Twoje zamieszkanie pośród nas promieniowało radością, którą tylko Ty dajesz. Amen. 


--
Wersja do posłuchania:


Zapraszam do subskrybowania kanału.

Co sądzić o "godzinie łaski"?

 


Chodzi o objawienia prywatne w Montichiari (we Włoszech), związane z osobą prostej kobiety, pielęgniarki o nazwisku Pierina Gilli. Najpierw muszę przyznać, że nie zapoznałem się z tematem wnikliwie, lecz jedynie pobieżnie, gdyż obecnie nie mam innej możliwości. 

W informacjach ogólnie dostępnych w internecie nie znalazłem nic, co by przemawiało przeciw autentyczności tych domniemanych objawień, czy przynajmniej przeciw ich zgodności z wiarą katolicką i obyczajami. Wprawdzie stanowisko władz diecezjalnych w tej sprawie było do niedawna bardzo zdystansowane, prawie graniczące z negatywnym, jednak - o ile mi wiadomo - bez merytorycznych zastrzeżeń teologicznych. Zaś kilka lat temu doszło do pewnej pozytywnej zmiany tego stanowiska o tyle, że biskup miejsca erygował w tym miejscu diecezjalne sanktuarium. 

Treść objawień nawiązuje do objawień fatimskich. Postawa widzącej, Pieriny, wydaje się przemawiać za jej wiarygodnością, gdyż poddawała się stale zarządzeniom władz kościelnych oraz wiodła życie skromne, w zaciszu klasztoru, pod nadzorem duchownych. 

Tym samym osobiście nie mam zastrzeżeń także co do tzw. godziny łaski, przynajmniej na obecny stan mojej wiedzy. 

Kogo mamy oczekiwać?

Jan Chrzciciel zajmuje szczególne miejsce w Bożym Objawieniu i Tradycji Kościoła. Jest to jedyny święty - oprócz samego Pana Jezusa i Jego Najświętszej Matki - którego urodziny są od wieków świętowane w liturgii. Wynika to z Pisma św., które w Ewangelii św. Łukaszowej obszernie opowiada o historii jego narodzin. Czytamy tam między innymi (Łk 1):

W tym świetle należy rozumieć słowa Pana Jezusa o nim (Mt 11,11):

Przewaga nad Janem w Królestwie Niebios odnosi się do tego, że Kościół jest wypełnieniem tego, do czego Jan przygotowywał. Chodzi o wielkość, która jest darem łaski, a pełnia łaski jest dana w Krzyżu i Zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa, z czego wypływają sakramenty Kościoła, czyli Królestwa Niebios. Sam Jan mówi o Chrystusie (J 3,30): 


Jan łączy więc Stary Testament - i całe oczekiwanie ludzkości na Mesjasza - z Nowym Testamentem, czyli z dziełem Zbawienia w Jezusie Chrystusie. Działalność Jana była dla współczesnych - i także dla nas jest - przygotowaniem i kluczem do zrozumienia Jezusa Chrystusa. Wskazuje na to chociażby fakt, że św. Marek zaczyna swoją Ewangelię od opisu działalności Jana wraz ze chrztem Jezusa w Jordanie (Mk 1,1-11). Także św. Jan Ewangelista już w swoim prologu mówi o Janie Chrzcicielu jako tym, który jako "posłany przez Boga (...) przyszedł na świadectwo, aby zaświadczyć o światłości, by wszyscy przezeń uwierzyli" (J 1,7).

Nie jest więc przypadkiem, że najstarsza baz
ylika rzymska, położona na wzgórzu Celio, zwana laterańską, poświęcona pierwotnie Najświętszemu Zbawicielowi, przy konsekracji obecnej budowli przez papieża Sergiusza III w X wieku została dedykowana także św. Janowi Chrzcicielowi (stąd jej dzisiejsza popularna nazwa San Giovanni in Laterano). 

Równocześnie jest on "trudnym" świętym, szczególnie w naszych czasach - aczkolwiek właściwie zawsze - nie spełniającym kryteriów popularności. Wystarczy znać jego surowy styl życia począwszy od młodości, ostre nauczanie, a zwłaszcza powód i okoliczności jego uwięzienia i skazania (Mt 14,3-11; Mk 6,17-28), by dostrzec ponadczasowy kontrast względem mentalności i wzorców tego świata. 

Kontextem powyższych słów Pana Jezusa o Janie jest następujący fragment Ewangelii (Mt 11-2-10): 



Pierwsze zdanie może być zaskakujące i niezrozumiałe. Jan i Jezus, będąc krewnymi, najprawdopodobniej znali się od dzieciństwa. Jan widocznie już bardzo wcześnie wybrał życie na pustyni, o czym wspomina św. Łukasz (Łk 1):


Nie był zupełnym wyjątkiem, gdyż istniały wtedy grupy czy ruchy anachoreckie jak esseńczycy i nazorejczycy, aczkolwiek nie wiemy, czy Jan należał do któregoś z nich, czy raczej żył na pustyni w samotności. Natomiast Pan Jezus pozostawał w domu rodzinnym, prowadząc zwykłe życie. 

Zetknęli się znowu, gdy Jezus przyszedł do Jana po chrzest (Mt 3,13-17). Wówczas Jan w swej pokorze rozpoznał wielkość Jezusa i wskazał na Niego, jako "baranka Boga", który gładzi grzech świata (ο αμνος του θεου ο αιρων την αμαρτιαν του κοσμου, J 1, 29.36). Chronologicznie publiczna działalność Pana Jezusa zaczyna się u końca działalności Jana Chrzciciela, niedługo przed jego uwięzieniem i męczeńską śmiercią. Tak więc ich życie i działalności były ściśle związane już od poczęcia i urodzin, choć równocześnie poniekąd osobne. 

Pierwsze ich spotkanie miało miejsce już w łonach matek (Łk 1). Ewangelista podaje słowa Elżbiety, że dziecko w jej łonie "podskoczyło" z radości na głos pozdrowienia Marii, niosącej w swoim łonie Zbawiciela świata. Ta radość jest znamienna także w późniejszej działalności Jana, o czym on sam mówi (J 3): 


Znamienne są różnice w pochodzeniu, mimo pokrewieństwa. Podczas gdy Jezus wywodził się z królewskiego rodu Dawida, Jan był przedstawicielem stanu kapłańskiego - jego ojciec Zachariasz należał do klasy kapłańskiej Abjasza (jednej z 24 klas), zaś matka Elżbieta pochodziła z rodu Aarona. Nie poszedł jednak w ślady ojca, posługującego w świątyni, lecz wybrał życie w opozycji do izraelskiego establishmentu religijnego, za to radykalnie ukierunkowane na oczekiwanie i przygotowywanie przyjścia Zbawiciela, nawet za cenę konfliktu z przywódcami żydowskimi na tle religijnym (spór o oczyszczenie - J 3,25). To prowadzenie przez Ducha Świętego oraz radość z nadejścia Mesjasza była powodem jego drogi aż do męczeństwa z ręki siepaczy Heroda. 

Nawet będąc we więzieniu Heroda Jan myślał o przyjściu Mesjasza, widocznie żywo się interesując wydarzeniami. Uczniowie donieśli mu o czynach Chrystusowych. Wydaje się niejasne, dlaczego mimo poznania wielkości Jezusa już podczas chrztu w Jordanie, Jan każe uczniom zapytać, czy to On jest tym oczekiwanym. Czyżby nie ufał do końca swojemu rozeznaniu, które miało miejsce już przed chrztem Jezusa w Jordanie, a jako człowiek trzeźwy i ostrożny chciał polegać ostatecznie dopiero na faktach, które miały potwierdzić proroctwa Starego Przymierza? Raczej, przeczuwając swoją bliską śmierć, chciał zwrócić uwagę swych uczniów na Jezusa, by rozpoznali w Nim Mesjasza i tym samym pozostali wierni posłannictwu Janowemu. Innymi słowy: pytanie dotyczyło nie tyle niepewności czy wątpliwości Jana, lecz miało na celu naprowadzenie uczniów na wiarę w Jezusa jako Mesjasza. Udało się to o tyle, że przynajmniej dwóch z dwunastu Apostołów - Jakub i Jan - było prawdopodobnie najpierw uczniami Janowymi. 

Jezus kazał im odpowiedzieć Janowi tym, co słyszeli i widzieli, czego byli świadkami. Te fakty były potwierdzeniem tego, co Jan rozpoznał już wtedy, gdy Jezus przyszedł do niego po chrzest. A były to fakty, które są wypełnieniem proroctwa Izajasza:



Ten ostatni werset Pan Jezus odniósł do Siebie, czytając w synagodze swojego rodzinnego miasta Nazaret właśnie ten fragment z proroka Izajasza (Łk 4, 16-21):


Reakcja słuchaczy była typowa: niedowierzanie, sprowadzenie sprawy do pochodzenia jako syna Józefa oraz podejrzewanie problemów ze zdrowiem. 

Chodzi więc tutaj o wypełnienie oczekiwania, które ożywiało religię starotestamentalną (i nie tylko). Szczególnie w czasach i sytuacji cierpienia i ucisku - a tego nie brakowało w historii tego ludu - uwydatniał się wątek błagania o wybawienie i oczekiwanie na wyzwoliciela z rodu Dawida, namaszczonego przez Boga, wyposażonego w moc działania i ratowania z niedoli. 

Jezus natomiast właściwie mało odpowiadał ówczesnym oczekiwaniom mesjańskim. Zgorszeniem było, gdy odniósł do siebie słowa proroka Izajasza w synagodze w Nazarecie. Jezus ani nie uzdrawiał wszystkich chorych, ani nie wskrzeszał wszystkich umarłych, widocznie nawet nie chciał wyzwolić Izraela spod panowania pogan. Zgorszeniem było to, że nie nawoływał i nie przewodził zbrojnemu powstaniu przeciw Rzymianom. Zaś szczytem zgorszenia było pojmanie, skazanie na śmierć i ukrzyżowanie. Nawet sam Siebie nie uchronił od hańby krzyża, nie zszedł z krzyża, co także było okazją do szyderstw. Zaś Jan, choć może nie do końca rozumiał Jezusa, to jednak był o tyle zwiastunem tajemnicy krzyża, że nie bał się względów ludzkich, ani nawet Heroda, więzienia i śmierci, lecz nieustraszenie wytykał grzechy i wzywał do nawrócenia, a nie do zbrojnego powstania i odrodzenia państwa izraelskiego. 

Postać Jana, jak została przedstawiona przez samego Jezusa, była także wyzwaniem dla współczesnych. Jan nie był ani trzciną chwiejącą się na wietrze (dziś mówimy o chorągiewce na wietrze), ani elegancko odzianym dżentelmenem, ani gładkosłownym dyplomatą. Czyż obecnie - zresztą jak zawsze w historii ludzkości - ideałem sympatycznego przywódcy czy idola nie jest elastyczność, dopasowanie się do gustów i oczekiwań tłumu? Czyż nie liczy się aparycja i sympatyczny wygląd? Czyż kluczem popularności nie jest bycie zawsze miłym i starannie unikającym wszystkiego, co mogłoby kogokolwiek urazić? 

Ta postać ma jednak większe i szersze znaczenie, ponadczasowy potencjał. Tak się składa, że jest on aktualny szczególnie obecnie. Otóż Pan Jezus, mówiąc o Janie nawiązuje do księgi proroka Malachiasza, której treść stanowi ostra krytyka wobec ówczesnych kapłanów i zapewne nie tylko ówczesnych, skoro są to słowa natchnione przez Ducha Świętego i dane Kościołowi po wsze czasy. Szczególnie aktualne są następujące słowa tego proroka: 



Tak więc prorok Malachiasz ostro gani pobłażliwość kapłanów wobec zła, ich zakłamanie, a właściwie fałszowanie prawdy o Bogu przez mniemanie, jakoby zło było obojętne. Prorok karci zaprzeczenie "Boga sądu", czyli sprawiedliwości Bożej, który za dobre wynagradza, a za złe karze. W końcu zapowiada oczyszczenie ogniem samego stanu kapłańskiego. W tym właśnie duchu i posłannictwie - według świadectwa samego Pana Jezusa - to Jan, syn kapłana Zachariasza, działał i nauczał, wzywając do nawrócenia i zwiastując przyjście Mesjasza, które oznacza sąd i oczyszczenie, szczególnie w dziedzinie religijnej. Jakie to ma znaczenie dla nas obecnie?

W konfrontacji tego fragmentu Ewangelii o Janie ze współczesnością nasuwają się dwie zasadnicze kwestie:
- czy w ogóle czegoś czy kogoś oczekujemy, oraz
- czy oczekujemy Tego, który przyszedł i przyjdzie powtórnie, czyli Jezusa Chrystusa. 

Wydaje się, że mentalność współczesna daleka jest od oczekiwania w ogóle, zwłaszcza od tego, które było charakterystyczne dla czasu Jana Chrzciciela. To był czas ucisku dla Izraela, co oczywiście sprzyjało tęsknocie za Zbawicielem. W okresach pomyślności i dobrobytu słabła w narodzie tęsknota za przyjściem Mesjasza, które wszak ściśle wiązano przede wszystkim z doczesnym dobrobytem i pokojem. Pod tym względem każdy naród, cała ludzkość i każdy człowiek wykazuje podobną postawę: gdy się dobrze powodzi, to łatwo zapomina się o Bogu. Do tego właśnie odnosi się powiedzenie, że jak trwoga to do Boga. Ten odruch uciekania się do Boga jest sam w sobie słuszny i dobry. Natomiast niedobre, bo niesprawiedliwe jest zapominanie o Bogu i Jego wzniosłych obietnicach, gdy się dobrze powodzi i nie doskwierają potrzeby doczesne. W tym znaczeniu niedostatki, troski i cierpienia są błogosławieństwem, gdyż pomagają w uświadomieniu, że dobra doczesne nie są pewne, trwałe i niezniszczalne. Cokolwiek mamy, otrzymaliśmy dzięki dobroci Boga. Często dopiero brak czy utrata tych dóbr pomaga w ich docenieniu. 

Oczekiwanie na Mesjasza w Starym Testamencie miało jednak także wymiar głębszy. Już w Księdze Rodzaju (w tzw. Protoewangelii, Rdz 3,15) jest mowa o potomku niewiasty, który zmiażdży głowę węża-szatana. Ten wątek wprawdzie nie pojawia się często wprost w późniejszych pismach natchnionych, aczkolwiek pragnienie i dążenie do oczyszczenia z grzechów i win jest stale obecne w Starym Przymierzu zarówno w oficjalnym kulcie jak też w modlitwach indywidualnych, zwłaszcza w psalmach. Tylko Bóg może przebaczyć winy i zgładzić grzechy. Dlatego oczekiwanie wybawienia od grzechu jest ściśle związane z boską godnością Mesjasza. Innymi słowy: tylko Syn Boży jako prawdziwy Bóg mógł przynieść Izraelowi i całej ludzkości wybawienie od grzechów, obiecane w Starym Testamencie, a upragnione przez całą ludzkość w sposób przynajmniej pośredni i niewyraźny. 

Pragnienie prawdziwego zbawienia zakłada oczywiście świadomość grzechu, czyli zarówno własnej grzeszności, jak też istotnego związku każdego zła z grzechem. Na tym właśnie polega problem w mentalności współczesnej, aczkolwiek nie tylko współczesnej, gdyż ludzie w każdej epoce niechętnie myśleli o własnych grzechach, ani nie lubili się do nich przyznawać. Jak poświadcza powyższy fragment z proroka Malachiasza, także usprawiedliwianie grzechów przez kapłanów także nie jest nowością. Widocznie już kapłani starotestamentalni mieli tendencję do bagatelizowania zła i grzechu, czy wręcz zamazywania granicy między dobrem a złem, zapominania i pomijania sądu i sprawiedliwości Bożej. Dlatego potrzebny był taki prorok jak Jan Chrzciciel, który według słów Pana Jezusa był kimś więcej niż prorokiem. Dlatego konieczna jest nadal postać tego zwiastuna Zbawiciela, przypominanie jego posłannictwa i działalności także obecnie, zwłaszcza obecnie. Niezbędne jest trwanie jego misji w Kościele, oczywiście wypełnionej w działalności samego Jezusa Chrystusa. Nic z posłannictwa proroków Starego Przymierza nie zaginęło, lecz trwa i żyje w Kościele Chrystusowym. Przypomina nam o tym właśnie tradycyjna liturgia Kościoła, tak zwalczana obecnie. 

Tęsknoty i oczekiwania nie można oddzielić od osoby, której ono dotyczy. Wbrew pozorom nie jest oczywiste i pewne, że wszyscy uważający się za wierzących w Jezusa Chrystusa pragną, tęsknią i oczekują właśnie Jego. Spór o to, kim jest Jezus Chrystus poruszał umysły już Jego współczesnych. On sam nakłaniał uczniów od zadawania sobie pytania, kim On jest, a to nie dla zaspokojenia ciekawości, lecz dla przyjęcia rangi Jego słów - jako prawdy pochodzącej od samego Boga i podawanej przez samego Boga. Cała historia interpretacji Pisma świętego oraz teologii począwszy od starożytności krąży wokół tej kwestii: kim jest Jezus Chrystus. Tak jest nadal, także obecnie, mimo rozstrzygnięć dogmatycznych, które określają wyznanie wiary Kościoła. Wciąż i zawsze w dziejach Kościoła i ludzkości tak będzie, że ludzie, także niewierni swemu posłannictwu ludzie Kościoła, będą tworzyć na doraźny użytek własną, fałszywą wersję tego, kim był i czego nauczał Jezus Chrystus. 

Jak rozpoznać takie zabiegi? Podstawowym kryterium jest zgodność z wiarą Kościoła poświadczoną w Piśmie św. i Tradycji. Szczególnym, uroczystym wyrazem tej wiary jest tradycyjna liturgia katolicka, nie tylko obrządku rzymskiego, lecz każdego o pochodzeniu z czasów apostolskich i od Ojców Kościoła. Tylko ta wiara przekazuje autentycznie, kim był, jest i będzie Jezus Chrystus jako Zbawiciel, który powtórnie przyjdzie, by sprawiedliwie sądzić żywych i umarłych. Dlatego właśnie utrudniany i blokowany jest dostęp do autentycznych źródeł wiary Kościoła, a pośród tych źródeł szczególne miejsce zajmuje liturgia tradycyjna. Równocześnie właśnie sprawiedliwość Boża, która oznacza sąd, karę za zło i potępienie zła, jest obecnie szczególnie atakowana i zwalczana, czy choćby pomijana, na rzecz popularnych a fałszywych nauk, także internetowych. 

Ma to przełożenie i poważne konsekwencje dla konkretnego zachowania, posunięć i nawyków w życiu codziennym, także w dziedzinie kościelnej. Miłosierdzie rozumiane fałszywie jako pobłażliwość dla zła oraz bagatelizowanie grzechu, tudzież pomijanie konieczności autentycznego nawrócenia i pokuty, stało się w ostatnich dziesięcioleciach narzędziem zwalczania prawdy o sądzie Bożym, który według słów Pisma św. już się zaczął w Jezusie Chrystusie i będzie spełniony na końcu czasów (por. Mt 7,2; Mt 11,22.24; Mt 12,36; Mt 12,42; Łk 10,14; J 5,22; J 12,31; Dz 17,31; Dz 24,25; Rz 14,12; 1 Kor 6,2; 2 Kor 5,10; 2 Tes 1,5; 1 Tm 5,24; Hb 9,27; 1 P 4,2.17; 2 P 2,4.9; 2 P 3,7; Jud 1,6; 1 J 4,17; Ap 20,12-13). Zamiast wzywania do nawrócenia, pokuty, zadośćuczynienia i naprawy życia propaguje się fałszywe teologicznie modlitwy jako rzekomo gwarantujące zbawienie wieczne i to zamiast środków, których Kościół od wieków nauczał, które podawał i stosował. To jest oblicze zdrady nauczania wszystkich proroków i samego Jezusa Chrystusa, przekazanego przez Apostołów. To jest droga masowej apostazji i szydzenia z prawdy, którą objawił o Sobie sam Bóg, a którą Kościół zawsze wiernie głosił. Ta prawda jest obecnie nachalnie zastępowana przez rzekome objawienia prywatne, które są sprzeczne z odwiecznym nauczaniem Kościoła. 

Widoczna tutaj ikona-mozaika, przedstawiająca św. Jana Chrzciciela, ukazuje go w postawie uniżenia, oraz z gęstem rąk, który wyraża zarówno wskazanie, jak też prośbę i przyjęcie. Kto trwając w prawdzie tęskni, prosi i oczekuje, ten przyjmuje w pokorze prawdę. Jan Chrzciciel polegał na faktach, nie na swoich wyobrażeniach czy urojeniach. Wierność swojemu posłannictwu dla prawdy Bożej przepłacił krwią. Tą wiernością ściągnął na siebie nienawiść ludzi tego świata, którym wytykał grzeszne życie. Przykładów takiej wierności powinniśmy także dzisiaj pragnąć, gdyż to przygotowuje nas i cały świat na przyjście Zbawiciela w chwale. 


------

Wersja do posłuchania:

Ziarno i zaczyn

 


Przypowieści ewangeliczne mają to do siebie, że na kanwie przykładów wziętych z życia codziennego opowiadają prawdy większe i wyższe. Nie jest też przypadkiem, że Pan Jezus szczególnie często nauczał o królestwie Bożym - nazywanym też "królestwem niebios" i "królestwem niebiańskim" -  i że posługiwał się wieloma przykładami dla wyłożenia wielorakich aspektów w tym temacie. 

Określenie "królestwo" (βασιλεια) oznacza panowanie, władanie, nawiązuje tym samym do ludzkiej, ziemskiej rzeczywistości władzy i jej sprawowania. Równocześnie bliższe określenie, że chodzi o panowanie Boga, panowanie niebiańskie, wskazuje na rzeczywistość transcendentną. Pojęcie "królestwa Boga" jest zakorzenione w Starym Testamencie (Ps 93, 95, 96, 99) i ma konkretną treść w znaczeniu porządku świata stworzonego, pochodzącego od Boga. Równocześnie jest ukierunkowane na rzeczywistość przyszłą, mesjańską, oczekiwaną wraz z przyjściem obiecanego przez proroków Mesjasza (Iz 24; 33; 52, 7). Stąd właśnie bierze się częstość i intensywność tego tematu w Ewangeliach i w ogóle w Nowym Testamencie (w sumie 122 razy). 

W Ewangelii św. Mateuszowej (Mt 13, 31-35) mamy zestawienie dwóch pozornie nie związanych ze sobą przypowieści i porównań. Ich wewnętrzny związek staje się widoczny w dokładniejszym rozważeniu. 


Znamienne jest najpierw to, że te dwa porównania umieszczone są między przypowieścią o pszenicy i chwaście (Mt 13, 24-30, por. tutaj) a jej wyjaśnieniem na prośbę uczniów (Mt 13, 36-43). Skoro uczniowie powracają do poprzedniej przypowieści, prosząc Pana Jezusa o jej wyjaśnienie, to widocznie albo uważali te dwie wtrącone przypowieści - o ziarnie gorczycy i zaczynie - za jasne i oczywiste, albo właśnie niewiele z nich zrozumieli. Ich treść rzeczywiście raczej wychodzi poza horyzonty myślenia uczniów Pana Jezusa i w ogóle słuchaczy. Pragnienie i oczekiwanie królestwa Bożego według ówczesnej mentalności dotyczyło właściwie tylko Izraela, czyli ludu w znaczeniu starotestamentalnym, ograniczonym do biologicznych potomków Jakuba-Izraela. Żywa była obietnica licznego potomstwa Abrahamowego - licznego jak ziarna piasku, jednak nie odnoszono jej do innych narodów i całej ludzkości. Z perspektywy Nowego Testamentu, zwłaszcza historii Kościoła, te przypowieści stają się jaśniejsze, bardziej zrozumiałe i nawet spełnione (św. Augustyn w De civitate Dei utożsamia "królestwo niebiańskie" z Kościołem). Jednak zredukowanie ich treści do wymiaru prorocko-historycznego byłoby poważnym skróceniem i spłyceniem. Nie należy bowiem zapominać o wymiarze duchowym i moralnym Pisma św., także w odniesieniu do tematu "królestwa niebiańskiego".

Wzrastanie należy do najbardziej codziennych procesów i doświadczeń. Każdy człowiek doświadcza tego na sobie, na bliźnich, także na zwierzętach, roślinach. Do czegoś tak naturalnego można tak przywyknąć, że przestaje się zwracać uwagę. A jest to proces fascynujący, zasługujący na reflexję i odkrycie głębszego znaczenia. Jak to możliwe, że z czegoś małego i niepozornego powstaje - czy może powstać - coś okazałego i wielkiego? Czyż dziecko nie chce stale i już być duże? Czyż my wszyscy nie wolimy mieć dużo, a nie mało - czy to zapasów na zimę, pieniędzy, czy wiedzy, znajomych, przyjaciół, dobrych ludzi wokół nas? Czyż nie krzywimy się gorzko, gdy zauważamy, że coś jest małe, że czegoś jest mało, że jest za mało? Przejście od małego ku dużemu i wielkiemu jest czymś tak zwykłym i naturalnym, że inaczej nie wyobrażamy sobie niczego. 

W przypowieści o ziarnku gorczycy paradoxalne jest to, że jest to roślina jednoroczna, czyli naturalnie nie staje się nawet krzewem, tym bardziej drzewem (por. tutaj). O tym zapewne wiedzieli uczniowie i słuchacze Pana Jezusa. Dlaczego więc Pan Jezus mówi, że z ziarna gorczycy wyrasta drzewo?

Z każdym ziarnem jest tak, że najpierw nieodzowne jest obumieranie. To należy do naturalnego procesu wzrostu ziarna. Podobnie jest z Kościołem i widać tutaj wyjątkową - na tle wszystkich innych religij - zgodność z porządkiem stworzenia. Bowiem Kościołowi obumieranie jest istotowo wpisane w jego tożsamość, skoro on został zrodzony i stale rodzi się na nowo z Ofiary na Krzyżu. Tej właśnie Ofierze - złożonej raz na zawsze i wciąż odnawianej - Kościół zawdzięcza swoje istnienie i wzrost. Inaczej być nie może. Dlatego właśnie diabelsko inteligentne ciosy wymierzone w Kościół zawsze godziły w tę życiodajną Ofiarę uobecnianą na ołtarzach świata. 

Z tej Ofiary zrodziły się wszelkie potężne dzieła Kościoła, począwszy od rozkrzewienia prawdy Ewangelii po całym świecie, poprzez okazałe świątynie, podziwiane nawet dzisiaj przez pogan jako pomniki kultury ludzkości, aż po przemianę mentalności społeczeństw w duchu poszanowania godności ludzkiej, także słabych i chorych. 

Ziarno gorczycy samo ze siebie, naturalnie nigdy nie może stać się drzewem. Tym samym chodzi tutaj o inny wzrost - nadprzyrodzony, który może pochodzić tylko bezpośrednio od Boga, w akcie jakby nowego stworzenia. Tym jest właśnie Kościół: bytem wyrastającym poza porządek naturalny. Jak gorczyca sama ze siebie nie może wyrosnąć jako drzewo, tak z garstki rybaków galilejskich, uczniów Pana Jezusa, naturalnie nie mógł powstać Kościół ogarniający całą ludzkość. Mogło się to stać jedynie przez moc nadprzyrodzoną. 

Znamienne są także słowa Pana Jezusa o "ptakach niebiańskich", które gnieżdżą się w gałęziach okazałego drzewa. Tutaj również zachodzi analogia między porządkiem naturalnym i nadprzyrodzonym. Dlaczego nie gnieżdżą się na drzewach ryby, płazy, czy choćby kury? Skoro drzewo wyrasta ku niebu, ku górze, w pewnym sensie ku nieskończoności, to jest odpowiednim mieszkaniem dla tych ptaków, które są niebiańskie, których środowiskiem jest niebo, czyli to, co w górze - wyższe, większe. 

Unoszenie się w powietrzu na wzór ptaka było chyba od zarania dziejów marzeniem człowieka. Według planu Bożej Opatrzności to marzenie ziściło się dopiero w epoce współczesnej. Latanie stało się wręcz powszechne - wprawdzie nie na własnych skrzydłach, ale jednak na wzór ptaka. Nawet najnowocześniejsza maszyna latająca nie jest w stanie uniknąć naturalnego kształtu ptaka stworzonego przez Boga. Czyż nie jest to lekcja pokory dla nas ludzi nowoczesnych, wierzących - nierzadko ślepo - w postęp techniki? Pokory uczą nas także katastrofy lotnicze. W dziejach świata żaden ptak nie spadł na ziemię i nie rozbił się wskutek wadliwości swojej techniki latania czy błędu pilota. Przysłowiowy ptasi móżdżek nigdy nie zawiódł, podczas gdy nawet najnowocześniejsza technologia - wykwit wybitnie inteligentnych mózgów ludzkich - niestety wielokrotnie zawiodła kosztem życia i zdrowia niewinnych ludzi.

Kimże są te ptaki niebieskie w słowach Pana Jezusa? To są mieszkańcy niebios, bywalcy tego, co wysoko, co nieskończone przynajmniej w sensie analogicznym. To jest kierunek, który wskazują gałęzie drzewa, nadany przez Stwórcę i Zbawiciela. 

Tak więc wydaje się, że przykład ziarna gorczycy wskazuje historiozoficznie na dzieje Kościoła Chrystusowego. To jest oczywiście trafne, co widać wyraźnie w faktach historycznych. Jednak istotny i ważniejszy jest aspekt duchowy: ukierunkowanie i wzrastanie ku górze, ku nieskończoności, ostatecznie ku Bogu samemu i życiu z Nim.

Podobnie ma się sprawa z drugim przykładem - zaczynem. Podczas gdy ziarno wskazuje na okazałość zewnętrzną, na expansję, to porównanie do zaczynu przywołuje moc przemieniającą od wewnątrz. Zaczyn stanowi niewielką ilość w porównaniu z całym ciastem. Ma jednak taką wewnętrzną siłę, że przemienia i podnosi, nawet pomnaża, gdyż z ciasta, które już sfermentowało, bierze się zaczyn do następnego, późniejszego chleba. 

Jakże wyglądałby nasz świat, nasza biedna ludzkość bez światła Ewangelii Chrystusowej, światła Bożego Objawienia? Jak by wyglądała cywilizacja? Która cywilizacja by dominowała? Może chińska? Germańska? Może żadna? Czyż ludzkość by się ostała? Czy ludzkość rozwinęłaby naukę i technikę, którą wszak zawdzięczamy szczęśliwemu połączeniu greckiego i rzymskiego umysłu z oczyszczającą mocą Bożego Objawienia? Czy mielibyśmy szpitale, przytułki, domy dziecka, czy raczej byśmy brnęli w wyniszczające i zabójcze wojny plemienne? Można by snuć rozważania i hipotezy. Z całą pewnością potwierdziłyby one kluczową, nawet decydującą i niezbędną rolę kulturotwórczą chrześcijaństwa, a to w oparciu o solidne podstawy źródłowe.

Jednak także tutaj ważniejszy jest wymiar bardziej duchowy i osobisty, gdyż jest on fundamentem dla przemian kulturowych i kulturotwórczych. Nie byłoby cywilizacji chrześcijańskiej i tych wszelkich dobrodziejstw wyrastających z niej gdyby nie było ludzi wewnętrznie przemienionych światłem i życiodajną mocą prawdy Bożego Objawienia, danej całej ludzkości przez Jezusa Chrystusa. Także obecnie, w obecnej zapaści moralnej, kulturowej, cywilizacyjnej, nie ma innej szansy odnowy i odrodzenia jak poddanie się przemieniającej sile prawdy i łaski. A to może i musi uczynić każdy sam, osobiście, choć więzi społeczne powinne pomagać i sprzyjać. 

Jakie wynikają stąd wnioski praktyczne, możliwe, a konieczne do realizowania dla każdego?

Po pierwsze, niezrażanie się w obliczu widocznej także w Kościele zapaści moralnej i duchowej. Kościół nigdy nie był za mały, by nie mógł być ziarnem gorczycy i zarazem zaczynem. Może właśnie dlatego w planie Opatrzności Bożej wierni Chrystusowi obecnie, jak co jakiś czas w historii. muszą się pomniejszyć, by przypominała się na nowo prawda o ziarenku gorczycy. Szczególnie obecnie wydaje się to aktualne, gdy jedynie garstki katolików - duchownych i świeckich - mogą się gromadzić na sprawowanie Najświętszej Ofiary, tej sprawowanej od początku Tradycji Apostołów i zgodnie z nią. Czyż to nam nie uświadamia, że każde dzieło Boże zaczyna się skromnie, niepozornie i pokornie? Czyż przykład zaczynu, który przemienia po cichu i powoli, bez rozgłosu i fajerwerków, nie powinien zachęcać do żmudnej, codziennej przemiany najpierw naszych serc w świetle Bożej prawdy?

Po drugie, to wzrastanie i przemiana muszą mieć konkretną, codzienną postać. To jest życie nieskażoną i niewypaczoną prawdą Bożego Objawienia, przekazywanego przez Kościół poprzez wieki. Dlatego konieczne jest przede wszystkim poznawanie prawd wiary i obyczajów chrześcijańskich. Wiąże się z tym ściśle sprawowanie i przyjmowanie sakramentów świętych, w miarę możliwości według przekazanych przez wieki ksiąg liturgicznych. W końcu niezbędne jest także tworzenie i budowanie więzi społecznych w duchu katolickim, kierujących się bezwzględnie prawdą Chrystusową nauczaną poprzez wieki w Kościele, gdyż tylko takie nauczanie ma certyfikat boskiego pochodzenia i życiodajnej niezniszczalności. 

Panie Jezu, Twoje słowa są duchem i życiem. Spraw, by okazywały się we mnie duchem i życiem. Uchroń mnie przed martwotą duchową. Ożywiaj i prowadź mnie mocą Twojego Ducha Świętego. Amen. 

----

https://www.youtube.com/watch?v=2lLEewPrQfM

Czy wierzyć "Grzegorzowi z Leszna"?

 



Pytanie skierowano do mnie prywatnie. Dotychczas nie wiedziałem nic o tej osobie. Zapoznając się z treściami, które rozpowszechnia, chyba trafiłem na źródło, z którego czerpią osoby zadające mi pytania.

Oto jak się ten człowiek sam przedstawia:


Ponadto przestawia kilka innych osób, w tym także "Cypriana Polaka", o którym już była mowa (por. tutaj):


Tym samym sprawa jest dość jasna: to nie ma nic wspólnego z autentycznymi objawieniami prywatnymi. 

Dość wyraźne są powiązania z tzw. charyzmatyzmem, czyli sektą protestancką grasującą w strukturach Novus Ordo, posługującą się dość często rzekomymi objawieniami prywatnymi, zapewne w celu zwodzenia ludzi, siania zamętu oraz ośmieszania katolicyzmu. Nie oznacza to jednak, że nie występują tam słuszne i prawdziwe treści. Ich obecność służy uwiarygodnieniu osób oraz ich "orędzi". 

Tym samym:

- z całą pewnością nie należy traktować tych osób i treści jako autentycznych objawień prywatnych,

- natomiast należ je traktować zdroworozsądkowo, czyli oceniając według kryteriów rozumowych w świetle prawd wiary katolickiej. 

Przykład:

Mówienie o "prawdziwej" intronizacji, o jej "przyjęciu" itd. świadczy o myśleniu magicznym, czyli w istocie pogańskim, mimo że kontext jest niby chrześcijański i katolicki. Dane osoby mogą posługiwać się słusznymi wątkami i opiniami, co jednak nie dowodem ani na boskie pochodzenie danych treści, ani na wiarygodność tych osób. Zwykle są to osoby albo z zaburzeniami czy wręcz schorzeniami psychicznymi, czy po prostu oszuści szukający zysku na drodze wytwarzania i rozpowszechniania treści pseudoreligijnych. W jednym i drugim przypadku istotną rolę odgrywają wpływy demoniczne. A jak wiadomo, szatan jest bardzo inteligentny i ma bardzo bogatą wiedzę, którą może inspirować zwłaszcza osoby chore psychicznie czy niemoralne. Tym samym wypowiadane przez te osoby trafne spostrzeżenia i uwagi nie są dowodem na działanie Ducha Świętego w nich, gdyż istotna jest całość działalności i przesłania. 

Katolik a sytuacja na granicy

 


Sprawa jest właściwie prosta. Jeśli by chodziło o osoby, które potrzebują schronienia z powodu zagrożenia życia czy prześladowań, to obowiązkiem chrześcijańskim jest udzielenie pomocy. Stąd nie wynika jednak obowiązek przyjęcia na teren naszego kraju, tym bardziej, że Białoruś jest krajem dla tych osób pod tym względem bezpiecznym. Tym samym wystarczy udzielenie pomocy humanitarnej na terenie Białorusi, co oczywiście nie powinno oznaczać wspierania działań władz owego kraju. 

Ponadto należy z góry informować na arenie międzynarodowej, że granice nie są otwarte dla każdego. Każdy kraj ma prawo i obowiązek dbać o bezpieczeństwo swoich obywateli i swojego państwa, które może być zagrożone przez dziką i wręcz bardzo ryzykowną imigrację. Tak jak każdy ma prawo i obowiązek czuwać nad tym, by do jego domu nie dostał się ktoś, kto może stanowić potencjalne zagrożenie dla domowników, tak też i państwo ma obowiązek kontrolować wjazd na swój teren. 

Może być tak, że o schronienie proszą i go potrzebują chrześcijanie prześladowani w kraju islamskim. Wówczas oczywiście jest obowiązek pomocy, o ile te osoby wiarygodnie wykażą, że są chrześcijanami i poszukują schronienia w zagrożeniu życia czy prawa wyznawania swojej wiary. 


Czy wolno mówić brewiarz tradycyjny?

 


Zgodnie z zasadami Kościoła, gdzie naczelną zasadą są prawdy wiary katolickiej, wolno posługiwać się wszystkimi oficjalnymi księgami liturgicznymi, także brewiarzem tradycyjnym. Żadne zarządzenie nie jest w stanie odwołać czy pomniejszyć tej zasady, ponieważ ma ona rangę wyższą i nadrzędną, zakorzenioną w odwiecznej praktyce i nauczaniu Kościoła. Innymi słowy: Kościół nie jest autorytarną sektą, gdzie aktualnie sprawujący władzę decydują o tym, co jest dobre, a co złe, co dopuszczalne, a co zakazane. Prawowita władza kościelna nie może zaprzeczać temu ani zwalczać tego, co zostało ustanowione przez sprawujących władzę w poprzednich pokoleniach. 
Tym samym każdy ma moralne prawo korzystania ze wszystkich ksiąg liturgicznych Kościoła które zostały kiedykolwiek oficjalnie dopuszczone czy wręcz nakazane. 

Do wahających się



Wszyscy wiemy, jak poważnie zmieniło się nasze życie w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy, właściwie prawie już dwóch lat. Jak już na początku straszono, nie wygląda na to, byśmy mogli się spodziewać rychłego odgórnego powrotu do normalności. Tym ważniejsze jest własne zadbanie o normalność, zwłaszcza w dziedzinie religijnej i kościelnej. A jest to szczególne wyzwanie dla tych, którym akurat w tym czasie przypadło podejmować decyzje życiowe.

Paradoxalnie obecna sytuacja może być szansą pod względem religijnym. Skoro władze państwowe i międzynarodowe wydają się prześcigać w narzucaniu swoim "obywatelom" absurdalnych i wręcz nieludzkich sankcyj, a władze kościelne potulnie im wtórują, bądź przynajmniej ulegają, to jakie to ma znaczenie dla życia wiary w wymiarze indywidualnym i społecznym? Czyż nie stawia to pod znakiem zapytania wiarygodności Kościoła, czy przynajmniej jego hierarchii?

Rzeczywiście wiarygodność Kościoła w znaczeniu hierarchii znajduje się w poważnym kryzysie od ponad pół wieku, mianowicie od czasu tzw. reform po Soborze Watykańskim II. Skoro praktyka w głównej, uroczystej dziedzinie kościelnej, jaką jest liturgia, doznała radykalnych zmian, które są zaprzeczeniem dotychczasowej liturgii Kościoła, a w praktyce wręcz podważają prawdy wiary, to nie należy się dziwić, że przynajmniej w powierzchownym postrzeganiu pojawia się pytanie o zachowanie i trwanie tożsamości, tym samym o podstawy wiarygodności. Wprawdzie żaden dokument soborowy ani posoborowy nie podważa wprost prawd wiary katolickiej, jednak w wyniku zarówno braku jasności i precyzji doktrynalnej jak też praktyki - dość wyraźnie odbiegającej od prawd wiary katolickiej - doszło do zapaści w świadomości i wyznawaniu tej wiary. Odwrócenie się mas od Kościoła, co widać w krajach zarówno zamożnych jak też ubogich, oraz drastyczny spadek zainteresowania młodych ludzi drogą życia w stanie duchownym i zakonnym - to jedynie symptomy zapaści wiarygodności Kościoła, zwłaszcza jego hierarchii. 

Rozwiązaniem z całą pewnością nie jest ani dalsze pomieszanie doktrynalne, ani dalsze praktyczne odchodzenie od prawd wiary katolickiej na rzecz mglistej pseudoreligii "ekumenicznej", ani przymilanie się modnym - a narzucanym przez globalne ośrodki władzy finansowej, medialnej i politycznej - trendom i postępującej demoralizacji. Dostrzega to zwłaszcza młode pokolenie, dokładniej ta jego część, która szuka prawdy i dąży do ideałów. Dlatego właśnie akurat młode pokolenie odkrywa i czuje pociąg do tradycyjnego - jasnego i spójnego nauczania Kościoła, oraz jego tradycyjnej liturgii, która konsekwentnie stosuje i wyraża prawdy wiary katolickiej. I dlatego właśnie w ostatnich latach i miesiącach nastąpiło uderzenie nie tylko w liturgię tradycyjną - której przecież nie można zniszczyć - co raczej w młode pokolenie świeckich katolików i duchownych, a to przez brutalne ograniczenie dostępu do sprawowania i uczestniczenia w tej liturgii, która jest nośnikiem czystej, nieskażonej prawdy i pobożności katolickiej. 

Nie będę się tutaj rozwodził o stanie umysłu i serca osób, które te ciosy zamierzyły i wykonały. Każdy zainteresowany ma dość materiału do analiz, reflexji i wniosków. Można się dziwić jedynie, że te osoby w swoim zacietrzewieniu wydają się nie zauważać problemu swojej wiarygodności. Wszak na tym punkcie szczególnie wrażliwi są ludzie młodzi, którzy pragną i szukają autentycznych autorytetów, nie krętaczy, zwodzicieli i oszustów. Pobłażliwością dla słabości czy wręcz dla rozwiązłości - jak to ma miejsce w gadaninie o miłosierdziu, czułości itp. - dają się przekupić i przyciągnąć jedynie osobowości słabe i nadpsute. Zdrowe osobowości kierują się ku prawdzie i realizują się w wyzwaniach, nawet jeśli są wymagające. Dlatego właśnie możni tego świata - niestety w kolaboracji z wieloma przedstawicielami hierarchii Kościoła - usiłują jak najwcześniej zgasić czy przynajmniej stłumić zdrowy idealizm u dzieci i młodzieży przez rozwiązłość, wskutek tzw. edukacji sexualnej i wszechobecnej pornografii. Czyż sytuacja jest beznadziejna?

Nie jest. Dowodem jest prawda, że Pan Bóg w każdym czasie i w każdej sytuacji działa, wzbudza i powołuje ludzi, których zadaniem jest odnowa duchowa - Kościoła i społeczeństw. Tak też jest bez wątpienia obecnie. Sam tego doświadczam, gdy zwracają się do mnie ludzie młodzi spragnieni zarówno czystego nauczania prawd wiary katolickiej, jak też porady duchowej zgodnej z tymi prawdami. Wprawdzie różnie się toczą ich losy. Jak to zwykle bywa w życiu duszpasterza, przeważnie służy się komuś tylko na pewnym etapie jego drogi życiowej. Duszpasterz nie zatrzymuje dla siebie, bo ma służyć bliźnim, nie sobie. 

Dlatego zwracam się tutaj do tych, którzy rozważają pójście drogą powołania kapłańskiego czy zakonnego, zwłaszcza do wahających się. Nie wiem, czy będąc w ich sytuacji miałbym odwagę pójść drogą powołania. W czasie mojej decyzji - a było to ponad 30 lat temu - zaufanie do hierarchii i do Kościoła nie było tak trudne jak obecnie. Jednak z drugiej strony, nie znałem wówczas czystości, wspaniałości i wzniosłości tradycyjnego nauczania Kościoła i jego liturgii. Wtedy nie było internetu, a o Tradycji Kościoła milczały stanowczo także media katolickie. O tyle teraźniejsze młode pokolenie jest w sytuacji o wiele lepszej, choć ma też wiele więcej opcyj życiowych do wyboru. 

Myślę, że obecny czas tzw. pandemii jest w pewnym sensie łaską. Pobudzone w tym okresie nastroje apokaliptyczne - choć zwykle dość płytkie i pochopne - są normalną reakcją na widmo globalnego zagrożenia, nawet jeśli jest to oszustwo, którego właściwe cele nie są do końca jasne. Jeśli czeka nas era niebywałego w dziejach ludzkości i świata zniewolenia, to tym bardziej wezwane do działania są jednostki światłe, szlachetne i odważne. Takich nie brakuje także obecnie, mimo wszystko. A w sytuacji zagrożenia wartości moralnych, lecz także egzystencjalnego tym bardziej aktualne i pilne jest zaangażowanie w dziedzinie duchowej, w zbawienie dusz. 

Niniejszym zwracam się właśnie do tych, którzy dostrzegają taką potrzebę. Zdaję sobie sprawę, że akurat takie osoby - w swojej skromności - nie czują się trafnie opisane chlubnymi przymiotnikami. Dlatego wyjaśniam: Jeśli

- dostrzegasz i rozumiesz, że w kryzysie Kościoła i cywilizacji ratunkiem jest powrót do czystej, nieskażonej doktryny i praktyki katolickiej zwłaszcza w liturgii,

- pragniesz mieć swój udział w tej oczyszczającej odnowie Kościoła i cywilizacji, oraz

- jesteś gotowy (gotowa) poświęcić swoje siły i zdolności, nawet swoje życie, dla tego dzieła ku chwale Bożej i zbawieniu dusz

to właśnie do Ciebie kieruję te słowa zachęty i utwierdzenia w dobrych i szlachetnych zamiarach. 

Być może, a nawet prawdopodobnie nosisz w sobie wątpliwości, może nawet niepewność i lęk, także wskutek świadomości swoich niedoskonałości i słabości. Pamiętaj, że Pan Jezus nie przyszedł powołać doskonałych, lecz grzeszników (Mt 9, 12). 

Św. Franciszek Salezy powiedział (źródło): 


"Wielu ludzi się myli, uważając, że osoby ślubujące doskonałość już nie mogą upadać w niedoskonałości, zwłaszcza osoby zakonne. Jednak zakony nie są po to, żeby gromadzić osoby doskonałe, lecz osoby, które mają odwagę dążyć do doskonałości". 

Zachowuj przede wszystkim czystość woli i zamiarów, czyli motywację płynącą z miłości Boga i bliźniego. Reszty dokona Pan Bóg i będziesz zdziwiony (zdziwiona) potęgą Jego przemieniającej łaski. 

Na koniec zalecenia konkretne praktyczne:

1. Dbaj o życie duchowe, czyli modlitwę i przyjmowanie sakramentów, zwłaszcza Spowiedzi i Komunii św. Cenne jest tutaj trzymanie się liturgii tradycyjnej we wszystkich sakramentach i sakramentaliach, na ile to możliwe, gdyż jest to niezawodna szkoła modlitwy także osobistej oraz zdrowego i dojrzałego życia duchowego. 

2. Do wytrwania i postępu w dobrem potrzebna jest duchowa opieka doświadczonego duszpasterza, który jest bezwzględnie wierny odwiecznemu nauczaniu Kościoła, a nie nowinkom ostatnich dziesięcioleci. 

3. Rozwijaj swoją wiedzę oraz intelekt przez właściwą lekturę, zwłaszcza religijną, ale nie tylko. Sięgaj przede wszystkim do klasyków myśli katolickiej, zwłaszcza do pism świętych, do których sięgały pokolenia katolików. To Cię wyposaży w zdrowe i trzeźwe myślenie, niezbędne do właściwej oceny wszelkich nowości, czyli rozeznania - odzielenia ziarna od plew, którymi jesteśmy nachalnie karmieni odgórnie, zarówno w szkołach i na uczelniach, jak też ostatnimi czasy niestety nawet w dziedzinie kościelnej.

4. Zatroszcz się o swoich bliźnich, pouczając ich w prawdzie katolickiej, jeśli trzeba, także upominając. Ta troska wymaga zwykle tworzenia spotkań i kręgów edukacji oddolnej, aczkolwiek pod opieką kogoś dysponującego odpowiednim wykształceniem zwłaszcza w dziedzinie teologii. 

Te zalecenia możesz stosować już tu i teraz, nawet będąc jeszcze uczniem czy studentem. Poznasz wtedy zarówno trud jak też piękno i radość płynącą z zaangażowania dla chwały Bożej i zbawienia dusz. Jeśli Pan Bóg zechce, to da Ci w odpowiednim czasie usłyszeć wezwanie i poznać powołanie. Wystarczy Twoja wielkoduszna gotowość, a On dokona reszty. 


---
Wersja do słuchania i subskrybowania:


Pszenica i kąkol

 

Przypowieść o pszenicy i kąkolu należy do tych nielicznych fragmentów Ewangelii, które są w stanie zbierać oklaski współczesnego świata. Czyż nie żyjemy w pluraliźmie i tolerancji? Czyż kaznodzieje pozujący na nowoczesnych nie napominają, że nie należy osądzać, nie należy nikogo wykluczać, ani oceniać czy nazywać zło i błąd po imieniu? Czyż nie jest wygodnie i nowocześnie pozwalać zasadniczo na wszystko i każdemu, przynamniej według norm i nakazów tzw. społeczeństwa otwartego? Przyjrzyjmy się tej przypowieści (Mt 13). 


Jest oczywiste, że siewcą jest Bóg. Nasieniem jest wszelkie dzieło Boże, gdyż wszystko, co Bóg uczynił i czyni, jest dobre, jak czytamy w Księdze Rodzaju (1). Tym nasieniem jest człowiek, stworzony na obraz i podobieństwo samego Boga, czyli jako odblask Bożej doskonałości, wyrazistej w pierwotnej świętości przed grzechem pierworodnym. Człowiek został posiany przez Boga na ziemię pośród innych stworzeń, by przyniósł owoc jako dzieło dobroci Bożej. 

Człowiek otrzymał wszystko od Boga, wszelkie dobra - swoje istnienie, swoje zdolności i siły - i w tym znaczeniu jest glebą. Bóg nie zasiał tylko raz, lecz poprzez całe dzieje ludzkości zasiewał i nadal sieje swoje słowo, oświecając każdego człowieka, który na ten świat przychodzi, jak mówi św. Jan Ewangelista w Prologu, ale też przez swoich mędrców i proroków, pouczając przez nich i napominając ludzkość. Słowem Boga raz na zawsze wypowiedzianym, ostatecznym, zawsze żywym i obecnym jest Jego Syn - Jezus Chrystus. To Słowo, upadłszy w ziemię, nie przestaje przemawiać przez Kościół, w którym jest On obecny. 

Tak więc dobrym nasieniem jest najpierw dzieło stworzenia oraz pierwotna świętość człowieka, a w szczególności każde słowo pochodzące od Boga jako Jego Objawienie, poświadczone przez patriarchów i proroków, ostatecznie ukazane w Jego odwiecznym Synu, który stał się Człowiekiem. 

Jednak jest też inne nasienie - zasiane przez nieprzyjaciela, którym jest diabeł. Tłumaczenie greckiego słowa ζιζάνια jako "kąkol" nie jest trafne (por. tutaj). Słowo to bowiem oznacza właściwie życicę, czyli roślinę często występującą wówczas w Palestynie, a bardzo podobną do pszenicy. 

Dopiero gdy roślina wyda kwiaty a zwłaszcza owoce, można ją łatwo odróżnić od pszenicy. Zaś jej owoce są trujące zarówno dla człowieka jak też dla zwierząt, w przeciwieństwie do pszenicy, która była i jest cennym, codziennym pożywieniem. Tak więc diabeł zasiał - i nadal sieje - to, co szkodzi życiu i zabija, choć przez pewien czas nie jest łatwo rozpoznawalne jako takie. 

Bliższy opis tego zasiewu znajdujemy już w Księdze Rodzaju. Wobec pierwszych rodziców szatan zasiał nieufność i podejrzliwość wobec Boga, oraz pobudzenie ambicji do bycia "jako bogowie". To wszystko oczywiście sprytnie owinięte w kłamstwo i krętactwo. Szatan wmawia ludziom, że Bóg im czegoś skąpi, oraz podżega ich do buntu przeciw Bogu. Zamiast wdzięczności za dary Boże, wpaja im - i nam wszystkim po wsze czasy - idiotyczne pragnienie bycia równymi Bogu. To złe nasienie jest zasiane we wnętrzu człowieka, tuż obok dobrego nasienia pochodzącego od Boga. Gdy w duszy człowieka rośnie wiara, wtedy też pojawiają się przeciwności, lęki i wątpliwości. Gdy jaśnieje nadzieja, to też wkrada się zuchwałość. Gdy rozpala się miłość, to też wciska się egoizm, zapatrzenie w siebie i subtelna zazdrość. To są właśnie nasiona diabelskie. One sięgają głęboko, aż do samego serca człowieka, tam zapuszczają korzenie i wysysają z niego życiodajne soki, które powinny służyć dobru. Takie nasienie diabeł zasiał na początku dziejów ludzkości i sieje poprzez całe dzieje, także dzisiaj, i będzie to czynił aż do końca świata. 

Ważne są okoliczności tego diabelskiego posiewu: nieprzyjaciel posiał, gdy ludzie spali. Ludzie spali, nie gospodarz. Gospodarz wiedział widocznie, gdy nieprzyjaciel w noc przyszedł, żeby zasiać chwast. W świecie przyrody chwastów nie trzeba siać, one same wyrastają. Ludzie śpią, bo się nie spodziewają zasiewu chwastu, zwłaszcza w nocy. Ten nocny zasiew wyraźnie wskazuje na siewcę: jest nim ten, którego porą jest noc, ciemność, który unika światła. To jest taktyka złego. I jest to postępowanie każdego, kto czyni zło. Dlatego Pan Jezus powiedział do Nikodema (J 3):


Gdy diabeł siał, ludzie spali - mówi Pan Jezus w przypowieści. Czyż Ewa spała, gdy szatan zasiał w jej serce złe nasienie? Czyż Adam spał, gdy przyjął od niewiasty i zjadł owoc? Czyż śpią ci wszyscy, którzy przyjmują diabelskie nasienie grzechu do swoich serc? Tutaj nie chodzi o sen ciała, lecz o sen ducha. To z braku czujności, braku trzeźwości duchowej człowiek daje się zwieść szatanowi. Ileż grzechów byśmy uniknęli, gdybyśmy nie dali się omamić mrzonkami szczęścia, pozorami dobra czy choćby przyjemności? Czyż nie doświadczamy za każdym razem, że przyjemność płynąca z grzechu jest krótkotrwała, przelotna i płytka? Że ona już po chwili przemienia się w niesmak, gorycz, a z czasem w jeszcze większe i coraz większe łaknienie, które coraz trudniej zaspokoić? Wybujała zmysłowość usypia i zaćmiewa nawet zdrowy rozsądek, osłabia wolność woli i wypacza aktywność umysłu. Jakże głupie było marzenie pierwszych rodziców o byciu równymi Bogu? Jakże absurdalny jest każdy grzech, skoro nie daje i nie może dać zaspokojenia, które obiecuje... Tak to jest, ponieważ pochodzi od ojca kłamstwa i nieprzyjaciela Boga i rodzaju ludzkiego. 

Oto zasiane jest dobre nasienie i złe nasienie. Jedno i drugie wzeszło. Tak jest też w człowieku, w każdym z nas: gdy ukazują się zdolności, szlachetne pragnienia, pobożność, to widać też słabości, próżność, egocentryzm, pychę. 

A ludzie dziwili się, że wzeszły chwasty. Słusznie wiedzieli, że gospodarz zasiał dobre ziarno. To jest odwieczne pytanie o pochodzenie zła, podnoszone też regularnie przez ateistów. Tak niektórzy negują istnienie zła, twierdząc, że jest ono jedynie inną postacią dobra. Inni uważają, że zło pochodzi z ludzkich błędów, słabości i przeciwności. Według nich wady ludzkie są jedynie inną postacią cnót. To prowadzi do myślenia, że zło jest czymś dobrym jako inna forma dobra, i tym samym także pochodzi od Boga. Niepotrzebne jest więc Zbawienie, wewnętrzna przemiana w nawróceniu ku Bogu, niepotrzebny jest im Zbawiciel - ten, który niweczy wszelkie dzieło szatana przez działanie Ducha Świętego i łaskę uświęcającą. A to jest fundamentalne zakłamanie, pochodzące od samego szatana, blokujące w człowieku zdolność do nawrócenia i poprawy życia. 

Dlatego gospodarz odpowiada jasno: zło nie pochodzi od niego, ani nie zostało pierwotnie zasiane w serce człowieka, lecz przyszło dopiero później na ten świat jako dzieło tego, który jest nieprzyjacielem Boga i rodzaju ludzkiego. Dlatego wiemy też, to dzieło szatańskie zostanie oddzielone od dzieła Bożego i precz wyrzucone. Nie ma, nie może być i nie będzie ani zgody, ani równowagi między nasieniem dobrym i nasieniem złym. Tym samym fundamentalnie chybione jest myślenie, jakoby nie było istotowej, wewnętrznej i absolutnej sprzeczności między dobrem a złem. Dlatego nie może być zgody na zło i dlatego właśnie w przyrzeczeniu chrzcielnym wyrzekamy się szatana i wszystkich spraw jego. 

Gdy słudzy usłyszeli, że chwast pochodzi od nieprzyjaciela, zapytali gospodarza: "chcesz, żebyśmy poszli i wyrwali chwast?". Pytanie ze wszechmiar słuszne, gdyż jest to rzeczywiście sprawa gospodarza. Czyż sługa Boży nie dąży słusznie do wyrwania ze swojego serca i z serc bliźnich już nawet kiełkującego zła? Czyż nie życzymy sobie, by nie było złych ludzi na tym świecie? Czyż nie dlatego budowane i utrzymywane są więzienia, by złoczyńców odseparować od społeczeństwa, o ile nie można im wymierzyć kary śmierci? Czyż nie dążymy do wyeliminowania wszelkiego zła na tym świecie - przestępstw, zbrodni, chorób, cierpienia, nędzy? Poniekąd słusznie. Jednak zbyt jednostronnie, gdyż myślimy wtedy tylko o chwaście, nie o pszenicy. Gospodarz natomiast dba bezwarunkowo o drogocenną pszenicę i dlatego nie pozwala na wyrwanie chwastu, by słudzy przy tym nie zaszkodzili pszenicy. I żeby oni i żebyśmy my wszyscy pamiętali, że to jest pole gospodarza, jego zasiew i jego dzieło, o które on dba najlepiej czyniąc wszystko we właściwym czasie, także nakazując sługom - czyli nam wszystkim - we właściwym czasie. 

Tę różnicę w podejściu widzimy wyraźnie we współczesnym rolnictwie: chwasty niszczone są chemicznie, nie bacząc na to, jakie to ma konsekwencje dla zboża. Gdy patrzymy wczesnym latem na pola zbożowe, to widzimy w zbożu nawet ślady kół po maszynach opryskujących pole trucizną herbicydową. To są ślady zniszczonego zboża, już nawet pomijając dostające się do niego substancje chemiczne, toksyczne dla człowieka i dla zwierząt, powodujące prawdopodobnie wiele chorób tzw. cywilizacyjnych, zwłaszcza nowotwory. Tak jest w dziedzinie rolniczej, a tym bardziej w dziedzinie duchowej. Dobro i zło zakorzenione w sercu człowieka istnieją nie obok siebie, lecz są splecione ze sobą. 

Nie oznacza to, jakoby nie było różnicy między pszenicą i chwastem, i że należałoby być obojętnym na tę różnicę (byłby to fatalny błąd indyferentyzmu). Wszak - jak mówi gospodarz - w swoim czasie dojdzie to wyrwania chwastu spośród pszenicy i zniszczenia go. Jednak trzeba cierpliwości, aż jedno i drugie dojrzeje, gdyż wtedy dopiero słudzy będą w stanie odróżnić chwast od pszenicy, żeby pszenica była bezpieczna. 

Widzimy to w naszym życiu duchowym: dążymy do osiągnięć w nauce, sporcie, w sztuce, co jest na pewno dobre, gdyż służy nie tylko danej jednostce, lecz także społeczności, nawet całej ludzkości. Jednak ambicja i sukces mają swoją ciemną stronę - bezwzględność, brak równowagi w innych dziedzinach życia, a zwłaszcza wyniosłość i pycha. Podobnie jest z codziennymi przeżyciami, zarówno zmysłowymi jak też duchowymi. Pan Bóg stworzył nas zdolnymi do odczuwania przyjemności w poznaniu prawdy, w doznaniu piękna, ale także z dobrego jedzenia i z miłości cielesnej. Jednak każdy rodzaj przyjemności może prowadzić do egoizmu i powodować uzależnienie, także bardzo destrukcyjne dla życia zarówno duchowego jak też biologicznego. Może to mieć miejsce również w czymś tak szlachetnym jak dawanie jałmużny: nawet gdy dajemy ją z dobroci serca, to jednak łatwo się może wmieszać zadowolenie ze siebie, wręcz duma, jak w przypadku faryzeusza, o którym mówił Pan Jezus (Łk 18, 9-14). 

Czyż nie widzimy wiele zła także w Kościele - niezdrowe ambicje, karierowiczostwo, zazdrość, obłudę? Czyż nie dostrzegamy w sobie samych egoizmu, pozowania, gnuśności, nawet wręcz podłości? Aż w świętych porywach duchowych wyrywa się z serca wołanie wraz z psalmistą: "stwórz, o Boże, we mnie serce czyste!" (Ps 51,12). Dlaczego Bóg nie uwolnił nas raz na zawsze od wszelkiego zła i ciągle musimy prosić "wybaw nas ode złego"? (Mt 6, 15) Gdy św. Paweł skarżył się Bogu na "posłańca szatana", który mu doskwiera, usłyszał odpowiedź: "wystarczy ci Mojej łaski" (2 Kor 12, 7-9). Tak więc oścień w ciele musiał pozostać, widocznie dla dobra duszy Apostoła i ku pouczeniu dla nas wszystkich. 

Może więc przynajmniej złych ludzi należy usunąć z tego świata, czy choćby wykluczyć ze społeczeństwa? Czyż świat nie byłby lepszy bez zbrodniarzy, oszustów, rozpustników, darmozjadów, głupich, podłych itd.? Ale czyż nie jest tak, że w każdym z nas tkwi coś z tego, czym gardzimy u innych? I odwrotnie: czy możemy z całą pewnością powiedzieć, że nawet w zbrodniarzu nie tli się jakiś choćby nikły płomyk dobra, który może go prowadzić do nawrócenia jak w przykładzie dobrego łotra na Golgocie? (Łk 23, 39-43)

Tak więc jeszcze raz: gospodarz nie pozwala sługom wyrwać chwastu przed czasem, ponieważ zależy mu na pszenicy, a słudzy, mimo szczerych chęci i dobrej gorliwości, mogliby jej zaszkodzić, gdyby zabrali się do oddzielenia bez nakazu gospodarza w odpowiednim czasie. Skoro gospodarz dopuścił zasianie chwastu przez nieprzyjaciela oraz pozwala mu rosnąć aż do czasu żniwa, to widocznie to jest dobrze dla pszenicy. Pamiętajmy: żecica, o której tutaj mowa, jest trująca dla ludzi i zwierząt. Gdyby na polu rosła tylko pszenica, to by łatwo przyciągała zarówno dzikie zwierzęta jak też złodziei, którzy chcieliby żerować nie pracując dla plonów. Tak więc żecica chroni pszenicę i służy jej uprawie. Celem gospodarza jest zebranie pszenicy do swojego spichlerza, całego swojego zasiewu, a cenne jest każde źdźbło pszenicy. Dlatego właśnie nie pozwala sługom wyrywać chwastu przed czasem. 

A nieuchronnie nadchodzi czas żniwa. W czas zasiewu dobre ziarno było pierwsze. Teraz gospodarz nakazuje najpierw zebrać chwast i to nie byle jak, niechlujnie, lecz każe związać w pęczki, żeby żadne źdźbło nie pozostało, żeby się nie rozproszyło, a wszystek chwast został dokładnie zebrany i spalony. Przez cały czas od zasiewu aż do żniwa zarówno pszenica jak i żecica czerpały pożywienie z tej samej gleby, wodę z tego samego deszczu, ciepło i światło z tego samego słońca. Teraz następuje oddzielenie - radykalne, dokładne, wręcz skrupulatne: chwast idzie na spalenie, natomiast pszenica do spichlerza gospodarza. To jest Sąd Ostateczny. Historia ludzkości i wszechświata dobiega końca. Zaś historia każdego człowieka kończy się wraz z jego odejściem z tego świata do wieczności: to jest dla każdego z osobna czas żniwa. 

Pan Bóg zasiał w każdym z nas Swoje dary przyrodzone i nadprzyrodzone. Każdemu dawał i daje łaski potrzebne do zbawienia, czyli żeby był urodzajną glebą i cenną pszenicą, którą chce mieć u Siebie w spichlerzu na zawsze. Jakim będę plonem? Czy i co pozostanie we mnie po spaleniu tego, co pochodzi z wysiewu diabła?

Boże mój! Dziękuję za dobre ziarno, które posiałeś we mnie. Daj, proszę, żeby wydało owoc. Oczyść mnie ze wszelkiego nasienia, które pochodzi od złego. I zabierz mnie do Swojego wiekuistego spichlerza. Amen. 


---

Wersja do posłuchania i subskrybowania:

https://youtu.be/1OkjllV6UU4