Zasady komentowania: bez anonimowych komentarzy

Czy mamy pewność zbawienia?

 


Według wiary i teologii katolickiej nie możemy mieć pewności, że osiągniemy zbawienie, czyli że dana osoba osiągnie zbawienie. Teologicznie pewne jest, że Pan Bóg każdemu człowiekowi daje możliwość osiągnięcia wiecznego zbawienia.

Nie możemy mieć pewności co do własnego zbawienia zwłaszcza z następujących powodów:

- nie wiemy, czy do końca wytrwamy w łasce uświęcającej, nawet jeśli obecnie żyjemy w łasce,

- to Pan Bóg nas osądzi, a nie my samych siebie.

Z naszej strony możemy i powinniśmy dołożyć wszelkich możliwych starań, żeby żyć w łasce uświęcającej, oraz żywić ufność w łaskę Bożą, nie w nasze zasługi.

Owszem, w momencie śmierci zdarzają się oznaki, że dana osoba idzie prosto do nieba, gdy np. umiera spokojnie i pogodnie, niekiedy wręcz z uśmiechem. To jednak nie stanowi pewności, zwłaszcza nie w ten sposób, by dana osoba mówiła o sobie, że idzie do nieba, ponieważ idzie najpierw na sąd Boży. 

Tym samym te cytowane słowa Jana Pawła II są albo inscenizacją (która jest raczej nieprawdopodobna w momencie śmierci), albo wymysłem, czyli kłamstwem. Być może Jan Paweł II kiedyś wypowiedział te słowa na jakiś czas przed śmiercią, mając na myśli, że przygotowuje się na odejście z tego świata. Natomiast jeśli wierzył po katolicku, to z całą pewnością nie powiedział tych słów w momencie swojej śmierci, gdyż byłoby to coś w rodzaju autokanonizacji, czyli oszustwa nie licującego ani z powagą chwili, ani z urzędem, ani z wiarą katolicką. 

Pewność zbawienia ma natomiast miejsce w herezji protestanckiej, oczywiście fałszywa pewność. Wynika ona z tego, że według tej herezji wystarczy akt wiary w zasługi Chrystusa, by mieć tę pewność, niezależnie od uczynków, czyli wkładu człowieka w swoje zbawienie przez współdziałanie z łaską. Jednak nigdy nie możemy mieć pewności, że czynimy wszystko, czego wymaga to współdziałanie, a przede wszystkimi powinniśmy w pokorze uniżać się przez Majestatem Bożym, w uznaniu naszej grzeszności i niegodności, a ufając w dobroć Bożą. Stąd właśnie bierze się powaga i wyjątkowy charakter tradycyjnych obrzędów żałobnych, czego wyrazem jest czarny kolor liturgiczny. 

Określenie "odejście do domu Ojca" jako synonim odejścia do wieczności czyli śmierci jest po prostu herezją o znamionach zarówno negacji piekła i czyśćca, jak też fałszywej pewności zbawienia w duchu protestanckim. 

Czy wolno grzeszyć dla ratowania życia?


Chodzi o materiał o kobiecie, która w warunkach okupacji oddawała się niemieckiemu oficerowi dla ratowania życia Żydów:


Nie wiem nic o tej kobiecie, ale dość widoczne jest, że materiał jest tak spreparowany, by przedstawić ją jak bohaterkę. Podkreślam: nie oceniam jej całościowo, ponieważ brakuje mi wiedzy, a filmik nie jest wystarczającym źródłem. Prawdopodobnie źródłem dla filmu są wspomnienia jej samej, co oczywiście nie może być wystarczające do obiektywnej oceny, a najwyżej dla stanu jej sumienia i subiektywnego poczucia winy. 

Drugie zastrzeżenie: sprawa dotyczy oczywiście sytuacji wojny i okupacji, czyli nadzwyczajnej i extremalnej. Czynnik sytuacyjny oczywiście nie może mieć wpływu na moralną ocenę postaw, a ma znaczenie jedynie dla osobistej winy i jej ciężaru. Innymi słowy: według etyki katolickiej - i każdej prawdziwej - sytuacja czyli uwarunkowania historyczne nie mogą sprawić, by czyn sam w sobie zły stał się dobry czy przynajmniej neutralny moralnie, lecz mogą jedynie pomniejszyć - choć nie usunąć - odpowiedzialność osobistą osoby, która go popełniła. Inaczej jest w innych systemach etycznych, zwłaszcza w żydowskim: dobre jest to, co służy narodowi żydowskiemu, a złe to, co temuż szkodzi. 

Co do samej sprawy. Sprawa jest oczywiście analogiczna do kwestii dopuszczalności kłamstwa dla ratowania życia: chęć ratowania życia doczesnego nie może sprawić, że grzech - czy to kłamstwo, czy rozwiązłość - przestaje być grzechem. W przypadku rozwiązłości ciężar jest o tyle większy, że jest to grzech dwóch osób. 

Tak więc filmik ten jest jednym z wielu przykładów nachalnego wpajania nam fałszywej etyki, a właściwie braku etyki przez sprowadzanie jej do żydowskiej "etyki" sytuacyjnej. 

Jest to działanie szczególnie perfidne, gdyż wykorzystuje zwykłe ludzkie współczucie i chęć pomagania, która cechuje każdego człowieka z elementarnym wyczuciem moralnym. Jednak w istocie mamy tutaj do czynienia z manipulacją zmierzającą do wpojenia fałszywych wzorców reprezentujących dogłębnie niemoralną zasadę, według której cel uświęca środki, która to zasada jest stale fundamentem wszelkich zbrodniczych systemów, zwłaszcza takich jak komunizm i nazizm. A ich korzeniem jest w sposób dość widoczny pseudoetyka talmudyczna, sprzeczna zresztą z etyką religii Mojżeszowej, która jest obiektywistyczna, nie sytuacyjna. 

Podziękowanie

Z przyjemnością kieruję do P. T. Czytelników comiesięczne podziękowanie wraz z aktualną statystyką. 

Oto aktualna statystyka (na dzień 31.7.2024): 


Przebieg w skali ostatniego roku wygląda następująco:


Jak pokazuje statystyka, codziennie korzysta z bloga średnio ponad 1000 i więcej osób, w zależności od częstotliwości nowych wpisów. Datki o różnej wysokości - a każde wsparcie się liczy - ofiarowało od początku istnienia bloga w sumie około trzydziestu osób. Kilka osób wspiera blog regularnie, co jest szczególnie cenne, niezależnie od wysokości ofiar.  

Za wsparcie bloga - Bóg zapłać!  Wszystkich darczyńców wspominam w memento każdej Mszy św.

Datki można wpłacać na numer konta (IBAN):

94 1020 4274 0000 1102 0067 1784



Dla przelewów z zagranicy:

PL 94 1020 4274 0000 1102 0067 1784

Kod BIC (Swift): BPKOPLPW

X. Michał Sopoćko prekursorem Novus Ordo (z post scriptum)


Jest źródłowo obficie i obszernie poświadczone, że x. Michał Sopoćko, główny promotor rzekomych objawień przeżytych przez s. Faustynę Kowalską, był gorliwym i nachalnym promotorem tzw. niedzieli miłosierdzia w pierwszą niedzielę po niedzieli Zmartwychwstania Pańskiego. Słusznie napotkało to na sprzeciw zarówno wielu teologów jak też większości biskupów polskich. Argumenty były różne. Temat czeka na osobne opracowanie. Tymczasem wskażę jedynie na dość prosty i zwykle pomijany fakt, że temat Bożego miłosierdzia jest dość jasno i wyraźnie obecny w tradycyjnej liturgii rzymskiej, czyli tej sprzed reformy promulgowanej przez Pawła VI. Nie było więc żadnego słusznego powodu do wprowadzania osobnego święta czyli niedzieli dla tej tematyki. Oto dwa najsilniejsze przykłady, jeden z drugiej niedzieli po niedzieli Zmartwychwstania Pańskiego, drugi z dziesiątej niedzieli po Zesłaniu Ducha Świętego:



W pierwszym przypadku jest to śpiew na wejście, introitus, w drugim oracja. Oracja jest szczególnie ciekawa i ważna, ponieważ odpowiada ona dokładnie temu, co św. Tomasz z Akwinu mówi w kwestii o miłosierdziu, mianowicie, że Bóg pokazuje Swoją wszechmoc najbardziej w przebaczeniu i zmiłowaniu. Uwaga: św. Tomasz nie mówi, że miłosierdzie Boże przewyższa sprawiedliwość czy inne przymioty Boga, jak to głosi x. Sopoćko i jego sekta. W całej teologii katolickiej, ani w Piśmie św., ani w Tradycji Kościoła, nie ma podstaw do takiego twierdzenia. To jest wymysł x. Sopoćki, który zresztą najprawdopodobniej jest właściwym autorem "Dzienniczka" s. Faustyny wraz z tą całą fałszywą, właściwie heretycką i bluźnierczą ideologią miłosierdzizmu. 

Sopoćkowy miłosierdzizm był zatem dość wczesnym i zarazem oryginalnym atakiem na tradycyjną liturgię katolicką w postaci Missale Romanum św. Piusa V, którego tenże święty papież nie był autorem, lecz tym, który zarządził stosowanie tradycyjnego, praktykowanego od wieków rzymskiego obrzędu mszalnego w całym Kościele.

Oszukańcze twierdzenie x. Sopoćki, jakoby Pan Jezus żądał wprowadzenia niedzieli miłosierdzia Bożego w pierwszą niedzielę po Zmartwychwstaniu Pańskim, jest szczególnie absurdalne i bezczelne, gdyż oznacza, jakoby Pan Jezus chciał zmienić tradycyjny mszał rzymski, skoro tenże mówi wyraźnie o miłosierdziu Bożym w dwie inne niedziele roku liturgicznego. 

Wobec tego przyznam, że nie rozumiem, jak ktoś znający mszał św. Piusa V oraz uważający go - co jest teologicznie pewne - za dzieło Ducha Świętego może nie dostrzegać tej sprzeczności, czyli właściwie bluźnierczej natury pomysłu Sopoćkowego. Sprawa jest prosta: Mszał św. Piusa V nie jest i nie może być przypadkowym i tymczasowym ludzkim pomysłem, lecz dziełem Ducha Świętego, który prowadzi i uświęca Kościół przede wszystkim poprzez ten mszał. Tak więc domaganie się przez x. Sopoćkę jego gruntownego przerobienia, a właściwie usunięcia, jest jest subwersyjnym pomysłem, który nie tylko podważa świętość i nieomylność Tradycji Kościoła poświadczonej w mszale św. Piusa V, lecz bezczelnie i bluźnierczo przypisuje to domaganie się Panu Jezusowi, który rzekomo ukazał się s. Faustynie. Zauważmy: tutaj nie chodzi o to, w którą niedzielę Kościół wspomina szczególnie i świętuje prawdę o Bożym miłosierdziu. Chodzi o to, że tym samym de facto podważana jest teologiczna doskonałość liturgii tradycyjnej - i to rzekomo przez samego Pana Jezusa, co jest szczególnie zuchwałym bluźnierstwem. Teologicznie i pastoralnie fałszywe jest oczywiście także wyróżnianie jednego przedmiotu Boga z pominięciem innych przymiotów. Do czego taki zabieg prowadzi, tego jesteśmy obecnie świadkami szczególnie w działaniach Franciszka, co do których zresztą mają zastrzeżenia także mało rozgarnięci wojtylianie i ratzingerianie nie wykazujący przywiązania czy choćby docenienia liturgii tradycyjnej, a niestety nie dostrzegający związku poczynań ich idoli z poczynaniami obecnego pontyfikatu. 

Tak więc wygląda na to, że mamy do czynienia z akcją zaprogramowaną długoterminowo i to nie dopiero wraz z Vaticanum II. Jednym z prekursorów fałszowania katolicyzmu, którego obecnie już nie można nie dostrzec, jest z całą pewnością x. Michał Sopoćko. A Kościół w Polsce został perfidnie porażony hańbą wypromowania tego bluźnierczego kultu. 



Post scriptum

W komentarzach pojawiła się wskazówka na jeden z argumentów wytaczanych przez x. Sopoćkę, mianowicie, że w Krakowie od XVII w. istnieje kościół Bożego Miłosierdzie i tym samym kult Bożego Miłosierdzia nie jest nowością. 

Zacznijmy od faktów. Na stronie tegoż kościoła rektoralnego (tutaj) znajduje się krótka jego historia, gdzie czytamy:


Podana jest też fotografia fragmentu cytowanego dokumentu:


Oto poprawne tłumaczenie:

"Tego samego roku dnia 25 października tenże podpisany Najwielebniejszy Pan konsekrował kościół Miłosierdzia Bożego oraz trzy ołtarze: główny ku czci Podwyższenia Świętego Krzyża, drugi ku czci Najświętszej Marii, trzeci ku czci św. Antoniego z Padwy, oraz umieścił w nich relikwie świętych męczenników Aureliusza i Witalisa."

Jest więc mowa o konsekrowaniu kościoła oraz znajdujących się w nim ołtarzy. Rzeczywiście konsekrowanie Miłosierdziu Bożemu jest dziwne, ponieważ w kalendarzu liturgicznym nie było takiego święta, a tytuł kościoła zawsze miał swoje święto patronalne (związane z odpustem). Sprawa jest więc zagadkowa. Tytuł tego kościoła wziął się najprawdopodobniej z celu, któremu służył, tzn. ma z pewnością związek z domem dla ubogich, którym służył. Jest to więc raczej tytuł zwyczajowy, potoczny, i wynika z charytatywnego charakteru tego miejsca. Natomiast właściwym, kanonicznym tytułem tegoż kościoła było zapewne Podwyższenie Świętego Krzyża wraz z tymże świętem patronalnym. Należałoby to sprawdzić w dokumentach tego kościoła względnie parafii, do której należał. W każdym razie fałszywie jest twierdzenie x. Sopoćki, jakoby z faktu istnienia tego kościółka wynikało praktykowanie święta Miłosierdzia Bożego. Czym innym jest bowiem tradycyjne, charytatywne znaczenie, a czym innym treść nadawana temu pojęciu przez "Dzienniczek" oraz działalność x. Sopoćki. 

Co jest kłamstwem? Czyli x. Szymon Bańka FSSPX kłamie i demoralizuje (z post scriptum)


Niestety po raz kolejny muszę poruszyć działalność internetową tego człowieka, który nadal w swojej ignorancji połączonej z pewnością siebie i zadowoleniem ze siebie mami ludzi fałszywymi treściami, podając je jako rzekome tradycyjne katolickie nauczanie. Oto jego kolejny popis:


Temat jest bardzo ważny, wypowiadałem się już w temacie (por. tutaj). X. Bańka mija się także w tej sprawie z katolicką teologią moralną, mimo tego z typowym tupetem sprzedając swój bełkot jako teologię katolicką. Prosty dowód: nie jest on w stanie podać żadnego tradycyjnego podręcznika katolickiej teologii moralnej na poparcie swoich słów. Z prostego powodu: takowego nie ma. Tak więc x. Bańka opiera się najwyżej na tym, co mu nawciskano w seminarium FSSPX w Zaitzkofen, co świadczy dość haniebnie o tej instytucji, która przechwala się rzekomo tradycyjnie katolickim nauczaniem, co - jak widać na tym przykładzie - nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością. 

Kluczową tezą x. Bańki jest porównanie ósmego przykazania Dekalogu do siódmego, wraz z tradycyjnie brzmiącym odróżnieniem między materią i formą. Tutaj jak zwykle popełnia on pomieszanie, które świadczy albo o braku wiedzy, albo o kłamaniu na doraźny użytek, albo o jednym i drugim. Ostatecznie chodzi o to, co jest kradzieżą bądź kłamstwem. Według delikwenta kradzieżą zabronioną przez przykazanie nie jest przywłaszczenie sobie pożywienia w sytuacji głodu. Z tego delikwent wyciąga wniosek, że także to, czy powiedzenie nieprawdy jest kłamstwem, zależy od okoliczności tego powiedzenia. Nie wiem, czy to jest oryginalny pomysł delikwenta, czy go wspaniałomyślnie zaczerpał z wykładów w Zaitzkofen. W każdym razie jest to sprzeczne ze rdzenną katolicką teologią moralną i każdym tradycyjnym podręcznikiem tej teologii. Jest to raczej dość prymitywna, a jedynie pozornie scholastyczna wersja powszechnej obecnie - pierwotnie protestanckiej - tzw. etyki sytuacyjnej, gdzie od okoliczności względnie danej sytuacji zależy ocena moralna danego czynu. Delikwent widocznie albo ma problemy z prostym logicznym myśleniem, albo nie wie, co mówi, skoro na wstępie swojej wypowiedzi deklaruje odrzucenie etyki sytuacyjnej, a następnie wprost się za nią opowiada. Czyżby liczył na to, że publiczność zauroczona jego bezczelnie śmieszkującą buzią i wymachiwaniem rączkami bez cienia namysłu łyknie każde słowo księdza dyrektora z efektem niezmąconego trzeźwym myśleniem podziwu, może nawet zachwytu? 

W każdym razie to zachowanie świadczy o tym, że on albo się nawet nie zetknął z katolicką teologią moralną, albo nią de facto gardzi, albo jedno i drugie. 

Otóż definicja kłamstwa jest w teologii katolickiej ustalona najpóźniej do czasu św. Augustyna, który poświęcił tej kwestii aż dwie rozprawy. Także wspomniany w pytaniu św. Jan Kasjan zasadniczo nie neguje tej definicji, choć ma pogląd nieco mniej wyrazisty w tej kwestii (więcej tutaj). 

Oto przykład słynnego podręcznika katolickiej teologii moralnej: 





W skrócie:

1. Kłamstwem jest mówienie sprzeczne z umysłem, czyli z własną myślą. Tym samym definicja kłamstwa NIE zależy od okoliczności. Czyli każde mówienie sprzeczne z tym, co się myśli, jest kłamstwem i tym samym grzechem. 

2. Każde kłamstwo jest grzechem, aczkolwiek różnej wagi. 

3. Odróżnia się trzy rodzaje kłamstwa:
- kłamstwo użyteczne
- kłamstwo żartobliwe
- kłamstwo szkodliwe
Dwa pierwsze rodzaje są grzechami lekkimi, trzeci rodzaj jest grzechem ciężkim. 

4. Kłamanie - także lekkie - nigdy nie jest moralnie dozwolone. Dozwolone jest natomiast niekiedy ukrywanie prawdy z powodu roztropności. 

Ukrywanie prawdy może się odbywać przez
- dwuznaczność, czyli posługiwanie się wieloznacznością,
- restrykcja mentalna, która może być albo czysto mentalna, albo realna. 

Restrykcja czysto mentalna jest wtedy, gdy całe znaczenie słów jest zachowane w umyśle, a prawda nie może zostać odczytana, jak np. w zdaniu "widziałem Rzym", mając na myśli widzenie na obrazie, czy w zdaniu "nie wziąłem tego", mając na myśli wzięcie prawą ręką. 
Restrykcja realna jest wtedy, gdy z okoliczności może być odczytany prawdziwy sens, jak np. w zdaniu "o tym nic nie wiem", mając na myśli nic, co można by ujawnić. 

Restrykcja czysto mentalna nie jest dwuznacznością, lecz jest równa kłamstwu i tym samym grzeszna. Dozwolone jest natomiast posługiwanie się dwuznacznością oraz restrykcją realną, o ile zachodzi sprawiedliwa przyczyna do ukrywania prawdy, a nie ma innego godziwego sposobu ukrycia prawdy, oraz nie zachodzi zamiar oszukania bliźniego, a jedynie możliwość błędnego (niezgodnego z prawdą) zrozumienia słów. 

Dokładnie tak samo naucza Katechizm Rzymski wydany po Soborze Trydenckim, nie pozostawiając żadnej wątpliwości, że nie wolno kłamać także dla pożytku bliźniego:


Tak więc znów widać, że bezczelny śmieszek wystawiony przez FSSPX do użytku publicznego niestety bardzo poważnie rozmija się z doktryną i teologią katolicką, tudzież z prawdziwością w ich przedstawianiu. On po prostu oszukuje ludzi przedstawiając jako nauczanie katolickie coś, co z całą pewnością tym nie jest. Tym razem nie może usprawiedliwiać się tym, iż odpowiadał spontanicznie na pytania zadawana na żywo z zaskoczenia, gdyż on teraz przezornie odpowiada na zadane wcześniej pytania i tym samym ma możliwość - i obowiązek! - solidnego przygotowania swoich odpowiedzi. Tutaj nie tylko nie ma solidnego przygotowania, lecz zachodzi wręcz haniebne i skandaliczne wprowadzanie publiczności w błąd. 




Post scriptum

Jeden z P. T. Czytelników wskazał na artykuł w polskojęzycznym organie FSSPX jako podstawę twierdzeń x. Bańki:


Jest to text nieznanego skądinąd autora:


Nie wiem, kim jest ten autor i jak się dostał na łamy organu. W każdym razie po pierwsze wykazuje on jedynie pobieżną znajomość podręcznika o. Prümmer‘a, na który wskazałem przy innej okazji. Znajomości katolickich podręczników natomiast wcale nie widać u x. Bańki, którego wystąpienie nie ma wiele wspólnego także z tym artykułem, choć prawdopodobnie na nim się opiera. Po drugie x. Jerzy Leśniewski stawia tezy, które są sprzeczne ze źródłami, na które wskazuje. Innymi słowy: autorytet wskazanych autorów jest przez niego nadużywany dla tez własnych, które są sprzeczne z tymi źródłami. Oto jeszcze dowód z o. Prümmer‘a: 




Należy mieć na uwadze, że o. Prümmer jest starszy (rok wydania 1915) niż o. Merkelbach (pierwsze wydanie 1931, posługuję się wydaniem z 1962 r.). Być ten ostatni czerpał z pierwszego, aczkolwiek z istotnymi zmianami. 

Rzeczywiście niektórzy teologowie mają dziwny pogląd w zastosowaniu zasad ogólnych do konkretnych życiowych sytuacyj. Natomiast wszyscy teologowie katoliccy są zgodni co do tego, że moralnie dopuszczalne jest stosowanie jedynie wieloznaczności (dwuznaczności) oraz zastrzeżenia realnego (restrictio late mentalis vel realis), podczas gdy zastrzeżenie czysto mentalne (restrictio pure mentalis) jest kłamstwem czyli grzechem. Atoli różne są opinie co do tego, co jest zastrzeżeniem czysto mentalnym, a co realnym. Tego właśnie dotyczą tezy co do zastosowania. 

O. Prümmer prezentuje pogląd dość wyraźnie sprzeczny w sobie i z ogólnymi zasadami, przy czym jednak uczciwie zaznacza, że to jest jego osobisty pogląd, nic więcej:



W skrócie:

1. Spowiednik zapytany o coś, co wie ze spowiedzi, zawsze może a czasem nawet powinien powiedzieć "nie wiem", a to z tego powodu, że jest powszechnie wiadomo, iż nie może on powiedzieć niczego, co wie ze spowiedzi. Z tego powodu może tak powiedzieć także pod przysięgą. Także penitent zapytany przez spowiednika o grzech, którego nie ma powinności ujawnić, może powiedzieć "nie popełniłem". 

2. Podobnie jest w przypadku osób związanych tajemnicą zawodową (sekretarze, adwokaci, lekarze itp.). Także tutaj zachodzi okoliczność, że jest powszechnie wiadomo, iż są związani tajemnicą. 

3. Ktoś pytany, czy posiłek smakował, może odpowiedzieć twierdząco, nawet jeśli nie smakował, ponieważ jest powszechnie wiadomo, że jest to odpowiedź z uprzejmości. 

4. Sługa może na rozkaz pana powiedzieć "pana nie ma w domu", ponieważ ta formuła oznacza, że pan w tej chwili nie przyjmuje wizyt. Podobnie komuś, kto o coś prosi, wolno odpowiedzieć "nie mam" w znaczeniu "nie mam, co mógłbym ci łatwo dać". 

5. Niedozwolone jest natomiast zastrzeżenie tego rodzaju, gdy ktoś mówi "nie zrobiłem tego", a szeptem dopowiada "dzisiaj". Także o. Prümmer uważa to za kłamstwo. 

Jak widać, te wywody są dość niespójne. W sposób ewidentny nie są to zastrzeżenia realne, lecz czysto mentalne, czyli kłamstwa. Umowne czy kulturowe uwarunkowania takich zdań nie są istotne, ponieważ istotna jest prawdziwość danych słów. Nie wiem, skąd o. Prümmer wziął te swoje tezy. Prawdopodobnie ma to związek z jego specyficzną austriacką mentalnością, łączącą quasi dworskie zwyczaje ze wschodniackim krętactwem. 

Solidniej i bardziej po katolicku przedstawia sprawę inny dominikanin, o. Merkelbach:


Słuszne i cenne jest tutaj wskazanie z jednej strony na orzeczenie papieża Innocentego IX potępiające stosowanie zastrzeżenia czysto myślnego, a z drugiej na dopuszczanie kłamstwa przez modernistów, protestantów i też niektórych zboczonych teologów katolickich. 

Szczególnym przypadkiem jest stosowane porównanie kłamstwa do zabicia człowieka: jak pod pewnymi warunkami wolno zabić, tak też pod pewnymi warunkami wolno kłamać. Tę fałszywą tezę o. Merkelbach słusznie obala: zabicie nie jest istotowo i zawsze złem (jak np. w obronie własnej, niewinnych i bezbronnych), podczas gdy kłamstwo jest istotowo i zawsze złe, ponieważ jest sprzeczne z naturą mowy. 

I jeszcze dowód ze św. Alfonsa, patrona teologów moralnych (Theologia moralis, liber VI):


Jak widać, św. Alfons idąc za św. Tomaszem uważa, że zanegowanie w spowiedzi popełnionego grzechu lekkiego lub już wcześniej wyznanego grzechu ciężkiego JEST GRZECHEM, choć nie wykraczającym poza złość prostego kłamstwa. Kłamliwe jest więc twierdzenie, jakoby kłamanie tego typu w spowiedzi nie było grzechem i było dozwolone. To potwierdza, że źródła lefebvriańskie po prostu oszukują. 

Jeszcze dwa inny przykłady źródeł:




Jak widać, sprawa jest jasna:
- każde mówienie niezgodne z umysłem jest kłamstwem
- moralnie dopuszczalne jest jedynie zastrzeżenie myślne realne, ponieważ zdanie takie jest samo w sobie prawdziwe. 

Ostatni przykład, tym razem niemieckiego kapucyna, uwidacznia, że to właśnie niektórzy niemieckojęzyczni teologowie mają w tej kwestii nieco namieszane, prawdopodobnie pod wpływem protestanckim:




Kapucyn Jone zbacza od teologii katolickiej w następujących poglądach:
- że kłamstwo jest samo w sobie jedynie grzechem lekkim
- że powiedzenie "pana nie ma w domu" nie jest kłamstwem lecz dozwolonym zastrzeżeniem myślowym, ponieważ oznacza, że pana nie ma w domu dla danej osoby. 
Obydwa poglądy są oczywiście sprzeczne z powszechnie uznaną, katolicką definicją kłamstwa i fałszywe. 

Nasuwa się pytanie, dlaczego lefebvrianie wybierają akurat takie źródła do nauczania swoich seminarzystów i wskutek tego także wiernych, którzy ich potem słuchają. Jest to oczywiście oszukiwanie ludzie. Oczywiście seminarzysta czyli kleryk nie ma obowiązku znać całości źródeł katolickiej teologii. Taki obowiązek ma jednak wykładowca. Jego obowiązkiem jest następnie nie przekazywanie wybranych, marginalnych, zbaczający poglądów - czy to innych teologów czy swoich - lecz rdzennie katolickiej nauki zgodnej z nauczaniem Magisterium Kościoła. Haniebny przykład x. Bańki dowodzi jednak, że tego właśnie brakuje w formacji FSSPX. Tym samym wierni, którzy ufając w rzetelność i kompetencję kapłanów FSSPX są niestety bezczelnie oszukiwani. 

Czy pomnik w Domostawie jest nadużyciem?


W związku z odsłoniętym wczoraj (14.07.2024) pomnikiem ofiar zbrodni ludobójstwa na Wołyniu otrzymałem następujące pytanie:

Otóż, dokładnie biorąc, mamy tutaj jedynie zarys krzyża wewnątrz orła, czyli użycie krzyża jedynie jako symbolu, nie jako znaku ściśle religijnego, który byłby przedmiotem kultu. Wygląda na to, że artysta to przemyślał. Nie dostrzegam więc nadużycia znaku krzyża.

Osobiście wolałbym, gdyby krzyż wieńczył koronę na orle, gdyż oznaczałoby to związek państwa polskiego z chrześcijaństwem. Nie wiem, dlaczego artysta wybrał wersję lewacką - piłsudczykowską - orła. Prawdopodobnie z powodów historycznych, gdyż wtedy takie było oficjalne godło państwowe. 

Użycie symbolu krzyża jako zarysu w otwartym ciele orła nawiązuje do oznaczenia okrutnej śmierci, jaka była zadawana ofiarom, w tym także kapłanom katolickim. Dla wyrażenia wręcz diabelskiego okrucieństwa artysta wybrał drastyczne przedstawienie dziecka nadzianego na trójząb. Niewinność dziecka pasuje do chrześcijańskiego znaczenia krzyża jako znaku Męki i Śmierci Jezusa Chrystusa. 

Podkreślam: pomnik - ani ten, ani żaden inny - nie jest obiektem kultu religijnego, lecz obiektem zasadniczo świeckim. To nie wyklucza włączenia symbolu religijnego, jakim jest krzyż, oczywiście z zachowaniem odpowiedniego znaczenia i szacunku. W tym wypadku to zostało zachowane, choć emocjonalnie razić może połączenie z drastycznym nawiązaniem do wydarzeń historycznych, co zresztą zapewne zostało przez artystę zamierzone. 

O. Jacek Salij a ofiarowanie bóstwa


Jeden z P. T. Czytelników zwrócił mi uwagę na krótki, publicystyczny text słynnego dominikanina o. Jacka Salija w kwestii ofiarowania bóstwa (tutaj). Mówiąc krótko: ten text jest dość zaskakującym przykładem widocznie zamierzonej, systemowej niekompetencji teologicznej, czy raczej zakłamania na doraźny użytek, oraz pseudopobożnej manipulacji. 

Na wstępie o. Salij wyraża swoje zaskoczenie i zdziwienie faktem, że ktoś zadał mu pytanie w tej sprawie. Czyżby jako teolog sam nie dostrzegł problemu? Czyż nie zna choćby nawet textów słynnego apologety koronki s. Faustynowej, x. Ignacego Różyckiego, który nie tylko porusza, lecz dość szeroko omawia problem, dowodząc, że problem jest? Czyż dominikanin, wykładowca teologii, nie zainteresował się dyskusją toczoną od dziesięcioleci, której uczestnikami byli słynni teologowie jak x. prof. Wincenty Granat i x. prof. Czesław Bartnik? Aż taka ignorancja w sprawie i to w sytuacji wypowiadania się w temacie jest wręcz haniebna. 

Nie mniej haniebna jest odpowiedź dominikanina na problem teologiczny. Nie odróżnia on bowiem między zdaniem, kim jest Jezus Chrystus, a zdaniem, co Jezus Chrystus ofiarował na krzyżu, a to ostatnie jest kluczową kwestią w sprawie. Jako teolog ma obowiązek wiedzieć, że w całej historii chrześcijaństwa nie było prawowiernego teologa, który by twierdził, jakoby Jezus Chrystus ofiarował Ojcu Swoje bóstwo. I to właściwie powinno zamknąć dyskusję. Oczywiście teolog powinien być w stanie odpowiednio uzasadnić ów fakt. Co do szczegółów odsyłam do dotychczasowych wpisów w tej kwestii na niniejszym blogu. 

Nie wiem, czy o. Salij rzeczywiście zupełnie nie ma pojęcia w temacie, w którym się wypowiada. Jednak z całą pewnością, o ile jest uczciwy intelektualnie i ma wiedzę choćby katechizmową, ma obowiązek dostrzec problem zamiast szydzić sobie z zadającego pytanie. 

Jakie znaczenie ma nakrywanie głowy?


Rzeczywiście czynności i zachowanie związane z głową mają szczególne znaczenie już w Starym Testamencie. Jest mowa o posypywaniu głowy prochem (Hiob 1,12; Lam 2,10; Ap 18,19), popiołem (2Sam 13,19), ziemią (Neh 9,1), o goleniu głowy, czyli strzyżeniu na łyso (Jer 48, 37; Ez 7,18), o jej zasłanianiu (2Sam 15,30; Jer 14,4). Ten ostatni gest jest tutaj wyrazem smutku, żalu, zmartwienia. Przypuszczalnie stąd się wziął żydowski - znany także obecnie - zwyczaj modlenia się mężczyzn z zakrytą głową. 

Zarówno żydzi jak i pogańscy kapłani modlili się z zakrytą głową na znak skupienia i szacunku. Natomiast chrześcijańscy mężczyźni, jak poświadcza już Tertulian, modlą się z głową odkrytą, ponieważ nie muszą się wstydzić (por. tutaj i tutaj). 

Równocześnie mamy też regułę, że niewiasty w miejscach publicznych mają mieć nakrytą głowę, nawet i twarz (Rdz 24,65; Pnp 5,7; Jer 2,32). O tym właśnie mówi św. Paweł w 1Kor 11, aczkolwiek w odróżnieniu od zwyczaju żydowskiego mówi o tym, że mężczyzna powinien modlić się i prorokować z odkrytą głową, w odróżnieniu od niewiast. Tę regułę Apostoł uzasadnia nie obyczajem czy kulturowo, lecz ściśle teologicznie. 

Według exegetów św. Paweł odnosi się do następującej sytuacji: Z jednej strony mężczyźni z wyższych warstw społecznych występowali w liturgii z nakryciem głowy dla podkreślenia swej rangi społecznej i godności tak, jak to miało miejsce w rytuałach pogańskich. Z drugiej strony niewiasty z wyższych warstw odsłaniały swoje głowy dla podkreślenia swojej godności i równości z mężczyznami, mimo ogólnej rzymsko-kulturowej zasady zakrywania głowy w miejscu publicznym jakim jest oczywiście także liturgia chrześcijańska. Wobec takich zachowań Apostoł apeluje do przesłanek teologicznych, które mają wyznaczać ogólne, równe zasady zachowań dla wszystkich chrześcijan niezależnie od pochodzenia i rangi społecznej. 

Tłumaczenie tego fragmentu (1Kor 11) w popularnej i używanej w lekcjonarzu mszalnym tzw. Biblii Tysiąclecia jest wadliwe i może prowadzić do nieporozumień: 


Chodzi zwłaszcza o wers 10 (źródło tutaj):

Są różne interpretacje zarówno co do tego, co powinna niewiasta mieć na głowie, jak też co do tego, czy chodzi o aniołów, czy wysłanników czyli świadków wysłanych z innych gmin chrześcijańskich. Zwykle εξουσιαν rozumie się jako znak czy symbol władzy mężczyzny nad niewiastą, co wynika z kontextu. Natomiast jako aniołów rozumie się albo wysłanników Boga, którzy są obecni podczas liturgii (1 Kor 4,9; 1 Tym 5,21; Ps 138,1), albo o złych aniołów pożądliwych sexualnie (Rdz 6,2; 2 P 2,4), czy po prostu o posłańców wspólnot chrześcijańskich, którzy przybywali do Koryntu. 

W każdym razie pewne jest, że reguły, co do których napomina św. Paweł mają podstawy i umocowanie w prawdach wiary: w porządku stworzenia, czyli różnicy płci, oraz w podporządkowaniu Chrystusowi, co wyraża porządek i zachowanie w liturgii (choć nie tylko). 

Tym samym pewne jest, że te zasady nie mają jedynie uwarunkowań kulturowo-historycznych, które są zmienne, lecz są uwarunkowane głęboko teologicznie czyli niezmiennie. 

Czy abp Carlo Maria Viganó jest exkomunikowany? (z post scriptum)


Głośnymi echami odbiła się w ostatnich tygodniach wieść zarówno o groźbie i stwierdzeniu kary exkomuniki dla słynnego w ostatnich latach hierarchy arcybiskupa Carlo Maria Viganó, jak też o jego obronie, a właściwie uzasadnieniu swego zachowania w obliczu groźby. W reakcjach niestety regularnie przewija się ignorancja zarówno kanoniczna jak i teologiczna, którą należy skorygować. 

Historię wypowiedzi i działań abpa Viganó z ostatnich lat pominę w tym miejscu. Zainteresowani mogą się z tym zapoznać w internecie, aczkolwiek nie znam dotychczas całościowego przedstawienia sprawy. Zaznaczę jedynie, że nie zgadzam się ze wszystkimi jego działaniami, zwłaszcza z dość naiwnymi wypowiedziami odnoszącymi się do obecnego włodarza Kremla i Rosji. Zresztą ta sprawa nie jest istotna. Istotne są wypowiedzi Arcybiskupa w kwestiach stricte teologicznych i kościelnych. W tej dziedzinie nie sposób zaprzeczyć jego kompetencji i wysokiemu poziomowi, choć również nie zgadzam się w niektórych szczegółach. Na szybko wystarczy skupić się na kwestii exkomuniki, wiązanej od kilku tygodni z jego nazwiskiem. 

Oto komunikat prasowy w tej sprawie:

Dekret watykański orzekający karę exkomuniki powołuje się na następujące kanony:


Dekret więc nie wymierza kary, lecz jedynie ogłasza zajście kary za popadnięcie w schizmę, która to kara zachodzi mocą samego prawa (latae sententiae). 

Problem polega na tym, że abp Viganó dość wyraźnie nie odmawia uznania zwierzchności Biskupa Rzymskiego lub utrzymywania wspólnoty z członkami Kościoła, lecz że nie uznaje Franciszka za papieża, co też dość obszernie uzasadnił (por. tutaj). Tak więc jest to kwestia natury historycznej, nie ściśle teologicznej, dogmatycznej, czy choćby dyscyplinarnej. Jeśli abp Viganó popełnia błąd tego rodzaju, to jest to błąd historyczny i sprawa podlega dyskusji i wyjaśnieniu, a nie karze kościelnej za popadnięcie w schizmę. Tym bardziej nie podlega karze latae sententiae czyli na mocy samego prawa, jak wyznaczają podane wyżej kanony 1323 i 1324. 

Mówiąc najkrócej: w świetle obowiązującego Kodexu Prawa Kanonicznego kara exkomuniki moim zdaniem nie zaszła. Twierdzę tak na podstawie następujących kanonów:


O co tu chodzi? Otóż kanony te stanowią dość wyraźnie, iż nie zachodzi kara z mocy samego prawa (latae sententiae), jeśli osoba działała pod wpływem bojaźni, konieczności lun ciężkiej niedogodności. Te okoliczności w sposób dość wyraźny mają miejsce w przypadku abpa Viganó, o czym świadczy jego działanie od wielu lat. W skrócie można powiedzieć, że jego działanie - wypowiedzi odnoszące się do obecnej sytuacji w Kościele - jest w sposób dość wyraźny powodowane troską o Kościół, wiarę katolicką, zbawienie dusz oraz godność władzy kościelnej. Jest to okoliczność istotna dla kwestii kary, nawet jeśli byłaby to okoliczność jedynie subiektywna, czyli czysto subiektywne przekonanie abpa Viganó bez obiektywnie wystarczających powodów. 

Wygląda więc na to, że działania dykasterii, która orzekła karę exkomuniki dla abpa Viganó, są niezgodne z obowiązującym Kodexem Prawa Kanonicznego. 


Post scriptum

Warto zwrócić uwagę na okoliczności wskazane przez amerykańskiego kapłana x. Gene Gomulka (źródło tutaj):


W skrócie: Już od roku 2018 abp Viganó publicznie oskarżał Franciszka o chronienie przestępców sexualnych w szeregach duchowieństwa, zwłaszcza skazanego przęstepcę byłego kardynała Theodore McCarrick'a. Przez cały czas aż do maja 2024 roku nie pojawiła się żadna reakcja z Watykanu w sprawie abpa Viganó, mimo że on regularnie ostro krytykował rządy i zachowanie Franciszka. Dopiero dwa tygodnie po tym, jak abp Viganó publicznie oskarżył Franciszka o nadużycia sexualne wobec nowicjuszy z czasu bycia przełożonym jezuitów w Argentynie, dykasteria kierowana przez jego pupila "Tucho" wystosowała oskarżenie o schizmę. To zapewne nie jest przypadkowy zbieg okoliczności. Nie jest też zapewne przypadkowe, że Tucho jest homosexualistą, jak zdradziła publicznie zaprzyjaźniona z Franciszkiem zakonnica:



Kto może spowiadać na całym świecie?


Niedawno temu musiałem korygować wystąpienie x. Piotra Świerczka (tutaj), byłego kapłana diecezji tarnowskiej, który przeszedł do FSSPX. Teraz okazuje się, że on sam nie wymyślił bajki o wyjątkowej jurysdykcji dla kapłanów FSSPX, lecz że jest to widocznie mit, którym systematycznie podniecają się przeoraty FSSPX. Oto dowód:


Nie wiem, czy x. Karl Stehlin FSSPX - przełożony na Europę Środkowo-Wschodnią - jest aż tak niedouczony w prawie kanonicznym, czy z rozmysłem kłamie. Mam nadzieję, że to pierwsze, choć to mu też nie przynosi chluby. Otóż według aktualnego Kodexu Prawa Kanonicznego każdy kapłan, który otrzymał jurysdykcję do spowiadania od swojego biskupa (biskupa miejsca), równocześnie ma jurysdykcję do spowiadania na całym świecie: 


Istnieje owszem pewna różnica między kapłanami diecezjalnymi a zakonnymi, gdyż ci drudzy muszą prosić o jurysdykcję danego biskupa miejsca, gdzie rezydują, podczas gdy kapłani diecezjalni otrzymują jurysdykcję zawsze od swojego własnego biskupa diecezjalnego. 

Wyjątkowość jurysdykcji udzielonej kapłanom FSSPX przez Franciszka polega jedynie na tym, że to on im udzielił jurysdykcji, z pominięciem biskupów diecezjalnych. NIC więcej. Ważność tej jurysdykcji na całym świecie nie jest niczym wyjątkowym, wbrew temu, co głosi x. Stehlin i jemu podobni. 

O niedouczeniu bądź wybujałym ego świadczy także końcowe zachowanie x. Stehlin'a przy tej samej okazji:


Otóż po pierwsze nie ma takiego błogosławieństwa kapłańskiego w obrzędach katolickich, a po drugie jest to dość niechlujne pomieszanie błogosławieństwa kapłańskiego z błogosławieństwem biskupim. Czyżby x. Stehlin przygotowywał publiczność na swoje biskupstwo? Nawet jeśli on wie coś, co nie jest wiadome publicznie, to nie ma prawa tworzyć formuły błogosławieństwa, która nie jest ani błogosławieństwem zwykłym kapłańskim, ani biskupim. 

Jak rozpoznać religijność neurotyczną?


Podany artykuł znajduje się tutaj

Najpierw kilka uwag odnośnie tego artykułu. Otóż zawiera on sporo trafnych spostrzeżeń, które można nazwać zdroworozsądkowymi, nawet jeśli opierają się na książce psychologicznej z nurtu tzw. psychologii humanistycznej. Mankamentem jest brak pogłębionej analizy teologicznej, mimo powoływania się na Ewangelię. Tym niemniej jest to ciekawy głos krytyczny odnośnie rzekomych objawień s. Faustyny, pośrednio potwierdzający moją krytykę teologiczną (por. tutaj). 

Pojawiła się też próba polemiki odnośnie owego artykułu, która znajduje się tutaj. Jest ona mizerna, wręcz groteskowa. Znamienne jest jednak zdanie:

"Wielu ekspertów od “duszy ludzkiej”, czyli psychologów, a szczególnie psychiatrów odmawia Faustynie prawdziwości jej objawień i cudów, których zaznała."

To stwierdzenie również - mimowolnie - potwierdza krytykę z punktu widzenia teologii katolickiej, która zawsze bazuje na poznaniu racjonalnym.

Przechodząc do pytania tytułowego:

Najpierw trzeba wziąć pod uwagę, że psychologia jest pierwotnie czyli z pochodzenia
 ateistyczna oraz aspirująca do wyparcia teologii duchowości. Nie jest przypadkowe, że twórcy psychologii byli z reguły ateistami i protestantami, czyli ludźmi już choćby z wykształcenia nie dysponującymi prawdziwą antropologią ani filozoficzną, ani tym bardziej teologiczną. 

Po drugie, nie ma jednej psychologii, lecz jest wiele szkół, co świadczy o tym, że to ma niewiele wspólnego z nauką w sensie ścisłym, lecz ma mocne powiązania światopoglądowe. 

Po trzecie, są także psychologowie uprawiający swoją dziedzinę uczciwie i solidnie. W takiej psychologii można znaleźć sporo zgodności z katolicką teologią duchowości, także tą tradycyjną. Obecnie znany jest szereg katolickich czy ogólnie chrześcijańskich psychologów, którzy bazują na prawdziwej antropologii, a równocześnie opierają się na fachowych badaniach empirycznych. Ryzyko zawodowe polega na tym, że psychiatra i psycholog ma z reguły do czynienia ze schorzeniami czy przynajmniej zaburzeniami, co może skrzywić ich pogląd czy koncepcję normalności psychicznej. 

Odpowiadając najprościej na tytułowe pytanie:

Zdrową religijność można rozpoznać po integralności osobowej, czyli harmonii intelektu, uczuć, zmysłów i ciała. Współgranie sfer człowieczeństwa, władz i zdolności oznacza ich rozwój dla dobra samego człowieka, jak też bliźnich i społeczności. Innymi słowy: jeśli religijność niesie ze sobą rozwój i postęp moralny, intelektualny, w ogólnym sensie fizyczny, czyli rozkwit naturalnych składników człowieczeństwa oraz ich podniesienie ku dobru wyższemu, duchowemu, to jest ona zdrowa i autentyczna. Jeśli zaś powoduje zastój czy regres osobowy, czy to pod względem moralnym, czy intelektualnym, czy choćby tylko uczuciowym, wówczas jest z nią coś nie tak. 

Odnosząc do przykładu s. Faustyny znanego z "Dzienniczka" (pomijając w tym miejscu kwestie jego autentyczności oraz teologiczne), należy stwierdzić poważne problemy zwłaszcza natury intelektualnej i moralnej. W skrócie: problemem intelektualnym jest chociażby ciągłe wychwalanie Faustyny przez rzekomo Pana Jezusa (aż do herezji stawiającej ją ponad wszystkimi stworzeniami), a problemem moralnym jest brak przyznania się do grzeszności czy choćby niedoskonałości i błędów. W tych opisach jawi się osobowość narcystyczna, nawet wręcz zakłamana i obłudna, ślepo polegająca na własnych odczuciach i przeżyciach. Z całą pewnością nie jest to przykład religijności zdrowej, katolickiej, która ze swej natury jest trzeźwa i krytyczna, zwłaszcza wobec siebie i swoich przeżyć. 

Natomiast Kościół katolicki jest jedyną religią, która jest wyposażona zarówno doktrynalnie jak też praktycznie - poprzez sakramenty oraz wielowiekowe doświadczenie duszpasterskie - we wszystkie środki zdrowej religijności. Oczywiście nie oznacza to, że wszyscy katolicy korzystają z tych środków w odpowiedni sposób. 

Obecnie forsowana protestantyzacja godzi nie tylko w prawdy wiary katolickiej, lecz także w zdrową, trzeźwą katolicką religijność, która zawsze powoduje rozwój osobowy, czyli intelektualny, moralny, emocjonalny, a także cielesny (przykład: tradycyjna dyscyplina postna o wiele bardziej służy zdrowiu fizycznemu niż minimalne, wręcz znikome zasady postne modernizmu, a tym bardziej rozpasanie konsumpcyjne, co widać chociażby w wyglądzie i fizycznej kondycji duchownych). Głównym celem tego ataku jest rozumność oświecona prawdami wiary katolickiej. Zamiast tych prawd wpajane jest katolikom ślepe posłuszeństwo i uległość wobec oryginalnych - mniej czy bardziej bzdurnych - pomysłów sprawujących władzę, co jest typowe dla sekt, także protestanckich czy wywodzących się z protestantyzmu. 

Czy spór o klęczenie jest bezzasadny?


Powyższa wypowiedź pochodzi od jednego z najbardziej znanych i powszechnie w Polsce poważanych duchownych. Zresztą nierzadko zdarzają mu się dość rozsądne wypowiedzi. Tutaj jednak popełnia nie tylko kardynalne błędy teologiczne, lecz wręcz przejawia heretyckie poglądy. 

Otóż według wiary katolickiej Mszy św. jest uobecnieniem Ofiary Krzyżowej, a nie jest - jak dla protestantów - pamiątką czy celebrowaniem Ostatniej Wieczerzy. To jest istotna różnica. 

W Kanonie Rzymskim, który jest od starożytności, a nawet od czasów apostolskich, sercem sprawowania liturgii eucharystycznej, jest jasno powiedziane, że sprawujemy w niej pamiątkę Męki, Śmierci, Zmartwychwstania oraz Wniebowstąpienia Jezusa Chrystusa, a nie Ostatniej Wieczerzy, nawet jeśli pierwszy raz była sprawowana we Wieczerniku.

Niestety liturgia Novus Ordo, która umyślnie nawiązuje do poglądów protestanckich, dość wyraźnie sprzyja herezji protestanckiej pod tym względem. Często przejawia się to w potocznym - choć pochodzącym nawet z ust duchownych - uzasadnianiu zmiany kierunku celebracji, że mianowicie Pan Jezus podczas Ostatniej Wieczerzy był zwrócony twarzą do Apostołów, co zresztą jest także historyczną nieprawdą. 

Ponadto w Ewangeliach jest jasno powiedziane, że to ustanowienie miało miejsce PO uczcie paschalnej, nie podczas niej. 

Błądzą także ci, którzy sprowadzają klęczenie do kwestii kulturowej. Otóż leżenie, siedzenie, stanie, klęczenie nie są znakami względnymi kulturowo. Każdy normalny człowiek wie, co dana postawa oznacza, ponieważ każda jest zakorzeniona w funkcjach życiowych: człowiek w sposób naturalny przy innych czynnościach leży, siedzi, stoi czy klęczy. Jeśli ktoś chce wyeliminować czy wyeliminował klęczenie w liturgii, to tym samym daje znać, że jakby redukuje ją do zwykłych funkcyj życiowych, gdzie normalnie występuje tylko leżenie, siedzenie, stanie. Tym samym liturgia bez klękania jest jakby niedorozwinięta, czy jakby amputowana. 

Gdzie szukać exorcysty?


Po pierwsze, wyjaśniam nieporozumienie: nigdy nie twierdziłem, że ktoś doświadcza materializacji. Jestem natomiast pewien, że nie ma materializacji, lecz że jest to bujda, czyli kłamstwo na doraźny użytek. Jeśli ktoś twierdzi, że doświadczył materializacji, to albo ma poważne iluzje czyli halucynacje, albo po prostu kłamie. Nawet jeśli jest exorcystą mianowanym przez biskupa, niestety. 

I to ma właśnie związek z faktem, że w Polsce - i nie tylko - biskupi mianują exorcystów przeważnie, jeśli nie wyłącznie spośród tzw. charyzmatyków. A jest pewne, że oni mają raczej powiązania z demonami niż z Duchem Świętym. 

Co do samego pytania. Otóż zależy, co uznać za skuteczność. Na pewno nie jest tak, że jedna wizyta czy rozmowa wystarczy. Zwykle trzeba miesięcy a nawet lat walki.

Na pewno skutecznością nie są fenomeny, które przyciągają uwagę i są sensacją, jak np. rzekome materializacje.

W normalnych warunkach, gdy biskup wyznacza na egzorcystę kapłana według norm, tylko taki kapłan ma prawo sprawować exorcyzm tzw. uroczysty. W sytuacji nadzwyczajnej, czyli braku takiego exorcysty, moim zdaniem może się tego podjąć kapłan nie wyznaczony przez biskupa, o ile spełnia kryteria wyznaczone w rubrykach Rituale Romanum, aczkolwiek zachodzi pewne ryzyko zwłaszcza dla niego. Myślę jednak, że gdy działa z konieczności i z troski duszpasterskiej, będzie bezpieczny.

Czy FSSPX ma „skutecznych“, tego nie wiem. Wiem, że oni lubią się przechwalać. Na pewno nie mają delegacji od biskupów, ale mogą być „skuteczni“ na powyższej zasadzie.