Zasady komentowania: bez anonimowych komentarzy

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą eklezjologia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą eklezjologia. Pokaż wszystkie posty

Czy katolik musi uznawać papieża?


Autor tego pytania chyba jednak nie rozumie, lecz powtarza quasi magiczne hasła i tezy wyczytanie w literaturze tzw. sedewakantystów. Wyjaśniam:

1. Władza papieska jest ograniczona zarówno co do nauczania jak też co do jurysdykcji. Granice wynikają zarówno z prawd Bożego Objawienia jak też z prawa moralnego zarówno objawionego jak też naturalnego. To właśnie powinien uznawać katolik, gdyż to jest przedmiot wiary katolickiej, i według tych zasad powinien rozumieć i stosować się do tego, co mówi i czyni dany papież. Katolicyzm nie jest sektą papistyczną, tym bardziej nie wojtyliańską, ratzingeriańską, bergogliańską itd., gdzie dany przywódca dowolnie decyduje o tym, co jest dobre, a co złe.

2. Nikt samodzielnie nie jest w stanie prawomocnie osądzić, czy dana osoba jest czy nie jest papieżem. Wyboru papieża dokonuje gremium ustanowione kościelnoprawnie - a nie przez Boże Objawienie - i jest to w historii Kościoła zmienne gremium, czyli obecnie konklawe złożone z kardynałów, którzy nie przekroczyli 80ego roku życia. To oni stwierdzają legalność bądź nielegalność dokonanego wyboru, czyli czy wybrana osoba została legalnie wybrana i tym samym legalnie obejmuje urząd papieski. NIC więcej. Z tego stwierdzenia nie wynika w żaden sposób, że dana osoba nie może przestać być papieżem np. wskutek popadnięcia w herezję czy ujawnienia już wcześniej istniejącej czy zaistniałej heretyckości.

3. Jakby magiczne jest w tym kontekście słowo "uznawać". Nie jest ono we właściwym sensie ani kanoniczne ani teologiczne. Jak już wskazałem, orzekanie co do legalności wyboru i objęcia urzędu należy do kompetencji kardynałów. Na tym orzeczeniu zasadza się przyrzeczenie szacunku i posłuszeństwa składane przez kardynałów zaraz po wyborze na konklawe (tzw. homagium). To jest uroczysty gest, który ma symboliczne znaczenie, ale nie istotne. Istotne dla życia Kościoła jest posłuszeństwo dla nauczania i zarządzeń danej osoby, a tutaj już normalny i nieodzowny jest proces osądu sumienia co do tego, czy można, wolno, należy zgodzić się i postępować według danego nauczania czy zarządzenia. Tutaj właśnie nadrzędną normą dla katolika są prawdy wiary, które są stałe i niezmienne, podczas gdy nauczanie papieży może być przynajmniej w jakiejś mierze zmienne i względne. Stąd wynika podstawowa zasada teologii katolickiej, mająca wprost przełożenie na decyzje i życie każdego katolika (wyrażona w sposób klasyczny przez słynną sentencję św. Wincentego z Lerynu: quod semper, ubique et ab omnibus creditum):

To, co stałe i niezmienne, ma być uznawane i stawiane ponad tym, co zmienne, zwłaszcza ponad tym, co jest nowe. 

Wagi tej zasady są dobrze świadomi moderniści i dlatego właśnie forsowali i forsują wszelkie zmiany właśnie po to, by podważyć nadrzędność i normatywność tego, co obowiązywało zawsze. Innymi słowy: usiłują oni wmówić katolikom przynajmniej pośrednio, że wszystko w Kościele jest zmienne. 

Tutaj są trzy główne wersje zmienności: 
- zmienność indywidualna, czyli poddanie własnemu osądowi, 
- zmienność kolektywna, czyli poddanie osądowi grupowemu czy społecznemu (tzw. duch czasu), oraz 
- zmienność hierarchiczna, czyli zarządzona z góry przez władzę kościelną, zwłaszcza przez papieża czy sobór. 

Każda z tych wersji jest zgubna i błędna, choć zawiera w sobie jakieś ziarno prawdy o Bożym Objawieniu i jego przekazywaniu. Problem polega natomiast na odpowiednim wyważeniu zarówno wzajemnej proporcji jak też stosunku do tego, co niezmienne. 

Podsumowując:

Katolik ma obowiązek uznawania tego, co jest niezmienne w Kościele, także co do swojego miejsca i kompetencji (także w orzekaniu co do osób sprawujących urzędy kościelne). Równocześnie katolik ma prawo, a nawet obowiązek sprzeciwienia się nowościom, choćby nawet były narzucane odgórnie czy przez większość społeczną. Nie przeczy to posłuszeństwu kościelnemu, lecz jest jego wyrazem i realizacją. 

Jaką władzę ma proboszcz?


Pytanie odnosi się do wypowiedzi emerytowanego biskupa świdnickiego, którą należy skorygować: 


Otóż wypowiedź jest błędna, o ile x. Biskup mówi o parafii jako stopniu ustroju Kościoła. Jest to błąd idący w kierunku protestantyzmu, gdzie parafia jest główną jednostką ustroju Kościoła. Natomiast Kościół katolicki ma strukturę apostolską, dokładniej papiesko-episkopalną. Mówi o tym wyraźnie Katechizm Kościoła Katolickiego:



Kodex Prawa Kanonicznego z 1983 r. oczywiście zgadza się z tym, choć w sposób nieco niejasny:



Kodex mówi więc wyraźnie, że władzę w parafii ma biskup danej diecezji, natomiast proboszcz sprawuje pieczę duszpasterską nad swoją parafią pod władzą biskupa i z jego zlecenia, czyli jakby z delegacji biskupa. 

Tak więc parafia nie jest stopniem w ustroju Kościoła. Jest jedynie podrzędną jednostką administracyjną w ramach diecezji. 

To jest istotne i ma poważne konsekwencje. Oczywiście wygodniej jest zarówno dla biskupa miejsca jak też dla proboszcza praktyczne powierzanie mu niemal absolutnej władzy faktycznej, nawet ponad przepisami prawa. Nie odpowiada to jednak boskiemu ustrojowi Kościoła. 

Czy jest katolicki ekumenizm?


W odpowiedzi na to pytanie trzeba wpierw uporządkować pojęcia, jako że bardzo często mamy do czynienia z pomieszaniem pojęć, słów i rzeczy, co prowadzi do bałaganu myślowego i praktycznego. 

Greckie słowa oikumene i oikumenikos są znane w słownictwie chrześcijańskim od starożytności. Sobory powszechne, czyli obejmujące cały Kościół po grecku nazywane były oikumenike synodos. Ich celem, zamiarem i istotą było zawsze odrzucenie herezyj oraz nauczanie prawdziwej wiary, nie szukanie porozumienia czy współdziałania z heretykami kosztem prawdy Bożej. 

Natomiast pojęcie “ekumenizm” pierwotnie nie jest katolickie, lecz antykatolickie w znaczeniu konkurencyjnej koncepcji i wynikającej zeń dążeń i działań. Pojęcie to zakłada istnienie lokalnych, regionalnych i narodowych równoprawnych “kościołów”, które mają dążyć do połączenia się w jedną ogólnoświatową, tzn. ekumeniczną wspólnotę. Łatwo zauważyć, że chodzi tutaj właściwie o realia wspólnot protestanckich, zwłaszcza o protestanckie ujmowanie kościelności. Prawdziwy Kościół Chrystusowy, czyli ten w jedności z Następcą św. Piotra, zawsze był ogólnoświatowy, „ekumeniczny“ (we wspomnianym wyżej znaczeniu jak odnośnie do soborów), w odróżnieniu od wspólnot zarówno protestanckich jak też orientalnych, które zasadniczo miały charakter państwowy i narodowościowy. Godne uznania jest wprawdzie samo dostrzeżenie przez owe wspólnoty potrzeby i wagi jedności (jako przezwyciężenia charakterystycznego dla protestantyzmu rozszczepienia i rozdrobnienia), gdyż jedność jest cechą właściwą Kościoła katolickiego. Istotne i decydujące jest jednak, jak się tę jedność rozumie i jak się do niej dąży. 

Sprawa rozstrzyga się w pojęciu jedności Kościoła Chrystusowego i w pojęciu Kościoła w ogóle, czyli w rozumieniu wiary w jeden Kościół. Istnieją bowiem zasadnicze różnice i przeciwieństwa między katolickim a protestanckim pojęciem tej jedności. 

W ostatnich dziesięcioleciach rozpowszechniła się koncepcja usiłująca pogodzić te sprzeczności, mianowicie przez stopniowalność jedności, jakoby mogła być ona pełna i niepełna. Jest to osobny temat, który wymagałby dokładniejszej analizy. Wspomnę w tym miejscu jedynie, że problem polega na (zamyślnym czy powierzchownym) pomieszaniu i myleniu niestopniowalnej jedności (unitas Ecclesiæ) ze stopniowalnym przynależeniem do wspólnoty (communio) Kościoła (które to stopniowanie rozciąga się od utraty łaski uświęcającej przez grzech śmiertelny, poprzez kary kościelne jak interdykt i exkomunika, aż po apostazję i bycie w ogóle nieochrzczonym, które jest także stopniowalne jak np. w przypadku katechumenów z jednej, i wojujących ateistów z drugiej strony, przy czym u tych ostatnich oczywiście trudno jest w ogóle mówić o communio z Kościołem). 

Podczas gdy oczywiste jest, iż wspólnoty protestanckie są zarówno między sobą głęboko podzielone, jak też oddzielone w zasadniczych dziedzinach (wiara, sakramenty, ustrój) od Kościoła Chrystusowego, czyli katolickiego, ten ostatni zachowuje w sobie niezmiennie i nieutracalnie tę jedność (unitas), którą Jezus Chrystus raz na zawsze obdarzył swój Kościół. Innymi słowy: Kościół nie jest i nie może być nigdy podzielony, a jedynie poszczególni jego członkowie czy wspólnoty mogą utracić swój udział w tej unitas Ecclesiæ poprzez oddalenie się od communio wiary, sakramentów i hierarchicznej władzy (zachowując łączność we większym czy mniejszym stopniu). Takie było zawsze przekonanie i nauczanie katolickie, i takie jest ono zasadniczo także obecnie, czego wyrazem jest chociażby fakt, że Stolica Apostolska nigdy nie była i nadal nie jest członkiem głównej organizacji ekumenicznej, którą jest tzw. Światowa Rada Kościołów. Oznacza to, że Stolica Apostolska nadal przynajmniej oficjalnie reprezentuje przekonanie, że Kościół rządzony przez Następcę św. Piotra jest jedynym prawdziwym Kościołem Chrystusowym (pomijam tutaj kwestię słynnego rozróżnienia między „est“ i „subsistit“), a nie jednym z wielu równie prawdziwych (czy nieprawdziwych) „Kościołów“ w znaczeniu równoprawnych i równowartościowych wspólnot Kościoła Chrystusowego.

Pewna interpretacja dokumentów Soboru Watykańskiego II, zwłaszcza „Dekretu o ekumeniźmie“, niejako przyłączyła Kościół do tzw. ruchu ekumenicznego, który jest z pochodzenia i z zasad niekatolicki. Wynika to z tego, że w dokumentach soborowych nie porzucono wprawdzie wprost wspomnianych wyżej zasad eklezjologii katolickiej, lecz sformułowano je tak, by przynajmniej w znacznym stopniu nie stanowiły przeszkody dla włączenia się w pewne inicjatywy protestanckiego ruchu ekumenicznego, do którego zresztą w międzyczasie dołączyły także niektóre wspólnoty chrześcijaństwa wschodniego. Owo rozmycie doktrynalne otworzyło równocześnie furtkę dla koncepcyj niekatolickich i antykatolickich, tudzież dla praktyk, które od początku i przez całe wieki historii Kościoła były zakazane i uchodziły za bluźnierstwo wobec prawdy Objawienia. 

W poczynaniach „ekumenicznych“ nawiązuje się wprawdzie także do rdzennie katolickiej praktyki oktawy modlitw o jedność chrześcijan, wprowadzonej przez papieża Leona XIII w 1898 r. w powiązaniu ze świętem Apostołów Piotra i Pawła (29 czerwca), a przez św. Piusa X w 1908 r. przeniesionej na dni od święta rzymskiej Stolicy Piotrowej (Cathedra Petri) do święta Nawrócenia św. Pawła (18-25 stycznia), dla podkreślenia, że jedność między wyznawcami Chrystusa może mieć miejsce jedynie w jedności z Następcą św. Piotra. Nie jest zapewne przypadkiem, że Jan XXIII w ramach nowej polityki ekumenicznej usunął święto rzymskiej Stolicy Piotrowej z dnia 18 stycznia, przenosząc je na dotychczasowe święto antiocheńskiej Stolicy Piotrowej, tzn. 22 lutego. Tym samym oktawa modlitw została pozbawiona zasadniczego katolickiego i zarazem biblijnego wątku, tudzież pierwotnej myśli przewodniej. 

W międzyczasie obchody oktawy, a także inne imprezy ekumeniczne przekształciły się najczęściej w widowiska czy wręcz manifestacje relatywizmu eklezjologicznego, sprawiając wrażenie, jakoby Kościół katolicki był tylko jedną z wielu jakościowo równych sobie odmian czy wersyj chrześcijaństwa. Ten pogląd nie ma wprawdzie oparcia w oficjalnych dokumentach doktrynalnych, a został nawet jako tako wyraźnie odrzucony w deklaracji Kongregacji Nauki Wiary Dominus Iesus z 2000 r. Nie powinno jednak dziwić, że fakty, gesty i obrazy silniej przemawiają i mocniej wpływają na świadomość rzesz zwykłych wiernych (czy nawet mniej solidnych teologów) niż oficjalne dokumenty.

Czy współczesne praktyki ekumeniczne służą budowaniu jedności, czy budowaniu atmosfery dialogu i zrozumienia wzajemnego, w poszanowaniu odmienności? Wspólne modlitwy, nabożeństwa paraliturgiczne czy nawet liturgiczne, zwłaszcza te, które są wykroczeniem nawet przeciwko nowym przepisom liturgicznym, stanowią nie tylko coś, co w całej prawnej Tradycji Kościoła zawsze było zakazane jako publiczny grzech przeciw prawdzie i miłości bliźniego (który ma prawo poznać prawdę Chrystusową i zostać wyprowadzonym z błędu, a nie być utwierdzanym w błędzie), lecz sprawiają wrażenie równości wszystkich wyznań czyli praktycznej negacji jedynej prawdziwości Kościoła katolickiego. Istnieje więc jaskrawy dysonans, jeśli nie wręcz sprzeczność między tymi praktykami, a oficjalnym nauczaniem Magisterium Kościoła, także soborowym i posoborowym, aczkolwiek ono jest w znacznym stopniu rozmyte i niejednoznaczne. Uderza to nie tylko w nieomylne prawdy wiary, lecz także w świadomość przekonań wiernych. Z teologicznego i pastoralnego punktu widzenia natomiast nie można nic zarzucić, jeśli chodziłoby o spotkania dla życzliwej wymiany zdań i owocnej dyskusji, której celem musi być usunięcie uprzedzeń i przekonanie do prawy katolickiej.

Chrystus Pan dał Apostołom nakaz nauczania wszystkich ludzi oraz udzielania sakramentów jako drogi Zbawienia. Takie jest też obecnie posłannictwo Kościoła i pozostanie na zawsze, także w odniesieniu do ochrzczonych, którzy są poza Kościołem czyli poza pełną communio wiary, sakramentów i władzy hierarchicznej. Właśnie według nakazu Chrystusowego trzeba mierzyć i oceniać wszelkie poczynania w odniesieniu do innowierców powołujących się na Pismo św. i naukę Chrystusa. Można oczywiście rozważać, czy przed Vaticanum II należycie i wystarczająco zwracano uwagę tudzież podejmowano potrzebne i konieczne wysiłki względem odłączonych od Owczarni Chrystusowej. Z pewnością można się doszukać zaniedbań czy może nawet braku gorliwości w tej dziedzinie. Zapewne w tym znaczeniu biskupi zebrani na soborze wyrazili pragnienie wzmożenia wysiłków dla nawrócenia innowierców oraz doprowadzenia ich do jedności wiary, sakramentów oraz podległości kościelnej. O tyle można mówić o właściwym katolickim „ekumeniźmie“ (aczkolwiek słowo to jest mylne i faktycznie zwykle prowadzi do nieporozumień). 

Rozstrzygające jest, z jakich motywów i w ramach jakich zasad teologicznych podejmuje się inicjatywy „ekumeniczne“, tzn. czy są one zgodne z wiarą katolicką. Analiza konkretnych poczynań pod względem werbalnym, symbolicznym, a także czysto formalnym, niestety najczęściej prowadzi do wniosku, że odbywają się one nie w duchu eklezjologii katolickiej, lecz wręcz w mniej czy bardziej zakamuflowanej negacji tejże. Jeśli takie jest rzeczywiste tło praktyk ekumenicznych, to stanowią one – bardzo przykro to stwierdzić – sprzeniewierzenie się prawdzie Ewangelii oraz Chrystusowemu posłannictwu Kościoła.

Jak działa Kościół?

 


Pytanie dotyczy wprawdzie aktualnej problematyki, jednak przede wszystkim niezmiennych zasad Kościoła, ugruntowanych w jego istocie, naturze i przymiotach. 

Istotą Kościoła jest bycie społecznością założoną przez Jezusa Chrystusa, gromadzącą wierzących w Niego. Ta społeczność ma naturę bosko-ludzką, to znaczy pochodzi z ustanowienia i porządku Bożego, a składa się z ludzi. Jej przymioty są ogólnie znane, gdyż jasno podane w wyznaniu wiary pierwszego soboru ekumenicznego (Nicaenum I, rok 325):

- jedność (unam)

- świętość (sanctam)

- katolickość (catholicam)

- apostolskość (et apostolicam Ecclesiam).

To są nadrzędne i niezmienne kryteria odróżniania aktów kościelnych od niekościelnych, choćby te ostatnie pochodziły od przedstawicieli Kościoła czy nawet od piastujących urzędy i sprawujących władzę. 

Jedność należy rozumieć w znaczeniu całego Kościoła, czyli nie tylko Kościoła widzialnego na ziemi, lecz wespół ze świętymi w niebie i duszami cierpiącymi w czyśćcu. Innymi słowy: w Kościele na ziemi obowiązuje jedność ze świętymi, zwłaszcza tymi wiernymi, co do których mamy pewność - na podstawie tradycyjnych zasad kanonizacji - że są w chwale wieczności. Nie jest to więc jedność ani z całą ludzkością (jak chcieliby fanatyczni ekumaniacy), ani ze wszystkimi, którzy nominalnie przynależeli czy przynależą do Kościoła. Jedność Kościoła jest więcej bardziej diachroniczna, czyli ponadczasowa, niż synchroniczna, czyli współczesna. Dla katolika jest nie tyle istotne, by być w jedności z aktualnie żyjącymi katolikami, lecz istotnie liczy się wspólnota ze świętymi, których ogromna większość odeszła już do wieczności. 

Ma to przełożenie na konkretne sprawy. Dlatego właśnie niezbędna jest znajomość nauczania i przykładu życia świętych Pańskich na przestrzeni wieków. Jest to szczególnie ważne dla teologów i duchownych. Cokolwiek jest sprzeczne z tradycyjnym nauczaniem Kościoła oraz wzorcami życia świętych, to z całą pewnością nie pochodzi od Ducha Świętego, który prowadzi Kościół poprzez wieki. 

W szczególny sposób dotyczy to liturgii Kościoła, która jest wyjątkowym i zarazem powszechnym i codziennym sposobem działania i asystencji Ducha Świętego. Prawdziwa liturgia Kościoła wyrasta z Bożego Objawienia i czerpie z niego zarówno treści i słowa, jak też natchnienie gestów i zasad. Tradycyjne modlitwy i obrzędy operują pojęciami zaczerpniętymi z Pisma św. i są na wskroś biblijne, będąc równocześnie głównym świadkiem świętej Tradycji. 

Fakt, że tradycyjne liturgie nie mają indywidualnego autora (liturgia bizantyńska mówi wprawdzie o liturgii św. Jana Chryzostoma i św. Bazylego, chodzi w tym jednak o anafory przypisywane tym Ojcom Kościoła, nie o liturgię jako taką), jest dowodem na to, że są one owocem działania Ducha Świętego w całym Kościele. Jest więc normalne i zrozumiałe, że wszystkie tradycyjne ryty, zarówno zachodnie jak też wschodnie, są co do treści i głównych zasad całkowicie ze sobą zgodne. Niezgodę, czyli odstępstwo wprowadzali dopiero heretycy, zwłaszcza protestanci. 

Dokonane w XX wieku reformy w liturgii, począwszy od reformy Wielkiego Tygodnia aż do mszału Pawła VI, cechuje po pierwsze sztuczne wytworzenie przez "fachowców", a po drugie ewidentne odejście zarówno od stałych zasad liturgii, jak też od prawd wiary. Efekt jest aż nadto oczywisty: wystarczy porównać choćby Mszę św. sprawowaną według Missale Romanum św. Piusa V z celebracją według mszału Pawła VI na przeciętnej parafii. Przepaść jest jeszcze większa gdy porówna się niestety coraz częstsze nadużycia sprzeczne nawet z Novus Ordo czy praktyki sekt wewnątrz struktur kościelnych jak tzw. charyzmatycy czy neokatechumenatowcy. Zerwanie jedności z Kościołem odwiecznym, a zarazem zbliżenie zwłaszcza do sekt protestanckich jest aż nader widoczne i to nawet bez głębszych analiz teologicznych. Nie pomoże tutaj powoływanie się na legalność wprowadzenia tzw. reformy przez władze kościelne, gdyż status prawny nie jest w stanie zmienić faktycznego stanu teologicznego obrzędów oraz ich praktykowania. Ewidentny jest więc związek owych reform z postępującą apostazją od wiary katolickiej i to mimo nominalnej przynależności do Kościoła. Ograniczanie i zakazy dostępu do liturgii tradycyjnej, które mają widocznie zapobiegać rozpoznaniu zerwania jedności z Kościołem odwiecznym, ostatecznie na pewno nie będzie skuteczne. Ludzie podejmujący takie działania tkwią mentalnie w latach 60-ych i 70-ych XX wieku, nie przyjmując do wiadomości nawet prostego faktu, że w dobie powszechności wiedzy dzięki internetowi nie jest możliwe zablokowanie dostępu do informacji na temat tradycyjnej liturgii Kościoła oraz do uczestniczenia w niej choćby przez internet. W sytuacji postępującej zapaści autorytetu władz kościelnych zwłaszcza u młodego pokolenia wszelkie bariery i restrykcje będą miały efekt raczej budzenia ciekawości i szukania alternatywy względem skompromitowanego mainstream'u. 

Wiąże się z tym przymiot świętości Kościoła. Osobiście należę do pokolenia wychowanego w pogardzie dla czasów "przedsoborowych" i wszystkiego, co było z nim związane, zwłaszcza dla liturgii tradycyjnej. Moimi profesorami i wychowawcami byli przedstawiciele pokolenia rewolucyjnego z czasu Vaticanum II. Jeden z moich przełożonych i zarazem wykładowców werbistów w Austrii regularnie powtarzał, że nie zdzierżyłby, gdyby któryś z nas chodził w sutannie, bo on całą swoją młodość walczył o to, by nie chodzić w sutannie. To jest banalny przykład, jednak znaczący. Obecnie rządzących w Watykanie cechuje ta sama mentalność: nie są oni w stanie zdzierżyć tego, iż młodsze pokolenia urodzone i wychowane po Vaticanum II interesują się i zachwycają Tradycją Kościoła, zwłaszcza liturgiczną. Stąd się biorą wręcz irracjonalne, psychologicznie i teologicznie patologiczne próby odebrania katolikom tego, czego im nikt nie może odebrać, gdyż to było własnością Kościoła poprzez wieki. Nie można tego odebrać nawet w imię rzekomej jedności, ponieważ nie może być trwałej jedności w fałszu, w odejściu od prawdy Bożej, wyrażonej w tradycyjnych świętych obrzędach. Jeśli ich sprawowanie ma być odejściem od jedności - jak twierdzą betonowi reformiści-bugniniści - to z kim jednoczy ta jedność? Z kim jednoczą się reformiści, skoro przeszkadza im sprawowanie świętych tajemnic tak, jak czyniły to pokolenia świętych i pasterzy Kościoła na przestrzeni wieków? 

Jednym z aspektów i wymiarów jedności jest katolickość. W polskojęzycznej wersji słów wyznania wiary jest mowa o "Kościele powszechnym". Ten przymiotnik jest mylący i nie oddaje greckiego słowa "katholike". Język łaciński ma swoje określenie na "powszechny", mianowicie "universalis", jednak łacińska wersja Credo przejęła greckie słowo jako "catholicam Ecclesiam". Nie chodzi bowiem o to, że Kościół jest wszędzie i dla wszystkich, lecz o to, że ma w sobie pełnię prawdy, jej całość, i właśnie dlatego jest posłany na cały świat i do wszystkich ludzi. 

To posłannictwo ma swój początek w posłaniu Apostołów przez Pana Jezusa przed Wniebowstąpieniem. Dlatego właśnie Kościół jest apostolski. Nie ma i nie może być innego fundamentu Kościoła jak ta wiara, którą głosili Apostołowie. Oznacza to, że władza w Kościele musi być apostolska, nie może być sprzeczna z nauczaniem Apostołów, nie może od niego odejść w żaden sposób. Jest ona dana następcom Apostołów, czyli biskupom wraz z następcą św. Piotra, nie po to, by odwodzili wiernych od nauczania Apostołów poświadczonego poprzez wieki nauczania pasterzy Kościoła. Jeśli ktoś sprawujący urząd kościelny próbuje ten urząd użyć do odwodzenia wiernych od odwiecznego nauczania Kościoła, to nie działa mocą tego urzędu, lecz wbrew niemu. Takie próby oczywiście nie są wiążące, a wręcz zasługują na kategoryczny sprzeciw. 

Przykłady: 

Skoro Kościół zawsze wierzył, że także w okruchach Ciała Pańskiego jest obecny Jezus Chrystus, to sprzeciwić się należy komunii dołapnej.

Skoro w Kościele nigdy nie było ministrantek, lektorek, akolitek, szafarek a także świeckich szafarza itp., to sprzeciwić się należy ich wprowadzaniu i posługiwaniu przez nich.

Skoro nigdy w Kościele nie było żyjących w małżeństwie diakonów, to sprzeciwić należy się ich wprowadzaniu i posługiwaniu przez nich. 

Formy sprzeciwu mogą być różne, od kierowania publicznych protestów, aż do bojkotowania parafij i kościołów, gdzie są praktykowane takie świętokradzkie, paraprotestanckie wymysły.

Jak widać, istota, natura i ustrój Kościoła jest zasadniczo różny od wspólnot jedynie ludzkich, zwłaszcza od sekt heretyckich. Nie przypadkowo możni tego świata popierają i forsują wszelkie herezje, także usiłując upodobnić Kościół zwłaszcza do sekt protestanckich. Sekty protestanckie ze swej natury są podatne na uległość wobec władzy świeckiej, także wobec mody i fałszywych trendów rzekomo nowoczesnych. Wynika to z ich oderwania od jedności z prawdziwym Kościołem Chrystusowym trwającym od wieków. To oderwanie jest w interesie mocy ciemności, która chce sobie podporządkować religię czy wręcz stworzyć jej namiastkę według swoich potrzeb (zdając sobie sprawę z tego, że nie jest w stanie jej wyeliminować). Ostatnie lata tzw. pandemii były tego dobitnym przykładem. Haniebne zachowanie niestety także wielu hierarchów katolickich ukazuje rozmiar i głębię zapaści duchowej, moralnej i teologicznej w obecnych strukturach. 

Czas obecny to z pewnością czas próby wierności i dojrzałości, zarówno ludzkiej jak też religijnej. Tym ważniejsze jest sięganie do niezatrutych, nieskażonych źródeł wiary i pobożności katolickiej. Oni chcą nam odebrać jedność z wiarą i świętością naszych przodków, byśmy byli wydani na pastwę ich zaciemniającej i zniewalającej propagandy. Zapewne konieczny będzie heroizm. Nie musi to być heroizm krwi. Czasy zamętu i ucisku zwykle w historii poprzedzały nowy rozkwit Kościoła. Ofiara z miłości do Boga i bliźniego zawsze przynosi owoce. Do tego zdolny jest każdy, kto ma wiarę. 

Czy był naród szczególnie umiłowany?

 


(obraz z ołtarza bocznego Najśw. Serca w katedrze św. Szczepana we Wiedniu)


Ostatnio zetknąłem się z modlitewnikami niby tradycyjnymi, które zawierają akt poświęcenia Najświętszemu Sercu w niby tradycyjnej wersji. Rzeczywiście chodzi o najdłuższą wersję tegoż aktu, wydaną przez Kongregację Rytów w 1925 r. Jednak podana w nich wersja niestety zawiera ewidentne i poważne fałszerstwo. Oto text oryginalny (źródło tutaj, str. 542): 


Jest więc mowa o "synach plemienia, które niegdyś było ludem wybranym". Natomiast tłumaczenia w modlitewnikach niby tradycyjnych zawierają w tym miejscu słowa: "który niegdyś był narodem szczególnie umiłowanym". Jest to więc nie tylko fałszywy dobór słów, lecz zafałszowanie treści oryginału. Czymś zupełnie innym jest "szczególne umiłowanie", a czym innym "wybranie". Wybranie jest bowiem przeznaczeniem do pewnej misji, zadania, natomiast szczególne umiłowanie jest emocjonalną, irracjonalną postawą. Wybranie do pewnego zadania czy celu nie oznacza w żaden sposób pomniejszenia rangi czy wartości innych ludów. Natomiast szczególne umiłowanie jest wyróżnieniem, które zawiera przynajmniej subiektywną deprecjację innych ludów, czyli pomniejszenie ich wartości przynajmniej emocjonalne. 

Przypisywanie takiej postawy Bogu jest nie tylko sprzeczne z Bożym Objawieniem, lecz bluźniercze, niezależnie od tego, kto jest autorem tych słów czy tłumaczenia. 

Gdzie jest Kościół?

 


Pytanie dotyczy oczywiście kwestii teologicznej. A jest obecnie szczególnie aktualne, wobec częstego, szerokiego i też fałszywego rozumienia i używania określenia "Kościół", niestety nawet przez niektórych hierarchów. 

Na szersze przedstawienie sprawy przyjdzie czas, Deo volente. Tymczasem zwracam uwagę na zdanie św. Hieronima, Doktora Kościoła, zawarte w jego komentarzu do psalmu 133 (źródło tutaj, szpalta 1222-3):



Św. Hieronim, komentując zdanie "którzy stoicie domu Pana, w przedsionkach domu Boga naszego", wspomina, że nie są istotne mury, ponieważ bywały czasy, gdy ariańscy heretycy okupowali świątynie katolickie, oczywiście nie będąc Kościołem. Natomiast podkreśla, że "Kościół jest tam, gdzie jest prawdziwa wiara". 

Wiąże się z tym następujące słynne zdanie św. Hieronima (z Dialogu przeciw Lucyferianom, źródło tutaj, szpalta 181):


"Westchnął cały okrąg ziemski i zdziwił się, że jest ariański".

To jest dobitne świadectwo zasięgu i rozmiaru, jaki osiągnęła wówczas herezja ariańska. Obecnie niestety forsowany jest jej podstępny powrót w postaci ataku na boskie pochodzenie Kościoła, a ostatecznie na boską godność Jezusa Chrystusa. Atak na boskie pochodzenie Kościoła wyraża się w pogardzie dla Kościoła sprzed Vaticanum II, w wyszydzaniu i odrzucaniu jego odwiecznego nauczania i praktyki liturgicznej i duszpasterskiej. Atakiem na Bóstwo Jezusa Chrystusa jest zwalczanie oznak czci do Najświętszego Sakramentu jak Komunia na stojąco i dołapna. Szczególnie podstępnym zabiegiem jest koronka s. Faustyny, która nawet w oficjalnej interpretacji x. Różyckiego (więcej tutaj) jest ariańska i bluźniercza, ponieważ zawiera negację współistotności Bóstwa Syna Bożego i Boga Ojca. 

Co jest konieczne do zbawienia? Czyli Bańkowych kłamstw ciąg dalszy


Z obowiązku muszę poświęcić nieco uwagi kolejnemu wystąpieniu Aleksandra Bańki, skoro jestem w nim wezwany po imieniu i nazwisku. Już ten sam wstęp jest o tyle znamienny, że potwierdza poprzednią diagnozę, iż mamy do czynienia z kimś, kto w sposób wręcz niesłychanie bezczelny po prostu kłamie. Otóż odnosząc się do mojej wcześniejszej krytyki (do sprawdzenia tutaj) twierdzi następująco:


Ze swojej strony polecam porównać słowa Bańki z tym, co rzeczywiście napisałem był. Ten człowiek widocznie albo ma urojenia, albo świadomie i perfidnie oszukuje swoich odbiorców. A jeśli ktoś nie potrafi odróżnić już choćby czysto logicznie między nazwaniem czegoś kłamstwem, a nazwaniem kogoś kłamcą, to powinien sobie powtórzyć materiał z logiki na poziomie najwyżej szkoły średniej. Oczywiście pasuje do tego ponowne insynuowanie problemów psychicznych, mentalnych czy świadomościowych. Także tutaj Bańka jest wierny swojej metodzie: brakuje mu kontrargumentów, więc rzuca kłamliwymi i podłymi bluzgami, z których chyba najbardziej groteskowym jest porównanie do terrorystów. 

Bezczelne kłamanie Bańkowe łatwo stwierdzić także w kwestii mojego statusu kanonicznego: jest on wyraźnie podany w nagłówku niniejszego bloga. Jeśli ktoś ma wątpliwości, to może bardzo łatwo sprawdzić, kierując zapytanie do kurii arcybiskupiej wiedeńskiej. 

Jednak atak Bańki skierowany ogólnie przeciw "tradycjonalistom". Już samo to określenie świadczy albo o elementarnej ignorancji, albo o świadomym oszukiwaniu odbiorców. Otóż tradycjonalizmem w historii teologii i Kościoła jest herezja z XIX wieku (Louis de Bonald, Félicité de Lammenais, Augustin Bonnety, więcej tutaj), potępiona przez Magisterium Kościoła jako odmiana paraprotestanckiego fideizmu, negującego zdolność rozumowego poznania Boga (Grzegorz XVI, Mirari vos oraz Singulari nos). Tak więc używanie tej nazwy dla określenia katolików wyznających wiarę katolicką nauczaną odwiecznie przez Kościół jest kłamliwe i podłe. 

W samym meritum Bańka opiera swoje wywody - pozornie i znowu kłamliwie - na bulli Bonifacego VIII z 1302 r. Unam sanctam. Posługuje się przy tym fałszywym tłumaczeniem, mówiąc o konieczności "posłuszeństwa". Natomiast odnośne zdanie w tekście oryginalnym brzmi (źródło tutaj):


Czyli po polsku:

Tak więc, oświadczamy, mówimy, określamy i ogłaszamy, że podleganie (subesse) Biskupowi Rzymskiemu jest każdemu stworzeniu ludzkiemu konieczne do zbawienia.

Już samo sformułowanie tego zdania, jako podsumowującego poprzedzające treści, wskazuje, że należy je rozumieć w ich kontekście i znaczeniu (text w ułomnym tłumaczeniu na polski znajduje się tutaj). Zaś zasadniczą treścią jest, że władza świecka i wszyscy ludzie podlegają władzy duchowej Biskupa Rzymu jako następcy św. Piotra i zastępcy Jezusa Chrystusa na ziemi. Wypowiedź dotyczy więc najwyższego urzędu w Kościele, który jest sprawowany zastępczo, czyli ze zlecenia i w imieniu Jezusa Chrystusa. Nie ma tu mowy o posłuszeństwie, lecz o podleganiu (subesse). To jest formalne określenie, mianowicie jedynie o podleganiu władzy, bez jakichkolwiek określeń co do praw i obowiązków. Innymi słowy: czym innym jest podleganie, a czym innym posłuszeństwo. Można komuś podlegać, lecz w pewnych uzasadnionych sprawach być jemu nieposłusznym, np. gdy przekracza swoje kompetencje, nadużywa władzy, czy działa wbrew jej istocie i celowi. Bowiem władza papieska jest ze swej natury ograniczona, gdyż jest jedynie zastępcza, nie samodzielna i nie absolutna. Granice tej władzy zostały jasno określone przez Sobór Watykański I w konstytucji dogmatycznej Pastor aeternus o prymacie papieskim (źródło tutaj):


W polskim tłumaczeniu (źródło tutaj):

Aby wypełnić ten pasterski obowiązek, nasi poprzednicy zawsze oddawali się przepowiadaniu zbawiennej nauki Chrystusa wobec wszystkich ludów ziemi i z jednakową troską czuwali nad tym, aby tam, gdzie została przyjęta, była zachowywana czysta i bez skazy.

Dlatego też biskupi z całego świata, zarówno pojedynczo, jak i zgromadzeni na synodach, zachowując dawny zwyczaj kościołów oraz formę starożytnej zasady, zwracali się do Stolicy Apostolskiej zwłaszcza z tymi problemami, które dotyczyły zagrożeń dla wiary, aby przede wszystkim tam uzdrowić szkody powstałe w zakresie wiary, gdzie wiara nie może doznawać uszczerbku.

Biskupi Rzymu, jak sugerowały okoliczności czasu i spraw, czasem zwołując sobory ekumeniczne lub uwzględniając poglądy Kościoła rozproszonego po całym świecie, czasem synody partykularne, a czasem korzystając z pomocy innych środków otrzymanych od Bożej Opatrzności, definiowali naukę, którą należy zachować, a którą z Bożą pomocą poznali jako zgodną z Pismem Świętym i tradycjami apostolskimi.

Duch Święty został bowiem obiecany następcom św. Piotra nie dlatego, aby z pomocą Jego objawienia ogłaszali nową naukę, ale by z Jego pomocą święcie strzegli i wiernie wyjaśniali Objawienie przekazane przez apostołów, czyli depozyt wiary.

Ich naukę apostolską przyjmowali wszyscy czcigodni Ojcowie, a święci i prawowierni Doktorzy czcili ją i wypełniali, ponieważ byli w pełni świadomi, że ta Stolica św. Piotra pozostaje zawsze wolna od jakiegokolwiek błędu, zgodnie z Bożą obietnicą Pana naszego i Zbawiciela, udzieloną księciu Jego uczniów: „Ja prosiłem za tobą, aby nie ustała twoja wiara, a ty nawróciwszy się utwierdzaj twoich braci”.



Tak więc zasada podległości władzy papieskiej nie ma nic wspólnego z posłuszeństwem dla swawoli aktualnie sprawujących władzę. Sobór jednoznacznie określa, że ogłaszanie nowej nauki jest sprzeczne z istotą i rolą władzy papieskiej, tym samym nie może pochodzić od Ducha Świętego. Tę prawdę Bańka przemilcza, a widocznie nawet milcząco odrzuca, maniakalnie napominając znienawidzonych przez siebie "tradycjonalistów" do ślepego posłuszeństwa, typowego dla sekt, a nie dla Kościoła Chrystusowego. 

Reszta wywodów Bańki to jak zwykle chaotyczno-maniakalny bełkot, powtarzający w kółko płytkie frazesy, bez choćby próby solidnego podejścia do źródeł, na które się powołuje. Tak np. Bańka twierdzi, że Sobór Watykański II wydał trzy (!) "dokumenty dogmatyczne", do których zalicza konstytucję o liturgii: 


Świadczy to nie tylko o wybitnej niekompetencji, lecz o wręcz haniebnym niechlujstwie w traktowaniu odbiorców, skoro nawet nie chciało mu się sprawdzić w ogólnie dostępnych źródłach. Wtedy musiałby stwierdzić, że V2 wydało
dwie konstytucje dogmatyczne (Dei Verbum oraz Lumen gentium), natomiast konstytucja o liturgii nawet w nazwie nie jest dogmatyczna. No cóż, widocznie nienawiść do katolików w połączeniu z bezczelną pewnością siebie i brakiem szacunku dla publiczności dławią w nim już nawet zwykłą przyzwoitość. 

O niechlujstwie przygotowania świadczy zresztą także tak proste uchybienie jak błędna ortografia:



Innym kłamstwem Bańki jest twierdzenie, jakoby w Lumen gentium 15 była mowa o "kręgach
przynależności" do Kościoła:


Otóż nie ma nigdzie mowy o "kręgach przynależności", ani w Lumen gentium, ani w żadnym innym dokumencie. Tym samym Bańka oszukuje odbiorców, mieszając przynależność do Kościoła i ukierunkowanie czy przyporządkowanie ku Kościołowi, o którym mówi Lumen gentium. To pomieszanie zapewne nie jest przypadkowe, gdyż Bańce widocznie zależy na tym, by traktować niekatolików jako przynależących do Kościoła Chrystusowego, co jest oczywiście sprzeczne z nauczaniem także Vaticanum II. 

Następnym kłamstwem Bańki są te słowa:


Tutaj Bańka ponownie wykazuje albo elementarną nieznajomość prawa kanonicznego, na które się powołuje, albo świadome oszukiwanie odbiorców. Otóż Kodex Prawa Kanonicznego wyraźnie odróżnia między obowiązkiem posłuszeństwa wiary, a obowiązkiem pobożnej uległości (źródło tutaj):


Wyjaśniam: nie ma i nigdy nie było obowiązku przyjmowania z wiarą każdego zdania jakiegokolwiek soboru. Takie posłuszeństwo przysługuje tylko tym zdaniom Magisterium Kościoła, które stanowią depozyt wiary przekazany przez Apostołów, czyli prawdy wiary katolickiej, NIC innego. Także "pobożne posłuszeństwo" nie przysługuje każdemu nauczaniu papieży czy kolegium biskupów, lecz jedynie odnośnie prawd wiary i moralności, a to nauczaniu podawanemu autentycznie, czyli we wierności depozytowi wiary przekazanemu przez Apostołów. 

O podejściu do źródeł na poziomie szkoły podstawowej świadczy powoływanie się na tzw. Dictatus papae oraz kanon 333 Kodexu Prawa Kanonicznego:



Dokument Grzegorza VII, który nigdy nie został opublikowany jako oficjalne nauczanie papieskie, lecz stanowi jedynie ważny etap w rozwoju teologii papiestwa, ma charakter zasadniczo roszczeń prawnych, aczkolwiek nigdy nie ujętych formalnoprawnie. Jego treść sprowadza się do uzasadnienia oraz charakterystyki władzy papieskiej (źródło tutaj). Szczególnie ciekawe są zdania zaznaczone:



Jak widać, tematyka jest dość szeroka: od pochodzenia Kościoła Rzymskiego od Boga, poprzez zasady, że wszyscy książęta mają całować tylko nogi papieża, że od jego orzeczenia nie ma odwołania, że nie może on być przez nikogo sądzony, aż to stwierdzenia, że Kościół Rzymski nigdy nie zbłądził i nie zbłądzi, oraz że katolikiem nie jest ten, kto nie zgadza się z Kościołem rzymskim. Rozpiętość tematyczna jak też co do charakteru i rangi zdania, jest ogromna. Istotne jest tutaj, że chodzi właściwie nie o papieża jako osobę, lecz o Kościół Rzymski, który trwa, w odróżnieniu od papieży, którzy się zmieniają. 

Natomiast podawany przez Bańkę kanon 333 § 3 ma charakter czysto prawny i odnosi się do aktów prawnych, nie do nauczania zwyczajnego. Bańka cytuje tylko jeden paragraf kanonu, mimo że umieszczony on jest w kontekście i po szerszych teologicznie zasadach, z których najważniejszą jest łączność z całym Kościołem:


Tak więc paragraf 3 ma charakter czysto proceduralny i dotyczy porządku prawnego w znaczeniu, że nie ma władzy wyższej nad papieżem. Nie oznacza to jednak absolutystycznej tyranii w znaczeniu narzucania swoich dowolnych wyroków Kościołowi. Innymi słowy: brak instancji wyższej, umożliwiającej apelację od wyroków i dekretów Biskupa Rzymu nie oznacza, jakoby nie był on niczym związany. Jak każdy członek Kościoła, jest on człowiekiem wyposażonym w wolną wolę i tym samym w możliwość zgrzeszenia także przeciw wierze, także przez popadnięcie w herezję wraz ze skutkami prawnymi, czyli zaciągnięciem na siebie exkomuniki oraz utraty urzędu kościelnego (o czym mówi kanon 1331). Wprawdzie teologowie katoliccy uważają zajście takiej sytuacji za mało prawdopodobne, jednak uważają, że na podstawie Bożego Objawienia nie jest to wykluczone. 

Następnie Bańka rozwija swój zarzut schizmy po stronie tzw. tradycjonalistów, wymieniając trzy grupy: sedewakantyzm, sedeprywacjonizm i lefebvryzm. W typowy prostacki sposób, bez jakiegokolwiek uzasadnienia prawnego czy teologicznego orzeka, iż te grupy są poza Kościołem. Stosuje przy tym widocznie urojoną definicję schizmy, nie mającą podstaw ani w prawie kościelnym, ani w teologii katolickiej (pisałem już o tym tutaj). Wszak ani Stolica Apostolska, ani żaden biskup nie wydał oficjalnego orzeczenia, jakoby "tradycjonaliści" byli w schiźmie. Tak więc mamy w tej sprawie jedynie oficjalne orzeczenie "papieża" Bańki z Tychów i to ex cathedra, który zresztą nawet nie potrafi poprawnie, z właściwym akcentem wypowiedzieć tego łacińskiego słowa (właściwy akcent jest na pierwszej sylabie, gdyż "e" jest w tym wyrazie krótkie, por. poprawną wymowę łacińską tutaj), co dla profesora filozofii jest po prostu hańbą. 

Szerzej Bańka omawia stanowisko Bractwa Kapłańskiego Św. Piusa X, które nazywa "lefebvryzmem". Jedynym "argumentem" papieża z Tychów jest to, iż tylko kilku biskupów sprzeciwia się Vaticanum II, odrzucając jego nauczanie, przez co fałszywie sugeruje, jakoby przewaga liczebna decydowała o prawdziwości. Ponadto znowu maniakalnie powtarza, iż nie wolno oceniać postanowień papieża. Dodatkowo perfidnie kłamie, jakoby zastrzeżenia odnośnie wypowiedzi Franciszka opierały się na fejknjusach, a nie miały poważnych, solidnych podstaw:


Tym samym wywody Bańki sprowadzają się do potupywania na katolików, by trzymali się większości biskupów będących w jedności z Franciszkiem, bo to jest "bezpieczna droga". Według jego logiki zbędna jest znajomość prawd wiary katolickiej, nauczania Kościoła sprzed Vaticanum II, pism świętych Doktorów Kościoła, a nawet jest szkodliwe, gdyż "odcina" od owej większości. No cóż. To jest myślenie na poziomie - z całym szacunkiem dla prostych a pożytecznych zawodów - sprzątaczki, kasjerki, czy pracownika fizycznego, który w życiu nie przeczytał choćby jednej książki. Bańka ma dla wszystkich razem prostą receptę: wiedzieć tylko tyle, że trzeba i wystarczy słuchać Franciszka i biskupów, którzy się z nim zgadzają. 

Na koniec Bańka wyznaje swoim odbiorcom, że nie odpowie na tytułowe pytanie:


Uzasadnienie jest znowu porażająco debilne, gdyż miesza dwie różne kwestie: co jest konieczne do zbawienia, oraz kto będzie zbawiony. 

Wyjaśnieniem jest tutaj chyba, gdy Bańka sam demaskuje swoją mentalność, twierdząc, jakoby myślenie "zero-jedynkowe", które jest przecież podstawą logicznego myślenia, było "sekciarskie":



No cóż. Widocznie według Bańki cała cywilizacja europejska i chrześcijańska, zbudowana na zero-jedynkowej logice klasycznej, czyli odróżnieniu prawdy od fałszu, z techniką komputerową włącznie, jest sekciarska...

Na koniec Bańka udaje pobożnego, wskazując zgorszonym palcem na "tradycjonalistów":


Oczywiście Bańka nie podaje dowodów ani nawet przykładów rzekomego lżenia i znieważania papieża. Tym samym perfidnie sugeruje, jakoby to czynili opluwani przez niego "tradycjonaliści". To opluwanie przez Bańkę oczywiście wcale nie jest lżeniem, znieważaniem, ani nawet kłamliwą, podłą insynuacją, nie mającą podstaw w faktach, zrodzoną w demonicznych urojeniach Bańki...


Podsumowując

Aleksander Bańka znowu popisał się wybitną perfidią i obłudą, zresztą typową dla środowisk tzw. charyzmatycznych. 

Traktując poważniej jego kłamliwy, choć słodkawo prezentowany bełkot, nie trudno dostrzec, że idzie to w kierunku nie tyle papolatrii - gdyż Bańka nie nawołuje do posłuszeństwa wszystkim papieżom, ze świętymi Piusem X i Piusem V włącznie - lecz obłudnie i absurdalnie próbuje forsować Franciszko-latrię. Widocznie ignoruje fakt, że katolicyzm nie jest papizmem, a tym bardziej prywatną sektą wyznawców aktualnie sprawującego władzę. Sam Pan Jezus w bardzo ostrych słowach zwyzywał Piotra wobec innych uczniów, gdy ten stawiał swoje własne, ludzkie myślenie ponad nauczaniem i drogą wyznaczoną przez Zbawiciela (Mk 8, 31-33):

I zaczął ich pouczać o tym, że Syn Człowieczy musi wiele cierpieć, musi być odrzucony przez starszych, arcykapłanów oraz uczonych w Piśmie i musi być zabity, a po trzech dniach zmartwychwstać. I mówił o tym otwarcie. A Piotr wziął go na stronę i począł go upominać. Lecz On odwrócił się, spojrzał na uczniów swoich i zgromił Piotra, mówiąc: Idź precz ode mnie, szatanie, bo nie myślisz o tym, co Boskie, tylko o tym, co ludzkie.

Także św. Paweł nie wahał się publicznie upomnieć sprawującego swój urząd św. Piotra, gdy ten czynił ustępstwa na rzecz żydujących (iudaizantes): 

A gdy przyszedł Kefas do Antiochii, przeciwstawiłem mu się otwarcie, bo też okazał się winnym. (Gal 2, 11)

Tak więc już Pismo św. poświadcza, iż zarówno św. Piotr jak też jego następcy nie są bożkami, którym należy się bezwzględny hołd i ślepe posłuszeństwo. Sprzeciw wobec osobistych poglądów i pomysłów sprzecznych z odwiecznym nauczaniem Kościoła, a nawet z Bożym Objawieniem jest w świetle wiary katolickiej nie tylko dopuszczalny, lecz nawet konieczny. Natomiast mentalność reprezentowana przez A. Bańkę - już nawet pomijając fakt, że jest obłudna, gdyż ewidentnie odnosi się nie do wszystkich papieży - nie tylko poniża Kościół sprowadzając go do poziomu autorytarnej sekty podległej aktualnie sprawującym władzę, lecz czyni go odrażającym dla każdego człowieka myślącego trzeźwo i krytycznie. To jest droga antyewangelizacyjna, gdyż podstawą ewangelizacji - czyli nauczania Objawienia Bożego - nie są sugestywne kłamstwa wpajane w słodkim nastroju, lecz poznanie rozumowe, jasne argumenty oraz twarda prawda wymagająca nawrócenia. 

Natomiast prezentowanie katolicyzmu w stylu protestanckich sekt, jak ma to miejsce w tzw. ruchu charyzmatycznym, gdzie tzw. spotkania modlitewne niewiele się różnią od spotkań zborów protestanckich, jest nie tylko zafałszowaniem prawdy Ewangelii przekazanej w Tradycji Kościoła, lecz oszukiwaniem ludzi, którzy szukają prawdy, a zamiast niej są pętani emocjami oraz dynamiką grupową, typową dla sekt. Dość wyraźnym przykładem jest właśnie A. Bańka, człowiek z pozycją pracownika naukowego, który w dziedzinie wiary wykazuje wręcz haniebne niechlujstwo, infantylność, obłudę i chyba nawet niestety programowe zakłamanie, za co jest wynagradzany przez swoje władze kościelne. Tym samym odpowiedzialność spada także na nie, co świadczy o dogłębnej zapaści nie tylko religijnej, lecz także moralnej i intelektualnej struktur modernistycznych. 



P. S. 

Przypadkowo trafiłem na to, co A. Bańka pisze o sobie:



To potwierdza, że ma on dziwne, a właściwie skrzywione aspiracje, które są dość infantylne. 

Św. Tomasz a wyrok TK, czyli Giertychowe oszustwo

W aktualnej sprawie pojawił się wpis znanego polityka, uważanego niegdyś za prawicowego. Podaje list swojego stryja, który zajmuje wysoką pozycję w Watykanie, mianowicie tzw. teologa domu papieskiego. Nie jest to urząd Kurii Rzymskiej, lecz funkcja osobistego doradcy papieża dla spraw teologicznych, więc dość prestiżowa, aczkolwiek bardziej zakulisowa. Chodzi wprawdzie o prywatny list do bratanka, jednak ze stylu wynika, że przeznaczony jest do publicznej wiadomości, co już jest obłudnym zabiegiem. Oto text: 

 

Nasuwa się druga uwaga, również świadcząca o zakłamaniu. Otóż text odnosi się do wyroku Trybunału Konstytucyjnego, który sam w sobie nie jest przepisem prawa karnego, lecz orzeczeniem odnośnie relacji między przepisami prawa, mianowicie między ustawą o ochronie życia ludzkiego, a ustawą zasadniczą. Tym samym wypowiedź jest zarówno prawnie jak też teologicznie nie na temat, a należy do kategorii przyłączania się i popierania obecnej hucpy uliczno-politykierskiej inscenizowanej przez siły i bandy lewackie. Skandalem jest, że dopuszcza się tego osoba duchowna i to z tak wysokiej watykańskiej pozycji. Nie jest istotne, że czyni to w rzekomo prywatnym liście. 

Trzecie zakłamanie polega na fałszywym cytowaniu św. Tomasza. Autor listu pomija poprzednie, bardziej zasadnicze słowa Doktora Anielskiego, które wprost przeczą jego wywodom, natomiast podaje fragment, który dotyczy zupełnie innej kwestii, mianowicie "czy prawo ludzkie powinno powstrzymywać wszystkie wady (utrum lex humana debeat omnia vitia cohibere)". Tego bowiem dotyczy podany przez niego cytat z Sumy Teologicznej Ia IIae, q. 96, a. 2, ad 2


Posługując się tym cytatem bez podania pytania, na które te słowa odpowiadają, autor popełnia nadużycie i wprowadza czytelników w błąd. W tym miejscu św. Tomasz mówi bowiem o tym, że prawo państwowe powinno prowadzić do cnoty nie natychmiastowo, lecz stopniowo, to znaczy nie musi zwalczać wszystkich wad od razu. Nie ma to więc nic wspólnego z kwestią ochrony fundamentalnego prawa człowieka, jakim jest prawo do życia. Orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego dotyczy spójności systemu prawnego w tej fundamentalnej sprawie, w której nie może być stopniowania. Stopniowanie może dotyczyć wyłącznie kar, a nie prawa ochrony życia ludzkiego, gdyż ono jest z natury rzeczy niestopniowalne. Ktoś z wykształceniem teologicznym powinien być w stanie te sprawy odróżnić. 

Natomiast perfidnie pominięta wypowiedź św. Tomasza w quaestio 95 mówi dokładnie coś przeciwnego do wywodów o. Giertycha, mianowicie że:
- dla człowieka konieczne jest, by doskonałość cnoty przychodziła przez pewną dyscyplinę,
- doskonałość cnoty polega szczególnie na powstrzymywaniu człowieka, zwłaszcza młodego, od niewłaściwych przyjemności,
- właściwe jest, że ludziom wyznaczana jest przez innych dyscyplina, dzięki której dochodzą do cnoty,
- tym, którzy są skorzy do cnoty, wystarczy ojcowskie napomnienie, natomiast dla tych, którzy są skorzy do wad, konieczne jest, by przez siłę i lęk byli powstrzymywani przed złem, także dlatego, by nie szkodzili innym,
- w tym celu ustawy prawne (disciplina legum) narzucają lęk przed karą,
- narzucanie przepisów prawnych jest konieczne dla pokoju między ludźmi oraz dla ich cnoty, ponieważ człowiek odłączony od prawa i sprawiedliwości jest istotą najgorszą pośród wszystkich istot żywych.  


Czwarte zakłamanie polega na pomieszaniu porządku Kościoła oraz jego środków z porządkiem państwowym wraz z jego środkami. Wystarczy mieć elementarną wiedzę choćby socjologiczną i religioznawczą, by odróżnić te dwa porządki i społeczności. To odróżnienie jest fundamentalne dla chrześcijaństwa, w odróżnieniu od innych religij, zwłaszcza judaizmu i islamu, gdzie nie ma odróżnienia między porządkiem naturalnym, czyli zbudowanym na prawie naturalnym, a porządkiem nadprzyrodzonym, czyli realizowanym w Kościele na mocy Bożego Objawienia w Jezusie Chrystusie. Konkretnie: powoływanie się na fakt, że Kościół uświęca przez nauczanie i sakramenty, przeciw prawnej ochronie życia ludzkiego w prawie państwowym, świadczy albo o całkowitej ignorancji teologicznej, zwłaszcza eklezjologicznej, albo o świadomym oszukiwaniu odbiorców na doraźny użytek, albo o jednym i drugim. 

Piąte przekłamanie polega na pominięciu faktu, że także prawo kościelne nakłada najsurowszą ze swoich kar na tych, którzy popełniają aborcję czy w niej współdziałają, mianowicie exkomunikę. Jakim więc prawem "teolog domu papieskiego" domaga się braku ochrony prawnej - tym samym sankcji prawnej - dla dzieci niepełnosprawnych w łonie matki? Tak więc na koniec nasuwa się pytanie, czy ten człowiek był przy zdrowych zmysłach pisząc te słowa.  


P. S.
Pojawiła się bardziej szczegółowa analiza bełkotu Giertychowego, potwierdzająca powyższe uwagi:



Co jest grzechem narażania wiary?



Pytanie zawiera kilka poszczególnych pytań.

1. Należy odróżnić krytykę modernizmu, Vaticanum II i wiary katolickiej. To są oczywiście różne przedmioty krytyki, aczkolwiek w jakiś sposób powiązane ze sobą. Istotne jest, z jakiej pozycji stosowana jest krytyka: czy w obronie wiary katolickiej, czy przeciw niej, i to zarówno subiektywnie jak i obiektywnie. Konkretnie: jeśli ktoś wyznając wszystkie prawdy wiary podane w tradycyjnym katechiźmie na tej podstawie wypowiada się krytycznie o moderniźmie czy Vaticanum II, wówczas zapoznawanie się z takimi wypowiedziami, tudzież ich rozpowszechnianie nie jest i nie może być grzechem.

2. Tzw. sedewakantyzm dotyczy kwestii, czy dana osoba względnie osoby są (byli) papieżami. Formalnie nie jest to wcale kwestia prawd wiary (czyli pewności dogmatycznej) lecz faktów historycznych (czyli pewności moralnej). Także materialnie nie musi to być kwestia prawd, ponieważ z przesłanek dogmatycznych nie wynika niemożliwość takiego stanu rzeczy w historii Kościoła, a jedynie mniejsze prawdopodobieństwo. Innymi słowy: nie jest kwestią wiary, czy dana osoba jest czy nie jest papieżem. Jest to kwestia prawno-dyscyplinarna, a tego typu kwestie są podrzędne wobec spraw wiary. Także tutaj istotne jest, z jakiej pozycji pod względem wiary ktoś podziela i ewentualnie też głosi stanowisko sedewakantystyczne. Konkretnie: jeśli dana osoba opiera to stanowisko na przesłankach z prawd wiary katolickiej podanych w tradycyjnym katechiźmie, wówczas nie popełnia grzechu materialnie, nawet jeśli formalnie popełnia nieposłuszeństwo wobec osoby, której nie uważa za papieża. Warunkiem niezbędnym jest tutaj wola poddania się w posłuszeństwie osobie, która według obiektywnych kryteriów jest papieżem.

3. Sedewakantyzm odnosi się de facto nie tylko do kwestij prawd wiary i teologii (fides quae), lecz również do osobistego życia wiary (fides qua), i tym samym niesie ze sobą także ładunek emocjonalny, co wynika z wielu przyczyn i ma wielorakie skutki. Należy mieć na uwadze wewnętrzne i ścisłe więzy między cnotami teologalnymi: wiarą, nadzieją i miłością. Konkretnie: brak miłości - oczywiście właściwie rozumianej, czyli nie jako płytkiej ckliwości i pobłażliwości - zawsze wskazuje na problem z wiarą (zarówno fides qua jak też fides quae) i też z nadzieją. Obrona wiary katolickiej zawsze ma na uwadze zbawienie dusz, także błądzących, to znaczy, że nie chce ich potępienia, lecz uratowanie przed nim.

4. Żadne szczere i uczciwe poszukiwanie prawdy, także historycznej, nie jest i nie może być grzechem, nawet jeśli znajomość gorszących czy wręcz skrajnie skandalicznych faktów z historii Kościoła stanowi poważne wyzwanie dla dziecięcej, prostej wiary. Teologia katolicka nie boi się i nie unika takowych wyzwań. Jednak powinna być zawsze uprawiana w duchu duszpasterskim, czyli z troską o zbawienie dusz. To powinno mieć miejsce oczywiście nie w fałszowaniu, negowaniu czy przekręcaniu faktów historycznych, lecz zawsze i tylko w pełnej prawdzie, nawet jeśli jest ona niewygodna czy bolesna. Konkretnie: jeśli ktoś w konfrontacji z wiedzą uczciwie i solidnie podawaną - czy to z pozycji zdecydowanie po stronie prawd wiary katolickiej, czy nie -  zauważa u siebie mentalne czy emocjonalne skutki zagrażające jego wierze i pobożności, wówczas powinien poradzić się swego spowiednika w celu rozeznania, czy w danej sytuacji i momencie zdobywanie takiej wiedzy jest celowe i pożyteczne. Jeśli dana literatura stoi na stanowisku prawd wiary katolickiej, wówczas zwykle nie powinna stanowić poważnego zagrożenia, ale może być i tak, że w danym momencie lepiej jest dla zbawienia duszy poświęcić swój czas i energię na literaturę innego typu i tematu. W rozeznaniu powinien pomóc spowiednik. Zwykle należy wówczas zwrócić się ku źródłom służącym bardziej życiu duchowemu i postępowi w nim, a nie dotyczącym bezpośrednio aktualnych wydarzeń czy polityki kościelnej.

5. Odpowiadając krótko na postawione pytania: Ani poznawanie ani rozpowszechnianie literatury pisanej z pozycji sedewakantystycznej nie jest samo w sobie grzechem, o ile wiadomo, że ta pozycja opiera się na przesłankach z katolickich prawd wiary, a nie na sprzeciwie wobec nich. Może jednak być grzeszne, jeśli zauważa się u siebie czy u innych niebezpieczeństwo odnośnie wiary i lekceważy to niebezpieczeństwo. Dlatego należy szukać porady spowiednika, który powinien pomóc rozeznać celowość poznawania i rozpowszechniania pod względem zbawienia dusz.