Z obowiązku muszę poświęcić nieco uwagi kolejnemu wystąpieniu Aleksandra Bańki, skoro jestem w nim wezwany po imieniu i nazwisku. Już ten sam wstęp jest o tyle znamienny, że potwierdza poprzednią diagnozę, iż mamy do czynienia z kimś, kto w sposób wręcz niesłychanie bezczelny po prostu kłamie. Otóż odnosząc się do mojej wcześniejszej krytyki (do sprawdzenia tutaj) twierdzi następująco:
Ze swojej strony polecam porównać słowa Bańki z tym, co rzeczywiście napisałem był. Ten człowiek widocznie albo ma urojenia, albo świadomie i perfidnie oszukuje swoich odbiorców. A jeśli ktoś nie potrafi odróżnić już choćby czysto logicznie między nazwaniem czegoś kłamstwem, a nazwaniem kogoś kłamcą, to powinien sobie powtórzyć materiał z logiki na poziomie najwyżej szkoły średniej. Oczywiście pasuje do tego ponowne insynuowanie problemów psychicznych, mentalnych czy świadomościowych. Także tutaj Bańka jest wierny swojej metodzie: brakuje mu kontrargumentów, więc rzuca kłamliwymi i podłymi bluzgami, z których chyba najbardziej groteskowym jest porównanie do terrorystów.
Bezczelne kłamanie Bańkowe łatwo stwierdzić także w kwestii mojego statusu kanonicznego: jest on wyraźnie podany w nagłówku niniejszego bloga. Jeśli ktoś ma wątpliwości, to może bardzo łatwo sprawdzić, kierując zapytanie do kurii arcybiskupiej wiedeńskiej.
Jednak atak Bańki skierowany ogólnie przeciw "tradycjonalistom". Już samo to określenie świadczy albo o elementarnej ignorancji, albo o świadomym oszukiwaniu odbiorców. Otóż tradycjonalizmem w historii teologii i Kościoła jest herezja z XIX wieku (Louis de Bonald, Félicité de Lammenais, Augustin Bonnety, więcej tutaj), potępiona przez Magisterium Kościoła jako odmiana paraprotestanckiego fideizmu, negującego zdolność rozumowego poznania Boga (Grzegorz XVI, Mirari vos oraz Singulari nos). Tak więc używanie tej nazwy dla określenia katolików wyznających wiarę katolicką nauczaną odwiecznie przez Kościół jest kłamliwe i podłe.
W samym meritum Bańka opiera swoje wywody - pozornie i znowu kłamliwie - na bulli Bonifacego VIII z 1302 r. Unam sanctam. Posługuje się przy tym fałszywym tłumaczeniem, mówiąc o konieczności "posłuszeństwa". Natomiast odnośne zdanie w tekście oryginalnym brzmi (źródło tutaj):
Tak więc, oświadczamy, mówimy, określamy i ogłaszamy, że podleganie (subesse) Biskupowi Rzymskiemu jest każdemu stworzeniu ludzkiemu konieczne do zbawienia.
Już samo sformułowanie tego zdania, jako podsumowującego poprzedzające treści, wskazuje, że należy je rozumieć w ich kontekście i znaczeniu (text w ułomnym tłumaczeniu na polski znajduje się tutaj). Zaś zasadniczą treścią jest, że władza świecka i wszyscy ludzie podlegają władzy duchowej Biskupa Rzymu jako następcy św. Piotra i zastępcy Jezusa Chrystusa na ziemi. Wypowiedź dotyczy więc najwyższego urzędu w Kościele, który jest sprawowany zastępczo, czyli ze zlecenia i w imieniu Jezusa Chrystusa. Nie ma tu mowy o posłuszeństwie, lecz o podleganiu (subesse). To jest formalne określenie, mianowicie jedynie o podleganiu władzy, bez jakichkolwiek określeń co do praw i obowiązków. Innymi słowy: czym innym jest podleganie, a czym innym posłuszeństwo. Można komuś podlegać, lecz w pewnych uzasadnionych sprawach być jemu nieposłusznym, np. gdy przekracza swoje kompetencje, nadużywa władzy, czy działa wbrew jej istocie i celowi. Bowiem władza papieska jest ze swej natury ograniczona, gdyż jest jedynie zastępcza, nie samodzielna i nie absolutna. Granice tej władzy zostały jasno określone przez Sobór Watykański I w konstytucji dogmatycznej Pastor aeternus o prymacie papieskim (źródło tutaj):
W polskim tłumaczeniu (źródło tutaj):
Aby wypełnić ten pasterski obowiązek, nasi poprzednicy zawsze oddawali się przepowiadaniu zbawiennej nauki Chrystusa wobec wszystkich ludów ziemi i z jednakową troską czuwali nad tym, aby tam, gdzie została przyjęta, była zachowywana czysta i bez skazy.
Dlatego też biskupi z całego świata, zarówno pojedynczo, jak i zgromadzeni na synodach, zachowując dawny zwyczaj kościołów oraz formę starożytnej zasady, zwracali się do Stolicy Apostolskiej zwłaszcza z tymi problemami, które dotyczyły zagrożeń dla wiary, aby przede wszystkim tam uzdrowić szkody powstałe w zakresie wiary, gdzie wiara nie może doznawać uszczerbku.
Biskupi Rzymu, jak sugerowały okoliczności czasu i spraw, czasem zwołując sobory ekumeniczne lub uwzględniając poglądy Kościoła rozproszonego po całym świecie, czasem synody partykularne, a czasem korzystając z pomocy innych środków otrzymanych od Bożej Opatrzności, definiowali naukę, którą należy zachować, a którą z Bożą pomocą poznali jako zgodną z Pismem Świętym i tradycjami apostolskimi.
Duch Święty został bowiem obiecany następcom św. Piotra nie dlatego, aby z pomocą Jego objawienia ogłaszali nową naukę, ale by z Jego pomocą święcie strzegli i wiernie wyjaśniali Objawienie przekazane przez apostołów, czyli depozyt wiary.
Ich naukę apostolską przyjmowali wszyscy czcigodni Ojcowie, a święci i prawowierni Doktorzy czcili ją i wypełniali, ponieważ byli w pełni świadomi, że ta Stolica św. Piotra pozostaje zawsze wolna od jakiegokolwiek błędu, zgodnie z Bożą obietnicą Pana naszego i Zbawiciela, udzieloną księciu Jego uczniów: „Ja prosiłem za tobą, aby nie ustała twoja wiara, a ty nawróciwszy się utwierdzaj twoich braci”.
Tak więc zasada podległości władzy papieskiej nie ma nic wspólnego z posłuszeństwem dla swawoli aktualnie sprawujących władzę. Sobór jednoznacznie określa, że ogłaszanie nowej nauki jest sprzeczne z istotą i rolą władzy papieskiej, tym samym nie może pochodzić od Ducha Świętego. Tę prawdę Bańka przemilcza, a widocznie nawet milcząco odrzuca, maniakalnie napominając znienawidzonych przez siebie "tradycjonalistów" do ślepego posłuszeństwa, typowego dla sekt, a nie dla Kościoła Chrystusowego.
Reszta wywodów Bańki to jak zwykle chaotyczno-maniakalny bełkot, powtarzający w kółko płytkie frazesy, bez choćby próby solidnego podejścia do źródeł, na które się powołuje. Tak np. Bańka twierdzi, że Sobór Watykański II wydał trzy (!) "dokumenty dogmatyczne", do których zalicza konstytucję o liturgii:
Świadczy to nie tylko o wybitnej niekompetencji, lecz o wręcz haniebnym niechlujstwie w traktowaniu odbiorców, skoro nawet nie chciało mu się sprawdzić w ogólnie dostępnych źródłach. Wtedy musiałby stwierdzić, że V2 wydało dwie konstytucje dogmatyczne (Dei Verbum oraz Lumen gentium), natomiast konstytucja o liturgii nawet w nazwie nie jest dogmatyczna. No cóż, widocznie nienawiść do katolików w połączeniu z bezczelną pewnością siebie i brakiem szacunku dla publiczności dławią w nim już nawet zwykłą przyzwoitość.
O niechlujstwie przygotowania świadczy zresztą także tak proste uchybienie jak błędna ortografia:
Innym kłamstwem Bańki jest twierdzenie, jakoby w Lumen gentium 15 była mowa o "kręgach
przynależności" do Kościoła:
Otóż nie ma nigdzie mowy o "kręgach przynależności", ani w Lumen gentium, ani w żadnym innym dokumencie. Tym samym Bańka oszukuje odbiorców, mieszając przynależność do Kościoła i ukierunkowanie czy przyporządkowanie ku Kościołowi, o którym mówi Lumen gentium. To pomieszanie zapewne nie jest przypadkowe, gdyż Bańce widocznie zależy na tym, by traktować niekatolików jako przynależących do Kościoła Chrystusowego, co jest oczywiście sprzeczne z nauczaniem także Vaticanum II.
Następnym kłamstwem Bańki są te słowa:
Tutaj Bańka ponownie wykazuje albo elementarną nieznajomość prawa kanonicznego, na które się powołuje, albo świadome oszukiwanie odbiorców. Otóż Kodex Prawa Kanonicznego wyraźnie odróżnia między obowiązkiem posłuszeństwa wiary, a obowiązkiem pobożnej uległości (źródło tutaj):
Wyjaśniam: nie ma i nigdy nie było obowiązku przyjmowania z wiarą każdego zdania jakiegokolwiek soboru. Takie posłuszeństwo przysługuje tylko tym zdaniom Magisterium Kościoła, które stanowią depozyt wiary przekazany przez Apostołów, czyli prawdy wiary katolickiej, NIC innego. Także "pobożne posłuszeństwo" nie przysługuje każdemu nauczaniu papieży czy kolegium biskupów, lecz jedynie odnośnie prawd wiary i moralności, a to nauczaniu podawanemu autentycznie, czyli we wierności depozytowi wiary przekazanemu przez Apostołów.
O podejściu do źródeł na poziomie szkoły podstawowej świadczy powoływanie się na tzw. Dictatus papae oraz kanon 333 Kodexu Prawa Kanonicznego:
Dokument Grzegorza VII, który nigdy nie został opublikowany jako oficjalne nauczanie papieskie, lecz stanowi jedynie ważny etap w rozwoju teologii papiestwa, ma charakter zasadniczo roszczeń prawnych, aczkolwiek nigdy nie ujętych formalnoprawnie. Jego treść sprowadza się do uzasadnienia oraz charakterystyki władzy papieskiej (źródło tutaj). Szczególnie ciekawe są zdania zaznaczone:
Jak widać, tematyka jest dość szeroka: od pochodzenia Kościoła Rzymskiego od Boga, poprzez zasady, że wszyscy książęta mają całować tylko nogi papieża, że od jego orzeczenia nie ma odwołania, że nie może on być przez nikogo sądzony, aż to stwierdzenia, że Kościół Rzymski nigdy nie zbłądził i nie zbłądzi, oraz że katolikiem nie jest ten, kto nie zgadza się z Kościołem rzymskim. Rozpiętość tematyczna jak też co do charakteru i rangi zdania, jest ogromna. Istotne jest tutaj, że chodzi właściwie nie o papieża jako osobę, lecz o Kościół Rzymski, który trwa, w odróżnieniu od papieży, którzy się zmieniają.
Natomiast podawany przez Bańkę kanon 333 § 3 ma charakter czysto prawny i odnosi się do aktów prawnych, nie do nauczania zwyczajnego. Bańka cytuje tylko jeden paragraf kanonu, mimo że umieszczony on jest w kontekście i po szerszych teologicznie zasadach, z których najważniejszą jest łączność z całym Kościołem:
Tak więc paragraf 3 ma charakter czysto proceduralny i dotyczy porządku prawnego w znaczeniu, że nie ma władzy wyższej nad papieżem. Nie oznacza to jednak absolutystycznej tyranii w znaczeniu narzucania swoich dowolnych wyroków Kościołowi. Innymi słowy: brak instancji wyższej, umożliwiającej apelację od wyroków i dekretów Biskupa Rzymu nie oznacza, jakoby nie był on niczym związany. Jak każdy członek Kościoła, jest on człowiekiem wyposażonym w wolną wolę i tym samym w możliwość zgrzeszenia także przeciw wierze, także przez popadnięcie w herezję wraz ze skutkami prawnymi, czyli zaciągnięciem na siebie exkomuniki oraz utraty urzędu kościelnego (o czym mówi kanon 1331). Wprawdzie teologowie katoliccy uważają zajście takiej sytuacji za mało prawdopodobne, jednak uważają, że na podstawie Bożego Objawienia nie jest to wykluczone.
Następnie Bańka rozwija swój zarzut schizmy po stronie tzw. tradycjonalistów, wymieniając trzy grupy: sedewakantyzm, sedeprywacjonizm i lefebvryzm. W typowy prostacki sposób, bez jakiegokolwiek uzasadnienia prawnego czy teologicznego orzeka, iż te grupy są poza Kościołem. Stosuje przy tym widocznie urojoną definicję schizmy, nie mającą podstaw ani w prawie kościelnym, ani w teologii katolickiej (pisałem już o tym tutaj). Wszak ani Stolica Apostolska, ani żaden biskup nie wydał oficjalnego orzeczenia, jakoby "tradycjonaliści" byli w schiźmie. Tak więc mamy w tej sprawie jedynie oficjalne orzeczenie "papieża" Bańki z Tychów i to ex cathedra, który zresztą nawet nie potrafi poprawnie, z właściwym akcentem wypowiedzieć tego łacińskiego słowa (właściwy akcent jest na pierwszej sylabie, gdyż "e" jest w tym wyrazie krótkie, por. poprawną wymowę łacińską tutaj), co dla profesora filozofii jest po prostu hańbą.
Szerzej Bańka omawia stanowisko Bractwa Kapłańskiego Św. Piusa X, które nazywa "lefebvryzmem". Jedynym "argumentem" papieża z Tychów jest to, iż tylko kilku biskupów sprzeciwia się Vaticanum II, odrzucając jego nauczanie, przez co fałszywie sugeruje, jakoby przewaga liczebna decydowała o prawdziwości. Ponadto znowu maniakalnie powtarza, iż nie wolno oceniać postanowień papieża. Dodatkowo perfidnie kłamie, jakoby zastrzeżenia odnośnie wypowiedzi Franciszka opierały się na fejknjusach, a nie miały poważnych, solidnych podstaw:
Tym samym wywody Bańki sprowadzają się do potupywania na katolików, by trzymali się większości biskupów będących w jedności z Franciszkiem, bo to jest "bezpieczna droga". Według jego logiki zbędna jest znajomość prawd wiary katolickiej, nauczania Kościoła sprzed Vaticanum II, pism świętych Doktorów Kościoła, a nawet jest szkodliwe, gdyż "odcina" od owej większości. No cóż. To jest myślenie na poziomie - z całym szacunkiem dla prostych a pożytecznych zawodów - sprzątaczki, kasjerki, czy pracownika fizycznego, który w życiu nie przeczytał choćby jednej książki. Bańka ma dla wszystkich razem prostą receptę: wiedzieć tylko tyle, że trzeba i wystarczy słuchać Franciszka i biskupów, którzy się z nim zgadzają.
Na koniec Bańka wyznaje swoim odbiorcom, że nie odpowie na tytułowe pytanie:
Uzasadnienie jest znowu porażająco debilne, gdyż miesza dwie różne kwestie: co jest konieczne do zbawienia, oraz kto będzie zbawiony.
Wyjaśnieniem jest tutaj chyba, gdy Bańka sam demaskuje swoją mentalność, twierdząc, jakoby myślenie "zero-jedynkowe", które jest przecież podstawą logicznego myślenia, było "sekciarskie":
No cóż. Widocznie według Bańki cała cywilizacja europejska i chrześcijańska, zbudowana na zero-jedynkowej logice klasycznej, czyli odróżnieniu prawdy od fałszu, z techniką komputerową włącznie, jest sekciarska...
Na koniec Bańka udaje pobożnego, wskazując zgorszonym palcem na "tradycjonalistów":
Oczywiście Bańka nie podaje dowodów ani nawet przykładów rzekomego lżenia i znieważania papieża. Tym samym perfidnie sugeruje, jakoby to czynili opluwani przez niego "tradycjonaliści". To opluwanie przez Bańkę oczywiście wcale nie jest lżeniem, znieważaniem, ani nawet kłamliwą, podłą insynuacją, nie mającą podstaw w faktach, zrodzoną w demonicznych urojeniach Bańki...
Podsumowując:
Aleksander Bańka znowu popisał się wybitną perfidią i obłudą, zresztą typową dla środowisk tzw. charyzmatycznych.
Traktując poważniej jego kłamliwy, choć słodkawo prezentowany bełkot, nie trudno dostrzec, że idzie to w kierunku nie tyle papolatrii - gdyż Bańka nie nawołuje do posłuszeństwa wszystkim papieżom, ze świętymi Piusem X i Piusem V włącznie - lecz obłudnie i absurdalnie próbuje forsować Franciszko-latrię. Widocznie ignoruje fakt, że katolicyzm nie jest papizmem, a tym bardziej prywatną sektą wyznawców aktualnie sprawującego władzę. Sam Pan Jezus w bardzo ostrych słowach zwyzywał Piotra wobec innych uczniów, gdy ten stawiał swoje własne, ludzkie myślenie ponad nauczaniem i drogą wyznaczoną przez Zbawiciela (Mk 8, 31-33):
I zaczął ich pouczać o tym, że Syn Człowieczy musi wiele cierpieć, musi być odrzucony przez starszych, arcykapłanów oraz uczonych w Piśmie i musi być zabity, a po trzech dniach zmartwychwstać. I mówił o tym otwarcie. A Piotr wziął go na stronę i począł go upominać. Lecz On odwrócił się, spojrzał na uczniów swoich i zgromił Piotra, mówiąc: Idź precz ode mnie, szatanie, bo nie myślisz o tym, co Boskie, tylko o tym, co ludzkie.
Także św. Paweł nie wahał się publicznie upomnieć sprawującego swój urząd św. Piotra, gdy ten czynił ustępstwa na rzecz żydujących (iudaizantes):
A gdy przyszedł Kefas do Antiochii, przeciwstawiłem mu się otwarcie, bo też okazał się winnym. (Gal 2, 11)
Tak więc już Pismo św. poświadcza, iż zarówno św. Piotr jak też jego następcy nie są bożkami, którym należy się bezwzględny hołd i ślepe posłuszeństwo. Sprzeciw wobec osobistych poglądów i pomysłów sprzecznych z odwiecznym nauczaniem Kościoła, a nawet z Bożym Objawieniem jest w świetle wiary katolickiej nie tylko dopuszczalny, lecz nawet konieczny. Natomiast mentalność reprezentowana przez A. Bańkę - już nawet pomijając fakt, że jest obłudna, gdyż ewidentnie odnosi się nie do wszystkich papieży - nie tylko poniża Kościół sprowadzając go do poziomu autorytarnej sekty podległej aktualnie sprawującym władzę, lecz czyni go odrażającym dla każdego człowieka myślącego trzeźwo i krytycznie. To jest droga antyewangelizacyjna, gdyż podstawą ewangelizacji - czyli nauczania Objawienia Bożego - nie są sugestywne kłamstwa wpajane w słodkim nastroju, lecz poznanie rozumowe, jasne argumenty oraz twarda prawda wymagająca nawrócenia.
Natomiast prezentowanie katolicyzmu w stylu protestanckich sekt, jak ma to miejsce w tzw. ruchu charyzmatycznym, gdzie tzw. spotkania modlitewne niewiele się różnią od spotkań zborów protestanckich, jest nie tylko zafałszowaniem prawdy Ewangelii przekazanej w Tradycji Kościoła, lecz oszukiwaniem ludzi, którzy szukają prawdy, a zamiast niej są pętani emocjami oraz dynamiką grupową, typową dla sekt. Dość wyraźnym przykładem jest właśnie A. Bańka, człowiek z pozycją pracownika naukowego, który w dziedzinie wiary wykazuje wręcz haniebne niechlujstwo, infantylność, obłudę i chyba nawet niestety programowe zakłamanie, za co jest wynagradzany przez swoje władze kościelne. Tym samym odpowiedzialność spada także na nie, co świadczy o dogłębnej zapaści nie tylko religijnej, lecz także moralnej i intelektualnej struktur modernistycznych.
P. S.
Przypadkowo trafiłem na to, co A. Bańka pisze o sobie:
To potwierdza, że ma on dziwne, a właściwie skrzywione aspiracje, które są dość infantylne.