Taki fenomen jak możliwość publikowania swoich wystąpień przez każdego ma plusy i minusy. Plusem jest niewątpliwie szerszy dostęp do opinii publicznej, który oczywiście nie jest nieograniczony, gdyż platformy takie jak YouTube także mają swoje apodyktyczne kryteria dopuszczania i niedopuszczania. Minus właśnie z tym się wiąże: sukces - także finansowy - danego kanału zależy od zgodności z ideologiczną linią platformy oraz od popularności wśród odbiorców. Ma to więc niewiele wspólnego z jakością treści, przynajmniej bezpośrednio, aczkolwiek publiczność ma też swoje wymagania treściowe, choć zwykle nie są one - mówiąc bardzo oględnie - wygórowane intelektualnie. Liczy się bardziej wrażenie przeżyciowo-estetyczne niż solidność intelektualna. Sprytna - nie rzadko też perfidna - manipulacja cieszy się w tej lidze o wiele większym powodzeniem niż rzetelność co do faktów i wniosków. Wybitnym przykładem jest Adam Szustak (por. tutaj wraz z podanymi linkami), a także inni, którzy podjęli pomysł na zarobienie fortuny dzięki kanałowi na yt (por. tutaj i tutaj).
Jednym z nich jest Szymon Pękala, który owszem wyróżnia się niezłym poziomem intelektualnym w znaczeniu wnikliwości. Nie odróżnia się natomiast niestety pod względem rzetelności co do prezentowanych treści, aczkolwiek zdarzają mu się lepsze wystąpienia, gdy np. prezentuje owoce swoich lektur apologetycznych (np. tutaj czy tutaj). Znacznie gorzej, a nawet wręcz katastrofalnie jest, gdy wchodzi w tematy kościelne, społeczne i polityczne, zwłaszcza te aktualne. Wykazuje wtedy w znacznej mierze dystans, a nawet niezgodność nie tylko z nauczaniem Kościoła, lecz także z elementarną wiedzą. Chłopak ma wprawdzie na utrzymaniu rodzinę i jest na dorobku, tudzież wykazuje pewien spryt biznesowy, to jednak nie usprawiedliwia sprzedawania ludziom tandety (mówiąc delikatnie) i to z pozycji quasi autorytetu. Sam nie jest z wykształcenia ani teologiem, ani humanistą, co regularnie się przejawia w jego wystąpieniach. Tym dziwniejsze są jego zapędy w tematykę, której ewidentnie nie zgłębił dostatecznie. W jednym z wystąpień wspomina, że jego obydwoje rodziców są teologami (wygląda na to, że najwyżej katolewackimi). Stąd zapewne wynika skłonność do tematyki teologicznej i kościelnej, jednak nie idzie to w parze z merytoryczną kompetencją, jak w tym wypadku:
Widocznie odnośnie antykoncepcji nie wpadł na pomysł by zajrzeć chociażby do Katechizmu Kościoła Katolickiego, już nie mówiąc o dokumentach papieskich. Zaś co do owego "księdza w Auschwitz" to nie trzeba być nawet katolikiem, żeby wiedzieć, iż chodzi o św. Maksymiliana Kolbe, bo jest to ogólnodostępna wiedza historyczna. Niewiedza w obydwu sprawach jest tym bardziej skandaliczna, że Pękala jest nie tylko dzieckiem dwojga teologów lecz absolwentem renomowanego liceum katolickiego w Rzeszowie.
Przyznaję się, że znam tylko kilka wystąpień Szymona, choć co jakiś czas podsyłane mi są linki z prośbą o opinię. Nie sądzę, by warto i konieczne było je wszystkie analizować i oceniać. Czuję się jednak w obowiązku przestrzeżenia, gdyż człowiek - nota bene na pierwszy rzut oka i pierwsze usłyszenie dość sympatyczny - ma potencjał, a przez rozpowszechniane błędy i bzdety może tym bardziej zaśmiecać i zatruwać umysły odbiorców. Nie neguję zasadniczo jego dobrej woli, nie tylko co do potrzeby zarobienia na rodzinę. Jego wszechstronna ciekawość (robił nawet rozmowę z satanistą) może świadczyć - między innymi - o poszukiwaniu wiedzy i rozumienia zjawisk. Szkoda natomiast, że nie kieruje swojego zapału poznawczego na źródła teologiczno-kościelne, choć się bardzo często wypowiada w takich właśnie tematach. Przykładowo omówię wystąpienie niedawne (podane na początku), gdyż po pierwsze jest ono z jego strony poniekąd osobiste, a po drugie także dla mnie temat jest bliski.
Właściwie już na początku pada jego swoiste "credo", gdy mówi, że nazwałby się bez wątpienia konserwatystą w znaczeniu brytyjskim. Nie rozwija tej myśli i zrazu nie wiadomo, o co mu chodzi. Wygląda na to, że należy tutaj rozumieć konserwatyzm w znaczeniu liberalizmu, który się sprzeciwia "rewolucji ekologicznej", zaś najwyższą wartością jest wolność gospodarcza i generowanie zysków. Ten człowiek widocznie nie ma pojęcia ani o historii Wielkiej Brytanii, ani kapitalizmu, tym bardziej o głębszym zrozumieniu pojęć. Gdy w dalszym toku mówi - oczywiście krytycznie - o romantyzowaniu własnego dzieciństwa, to powinien to odnieść także do swojego pojęcia konserwatyzmu. Otóż dla tzw. liberalnych konserwatystów (względnie konserwatywnych liberałów) należy zachować stan (względnie powrócić do stanu), gdy państwo w żaden sposób nie regulowało działalności gospodarczej, jak to było jeszcze w XIX w. czyli w epoce tzw. kapitalizmu manchesterowskiego, który oznaczał de facto ogromne zyski dla przedsiębiorców i banków, kosztem pracy iście niewolniczej, do której zatrudniane były nawet dzieci (bez dni wolnych od pracy, dzień pracy 12-godzinny i więcej), co było oczywiście podłożem dla komunizmu.
Zdefiniowanie "tradycjonalizmu" jako romantyzowania przeszłości świadczy przynajmniej o braku znajomości pojęć. W żadnej znanej definicji pojęcia "tradycjonalizm" nie ma mowy o idealizowaniu przeszłości. Tradycja to - mówiąc najprościej - przekazywanie wartości i też form ich wyrażania poprzez pokolenia. Nie ma chyba zdrowo myślącego człowieka, który by zasadniczo odrzucał tradycję tak rozumianą, gdyż oznaczałoby to, że musiałby zaczynać od samodzielnego krzesania ognia z kamieni (a najpierw musiałby sam wpaść na pomysł, że w taki sposób można uzyskać ogień), a kończyć na samodzielnym zrobieniu sobie przynajmniej roweru, nie mówiąc już o samochodzie. Innymi słowy: niewyobrażalne i niemożliwe jest życie bez przejęcia wartości, wiedzy, umiejętności i form od przeszłych pokoleń. W tym najprostszym znaczeniu każdy myślący człowiek przyzna, że jest i musi być tradycjonalistą. Dlatego wiązanie tego określenia z "romantyzowaniem" przeszłości świadczy przynajmniej o braku namysłu.
Z jeszcze większym niedowierzaniem usłyszałem przykład owego rzekomego polskiego niezdrowego "tradycjonalizmu" w sensie "naiwnej romantyzacji przeszłych norm", mianowicie "stawianie barier", jakim jest sprzeciw wobec zalegalizowania związków partnerskich dla par homosexualnych. Szymon nie ma tutaj żadnego argumentu, z czego raczej zdaje sobie sprawę, skoro ucieka się do zabiegu niegodnego myślącego człowieka: sprowadza sprawę do katolicyzmu, tak, jakby sprzeciw wobec legalizacji związków LGBT wynikał specyficznie z katolicyzmu, co jest oczywistą nieprawdą. Nie trzeba dużego wysiłku intelektualnego, by poznać, że podstawą tego sprzeciwu jest prawo naturalne, czyli normy etyczne poznawalne czysto rozumowo: skoro pary homosexualne z natury rzeczy nie mogą mieć dzieci - i nie powinny ich mieć (!) - to tym samym nie mają prawa do przywilejów właściwych małżeństwom, których celem i zadaniem jest wydanie na świat i wychowanie potomstwa, przez co w sposób niezastępowalny wyświadczają przysługę społeczeństwo, narodowi i państwu. Już proste poczucie sprawiedliwości podpowiada, że prawa mają związek z obowiązkami. Jeśli nie ma nawet możliwości objęcia obowiązków rodzicielskich, to tym samym nie powinno być praw z nimi związanych.
Ciągnąc dalej ten absurdalny przykład, Szymon generalnie podważa zasadność i uprawnienie do realizacji zasad katolickich ("katolicka wizja społeczna") w życiu społecznym, a to z tego powodu, że w Polsce jedynie mniejszość uczęszcza regularnie do kościoła i może być uznana za świadomych i przekonanych katolików (zaś reszta jest "katolikami kulturowymi"). Człowiek tkwi tutaj widocznie w zabobonie demokratyzmu i relatywizmu moralnego, typowego zresztą dla ateizmu i pokrewnych światopoglądów. Widocznie nie dociera do niego, że sprzeciw wobec prawnego zrównania związków homosexualnych z małżeństwami ma podstawy w prawie naturalnym i poznaniu zdroworozsądkowym, a nie jest exkluzywnym hobby katolicyzmu. Chwilowe zaćmienie czy strategia? Raczej to drugie.
Niemniej kompromitujący jest drugi podany przez niego przykład, mianowicie, że znaczna część społeczeństwa w Polsce "negatywnie zareagowała" na orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego ws. dopuszczalności aborcji. Według Szymona z faktu, że tylko mniejszość społeczeństwa wdraża w życie wartości katolickie, wynika, że "nie da się narzucić" ich reszcie społeczeństwa. Także tutaj vloger popełnia fundamentalny i skandaliczny błąd, nazywając orzeczenie TK "optyką stricte katolicką", podczas gdy chodzi o prosty biologiczny fakt, że życie człowieka zaczyna się w momencie poczęcia, nie dopiero na którymś etapie rozwoju (więcej tutaj).
Trzeci przykład rzekomo charakterystycznie katolickiej etyki to sprawa "sexu przedmałżeńskiego". Chodzi oczywiście o najpowszechniejszy problem, szczególnie ludzi młodych. Tutaj na wstępie Szymon twierdzi, że w ostatnich 20-30 latach nastąpiła "bardzo poważna zmiana" w poglądzie społecznym na tę sprawę. Nie wiem, skąd on wziął te dane. Przed 20-30 laty sam był chyba jeszcze dzieckiem, więc raczej nie mógł wiedzieć, jak sprawa wyglądała wtedy i wcześniej. Owszem, permisywizm, rozwiązłość i niemoralność zapewne nasiliły się w od tego czasu, przy czym także skala tzw. wolnych związków wzrosła, wskutek różnych czynników. Jednak mówienie o "poważnej zmianie" w ocenie społecznej czyli zdroworozsądkowej w tej kwestii, jest na pewno chybione. Mówiąc o "normalizacji" sexu przedmałżeńskiego, sugeruje, jakoby tym samym przestała obowiązywać norma moralna czyli moralna ocena tego "zjawiska". Nie wiem, w jakim środowisku niegdyś żył, a w jakim żyje teraz. Wystarczy jednak znać nieco choćby historię najnowszą, żeby wiedzieć, że już pół wieku temu, wraz z rzuceniem na rynek pigułki antykoncepcyjnej, doszło do fali wzmożenia rozwiązłości, a dużo wcześniej przez legalizację aborcji. Tzw. wolne związki oraz dzieci nieślubne pojawiały się zawsze w historii, także w Polsce i także na wsi.
Mętne wywody Szymonowe osnute są wokół fałszywej tezy, jakoby kwestie związków homosexualnych, aborcji i sex przedmałżeńskiego były zmiennymi "normami społecznymi" względnie "kulturowymi". Absurdalność tego poglądu jest wręcz jaskrawa, gdy jako dowód na ową zmienność podaje, że niegdyś po szkole człowiek stawał się dorosły i mógł założyć rodzinę, podczas gdy obecnie są jeszcze studia. No cóż, człowieka musiało poważnie zaćmić, skoro nie wie - albo udaje że nie wie - iż zarówno wcześniej jak i teraz są młodzi ludzie, którzy zarabiają już po szkole, jak też i tacy, którzy to mogą robić dopiero po studiach. Dochodzi do tego teza obraźliwa dla współczesnej młodzieży, iż mianowicie młodym ludziom "nie da się wytłumaczyć", że powinni czekać z sexem do ślubu, czyli mówiący Szymon widocznie ma ich za debili, skoro uważa, że normalny człowiek nie jest w stanie zrozumieć tak prostej sprawy jak związek małżeństwa z obowiązkiem utrzymania rodziny.
Wypowiadanie tak prymitywnych bzdetów służy widocznie celowi, który jest sformułowany następnie w konkretnym postulacie skierowanym do Kościoła: należy "wymyślić nowy dodatek", który "by uwzględnił ten czynnik" powszechności rozwiązłości przedmałżeńskiej. Tym samym mówiący Szymon ma widocznie zapędy reformatorskie wobec nauczania Kościoła, dość groteskowe zresztą, co niedobrze świadczy o kontakcie z rzeczywistością.
Jako przykład realizacji tego postulatu podaje: "z perspektywy katolickiej" należy powiedzieć "ślub masz brać i tak po szkole kiedy masz te 19-20 lat". To ma być "nowa synteza w świetle nowych realiów". Tutaj znowu nasuwa się wątpliwość, czy ten człowiek sam słyszy to, co mówi. Od kiedy to katolicyzm kiedykolwiek dyktował wiek i kolejność zawierania małżeństwa (owszem, w prawie kościelnym jest wymagany wiek minimalny zgodny zresztą z prawym cywilnym)? Od kiedy to jest kwestia specyficzna dla katolicyzmu? Czyż tak trudno zrozumieć, że założenie rodziny wymaga przynajmniej od męża zdolności do jej utrzymania, w tym także do wychowania dzieci? W myśleniu Szymona widocznie liczy się tylko czy przede wszystkim uprawianie sexu jako zaspokajanie popędu. Jednak nawet w tym - dość prymitywnym i fałszywym schemacie - należy zapytać, na jakiej podstawie twierdzi, jakoby 25-latkom trudniej było zachować czystość przedmałżeńską niż 19-latkom. Czy on na prawdę myśli, że Kościół może i chce wyznaczać wiek zawarcia małżeństwa? Czyż nie wystarczy zdrowy rozsądek przeciętnego 19-latka, by zrozumieć, że celem małżeństwa nie jest wyżycie popędu, lecz wydanie na świat dzieci, którym trzeba zapewnić byt i wychowanie, i że dorosły człowiek już w tym wieku powinien być zdolny sam ocenić, w jakim momencie swojego życia jest w stanie się tego podjąć?
Następnym wytkniętym problemem jest "podejście niemałej części polskich konserwatystów" do "pewnych radykalnych elementów polskiego nacjonalizmu". Zachowanie pobłażliwe wobec nich jest "kolosalnie niebezpieczne". Jako przykład podaje wypowiedź lidera Ruchu Narodowego, według którego w przyszłej Polsce lesbijki i geje "mają się bać". Drugim przykładem jest projekt ustawy, w którym zawarta jest delegalizacja wyrażania poglądów LGBT w przestrzeni publicznej. To wszystko jest według Szymona "próbą narzucenia ogółowi społeczeństwa norm", które odpowiadają "tradycyjnym katolickim" i "są sprzeczne" z normami podzielanymi przez całe społeczeństwo. "Tego typu zabieg może się udać wyłącznie przez zastosowanie tyranii" - straszy bez ogródek Szymon. Próbuje to rozwinąć przez porównanie do historycznej sytuacji. Otóż przypisuje Kościołowi "naiwne postrzeganie tych, którzy biją komunistów, jako tych swoich", na czym się Kościół "bardzo mocno" przejechał. Nie podaje wprost, o jaką sytuację mu chodzi, można się jednak domyśleć, że zarzuca Kościołowi kolaborację z hitlerowskimi Niemcami. Cóż, trzeba być albo zupełnym ignorantem historycznym, albo bezdennie bezczelnym kłamcą, by wypuścić ze swoich ust coś takiego. Widocznie nie zna chociażby dokumentów papieskich odnośnie nazizmu (encykliki "Mit brennender Sorge" oraz "Summi pontificatus"), ani takich faktów historycznych jak mordowanie duchownych katolickich także niemieckich, sprzeciwiających się reżimowi Hitlera. Mówienie czy choćby sugerowanie, jakoby Kościół uważał niemieckich nazistów za "swoich", jest rodem z najmroczniejszej propagandy komunistycznej i żydowskiej.
Na koniec mgr inż. Pękala podaje przykład pozytywny, mianowicie chwalebny "nurt" w łonie polskiego konserwatyzmu, który nazywa "ewolucjonistycznym". Jak wyjaśnia, chodzi o to, że normy muszą się zmieniać. Ma to być zmiana ciągła, aby "nie było rewolucyjnych zmian". Jako przykład przeciwny podaje niedawne orzeczenie TK w sprawie aborcji, które uważa za "zmianę rewolucyjną", co jest oczywiście z gruntu fałszywe już na poziomie prostych faktów, gdyż taka jest stała linia orzecznictwa odnośnie obowiązującej konstytucji. Tak więc Pękala albo nie zna podstawowych faktów w kwestii, w której się wypowiada, albo po prostu bezczelnie oszukuje swoją publiczność.
Całkiem na końcu pojawia się natomiast coś, co wiele wyjaśnia, mianowicie płatna reklama, za którą Pękala oczywiście kasuje...
Podsumowując:
Atutem tego człowieka jest z pewnością łatwość miłego gadania w połączeniu z dociekliwością, aczkolwiek bardziej w odniesieniu do wypowiedzi innych, a mniej w odniesieniu do własnych słów. Nie można mu też odmówić inteligencji, nawet pewnej błyskotliwości, przez którą systematycznie - i wobec naiwnej publiczności skutecznie - maskuje swoją wręcz skandaliczną ignorancję nawet w prostych sprawach i bełkotliwość w treści. Ten rodzaj postępowania staje się zrozumiały jako sposób na zarobek. Oczywiście nie ma nic zdrożnego w zarabianiu przez sprzedawanie solidnej i przemyślanej wiedzy. Szymon Pękala sprzedaje natomiast głównie swoją sympatyczną gadatliwość, w którą opakowuje nierzadko i nagminnie swój brak rzetelnej wiedzy, a nawet prymitywny fałsz.