Pod wpływem wydarzeń ostatnich tygodni wywiązała się dyskusja między publicystami katolickimi, a nawet spór. Widać w tym pewne zaszokowanie licznym udziałem młodych ludzi. To właśnie pokolenie ich rodziców wydaje się nie rozumieć tego zjawiska, co jest szczególnie dotkliwe dla tych wychowanych w kulcie "papieża Polaka" i całej epoki ostatnich dekad Kościoła w Polsce. Stanowisko powszechnie znanego publicysty jest dość symptomatyczne. A nie świadczy akurat ani o zrozumieniu sytuacji, ani o podaniu odpowiedniej recepty.
Z perspektywy teologii katolickiej nie jest zupełnie zaskakujące, że owocem wychowania w duchu modernizmu po Vaticanum II są nie tylko poważne skrzywienia moralne lecz przede wszystkim brak trzeźwego widzenia rzeczywistości. Religijność budująca głównie czy wyłącznie na przeżyciach musi upaść najpóźniej wraz ze zmianą pokoleniową, gdy młode pokolenie nie dzieli i siłą rzeczy nie może dzielić przeżyć religijno-patriotycznych swoich rodziców, tym bardziej dziadków. Sztuczne pompowanie wielkości i autorytetów przeszłości może być tylko kontraproduktywne, tym bardziej im bardziej gra na emocjach, a nie na racjonalnym i tym samym krytycznym podejściu. Oferowanie nowych przeżyć przez pokolenie rodziców swoim dzieciom także nie pomoże, gdyż młodzież zwykle chce sama szukać i wybierać, co w dobie internetu i wielości ofert jest zrozumiałe i nie do uniknięcia. Dlatego wtłaczany w ostatnich dziesięcioleciach bełkot pseudoteologiczny o "spotkaniu z Bogiem", "przeżywaniu liturgii" itp. u myślącego samodzielnie i krytycznie młodego człowieka może wywołać jedynie dystans w najlepszym przypadku, a nierzadko drwinę i szyderstwo, zresztą poniekąd zrozumiałe.
Od czego więc zaczynać w podejściu do młodzieży? Mówiąc najkrócej: od głowy. Oznacza to:
- od porządkowania myślenia, oraz
- kształcenia elit.
Nie oznacza to zaniedbywania mniej zdolnych. Także mniej inteligentni są ludźmi myślącymi. Geniusz katolicyzmu polega na tym, że buduje na najprostszych zasadach myślenia, wspólnych wszystkim ludziom. Widać to chociażby w sprawie tzw. aborcji: wystarczy wiedzieć, że dziecko w łonie matki jest człowiekiem.
Główną bolączką młodzieży jest obecnie - zresztą nie tylko obecnie - brak rozmawiania z nią w sensie brania poważnie ich pytań oraz uczciwego odpowiadania na nie. A ze strony Kościoła jest to możliwe wyłącznie na gruncie zdrowej katolickiej teologii, nieskażonej bełkotami modernizmu.
Prosty przykład: Gdy w dokumentach Vaticanum II jest powiedziane, że razem z muślimami czcimy jednego Boga, a równocześnie wiadomo (o czym każdy łatwo może się przekonać w internecie, więcej tutaj), że żaden muślim czegoś takiego nie twierdzi, to u normalnie, trzeźwo myślącego człowieka pojawia się przynajmniej dysonans, który już jest w stanie podważyć wiarygodność Kościoła i jego przedstawicieli.
Inny przykład, bardziej codzienny: Gdy Kościół głosi oficjalnie, że Msza św. jest Ofiarą składaną przez Jezusa Chrystusa, który jest realnie obecny w Eucharystii, a równocześnie z maniakalnym uporem i bez jakiejkolwiek podstawy liturgiczno-prawnej forsuje się stoły (nazywane oficjalnie "ołtarzem soborowym") zamiast ołtarza oraz odwrócenie się celebransa tyłem do Najświętszego Sakramentu, wówczas u każdego trzeźwo myślącego człowieka pojawia się zgrzyt. Nie załatwią tego żadne tłumaczenia o rzekomym równoczesnym charakterze Mszy św. jako uczty oraz o różnych sposobach obecności Jezusa Chrystusa, gdyż to jeszcze bardziej pogłębia zaplątanie i całkiem słuszne podejrzenie o krętactwo.
Nieskuteczne, a wręcz przeciwskuteczne jest argumentowanie z posłuszeństwa, gdyż tego młodzież szczególnie nie lubi. Natomiast w mentalności modernistycznej, której istotną cechą jest brak racjonalności w sprawach religii, właśnie siła władzy jest głównym, a ostatecznie jedynym "argumentem". Widać to także w związku ze skandalami obyczajowymi wśród duchowieństwa nagłaśnianymi ostatnio. Wszystkie one sprowadzają się do nadużycia władzy i autorytetu, począwszy od samych sprawców aż do ich przełożonych, którzy ich chronili przed sprawiedliwymi konsekwencjami. Nieprzypadkowe jest forsowanie fałszywego miłosierdzia, o czym będzie w osobnym wpisie.
Ale coś więcej Księże, bo nie jestem (jesteśmy) w temacie? Jakiś szerszy kontekst? I w czym Pan Terlikowski się myli?
OdpowiedzUsuńPytam serio.
Czy mógłby ksiądz jaśniej wyjaśnić tezę, że ołtarz posoborowy z racji odsunięcia od tabernakulum i odwrócenia kapłana podczas Mszy tyłem do tabernakulum przestaje być ołtarzem, a staje się "stołem"?
OdpowiedzUsuńTeż o tym pomyślałem. Czyli ołtarz w bazylice św. Piotra nie jest ołtarzem? Nie rozumiem.
UsuńPo pierwsze, nigdzie nie postawiłem takiej tezy. Proszę nie przekręcać.
UsuńPo drugie, kłamstwem jest określenie "ołtarz posoborowy", ponieważ
- sobór nie mówi ani o umiejscowieniu ołtarza, ani o kierunku celebracji,
- w żadnym oficjalnym dokumencie liturgicznym nie ma nakazu celebrowania twarzą do ludu.
Po trzecie, wystarczy zwrócić uwagę na kształt i styl "ołtarzy posoborowych", zwłaszcza w pierwszym okresie ich stawiania. Przynajmniej znaczna ich część, jeśli nie większość, ma kształt bliższy stołowi niż ołtarzowi.
Po czwarte, należy zwrócić uwagę na rozpowszechnione nawet wśród duchownych przekonanie, że taki kształt i kierunek celebracji odpowiada wzorowi, którym jest Ostatnia Wieczerza, sprawowana oczywiście czy stole, nie przy ołtarzu. A jest to nic innego niż dość wierne odbicie herezji protestanckiej, sprowadzającej Mszę św. do pamiątki Wieczerzy Pańskiej, a negującej uobecnianie Ofiary Krzyżowej.
Po piąte, to wszystko dość wyraźnie wskazuje na cel i skutek forsowania "ołtarza posoborowego" wraz z nowym kierunkiem celebracji. A jest to nic innego niż protestantyzacja i tym samym zafałszowanie katolickiego rozumienia Eucharystii.
ad "Anonimowy 12 listopada 2020 16:35"
UsuńPo pierwsze, od kiedy ołtarz konfesji św. Piotra ma kształt stołu?
Po drugie, nigdy tam nie było celebrowania twarzą do ludu, lecz ku wschodowi (ad orientem).