Odpowiadam w oparciu o Tradycję, Pismo św. oraz dokumenty Magisterium Kościoła. Nazywam się Dariusz Józef Olewiński. Jestem kapłanem Archidiecezji Wiedeńskiej. Tytuł doktora teologii przyznano mi na Uniwersytecie w Monachium na podstawie pracy doktorskiej przyjętej przez późniejszego Prefekta Kongregacji Doktryny Wiary, kard. Gerharda L. Müllera oraz examen rigorosum z oceną "summa cum laude". Od 2005 r. prowadziłem seminaria na uniwersytecie w Monachium oraz wykłady w seminarium duchownym.
Jak lefebvrianie bronią koronkę s. Faustyny?
X. Wojciech Węgrzyniak a liturgia
Skoro ktoś wypisujący takie rzeczy kształci przyszłych duchownych i katechetów, to niestety jest to kolejny skandal.
1. Ad orientem jest przeciwieństwem "przodem do ludzi". Wystarczy wiedzieć, że nie chodzi o kierunek geograficzny, lecz widzialne ukierunkowanie modlitwy ku Bogu. Czymś dokładnie przeciwnym jest modernistyczny pseudodogmat (nie mający zresztą podstaw nawet w V2) celebracji przodem do ludzi. Właściwą podstawą owego pseudodogmatu jest ludersko-heretyckie przekonanie, jakoby Msza św. była naśladowaniem (odgrywaniem) Ostatniej Wieczerzy. A jest to nic innego jak zaprzeczenie istocie Mszy św. nauczanej dogmatycznie przez Kościół.
2. Wyjątkowo absurdalna jest sugestia, jakoby nie liczyła się obecność Najśw. Sakramentu PRZED Przeistoczeniem.
3. Ciekawe skąd xWW wie, jak wyglądała liturgia Chrystusa i Apostołów. Nie mamy nawet rytualnego opisu Ostatniej Wieczerzy. Znamy tylko słowa Pana Jezusa. Jest natomiast powszechne u Ojców Kościoła przekonanie, że zwrócenie się na modlitwie ku Wschodowi stanowi Tradycję Apostolską, czyli że Apostołowie od Wniebowstąpienia modlili się i sprawowali liturgię zwróceni w tym właśnie kierunku symbolizującym powtórne przyjście Zbawiciela.
4. Kard. Sarah z pewnością nie chce NIC wprowadzać, lecz jedynie opowiada się za powrotem do Tradycji Apostolskiej.
5. Owszem, problemem właściwym jest wiara w Realną Obecność. Lecz wiara wyrażana jest i poświadczana w liturgii przez znaki, także postawę i gesty. Prosta sprawa: kto normalnie myślący potraktuje poważnie przekonywanie o Realnej Obecności gdy sam kapłan z większym szacunkiem traktuje stół i samego siebie niż Najświęszy Sakrament, któremu zwykle pokazuje plecy itd. ?
6. "Przegięcia eucharystyczne" są jedynie logiczną konsekwencją potraktowania liturgii przez najwyższe władze kościelne. Sprawa jest prosta: skoro najwyższe władze łamią i lekceważą liturgiczne zasady Tradycji Apostolskiej, to jakiekolwiek zakazy swawoli w tej dziedzinie nie tylko pozostaną bezskuteczne, lecz będą - całkiem słusznie - traktowane jako wyraz obłudy i nadużywania władzy.
7. X WW zasadniczo nie rozumie, czym jest liturgia. W rozumieniu Kościoła nie jest ona ze swej istoty pouczeniem (tak uważają protestanci), lecz oddawaniem czci Bogu. W Kościele w każdym obrządku zawsze używano języka innego niż codzienny: żydzi modlili się po hebrajsku, choć na codzień mówili po aramejsku, chrześcijanie greccy i rzymscy modlili się w języku Septuaginty, który z pewnością nie był ich językiem codziennym. Z czasem, gdy powstały łacińskie tłumaczenia Pisma św., zaczęto sprawowanie liturgii także po łacinie, ale znowu nie była to łacina codzienna lecz biblijna. Zaś jest zupełnie naturalnym, pożytecznym i cennym, by liturgia także językowo łączyła zarówno geograficznie jak też diachronicznie.
8. Twierdzenie, jakoby nieuniknione było odwracanie się tyłem do Najśw. Sakramentu, wynika albo z ignoracji albo z obłudy albo z jednego i drugiego. Jest prosta zasada liturgii tradycyjnej: celebransowi NIGDY nie wolno odwrócić się plecami do NS. Jest to też dość proste do stosowania. Wystarczy znać rubryki liturgii tradycyjnej.
9. Jeśli ktoś nie wie (czy nie przyjmuje do wiadomości), że Ojcowie na V2 w ŻADEN sposób nie nakazali zaprzestania celebracji ad Orientem, to nie ma prawa wypowiadać się w temacie. Zaś głównym powodem obecnego zaniku wiary jest upadek wiarygodności Kościoła. I tu też wystarczy wziąć pod uwagę proste myślenie: skoro coś, co dotychczas było surowo zakazane - jak chociażby liturgia przodem do ludzi i w języku narodowym - staje się nagle normą przynajmniej w praktyce, to jak można ufać komuś takiemu?
10. Wybitnie perfidnym jest zarzut "ocierania się o bałwochwalstwo". Liturgia ze swej istoty jest wyrazem prawdziwej religii pochodzącej z Bożego Objawienia. Równie absurdalny byłby zarzut bałwochwalstwa z powodu trzymania się np. Pisma św. Wiadomo przecież, że liturgia Kościoła jest starsza niż księgi Pisma św. i że o kanoniczności tych ksiąg świadczy przede wszystkim ich stałe używanie w liturgii.
11. Podobnie skandaliczne - właściwie heretyckie i apostackie - jest twierdzenie, jakoby liturgia tradycyjna była nieewangeliczna. To jest nic innego jak protestancka teza o apostazji Kościoła względem pierwotnego, ewangelicznego chrześcijaństwa. I wystarczy mieć wiedzę historyczną na poziomie podstawówki, żeby wiedzieć, iż ta teza bynajmniej nie przyczyniła się do jedności wśród ochrzczonych...
Wysyp przebierańców: ars przebierandi (z post scriptum)
O imprezie licheńskiej było już niegdyś co nieco (tutaj i tutaj). Temat nie został jeszcze wyczerpany. Strona na pejsbuku w tym temacie została bez uprzedzenia skasowana, zapewne w wyniku starań delikwentów.
Generalnie pomysł tzw. warsztatów liturgicznych służących nauce liturgii tradycyjnej jest dobry i słuszny. Niestety jednak to, co prezentuje "Ars Celebrandi", znacząco odbiega od tego celu, a częściowo jest jemu przeciwne.
Prosty przykład: paradowanie ministrantów nie pełniących żadnej funkcji w stroju liturgicznym. Jest to żywcem wzięte z fałszywych zwyczajów Novus Ordo i to tylko w Polsce, a sprzeciwia się tradycyjnemu katolickiemu rozumieniu służby ministranckiej. Według zasad katolickich bowiem, poświadczonych zwłaszcza przez Sobór Trydencki, ministranci czyli mężczyźni świeccy pełnią funkcje liturgiczne jedynie w zastępstwie kleryków niższych stopni i tylko w sytuacji nieobecności tychże. I tylko w takiej sytuacji i tylko podczas sprawowania tej zastępczej posługi mają prawo nosić strój duchowny, czyli sutannę i komżę. Tym samym paradowanie ministrantów ubranych w ten strój bez pełnienia funkcji liturgicznej w danej celebracji jest sprzeczne z tą zasadą i jest nadużyciem liturgicznym.
Ponadto jest to nonsens na zdrowy rozsądek: częściowo nawet stare chłopy, zamiast być ze swoimi żonami i wnukami, paradują bawiąc się w duchownych jak chłopczyki. Większość z tych ministrantów to młodzieńcy w wieku poborowym. Zamiast albo wstąpić do seminarium czy zakonu, albo rozglądnąć się za przyszłą żoną, bawią się w takie przedstawienia typowe dla starych zakompleksionych kawalerów. Co oczywiście demoralizuje niewinne dzieci także wciągane do tego procederu. Gdyby oni siedzieli normalnie w ławkach patrząc na ołtarz, to by przez patrzenie na celebrację więcej się nauczyli niż przez takie chore paradowanie.
Inny przykład, nieco mniejszej wagi, lecz także znaczący dla tej ekipy - brat zakonny salwatorianin Marcin W. paradujący w birecie:
Owszem, prosty brat zakonny nie ma obowiązku wiedzieć, że biret jest nakryciem głowy zarezerwowanym dla stanu duchownego (stan zakonny nie jest tożsamy z stanem duchownym czyli kleryckim). Jednak gdy ktoś pozuje na miłośnika liturgii tradycyjnej i zasad tradycyjnych Kościoła, to ma obowiązek ich dokładnie przestrzegać, zwłaszcza w ramach rzekomo ich uczenia. Znaczące jest także, że ów brat zakonny niby bardzo tradycyjny jest równocześnie tzw. nadzwyczajnym szafarzem, co jest typowe dla Novus Ordo, a sprzeczne z tradycyjną dyscypliną Kościoła.
Dla porównania jego naturalna fryzura:
Jest więc dość wyraźne, że ta ekipa ma mocne parcie na przebieraństwo i tym samym właściwie kompromituje katolicyzm tradycyjny. To by wyjaśniało sympatię i poparcie modernistycznych struktur i mediów dla niej.
Post scriptum 1
No i jest też oburzanko, wprawdzie anonimowe, ale pochodzące prawdopodobnie od samego głównego organizatora tej imprezy, a na pewno charakterystyczne dla niego:
No cóż, typowa obłuda i próba manipulacji.
1. Według wszelkich tradycyjnych przepisów liturgicznych, w prezbiterium i chórze podczas liturgii mają prawo przebywać jedynie
- duchowni, czyli należący do stanu duchownego po przyjęciu przynajmniej tonsury,
- świeccy pełniący funkcje liturgiczne, a tylko podczas pełnienia ich mają prawo mieć na sobie strój duchowny czyli sutannę i komżę.
2. Biret jest częścią ubioru jedynie osoby duchownej czyli przynależącej do stanu duchownego czyli kleryckiego. Bracia zakonni do tego nie należą. To jest elementarz eklezjologii katolickiej.
3. Jeśli ktoś niby jest zwolennikiem liturgii tradycyjnej, a równocześnie jako nie przynależący do stanu duchownego czyli kleryckiego przyjął i pełni wybitnie modernistyczną i antykatolicką funkcję tzw. nadzwyczajnego szafarza, to jest albo obłudnikiem, albo cierpi na schizofrenię przynajmniej duchową.
4. Autor tego oburzanka ma albo urojenia, albo świadomie kłamie. Uwaga co do narcystycznego, spreparowanego "modnie" wyglądu byłego alumna seminarium, ściśle związanego z gronem organizatorów, wskazuje trzeźwo na objaw typowy dla tej ekipy. Jeśli oni sami nie zauważają problemu, a zwrócenie uwagi nazywają "kpiną", to ich stan jest raczej beznadziejny. Czego im oczywiście nie życzę.
Post scriptum 2
Czy nauczanie Leona XIII jest dowodem na ważność święceń w linii lefebvriańskiej?
Nadal powraca temat ważności święceń otrzymanych przez Marcel'a Lefebvre'a z rąk kardynała Achille Liénart‘a, podejrzewanego o przynależność do masonerii, a znanego z forsowania modernizmu. Słynny jest epizod z jego wystąpieniem podczas pierwszej sesji Vaticanum II, 13 października 1962 r., które stało się jakby pierwszym pociskiem armatnim do rewolucji, która nastąpiła. Na łożu śmierci (zmarł w 1973 r.) powiedział wobec swego spowiednika, że "Kościół jest zgubiony", a mówił to bez żalu. Jest też pewne, że wstąpił do loży masońskiej w wieku 17 lat i jako mason wstąpił do seminarium duchownego. Następnie zrobił błyskawiczną karierę: w wieku 44 lat został arcybiskupem francuskiej metropolii Lille jako najmłodszy biskup we Francji (źródło tutaj). Tym faktom nie zaprzeczają - i nie mogą zaprzeczyć - także lefebvrianie, mimo kłopotliwości tychże okoliczności dla reputacji ich założyciela oraz własnej.
Nie brakuje też prób wykazania, iż nawet mimo tych faktów ważność święceń udzielanych przez Liénart‘a jest pewna. Głównym argumentem ma tutaj być list apostolski papieża Leona XII "Apostolicae curae" o ważności święceń u anglikanów (tutaj). Jako dowód przytaczany jest następujący fragment:
W roboczym tłumaczeniu:
"Tak więc z tym brakiem co do formy związany jest brak co do intencji, która jest także wymagana, by stał się sakrament. O umyśle czy intencji, która to sama z siebie jest czymś wewnętrznym, Kościół nie wydaje osądu, zaś o ile okazuje się na zewnątrz, należy o nie osądzać. Albowiem gdy ktoś poważnie i prawidłowo stosuje właściwą materię i formę do sprawowania i szafowania sakramentu, tym samym ocenia się, że ma intencję czynienia tego, co czyni Kościół. Tą samą zasadą kieruje się doktryna, która utrzymuje, że prawdziwym sakramentem jest to, co jest udzielane przez posługę heretyka czy nieochrzczonego. Przeciwnie zaś, jeśli obrzęd byłby zmieniony w taki sposób, że widocznie jest wprowadzony inny obrzęd nie przyjęty przez Kościół tak, że odrzucane jest to, co czyni Kościół i co z ustanowienia Chrystusa należy do natury sakramentu, wówczas oczywiste jest, że nie tylko nie jest obecna intencja konieczna do sakramentu, lecz że wręcz jest intencja przeciwna do sakramentu i zwalczająca sakrament."
Kto potrafi czytać ze zrozumieniem, na zasadzie prostej logiki, ten łatwo dostrzeże, iż:
1. Papież mówi jedynie o przypadku, gdy doszło do zmiany w formie czy materii, czyli w zewnętrznych warunkach ważności sakramentu.
2. Jeśli ta zmiana jest istotna, czyli dotyczy natury danego sakramentu, wówczas można wnioskować także o braku właściwej intencji czy wewnętrznego warunku ważności sakramentu.
3. Papież mówi wyraźnie, iż Kościół nie wydaje osądu co do intencji, która pozostaje jedynie we wnętrzu sprawującego sakrament. Papież NIE mówi, jakoby zastosowanie prawidłowej materii i formy było dowodem na prawidłowość intencji. Brak osądu czyli oficjalnego orzeczenia Kościoła NIE jest osądem, że intencja jest prawidłowa.
Innymi słowy: do oceny prawidłowości intencji nie wystarczy stwierdzenie prawidłowości materii i formy. Konieczne jest tutaj wzięcie pod uwagę okoliczności dotyczących tej osoby.
Istotna jest też różnica między heretykiem czy poganinem, którzy działają w subiektywnie dobrej intencji, a masonem, który z przekonania chce działać i działa na szkodę Kościoła. Ktoś taki będzie się starał wykonywać czynności zewnętrzne bardzo prawidłowo, by nie wzbudzać podejrzeń, zaś intencja jest dokładnie przeciwna, gdyż główną zasadą masonerii jest skrytość, zakłamanie i oszukiwanie.
Jak już tutaj wyłożyłem: nawet jeśli można by przyjąć, iż ważność sakry biskupiej udzielonej arcybiskupowi M. L. została zapewniona przez współkonsekratorów, którzy nie byli masonami, to jednak oni nie mogli ważnie konsekrować na biskupa kogoś, kto nie miał ważnych święceń prezbiteratu. Wiadomo, że M. L. przyjął także prezbiterat z rąk Liénart'a.
Warto zapamiętać:
Trudno, nawet bardzo trudno jest udowodnić komuś formalną przynależność do masonerii. Jest jest istotne i niezawodne kryterium, mianowicie zakłamanie i oszukiwanie połączone ze skrytością, aż do skrytobójstwa włącznie. Dotyczy to osób zarówno w dziedzinie państwowej jak też kościelnej. Im więcej, sprytniej i bezczelniej dana osoba kłamie, a jest przy tym dość inteligentna i robi zawrotną karierę, tym bardziej prawdopodobna jest przynależność do masonerii.
Zakłamanie i oszukiwanie jest niestety jedną z głównych cech lefebvrianizmu w Polsce, czyli stehlinizmu. Wnioski nasuwają się same.
Oczywiście należy uznać zasługi abpa M. L. dla trwania Tradycji Kościoła. Nie neguję też jego dobrej woli. Jednak zarówno u niego jak u jego synów duchowych, przynajmniej u bardzo wielu. z nich, jest coś, co jest jaskrawo niekatolickie, a typowo masońskie. Niestety.
Wysyp przebierańców: modernista-ignorant
Podziękowanie
Datki można wpłacać na numer konta (IBAN):
94 1020 4274 0000 1102 0067 1784
Sprawa x. Dolindo
Już kilka lat temu byłem pytany o opinię w sprawie x. Dolindo Ruotolo. Zacząłem wtedy zapoznawać się z dostępnym materiałem. Dość rychło zauważyłem, że mamy do czynienia z następnym modernistycznym oszustwem typu zjawy w Medjugorje i s. Faustyny Kowalskiej, aczkolwiek w fazie jeszcze nie tak zaawansowanej. Główny propagator sławy x. Dolindo w Polsce, x. Robert Skrzypczak, zresztą otwarcie głosi powiązania i pewne pokrewieństwo między kultem faustyno-sopoćkowym a tymże bohaterem.
Kluczowym wydarzeniem w życiu x. Dolindo była sprawa pewnej kobiety, która swojego wychowanka podawała jako wcielenie Ducha Świętego, a x. Dolindo wydał w jej sprawie pozytywną opinię, broniąc jej prawowierności. Tak może się zachować jedynie zupełny ignorant co do wiary katolickiej na poziomie choćby katechizmowym. Nikogo więc nie powinno dziwić a tym bardziej oburzać - jak czyni to ekipa x. Skrzypczaka - że x. Dolindo pojawił się na celowniku Świętego Oficjum, które zresztą wykazało dużo cierpliwości. Wszak jest zrozumiałe, że nie można kapłanowi o tak elementarnym braku wiedzy i rozeznania duchowego pozwolić na opiekę nad duszami.
Drugi znaczący element. Ekipa x. Skrzypczaka w zachwycie opowiada, iż x. Dolindo był prekursorem tzw. spotkań biblijnych, czy czytania i omawiania Pisma św. w grupach po domach. Obecnie niestety powszechnie nie zauważa się w tym problemu, gdyż pokolenia wychowane na paraprotestanckich praktykach blachnicyzmu uważają coś takiego za coś niby normalnego. To jednak nigdy nie było normalne w Kościele katolickim, lecz pochodzi z obyczajów sekt protestanckich i to raczej tych nowszych. Problem polega na tym, że Pismo św. nigdy w Kościele nie było wydane do prywatnego użytku. Kościół zawsze otaczał Pismo św. jako świadectwo Bożego Objawienia pieczołowitą opieką (więcej tutaj), a to z tego prostego względu, że po pierwsze jego właściwe zrozumienie wymaga odpowiedniego przygotowania teologicznego i duchowego, a po drugie wszyscy heretycy w historii posługiwali się właśnie Pismem św. dla swoich przewrotnych nauk. Skoro x. Dolindo coś takiego praktykował i propagował, to wykazywał przynajmniej pogardę dla zasad duszpasterskich Kościoła w obchodzeniu się z Pismem św. Nie powinno więc dziwić, iż także z tego powodu spotkały go kary kościelne i to całkowicie słuszne.
Po trzecie, ekipa x. Skrzypczaka zachwyca się tym, że x. Dolindo napisał 33-tomowy komentarz do Pisma św., co czynił głównie w latach, gdy był suspendowany, a "dzieło" to zostało przez Stolicę Apostolską umieszczone na Indeksie Ksiąg Zakazanych. Nie miałem dotychczas sposobności zapoznania się choćby z fragmentami. Istotna jest jednak następująca okoliczność: rzetelne studium Pisma św. - a to jest podstawa dla rzetelnego komentowania - wymaga dobrej znajomości przynajmniej języków biblijnych czyli hebrajskiego i greckiego. Nic nie wskazuje na to, by x. Dolindo tą umiejętnością dysponował. Był więc najwyżej w stanie pisać swoje prywatne rozważania, aczkolwiek pod warunkiem znajomości istniejących badań naukowych w przedmiocie exegezy danych ksiąg Pisma św. Także tej znajomości x. Dolindo nie wykazywał, a nawet wręcz odnosił się z pogardą do ówczesnej exegezy biblijnej, zresztą o wiele bardziej katolickiej i wiarygodnej niż mamy to obecnie. Nie trudno więc zauważyć jego zuchwałość, która jest rodzajem pychy, a to jest zawsze dobitnym dowodem nie tylko przeciw osobistej świętości lecz także przeciw solidności teologicznej.
W sprawie x. Dolindo zagadkowa jest rola o. Stefano Manelli, założyciela konserwatywnego zakonu "Franciszkanów Niepokalanej". Nie miałem jeszcze możliwości bliższego zbadania tej roli. Prawdopodobne wydaje się jej wypaczanie i wykorzystywanie w interesie propagandy fanów x. Dolindo i to w sytuacji, gdy sam o. Manelli, objęty prześladowaniami ze strony ekipy bergogliańskiej, w bardzo podeszłym wieku i schorowany, nie jest w stanie się bronić. Uważam za bardzo mało prawdopodobne, wręcz niemożliwe, by ktoś z elementarnym katolickim wykształceniem teologicznym i ze zdrowym rozeznaniem duchowym mógł angażować się w propagowanie kultu x. Dolindo czy choćby sławy.
Jak przeniknęły błędy do Kościoła?
Pytanie opiera się na konkretnym przykładzie, dotyczy jednak dość szerokiego i złożonego problemu, który dotychczas nie został systematycznie i wyczerpująco zanalizowany. A jest tak szeroki, a równocześnie powszechny, że całościowe, obejmujący cały Kościół powszechny opracowanie wydaje się niemożliwe przynajmniej dla jednej osoby. Prościej jest zająć nim w zawężeniu do danego kraju, w tym wypadku do Niemiec. W pewnym sensie jest to przypadek typowy, wręcz wzorcowy i pierwotny w tym sensie, że - jak już zauważa się najpóźniej od słynnej książki werbisty x. Ralph'a Wiltgen'a "Ren wpływa do Tybru" - zmiany, które nastąpiły w Kościele do Vaticanum II, mają swoje źródło głównie w działaniach hierarchów niemieckojęzycznych oraz pewnego nurtu teologii niemieckojęzycznej.
Na podstawie zarówno zdobytej jak też doświadczenia kościelnego i duszpasterskiego w krajach niemieckojęzycznych widzę dwie główne przyczyny tego zjawiska, które jest właściwie procesem, dość ściśle powiązane ze sobą:
- zerwanie z tradycyjną teologią katolicką (w znaczeniu zarówno patrystyki i scholastyki z tomizmem na czele) na korzyść pseudoteologicznej narracji ubranej głównie w hasła biblistyki oraz rzekomych osiągnięć nauki współczesnej
- nastawienie ekumaniackie, czyli dążenie do zatarcia i przezwyciężenia różnic między Kościołem katolickim a protestantyzmem, co ma dość oczywisty związek z nacjonalizmem niemieckim (na co są dowody głównie w postaci tzw. Reformkatholizismus sięgającego drugiej połowy XIX).
Dochodzą oczywiście wpływy pseudokulturowe, głównie w postaci środków masowego przekazu, co było zwłaszcza znaczące w epoce przedinternetowej, gdy ludzie, także duchowni, byli jakby skazani na wieści z prasy, radia i telewizji, które kształtowały myślenie i system wartości już od dzieciństwa. Ze strony oficjalnych struktur kościelnych, odchodzących w ramach euforii "soborowej" od tradycyjnego nauczania katechizmowego, opór i przeciwdziałanie stopniowo i systematycznie malało aż do niemal całkowitego zaniku. Duchowni, a także świeccy trzymający się tradycyjnego nauczania Kościoła, zostali programowo, bezwzględnie i niemal bez reszty odsunięci nie tylko od urzędów decyzyjnych (nieliczne dobre nominacje biskupie były od lat 70ych rzadkim wyjątkiem) lecz także od regularnego duszpasterstwa i pracy naukowo-dydaktycznej zwłaszcza na wydziałach teologicznych. Natomiast promowano tych, którzy powołując się na wierność "soborowi", reprezentowali rzekomą otwartość na świat współczesny, pod którą faktycznie ukrywała się - mniej czy bardziej radykalnie - wrogość wobec tego, co jest specyficznie katolickie i jako takie odróżnia Kościół od sekt protestanckich czy inny wspólnot religijnych.
Rdzeniem tej mentalności regularnie był ostatecznie neomarxizm, prezentowany zresztą dość otwarcie przez tzw. pokolenie '68, czyli obecnych mniej więcej 80-latków. Dość oczywiste są powiązania tych ludzi - zwłaszcza profesorów teologii, a także wielu wysokich hierarchów - z politykami lewackimi. W tym sojuszu znaczną rolę odgrywał i nadal odgrywa instytucja tzw. podatku kościelnego, czyli daniny ściąganej przez państwo niemieckie na rzecz uznanych przez nie związków wyznaniowych, oczywiście według przynależności wyznaniowej danego podatnika. Wynikiem tego jest fakt, że Kościół niemiecki jest najzamożniejszy w Europie, a równocześnie najszybciej tracący swoich członków. Co zresztą nie powinno dziwić: skoro płacenie podatku kościelnego staje się jedyną więzią z instytucją kościelną, to pozbycie się tego obciążenia przez formalne opuszczenie Kościoła jest dość atrakcyjne. U ludzi mało rozgarniętych intelektualnie bądź zupełnie zaślepionych systemowo prowadzi to do mechanizmu myślenia, według którego dla ratowania pozycji i stanu posiadania wiernych należy jeszcze bardziej upodobnić Kościół do trendów polityczno-kulturowych. Najbardziej bezczelni, zakłamani i zaślepieni przedstawiciele pokolenia '68 jak emerytowany profesor "teologii pastoralnej" na Uniwersytecie Wiedeńskim x. Paul Michael Zulehner, zdeklarowany neomarxista, mówią wprost, że powodem obecnej zapaści Kościoła jest zahamowanie reform rozpoczętych po Vaticanum II. Za pontyfikatu Jorge Bergoglio tacy ludzie, choćby w bardziej umiarkowanym wydaniu, należeli do jego ekipy i takich on faworyzował w nominacjach biskupich, nawet w kardynalskich. Wykwitem tej mentalności jest słynna "droga synodalna" przeniesiona przez Franciszka i jego ekipę co do zasady (choć nie we wszystkich szczegółach) na cały Kościół.
Owszem, w Niemczech są poszczególni biskupi, którzy myślą czy przynajmniej czują po katolicku, oraz sprzeciwiają się przynajmniej tym najgorszym pomysłom "drogi synodalnej". Są oni jednak w mniejszości i to pogardzanej przez establishment zarówno polityczny jak też wewnątrzkościelny.
Jaka może i powinna być droga ku wyjściu z tej zapaści?
Jak zawsze, leczenie należy zacząć od korzenia czyli od głównych przyczyn:
- powrót do solidnej, rdzennie katolickiej teologii, oraz
- szacunek dla tego, co rdzennie katolickie, zwłaszcza dla tradycyjnej teologii.
Także w krajach niemieckojęzycznych okazuje się od dziesięcioleci, że tam, gdzie zachowane są te dwie główne zasady, tam też gromadzą się wierni i są też powołania do kapłaństwa i życia zakonnego. Jedyną przeszkodą jest przeszkadzanie przez establishment kościelny w tym, zwłaszcza co do wpływu na młodzież, czy raczej umożliwienia młodzieży zapoznania się z Tradycją Kościoła bez negatywnych uprzedzeń.
Sprawa x. Piotra Glas'a
Okazyjnie jakiś czas temu już wypowiadałem się odnośnie do działalności x. Piotra Glasa (więcej tutaj), nie przypuszczając wtedy, że stanie się "sławny" też w innym sensie tego słowa. Jednak afera obecna, trwająca od około roku, nie jest dla mnie zaskoczeniem wobec faktów, które były wiadome wcześniej, tzn. w czasie gdy ów kapłan był celebrytą, nawet wręcz gwiazdorem katolików konserwatywnych w Polsce.
Jak należy okadzać podczas procesji?
Wysyp hochsztaplerów
W niewiele ponad miesiąc po wyborze Leona XIV ukazały się w języku polskim już dwie biografie nowego papieża. Wygląda na to, że ich autorzy pisali na wyścigi i wydali na wyścigi. Jednym z nich jest znany skądinąd gwiazdor niby konserwatywnego grona pech24 Paweł Chmielewski, który już niejednokrotnie skompromitował się haniebnym fałszem zwłaszcza w związku ze sprawą jeszcze bardziej haniebnego hochsztaplera i oszusta krakówkowego x. Dariusza Oko (tutaj, a podobny przykład rzetelności i powiązań ekipy pech24 jest tutaj). Chmielewski znów bryluje na salonach jako niby expert od spraw kościelnych, oczywiście nie sprostowawszy żadnego ze swoich wcześniejszych kłamstw i oszustw na odbiorcach. Teraz przykład dotyczy niby nieistotnego szczegółu, jednak udowadnia znów, jak ten człowiek potrafi z potężną pewnością siebie wypowiadać nieprawdę, na której sprawdzenie zapewne nie zadał sobie najmniejszego trudu, choć wystarczyłoby zaglądnąć na pierwszą lepszą stronę internetową. Oto Chmielewski w oryginale:
Jak każdy może łatwo sprawdzić, uniwersytet augustiański nie jest chicagowski, lecz znajduje się w zupełnie innym stanie USA, mianowicie w stanie Pensylwania w okolicy Filadelfii (dowód tutaj):
Oczywiście ta informacja nie jest istotna dla wiary katolickiej. Jednak, gdy ktoś pisze czyjąś biografię, a następnie z niewzruszoną pewnością siebie wypowiada fałszywy szczegół, to świadczy to przynajmniej o niechlujstwie w poznawaniu faktów, które rzutuje na ogólną jakość tego, co dana osoba pisze i mówi.
W tym samym wywiadzie Chmielewski wykazuje ignorancję podaną z ciemniejszą pewnością siebie także co do o wiele istotniejszej sprawie. W pewnym momencie wspomina o sprawie słynnego raportu arcybiskupa Edwarda Gagnon'a z drugiej połowy lat 70-ych, o którym wielokrotnie opowiedział ówczesny prywatny sekretarz Arcybiskupa x. Charles Murr zarówno w w swoich książkach jak też we wielu wywiadach internetowych dostępnych obecnie (łatwo sobie wygóglować):
Chmielewski albo nie zapoznał się z tymi źródłami, a uważa, że je zna (a faktycznie zna najwyżej plotki w tym temacie wymieniane przy piwie z x. Oko), albo ma dziurawą pamięć i przekręca fakty, podając urojenia jako prawdę:
Otóż według wiadomości z najbardziej wiarygodnego i póki co jedynego źródła, jakim jest x. Charles Murr, w raporcie abpa Gagnon'a chodziło głównie o następujące osoby:
- architekta Novus Ordo czyli abpa Annibale Bugnini'ego, zesłanego przez Pawła VI do Teheranu,
- prefekta Kongregacji ds. Biskupów kard. Sebastiano Baggio, oraz
- kardynała sekretarza stanu Jean Villot'a,
- wraz z jego pupilem i następcą na urzędzie Agostino Casaroli.
Tylko pierwszy z nich został usunięty z Kurii Rzymskiej. Natomiast dwaj następni zostali pozostawieni na swoich stanowiskach przez Jana Pawła II, zaś ostatni został wywindowany przez tegoż. Jean Villot rzeczywiście chorował na raka i zmarł niedługo po otrzymaniu raportu przez Jana Pawła II, mianowicie w marcu 1979. Jednak wynikiem braku usunięcia go z urzędu było to, że następcą na urzędzie został jego pupil Agostino Casaroli, reprezentujący haniebną "Ostpolitik" czyli politykę ustępliwego układania się z komunistami. Najbardziej niebezpiecznym dla Kościoła z powodu decydowania o nominacjach biskupów był Sebastiano Baggio, którego Jan Paweł II pozostawił na tym stanowisku aż do 1984 roku, po czym uczynił go kamerlingiem czyli odpowiedzialnym za rządzenie Kościołem podczas sede vacante czyli w okresie od śmierci papieża do wyboru nowego. To on był zresztą osobą, która jako ostatnia widziała papieża Jana Pawła I jako żywego, wieczorem 27 września 1978 r., po czym rano 28 wrześnie papież został znaleziony martwy. Baggio zmarł w 1993 r. bez jakichkolwiek dochodzeń w sprawie i uszczerbków na swojej karierze.
Przykład gwiazdora Chmielewskiego w swej haniebności nie jest jedynym w kręgach konserwatywnych katolików w Polsce. Interpretując takie sytuacje jak najżyczliwiej jest to możliwe, można je sprowadzić przynajmniej do niechlujstwa połączonego z pewnością siebie, która graniczy z bezczelnością. Takie osoby przez takie postępowanie wyrządzają poważną szkodę szczególnie katolikom konserwatywnym, którzy są karmieni takimi śmieciami. Zapewne nie bez chęci zysku czerpanego z naiwności publiczności.
Czy procesja Bożego Ciała jest tradycyjna?
Ostatnio okazało się, że święto Bożego Ciała - tak silnie związane z religią w Polsce, że nawet komuniści nie odważyli się go skasować - staje się przedmiotem kontrowersji. W samym Rzymie po stuleciach odwołano w tym roku centralną, diecezjalną procesję Bożego Ciała, z pokrętnym, właściwie kłamliwym uzasadnieniem przez chorobę kolana Franciszka, który wszak nigdy dotychczas nie klękał przed Najświętszym Sakramentem, a ostatnimi laty też nie prowadził procesji (choćby jadąc na lawecie z Najświętszym Sakramentem, jak to czynił w ostatnich latach życia Jan Paweł II, zresztą do końca klęcząc mimo sędziwego wieku i schorowania). Pewien skrajnie modernistyczny jezuita w Polsce publicznie zaatakował to święto, co wpisuje się w przygotowywanie gruntu dla dalszej protestantyzacji katolików przez skasowanie najpierw zwyczajowych obchodów, a ostatecznie zapewne także samego święta, które przeszkadza zapędom ekumaniackim. Dlatego warto zwrócić uwagę na kwestie historyczne, doktrynalne, rytualne i zwyczajowe związane z tematem.
Pominę tutaj historyczne korzenie tego święta, związane ze św. Julianną z Liège, zakonnicą belgijską. Najważniejszych faktów można się łatwo dowiedzieć z internetu. Mniej znana jest historia procesji Bożego Ciała i zwyczajów z nią związanych. Tutaj istniała - i nadal oficjalnie istnieje - znaczna różnorodność zarówno co do obrzędu jak też zwyczajów.
Procesja Bożego Ciała pierwotnie nie była praktykowana wraz z liturgicznym świętem, wprowadzonym w diecezji Liège w 1246 roku, zaś w roku 1264 w całym Kościele. Procesja pojawiła się dopiero z pewnym opóźnieniem, mianowicie w roku 1277 najpierw w Kolonii i w innych miastach i regionach niemieckojęzycznych. Według historyków liturgii, nawiązywała ona do procesji w tzw. dni krzyżowe z błogosławieństwem pól. W tych procesjach pierwotnie niesiono obrazy i figury świętych, następnie dołączono Najświętszy Sakrament. Wówczas papież Urban IV w swojej bulli zalecił śpiewać podczas tej procesji hymny eucharystyczne autorstwa św. Tomasza z Akwinu. Na jej koniec udzielano błogosławieństwa eucharystycznego. W takiej postaci procesja Bożego Ciała została ujęta w tradycyjnym Rituale Romanum.
Natomiast w krajach niemieckojęzycznych doszło do rozbudowania procesji przez dodanie czterech stacyj ze śpiewaniem Ewangelii (zapewne z powodów praktycznych, by celebrans miał nieco wytchnienia w przeważnie długiej drodze i to w skwarze dnia). Pierwotnie Ewangelie te nawiązywały oprócz Wielkiego Czwartku do tajemnicy Wcielenia, czyli Bożego Narodzenia. Dopiero w XX w., w ramach pełzającej protestantyzacji forsowanej głównie z Niemiec, zastąpiono te treści Ewangeliami o uczcie i rozmnożeniu chleba.
Równocześnie rozwijał się folklor związany z procesją. Ponieważ niesienie obrazów i figur było podzielone na stany i cechy, była to sposobność do ich autoprezentacji galowej. Ołtarze stacyjne także były okazją dla twórczości folklorystycznej, która przy braku czujności duszpasterzy mogła przybierać bardziej dziwne formy, zwłaszcza gdy sam duszpasterz nie dysponował ani wystarczającą wiedzą, ani wyczuciem liturgicznym, teologicznym czy choćby estetycznym.
Jaskrawym przykładem są tutaj dywany z kwiatów przedstawiające symbole święte czy wręcz postaci eucharystyczne i symbole oznaczające samego Jezusa Chrystusa. Nawet jeśli tworzono je z pieczołowitością i kunsztem, to jednak stanowiły one nadużycie i wręcz zaproszenie do bezczeszczenia symboli świętych, mimo nawet szlachetnych intencyj połączonych z bezmyślnością i brakiem wyczucia. Oczywiście nie ma nic złego w tworzeniu obrazów z kwiatów przedstawiających osoby czy symbole święte. Jednak ich miejscem z całą pewnością nie powinna być ziemia, lecz lokalizacja powinna oznaczać szacunek i zapraszać do oddawania czci, nie do deptania.
Poważnym nadużyciem, sprzecznym z zasadami liturgii katolickiej i znaczeniem procesji eucharystycznej, jest także głoszenie kazań podczas procesji w obecności Najświętszego Sakramentu. Ten fałszywy zwyczaj rozpowszechnił się zwłaszcza w Polsce, co jest haniebnym przykładem stanu wiedzy i wyczucia liturgicznego.
Niestety nawet w kręgach tradycyjnych katolików często brak jest takiego zdrowego, trzeźwego wyczucia i rozróżnienia. Świadczy to o głęboko sięgającej ruinie duchowej, intelektualnej i estetycznej, której należy się przeciwstawić, by to iście katolickie święto było w każdym szczególe sprawowane z należną starannością i nienagannym pięknem.
Duch prawdy
J 15,26 - 16,4
A gdy przyjdzie Obrońca, którego ja wam poślę od Ojca, Duch Prawdy, który od Ojca wychodzi, Ten zaświadczy o mnie.
Ale i wy także świadczycie; bo jesteście ze mną od początku.
To wam powiedziałem, abyście nie byli oburzeni.
Wyłączać was będą z synagog; a nawet nadchodzi godzina, że każdy, kto was zabije, będzie uważał, że okazuje cześć Bogu.
A to wam uczynią, gdyż nie poznali Ojca, ani mnie.
Lecz to wam powiedziałem, abyście, gdy przyjdzie ta godzina, przypomnieli sobie, że to ja wam powiedziałem; a nie mówiłem wam tego od początku, bo byłem z wami.
οταν δε ελθη ο παρακλητος ον εγω πεμψω υμιν παρα του πατρος το πνευμα της αληθειας ο παρα του πατρος εκπορευεται εκεινος μαρτυρησει περι εμου
και υμεις δε μαρτυρειτε οτι απ αρχης μετ εμου εστε
ταυτα λελαληκα υμιν ινα μη σκανδαλισθητε
αποσυναγωγους ποιησουσιν υμας αλλ ερχεται ωρα ινα πας ο αποκτεινας υμας δοξη λατρειαν προσφερειν τω θεω
και ταυτα ποιησουσιν υμιν οτι ουκ εγνωσαν τον πατερα ουδέ εμε
αλλα ταυτα λελαληκα υμιν ινα οταν ελθη η ωρα μνημονευητε αυτων οτι εγω ειπον υμιν ταυτα δε υμιν εξ αρχης ουκ ειπον οτι μεθ υμων ημην
Św. Jan Apostoł jest zwykle uważany za najbardziej mistycznego Ewangelistę, a jego Ewangelia za najbardziej tajemniczą. Poniekąd jest to słuszna charakterystyka, ponieważ jej słowa, w tym także podane słowa Pana Jezusa są nierzadko tak pełne treści i głębokie, że wydają się zagadkowe, mimo iż językowo są proste.
Pan Jezus wielokrotnie zapowiedział Swoim uczniom posłanie i przyjście Ducha Świętego. Ewangeliści nie podają ich reakcji na te słowa. Nie wiemy, czy i na ile one były jasne dla nich. Zapewne rozumieli je w świetle i w duchu ksiąg starotestamentalnych. Nowe było jednak określenie Go przez Pana Jezusa jako "parakletos". To greckie słowo, tłumaczone na polski zwykle jako "pocieszyciel" (w nawiązaniu do niegdyś popularnego tłumaczenia niemieckiego jako Tröster) bardziej adekwatnie, niemal dosłownie wyrażone jest łacińskim advocatus, od którego pochodzi polskie słowo "adwokat", zawężone obecnie do zawodu prawniczego. "Paraklet" to jest ktoś wezwany na pomoc, ktoś wspierający, ktoś towarzyszący, ktoś powołany do bycia obecnym i to do obecności wspomagającej i ratującej w trudnej sytuacji i potrzebie.
Dlaczego Pan Jezus zesłał Ducha Świętego, który pochodzi od Ojca? Nie tylko dlatego, że uczniowie tego potrzebowali i że potrzebuje tego Kościół i cała ludzkość. To przysłanie jeszcze bardziej było konieczne z powodu tego, kim i jakim jest Bóg Trójjedyny.
Duch Święty jest tym, który daje świadectwo o Chrystusie, a przez to świadectwo uczniowie stają się świadkami. Zadaniem świadka jest mówienie prawdy, mówienie tego, co świadek widział, słyszał, czego doświadczył. Dlatego ważne jest, iż uczniowie są "od początku" z Jezusem. To bycie od początku jest niejasne. Chodzi o początek Jego publicznej działalności? Przecież to nie jest początek życia Syna Bożego na ziemi, a o tym także mówią Ewangelie. Św. Paweł wcale nie należał do uczniów, którzy chodzili z Nim, a jednak został powołany na świadka Ewangelii z całą pewnością także przez działanie Ducha Świętego dla niego i w nim. Greckie słowo "arche" ma znacznie szersze znaczenie niż polskie słowo "początek". W filozofii greckiej oznacza ono także przyczynę i zasadę istnienia, nie odnosi się więc jedynie do chronologii. Tak więc chodzi tutaj bardziej o związek uczniów z prawdą, która jest ponadczasowa: o bycie z Jezusem, które jest oparte na prawdzie i prawdziwości, a to oznacza znacznie więcej niż doświadczenie zmysłami, oczywiście bez sprzeczności z nimi.
"Świadków" życia i działalności ziemskiej Pana Jezusa było znacznie więcej niż dwunastu Apostołów, czy kilkudziesięciu czy kilkuset uczniów, którzy po Zmartwychwstaniu świadczyli, że On żyje. Większość z tych uczestników wydarzeń chyba nawet nie uwierzyła w to, co mówili uczniowie, którzy widzieli Zmartwychwstałego. Uczestnik wydarzeń to nie to samo co świadek. Świadek mówi prawdę, a uczestnik wydarzeń może milczeć i może też kłamać.
Mówienie prawdy napotyka na sprzeciw tych, którzy nie miłują prawdy, jej nie chcą i czują się zagrożeni przez nią. Nienawiść do prawdy jest nienawiścią do rzeczywistości, która jest przenoszona na świadków prawdy. To właściwie wyjaśnia historię Kościoła od Abla (ab Abel) aż do skończenia świata. O tym właśnie mówi Pan Jezus, uświadamiając uczniom wtedy obecnym i po wsze czasy, by nie byli zgorszeni tym, co ich spotyka ze strony tych, którzy nie chcą i nienawidzą prawdy.
W postawie i zachowaniu wobec świadków Jezusa Chrystusa wykazuje się zasadnicze nastawienie człowieka do prawdy czyli rzeczywistości. Nie chodzi o stosunek do wyznawców Chrystusowych wraz z ich grzechami, błędami, słabościami i ograniczeniami. Grzech i zło nie może być akceptowane - tego też wymaga szacunek dla prawdy czyli dla rzeczywistości. Świadek nie staje się automatycznie święty czy doskonały wraz z poświadczenie o zdarzeniu. Z drugiej strony człowiek nałogowo grzeszący bardziej skłania się do kłamstwa i dawania fałszywego świadectwa. Zarówno grzechy jak też cnoty żyją gromadnie: każdy grzech pociąga, żywi i wzmacnia inne i następne grzechy, tak samo każda cnota działa z innymi cnotami.
W ten sposób spełnia się proroctwo starca Symeona wypowiedziane do Matki Jezusowej (Łk 2,34): "Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu, i na znak, któremu sprzeciwiać się będą. A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu." Stosunek do prawdy Jezusa Chrystusa ujawnia zamysły czyli wnętrze człowieka, jego pragnienia, dążenia i zamiary. Można to nazwać także stanem czystości serca.-
Chociaż już od dłuższego czasu odpowiadam na tego typu pytania, to jednak widocznie nadal są niejasności i potrzeba dalszych wyjaśnień...
-
Przy okazji aktualnej sprawy posła Grzegorza Brauna (więcej tutaj ) słusznie nasuwa się pytanie, czy katolikowi wolno uczestniczyć w świętow...
-
Dla tych P. T. Czytelników, którzy nie wiedzą, co oznacza skrót FSSPX, wyjaśniam, że po polsku oznacza on: Bractwo Kapłańskie Św. Piusa X. Z...
-
Kwestia dotyczy wprost autonomii Kościoła, w odpowiednim sensie stosunków między Kościołem a państwem. W tej kwestii są dwie zasadnicze p...
-
Niestety mamy kolejny skandal w wykonaniu słynnej internetowej gwiazdy stehlinizmu, ponownie świadczący o wręcz niewyobrażalnej i karygodnej...
-
Samo patrzenie na nagie ciało nie jest grzechem. Grzechem jest natomiast pożądanie w znaczeniu pragnienia zgrzeszenia, czyli popełnienia ...
-
Wczorajszy wynik konklawe jest sporym zaskoczeniem. Aczkolwiek sprawdziły się prognozy, że nie zostanie wybrany ktoś pokroju Franciszka, czy...
-
Dopiero zwrócono mi uwagę na wypowiedź znanego jezuity w kwestii, na którą dane mi było już kiedyś odpowiedzieć w związku z wypowiedziami...
-
Dzięki wskazówce życzliwego czytelnika trafiłem na książkę z wypowiedzią bodaj najwybitniejszego polskiego dogmatyka katolickiego w okresi...
-
Jest to temat codzienny i to od początku istnienia ludzkości. Żyjemy jednak w czasach gdy to jest zamieszanie i pomieszanie w tej dziedzinie...