Już nieco osłabły w międzyczasie reakcje i dyskusje w temacie deklaracji "Fiducia supplicans". Niemal natychmiast byłem pytany w tej kwestii. Z reakcją nie śpieszyłem się, gdyż po pierwsze sprawa jest dość oczywista, a po drugie nie jestem wcale zaskoczony. Tak się składa, że u werbistów w Austrii miałem wykładowcę teologii moralnej (właściwie w tym wypadku niemoralnej), niemieckiego werbistę, który przedtem długo przebywał w Buenos Aires, a następnie został prowincjałem zgromadzenia na Austrię. To od niego już wtedy słyszałem wszelkie tego typu sensacje, aczkolwiek w jeszcze prymitywniejszej formie. Zresztą generalnie nie jestem zaskoczony niczym, czego jesteśmy świadkami za Franciszka. Dla mnie jedynym zaskoczeniem było to, że ktoś taki został wybrany na papieża, a już po jego pierwszym wystąpieniu wiedziałem, co nas czeka. Ten żargon był mi znany z czasu studiów i formacji, więc mogłem żywić tylko nadzieję na miłą niespodziankę, czyli jego nawrócenie.
Zaznaczam, że nie mam nic przeciw Argentyńczykom. Tak się złożyło, że gdy potem byłem w seminarium we Wiedniu moim prefektem został Argentyńczyk, z którym dobrze się rozumiałem. W swoim exposé przywitalnym, które było jego teologicznym wyznaniem wiary, z góry skrytykował m. in. Karl'a Rahner'a, co oczywiście zostało przez modernistów w seminarium uznane za bluźnierstwo (za wcześniejszych władz w seminarium linia była zgoła inna, o czym świadczy chociażby fakt, że ojcami duchownymi byli regularnie jezuici i to z linii skrajnie modernistycznej, czyli wielbiciele K. Rahner'a).
Dlaczego ten dokument właściwie nie jest nowością? Ano przede wszystkim dlatego, że jest krętacki i obłudny. Niby potwierdza tradycyjne katolickie rozumienie małżeństwa, niby nie zmienia też pojęcia błogosławieństwa. Postuluje tylko jego "poszerzenie", które pozwala spełnić żądania jakiegoś rodzaju formalnego uznania "praw" osób żyjących w grzesznych związkach i to nawet bez rozróżnienia między cudzołożnikami a zboczeńcami.
Czyż nie było tak samo z każdą "reformą soborową"? Niby nie neguje się, że Msza św. jest Ofiarą, a równocześnie wprowadza się stół zamiast ołtarza, niby tylko na zasadzie możliwości i dobrowolności, która jednak wkrótce przerodziła się w surowy nakaz pod rygorem oskarżenia o odrzucanie soboru, lefebvryzm, tradycjonalizm i wszelkie inne bezeceństwa. Czyż nie było tak samo z Komunią na stojąco i dołapną? Z językiem w liturgii? Z muzyką w liturgii? Przecież to jest ta sama zakłamana i perfidna taktyka, zmierzająca najpierw niby tylko do "poszerzenia", a właściwie do podmiany i wyrugowania tego, czego Kościół zawsze nauczał i co zawsze czynił.
I jeszcze pod innym względem ten dokument nie jest nowością. Otóż już w tytule wyraźnie nawiązuje do "nabożeństwa" Sopoćkowo-Faustynowego, wypromowanego przez rzekomo konserwatywnego Jana Pawła II. To właśnie już w nim mam "ufność" rozumianą po protestancku, zastępującą wiarę katolicką. To już w tym mamy "miłosierdzie" - i rzekome przebaczenie i zbawienie - bez żalu na grzechy i bez nawrócenia czyli poprawy życia. Na takim właśnie gruncie rewolucja Bergogliańska może dość płynnie się zagnieździć, gdy już od dziesięcioleci rugowany w umysłach i sercach katolików autentyczne katolickie rozumienie miłosierdzia.
Pozytywnym efektem tego dokumentu może być - oby było - obudzenie się katolików, zarówno duchownych jak i świeckich. Rzeczywiście pojawiły się rozsądne reakcje zarówno poszczególnych biskupów jak też nawet całych konferencyj biskupów (aktualny wykaz jest tutaj).
Równocześnie nie brakuje służalców, czy to z głupoty, z oportunizmu czy wyrachowanej obłudy. Próbują oni wykrzesać z tego dokumentu jakiś blask i ciepło, co jest możliwe tylko dzięki sprowadzeniu sprawy na poziom osobistych odczuć, uczuć itp. podanych w bełkotliwym sosie pomieszanych pseudopobożnych banałów. Oto typowy przykład:
Terlikowski fałszuje sprawę już u początku. Myli bowiem przyjście samego dziecka z przyjściem dziecka w parze z osobą tej samej płci. Czy Terlikowski pobłogosławiłby taką parę tylko z tego powodu, że jedną z osób tej pary jest jego syn czy córka?
Czy Terlikowski jest aż tak głupi bądź zakłamany, że nie pojmuje, iż życzenie dobra musi dla katolika oznaczać w takim wypadku pragnienie nawrócenia czyli porzucenia grzesznego życia, a nie utwierdzania w grzesznym życiu?
Czyż Terlikowski nie pojmuje, że bezwarunkowa miłość wymaga właśnie troski przede wszystkim o zbawienie dusz grzeszników, które zależy od ich woli nawrócenia?
Czyż bełkot Terlikowskiego w stylu bergogliańskim, że Kościół nie jest dla grzecznych, nie oznacza właściwie quasi protestanckiej negacji możliwości uświęcenia, czyli autentycznego porzucenia grzesznego życia dla życia zgodnego z prawem Bożym?
Bez wątpienia czas obecny w Kościele jest czasem próby. Próbowane są serca i umysły. Kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony.
Jak zwykle ciekawy tekst. Pytania jakie się nasuwają po przeczytaniu: skoro tzw oficjalne struktury straciły cztery znamiona Kościoła katolickiego, uczą takich błędów wprost potępionych przez poprzedników oraz doprowadziły do kryzysu:
OdpowiedzUsuń1). W kontekście objawień Katarzyny Emmerich, nauki soboru trydenckiego, fragmentów o wilkach w owczych skórach etc - czy posoborowie to Kościół Katolicki?
2). Jak według Księdza powinni się zachować kardynałowie, biskupi którzy widzą to problem? Ogłosić sedevacante?
3). Co myśli Ksiądz o stanowisku abpa Vigano?
Sedewakantyzm na pewno jest błędny, ponieważ ignoruje, kwestionuje, neguje fakt prawny w Kościele, że o karze decyduje uprawniony organ. Organ zdecydował o zniesieniu kary bezskutecznego wyboru heretyka na urząd papieża. Zrobił to ponad 100 lat temu. Sedewakantysta to ignorant albo fałszerz.
UsuńZdaje się, że odpowiedzi na powyższe pytania znajdują się w następnym wpisie Księdza...
OdpowiedzUsuńTak właśnie przeczytałem. Bardzo dobry tekst. To pocieszające jeśli ktoś z wysoko postawionych hierarchów widzi problem i tak dobrze go diagnozuje. Niech ta okupacja modernistów i masonów się skończy.
UsuńNiech będzie wola Boga. To z Jego woli to trwa.
UsuńMam tylko jedną wątpliwość. Wspomniał Ksiądz Doktor o "stole zamiast ołtarza". Co w przypadku, jeśli to, na czym kapłan odprawia Najświętszą Ofiarę, stoi w oddaleniu od Tabernakulum, ale nie przypomina stołu - czy można to wtedy nazwać "ołtarzem", czy nie można? A jeśli nie można, to jak nazwać, skoro nie przypomina stołu? Z Panem Bogiem.
OdpowiedzUsuńTo, czy ołtarz jest oddalony od tabernakulum lub od ściany nie sprawia, że ołtarz przestaje być ołtarzem, a zaczyna być stołem.
UsuńTerlikowski to niewątpliwie największe rozczarowanie publicystyki katolickiej ostatnich lat
OdpowiedzUsuńDla mnie nie jest żadnym rozczarowaniem, był taki od zawsze.
UsuńNiestety, to prawda. Choć dużo wartosciowych rzeczy kiedyś głosił, to było widać, że coś jest z nim nie tak, a wypłynął przecież na sprawie pedofilii opisując w RP sprawę bpa bodajże Paetza. Zadaniowy agent wpływu.
Usuń