Zasady komentowania: bez anonimowych komentarzy

Czy należy całować xiędza w rękę?

 


Nie ma przepisu kościelnego w kwestii całowania dłoni kapłana przez wiernych. Jest tylko zwyczaj, który nie jest obowiązkowy. Praktycznie zaniknął on w ostatnich dziesięcioleciach. Są próby jego reaktywowania w kręgach "tradycyjnych". 

O ile mi wiadomo, nigdy nie było odpustu przepisanego za ucałowanie xiędza w rękę. Tradycyjny wykaz odpustów wydany przez Stolicę Apostolską (Enchiridion indulgentiarum z 1952 r. ) zawiera jedynie odpust cząstkowy za nabożne ucałowanie

- pierścienia papieża (300 dni), kardynałów (100 dni), patriarchów, arcybiskupów, biskupów oraz prefektów apostolskich (50 dni), 

- dłoni neoprezbitera w dzień jego święceń oraz pierwszej Mszy św. (100 dni).





Prawdopodobnie na podstawie tych odpustów rozwinął się nabożny zwyczaj, który jednak raczej nigdy nie był powszechny. 

Jego podłożem jest zapewne także przewidziane w liturgii tradycyjnej ucałowanie ręki celebransa przez asystę (diakona, subdiakona) względnie ceremoniarza. 

Za nabożne służenie do Mszy św. jest także udzielony odpust cząstkowy i to wysokiego stopnia, gdyż aż 3 lat:


Warto to mieć na uwadze, gdyż dla wiernego katolika powinno to być motywujące. 

Wskazane tutaj odpusty nie są już podane w nowym wykazie odpustów z 1999 roku (por. tutaj), nie zostały jednak formalnie odwołane. Osobiście uważam, że nie mogły zostać odwołane, ponieważ nie ma ku temu powodów ani teologicznych, ani rozumowych. Tym samym można uważać je za istniejące, choć nie są podane w nowym wykazie. 

Czy abstynencja jest szkodliwa?


Wystąpienie, które pojawiło się w lutym 2020 r., wymaga sprostowania, gdyż zawiera poważne błędy teologiczne i rozumowe.

Po pierwsze, x. Bańka nie podaje jasnego i poprawnego teologicznie rozumienia nałogu.

Otóż nałóg jako wewnętrzny przymus do używania jakiejś substancji jest w katolickiej teologii moralnej rozpatrywany w dwóch zasadniczych aspektach:
1. pod względem osłabienia czy zaburzenia wolnej woli (liberum arbitrium), oraz
2. pod względem szkodliwości zdrowotnej.

Nałóg jako rodzaj wady (vitium), czyli przyzwyczajenia i łatwości w złym, jest przeciwieństwem cnoty (virtus), wespół z grzechem (peccatum) i złym usposobieniem (malitia):



(źródło tutaj)

Zasadniczo wszystkie stworzenia są przez Stwórcę dane człowiekowi do użytku, także tzw. używki, czyli substancje, bez których człowiek może żyć, a które służą tylko czy do polepszenia zdrowia i samopoczucia, czy dozwolonej przyjemności. Warunkiem ich moralnego używania są podane wyżej kryteria, czyli panowanie rozumu nad ich używaniem i tym samym rozumne stosowanie zgodnie z duchowym i cielesnym dobrem człowieka w wymiarze zarówno indywidualnym jak też społecznym. Dotyczy to zarówno alkoholu jak też tytoniu i innych narkotyków.

Tradycyjne podręczniki referujące nauczanie św. Tomasza mówią wprawdzie zwykle tylko o upajaniu się alkoholem oraz stosowaniu morfiny, co wynika z ówczesnych zagadnień, gdyż palenie tytoniu pojawiło się w Europie na znaczącą skalę dopiero wraz z odkryciem Ameryki. Jednak Kościół od początku zwalczał używanie tytoniu w każdej postaci, zarówno jako cygara jak też tabaki do wciągania. W 1575 wydano zakaz w Mexyku. W Rosji Piotra Wielkiego uważano palenie tytoniu przez duchownych za grzech śmiertelny i drastycznie karano okaleczeniem nosa i warg. W Europie zachodniej Kościół dopiero w 1725 r. zaniechał zakazu palenia tytoniu i wciągania tabaki. Warto zauważyć, że palenie cygara było typowe dla mieszczaństwa, podczas gdy arystokracja używała tytoniu jako wciąganie tabaki. Dla proletariatu wynaleziono papierosy jako najgorszy i najtańszy produkt.

dane naukowe świadczące o tym, że palenie tytoniu sprzyja późniejszej konsumpcji narkotyków. Także spożywanie alkoholu w młodocianym wieku często prowadzi do używania tytoniu oraz narkotyków z kokainą włącznie (źródło).

Po drugie, x. Bańka popełnia zdanie, którego nie można w żaden sposób usprawiedliwić. Otoż twierdzi, jakoby wymaganie przyrzeczenia nieużywania alkoholu i tytoniu do 18ego roku życia przynosiło "więcej szkody niż pożytku" i wynikało "z purytanizmu". Są tutaj dwie kwestie:
- samo przyrzeczenie abstynencji oraz
- jego wymaganie przy okazji Pierwszej Komunii św.

X. Bańka atakuje wprawdzie bezpośrednio przymus, ale de facto atak uderza w samo przyrzeczenie. Jest oczywiste, że do osiągnięcia wieku dorosłego i samodzielności życiowej za życie i zdrowie dziecka, a także za jego wychowanie moralne i też religijne odpowiadają rodzice. Tym samym wymaganie przyrzeczenia dotyczy właściwie rodziców. Kościół w Polce mówi rodzicom: jeśli chcecie, żeby wasze dziecko przyjęło Pierwszą Komunię św., to musi ono złożyć przyrzeczenie abstynencji od alkoholu i tytoniu dopóki wy jesteście za nie odpowiedzialni. Rodzice oczywiście mogą odrzucić to wymaganie. Dziecku jest to w tym wieku zwykle obojętne. Rodzice zwykle akceptują i popierają ten wymóg, mając na względzie dobro dziecka, wiedząc, że chodzi o jego ochronę. To przyrzeczenie jest natomiast niewygodne dla przemysłu alkoholowego i tytoniowego, a także dla dorastającej młodzieży, która kieruje się bardziej chęcią doznań zmysłowych niż rozumem i umiarkowaniem. Dlatego nazwanie tej praktyki Kościoła w Polsce "bardzo dziwną" jest właśnie bardzo dziwne, zwłaszcza w wykonaniu kapłana. 

Owszem sama reguła wymogu przyrzeczenia jest nowością i specyfiką Kościoła w Polsce. W innych krajach odpowiedzialność za wychowanie do używek spoczywa na rodzicach bez ingerencji i wsparcia Kościoła. Czy Kościół ma prawo dawać wskazówki rodzicom i stawiać wymagania? Oczywiście ma, nawet jeśli w innych krajach o innej kulturze i zwyczajach tego nie czyni.

Po trzecie, x. Bańka ma wyraźnie problem także z samą abstynencją, wiążąc ją z protestanckim purytanizmem. Tutaj wystarczy wskazać chociażby na św. Tomasza, który mówi jasno, że Chrystus wzywa do abstynencji, o ile używka jest przeszkodą w dążeniu do doskonałości:


(źródło tutaj)

Doskonałość należy rozumieć tutaj całościowo, to znaczy nie tylko moralnie jako wolność od grzechów, lecz także jako sprawność w dobrym czyli rozwinięcie sił i umiejętności człowieka.

Zgodność z cnotą umiarkowania dotyczy zasadniczo skutków zdrowotnych danej używki, tzn. ilości, która nie jest szkodliwa dla zdrowia, a polega na wdzięcznym używaniu daru pochodzącego od Boga.

Na zasadzie zgodności i harmonii wszystkich cnót, zarówno moralnych jak też kardynalnych i teologalnych, nie może być tutaj sprzeczności zwłaszcza z miłością Boga i bliźniego. Według katolickiej teologii moralnej, stosowanie używek także nienałogowe może być grzeszne, jeśli sprzeciwia się miłości Boga, miłości własnej (szkodzenie własnemu zdrowiu i doskonałości moralnej) oraz bliźniego. Konkretnie: jeśli wydawanie pieniędzy na daną używkę sprzeciwia się uczynkom na rzecz kultu Bożego i dzieł miłosierdzia, wówczas jest grzeszne, nawet jeśli nie stanowi braku umiarkowania. Tutaj wchodzi w grę zarówno sytuacja materialna w danym otoczeniu, w tym potrzeby bliźnich, nie tylko w rodzinie, jak też stan: inną jakość ma zapalenie cygara przez pracowitego męża i ojca po zaspokojeniu potrzeb rodziny, a inną przez duchownego, który nawet przez prawo kanoniczne zobowiązany jest do skromnego życia oraz troski o ubogich.

Ponadto nader chwalebna jest dobrowolna abstynencja z pobudek czy to socjalno-moralnych (dawanie przykładu możliwości życia bez używek oraz solidarności z nałogowcami, których ratuje tylko zupełna abstynencja), czy religijnych, czyli dla zadośćuczynienia za grzechy pijaństwa i rozwiązłości (co się zwykle wiąże z pijaństwem), oraz dla wyproszenia łask potrzebnych do wyjścia z nałogów. Jest to akt miłości bliźniego, słusznie popierany i propagowany przez Kościół.

Jest mowa o tym pochwalnie także w tradycyjnych podręcznikach teologii moralnej. Jako że x. Bańka studiował teologię w seminarium w Niemczech, akurat blisko Ratyzbony, oto przykład podręcznika z 1927 r. wydanego z Imprimatur późniejszego zasłużonego biskupa Ratyzbony Michael'a Buchberger'a, autora słynnej encyklopedii katolickiej (Lexikon für Theologie und Kirche):





Oczywiście można dyskutować, czy i na ile zasadny i skuteczny jest obowiązek ślubowania abstynencji przy okazji Pierwszej Komunii. Wiele przemawia na korzyść tej praktyki, aczkolwiek stosowana jest chyba tylko w Polsce. Jasne, że nie daje ona zupełnej skuteczności ochrony dzieci i młodzieży w jej zdrowiu duchowym, psychicznym i fizycznym, jednak jest poważnym i bardzo cennym środkiem ze względu choćby na część młodych ludzi, także w znaczeniu ćwiczenia woli. Jest to owszem pewien przymus, jak każdy przymus wychowawczy. Jednak sensowność i korzyści są niepodważalne. Dlatego zadziwia i zasmuca atak ze strony kapłana Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X. Oby ta wypowiedź - zakładam jedynie nierozważna, a nie wynikająca ze złej woli - została rychło odwołana i skorygowana.

Na koniec wyjaśnię jeszcze kwestię grzeszności samego nałogu i ulegania jemu, co także nie zostało odpowiednio wyjaśnione przez x. Bańkę, który wspomniał jedynie, że w sytuacji nałogu pomniejszone czy wręcz wyłączone jest zaangażowanie woli, co powoduje pomniejszenie winy i tym samym grzeszności. 

X. Bańka pominął niestety odpowiedzialność za wpadnięcie w nałóg, co zresztą pasuje do jego sprzeciwu wobec wychowania do trzeźwości. Otóż jeśli ktoś wchodzi w stosowanie używek ze świadomością niebezpieczeństwa czy wręcz ryzyka popadnięcia w nałóg, to wówczas grzeszy ciężko, o ile nie stara się przeciwdziałać temu niebezpieczeństwu przez ćwiczenie woli, zwłaszcza cnoty umiaru. 

Analogicznie rzecz się ma w przypadku wpływu wychowawczego: jeśli rodzice czy inni wychowawcy pozwalają dziecku czy młodemu człowiekowi na stosowanie używek przed wykształceniem czy bez wykształcenia rozumnego poznania oraz hartu woli i wypróbowania w cnocie umiarkowania, to także grzeszą ciężko przeciw miłości bliźniego i obowiązkom stanu.

O różnicy między katolicyzmem i talmudyzmem


Powodem niniejszego wpisu jest występ przedstawiciela tzw. judaizmu (talmudyzmu) w ramach tzw. dyspucie dwóch ambon z udziałem pewnego popularnego hierarchy. Oto odnośny fragment: 

Bezpośrednim kontextem tej wypowiedzi jest pytanie o różnice między katolicyzmem a judaizmem, na które ów rebe właśnie odpowiada, wskazując tutaj na pierwszą i główną - według niego - różnicę. Dlatego wypowiedź ma szczególną wagę. A jest bardzo znamienna, gdyż właściwie demaskująca. Jest więc zrozumiałe, że nie jest nagłaśniana, choć nadal wisi na yt. 

Głupawa reakcja publiczności w postaci głośnego śmiechu wskazuje na to, że jednak słusznie rozeznała, choć właściwą reakcją powinien być raczej głośny krzyk oburzenia i wypędzenie bluźniercy ze świątyni katolickiej. Swoimi słowami ów rebe udowodnił bowiem, iż tzw. judaizm nie wyznaje tego samego Boga, co katolicyzm, ani nawet religia starotestamentalna. 

W Starym Testamencie nie ma bowiem ani śladu przypisywania Bogu współodpowiedzialności za grzech człowieka. Jest natomiast dość sporo wskazywania na grzechy ludzi, zwłaszcza narodu izraelskiego, głównie jego przywódców, tudzież wyznawania grzeszności i wzywania do nawrócenia zarówno indywidualnego jak też zbiorowego. W modlitwach, zwłaszcza psalmach mówiących o grzechu, przeważnie używa się pierwszej osoby liczby pojedynczej, co stanowi już dość prosty dowód na fałszywość religii wyznawanej przez owego rebe. 

Mówiąc krótko: W tle tej rabinicznej wypowiedzi tkwi pogląd, że w człowieku jest pierwiastek boski (w swoistym nawiązaniu do "obrazu i podobieństwa" w Księdze Rodzaju), który odpowiada także ze grzechy człowieka. Szczególną i wybitnie bluźnierczą, wręcz szatańską perwersją jest obarczanie Boga winą za grzech z tego powodu, że człowiek w sposób grzeszny używa sił i zdolności danych mu przez Boga. Właściwie jest to nic innego jak usprawiedliwienie grzechu jako takiego. Dlatego zrozumiałe jest, że judaizm - jak przedstawia to ów rebe - stroni od przyznawania się do grzeszności, od brania odpowiedzialności za grzechy, od szczerego żalu za nie i od nawrócenia. 

Tym samym niesamowitym skandalem jest dopuszczenie do głoszenia takich wręcz szatańskich, bluźnierczych, obrażających Boga poglądów w świątyni katolickiej ufundowanej, zbudowanej i poświęconej dla nauczania prawdziwej religii i kultu Boga w Trójcy Przenajświętszej jedynego i prawdziwego. 

Na koniec jeszcze w kwestiach drugorzędnych, lecz także znaczących. 

- Ów rebe, jak każdy człowiek świecki, nie miał prawa przebywać w świątyni katolickiej z nakryciem głowy. Jeśli chciał wejść do niej, to miał obowiązek zachowywać się zgodnie z zasadami religii katolickiej.

- Znaczące, gdyż świadczące o nastawieniu i o braku kultury tego człowieka świadczy, że do biskupa zwraca się przez "pan". Natomiast o braku kultury biskupa świadczy nie tylko fakt, iż na takich warunkach zaprosił tego rebe do świątyni katolickiej, lecz zwraca się do niego przez "rabin", nie przez "pan", tak jakby rebe nie był osobą świecką nawet w pojęciu religii judaistycznej. Bowiem rabin w judaiźmie nie jest duchownym, czyli inne stanu, lecz osobą świecką, której zadaniem jest nauczanie, nie sprawowanie kultu. 

Czy w sprawiedliwości Bożej ziszczają się ludzkie pragnienia wynagrodzenia i "dokopania"?



Powyższa wypowiedź jest pokrętną negacją katolickiej prawdy wiary o Bogu sprawiedliwym, czyli właściwie heretycka.

1. Fałszywie twierdzi, że jest to ludzkie "łatwe powiedzenie", czyli sprowadza jedną z podstawowych prawd wiary, czyli prawdy Bożego Objawienia, do ludzkiego mówienia.

2. Fałszywie utożsamia ludzkie pragnienie sprawiedliwości z Bożą sprawiedliwością, tym samym bluźnierczo sprowadza tę ostatnią do poziomu ludzkich pragnień.

3. Fałszywie przeciwstawia prawdę wiary katolickiej treści Ewangelii o Męce, Śmierci i Zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa.

4. Fałszywie zastępuje treść Ewangelii swoją interpretacją, która jest nadużyciem Ewangelii do propagowania swojego poglądu sprzecznego z wiarą Kościoła.

5. Fałszywie pomija słowa św. Pawłowe, ostrzegające przed niegodnym przyjmowaniem Ciała i Krwi Pańskiej: "Kto bowiem spożywa i pije nie zważając na Ciało [Pańskie], wyrok sobie spożywa i pije." (1 Kor 11,27-29).

6. Fałszywie sugeruje, jakoby Ewangelia ("Dobra Nowina") nie zawierała karcenia i gróźb.

W pięciu zdaniach przynajmniej sześć poważnych, fundamentalnych fałszerstw. To wygląda na rekord...

Kościół na podstawie Objawienia Bożego poświadczonego w Tradycji i Piśmie św. naucza, że Bóg jest Sędzią sprawiedliwym, który za dobre wynagradza a za złe karze. W sposób oczywisty jest to prawda o Bogu, którą Bóg sam o Sobie objawił, a nie projekcja ludzkich pragnień czy wręcz żądzy zemsty.

Prawda o Bogu sprawiedliwym jest jednym z głównych motywów wiary w Boga i w życie po śmierci. Każdy człowiek ma w sobie pragnienie i też jakieś wyczucie sprawiedliwości. Jednocześnie każdy w jakimś stopniu doświadcza, że w życiu doczesnym nie ma sprawiedliwości, że nawet przy odpowiednich ludzkich staraniach często zło pozostaje bezkarne, a dobro nienagrodzone. Negowanie Bożej sprawiedliwości, które ostatecznie działa na wieczność, jest więc negowaniem porządku dobra i zła, i ostatecznie Bożej miłości do człowieka.

Tym niemniej Boża sprawiedliwość działa już także w doczesności, mianowicie o tyle, że Bóg daje każdemu szansę i pomoc ku nawróceniu oraz odpokutowaniu za grzechy. Kary doczesne oraz ostrzeganie przed karą wieczną czyli piekłem są właśnie lekarstwem dla dusz. Pomijanie ich oznacza poważne okrojenie i zafałszowanie zarówno Ewangelii, jak też całego Nowego i Starego Testamentu.

Fałszywa pandemia a Kościół

 


Jedno ze słynnych powiedzeń pewnego zacnego prałata z Bawarii (zresztą związanego blisko z kręgami ratzingeriańskimi), gdzie spędziłem większość mojego kapłańskiego życia, brzmi:

Niektórzy pasterze przywdziewają owczą skórę, by wyć razem z wilkami.

Słowa te usłyszałem kilka lat temu. Stały się one aktualne i pasujące do rzeczywistości zwłaszcza obecnie. Ich autor miał wprawdzie pierwotnie na myśli układanie się hierarchii niemieckiej z możnymi tego świata pod pozorem troski duszpasterskiej i pozornego wychodzenia na przeciw oczekiwaniom wiernych. W takim właśnie zakłamaniu nastąpiła degradacja, destrukcja i dewaluacja prawdziwego duszpasterstwa katolickiego, którego istotą jest nauczanie wiary i sprawowanie sakramentów świętych. Nastąpiła nie tylko w Niemczech i nie tylko w krajach tzw. zachodnich. Obserwując przemiany w Kościele w Polsce na przestrzeni ostatnich dekad, muszę stwierdzić niestety ślepe czerpanie fałszywych wzorców i tym samym popełnianie tych samych błędów, które doprowadziły do zapaści życia kościelnego w krajach niegdyś katolickich (co nieco poruszyłem już tutaj i tutaj). 

Trwająca od ponad roku sytuacja tzw. pandemii okazała się testem także stanu Kościoła, a to nie tylko poprzez niebywałe w historii Kościoła ingerencje państwa w życie Kościoła jak ograniczanie i wręcz uniemożliwianie wiernym dostępu do sakramentów świętych, zwłaszcza chorym i umierającym. Istotna jest tutaj reakcja pasterzy Kościoła na różnych szczeblach, począwszy od Watykanu aż do parafij. Diagnoza wypada jednoznacznie: poza nielicznymi, odosobnionymi przykładami przedstawicieli hierarchii, dominuje niestety uległość, a nawet wręcz służalczość wobec władz świeckich, wobec ich wręcz absurdalnych, szkodliwych, nawet zbrodniczych rozporządzeń - zbrodniczych dla życia i zdrowia zarówno biologicznego jak też duchowego. 

Bezkrytyczne zachowanie na początku tzw. pandemii rzeczywiście w sytuacji niepewności można by jakoś usprawiedliwić, choćby z powodu ostrożności. Jednak w międzyczasie, znając zarówno absurdalność i szkodliwość jak też nielegalność rozporządzeń obowiązkiem moralnym Kościoła, a zwłaszcza jego hierarchii, jest podnoszenie głosu w obronie ludności skazanej na zakłamany, obłudny i patogenny tzw. reżim sanitarny, jak też na brak dostępu do regularnej opieki medycznej i nawet do dziedziny własnej działalności Kościoła, jaką jest nauczanie wiary, pocieszanie strapionych i udzielanie sakramentów Zbawienia wiecznego. Zachowanie hierarchii zwłaszcza najwyższych stopni - i to w wymiarze powszechnym, globalnym - jest dobitnym autoświadectwem zapaści nie tylko teologicznej, intelektualnej, czy choćby zdroworozsądkowej, lecz także moralnej i w myśleniu duszpasterskim. 

Któż jak nie Kościół powinien się upominać o prawo swoich wiernych do dostępu do sakramentów świętych? Od kiedy dla Kościoła ważniejsze jest życie biologiczne niż zbawienie dusz przez sakramenty święte, zwłaszcza wobec ewidentnie zakłamanego reżimu tzw. sanitarnego? Od kiedy to Kościół ma prawo milczeć, gdy wskutek zarządzeń sprawujących władzę chorzy nie mają dostępu do lekarzy i szpitali, choć całe życie płacą składki na ubezpieczenie zdrowotne, gdy przedsiębiorcom zakazuje się wykonywania pracy i zdobywania środków na utrzymanie swoich rodzin? Czyż to nie Kościół właśnie powinien wołać głośno o sprawiedliwość i rozsądek, by rządzący pod pretextem rzekomej walki z rzekomą pandemią nie nakładali obciążeń na następne pokolenia przez zaciąganie kredytów w imieniu swoich obywateli, zamiast pozwolić im zadbać o siebie i swoje rodziny? Czyż hierarchia nie zna głoszonej przez Kościół zasady pomocniczości państwa, według której państwo ma prawo ingerować w życie indywidualne i rodzinne tylko wtedy, gdy wymaga tego konieczne i nieosiągalne w inny sposób dobro? Czyż ktokolwiek z przedstawicieli Kościoła upomniał się choćby o wyjaśnienie przyczyn śmierci dodatkowych 100 tysięcy Polaków i tym samym skazania ich rodzin na utratę osoby najbliższej? 

Podam jeden przykład. Pewien młody człowiek (21 lat) miał planowaną operację kardiologiczną we wrześniu 2020 r. Operacja się powiodła, pacjent powracał do sił i miał zostać wypisany do domu. Jednak w dzień, w którym miało to nastąpić, lekarz prowadzący tego pacjenta nie przyszedł do pracy i wstrzymano wypisanie. Zamiast wypisania zrobiono temu młodemu człowiekowi tzw. test na obecność rzekomego wirusa, którego wynik okazał się pozytywny. Natychmiast pacjenta umieszczono na oddziale tzw. covidowym pod respiratorem. Jego stan nagle się pogorszył i wprowadzono go w śpiączkę farmakologiczną. Młody człowiek po 3 tygodniach zmarł (R.i.P.). Rodzina, po pierwszym otrząśnięciu się z bólu i szoku, zażądała od szpitala dokumentacji. Okazało się, że dokumentacja jest niekompletna, gdyż brakuje istotnych dokumentów z ostatnich tygodni życia pacjenta. Za radą prawnika rodzina złożyła zawiadomienie do prokuratury i czeka na wynik. Tak się składa, że brat zmarłego pracuje w służbie zdrowia i to akurat na oddziale tzw. covidowym. Dzisiaj właśnie rozmawiałem z nim i potwierdził, iż twierdzenie o przepełnionych oddziałach i szpitalach jest zwykłym kłamstwem, gdyż na 500 łóżek tylko 100 jest zajętych. 

Gdzie jest głos Kościoła? Kto upomni się o los pacjentów i ich rodzin? 

Czym jest modlitwa w intencji papieża?

 


Rzeczywiście modlitwa wymagana dla uzyskania odpustu zupełnego ma być modlitwą "według zamysłu papieża" (ad mentem Summi Pontificis), jak jest określone w podręczniku odpustów:


Należy mieć na uwadze, że nie chodzi o modlitwę według zamysłu danej osoby dzierżącej urząd papieski, lecz według zamysłu papieża jako papieża, nie jako osoby prywatnej. Otóż nie wszystko, co czyni dana osoba dzierżąca urząd papieski, jest aktem papieskim. Dotyczy to także zamysłów tej osoby. 

Jeśli by papież np. miał zamiar zgrzeszyć, to ten zamiar nie jest papieski, mimo że jest aktem osoby dzierżącej władzę papieską. Mianowicie tylko te akty są papieskie, które wynikają z urzędu, czyli nauczania prawd wiary i moralności powierzonych przez Pana Jezusa Apostołom i ich następcom. 

Czy internet jest wynalazkiem diabła?

 X. Grzegorz Śniadoch ponownie popełnił swoją słynną tezę, o której już niegdyś była mowa (por. tutaj):


No cóż. Pozostaje tylko skomentować: brak rozumowania i nauczania zgodnie z wiarą i teologią katolicką jest dziełem diabła. 

Wyjaśniam:
Wynalazkiem diabła jest grzech. A grzech polega na złym zastosowaniu rzeczy dobrej, stworzonej - pośrednio czy bezpośrednio - przez Boga. Nawet odnosząc do władzy duchowej, która jest narzędziem grzechu, czyli do wolnej woli, nie wolno zapominać, że jest ona stworzona przez Boga. Tym bardziej dzieła materialne, jak technika stworzona przez wolę i inteligencję człowieka, mogą być stosowane zarówno do dobra jak i do zła. Ich złe używanie jest dziełem diabła, gdyż jest grzechem, ale nie rzeczy same w sobie. Gdyby były dziełem szatana i tym samym złe same w sobie, to by nie mogły być stosowane dla dobra. Mówiąc najprościej: jeśli by prawdą było, iż internet jest dziełem diabła, to by oznaczało, że x. Śniadoch, występując w internecie, jest we spółce z diabłem. 

Kiedy Pan Jezus wstąpił do nieba?


Teologia katolicka jest od początku zgodna co do tego, iż dusza Pana Jezusa po śmierci zstąpiła do otchłani, zaś w połączyła się z ciałem w Zmartwychwstaniu. Wstąpienie wraz z ciałem do chwały nieba nastąpiło 40 dni po Zmartwychwstaniu. 

Należy pamiętać, iż Zmartwychwstanie nie jest powrotem do rzeczywistości ziemskiej, lecz przejściem ciała wraz z duszą do wymiaru ponad czasoprzestrzenią, co oczywiście nie wyklucza pewnego rodzaju obecności - i też pojawiania się - w czasoprzestrzeni, jak to wiemy na przykładzie Pana Jezusa. Wniebowstąpienie natomiast oznacza przejście wraz z ciałem do chwały nieba, czyli rzeczywistości ostatecznej i Bożej w znaczeniu trwałego zjednoczenia z rzeczywistością samego Boga. 

Kto jest świątynią Ducha Świętego?


 Nie ma jasnej definicji, jak należy dokładnie rozumieć słowa św. Pawła z 1. Listu do Koryntian 6, 19. Apostoł napomina w nich do świętego życia, czyli unikania grzechów. 

Katechizm rozciąga to określenie na cały Kościół, gdy mówi:


Odnośnie poszczególnego człowieka określenie "świątynia" należy oczywiście rozumieć w sensie przenośnym, który oznacza, że

- człowiek jest dziełem Ducha Świętego, jako stworzony przez Trójcę Przenajświętszą,

- człowiek ochrzczony, czyli włączony w mistyczne Ciało Syna Bożego, otrzymał dary Ducha Świętego, udzielone zwłaszcza w sakramencie bierzmowania, 

- jest prowadzony drogą zbawienia przez te dary i natchnienia, które oczywiście nie niweczą wolności człowieka, czyli możliwości zgrzeszenia. 

Każdy grzech odwodzi człowieka od drogi, którą prowadzi go Duch Święty. Grzech ciężki pozbawia łaski uświęcającej, czyli obecności życia nadprzyrodzonego, które jednoczy człowieka z Trójcą Przenajświętszą, w tym także oczywiście z życiem Ducha Świętego. Jednak także największy grzesznik zachowuje w sobie "obraz" Boga Stwórcy. Tym obrazem są duchowe zdolności człowieka, czyli rozum i wola, które grzech wprawdzie osłabia, ale nie może zniweczyć. 

Każdy grzech jest zaprzeczeniem godności człowieka w wymiarze zarówno nadprzyrodzonym jak też naturalnym. Człowieka żyjącego w grzechu ciężkim można porównać do konsekrowanej świątyni, która jest profanowana, brudzona i niszczona od wewnątrz, która jednak nieutracalnie zachowuje przeznaczenie dla kultu Bożego i tym samym swoją godność, mimo że jest traktowana sprzecznie z tą godnością. 

Aktywność sportowa sama w sobie z całą pewnością nie stanowi o godności bycia świątynią Ducha Świętego. Może jednak wynikać z tej godności, ponieważ dar życia jest także zobowiązaniem do odpowiedniej dbałości także o swoje siły fizyczne i kondycję zdrowotną. W takim sensie brak należytej, godziwej dbałości o swoje ciało jest grzechem. Oczywiście ta dbałość nie może być sprzeczna czy stawiana ponad dbałość o życie duszy, czyli życie w łasce uświęcającej.

Czy zmarłe dziecko ochrzczone powiększa grono aniołków?

 


Biorąc dokładnie, taki napis jest niepoprawny teologicznie, ponieważ człowiek nie jest i nie może być aniołem, i odwrotnie. Taki napis można uratować jedynie wtedy, gdy określenie "aniołek" rozumie się w sensie potocznym, nie teologicznym. Określenie to ma swoje źródło chyba w barokowych przedstawieniach aniołków w postaci małych dzieci. Istnieje więc związek bardziej w wyobraźni artystycznej niż teologiczny. Aczkolwiek w niebie jest oczywiście wspólnota wielbienia Boga przez dusze świętych wraz z aniołami, czyli bezcielesnymi istotami. 

Rzeczywiście trudno jest znaleźć odpowiednie, czyli zręczne, sympatyczne i zarazem teologicznie poprawne określenie. Najbardziej odpowiednim jest nazwa "niewiniątka". Wprawdzie kojarzy się ona z niewiniątkami męczennikami, zamordowanymi przez Heroda, jednak nie pomniejsza to prawdy teologicznej. 

Czy wyobrażenie sobie sprawiedliwej kary jest grzechem?

 

Samo wyobrażenie nie jest grzeszne, zwłaszcza jeśli chodzi o sprawiedliwą karę. Nie jest też grzeszne życzenie komuś sprawiedliwej kary, o ile wynika to z miłości bliźniego, a nie z gniewu czy chęci zemsty. Dlatego istotne jest, by pragnienie sprawiedliwego ukarania było zgodne z tym, czym kara Boża jest, mianowicie wezwaniem do nawrócenia, afirmacją porządku sprawiedliwości oraz ostrzeżeniem przed naśladowaniem. 

W spowiedzi należy to wyznać w prosty sposób. Ewentualnie spowiednik może dopytać. Nie należy ukrywać prawdy. 

Czy można zakazać młodzieży dostępu do liturgii tradycyjnej?

Bywają - ostatnio niestety nierzadko - wypowiedzi duchownych, które świadczą nie tylko o zupełnym oderwaniu od wiary i teologii katolickiej, lecz nawet od zdrowego rozsądku i poczucia rzeczywistości. Dobitnym przykładem jest niedawna wypowiedź jednego ze znanych publicznie jezuitów usańskich, który uraczył świat swoimi marzeniami odnośnie dalszych reform liturgii w duchu Vaticanum II (text dostępny tutaj). Text jest o tyle ciekawy, że autor należy do pokolenia i zakonu, który obecnie dzierży ster władzy w Watykanie, przy czym nie trudno zauważyć, że jest to recydywa mentalności sprzed pół wieku, gdy ci panowie przeżywali swój spóźniony wiekowo młodzieńczy bunt wraz z euforią nowości "soborowych". Osobiście miałem z tą mentalnością dość blisko (i też dość boleśnie) do czynienia podczas studiów seminaryjnych i uniwersyteckich, gdyż jest to pokolenie większości moich wychowawców i profesorów. 

Typowe jest także, iż ów jezuita na swoim profilu fb chwali się takim oto towarzystwem:


Bardziej quasi teologicznie i kościelnie wyznaje oczywiście modny obecnie "Kościół miłosierdzia":


Co to w praktyce oznacza - mianowicie dogłębne zakłamanie i obłudę - staje się wyraziste w jego wypocinach, gdy mówi o liturgii tradycyjnej dokładnie to:


Tak więc dowiadujemy się, że

- Paweł VI wprowadzając Novus Ordo upoważnił biskupów do prześladowania tych, którzy woleli pozostać przy liturgii tradycyjnej,

- Benedykt XVI odebrał biskupom to upoważnienie, przyznając każdemu kapłanowi prawo do celebrowania "Mszy trydenckiej" według upodobania,

- obecnie "jest czas", by przywrócić władzę biskupów nad "liturgią trydencką" w ich diecezjach, czyli praktycznie wydać wiernych swawoli biskupów, bez możliwości dochodzenia swojego prawa u Stolicy Apostolskiej,

- należy jasno postawić sprawę, że liturgia tradycyjna musi zaniknąć,

- można ją dozwolić jedynie dla starszych osób, które "nie rozumieją potrzeby zmiany",

- należy zakazać młodym ludziom uczęszczania na "Mszę trydencką". 

No cóż. Fałsz prawny, teologiczny i też odnośnie samych faktów jest tutaj na wybitnym poziomie i przypomina dość wyraźnie politykę reżimów komunistycznych wobec katolików i chrześcijan w ogóle. Ten człowiek swoją mentalnością żyje widocznie w rzeczywistości lat 60-ych i 70-ych ubiegłego wieku, gdyż nie przyjmuje do wiadomości, iż obecnie 80-90 % uczęszczających na liturgię tradycyjną to ludzie, którzy zostali wychowani w Novus Ordo oraz ich dzieci, które wzrastały w atmosferze wolności (przynajmniej i głównie teoretycznej) dla tej liturgii zwłaszcza od momentu wydania motuproprio "Summorum pontificum" w 2007 r. Dotyczy to także kapłanów sprawujących tę właśnie liturgię: jest to pokolenie święconych głównie po tym motuproprio i też niewiele starszych, którzy korzystali już z motuproprio "Ecclesia Dei" z 1988 r. 

Nasuwa się więc nieuchronne pytanie, jak x. Reese wyobraża sobie owo niepozwalanie na dostęp do "Mszy trydenckiej". Chce internować księży trydenciarzy? Czy tylko pozbawiać ich kontaktu z wiernymi, skazując na celebrowanie prywatne w ukryciu (co już miało miejsce za Pawła VI i znowu powraca)? Co chce zrobić z młodymi ludźmi, którzy obecnie dzięki internetowi mogą zapoznać się z tą liturgią i uczestniczyć w niej choćby na odległość? Czyż może postuluje cenzurę także w internecie, jeśli tak, to w jaki sposób? Czy zdaje sobie sprawę, iż liturgia tradycyjna jest sprawowana nie tylko w oficjalnych strukturach, lecz także w sieci kościołów i kaplic na całym świecie, począwszy od placówek Bractwa Kapłańskiego Św. Piusa X, poprzez "ruch oporu" bpa Williamson'a i sedewakantystów, aż do lokalnych wspólnot i pojedynczych kapłanów? 

Głównym problemem jest jednak widoczny brak świadomości, jakie konsekwencje - przynajmniej psychologiczne - miałaby taka banicja liturgii tradycyjnej z oficjalnych struktur. Otóż świadczyłaby dokładnie o tym, co reprezentuje x. Reese: o nienawiści do Kościoła sprzed Vaticanum II. To by oznaczało opadnięcie masek "reformatorów", czyli ukazałoby prawdę o nich. A jak wiadomo ze słów Pana Jezusa, prawda wyzwala. 

Zaś o zasadniczej mentalności ateistyczno-komunistycznej świadczą następne słowa:

Tak więc x. Reese nie neguje wprawdzie Przeistoczenia chleba i wina w Ciało i Krew Chrystusa, gdyż by się zdemaskował. Wystarczy powiedzenie, że jest to mniej ważne niż "przeistoczenie" ludzi w "ciało Chrystusa". Ciekawe jest także zdanie, iż "nie czcimy Jezusa w tym sensie", co już jest właściwie dość wyraźnym przyznaniem się do pośredniej negacji boskości Jezusa Chrystusa, gdyż zabezpieczający dodatek "w tym sensie" właściwie nic nie znaczy, gdyż nie jest powiedziane, czy i w jakim sensie Jezusowi Chrystusowi przysługuje oddawanie czci. Tak więc w całości to zdanie zawiera dość perfidną, podskórną negację zarówno Przeistoczenia jak też boskiej godności Jezusa Chrystusa, skoro Przeistoczenie i eucharystyczna Obecność Jezusa Chrystusa nie są najważniejsze i godne czci należnej Bogu. Mamy więc tutaj wypowiedzianą dość wyraźnie mentalność i motywy autorów, wyznawców i apologetów liturgii Novus Ordo, którym zresztą nie sposób odmówić sukcesu. Nie trzeba być bowiem wnikliwym analitykiem przemian w mentalności katolików w ciągu ostatniego półwiecza by dostrzec, iż nastąpił

- wyraźny, powszechny zanik wiary w eucharystyczną Obecność Jezusa Chrystusa, co jest widoczne w zaniku oznak czci należnej Bogu, zresztą forsowanym przez liturgię Novus Ordo,

- rozpowszechnienie mentalności sekciarskiej, gdzie interes grupy dominuje i przewyższa nie tylko dobro poszczególnych dusz, lecz nawet prawdy wiary i zdrowy rozsądek. 

Tym samym należy tutaj mówić o mentalności ateistyczno-komunistycznej w wersji pseudokatolickiej. 

W każdym razie:

Po pierwsze, jakikolwiek zakaz zarówno sprawowania jak też uczestniczenia w liturgii tradycyjnej byłby nielegalny, gdyż pozbawiony podstaw zarówno prawnych jak też teologicznych. Rozumniejsi pośród modernistów zdają sobie z tego sprawę i dlatego nie zakazują, a jedynie podstępnie i perfidnie szykanują. 

Po drugie, takowy zakaz byłby nieskuteczny i skazany na fiasko. Nawet jeśli by doszło do oficjalnego zakazu czy ograniczenia dostępu do liturgii tradycyjnej, to by to spowodowało wzmocnienie wszelkiego "podziemia", nie tylko poza oficjalnymi strukturami, lecz także w ramach struktur. Tutaj także będzie miało zastosowanie porzekadło: dłużej klasztora niż przeora. Jak wiadomo z historii Kościoła, wraz z nowym pontyfikatem może się w Kościele wiele zmienić, oczywiście także w drugą stronę. Młodzież współczesna jest wprawdzie naiwna, jak zawsze, ma jednak o wiele więcej możliwości szukania i poznawania prawdy, także odnośnie wiary i liturgii katolickiej. Tego jej nie można zabrać, chyba że nastąpi zupełna cenzura internetu także w sprawach kościelnych. Mimo pewnej manipulowalności, która wynika z braku doświadczenia i dojrzałości, wiek młodzieńczy charakteryzuje głównie wrażliwość na prawdę i szczerość, w tym także krytycyzm i odwaga w podważaniu stanu zastanego. Nie trzeba mieć wyjątkowej wiedzy teologicznej, by łatwo dostrzec, iż liturgia tradycyjna jest przejrzysta i prostolinijna w wyrażaniu wiary katolickiej. W niej każdy szczegół trzyma się prawd wiary, w przeciwieństwie do liturgii Novus Ordo, gdzie roi się od niejasności, sprzeczności i absurdów (począwszy od kierunku celebracji, aż do angażowania kobiet do służby ołtarza). 

W sumie dobrze, iż pojawiła się wypowiedź x. Reese'a. Ukazuje ona nerwowe konwulsje mentalności, która przynajmniej podświadomie czuje, że przegrywa, i dlatego właśnie chce sięgać po przemoc zakazów. Z charakterystycznym dla modernizmu zaćmieniem zdrowego rozsądku nie zauważa przy tym własnej groteskowości. 

Co kapłan ofiaruje we Mszy św.?

 


Odpowiedź na pierwszą część - czyli pytanie tytułowe - powinna być właściwie jasna, zwłaszcza w świetle już poczynionych wpisów odnośnie koronki s. Faustyny (por. tutaj). W skrócie: Msza św. jest sakramentalnym uobecnieniem ofiary Jezusa Chrystusa złożonej na krzyżu. Tym samym ofiarowane jest to samo, co na krzyżu, czyli ludzkie życie Jezusa Chrystusa, czyli Jego Człowieczeństwo. Tak mówi Pismo św. i cała Tradycja Kościoła. 

Rzeczywiście jest problem, gdy kapłan sprawujący Mszę św. uważa inaczej, na przykład pod wpływem koronki s. Faustyny. Tutaj należy odróżnić następujące sprawy:

- herezję materialną, czyli twierdzenie heretyckie bez świadomości, że jest heretyckie

- herezję formalną, czyli twierdzenie heretyckie w świadomości, że jest ono heretyckie

- wpływ heretyckiego twierdzenia na intencję celebransa. 

Większość kapłanów jest obecnie raczej przekonana, iż słowa koronki s. Faustyny są teologicznie poprawne, a nawet normatywne, gdyż stanowią nauczanie Kościoła. To jest oczywiście nieprawdą, gdyż

- żadne objawienie prywatne nie stanowi nauczania Magisterium Kościoła,

- zatwierdzenie treści objawienia prywatnego jest jedynie administracyjnym orzeczeniem, iż nie zawiera ono błędu przeciwnego wierze, przy czym to orzeczenie jest omylne,

- żaden dokument Magisterium Kościoła, tym bardzie o randze dogmatycznej, nie orzeka, jakoby Jezus Chrystus ofiarował na krzyżu Swoje Bóstwo (to by była oczywiście herezja formalna). 

To błędne przekonanie wynika zwykle z braku wiedzy i myślenia teologicznego, w połączeniu ze ślepym zaufaniem do omylnego orzeczenia administracyjnego. Wtedy nie świadczy o stanie herezji formalnej, lecz materialnej, która sama w sobie może współistnieć z intencją konieczną do ważnego sprawowania Mszy św. 

Intencją konieczną jest bowiem intencja czynienia tego, co czyni Kościół. To znaczy: jeśli celebrans jest przekonany, iż Kościół sprawując Najświętszą Ofiarę ofiarowuje także Bóstwo Jezusa Chrystusa, i w tym przekonaniu celebruje, to czyni to ważnie, mimo że jest to przekonanie błędne. 

Inaczej ma się sprawa, gdy celebrans jest świadomy tego, iż Najświętsza Ofiara nie polega na ofiarowaniu Bóstwa, czy że Kościół tak nie ofiaruje, natomiast słowa koronki s. Faustyny uważa za słuszne. Wówczas taki kapłan jest w stanie herezji formalnej, która wyklucza intencję konieczną dla ważnego sprawowania Mszy św., gdyż nie ma intencji czynienia tego, co czyni Kościół. 

Ponieważ trudno jest zbadać stan świadomości danego kapłana, to znaczy, czy znajduje się w stanie herezji materialnej czy formalnej, to należy unikać Mszy św. celebrowanej przez kogoś, kto twierdzi, że ofiarowuje Bóstwo. Jeśli nawet jest w stanie "tylko" herezji materialnej i celebruje ważnie, to jednak jego nauczanie jest błędne, niezależnie od tego, czy wynika z herezji, czy z braku myślenia zgodnego z teologią katolicką. 

Czy postulat x. Bartnika rozwiązuje problem koronki s. Faustyny?

Skierowano do mnie już kilkakrotnie zapytanie odnoście stanowiska x. prof. Czesława Bartnika w sprawie koronki s. Faustyny. Okazyjnie poruszałem ten temat i wyrażałem opinię, także pośrednio, co jednak widocznie nie wystarczy. Dlatego odniosę się jeszcze raz wyraźnie i tym razem wprost. 

Odnośna wypowiedź x. Bartnika (dostępna tutaj) sprowadza się do postulatu zmiany słów koronki s. Faustyny:

Tym, którzy nie mają ochoty czytać całości, zwracam uwagę na trafne streszczenie podane na końcu textu, czyli widocznie autoryzowane:


Przede wszystkim muszę wyrazić satysfakcję z faktu, że także x. Bartnik - podobnie zresztą jak x. Różycki - jest zdania, iż nie można Bogu Ojcu ofiarować Bóstwa, czyli boskiej natury Jego Syna. Z tego właśnie powodu x. Bartnik postuluje zastąpienie słowa "Bóstwo" słowem "Osoba". 

Tutaj muszę przede wszystkim wyznać, iż nie pojmuję, jak można ten postulat pogodzić z przekonaniem, iż słowa koronki pochodzą od samego Pana Jezusa. Ponadto x. Bartnik chyba nie zapoznał się z pierwotną wersją koronki, podaną przez o. Andrasza, gdzie słowo "Bóstwo" nie występuje (o tym tutaj). Logika jest nieubłagana: jeśli słowa koronki obecnie stosowane, a podane w "Dzienniczku", są teologicznie fałszywe, to nie mogą pochodzić od Pana Jezusa, gdyż Pan Jezus z całą pewnością nie podałby herezji. 

Co należy sądzić o samym zastąpieniu "Bóstwa" przez "Osobę"? 

Najpierw należy docenić, iż x. Bartnik słusznie podnosi, że Jezus Chrystus ofiarował Siebie i tym samym można Go ofiarować jako Osobę. Jednak nie jest to określenie dokładne. Bowiem dokładniejsza analiza ofiary Jezusa Chrystusa, o której mówi Boże Objawienie, daje jasny rezultat: ofiarować Bogu można tylko to, co jest stworzone. Osoba Jezusa Chrystusa nie jest stworzona. Stworzone jest tylko Jego Człowieczeństwo. Jedynie w uproszczeniu i w pewnej analogii do osób ludzkich - tylko ludzkich, czyli nas zwykłych ludzi - można mówić o ofiarowaniu osoby. W tym znaczeniu można rozumieć słowa Pana Jezusa na krzyżu: "Ojcze, w Twoje ręce, powierzam ducha mojego" (Łk 23, 46), przy czym należy mieć na uwadze, że jest to cytat z modlitwy psalmowej (31, 6), czyli że Pan Jezus wypowiadał te słowa jako człowiek. 

Postulat x. Bartnika jest chybionym rozwiązaniem także z tego powodu, iż w zdaniu, gdzie jest mowa o ciele, krwi i duszy - czyli składnikach ludzkiej natury -  pojawienie się słowa Osoba nie ma sensu. Logicznie pasuje w tym miejscu tylko mowa o Bóstwie, czyli o boskiej naturze Jezusa Chrystusa, skoro ciało, krew i dusza oznaczają Jego ludzką naturę. 

Podsumowując:

Teologicznie poprawne - aczkolwiek niedokładne - jest mówienie o ofiarowaniu Osoby. Stylistycznie, gdy chodzi o modlitwę, pasuje raczej sformułowanie: "ofiaruję Jezusa Chrystusa", gdyż słowo "osoba" wskazuje na pojęcie filozoficzne, które dziwnie brzmi w prostej modlitwie. 

Natomiast dodanie Osoby do ciała, krwi i duszy - które to pojęcia oznaczają naturę ludzką -  jest zgrzytem logicznym i teologicznym, i jest właściwie absurdalne, gdyż Osoba Jezusa Chrystusa obejmuje zarówno bóstwo jak i człowieczeństwo.


Na koniec jeszcze przytoczę przykład dyskusji z osobą, która widocznie jest pod wpływem wywodów x. Bartnika. Jak widać, to myślenie sprowadza się do maniakalnego powtarzania absurdów:










Czy Bóg może być zabity?

 


Pytanie jest słuszne i sugerowana odpowiedź jest także słuszna. Rzeczywiście zachodzi tutaj zasada communicatio idiomatum, czyli wymiana orzeczeń. Oznacza ona, iż pod pewnymi warunkami można orzekać o Człowieczeństwie Jezusa Chrystusa to, co właściwie przysługuje Jego Bóstwu, i też odwrotnie. Tak więc można powiedzieć, że Syn Maryi (czyli Człowiek, Syn Człowieczy) odkupił świat, a również, iż Bóg (Syn Boży, czyli Druga Osoba Boska) został zabity na krzyżu. Takie mówienie jest właściwe dla języka kerygmatycznego, czyli homilii, katechezy, poezji itp. Jego podstawą jest jedność Osoby Jezusa Chrystusa, łączącej naturę boską i ludzką, bez ich pomieszania. 

Jak już wskazywałem wielokrotnie, czym innym jest orzekanie w ścisłych i abstrakcyjnych pojęciach dogmatycznych, gdzie konieczna jest precyzja teologiczna. Dlatego orzekanie na zasadzie communicatio idiomatum nie ma zastosowania odnośnie natur, czyli Bóstwa i Człowieczeństwa Jezusa Chrystusa. Tak więc nie można powiedzieć, że Człowieczeństwo (czyli natura ludzka) Jezusa Chrystusa dokonała odkupienia, czy że Bóstwo (czyli natura boska) zostało zabite. Niemożliwość takiego powiedzenia wynika z prawdy, iż obydwie natury nie ulegają pomieszaniu, to znaczy zachowują swoje właściwości, choć są zjednoczone w jednej Osobie Jezusa Chrystusa. 

Innymi słowy: można poprawnie powiedzieć, że Bóg został zabity na krzyżu, choć nie zostało zabite Jego Bóstwo. W tym zdaniu słowo "Bóg" oznacza Osobę Boga-Człowieka, a to w ten sposób, że podkreśla, iż ta Osoba była prawdziwym Bogiem. 

Czy Bóg może kłamać? Czyli o pseudoracjonalnym katoliku

Ostatnio przypadkowo trafiłem na pewien dziwny profil na fb i zarazem na bloga. Oto wpis, do którego muszę się odnieść dla uświadomienia i przestrogi przed radosną twórczością tej osoby:



Są tutaj dwie istotne kwestie: 

- przedstawienie Zbawienia w Jezusie Chrystusie jako polegającego na kłamstwie,

- powiązanie tego kłamstwa z "niewiarygodnym Miłosierdziem", czyli z modnym obecnie zakłamanym "miłosierdziem" bez sprawiedliwości.

Otóż owa przypowieść z wypadkiem, szkodą i wybawicielem z kłopotu jest nie tylko absurdalna, lecz zakłamana i bluźniercza. Nie trzeba być znawcą Pisma św. i teologii, by wiedzieć, że Jezus Chrystus nigdy nie powiedział, jakoby cierpiał za Swoje winy, jakoby to On zgrzeszył. Tym samym autor popełnia fundamentalne zafałszowanie już nawet na poziomie faktów źródłowych. 

Mimo wskazania na problem, autor nadal brnie w tym bluźnierstwie:


Nie wiem, skąd ta osoba bierze swoje pojęcie expiacji. Może ono być tylko albo urojone, albo wzięte z innych, niebiblijnych i niechrześcijańskich źródeł, gdyż jest sprzeczne z Objawieniem biblijnym. Ani w Piśmie św., ani w żadnym innym źródle teologii nie jest powiedziane, by zwierzęta ofiarne zgrzeszyły, czy żeby Jezus Chrystus uznał grzechy ludzkości za Swoje. 

Delikwent brnie dalej w swoje absurdy:


Odpowiadam:
- Każde kłamstwo jest fałszywym świadectwem, czyli mówieniem czegoś, co jest sprzeczne z posiadaną wiedzą.
- Księga Tobiasza jest jedynie deuterokanoniczna, co ma wpływ na jej interpretację. Ponadto jest starotestamentalna, tym samym nie zawiera ostatecznej prawdy objawionej, czyli jest pod tym względem niedoskonała. W Nowym Testamencie nie jest nigdzie cytowana.
- Słowa Pana Jezusa w J 7,8 nie są kłamstwem, ponieważ jest jasno powiedziane w 7,9, że Pan Jezus pozostał w Galilei, więc nie skłamał. Chodziło o pielgrzymowanie razem z krewnymi. Czym innym jest późniejsze pójście ukryte, o którym mowa w 7,10. Powód jest podany wyraźnie: ponieważ jeszcze nie nadszedł Jego czas. 

I jeszcze raz ten sam kłamliwy absurd:


Odpowiadam: 
- Do spłacenia czyjegoś długu nie jest konieczne kłamanie. Wystarczy podjąć się spłaty. Widocznie delikwenta solidnie przyćmiło. Albo notorycznie kłamie. 

I robi się jeszcze ciekawiej, gdyż człowiek widocznie utożsamia Wcielenie ze stanem grzechu: 


Czyli dla delikwenta człowieczeństwo jest równoznaczne ze stanem grzechu tak, jakby człowiek nie został stworzony bez grzechu, czyli jakby grzech stanowił istotny składnik natury ludzkiej. No cóż, to jest kolejny absurd świadczący o braku elementarnej wiedzy teologicznej lub o negowaniu podstawowych prawd wiary. 

Przykład bankowy jest tutaj charakterystyczny (a swoją drogą świadczy o braku elementarnego logicznego myślenia,
gdyż czymś innym jest spłacenie za kogoś długu, a czymś innym powiedzenie, że się ten dług zaciągnęło). Otóż jego autor - pozostający anonimowy - przedstawia się następująco:

Tak więc autor jest po pierwsze widocznie z wykształcenia i zawodu związany z międzynarodówką bandycko-lichwiarską. Po drugie, widocznie nie ma żadnego wykształcenia teologicznego, natomiast ma "pasję w obszarze teologii" wykształconą w rozmowach z ateistycznym partnerem biznesowym, z którym się świetnie rozumie. 

Ciekawe i właściwie wyjaśniające są sympatie pseudoteologiczne, które wyznaje:



Najbardziej charakterystyczni są tutaj: krypto-okultystyczny miesięcznik (było o nim tutaj) oraz pseudocharyzmatyczny vloger Kapusta, o którego bezczelnych kłamstwach musiałem już kilkakrotnie traktować (tutaj, tutaj, tutaj, tutajtutaj i tutaj, jeszcze o herezjach jego ojca tutaj). 

Tak więc bluźnierstwo "racjonalnego katolika" odnośnie Jezusa Chrystusa i dzieła Zbawienia pasuje dość dokładnie do jego powiązań zawodowych i "autorytetów": to jest myślenie talmudyczne, realizowane zresztą także w islamie, gdzie Ałłah jest nazwany najwyższym kłamcą (porównaj tutaj). 

Tym samym ów blog powinien się raczej nazywać: pseudoracjonalny bluźnierca, który ma niewiele wspólnego z katolicyzmem. 

Doniosłość i niezbędność kultu katolickiego współcześnie



(Text prelekcji: http://wieden1683.pl/news/donioslosc-i-niezbednosc-kultu-katolickiego-wspolczesnie-wyklad-x-dra-dariusza-olewinskiego-inaugurujacy-akademie-tradycja-i-przyszlosc-w-lublinie-cz-i/)

Temat być może brzmi prowokująco. Być może potraktowany zostanie przez niektórych jako przejaw wyniosłości czy przestarzałej mentalności nie pasującej do pluralizmu i ekumenizmu. Wydaje się, że przekonanie o doniosłości i niezbędności religii katolickiej stanowi po pierwsze główną trudność u samych katolików, a po drugie jest ono – to jest nasza teza - niezbędne dla przetrwania Kościoła. Oczywiście nie kwestionuję prawdy wiary odnośnie niezniszczalności Kościoła do końca czasów. Ta jest pewna teologicznie. Dokładniej: ta pewność teologiczna odnosi się do przetrwania istoty Kościoła w jakiejś chociażby znikomej liczbie wiernych. Nie oznacza to jednak, jakoby nieuprawnione były rozważania teologiczne i historiozoficzne odnośnie historycznej, konkretnej formy, postaci tego przetrwania, w tym także w aspekcie socjologicznym i socjogenicznym.

I. Współczesność

Czym jest współczesność? W sensie ścisłym chodzi o świat współczesny każdemu z nas, tym samym związany z każdą biografią. Współczesność składa się z poszczególnych biografij i dzieje się na ich wielorakim styku. Współczesność to każdy z nas w jego doniosłości dla innych, pośrednio także zarówno dla przeszłości, jak też dla przyszłości.
Jest to wspólnotowość czasu. Przy tym wiadomo, że właściwie nie wiadomo, czym jest czas, jako że nie ma jego wyczerpującej, ścisłej i jednej definicji. Czas jest zarówno obiektywny, jak też subiektywny. Tym samym można być współczesnym komuś obiektywnie, nie będąc współczesnym subiektywnie, i odwrotnie. Jednak niezaprzeczalnie istnieje wspólnota czasowa, niezależnie od jej ujmowania czy akceptowania przez jej uczestników.
Jak można i trzeba scharakteryzować naszą współczesność? Czy jest to w ogóle możliwe? Jako wspólnota biograficzno-czasowa może być współczesność opisana, oczywiście w uproszczeniu i ogólnieniu. To zakłada adekwatne kryteria, które muszą być 1) same w sobie spójne, 2) odpowiednie do przedmiotu. Możemy próbować tutaj jedynie pewien bardzo skrótowy szkic ograniczony zarówno ramą czasową jak też aspektowo.
Niemal niezliczone są analizy i charakterystki współczesności. Większość z nich można streścić wokół następujących pojęć:
1) antropocentrym
2) sekularyzm
3) globalizm
Zaznaczyć trzeba, że opisowość tych pojęć dotyczy zarówno trendów duchowo-ideologicznych (czyli głównie teorij), jak też faktycznych (praktycznych) procesów w znaczeniu zarówno programowych dążeń, jak też przynajmniej pozornie samodzielnych, nieprogramowych przemian.

ad 1) 

Antropocentryzm wiąże się z tzw. zwrotem ku podmiotowi (subiektywności), szczególnie wyraźnym w filozofii kartezjańskiej i kantowskiej, wraz z pochodnymi. Często zapomina się, że subiektywizm nie jest wynalazkiem czasów nowożytnych. Istniał on od początków znanych poświadczonych dziejów myśli ludzkiej, chociażby u greckich sofistów. Kultura klasyczna grecko-rzymska ukształtowała się i wyrosła w opozycji, wręcz z protestu przeciw relatywizmowi sofistów. Platońsko-arystotelesowskie poszukiwanie rzeczywistości realnej, niezawisłej od podmiotu, trwałej, stało się korzeniem nie tylko jedynego w płodności i skutkach rozwoju myśli zarówno filozoficznej, religijnej i humanistycznej, lecz także przyrodniczej i technicznej. Ta ostatnia dziedzina jest współcześnie najbardziej namacalna, nawet na co dzień. Nie tylko każdy z nas, lecz także ludzie w każdym zakątku ziemi mają kontakt i korzystają z techniki, która jest ostatecznie owocem klasycznej myśli filozoficznej, zwłaszcza arystotelesowskiej. Nie wchodząc w niuanse można powiedzieć: to właśnie zasada przyczynowości, absurdalnie zwalczana z powodu założeń głównie ateistycznych, jest elementarną i nieodzowną podstawą zarówno najprostszej technologii, jak też najbardziej skomplikowanych osiągnięć myśli technicznej. Pomijam tutaj chociażby spór o to, czy np. Chińczycy chronologicznie wcześniej osiągnęli pewne rozwiązania techniczne. Jeśli tak było, to nie stanowi to zaprzeczenia związku między rozwojem techniki a realizmem gnozeologicznym. Wręcz przeciwnie: uniwersalność realizmu jest argumentem na jego korzyść. Myśl klasyczna nigdy nie pretendowała do wyłączności w znaczeniu narodowościowym czy kulturowym, lecz zakłada powszechność zarówno doświadczenia jak też zasad myślenia. 

Antropocentryzm nie jest równoznaczny z humanizmem czy subiektywizmem. Nie można myśli klasycznej ani odmawiać humanistyczności w odpowiednim słowa znaczeniu, ani zarzucać jej braku zainteresowania czy respektowania podmiotu, czyli człowieka. Jest raczej tak, że poglądy sztandarowo niby humanistyczne (w znaczeniu subiektywizmu) z reguły były i okazały się właściwie antyhumanistyczne, bo ukierunkowane ostatecznie przeciw człowiekowi, w czym także ukazała się ich wewnętrzna sprzeczność i fałszywość.

Czym jest więc antropocentryzm jako cecha charakterystyczna współczesności? Istnieje daleko idąca zgodność, że chodzi w nim o sprzeciw wobec teocentryzmu, kojarzonego ze chrześcijańską kulturą średniowiecza. Zauważyć trzeba, że dość często myli się teocentryzm z teokracją, przy czym w określeniu „teokracja“ ma się na myśli właściwie klerokrację. Np. nazywa się obecną republikę islamską w Iranie „teokracją“, podczas gdy jest to właściwie klerokracja z dość wyrafinowanym systemem zawierającym pewne elementy demokracji. Klerokracja jest pewną odmianą oligokracji (oligarchii). W przypadku współczesnego Iranu jest to oligokracja oficjalna. W przypadku chociażby Stanów Zjednoczonych czy Rosji jest to oligokracja ukryta, jako że polegająca na pozorach demokracji. Nie wchodząc dalej w szczegóły socjopolityczne chcę jedynie zwrócić uwagę na nieporozumienie: klerokracja nie jest teokracją. Osobną jest kwestia, czy demokracja może być teokracją. W każdym razie pojęcia te nie wykluczają się. Jest jedynie kwestia realności, czy to przewidywalnej czy faktycznie sprawdzonej, historycznej. Stare rzymskie powiedzenie: vox populi vox Dei zawiera w sobie pewien optymizm w zaufaniu w mądrość mas. Można by je sparafrazować: vox naturae vox Dei. Takie powiedzenie byłoby już bardzo bliskie katolickiej nauce o prawie naturalnym jako podstawie moralności zarówno indywidualnej jak też zbiorowej. Jeśli by moralność – czy to osobowa czy grupowa – koncentrowała się na prawie naturalnym, to taki naturo- czy antropocentryzm w znacznej mierze byłby realizacją Królestwa Bożego na ziemi, czyli właściwie rozumianej teokracji. 

Wracając do kwestii antropocentryzmu: Zapewne nie jest przypadkiem, że to właśnie kultura chrześcijańska rozwinęła takie pojęcia oraz rozwiązania socjopolityczne, które są podstawą standardów współżycia zarówno wewnątrz narodów i państw, jak też norm międzynarodowych. Należy powiedzieć, że kultura chrześcijańska była zdolna do tego właśnie dzięki swemu teocentryzmowi. Rzeczywistość Boga jest rzeczywistością najwyższą, oraz źródłem i gwarancją każdej innej rzeczywistości, czyli rzeczywistości stworzonej. Tym samym nie ma solidniejszego humanizmu, humanizmu prawdziwego, niż teocentrym. (Można zasadnie postawić tezę, że do tego przesłania da się sprowadzić nauczanie Jana Pawła II, a także jego sprzeciw i działania zarówno wobec komunizmu jak też liberalizmu.) 

Tymczasem potocznie rozumie się przez antropocentryzm i humanizm właściwie subiektywizm i relatywizm, które ze swej istoty są zabójcze zarówno dla kultury i nauki, jak też dla społeczności na każdym szczeblu. Istnieją też formy cząstkowe subiektywizmu, także na płaszczyźnie społecznej. Tak komunizm jest subiektywizmem klasy robotniczej (właściwie "jedynie słusznej" partii, czyli komunistycznej), nazizm jest subiektywizmem narodowości czy rasy (także właściwie "jedynie słusznej" partii). 
Jest to dość istotne stwierdzenie, zwłaszcza, że retoryka subiektywizmu wkrada się chociażby do języka codziennego. Na przykład w sposobie wyrażania się polityków i działaczy także szczerze katolickich nagminna jest charakterystyczna fraza „moim zdaniem“, „w mojej opinii“, „w mojej ocenie“. Oczywiście takie wyrażenie jest na miejscu, gdy rzeczywiście chodzi o prywatny pogląd, subiektywną ocenę itp. Jest ono jednak bardzo często nadużywane, tzn. stosowane wtedy, gdy chodzi o prawdziwość i słuszność, gdzie właściwie nie ma i nie powinno być miejsca na subiektywność. Taka fałszywa skromność jest szczególnie częsta w wypowiedziach katolików. Pragną oni chyba szczególnie zachować uprzejmość (kulturalność) wypowiedzi, zapominając przy tym, że możliwe i konieczne jest odróżnienie między subiektywną opinią a stanem obiektywnym rzeczy, który podlega i powinien podlegać merytorycznej ocenie i osądowi. Paradoksalnie właśnie ludzie prawicy w Polsce bardzo często popadają w retorykę subiektywistyczno-relatywistyczną. Być może wynika to z przyzwyczajenia czy to do sytuacji defensywy, czy fałszywego pojmowania pokory jako przeciwieństwa prawdziwości. 

ad 2) 

Sekularyzm również wiąże się zarówno z walką filozoficzną, jak też socjopolityczną. Określenie to pojawiło się w historii – jako eufemizm – w związku z grabieżą dóbr kościelnych począwszy od reformacji, aż do tzw. oświecenia (właściwie zamroczenia masońskiego). Rzecz miała więc podłoże dość konkretne, wymiar namacalny. Jako ideologia sekularyzm głosi oficjalnie tzw. oddzielenie państwa od Kościoła i religii, tzw. świeckość państwa zwaną także laicyzmem. Wyraźna jest przy tym opozycyjność wobec klerokracji, czy to urojonej, czy realnie istniejącej. W praktyce celem jest pozbawienie religii i Kościoła wpływu na życie społeczne, przy czym chodzi o wpływ nie tylko wymierny, materialny, lecz także czy przede wszystkim ideowy, teoretyczny. Dokładniej biorąc: Kościołowi przyznaje się owszem – i to dość chętnie – rolę i funkcję społeczną jako organizacji charytatywnej przeznaczonej do sprawowania troski o potrzebujących, chorych, ubogich, w tym też popieranie polityki imigracyjnej. Natomiast odmawia się Kościołowi prawa wypowiadania się w ogólniejszych kwestiach moralnych, jeśli nauczanie Kościoła nie odpowiada danej linii czy opcji politycznej. Realnie istniejący sekularyzm jest więc dogłębnie obłudny, co zresztą dość dokładnie odpowiada jego genezie oraz przebiegowi w historii. Jego istotnym składnikiem jest dyktowanie Kościołowi jego praw i obowiązków, odmawiając mu jakiegokolwiek samodzielnego wpływu na społeczeństwo, równocześnie głosząc rozdział religii od państwa. 

Istotnym składnikiem sekularyzmu jest praktyczny materializm, nawet praktyczny ateizm. Można tutaj mówić także o konsumpcjoniźmie. Nie jest on właściwie nigdy otwarcie głoszony, lecz jest stosowany i praktykowany. Obecny system ekonomiczny polega na konsumpcji, która jest różnorako pobudzana, rozkręcana i wzmagana. Można nawet mówić o konsumpcjocentryźmie nie tylko gospodarki, lecz także życia społecznego i mentalności. W wersji prymitywnej konsumpcja polega wyłącznie (bądź niemal wyłącznie) na używaniu dóbr materialnych, i to codziennego użytku (jeść, pić, sex itd.), także kosztem potrzeb bardziej ludzkich jak doznania estetyczne, rozwój intelektualny oraz więzi międzyludzkie. Są podstawy do podejrzenia, że hamowanie czy wręcz aktywne przeciwdziałanie dobrobytowi większości ludności (głównie przez politykę monetarną i fiskalną) ma na celu właśnie podtrzymywanie niedostatku na elementarnym poziomie potrzeb (jeść, pić itd.) właśnie po to, by możliwie nie pojawiały się i nie dochodziły do głosu (przynamniej na wyższym szczeblu społecznym) potrzeby wyższego rzędu, gdyż one mogą stanowić zagrożenie dla status quo warstwy rządzącej, będącej właściwie na usługach koncernów sterujących i kontrolujących masową konsumpcję. Stąd właśnie zwalczanie zarówno małych przedsiębiorstw, jak też rodzinnego rolnictwa. 

Nietrudno zauważyć związek z kwestią antropocentryzmu. Sprawa ma się podobnie: sekularyzm głosi wolność od religii i Kościoła, a w rzeczywistości sprowadza człowieka do poziomu najbardziej elementarnych i prymitywnych potrzeb. Spirala konsumizmu nastawiona na maksymalny zysk posiadaczy kosztem konsumentów skutkuje także zniszczeniem środowiska ludzkiego we wielu wymiarach – zarówno kulturowym i duchowym, jak też naturalnym, ekologicznym. Nie jest właściwie tajemnicą, że ziemia byłaby w stanie wyżywić ludzkość nie tylko obecnie, lecz także przyszłe pokolenia, gdyby nie była wyjałowiana środkami chemicznymi, które wprawdzie maksymalizują zysk przez krótki okres czasu, lecz pozostawiają wielorakie i długotrwałe szkody, z reguły niekalkulowane i przemilczane.
Do istoty sekularyzmu – zarówno historycznie, jak też teoretycznie – należy zatem oligarchiczność, dokładniej dyktat oligarchii, czyli pewnej grupy działającej dla swej własnej korzyści kosztem dobra większości, nie tylko samego Kościoła w znaczeniu hierarchii. Zredukowanie człowieka do doczesności jest skierowane nie tylko i często nie wprost przeciw Kościołowi, lecz przeciw człowiekowi i całemu społeczeństwu. 

Nie należy jednak zapominać, że zawsze istniało coś takiego jak zdrowy sekularyzm chrześcijański. Jest on zawarty chociażby w słowach Pana Jezusa: „dajcie cesarzowi, co cesarskie, dajcie Bogu to, co boskie“ (Mt 22,21). Chodzi o właściwy „rozdział“ Kościoła od państwa oraz państwa od Kościoła. Kluczem do właściwego zrozumienia są słowa: „to, co boskie“. Pan Jezus nie mówi: „to, co kościelne“. Oczywiście zasada sprawiedliwości dotyczy także Kościoła. Także Kościołowi należy zwrócić zagrabione mienie. Pan Jezus powiedział właściwie: Bóg nie potrzebuje pieniędzy przeznaczonych na podatek. Bóg nie stanowi konkurencji dla władzy państwowej. Bóg jest ponad wszelką władzą, Bogu ma podlegać i poddać się wszelka władzy, gdyż od Boga pochodzi porządek stworzenia, w którym nieodzowna jest władza. Tym samym system społeczny i polityczny zakładający odcięcie się od źródła władzy, którym jest Bóg, jest skazany na niepowodzenie, gdyż jest w sprzeczności z porządkiem naturalnym i zarazem z samym sobą. W doświadczeniu historycznym takie systemy okazywały się dość rychło jako zbrodnicze i wyniszczające. Tak też dzieje się aktualnie chociażby w Europie: zapaść demograficzna jest coraz bardziej naoczna. Przy tym jest dość oczywiste, że nie jest ona skutkiem ubocznym jakiegoś samoistnego, przypadkowego procesu, lecz rezultatem planowego działania, być może nawet wprost zamierzonym. 

Zdrowe ustawienie stosunku między sferą religii i doczesności można natomiast streścić w słynnym powiedzeniu monastycznym: ora et labora. Zakłada ono łączność i związek tych dwóch czynności ludzkich – modlitwy i pracy, czyli religii i doczesności, przy równoczesnym odróżnieniu. Wg reguły św. Benedykta pracuje się w milczeniu, tzn. bez zbędnych rozmów, zabawiania się w rozmowie. Tak wyraża się również podobieństwo pracy do modlitwy. Praca wymaga skupienia ducha, jest pewnego rodzaju nabożeństwem. Zaś modlitwa wymaga także wysiłku fizycznego, czynności zewnętrznej, pracy przynajmniej ust i strun głosowych. Przez pracę mnisi dbali nie tylko o swoją własną doczesność, lecz byli także krzewicielami wielorakiej kultury – agrarnej, gastronomicznej, medycznej, sztuk pięknych. Można powiedzieć, że nie byłoby w Europie nie tylko tylu pomników kultury, lecz także osiągnięć nauki i techniki, gdyby nie było mnichów realizujących właśnie związek wieczności i doczesności. Dlatego właśnie zbójecki sekularyzm zarówno protestantów jak też masonerii uderzył przede wszystkim w monastycyzm, wiedząc, że to właśnie klasztory są centrami zarówno pobożności i kultu Bożego, jak też właściwie rozumianej kultury chrześcijańskiej i prawdziwego humanizmu.

ad 3)

Najbardziej nowoczesnym pojęciem w naszej szkicowej analizie współczesności jest globalizm. Słowo jest nowe. Zostało utworzone w związku z procesem expansji gospodarczej, technicznej, medialnej, a także politycznej, układu i systemu, którego centrum jest Ameryka Północna oraz Europa Zachodnia. Ten proces nie jest jednostronny, jednokierunkowy, gdyż oznacza także wpływ i oddziaływanie krajów i kultur pozaeuropejskich. Mówienie o globalnej wiosce jest owszem przesadzone, ma jednak realne podłoże. Proces ten zapoczątkowany został odgórnie, czego wyrazem było utworzenie tzw. Ligi Narodów, a następnie Organizacji Narodów Zjednoczonych. W okresie komunizmu mówiło się o imperialiźmie amerykańskim czy zachodnim, pomijając z tej strony oczywiście imperializm komunistyczno-sowiecki, znacznie starszy, jako że sięgający korzeniami internacjonalizmu komunistycznego, który był i jest istotnym składnikiem tej perfidnej, zakłamanej i małpiującej ideologii. Warto zauważyć: komunizm sowiecki prowadził ewidentną politykę niszczenia i mieszania narodowości według starej zasady divide et impera. W krajach kapitalistycznych miał i ma miejsce ten sam proces, aczkolwiek prowadzony sprytniej, tzn. z reguły nie przez przymusowe przesiedlenia, lecz głównie przez planową imigrację z obcych kręgów kulturowych, zwłaszcza islamskich. Mieszanie ras i narodowości zaczęło się na wielką skalę najpierw w Stanach Zjednoczonych na początku i w pierwszej połowie XX w. W Europie zaczęto ten proces programowo w ramach rozwoju gospodarczego po II wojnie św. pod pretextem zapotrzebowania na siłę roboczą. Zarówno Zachód jak też kraje komunistyczne miały swoje kolonie i rezerwuary demograficzne w krajach południowych, przy czym oczywiście tylko Zachód mógł być atrakcyjny dla imigrantów. 

Obserwując scenę polityczną i gospodarczą można dostrzec dość wyraźny związek między globalizmem w znaczeniu polityczno-gospodarczym a polityką imigracyjną. Mówi się obecnie nawet dość często o demograficznej konieczności imigracji dla ratowania systemu emerytalnego krajów rozwiniętych. Ci sami ludzie u steru władzy prowadzą brutalną politykę antyrodzinną, antykoncepcyjną i protanazyjną, z dość wyrażnym poparciem, a nawet z rozpoznawalnym mandatem bossów międzynarodowej finansjery i ekonomii.

Trzeba zwrócić uwagę, że 1° globalizm w pewnym sensie nawiązuje do katolickiego uniwersalizmu, 2° wykazuje jednak istotne różnice i także sprzeczności wobec niego. Bliższym dla nas przykładem jest Unia Europejska, która jest tworem globalizmu na działce europejskiej. Także w tym układzie można dostrzec jakby ambiwalentność tej instytucji oraz związanego z nią procesu: z jednej strony nawiązanie do historyczno-kulturowej jedności Europy, z drugiej jednak ewidentne odejście, a nawet negację i zwalczanie tych korzeni. Wobec tej wewnętrznej niespójności i sprzeczności ma miejsce różnorodność ocen ze strony katolików i Kościoła. Jako katolicy jesteśmy podzieleni w tej kwestii. W takiej sytuacji (sporów i zacietrzewienia) łatwo jest stracić z oczu odwieczne, stałe zasady Kościoła. Są one ze swej istoty teologiczne, ogólne. Jednak są one zarówno niezbędne dla właściwej oceny, jak też są wskazówką i normą dla zachowania i postępowania.

Z natury rzeczy pojawia się tutaj sprawa idei narodowej i nacjonalizmu, zwłaszcza rozumianych jako sprzeciw i opozycja wobec globalizmu. Jak to się ma do uniwersalizmu katolickiego? Czyż nie jest on zaprzeczeniem narodowizmu? Tak może się wydawać powierzchownie. Jednak zarówno z istoty katolicyzmu jak też historycznie jest pewne, że to właśnie katolicyzm wspiera i promuje zdrowy narodowizm. W przypadku Polski dochodzi okoliczność, że tożsamość narodowa ukształtowała się właśnie wraz z katolicyzmem i cywilizacją łacińską. Nie można być kulturowo Polakiem odrzucając w sobie cywilizację łacińską i tym samym katolicką. Dlatego właśnie jesteśmy świadkami i przedmiotami walki wrogów Polski z katolicyzmem, tudzież walki wrogów katolicyzmu przeciw Polsce. Odbywa się to także poprzez walkę z cywilizacją łacińską w Polsce i w Kościele polskim. Narodowościowy charakter religijności Polaków w znaczeniu odejścia od powszechnej Tradycji Kościoła (jak w tzw. „Kościele“ narodowym) nie służy, lecz niszczy zarówno naszą katolickość jak też polskość.

Konkretny przykład: największym problemem i korzeniem dramatycznej sytuacji politycznej jest – mówiąc wprost – naiwność i łatwowierność wyborców. Jeśli katolicy wybierają kogoś otwarcie walczącego nie tylko z Kościołem, lecz nawet z prawem naturalnym, to wskazuje to na poważny problem zarówno myślowy, jak też emocjonalny. Brakuje trzeźwego osądu, zaś dajemy się zwieść pozorom, wrażeniom i mniej czy bardziej wyrafinowanej manipulacji. To także ma związek z brakiem trzeźwej, harmonizującej ze zdrowym rozsądkiem religijności. Nie jest przypadkiem, że to właśnie modernistyczni katolicy (związani z tzw. ruchami) są z reguły zwolennikami i popieraczami ugrupowań liberalnych i lewackich. To są właśnie owoce modernizmu, czyli skutki odejścia od prawdziwego katolicyzmu, także w dziedzinie liturgii. Paradoxalna, aczkolwiek właściwie zrozumiała jest sytuacja, gdy pewna słynna "charyzmatyczka"-polityczka zachowuje się i działa w sposób typowy dla wrogów Kościoła i narodu. 

W tym miejscu nasuwa się porównanie: sytuacja obecna wygląda na walkę Dawida z Goliatem. Prowokacyjnie można jednak zadać pytanie: kto jest właściwie Dawidem, a kto Goliatem? Narody czy oligarchowie globalizmu? 

Streszczając powyższe uwagi można sformułować następujące tezy:
1° Globalizm jest imitacją i surogatem katolickiego uniwersalizmu.
2° Katolicki uniwersalizm wraz z nauką o prawie naturalnym jest i musi pozostać kryterium w procesie zarówno globalizacji jak też nacjonalizacji.
3° Katolicka nauka o prawie naturalnym jest jedyną solidną podstawą zdrowego narodowizmu.


II. Kult

Pojęcie kultu wiąże się już chociażby etymologicznie z pojęciem kultury jako fenomenem wyłącznie ludzkim. Ten związek językowy ma miejsce, o ile mi wiadomo, jedynie w łacinie. Ma to znamienny głęboki wymiar historyczny i ideowy. Pojęcie cultura to w pierwotnej cywilizacji rzymskiej po pierwsze uprawianie ziemi. Religia grecko-rzymska miała - przynajmniej w przeważającej mierze - charakter agrarny (kosmiczny), zresztą podobnie jak religia Mojżeszowa, i chyba wszystkie znane religie, z wyjątkiem islamu, który – a jest to najmłodsza religia – ma charakter wybitnie militarny. 

Ten charakter zawiera już też zarodek duchowy idei kultury i kultu. Jest to przejaw jedności duchowo-materialnej człowieczeństwa. Zarówno kultura jak i kult mają wymiar tak materialny jak też duchowy. Nie ma kultury materialnej bez pierwiastka duchowego i odwrotnie. Równocześnie kult religijny jest istotnym składnikiem, a nawet najwyższym i z reguły najbardziej uroczystym wyrazem kultury, oczywiście odpowiednio dla danej religii. W przypadku religij naturalnych jest tak, że kultura wyłania i wytwarza kult. Zaś istota religii objawionej polega na tym, że ona – jako że pochodząca nie od ludzi, lecz od Boga – kształtuje, koryguje, prowadzi i udoskonala kulturę danego ludu czy narodu. 

Czym jest kult religijny sam w sobie? Można go najogólniej zdefiniować jako zespół czynności zarówno duchowych (wewnętrznych) jak też zewnętrznych skierowanych ku rzeczywistości ponadludzkiej. Zespołowość zakłada pewien porządek, którego zasada musi być 
1° duchowa, 
2° stała (tzn. przynajmniej względnie niezmienna), 
3° społeczna przynajmniej w znaczeniu komunikowalności, ponadindywidualności, zrozumiałości dla innych. Najczęściej kult ma charakter społeczny także w znaczeniu zewnętrznym, tzn. ma miejsce i czas publiczny, często nawet państwowy. 

Zauważamy więc, że każdy kult niejako ukierunkowuje i – przynajmniej w jakimś stopniu – formuje zarówno społeczność jak też poszczególnego człowieka. Nie jest więc przypadkiem, że władcy w historii ludzkości stale przywiązywali wielką wagę do spraw kultu, zarówno wtedy, gdy sami pełnili funkcję kultyczną (czy to jako bóstwo, czy jako najwyższy kapłan), jak też w sytuacji rozdzielenia funkcyj czysto politycznych od czysto duchowo-religijnych. Miało to oczywiście skutki zarówno dobroczynne jak też zgubne czy to dla państwa czy to dla religii, w zależności od prawdziwości i wartości moralnej zarówno danej religii jak też danych działań władcy.


III. Katolickość

W ostatnich dziesięcioleciach praktycznie zaprzestało się mówić o kulcie katolickim, oczywiście nie znaczeniowo, rzeczowo, lecz językowo i pojęciowo. Wprawdzie odpowiednia dykasteria watykańska nadal – przynajmniej dotychczas – zachowuje swą nazwę jako Kongregacja ds. Kultu Bożego i Dyscyplina Sakramentów, jednak w codziennym i akademickim słownictwie kościelnym słowo „kult“ praktycznie zanikło. Może się więc wydawać, że chodzi o coś przestarzałego, niewspółczesnego. Czy tak jest? 

Przyczyny tej zmiany językowej są natury teologicznej. Od około stu lat istnieje nurt teologiczno-liturgiczny, którego głównym, choć nie zawsze wyrazistym założeniem i dążeniem jest rzekomy powrót do wyobrażanej liturgii starochrześcijańskiej, szczególnie z okresu przedkonstantyńskiego. Liturgia ta miała być prosta, tzw. wspólnotowa, w przypadku Mszy św. oparta na Ostatniej Wieczerzy nie tylko w znaczeniu sakramentalnym, lecz przede wszystkim obrzędowym. Skutki i owoce tego pojmowania widzimy na co dzień. Reforma liturgii tzw. posoborowa poszła tym tropem nie tylko w praktyce, lecz także w mentalności duchowieństwa i katolików świeckich. Zwykle bezskutecznie można im mówić i udowadniać, że ani sobór ani żaden przepis posoborowy nie nakazał celebransowi ustawiać się za ołtarzem. Uporczywie rozpowszechnione jest też przeświadczenie, jakoby sobór nakazał język narodowy w liturgii. Nawet jeśli uda się wyprowadzić kogoś z tych dwóch błędów, to jako ostateczny, niby najbardziej ważki argument pozostaje u nich twierdzenie: przecież Pan Jezus podczas Ostatniej Wieczerzy nie odwracał się tyłem do Apostołów i nie modlił się po łacinie. Taka wypowiedź jest tyle banalna, co zawierająca w sobie sedno problemu, mianowicie zasadniczo błędne pojmowanie zarówno wydarzenia z Ostatniej Wieczerzy jak fundamentalne nieporozumienie odnośnie liturgii Mszy św. Istotą problemu jest mniej czy bardziej uświadomione odrzucenie znaczenia Mszy św. i liturgii jako kultu Bożego sensu stricto, czyli jako czynności wybitnie religijnej będącej w ciągłości z kultem świątynnym Starego Testamentu, dokładniej: ze składaniem ofiar, a nie z nabożeństwem synagogalnym czy wręcz świąteczną wieczerzą paschalną. 

W tym miejscu nie jest możliwe bliższe rozważenie problematyki zarówno egzegetycznej jak też dogmatycznej z tym związanej. Niech tutaj wystarczy wskazanie chociażby na prace teologiczne kardynała Ratzingera, jako że są one łatwo dostępne i bynajmniej nie przestarzałe. Nie jest przypadkiem, że ks. Ratzinger już jako profesor sprzeciwiał się banalizacji liturgii oraz odzieraniu jej ze splendoru zarówno teologicznego jak też kulturowego. W swej obronie godności liturgii katolickiej mógł się posłużyć swą rozległą wiedzą i wnikliwością w dziedzinie zarówno źródeł teologii i liturgii, jak też teologii współczesnej, zwłaszcza egzegezy. Mówiąc najkrócej: solidna wykładnia źródeł zarówno biblijnych jak też patrystycznych nie stoi bynajmniej w sprzeczności z Tradycją liturgiczną Kościoła, lecz ją potwierdza i uzasadnia. To nie liturgia tradycyjna sprzeciwia się wydarzeniu z Ostatniej Wieczerzy, lecz ci, którzy zwalczają tę liturgię i zastępują innymi, wymyślonymi czy rzekomo na nowo odkrytymi obrzędami. 

Sprowadzenie Mszy św. do pamiątki Ostatniej Wieczerzy ma korzenie protestanckie, a nawet jeszcze dalej idące. Jak wspomniałem, chodzi tutaj ostatecznie o negację spełnienia i kontynuacji ofiar Starego Przymierza w Ofierze Mszy św. Moderniści liturgiczni z tzw. ruchu liturgicznego najpierw chcieli niby oczyścić liturgię katolicką z rzekomych naleciałości pogańskich. Dlatego właśnie odrzucali np. używanie kadzidła czy inne elementy wskazujące w jakikolwiek sposób na kultyczny charakter Mszy św. Uznają owszem znaczenie Mszy św. jako dziękczynienia. W krajach, gdzie intencje mszalne nie wyszły z użycia, nie neguje się wprawdzie także charakteru np. przebłagalnego, jednak pojmuje się go właściwie w znaczeniu szczególnej, najbardziej wartościowej modlitwy. Podobnie charakter chwalebny ogranicza się z reguły do wypowiadanych słów, zaś nie do ofiary kultycznej jako takiej. Właściwa czynność ofiarnicza, kapłańska, pozbawiona jest znaczenia jako taka, a to na korzyść słów modlitwy oraz intencji kapłana. Dlaczego ważne jest to odróżnienie? 

Wiąże się to z istotą i ważkością ofiary kultycznej. Kultyczne ofiarowanie jest
1° szczytowym,
2° uroczystym
3° urzędowym oraz
4° społecznym sprawowaniem kultu czyli okazywaniem czci. 

Dotyczy to właściwie każdej religii, zaś w szczególny sposób religii objawionej, począwszy od Starego Testamentu aż do jego wypełnienia w Jezusie Chrystusie. Podkreślam wbrew rozpowszechnionemu obecnie błędowi: Msza św. NIE jest pamiątką, powtórzeniem czy uobecnieniem Ostatniej Wieczerzy, lecz uobecnieniem Ofiary Krzyżowej. Owszem, Jezus Chrystus ustanowił sakrament Eucharystii razem z sakramentem święceń we Wieczerniku, w związku czasowo-przestrzennym z Ostatnią Wieczerzą. Jezus Chrystus ofiarował siebie jako prawdziwy i wieczny Baranek paschalny, wypełniając I unieważniając obrzędy Starego Przymierza. Wyraźnie mówią o tym już księgi Nowego Testamentu, zarówno Ewangelie, jak też zwłaszcza List do Hebrajczyków. Rozdarcie zasłony przybytku świątyni Jerozolimskiej w momencie śmierci Chrystusa Pana oznacza właśnie odsłonięcie i wypełnienie tajemnicy Starego Przymierza, a równocześnie ujawnienie jego pustki, która została wypełniona pełnią prawdy Jezusa Chrystusa. 

Sprawa ofiarnego kultycznego charakteru Mszy św. nie jest więc abstraktem dogmatycznym, lecz dotyczy całej historii Zbawienia, w tym także stosunku Kościoła do Starego Testamentu, jak do judaizmu (talmudyzmu). Dopiero z tego punktu widzenia można zrozumieć zaciekłą walkę wrogów Kościoła przeciw jego liturgicznej Tradycji, zwłaszcza przeciw Ofierze Mszy św. Mówiąc w pobieżnym skrócie: 

1° Kult katolicki, zwłaszcza w jego szczytowym wyrazie, jakim jest Msza św., ze swej natury i istoty zarówno nawiązuje - w pewnym antropologicznym sensie – do religij naturalnych, jak też jest spełniającą i wypełniającą kontynuacją kultu Starego Przymierza. Wskazuje na to wyraźnie już chociażby Kanon Rzymski, powołujący się zarówno na ofiarę pogańskiego króla-kapłana Melchizedeka, jak też patriarchy Abrahama. 

2° To nawiązanie i kontynuacja jest równocześnie zastąpieniem i unieważnieniem. Mówiąc wprost: od momentu Ofiary Krzyżowej Jezusa Chrystusa nie ma (i do końca świata nie będzie) innych godnych, prawdziwych form i wyrazów kultu prawdziwej religii, czyli oddawania czci prawdziwemu Bogu. 

W tym kontekście często spotykamy zarzut następującego rodzaju: Pan Bóg nie potrzebuje ofiary. Cóż to za Bóg, który wymaga zabijania niewinnych zwierząt, ich spalania czy niszczenia innych rodzajów żywności? Czyż Bóg chciał i musiał wymagać, by Jego Syn tak cierpiał i złożył siebie samego w okrutnej ofierze na Krzyżu? Owszem, sprawa dotyczy bezpośrednio pojęcia Boga, czyli prawdy o Bogu, oraz właściwie kwestii, czy Kościół głosił i głosi Boga prawdziwego. Jest na ten temat sporo książek. Temat jest bardzo aktualny, wręcz gorący, aczkolwiek nie zawsze bezpośrednio poruszany. Znowu dostrzegamy ścisły wewnętrzny związek z istotą, prawdziwością i zarazem racją bytu Kościoła, a nawet właściwie każdej religii, przynajmniej jako kultu zewnętrznego, ale także jako kultu duchowego, gdyż żadna religijność, żadna pobożność nie może się obejść bez ofiary przynajmniej duchowej, wewnętrznej. 

Słuszna jest uwaga, iż sporządzanie krwawych ofiar przynajmniej kontrastuje, czy wręcz sprzeciwia się pojęciu Boga jako miłosiernego Ojca. Słusznie też pamiętamy słowa Zbawiciela: „miłosierdzia raczej chcę niż ofiary“ (Mt 12,7). Zarówno już prorocy Starego Przymierza, jak też zwłaszcza nauczanie i przykład postępowania Jezusa Chrystusa umiejscawia się w pewnym krytycznym dystansie wobec kultu świątynnego oraz innych wyrazów religii zewnętrznej. Równocześnie należy mieć na uwadze, że sam Zbawiciel poddał się obrzędom Starego Testamentu począwszy od obrzezania, aż do rytualnej uczty Ostatniej Wieczerzy. Czyżby więc zachodziła niespójność czy wręcz sprzeczność w postawie samego Jezusa Chrystusa, która następnie przeszła na Jego Kościół? Można odnieść takie wrażenie obserwując dyskusje i spory między katolikami a modernistycznym heretykami, którzy zresztą także chcą uchodzić za katolików i to nawet tych jedynie prawdziwych, bo nowoczesnych. Ci ostatni zarzucają katolikom przestarzały, okrutny obraz Boga, zaś katolicy recytują z podręczników dogmatyki, wykazując modernistom herezję (i słusznie). Sytuacja wydaje się być patowa, przynajmniej dopóki jedna ze stron nie zostanie oficjalnie potępiona (na co się raczej nie zanosi). Trwa jednak wojna podjazdowa, obliczona na to, kto i jaki zdobędzie wpływ na ster władzy, po pierwsze po to, żeby czuć się bezpiecznie (tzn. nie obawiać się exkomuniki), a po drugie, żeby skutecznie zepchnąć przeciwnika na margines czy poza margines.

Mówiąc z pozycji katolika przyznaję, że brak jest u nas pogłębionej refleksji odnośnie prawd wiary. Nie wystarczy recytować definicje dogmatyczne, aczkolwiek w zgubnym błędzie są moderniści, którzy traktują je jako przestarzałe formułki bez istotnego znaczenia dla współczesności. Problem jest palący zwłaszcza w sprawie, która dotyczy właśnie najbardziej codziennego i zarazem szczytowego przejawu życia Kościoła jakim jest Msza św. Z powodu ram czasowych pozwolę sobie sformułować możliwie prosto i zwięźle: Bóg – Jezus Chrystus po to ustanowił Najświętszą Ofiarę, żeby ludzkość zaprzestała wszelkiego innego kultu. Można to owszem porównać do sytuacji rodzica czy pedagoga, który widząc zabawę dzieci ani nie zakazuje zabawy w ogóle, ani im nie zabiera zabawek, lecz koryguje, poucza, ukierunkowuje i prowadzi dążenia dzieci wyrażone w zabawie. Dziecko jest z natury ciekawskie i twórcze, oczywiście także naśladowcze. W zabawie wyraża i rozwija swoją wyobraźnię oraz zdolności. Oczywiście nie można sprowadzić kultu religijnego do zabawy dziecinnej. Jednak pewna analogia istnieje. Każdy obrzęd, zwłaszcza świecki, także zupełnie poważny, składa się z czynności i znaków symbolicznych, wskazujących na rzeczywistość wyższą, duchową. Rytuał religijny oczywiście nie jest zabawą czy grą, gdy chodzi w nim o poważne, fundamentalne sprawy jak życie i śmierć, miłość i grzech. Porównanie jest jednak o tyle trafne, że wskazuje na istotę ekonomii Bożej, także w odniesieniu do religii. Założyć należy oczywiście katolickie rozumienie religii, także naturalnej, nieobjawionej. Bóg stworzył człowieka zdolnego do religijności. To jest podstawą każdej religii. Człowiek zraniony grzechem pierworodnym pozostawiony własnym ułomnym zdolnościom jest owszem w stanie, a nawet w dyspozycji wynaleźć czy stworzyć jakieś formy religijności, w tym także ofiary kultowe. Jest poświadczone w Piśmie św., że miały one miejsce już przed Objawieniem. Objawienie starotestamentalne nie odrzuciło sprawowania ofiar, lecz je nakazało, aczkolwiek w formie skorygowanej, oczyszczonej, oraz w pewnym krytycznym dystansie. Syn Boży, który stał się człowiekiem, dokonał przełomu także w historii religii. Faktycznie wkrótce po Jego Ofierze Krzyżowej ustał kult Starego Testamentu. Dokonało się tym samym ostateczne oczyszczenie religijności, właśnie w ustanowieniu prawdziwej nieprzemijającej religii. To oczyszczenie zachowało autentyczny, prawdziwy rdzeń każdej religijności. Dlatego katolicyzm nie wahał się przejąć pewne elementy kultów pogańskich, jak chociażby kadzidło czy kult świętych miejsc, obrazów, także osób świętych. W teologii protestanckiej przez długie wieki usiłowano – i nadal poniekąd usiłuje się – wykazać rzekomą poganizację (hellenizację) chrześcijaństwa w katolicyzmie, co miałoby być dowodem fałszywości katolicyzmu. Takie myślenie przejawia się niekiedy także w niektórych kręgach tradikatolików, którzy nie znając ogólniejszej perspektywy teologicznej w swoim poniekąd słusznym proteście przeciw współczesnemu indyferentyzmowi religijnemu popadają w skrajność upodabniającą ich myślenie i argumentowanie dla protestanckiego.

Podam przykład: pewien gorliwy katolik (i równocześnie polityk) w swoim zapale niedawno podawał jako wzór niszczenie pogańskich bożków i miejsc kultowych przez misjonarzy chrześcijańskich. Gdy zapytałem go o źródło, z którego czerpał swą wiedzę w tym temacie, nie potrafił bądź nie chciał odpowiedzieć. Domyślam się, że z jakichś niby tradycyjnych prelekcyj czy broszurek, których informacje są albo owocem fantazji, albo nie mają pochodzenia katolickiego. Kościół owszem zawsze uważał siebie za jedyną prawdziwą religię. Jednak jego zwykłą metodą w odniesieniu do naturalnej religijności nie było niszczenie, równanie z ziemią, lecz oczyszczanie i przejmowanie tego, co nie sprzeciwia się prawdzie objawionej. Obrazy bożków zastępowano obrazami świętych, kadzidło palono nie na cześć bożków lecz na chwałę Bożą i świętych. Jeśli misjonarze chrześcijańscy niszczyli fizycznie pogańskie miejsca kultu i przedmioty (a miało to miejsce raczej rzadko), to nie w ślepej zapalczywości, lecz dla naocznego udowodnienia, że są to jedynie zwykłe przedmioty materialne, a nie bóstwa czy istoty ponadludzkie. Owszem, w Jezusie Chrystusie Bóg powiedział ludzkości: zaprzestańcie tych krwawych, absurdalnych ofiar, oto Ja wam daję jedyną prawdziwą, doskonałą i nieprzemijającą Ofiarę, która przewyższa każdy kult, jaki istniał i mógł zaistnieć; uznaję każde ziarenko prawdy i pobożności zawarte w waszych obrzędach, możecie je przejąć do Ofiary Nowego i Wiecznego Przymierza, o ile zgadzają się one z prawdą i są dla was pożyteczne.