Zasady komentowania: bez anonimowych komentarzy

Jak należy pisać na drzwiach?

 


Temat jest niby prosty, jednak nieco złożony i wymaga nieco sięgnięcia do historii. 

W ostatnich dekadach powstał wręcz spór w tej kwestii. Ci bardziej niby światli zaczęli głosić, że litery pisane na drzwiach oznaczają "Christus mansionem benedicat", czyli "Chrystus błogosławi domostwo". Natomiast ci niby bardziej tradycyjni twardo stoją ja stanowisku, że chodzi o inicjały Trzech Króli, wobec czego nawet należy pisać po polsku K zamiast C. Bardziej oświeceni spośród tych ostatnich argumentują niby betonowo przez wskazanie na modlitwę poświęcenia kredy w tradycyjnym Rituale Romanum, gdzie jest mowa o pisaniu imion na drzwiach:


Jednak, jak łatwo zauważyć, pierwsze imię jest na literę G, nie C. To oczywiście jeszcze bardziej komplikuje spór. 

Osobiście uważam, że należy zacząć od danych historycznych, czyli genezy historycznej obecnego zwyczaju pisania na drzwiach tych trzech liter, ale także od historii tej modlitwy poświęcenia. Tą ostatnią kwestią nie zajmowałem się i nie wiem, czy są badania historyczne w tej kwestii. Wiadomo jednak, że modlitwy błogosławieństw (poświęceń) najpierw pojawiały się lokalnie, a następnie były przejmowane do Rytuału Rzymskiego. Poświęcenie kredy wydaje się wtórne względem używania jej do pisania na drzwiach, tzn. najpierw pisano kredą na drzwiach, a następnie powstała modlitwa poświęcenia kredy. Należy więc sięgać głębiej, mianowicie do historii pisania na drzwiach i tym samym do genezy błogosławienia domostw, zwłaszcza w związku ze świętem Objawienia Pańskiego. 

Otóż w wigilię Objawienia Pańskiego w tradycyjnym rycie rzymskim ma miejsce jedno z trzech uroczystych poświęceń wody (oprócz Wigilii Paschalnej i Wigilii Zesłania Ducha Świętego). Wyraża to rangę tego święta, a jeszcze bardziej wyjaśnia związek tzw. kolędy czyli tzw. wizyty duszpasterskiej ze "Świętem Trzech Króli". Tradycyjnie bowiem kapłani zaczynali tzw. kolędę dopiero 6 stycznia, czyli po uroczystym poświęceniu wody w wigilię święta. Niestety wraz z zaniechaniem - a właściwie wyrzuceniem - tego poświęcenia zanikł jego związek z błogosławieniem domów oraz właściwy sens tzw. kolędy jako właśnie błogosławieństwa niesionego przez kapłana do domostw. Trudno się oprzeć wrażeniu, że komuś zależało zarówno na zarzuceniu poświęcenia wody w wigilię Objawienia Pańskiego, jak też na przerobieniu błogosławienia domostw w wizytę duszpasterską (czy kopertową). Obrzęd tego poświęcenia zawiera potężny, uroczysty exorcyzm, jedyny tego rodzaju w całym roku liturgicznym. Potęga tego obrzędu promieniuje właśnie w napisie C+M+B jako pamiątce pobłogosławienia domostwa wodą z potężnego exorcyzmu. Oto ten exorcyzm (znajduje w dodatku Rituale Romanum):


Wracając do pytania tytułowego. Moim zdaniem jest pewne, że te inicjały pochodzą pierwotnie od prośby o błogosławieństwo, nie od imion Trzech Mędrców. Wynika to z tego, iż w hagiografii (tutaj) występują oni w zupełnie innej kolejności, mianowicie Baltazar jako najstarszy, Kacper jako młodszy, a najmłodszym miał być Melchior. Gdyby w pierwotnym znaczeniu drzwi chodziło o ich imiona, to by zapewne zachowano tę hierarchię. Widocznie w czasie tworzenia modlitwy błogosławieństwa kredy, a nawet wcześniej, nie znano już ich hagiografii, bądź jej nie uznawano. Prawdopodobnie powiązanie z imionami wzięło się z kartek czy tabliczek wotywnych, które pielgrzymujący do ich relikwii w Kolonii przynosili ze sobą w swoje rodzinne strony (więcej tutaj). Innymi słowy: z jednej strony kapłani błogosławili domostwa wodą z wigilii "Trzech Króli", zaś z drugiej bywały w domostwach tego typu pamiątki po pielgrzymce do Kolonii, zawierające "błogosławieństwo Trzech Króli". Kiedy i gdzie doszło do stopienia tych dwóch elementów pobożności, raczej nie da się obecnie ustalić. Pewne jest, że właściwym pobożnym zwyczajem związanym z Objawieniem Pańskim jest pobłogosławienie domostwa, natomiast umieszczanie napisu na drzwiach mogło być kojarzone z pamiątkami pątników, nawiązującymi do imion tych trzech świętych. 

Podsumowując: 

Poprawne jest rozumienie inicjałów C+M+B jako skrótu słów "Christus mansionem benedicat", czyli "niech Chrystus pobłogosławi to domostwo". Równocześnie poprawne jest też odniesienie do imion Trzech Mędrców według słów poświęcenia kredy. Praktycznie wygląda to następująco: wierni piszą te litery na drzwiach swoich domostw zarówno wpisując się w hołd Mędrców, jak też równocześnie prosząc o pobłogosławienie domostwa przez kapłana wodą exorcyzmowaną w wigilię Objawienia Pańskiego. Obydwa znaczenia - zarówno duchowe naśladowanie Mędrców jak też prośba o błogosławieństwo Chrystusowe - zawarte są w tych literach. Oznaczenie drzwi jest zaproszeniem kapłana do pobłogosławienia. 

Nie ma tu żadnej sprzeczności. Liturgia zna sporo wieloznaczności, czyli różnorodność warstw znaczeniowych. Jest dość typowym zjawiskiem w liturgii, że te same słowa - w tym wypadku inicjały - można rozumieć wielorako bez sprzeczności, lecz za to w głębszym kojarzeniu historii i teraźniejszości. 

Niepoprawne jest jedynie zastępowanie C przez K, nawet jeśli ma się na myśli nawiązanie do modlitwy błogosławienia kredy. To zastępstwo niweczy bowiem związek z pierwotnym obrzędem, czyli błogosławieniem domostwa. 

Ucieczka


Mszał Rzymski św. Piusa V w niedzielę po oktawie Bożego Narodzenia pierwotnie zawiera Ewangelię o powrocie św. Rodziny z Egiptu (natomiast wprowadzone przez papieża Innocentego XIII w 1721 r. święto Najświętszego Imienia Jezus - z Ewangelią ze święta Obrzezania Pańskiego czyli oktawy Bożego Narodzenia - miało swoje miejsce w kalendarzu liturgicznym w drugą niedzielę po Objawieniu Pańskim). W wyniku reformy mszału ten fragment według św. Mateusza 2, 19-23 niestety został usunięty z porządku czytań, a wart jest uwagi. 

A gdy Herod umarł, oto anioł Pana ukazał się we śnie Józefowi w Egipcie;

I powiedział: Wstań, weź dziecko oraz jego matkę i idź do ziemi izraelskiej. Umarli bowiem ci, którzy czyhali na życie dziecka.

Wstał więc, wziął dziecko oraz jego matkę i przybył do ziemi izraelskiej.

Lecz gdy usłyszał, że Archelaus króluje w Judei w miejsce Heroda, swego ojca, bał się tam iść. Ale będąc napomniany przez Boga we śnie, odszedł w strony Galilei.

A przyszedłszy, mieszkał w mieście zwanym Nazaret, aby się wypełniło to, co zostało powiedziane przez proroków: Będzie nazwany Nazarejczykiem.



τελευτησαντος δε του ηρωδου ιδου αγγελος κυριου κατ οναρ φαινεται τω ιωσηφ εν αιγυπτω


λεγων εγερθεις παραλαβε το παιδιον και την μητερα αυτου και πορευου εις γην ισραηλ τεθνηκασιν γαρ οι ζητουντες την ψυχην του παιδιου


ο δε εγερθεις παρελαβεν το παιδιον και την μητερα αυτου και ηλθεν εις γην ισραηλ


ακουσας δε οτι αρχελαος βασιλευει επι της ιουδαιας αντι ηρωδου του πατρος αυτου εφοβηθη εκει απελθειν χρηματισθεις δε κατ οναρ ανεχωρησεν εις τα μερη της γαλιλαιας


και ελθων κατωκησεν εις πολιν λεγομενην ναζαρετ ναζαρεθ οπως πληρωθη το ρηθεν δια των προφητων οτι ναζωραιος κληθησεται



Defuncto autem Herode, ecce angelus Domini apparuit in somnis Joseph in Aegypto, dicens : Surge, et accipe puerum, et matrem ejus, et vade in terram Israel : defuncti sunt enim qui qurebant animam pueri.

Qui consurgens, accepit puerum, et matrem ejus, et venit in terram Israel.

Audiens autem quod Archelaus regnaret in Juda pro Herode patre suo, timuit illo ire : et admonitus in somnis, secessit in partes Galilaeae.

Et veniens habitavit in civitate quae vocatur Nazareth : ut adimpleretur quod dictum est per prophetas : Quoniam Nazaraeus vocabitur.


Historia Heroda - zwanego przez niektórych "wielkim" w odróżnieniu od innych władców żydowskich o tym samym imieniu - jest znamienna z wielu powodów. Nie przypadkowo zasłużył sobie na odpowiednie miejsce w historii. Jego imię wywodzi się z greckiego słowa heros - bohater. Z pochodzenia był Idumejczykiem, który swoją karierę polityczną rozpoczął jako tetrarcha na służbie dynastii Hasmoneuszy sprawującej władzę w Palestynie w wyniku tzw. powstania Machabeuszy. Wskutek konfliktu wewnątrz dynastii, po przejęciu władzy przez Antigonosa, który dążył do uniezależnienia państwa żydowskiego od Rzymu, Herod wraz z rodziną musiał uciekać do słynnej twierdzy Masada, a następnie udał się do Rzymu. Tam dzięki protekcji jednego z trzech współwładców, Marka Antoniusza, został mu przyznany tytuł "stowarzyszonego króla i przyjaciela ludu Rzymskiego" (rex socius et amicus populi Romani). Z pomocą wojsk rzymskich powrócił w 37 roku a.n.Ch. do Palestyny i objął władzę w Jerozolimie. Jego pochodzenie idumejskie ma o tyle znaczenie, że Idumea, kraina położona na południe od Judei, dopiero pod koniec II wieku a.Ch.n. została podbita przez żydowskiego władcę z dynastii Hasmoneuszy i zmuszona do przyjęcia religii żydowskiej. Równocześnie tenże władca, Jan Hirkanos, wziął sobie żonę Idumejkę, co świadczy jednak o przyjaźni, zażyłości i wspólnocie kulturowo-religijnej. Tak więc z całą pewnością Herod nie był kimś obcym dla Judejczyków i dynastii hasmonejskiej, ani oni nie byli obcymi dla niego. Nie ma więc podstaw do twierdzenia, jakoby jego czarny charakter był specyficznie idumejski, a nie judejski. Na pewno był człowiekiem, który kochał władzę i był gotów na układ z Rzymianami. Równocześnie miał podstawy do lęku o swoją władzę, głównie z powodu wrogów wewnętrznych, których nigdy nie brakowało, a co wynikało zarówno z różnorodności politycznej jak też z okrutnych metod dochodzenia do władzy i jej sprawowania, zresztą stosowanych powszechnie, przez różne strony walki o władzę. O szczególnym okrucieństwie Heroda świadczy fakt, że po ośmiu latach małżeństwa skazał na śmierć swoją żonę. Pod koniec życia był prawdopodobnie tym, z którego inicjatywy trybunał rzymski w roku 7 a.Ch.n. skazał na śmierć także ich wspólnych synów (Aleksander i Arystobulos) z oskarżenia o zdradę. Podobny los spotkał jego syna z pierwszego małżeństwa, Antipatrosa, skazanego na karę śmierci krótko przez śmiercią samego schorowanego Heroda. Józef Flawiusz (De bello, I 659) podaje jeszcze jedną znamienną okoliczność. Krótko przed swoją śmiercią schorowany Herodes kazał zebrać i uwięzić mężczyzn z najwybitniejszych rodów żydowskich w hipodromie w Jerycho i następnie przemówił: Wiem, że moja śmierć będzie dla żydów okazją do radosnego świętowania. Jednak mam władzę urządzić sobie wspaniały pogrzeb. Żołnierze mają otoczyć tych uwięzionych mężów i mają ich zabić w momencie mojej śmierci, żeby każda rodzina w Judei płakała z powodu mojej śmierci. 

Jak odmawiać różaniec?


Wątpliwość jest słuszna i ważna. Widać, że zwykły wierny ma więcej przynajmniej wyczucia i zdrowego rozsądku niż władze "bractwa" (chodzi oczywiście o FSSPX, mimo że jest też wiele innych bractw, także kapłańskich) i wielu innych duchownych i teologów. 

Zacytowana wersja modlitwy fatimskiej dodawanej w różańcu jest rzeczywiście fałszywa zarówno źródłowo jak też teologicznie.

Oficjalny - dostępny w internecie - wybór dokumentów wydanych przez sanktuarium w Fatimie zawiera w kilku miejscach ową modlitwę w oryginale portugalskim:







Wszystkie te wersje są ze sobą niemal całkowicie zgodne. Poprawne tłumaczenie na polski brzmi:

O mój Jezu, przebacz nam, wybaw nas od ognia piekielnego i prowadź wszystkie dusze do nieba, głównie te, które tego najbardziej potrzebują. 

Tłumaczenie łacińskie powinno brzmieć:

O mi Iesu, indulge nobis, libera nos ab igne inferni, duc omnes animas ad coelum, praecipue hoc magis aegentes. 

Jest to wersja poprawna teologicznie. Chodzi o wybawienie w znaczeniu uratowania od piekła grożącego tym, którzy umierają w grzechu ciężkim. Nie jest to więc modlitwa za dusze w czyśćcu, lecz za wszystkich żyjących. Także prośba o Boże prowadzenie jest poprawna. Oczywiście każdy człowiek potrzebuje Bożego prowadzenia do nieba. Z ludzkiej perspektywy są ludzie słabsi, którzy tego prowadzenia bardziej potrzebują. Kto należy do nich, to wie tylko sam Pan Bóg, aczkolwiek można pewne oznaki także po ludzku zauważyć. 

Natomiast w protokole przesłuchania wizjonerów z 27 września 1917 roku znajduje się wersja nieco inna, jakby teologicznie poprawiona:


Tłumaczenie brzmi:

O mój Jezu, przebacz nam, wybaw nas od ognia piekielnego i wypuść dusze z czyśćca, głównie te najbardziej zapomniane. 

Ta wersja nie jest poprawiona, lecz popsuta. 

Jak traktować encykliki papieskie?


Otrzymałem zapytanie owszem słuszne, ale odzwierciedlające obecnie zamieszanie:


Temat już był poruszany. Chodzi o tzw. cenzury teologiczne, czyli stopnie pewności teologicznej, i tym samym stopnie i rodzaje obowiązywalności danego nauczania, oraz w końcu posłuszeństwa wobec danego nauczania. 

Po pierwsze, nie ma w Kościele określenia obowiązywalności według gatunku dokumentu. Owszem, nazwy gatunków - jak konstytucje dogmatyczne, konstytucje apostolskie, bulle, encykliki, dekrety itd. - mają znaczenie zwyczajowe, wskazujące w pewnym stopniu na obowiązywalność. Jednak nie wynika z tego, jakoby każde zdanie np. z konstytucji dogmatycznej miało rangę wyższą i nadrzędną niż każde zdanie np. z encykliki. Innymi słowy: gatunek danego dokumentu wskazuje owszem na jego charakter i rangę pod względem teologiczno-magisterialnym, jednak nie oznacza rangi i obowiązywalności każdego poszczególnego zdania. Jeśli np. w encyklice, która sama w sobie jest co do gatunku dokumentem niższej rangi, cytowana jest definicja dogmatyczna (czyli nieomylna, zdefiniowana prawda wiary), to owo zdanie ma rangę i obowiązywalność wyższą niż zdanie z jakiejś konstytucji dogmatycznej, które samo w sobie nie ma rangi nieomylności. 

Po drugie, obecnie zwykle zapomina się, jaki jest zakres i charakter Magisterium Kościoła i jego nieomylności. Nieomylne jest tylko nauczanie prawd wiary pochodzących z Bożego Objawienia, nawet jeśli nie zostało (jeszcze) zdefiniowane dogmatycznie. Wszystko, co wychodzi poza zakres Bożego Objawienia i prawd nieodłącznie powiązanych (jak np. prawa logiki czy zasady epistemologiczne), nie jest nieomylne pod względem ściśle teologicznym. 

Obecnie mamy problem tego rodzaju, że w dokumentach pod względem deklarowanego gatunku magisterialnych mamy do czynienia z tezami, które są przynajmniej otwarte na negację dotychczasowego nauczania Magisterium Kościoła, a nawet elementarnych prawd wiary. Sprawa jest jednak dość prosta: katolika obowiązuje wyznanie zdefiniowane przez sobory powszechne czyli Magisterium uroczyste (tzw. nadzwyczajne). Z nowszych dokumentów kościelnych obowiązuje tylko to, co jest zgodne z tym wyznaniem wiary. 

Co do kwestij moralnych jest trudność tego rodzaju, że właściwie nie ma definicyj dogmatycznych w tej dziedzinie, a jest jedynie Magisterium zwyczajne. Jednak także to Magisterium jest nieomylne, o ile jest zawarte w Bożym Objawieniu bądź z niego wywnioskowane, i tym samym stałe i spójne z prawdami wiary. 

Tak więc np. jeśli jakaś encyklika dopuściłaby antykoncepcję, aborcję, rozwody, homosexualizm itp., to takie nauczanie oczywiście nie obowiązuje katolika, raczej katolik jest zobowiązany się temu sprzeciwić, jako że coś takiego jest sprzeczne ze stałym nauczaniem Kościoła poprzez wieki oraz z Bożym Objawieniem.

Przy tej okazji jeszcze jedno wyjaśnienie. Otóż często słyszy się wyrażenie "ex cathedra" (zresztą zwykle niestety z fałszywym akcentem, nawet z ust duchownych i teologów) w sensie zarówno potocznym jak też niby teologicznym. W sensie technicznym orzeczenie ex cathedra oznacza nauczanie z wyraźnym i dosłownym powołaniem się na autorytet Stolicy św. Piotra czyli papieski w znaczeniu urzędu następcy św. Piotra. Nie wystarczy zaznaczenie na zakończenie dokumentu, że został on sporządzony czy podpisany w Watykanie. O nie wystarczy też, by papież przemawiał akurat siedząc przy ołtarzu Katedry św. Piotra (które to miejsce widnieje obecnie jako zbezczeszczone przez ustawienie novusordowej deski do prasowania czyli niby ołtarza modernistycznego). 

Spotkanie

Ewangelia z niedzieli w Oktawie Bożego Narodzenia (Łk 2, 22-38) dotyczy wydarzenia, które ma swoje osobne święto 2 lutego, mianowicie "Oczyszczenia Najświętszej Mariji Panny" (In Purificatione Beatae Mariae Virginis), w Novus Ordo zwane Ofiarowaniem Pana Jezusa w świątyni, oprócz folklorystycznej nazwy "Matki Bożej Gromnicznej". W liturgii greckiej jest to święto Ὑπαπάντη czyli "Spotkanie", co ma szczególne znaczenie teologiczne. Historycznie jest to jedno z najstarszych świąt chrześcijańskich, jako że jest poświadczone w Jerozolimie już w IV wieku, co oczywiście ma związek z miejscem opisanego wydarzenia. W liturgii rzymskiej natomiast bardziej pierwotne wydaje się umieszczenie tej Ewangelii w kontekście Bożego Narodzenia, czyli w związku z tajemnicą Wcielenia Syna Bożego. 


Dni oczyszczenia oznaczają okres, po którym niewiasta po urodzeniu dziecka mogła powrócić do pełnego, osobistego uczestniczenia w kulcie publicznym Starego Testamentu. Nie oznacza to, jakoby urodzenie dziecka czyniło są nieczystą. Należy raczej mówić o "niezdolności" w tym znaczeniu, że szczęśliwy poród wymagał spełnienia także aktu religijnego w znaczeniu kultu publicznego, żeby nowi rodzice, czyli niewiasta wraz z mężem czyli ojcem dziecka, mogli na nowo zostać w pełni włączeni do wspólnoty religijnej. Brak aktu religijnego, czyli odniesienia naturalnego faktu narodzin dziecka do Boga, czynił nieczystym w znaczeniu religijnym. W tym znaczeniu złożenie ofiary przepisanej przez prawo Mojżeszowe (Kpł 12,2-4) oczyszczało ich. 

W przypadku Mariji i Józefa była to ofiara wymagana od ubogich, czyli zastępcza ("normalną" ofiarą był baranek i gołąbek, por. Kpł 12,8). Wszak byli młodym małżeństwem bez dorobku majątkowego i widocznie też bez majątku odziedziczonego, mimo że pochodzili z królewskiego rodu Dawida, który wówczas obejmował zresztą szerokie pokrewieństwo. Ta okoliczność ukazuje uniżenie Syna Bożego, który stał się Człowiekiem, w kontraście do ówczesnych wyobrażeń i oczekiwań. Równocześnie zaznaczona jest w ten sposób powszechność Zbawienia, które przynosi: przyszedł w ubogiej rodzinie, takiej, jaką była i jest większość rodzin ludzkich, zarówno wtedy jak i w całych dziejach ludzkości. Syn Boży wchodzi więc do Swojej świątyni, czy raczej do jej pierwowzoru, jako ubogi, jako jeden z wielu, jako jeden z tych, którzy nie mają wiele do ofiarowania oprócz tego, co wyraża każda autentyczna ofiara - oprócz Siebie. 

Józef i Marija przynieśli kapłanowi dwa gołębie. Byli jednymi z wielu ubogich, którzy przychodzili do świątyni. Widocznie niczym nie zwrócili na siebie uwagi kapłanów, widocznie żaden z kapłanów ani faryzeuszy nie zauważył u nich niczego nadzwyczajnego. Zwróciły jednak na nich uwagę dwie inne osoby i to obojga płci, aczkolwiek niezależne od siebie, w pewnym sensie nawet do siebie niepodobne. 

O Symeonie nie wiemy z Ewangelii prawie nic, a równocześnie bardzo wiele: że był sprawiedliwy, bogobojny, że oczekiwał Zbawiciela i że Duch Święty go oświecał i prowadził. Sprawiedliwość jako przymiot człowieka (ανθρωπος δικαιος ) oznacza w Starym Testamencie to, co w Kościele rozumiemy jako świętość człowieka. W języku biblijnym tylko Bóg jest święty, a człowiek może być tylko sprawiedliwy w tym znaczeniu, że wypełnia prawo Boże. Bogobojność (ευλαβης) jest tym, co w Kościele nazywamy jednym z darów Ducha Świętego: dar bojaźni Bożej, czyli oddawanie Bogu należnej Jemu czci, oddanie się Jego woli i wypełnianie jej. Jest to więc coś o wiele więcej niż strach przed karą za grzechy. Tutaj chodzi o uległość i respekt powodowany uznaniem wszechmocy i dobroci Boga. Oczekiwanie "pociechy Izraela" (προσδεχομενος παρακλησιν του ισραηλ) odnosi się oczywiście do nadzieji mesjańskiej nauczanej przez proroków. Polskie tłumaczenie "pociecha" jest bardzo ułomne. Greckie słowo nie ma nic wspólnego z pocieszaniem w potocznym sensie, lecz oznacza "bycie przywołanym na pomoc", zwłaszcza w funkcji obrońcy i adwokata. Chodzi więc o wysłuchanie  modlitw i błagań o nadejście Królestwa Bożego, o którym mówili prorocy. Obecność Ducha Świętego u Symeona (πνευμα αγιον ην επ αυτον) jest również przymiotem prorockim, nawiązującym wręcz do obietnicy właściwej Mesjaszowi (Łk 4,18: πνευμα κυριου επ εμε). Nie ma natomiast w Ewangelii wzmianki o tym, jakoby Symeon był starcem. Tak wniosek można - aczkolwiek nie koniecznie - wysnuwać jedynie z jego słów, które Ewangelista podaje. Słynny tzw. kantyk Symeona Nunc dimittis, poświadczony w oficjalnej modlitwie Kościoła (tzw. oficjum) od IV wieku, sugeruje raczej podeszły wiek, choć to nie jest istotne dla treści. Istotne jest ujrzenie zbawienia zapowiedzianego przez proroków. 

Widzenie przez Symeona zbawienia w nowonarodzonym Dzieciątku przyniesionym do świątyni jest czymś niewytłumaczalnym inaczej jak tylko przez oświecenie za sprawą Ducha Świętego. Równocześnie nie ma wątpliwości, że ów człowiek zasłużył sobie na to spotkanie i to poznanie, które napełnia go radością i pokojem. Wielkość tęsknoty i oczekiwania Symeona polega nie tylko na wierze w obietnice dane przez proroków. Jego pragnienie ujrzenia Mesjasza nie wynika z żądzy ciekawości. Skoro był w stanie rozpoznać Zbawienie w Dziecięciu przyniesionym przez Józefa i Mariję, to musiał być wolny nie tylko od pospolitych oczekiwań, lecz także od własnych wyobrażeń. 

Słowa Symeona ujęte w tzw. kantyku w formie poetyckiej są modlitwą uwielbienia Boga i jakby pożegnania z doczesnością. Ujrzenie zbawienia Bożego w postaci Dzieciątka Jezus spełnia jego tęsknotę i oczekiwania, choć przypuszczalnie nie różniły się one od tych, które były wówczas powszechne. Na szczególny charakter i motyw wiary i nadziei Symeona, która doznała spełnienia wskazują słowa o "objawieniu (dla) narodów" czyli dla pogan. Polskie tłumaczenie jest tutaj fałszujące niestety, gdyż ani oryginał, ani tłumaczenie łacińskie nie mówi nic o oświeceniu, lecz o świetle ku odkryciu/ ujawnieniu (φως εις αποκαλυψιν εθνων, lumen ad revelationem gentium). Tym światłem jest zbawienie obecne w Jezusie. To światło ma odkryć narodom czyli poganom to, co było przed nimi zakryte, skoro nie znali prawdziwego Boga, który się objawił Izraelowi. Na drugim miejsce owo zbawienie w Jezusie jest opisane przez Symeona jako "chwała" ludu Bożego, którym jest Izrael. Użyte przez Ewangelistę słowo greckie δοξα jest wieloznaczne. Nie jest wcale oczywiste, że chodzi tutaj o chlubę Izraela w znaczeniu powodu do dumy z tego, że ten naród z siebie wydał Mesjasza. Chodzi o to samo światło-zbawienie, które jest objawieniem dla pogan, ale oczywiście także dla Izraela. Te dwa pojęcia - apokalypsis i doxa - odpowiadają sobie i są ściśle powiązane. Doxa oznacza w języku biblijnym zwykle uwielbienie Boga, oddawanie Jemu czci przez ludzi, nie uwielbienie czy chwałę, która przysługuje ludziom. To Bóg-Mesjasz ma być uwielbiony przez Izrael, a nie być okazją czy powodem dla okazywania uwielbienia Izraelowi. Potwierdza to werset następny (33), który mówi, że Józef i Marija dziwili się tym, co Symeon powiedział o Jezusie: to Jezus jest objawieniem i chwałą, zarówno dla pogan jak też dla Izraela. 

Symeon spotyka więc nie tylko Jezusa, lecz także Józefa i Mariję. Ewangelista mówi, że Symeon im "błogosławił", dosłownie "mówił im dobrze" (ευλογησεν αυτους), co można przetłumaczyć też, że im gratulował i życzył dobrze. W szczególny sposób zwrócił się do Mariji, co jest znaczące, prorocze wielorako. Zapewne oznacza to osobną i niepodzielną rolę Matki Jezusa, skoro Józef nie jest objęty tymi słowami. Czyżby Symeon przewidywał, iż Józef nie dożyje przeszycia mieczem Jej duszy? A może chodzi jedynie o jedyne w swoim rodzaju cierpienie Mariji, które będzie tylko Jej udziałem, bez udziału Józefa? W każdym razie pojawia się mowa o "odkryciu" czyli ujawnieniu względnie objawieniu (οπως αν αποκαλυφθωσιν... διαλογισμοι): w zapowiedzianym przebiciu duszy Mariji nastąpi zarazem ujawnienie zamysłów ludzkich, czyli tego, co jest skryte w sercach w znaczeniu biblijnym, czyli we wnętrzu każdej osoby. To ujawnienie wynika z tego, że Jezus jest ustanowiony "na upadek i powstanie" (κειται εις πτωσιν και αναστασιν) wielu w Izraelu i na znak, któremu się sprzeciwiają (εις σημειον αντιλεγομενον). Symeon zapowiada więc spotkanie ludzi z Izraelem i nie tylko, także z poganami, choć oczywiście w dalszej kolejności. 

O wiele więcej Ewangelista podaje nam o Annie, którą nazywa - o dziwo - prorokinią (προφητις), równocześnie jednak nie podając ani jednego jej słowa. Nie wiemy, na czym konkretnie polegało jej prorokowanie. Przypuszczalnie św. Łukasz przywołuje tytuł i zarazem opinię, jaką Anna się cieszyła ówcześnie. Być może zawarł treść tego tytułu w podanych liczbach: wiek 84 lat składa się z liczby 7, która oznacza pełnię, doskonałość, pomnożonej przez liczbę pokoleń Izraela czyli 12. O jej ojcu, Fanuelu, nic Ewangelista nie podaje. Widocznie był to ktoś znany czy wręcz słynny ówcześnie, skoro wiadomo było, że pochodził z pokolenia Aszera. Znamienne jest być może to, że na terenie należącym do tego pokolenia znajduje się słynna góra Karmel związana z działalnością Eliasza, uważanego wówczas za największego z proroków. Życie Anny opisane pokrótce przez Ewangelistę rzeczywiście ma charakter wybitnie kontemplacyjny. Wcześnie owdowiała i widocznie bezdzietna, poświęciła się modlitwie, postom i służbie w świątyni. Nie jest podane, na czym ta służba konkretnie polegała. Należy mieć na uwadze, że świątynię jerozolimską stanowił nie tylko sam przybytek z ołtarzem, gdzie sprawowano ofiary, lecz cały komplex świątynny z dziedzińcami, gdzie, jak wiemy, odbywał się nawet handel (J 2,13-25). Ani Anna, ani inne niewiasty oczywiście nie miały wstępu do dziedzińca najbliższego Przybytkowi. "Prorokini" mogła więc przebywać tylko w dalszych dziedzińcach, gdzie oddawała się modlitwie i prawdopodobnie spełniała też posługi porządkowe, które zapewne też były konieczne. Żyła prawdopodobnie z jałmużny, jak każda bezdzietna wdowa, której małżonek nie zostawił odpowiedniego majątku. Właśnie to życie żebraczo-kontemplacyjne było widocznie podstawą prorokowania, z którego słynęła, i to jakby w linii działalności samego proroka Eliasza. Jej skrajnie ubogie i bezdomne życie - skoro służyła w świątyni także nocą - musiało być potężnym znakiem oczekiwania Mesjasza dla wszystkich, którzy pielgrzymowali do świątyni, a byli to izraelczycy z całej Palestyny i też z diaspory. W tym znaczeniu była zapewne sławna, co stanowiło poważne wyzwanie duchowe i okazję do najbardziej subtelnych pokus szatańskich. Mimo tego zachowała wolność serca, skoro była zdolna rozpoznać Mesjasza w Dzieciątku Mariji i Józefa. 

Spotkanie Mariji i Józefa wraz z Dzieciątkiem w świątyni jerozolimskiej jest wielorakie i szczególnie bogate w treść. Nieprzypadkowo bohaterami są Symeon i Anna, jakby przedstawiciele zarówno Izraela jak też całego rodzaju ludzkiego. W pewnym sensie uosobiają zarówno religię starotestamentalną jak też to w religiach pogańskich, co jest prawe, jako że wynika ze szczerego szukania Boga, które jest obecne w całych dziejach ludzkości, w każdej kulturze i w każdym narodzie. Uosobiają każdego człowieka tzw. religijnego, czy raczej to, co jest w człowieku - poniekąd w każdym - religijne, szukające Boga i zbawienia przekraczającego doczesność. Oczywiście taki człowiek jest prowadzony przez Ducha Świętego, a Duch Święty chce i usiłuje wszak każdego prowadzić. Człowiek prowadzony przez Ducha Świętego nie zamyka się w tzw. opinii publicznej, nawet jeśli jest ona panująca i niby pobożna. Co sprawiło, że Symeon i Anna rozpoznali w Jezusie niesionego w ramionach Józefa i Mariji Tego, którego oczekiwał cały Izrael od zarania swych dziejów? Czyż nie było to wręcz szaleństwem?

Owszem, to było szaleństwo. Szaleńcem był w tym znaczeniu Symeon, gdy wierzył, że za życia ujrzy Mesjasza. Szalona była Anna, gdy modlitwą, postem i sprzątaniem w świątyni oddała się oczekiwaniu na Mesjasza Izraela mimo nieszczęścia w małżeństwie, ubóstwa i podeszłego wieku. Miała powody, żeby zająć się sobą, swoim utrzymaniem. Być może była na tyle ładna, a na pewno była na tyle szlachetna, że mogła ubiegać się o drugiego małżonka. Szaleństwo Symeona i Anny polegało na tym, że nie zadowalali się ani doczesnością, ani pospolitymi wyobrażeniami o politycznym Mesjaszu. Skoro Symeon uwielbia objawienie Mesjasza poganom, to z całą pewnością nie wierzył w Jego polityczną misję tak jak ją rozumieli przywódcy Izraela. Gdy Anna uwielbia Boga na widok Jezusa i opowiada o Nim wszystkim oczekującym wyzwolenia Jerozolimy, to naraża się na uznanie jej za pomyloną. Ludzie chcieli i oczekiwali przywódcę politycznego i zbrojnego wodza, a tu im Anna opowiada o niemowlęciu, które ma im rzekomo przynieść wolność. Jednak to nie oni doświadczyli spełnienia nadziei, lecz Symeon i Anna, ale nie tylko tych dwoje. Starcie nadziei pospolitej z rzeczywistym Chrystusem było stale bolesne, aż po Krzyż i opuszczenie przez najbliższych uczniów i przyjaciół, z wyjątkiem Matki, kilku niewiast i Jana. 

To było pierwsze publiczne ukazanie się Zbawiciela i to w centrum życia Izraela, zarówno religijnym jak i politycznym. Poznali Go i przyjęli nie kapłani i władcy, lecz bliżej nieznany i prawdopodobnie sędziwy wyznawca religii Mojżeszowej oraz uboga, bezdomna wdowa. To w nich działał i to ich prowadził Duch Jahwe, który był się objawił Abrahamowi i Mojżeszowi. To oni poznali Mesjasza nie według pospolitych oczekiwań, lecz według wyczucia wiary sercem czystym i pokornym wobec prawdy, która zawsze przerasta ludzkie oczekiwania. To Symeon i Anna stanowili prawdziwą elitę Izraela, której dane było przywitać Jezusa w tym, co jest Ojcowe. Na wskroś ludzkie pragnienie ujrzenia Mesjasza, które trzymało Symeona przy życiu, było równocześnie darem łaski, który doprowadził starca do spełnienia. A spełnienie to nie było tylko osobiste, lecz było spełnieniem tęsknoty każdego ludzkiego serca za Zbawieniem. Akurat Anna uosabia wyraźnie fakt, że ta tęsknota nie jest biernym oczekiwaniem, mimo - po ludzku sądząc - nieszczęśliwego życia. To ona służyła Bogu dniami i nocami modlitwą i postem, i zapewne też pokornym służeniem bliźnim, i taką właśnie postać miała jej tęsknota i jej oczekiwanie jako uosobienie każdej prawdziwej nadziei każdego czystego i szlachetnego serca. W znaczeniu w Symeonie i Annie rozpoznała i przywitała Zbawiciela cała ludzkość, każdy człowiek, który szczerze pragnie i oczekuje spełnienia obietnic Bożych. 

Czy Chrystus zjednoczył się z każdym?


Te zdania są oczywiście niejasne. Jednak po pierwsze mają podstawy w tradycyjnej teologii katolickiej, zwłaszcza u Ojców Kościoła, a po drugie same w sobie nie są heretyckie, choć faktycznie mogą być heretycko wykorzystywane. 

Chodzi konkretnie o tzw. mechaniczne względnie fizyczne zbawienie: skoro Syn Boży stał się Człowiekiem, czyli przybrał ludzką naturę, i też umarł dla zbawienia wszystkich ludzi, to nie jest istotne i konieczne świadome i dobrowolne przyjęcie tego zbawienia przez wiarę. To jest oczywiście herezja. 

Kościół jest katolicki czy powszechny?

(miniatura w temacie "Mater Ecclesia" z rękopisu paschalnego Exsultet, źródło tutaj)


Pytanie nasuwa się w związku z używanym powszechnie niestety błędnym tłumaczeniem słów wyznania wiary w wersji zarówno tzw. Składu Apostolskiego (Symbolum Apostolicum) jak też mszalnego Credo według Soboru Nicejsko-Konstantynopolitańskiego. 

Sprawa jest dość prosta. Źródłowe słowo greckie katholike (καθολικη) oznacza o wiele więcej niż powszechność. Dowodem na to jest choćby fakt, że łacińskie jego tłumaczenie nie brzmi universalis, co by mniej więcej odpowiadało polskiemu słowu "powszechny", lecz rzymskie wyznanie wiary od początku przejęło greckie słowo catholica. Ma to oczywiście głębokie powody teologiczne. 

Katechizm Kościoła Katolickiego posługuje się wprawdzie fałszywym tłumaczeniem catholica jako powszechny (utożsamiając z pojęciem universalis), jednak prawidłowo podaje właściwą treść tego pojęcia:


W łacińskim oryginale:


Tak więc:

- Pierwotnym i właściwym znaczeniem katholike, catholica jest pełnia i całościowość prawdy i środków Zbawienia. 

- Dopiero wtórnym i pochodnym, wynikającym z powyższego znaczeniem jest powszechność w znaczeniu obejmowania całego świata czyli całej ludzkości, czyli że Kościół Chrystusowy jest religią objawioną na wszystkich ludzi, nie tylko dla Żydów czy Europejczyków.

Ma to istotne znaczenie zarówno w odniesieniu do istoty i tożsamości Kościoła, jak dla jego misyjności oraz modnego obecnie tzw. ekumenizmu (czy raczej ekumaniactwa). 

To ostatnie zjawisko jest właśnie próbą zastąpienia religii katolickiej przez pseudoreligię ekumaniacką, której podstawą, istotą i naturą jest negacja pełni prawdy i środków Zbawienia w Kościele jednym, świętym, katolickim i apostolskim. 

W tłumaczeniu słowa catholica jako "powszechny" mamy więc do czynienia z podstępnym zamachem na świadomość wiary Polaków (oraz wszystkich posługujących się językiem polskim w kwestiach wiary). A zaczął się on niestety już na długo przed reformami Vaticanum II, mianowicie już w pierwszych tłumaczeniach textów liturgicznych na język polski, co miało miejsce za czasów masońskiego reżimu piłsudczykowskiego.


Post scriptum

Wskazano mi na cytat ze św. Cyryla Jerozolimskiego, Catechesis XVIII, 23 (Patrologia Graeca 33, 1044):


Owszem tutaj wyjaśnienie "katolike" na pierwszym miejscu mówi o rozpowszechnieniu geograficznym, ale jest też mowa o powszechnym i bezbłędnym nauczaniu skierowanym do wszystkich ludzi. Należy mieć na uwadze kontext. Cyryl odnosi się do herezyj. Nie ma wcale w zamiarze wykładać ani eklezjologii, ani pełnego, systematycznego pojęcie katolickości. Jeden cytat nie wystarczy żeby zredukować pojęcie do "universalis". 

Czy opłatek przed świętami ma sens?

Polska jest chyba jedynym krajem na świecie, gdzie do zwyczajów wigilijnych należy tzw. opłatek, czyli płatek chleba tego samego rodzaju co hostie używane do Mszy św. Dzielenie się opłatkiem wraz z życzeniami jest pięknym zwyczajem o głębokiej wymowie i potencjalnym znaczeniu, choć w praktyce pozostaje niestety tylko świątecznym symbolem bez znaczącego wpływu na codzienność. 

W ostatnich dekadach rozpowszechnił się tzw. opłatek w zakładach pracy, szkołach, parafiach już w okresie adwentu, czyli przed pierwotnym i właściwym miejscem i czasem, czyli przed wigilia i poza wieczerzą wigilijną, która jest zwyczajem religijno-rodzinnym. Jest to nawiązanie do zwyczaju w krajach tzw. zachodnich, we większości protestanckich, gdzie adwent jako okres pokutny nie istnieje, a ograniczony jest do bazarów bożonarodzeniowych, pieczenia pierników i kupowania prezentów pod choinkę. Przyozdobione choinki ustawiane są już w adwencie na długo przed Bożym Narodzeniem. Odpowiednio urządza się spotkania "bożonarodzeniowe" w adwencie, a w Polsce te spotkania przyjęły formę "opłatków", czyli wraz ze zwyczajem dzielenia się opłatkiem przejętym z rytuału rodzinnego. Są tu więc dwa zasadnicze problemy:

- świętowanie wigilii nad długo przed właściwym dniem i to w pierwszeństwie przed wigilią w rodzinie,

- zatarcie, a właściwie nawet zatracenie charakteru oraz istoty adwentu jako czasu upamiętniającego okres oczekiwania przez ludzkość i naród wybrany przyjścia Zbawiciela, z czego wynika charakter pokutny i wezwania na nawrócenia, zgodnie z treścią liturgii adwentowej, gdzie główną postacią jest św. Jan Chrzciciel. 

Tak więc szczególnie haniebne i skandaliczne jest urządzanie opłatka przed świętami w ramach instytucji kościelnych i ogólnie wśród katolików. Oznacza to deprecjonowanie znaczenia i pierwszeństwa rodziny, a także zafałszowanie i zdradę właściwego, katolickiego charakteru i powagi okresu adwentu. 

Nie ma natomiast zastrzeżeń co do urządzania tzw. opłatka po świętach, czyli jakby w rozwinięciu i rozszerzeniu tego skądinąd pięknego zwyczaju na społeczności dalsze, wtórne względem rodziny. 

Czy w Kościele jest pełnia prawdy?


 
Słuszne pytanie i szczególnie aktualne. 

Po pierwsze, należy zwrócić uwagę na właściwą treść słów w Ewangelii św. Janowej 16,13. Otóż Pan Jezus mówi dość wyraźnie o zesłaniu Ducha Świętego na Apostołów w dniu Pięćdziesiątnicy. Ten Duch po pierwsze oświecił Apostołów do głoszenia Ewangelii, a po drugie towarzyszy Kościołowi o prowadzi go poprzez wieki. Oznacza to, że nie może być choćby najmniejszej sprzeczności z tym, czego nauczali Apostołowie. Nie jest możliwa w Kościele żadna nowość, która byłaby niezgodna z Bożym Objawieniem podanym przez Apostołów czy to w Piśmie św. czy w pozabiblijnej Tradycji Kościoła. Dlatego fałszują już nawet treść słowa Pana Jezusa ci, którzy swoje pomysły - sprzeczne z odwiecznym nauczaniem Kościoła - usiłują podawać jako prowadzenie przez Ducha Świętego. 

Po drugie, ta zasada jest zawarta przymiotach Kościoła wyznawanych w Credo: jeden, święty, katolicki (nie: "powszechny"), apostolski. Jeśli ktoś chce wprowadzić do Kościoła coś, co jest sprzeczne z tym, czego Kościół nauczał począwszy od Apostołów - jak chociażby błogosławienie par homosexualnych - to nie jest w jedności z Kościołem katolickim, lecz próbuje założyć własną antykatolicką sektę pod szyldem Kościoła katolickiego. 

Po trzecie, to diabelskie przedsięwzięcie jedynie pozornie ma jakieś oparcie w cytowanej konstytucji "Dei Verbum". Należy wziąć pod uwagę całość fragmentu z kontextem i to w oryginale, nie w zafałszowanym tłumaczeniu:



Poprawne tłumaczenie:

Nauczanie przeto apostolskie, które w szczególny sposób wyrażone jest w księgach natchnionych, miało być zachowane w ciągłym następstwie aż do spełnienia czasów.

Stąd Apostołowie, przekazując to, co sami otrzymali, napominają wiernych, by trzymali się tradycji, które poznali czy to przez naukę ustną, czy też przez list (por. 2 Tes 2,15), i aby staczali bój o wiarę raz na zawsze sobie przekazaną (por. Jd 3). A co przez Apostołów jest przekazane, obejmuje wszystko to, co przyczynia się do prowadzenia świętego życia przez Lud Boży i pomnożenia w nim wiary, i tak Kościół w swej nauce, w swym życiu i kulcie uwiecznia i przekazuje wszystkim pokoleniom to wszystko, czym on jest, to wszystko, w co wierzy.

Tradycja ta, wywodząca się od Apostołów, postępuje w Kościele pod opieką Ducha Świętego: wzrasta bowiem pojmowanie tak rzeczy, jak słów przekazywanych, już to dzięki kontemplacji oraz dociekaniu wiernych, którzy je rozważają w sercu swoim (por. Łk 2,19 i 51), już to dzięki wewnętrznemu rozumieniu spraw duchowych, których doświadczają, już to dzięki głoszeniu tych, którzy wraz z sukcesją biskupstwa otrzymali niezawodny charyzmat prawdy. Albowiem Kościół z biegiem wieków dąży ciągle do pełni prawdy Bożej, aż wypełnią się w nim słowa Boże.

Wypowiedzi Ojców świętych świadczą o życiodajnej obecności tej Tradycji, której bogactwa przelewają się w działalność i życie wierzącego i modlącego się Kościoła. Dzięki tej samej Tradycji Kościół rozpoznaje cały kanon Ksiąg świętych, a i samo Pismo św. dzięki niej głębiej jest rozumiane i nieustannie w czyn wprowadzane; tak więc Bóg, który niegdyś przemówił, rozmawia bez przerwy z Oblubienicą swego Syna umiłowanego, a Duch Święty, przez którego żywy głos Ewangelii rozbrzmiewa w Kościele, a przez Kościół w świecie, wprowadza wiernych we wszelką prawdę oraz sprawia, że słowo Chrystusowe obficie w nich mieszka (por. Kol 3,16).


Rzetelna lektura tych słów nie pozostawia wątpliwości, iż próby używania ich dla poparcia wprowadzania nowości sprzecznych z Tradycją Kościoła, są kłamstwem i oszustwem.

Można by oczywiście przytoczyć wiele innych dowodów w temacie. Niezawodnym źródłem jest przede wszystkim słynne Commonitorium św. Wincentego z Lerynu, a także wszystkie tradycyjne podręczniki dogmatyki katolickiej, które łatwo znaleźć choćby w internetach. Wartościowe są także przemyślenia i zasady podane przez kardynała J. H. Newman'a. Także o nim sporo można znaleźć w internetach. 

Podsumowując:

- Pełnia prawdy w znaczeniu Bożego Objawienia została raz na zawsze dana Apostołom, którzy przekazali ją Kościołowi zarówno w nauczaniu ustnym jak też w Piśmie św. Ta prawda jest niezmienna i niepomnażalna. 

- Niepełne i rozwojowe może być jedynie zrozumienie tej prawdy, czyli poszczególnych prawd wiary. Na tym właśnie polega prowadzenie przez Ducha Świętego: On wprowadza w prawdę Bożego Objawienia raz na zawsze daną, z całą pewnością nie objawia czegoś nowego, co by było sprzeczne z Bożym Objawieniem przekazanym przez Apostołów a nauczanym przez Kościół poprzez wieki. 

Czy jestem kapłanem Archidiecezji Wiedeńskiej?



Pytanie jest oczywiście retoryczne, gdyż w nagłówku bloga jest odpowiedź od lat, która się nie zmieniła i nie sądzę, by się miała zmienić. I oczywiście nie jestem z tych co, kłamią, dla jakiegokolwiek celu.

Pytanie jest jednak o tyle zasadne, że widocznie nadal są ludzie, którzy bardziej wierzą internetowym - i nie tylko - hejterom. Ostatnio wskazano mi kilkakrotnie na komercyjną stronkę pewnego osobnika, o którym już w 2017 r. pisałem przy sposobności na pejsbuku jako o osobie podszywającej się pod katolicyzm. Nie trudno więc zgadnąć, że jego plucie jest dość prymitywną zemstą za napisanie prawdy o nim, której on oczywiście nawet nie próbował podważyć. 

Zaczęło się od mojej krytyki paraokultystycznych bzdetów publikowanych przez T. Klibengajtisa (w czym zresztą nie jest oryginalny):

https://teologkatolicki.blogspot.com/2021/04/co-moga-anioowie.html

Potem na pejsbuku tak pisałem:

I wygląda na to, że sprawdza się diagnoza odnośnie parodystyczno-pamfleciarskiej stronki:

https://wobronietradycjiiwiary.wordpress.com/kontakt/

Robiona jest przez niejakiego doktora czynnego na fakultecie "uniwersytetu technicznego" (brrrr... paskudny i absurdalny pruski wynalazek) w Dreźnie. Jego szefem i protektorem jest skrajny modernista, specjalista od Hegla i "unowocześniania" Kościoła, począwszy od celibatu, aż do cudzołożników i homosiów.

http://www.thueringer-allgemeine.de/.../Theologe-Albert...

Sam doktor - po studiach teologii na KUL-u oraz doktoracie z filologii klasycznej w W-wie - specjalizuje się w tzw. idealiźmie niemieckim, naginając do niego Ojców Kościoła i to, co uważa za teologię. Propaguje tzw. panenteizm, czyli mniemanie, że Pan Bóg jest obecny we wszystkich stworzeniach. Skoro tak, to zapewne także w szatanie i demonach, których Pan Doktor zaleca rzekomo zwalczać przez odmawianie autoexorcyzmu...

Zasłużył się także m. in. zgłębianiem chociażby idola skrajnych modernistów Teilhard'a de Chardin'a. Jak to wszystko pasuje...

W swoim dorobku ma serię książek o sakramentach. Nie miałem jeszcze sposobności się z nimi zapoznać. Ciekawe czy w nich również propaguje autochrzest, autobierzmowanie, autospowiedź itd. ...



Istotnym składnikiem stronki była i jest oczywiście płatność:




Owa stronka już nie istnieje na wordpress. Osobnik zmienił też nazwę i szatę graficzną stronki, zresztą również i jeszcze bardziej komercyjnej, zapewne by zatrzeć ślady swojej uprzedniej działalności, a przy okazji pluć na mnie, który widocznie dokonał demaskacji. Potwierdzają to komentarze czytelników na pejsbuku:




Do powyższego wpisu na pejsbuku dołączyłem był materiał dowodowy:




Także dowody z jego zainteresowań i dorobku "naukowego":






Więcej o mistrzu i protektorze tegoż osobnika można się dowiedzieć także z internetów:


Akademicka kariera osobnika jednak widocznie się nie powiodła, skoro obecnie zarabia jako tłumacz:



Myślę, że te fakty są wymowne. Także to, że boli go demaskacja, podczas gdy usilnie stara się zdobyć sławę - i zarobek - jako rzekomo tradycyjny katolik. 

Na koniec odniosę się do jego tez na mój temat. 

1. Osobnik myli przynależność hierarchiczną (tzw. inkardynacja) z rezydowaniem i miejscem posługiwania, co świadczy o zupełnej ignorancji prawa kościelnego. 

2. O zupełnej ignorancji świadczy także sugerowanie, jakoby moim właściwym posługiwaniem miało być duszpasterstwo w języku polskim. 

3. O poziomie intelektualnym i moralnym osobnika świadczy także powoływanie się na anonimową oszczerczą stronkę na pejsbuku, która już kilka lat temu zawiesiła swoją działalność po tym, gdy wszcząłem kroki prawne przeciw jej twórcom. Niestety stan prawny póki co jest taki, że nie ma możliwości skutecznego dochodzenia swoich praw względem pejsbuka, który de facto kryje przestępców. Natomiast ktoś trzeźwo dysponujący inteligencją na poziomie choćby przeciętnym i zapoznający się z ową stronką nie jest w stanie traktować jej poważnie, po pierwsze z powodu anonimowości jej autorów, po drugie z powodu anonimowości zarzutów, po trzecie z powodu ogólnikowości i absurdalności zarzutów. Zaś osobnik Klibengajtis grzeszy przy tym stronniczością, gdyż zupełnie pomija moje stanowisko wobec tych zarzutów. 

4. Osobnik nie zadał sobie nawet trudu co do najprostszej chronologii, pisząc fałszywie o mojej "pielgrzymce" jako kapłan z Polski do Monachium, następnie do Wiednia wraz z opuszczeniem zakonu. 

Dla tych, którzy jeszcze nie wiedzą, wyjaśniam: Formację duchowną rozpocząłem w zgromadzeniu werbistów (Societas Verbi Divini) w Polsce, gdzie przeszedłem pomyślnie przez nowicjat i pierwsze dwa lata studiów seminaryjnych (tzw. filozofia). Następnie zostałem przez przełożonych skierowany na dalsze studia w ramach zgromadzenia do domu misyjnego St. Gabriel koło Wiednia. To skierowanie nastąpiło na zaproszenie przełożonego prowincjalnego SVD w Austrii oraz na moje zgłoszenie chęci skorzystania z tego zaproszenia. Po półtora roku studiów w St. Gabriel poprosiłem o pozwolenie na opuszczenie SVD, żeby kontynuować studia na Uniwersytecie Wiedeńskim oraz formację w seminarium Archidiecezji Wiedeńskiej. Powodem były skrajne nadużycia liturgiczne oraz ewidentne herezje głoszone w St. Gabriel, wraz z wymaganiem ode mnie przyjmowania Komunii dołapnej. Jako alumn seminarium wiedeńskiego mogłem w spokoju ukończyć studia oraz przyjąć święcenia wyższe wraz z inkardynacją. Do Monachium udałem się w roku 2002 dla ukończenia studiów doktoranckich. Następnie posługiwałem tam w duszpasterstwie parafialnym, pracowałem nad habilitacją oraz prowadziłem seminaria na uniwersytecie w Monachium oraz wykłady w seminarium zakonnym w Austrii. 

5. Tego samego zakłamanego i podłego pokroju jest, gdy osobnik nazywa kardynała Müller‘a skrajnym modernistą i tchórzem. 

Na koniec osobnik podejmuje pozór relatywizacji swojego oszczerczego plucia: 


Człowiek ma widocznie problem ze sobą przede wszystkim natury moralnej. Aczkolwiek widocznie go nie zauważa i chyba nie chce zauważyć.