Datki można wpłacać na numer konta (IBAN):
94 1020 4274 0000 1102 0067 1784
Odpowiadam w oparciu o Tradycję, Pismo św. oraz dokumenty Magisterium Kościoła. Nazywam się Dariusz Józef Olewiński. Jestem kapłanem Archidiecezji Wiedeńskiej. Tytuł doktora teologii przyznano mi na Uniwersytecie w Monachium na podstawie pracy doktorskiej przyjętej przez późniejszego Prefekta Kongregacji Doktryny Wiary, kard. Gerharda L. Müllera oraz examen rigorosum z oceną "summa cum laude". Od 2005 r. prowadziłem seminaria na uniwersytecie w Monachium oraz wykłady w seminarium duchownym.
Łk 24, 13-35
Wydaje się, że w tym opisie św. Łukaszowym jest więcej zagadek niż odpowiedzi, i to właśnie w istotnych sprawach. Dlaczego uczniowie wpierw nie rozpoznali Pana Jezusa? Co było w tym “łamaniu chleba”, że ono spowodowało rozpoznanie? Co więcej: jak to możliwe, że uczniowie pozwolili przygodnemu człowiekowi zarzucać sobie nierozumność, a potem nawet zaprosili go w gościnę?
Ewangelie ukazują nam postawę, zachowanie i postępowanie Jezusa Chrystusa, a także reakcje i zachowanie ludzi – jako dobre wzory i jako złe przykłady. Postawa tych dwóch jest typowa dla uczniów: oni byli pod wrażeniem wydarzeń, choć ich nie rozumieli. Przed Męką Mistrza byli pełni nadziei, jak zresztą wielu pobożnych ziomków. Tym bardziej byli wstrząśnięci i rozczarowani. Być może wracali do swoich domów, uważając sprawę Jezusa za zakończoną. A może szli z wieścią do krewnych czy przyjaciół. Nie wiemy, co powodowało “uwięzienie” ich oczu wobec postaci Zmartwychwstałego. Komentatorzy biorą pod uwagę zarówno zmieniony wygląd Zmartwychwstałego, jak też duchową ślepotę uczniów. Pewne jest, że Pan Jezus wpierw nie dał się im poznać. Chciał ich stopniowo doprowadzić do poznania, najpierw przez przypomnienie i wyjaśnienia Pisma. To pouczenie, dość twarde zresztą, nie spowodowało u nich obrazy, niechęci, urazy, lecz wręcz przeciwnie – uznanie, sympatię i przywiązanie do tajemniczego podróżnego.
Kluczowe stało się Jego zachowanie przy stole. Było to postępowanie ojca rodziny, który jako głowa i chlebodawca odmawiał modlitwę i podawał chleb. Nie ma to bezpośredniego związku z Ostatnią Wieczerzą. Nic nie wskazuje na to, jakoby chodziło tutaj o sakrament Eucharystii. Pan Jezus chciał, żeby uczniowie Go poznali w sytuacji i geście, który znali z lat chodzenia z Nim. Zapewne wiele razy wcześniej jadali z Nim, gdy On podawał im chleb jak to czynią ojcowie rodzin. Musiało być w tym coś specyficznego, niepowtarzalnego i właściwego tylko dla Jezusa. To musiało być tak wyraźne, że spowodowało w nich wiarę, że On żyje, bo oto jest z nimi.
Jakiś czas temu, akurat w niedzielę wielkanocną odwiedziłem przyjaciela ciężko chorego w klinice, po mocnej dawce chemioterapii i przeszczepie szpiku. Bardzo cierpiał, zarówno fizycznie jak też duchowo. Był to dorosły człowiek z Iranu, który kilka lat temu przyjął Chrzest św. Opowiedział mi, że był u niego kapelan szpitalny z Komunią św. i że on mógł przyjąć Najświętszy Sakrament pod postacią chleba, mimo że od tygodni nie może nawet pić i tym bardziej przyjmować do ust pokarmu. Zapytał mnie: “jak to jest możliwe?"
Wielokrotnie rozmawialiśmy wcześniej o sprawach wiary. Próbowałem mu wyjaśnić między innymi tajemnicę Eucharystii. Co niedzielę przyjmował Komunię św., na ile to można zewnętrznie ocenić, z wiarą i pobożnością. Teraz w sytuacji cierpienia widocznie dane mu było poznać na nowo wielkość tej tajemnicy Obecności. Nie wiem, czy i na ile zrozumiał nasze filozoficzno-teologiczne pojęcia, choć jest człowiekiem wykształconym. Pewne jest, że doznał zdziwienia, chyba nawet zaskoczenia. Stało się to dzięki temu, że pragnął przyjąć Komunię św. mimo tego, że wiedział, iż nie może przyjmować żadnego zwykłego pokarmu. Mówił mi też o swojej niepewności, czy przeżyje, czy przeszczep się powiódł. Wyczułem też lęk, zresztą zupełnie zrozumiały. Jest jednak pewne, że Pan Jezus dał mu znak Swojej obecności. Że pokazał mu wręcz namacalnie, iż w Komunii św. przyjmuje nie opłatek, lecz Obecność, która poucza, pociesza, ukazuje dobroć i daje poznać prawdę.
Pan Bóg każdego prowadzi na ten sposób, że jakby dołącza do jego drogi. To nie jest towarzyszenie, lecz prowadzenie, poczynając od wyjaśniania prawd i faktów, czyli od zmiany myślenia, od jego korygowania. To jest prowadzenie ojcowskie, czyli o wiele więcej niż nauczycielskie, aczkolwiek wymagające, posługujące się także karceniem. Człowiek może się obrazić na prawdę, ale wtedy zamyka się na nią i nie dochodzi do poznania. Cechą człowieka otwartego na prawdę jest wdzięczność za nią, nawet jeśli jest wymagająca i podważa przeświadczenie o własnej wspaniałości i nieomylności. Cechuje go też zachłanność na prawdę, czyli jej pragnienie niezależnie od tego, jakie ma konsekwencje. A konsekwencją prawdy jest zawsze wracanie do źródeł nadziei oraz dzielenie się prawdą. Prawda powoduje zawsze spotkanie się ludzi dobrej woli. Tylko człowiek zły obraża się na prawdę, choćby nawet odruchowo.
Zmartwychwstałego poznać może tylko człowiek otwarty na prawdę, zwłaszcza o sobie samym, o swoim braku w rozumowaniu, o swojej ograniczoności. Zdruzgotanie własnych przyziemnych nadziei i wyobrażeń jest konieczne dla poznania Jego takim, jakim jest. On żyje właśnie jako taki, nie inny.
Ten frazes ma dość dokładnie 20 lat, gdyż zyskał popularność dzięki ogłoszeniu śmierci Jana Pawła II przez ówczesnego argentyńskiego arcybiskupa Leonardo Sandri, wówczas substytuta w Sekretariacie Stanu:
Teraz go użył kardynał Kevin Farrell, pochodzący z Irlandii, obecnie w funkcji kamerlinga Świętego Kościoła Rzymskiego, czyli sprawującego rządy w państwie watykańskim w okresie vacatio sedis:
Wygląda na to, że ten frazes jest rdzennie wojtyliański. Na pewno pasuje do "poetyckiego" stylu papieża Polaka, który dość często jest nie tylko wieloznaczny, lecz nawet absurdalny (jak np. "oczyszczenie pamięci" w związku z rokiem jubileuszowym 2000), a w tym wypadku nawet wręcz heretycki. Wszak w każdym katechiźmie katolickim można przeczytać, że jest pięć rzeczy ostatecznych: śmierć, sąd, niebo, piekło, czyściec. Frazes jest heretycki także wtedy, gdy przez "dom Ojca" rozumie się niebo, bowiem nigdy nie ma pewności, że dana osoba trafiła do nieba, chyba że zostanie ogłoszona jako święta czyli kanonizowana. Zaś kanonizację musi poprzedzić proces kanoniczny, który nawet w bardzo opiłowanej wersji z całą pewnością nie może zostać przeprowadzony już w dniu śmierci danej osoby.