Dominikanie stali się w ostatnich latach w Polsce słynni nie tylko dzięki takim osobom jak Adam Szustak (więcej o nim tutaj). Afera, której bohaterem jest ich były współbrat Paweł Maliński, w międzyczasie prawomocnie skazany na 3 lata więzienia za nadużycia sexualne w kontekście zależności pseudoreligijnej, wstrząsnęła renomą tego zakonu i była owszem szeroko podawana i komentowana. Sprytnym zabiegiem przełożony prowincjalny powołał komisję do zbadania sprawy, która już po kilku miesiącach pracy wydała "raport", mający świadczyć o transparencji i celujący w odbudowanie wiarygodności. Nie przypadkowe było powołanie na stanowisko szefa tej komisji znanego szeroko publicysty i dziennikarza Tomasza Terlikowskiego, co miało zapewne służyć temuż celowi. Równocześnie jednak nadal brakuje głębszych refleksyj, sięgających do źródła i korzeni skandalu, a w międzyczasie sprawę uważa się za zakończoną i przeznaczoną do lamusa historii.
Ów raport mimo szumnego ogłoszenia i pozornej solidności jest dość chaotyczny i płytki, mimo skądinąd słusznego podziału na części - faktograficzną, teologiczną, psychologiczną i socjologiczną. Przytaczane świadectwa służą jedynie jako potwierdzenie snutych opowieści czy rozważań, bez porządku chronologicznego i tematycznego. Oczywiście dobrze, że w ogóle cytowane są świadectwa czyli fragmenty przesłuchań. Jednak podane jest to w taki sposób, jakby czytelnik nie miał być zdolny do samodzielnej oceny ich treści i wysnucia własnych reflexyj czy wniosków. Tym niemniej można się dowiedzieć sporo ciekawostek, choć szereg istotnych kwestij już na poziomie faktów nie zostało rozwiniętych. Zamiast narzuconego pośpiechu lepiej było poświęcić nieco więcej czasu i wysiłku na opracowanie solidnego dokumentu sprawy. A może tego właśnie chciano uniknąć? Może chciano rzucić publiczności coś takiego, by zaspokoić powierzchowną ciekawość i zabezpieczyć się przed głębszymi pytaniami?
Zaangażowanie w sprawę takich osób jak Tomasz Terlikowski bynajmniej nie daje gwarancji rzetelności. Wręcz przeciwnie. Jego działalność wykazuje regularnie dwie główne cechy: zgodność z trendem popularności oraz unikanie głębszych poszukiwań i pytań, nawet kosztem zwykłej solidności informowania.
Tyle uwag wstępnych. Nie będę referował ani analizował szczegółowo tegoż raportu. Zainteresowany czytelnik może sam zapoznać się z jego treścią, ogólnie dostępną w internecie. Podzielę się jedynie kilkoma reflexjami, które powinny pomóc w namyśle.
Otóż po pierwsze zakrawa wręcz na szyderstwo historii, że Paweł Maliński, bohater skandalu, w którym się mówi wprost o sekcie hodowanej przez lata u dominikanów, nie tylko był dominikaninem, lecz nawet założycielem tzw. "dominikańskiego centrum informacji o nowych ruchach religijnych i sektach" w Poznaniu i Wrocławiu, a także przez wiele lat mieszkał i działał w warszawskim klasztorze, gdzie znajduje się obecnie chyba już tylko jedyne takowe "dominikańskie centrum". Ta okoliczność staje się bardziej zrozumiała w świetle wystąpień jego obecnych kierujących (widocznych na fotografii tytułowej).
Zacznijmy od sprawy Malińskiego. Jak podają świadectwa zacytowane w "raporcie" komisji Terlikowskiego, Maliński miał w zakonie opinię "niegroźnego wariata". Z jednej strony miał zdolności intelektualne raczej poniżej poziomu przeciętnego w zakonie (miał problemy już z pracą magisterską, a doktorat o kwestionowanym poziomie zrobił dzięki protekcji, co hańbi jego promotora, również dominikanina). Z drugiej strony był lubianym kaznodzieją, o czym świadczy fakt, że jego msze słynęły z pokaźnej frekwencji. Ta ostatnia okoliczność stanowiła zapewne główny argument na korzyść Malińskiego nawet wtedy, gdy niektórzy współbracia zgłaszali swoje zastrzeżenia co do jego działalności przełożonym, zwłaszcza prowincjałowi o. Maciejowi Zięba (†2020). Widocznie był generalnie lubiany przez współbraci, w pewnej mierze nawet podziwiany z powodu swojej popularności wśród młodzieży. Z całą pewnością Maliński odznacza się inteligencją praktyczną, czyli sprytem w obchodzeniu się z ludźmi, w manipulowaniu nimi i w radzeniu sobie z trudnościami. W rezultacie te czynniki przysłoniły wszelkie, choćby poważne zastrzeżenia, zwłaszcza co do praktykowanej w jego sekcie "modlitwy ciałem", czyli uprawiania lubieżności pod pretextem pseudoreligijnym. Szczególnie o. Maciej Zięba, który był prowincjałem w latach 1998-2006, odznaczał się przychylnością dla niego, nawet pewną trudną do zrozumienia zażyłością. Równocześnie fakt, że Zięba został wybrany prowincjałem, choć był znany z alkoholizmu, świadczy dość haniebnie o stanie duchowym i umysłowym tego zakonu, zwłaszcza w Polsce.
W życiu duchowym, zwłaszcza duchownych, istotną rolę odgrywa formacja intelektualna, czyli filozoficzno-teologiczna. Jest ona podstawą, aczkolwiek oczywiście nie może zastąpić żywej wiary i szczerej pobożności, czyli autentycznej modlitwy. Nie wiem, jak konkretnie wyglądają studia u dominikanów w Polsce. Oczywiste są natomiast ich efekty, a to zarówno u Malińskiego, jak też u jego przełożonych, z o. Ziębą na czele, a także u takich aktualnych gwiazdorów internetu i modernistycznej ambony jak Adam Szustak (więcej tutaj) i jego medialni kolesie jak Tomasz Nowak (więcej tutaj), Paweł Gużyński, Maciej Biskup itp. Krótko mówiąc: poziom katastrofalny. Jak wykazuje raport komisji Terlikowskiego, zarówno Zięba jak też jego następcy w urzędzie prowincjała nie wykazali zdolności do prawnie prawidłowego zabrania się za sprawę Malińskiego, nie wszczęli procedury kanoniczno-prawnej, a ograniczyli się do dekretów dyscyplinarnych, co potem dziwiło nawet generała zakonu dominikanów. A tłumaczą się teraz swoją nieznajomością prawa kanonicznego, tudzież złym doradztwem prawno-kanonicznym, co świadczy już o braku kompetencji choćby ludzkiej w sprawowaniu urzędu.
Jeszcze gorzej jest z kompetencją teologiczną. Jej brak jest szczególnie jaskrawy u Malińskiego, ale także u innych aktualnych gwiazdorów jak Adam Szustak (por. link wyżej). Maliński posługiwał się szczątkami teologii, wziętymi zresztą od modernistów, budując na nich swoją ideologię pseudoduchową jako usprawiedliwienie dla swoich perwersyjnych praktyk. Jak to możliwe, że jego współbracia przez dziesiątki lat nie reagowali, a nawet widocznie nie zauważyli fałszywości tej zakłamanej ideologii? Ano właśnie dlatego, że sami nie myślą kategoriami zdrowej teologii katolickiej. A widać to także u obecnych szefów owego "dominikańskiego centrum".
Ich artykułowana wiedza teologiczna ogranicza się do Magisterium tzw. posoborowego, czyli dokumentów po V2 oraz do teologów - raczej pseudoteologów - modernistycznych. Widoczne jest to już w mętnej i w gruncie rzeczy zakłamanej definicji sekty, gdy ojcowie Broniek i Smolana skrzętnie unikają powiedzenia, że istotą sekty jest herezja (greckie "hairesis" oznacza dosłownie tyle co łacińskie "secta"), czyli odrzucanie przynajmniej jednej z prawd prawdziwej religii, jaką jest katolicyzm. Oni mieszają nie tylko różne aspekty w tej kwestii - teologiczny, psychologiczny, socjologiczny - lecz wprowadzają do teologii elementy fałszywej ideologii relatywistycznej, gdy do głównym znamion sekty zaliczają podział na "czarne i białe", czyli stosowanie logiki dwuwartościowej, czyli myślenie w kategoriach prawdy i fałszu, dobra i zła. Zgodnie z modnym relatywizmem i subiektywizmem, zarzucają "sektom" nierespektowanie szarości, czyli pomieszania prawdy i fałszu, dobra i zła. Zresztą mylą tę sprawę z fałszywym exkluzywizmem. Szczególnie T. Terlikowski za istotną cechę sekciarstwa uważa odróżnianie i separowanie się od świata zewnętrznego jako złego. Widocznie nie zna, nie rozumie, czy raczej odrzuca znaczną część Nowego Testamentu, zwłaszcza pisma św. Janowe, gdzie regularnie jest mowa o sprzeczności między prawdą Chrystusa i Jego uczniami, a światem. Odpowiada to zresztą ogólnemu widocznemu postępowaniu tego publicysty, który starannie dba o to, by być na fali aktualnych trendów kościelnych, społecznych i politycznych. Widocznie nie zauważa, że Kościół zawsze rozumiał siebie exkluzywistycznie, to znaczy jako jedyną prawdziwą religię, pochodzącą od Boga samego, który objawił się we Wcielonym Synu Bożym. Ten, kto neguje to Objawienie, wstydzi się exkluzywizmu i go odrzuca, gdy jest on niewygodny dla własnej praktyki życiowej.
W końcu sprawa ma też wymiar psychologiczny. Otóż każda wspólnota i społeczność, w której słabnie czy wręcz zamiera myślenie kategoriami teologii katolickiej, przechodzi w mentalność sekciarską, zwaną eufemistycznie "wspólnotowością", a mówiąc dosadnie poniekąd komunizmem. To dlatego właśnie przełożeni Malińskiego, mimo stwierdzenia jego ewidentnie niemoralnych, wręcz skandalicznych praktyk, przez dziesięciolecia nie zdobyli się na wszczęcie procesu kanonicznego zdążającego do wydalenia go z zakonu i stanu duchownego. Byli pod wrażeniem jego popularności, powodzenia jego kazań. Przy braku zdrowego myślenia teologicznego widzieli problem jedynie w emocjonalności kazań wraz z deficytem treści, a nie dostrzegali - może nawet nie chcieli dostrzec - gruntownej fałszywości. I oczywiście nie chcieli być zbyt surowi wobec swojego współbrata, do którego - jak wykazują świadectwa - czuli życzliwość i sympatię, przy zupełnym braku empatii dla ofiar Malińskiego, zarówno już skrzywdzonych jak też potencjalnie mogących stać się jego ofiarami.
Wynika to z mody na "wspólnotowość" zarówno wewnątrz zakonów jak też w duszpasterstwie, co jest niczym innym jak przeniesieniem wzorców protestanckich, iście sekciarskich do życia Kościoła. Oczywiście, od zawsze obecne jest w Kościele życie wspólnotowe w znaczeniu wspólnot zarówno lokalnych parafialnych, diecezjalnych, jak też zakonów i zgromadzeń (cenobityzm) działajacych według określonych zasad prawnych. Jednak nigdy nie było w Kościele tworzenia wspólnot parazakonnych czy raczej pseudozakonnych dla świeckich bez prawnie określonych zasad, czyli reguł i statutów. Naturalną wspólnotą dla świeckich jest rodzina i społeczność lokalna, na wyższym poziomie też państwo. W dziedzinie kościelnej zawsze było jedno nauczanie wiary i jedna liturgia dostępna dla wszystkich katolików, gdyż to wynika z natury i definicji religii jako kultu publicznego Kościoła. Nigdy nie było w Kościele jakichkolwiek zamkniętych czy dyskretnych "grup modlitewnych" z własnymi "rytuałami" dla wtajemniczonych. To jest wynalazek sekt protestanckich, zwłaszcza tzw. pentekostalnych, które powinne się właściwie nazywać ezoterycznymi. Przeniesienie tego typu praktyk do Kościoła jest sprzeczne z jego naturą, ustrojem, zasadami i Tradycją, i wcześniej czy później musi prowadzić do poważnych problemów tego typu jak skandal z Pawłem Malińskim, przy czym nie jest on jedynym tego typu przykładem.
Tego rodzaju mentalność wspólnotowa rujnuje od wewnątrz życie danego zakonu, już chociażby dlatego, że nieuchronnie wprowadza podziały wewnątrz klasztoru i zakonu, nawet jeśli dany klasztor czy zakon zostaje całkowicie przejęty przez takową sektę paraprotestancką. Wynika to z natury sekt, gdyż one regularnie łączą relatywizm z autorytaryzmem: zamiast prawd i norm obiektywnych, decydująca jest wola danej sekty, zwłaszcza w postaci jej przywódcy, nawet jeśli ów ma przy sobie jakieś grono doradców czy rodzaj "gwardii" przybocznej.
Widać to także na przykładzie głośnej ostatnio sprawy x. Łukasza Kadzińskiego, w którą - według prowadzącego aferę Pawła Kostowskiego - zaangażowani są owi dominikanie z "domikańskiego centrum", a także - a jakże - chętny do takich spraw Tomasz Terlikowski, zresztą od lat związany z pseudo"charyzmatycznym" ruchem "Emmanuel". Prawdopodobnie nikt z tych osób nie zająłby się problemem, gdyby nie było skrętu x. Kadzińskiego w kierunku liturgii tradycyjnej oraz politycznie ku Konfederacji. Istotne jest natomiast pochodzenie tej "wspólnoty" z ruchu "charyzmatycznego". Fakty, o których mówi Kostowski i inni skrzyknięci przez niego oskarżyciele, świadczą o tym, że ma ona więcej wspólnego z tymi korzeniam niż ze rdzenną Tradycją katolicką, mimo stopniowego przejścia czy przechodzenia ku tej ostatniej. To przechodzenie jest oczywiście dobre i chwalebne, choć stało się widocznie powodem do ataku (nie neguję istnienia słusznych podstaw krytyki, aczkolwiek póki co jest niewiele twardych, udowodnionych faktów). Z drugiej strony zakorzenienie w "charyzmatykach" zapewniało im wolność i bezprzeszkodowość ze strony hierarchii, choć powinno być dokładnie odwrotnie.
Jakie jest rozwiązanie tak zawikłanej sytuacji, zarówno we wspólnocie x. Kadzińskiego, jak też u dominikanów i innych strukturach kościelnych? Pośrednio już odpowiedziałem powyżej, więc teraz tylko podsumowując:
1. Powrót do zdrowej, katolickiej teologii, opartej na klasykach, zwłaszcza takich jak św. Tomasz z Akwinu, św. Jan od Krzyża itp.
2. Zdecydowane odrzucenie wzorców wziętych z protestantyzmu, gdyż w jego naturze zawarte jest sekciarstwo, które musi prowadzić do podobnych, a nawet gorszych problemów i skandali, których przykładami są Paweł Maliński, x. Łukasz Kadziński, x. Piotr Natanek. Ci ostatni wprawdzie deklarują i po części praktykują pewne zbliżenie do Tradycji Kościoła, jednak jest ono jedynie powierzchowne, o ile nie jedynie pozorne, dopóki nie nastąpi u nich całkowite podporządkowanie się obiektywnemu porządkowi Kościoła we wszystkich dziedzinach, czyli wiary, liturgii oraz hierarchiczności.
3. Powrót do tradycyjnej dyscypliny kościelnej zarówno w duszpasterstwie jak też w zakonach. Oznacza to wykluczenie wszelkich "wspólnot" praktykujących własne "modlitwy" czy "rytuały". Racją bytu grup czy wspólnot w ramach oficjalnych struktur Kościoła mogą być tylko specyficzne, specjalne zadania, a nie zaspokajanie specyficznych czy wręcz exkluzywnych potrzeb emocjonalnych czy pseudopobożnościowych. Gdyby dominikanie przestrzegali tradycyjnych konstytucyj zakonnych, to by nigdy nie doszło do skandalicznych praktyk Malińskiego. Gdyby w parafiach przestrzegano prostej zasady, że w Kościele modlitwa wspólnotowa może się odbywać wyłącznie według zatwierdzonych przez Kościół obrzędów - a nie według bełkotów i "modlitw" ezoterycznych sekt protestanckich - to by nie było podziałów w parafiach i też nigdy by nie mogły powstać wspólnoty tego typu jak ta prowadzona przez x. Natanka czy x. Kadzińskiego, przynajmniej w takiej postaci, jaka jest znana obecnie. Oczywiście nie należy z góry zakładać u nich złej woli. Oczywiste jest natomiast pomieszanie zarówno teologiczne, jak też dyscyplinarne i ogólnie mentalnościowe, z poważną domieszką mentalności typowej bardziej dla sekt protestanckich niż dla katolicyzmu. A winę za to ponoszą nie tylko oni sami, lecz hierarchia, który po pierwsze nie zapewniła im zdrowej formacji duchowej i intelektualnej, a po drugie - przez tolerowanie infiltracji przez sektę pseudocharyzmatyczną - nie uchroniła ich przed przejęciem mentalności sekciarskiej.
Czy wszyscy wyciągniemy odpowiednie konsekwencje, czas pokaże.