Zasady komentowania: bez anonimowych komentarzy

Mariologia na Vaticanum II


Temat jest oczywiście szerszy niż ramy niniejszego bloga. Widząc zamieszanie i potrzebę w temacie przedstawiam sprawę w skrócie w oparciu głównie o łatwo dostępne źródła:

Ralph Wiltgen SVD, Ren wpływa do Tybru (różne wydania, także po polsku)

Roberto de Mattei, Sobór Watykański II (różne wydania, także po polsku)


Pośród tzw. schematów, czyli dwunastu roboczych szkiców przyszłych dokumentów soborowych podanych do dyskusji i opracowania, znajdował się także schemat o Najświętszej Mariji Pannie. Było to wynikiem trwającej od drugiej połowy XIX w. - w związku z ogłoszonym w 1854 r. dogmatem o Niepokalanym Poczęciu -  dość intensywnej dyskusji teologicznej wokół takich tytułów mariologicznych jak Pośredniczka Łask oraz Współodkupicielka. Na międzynarodowych i też narodowych kongresach mariologicznych rozważano te kwestie, pisano także petycje do kolejnych papieży z prośbą o zdogmatyzowanie tychże tytułów. Częstą odpowiedzią wskazanie na konieczność zwołania soboru, który by się zajął tą sprawą. Tak więc można powiedzieć, że zamysł zwołania soboru powszechnego, który stał się dość konkretny już za pontyfikatu Piusa XI, był od początku związany był z tematyką mariologiczną, co naturalnie znalazło swój wyraz w dokumentach przygotowawczych czyli tzw. schematach. 


Urojony sobór czyli protestancko wypaczone sumienie M. Kapusty


 
Poproszono mnie o zajęcie się ponownie działalnością powyższego osobnika: 


Zacznijmy po kolei od wypowiedzi samego delikwenta. 


Kapusta deklaruje, że sumienie nie pozwala jemu i jego rodzinie na przyjęcie ikony Matki Bożej Nieustającej Pomocy z powodu nabożeństwa z tąże ikoną związanego, a które według Kapusty zawiera poważne błędy teologiczne. Kapusta opiera się na wywodach franciszkanina Celestyna Napiórkowskiego udającego mariologa, a będącego faktycznie skrajnym modernistą, który nawet nie ukrywa swojego podziwu dla herezjarchy Martina Luder'a (w książce o uprawianiu teologii). 


Tutaj Kapusta wymachuje Pismem św., soborem - przy czym ma na myśli wyłącznie Sobór Watykański II - oraz Magisterium Kościoła, które cytuje również jedynie w postaci przemielonej i pożutej przez Napiórkowskiego. Przy tej okazji Kapusta popełnia typowo ignorancki bełkot. Otóż według teologii katolickiej nie ma trzech "filarów" wiary, lecz są dwa zasadnicze źródła teologii: Tradycja i Pismo św. Magisterium Kościoła nie jest ani trzecim filarem, ani "szczytem" wiary, lecz ma funkcję jedynie służebną czyli podporządkowaną Tradycji i Pismu św., a to w ten sposób, że naucza, wyjaśnia i broni prawd zawartych w dwóch źródłach Bożego Objawienia czyli w Tradycji i Piśmie św. Widocznie Kapusta nie czytał nawet konstytucji "Dei Verbum" soboru, który tak uwielbia, a gdzie to jest dość wyraźnie napisane. Zamiast tego Kapusta albo uroił sobie Magisterium jako "szczyt" wiary, albo po prostu bezczelnie okłamuje odbiorców. 


Tutaj Kapusta atakuje tych, którzy krytycznie podchodzą do ostatniego soboru, udając przy tym wiernego katolika. Powtarza tutaj "mądrość" na poziomie teologii kuchennej o działaniu Ducha Świętego na soborze. Myli tutaj widocznie działanie Ducha Świętego z działaniem maszyny czy mechanizmu w maszynach, którymi są ludzie, tak jakby uczestnicy soboru byli bezwolnymi wykonawcami poleceń Ducha Świętego. Kapusta widocznie myli Boże Objawienie, które jest przekazane Kościołowi pod natchnieniem Ducha Świętego, z asystencją Ducha Świętego w Kościele, także w jego Magisterium, którym jest nauczanie soborów powszechnych. Asystencja tym się różni od natchnienia, że Duch Święty daje gwarancję nieomylności tylko wtedy, gdy chodzi o wynikające z Bożego Objawienia prawdy wiary i moralności, które są wyłaniane w badaniach źródłowych i dyskusjach soborowych, a ludzie nauczający zasadniczo mają możliwość także popełnienia błędów i sprzeniewierzenia się tym prawdom. Dlatego właśnie są sobory w historii Kościoła, które zostały uznane za heretyckie, niektóre dopiero po czasie. 

Ponadto istotne jest, że Kapusta popełnia tutaj zasadniczy błąd, mówiąc tak, jakby Sobór Watykański II był jedynym ważnym obecnie czy przynajmniej głównym soborem, jakby supersoborem. To gdzie był Duch Święty, gdy odbywały się poprzednie sobory, zwłaszcza Sobór Trydencki? A może Kapusta uważa, że Duch Święty zmienia zdanie albo się myli?


Tutaj Kapusta znów się pogrąża wykazując elementarną ignorancję teologiczną. Powtarzam: filarem Kościoła nie jest Magisterium Kościoła lecz Boże Objawienie, a zadaniem Magisterium jest jego zachowywanie i nauczanie. Nie wiem skąd Kapusta bierze swoją teoryjkę. Urojenie?
Sprawa jest istotna, ponieważ kryterium odróżnienia Magisterium od Niemagisterium jest właśnie związek i zgodność z Bożym Objawieniem. Innymi słowy: jeśli jakiś przedstawiciel hierarchii - czy to w pojedynkę czy wraz z jakimś zgromadzeniem biskupów, które chce być soborem - głosi coś, co jest sprzeczne z Bożym Objawieniem podawanym dotychczas czy to w Piśmie św. czy w Tradycji, to nie naucza jako Magisterium lecz jako Antymagisterium Kościoła, nawet jeśli piastuje jakiś wysoki urząd kościelny, nawet jeśli byłby to urząd papieski. Niechże sobie Kapusta poczyta solidne podręczniki dogmatyki katolickiej, a nie jakieś paraprotestanckie śmieci. To w protestantyźmie najważniejszym "filarem" jest to, co głosi aktualna władza czyli guru, którego władza jest absolutna i ważniejsza niż prawda. Natomiast w Kościele Chrystusowym także władza papieska i władza soborów jest zawsze ograniczona Bożym Objawieniem i to tym, którego nauczali poprzedni papieże i poprzednie sobory. Dlatego właśnie w Kościele nie obowiązują żadne nowości, nawet gdyby były głoszone uroczyście przez papieża czy sobór. Kościół nie jest sektą, gdzie obowiązuje wola aktualnej władzy, lecz władza musi być podporządkowana Bożemu Objawieniu przekazanemu przez Apostołów. 



Kapustowa "mądrość" sprowadza się do cytowania kłamliwych wypocin heretyka Napiórkowskiego, który jak przystało na heretyka miesza, kręci i oszukuje. Kwestią samych tytułów mariologicznych zajmę się później. "Argument" Napiórkowskiego-Kapusty sprowadza się do twierdzenia, jakoby sobór odrzucił owe "przesadne" i "błędne" tytuły Matki Najświętszej, a jest to po prostu kłamstwo, ponieważ nigdy na Vaticanum II nie było takiego głosowania, którego przedmiotem byłoby przyjęcie albo odrzucenie tychże tytułów. Tak więc Kapusta albo nie ma bladego pojęcia o faktycznym przebiegu soboru, albo bezczelnie kłamie i oszukuje swoich odbiorców. 


Te ignoranckie bzdety Kapusta powtarza maniakalnie według zasady Josefa Goebbels'a: kłamać trzeba często, bo zawsze coś w głowach osiądzie. Zauważmy na trzeźwo: Kościół od wieków dopuszczał nowennę do Matki Bożej Nieustającej Pomocy do publicznego odmawiania w świątyniach katolickich. Co więcej, dopuszczał i zalecał katolikom praktykowanie - szczególnie znienawidzonego przez Kapustę i innych heretyków - doskonałego nabożeństwa do Matki Bożej według nauczania św. Ludwika Marię Grignon de Montfort. Teraz oto przychodzi Kapusta podjudzony przez perfidnego heretyka Napiórkowskiego i ogłasza, że to jest "najeżone błędami" i że sobór to odrzucił. Czy on słyszy to, co mówi? Gdzie był Duch Święty poprzez wieki, skoro dopuszczał do użytku przez katolików nabożeństwa sprzeczne - jak uważa Kapusta - z Pismem św. i soborem? Przez wieki spał i obudził się dopiero na Vaticanum II?


Tutaj Kapusta głosi nie mniej ni więcej jak herezję koncyliaryzmu twierdząc, jakoby nauczanie soboru miało rangę wyższą niż nauczanie papieskie. Otóż nie. Według teologii katolickiej ranga danego nauczania zależy wprost od stopnia nieomylności, niezależnie od tego, czy jest głoszone przez samego papieża czy przez papieża wraz z soborem. Niechże sobie Kapusta poczyta nauczanie Soboru Watykańskiego I, czy choćby nawet "Lumen gentium" Soboru Watykańskiego II. 




Tutaj Kapusta kłamie co do treści abhortacji Pawła VI z 1974 r. "Marialis cultus". Oto parę fragmentów, których Kapusta albo nie zna albo nie chce znać, albo jedno i drugie:












Niech tyle wystarczy. Nie trudno zauważyć, że Kapusta w ślad za swoim mistrzem Napiórkowskim bezczelnie łże i oszukuje swoich odbiorców. Tutaj powtarza swoje protestanckie urojenia:



Uporczywie bredzi, jakoby Kościół wzywający pomocy Matki Bożej sprzeniewierzał się kultowi Bożemu:


Tak więc według Kapusty "oczyszczenie", którego miał dokonać sobór, polega na odrzuceniu wzywania i okazywania czci Mariji, i zastąpienie tego przez naśladowanie Jej cnót. Po pierwsze Kapusta tutaj znowu bezczelnie kłamie, a po drugie wyznaje nic innego jak protestantyzm, ponieważ to herezja protestancka redukuje "kult" Mariji do Jej naśladowania, czyli wyklucza Jej wstawiennictwo tak samo jak wstawiennictwo wszystkich świętych. Nie muszę chyba wykładać, że nie ma to nic wspólnego ani z nauczaniem Soboru Watykańskiego II, ani tym bardziej z tradycyjnym nauczaniem Kościoła. Kapusta nie jest też w stanie wskazać żadnego cytatu z dokumentów soborowych na rzecz swojej tezy i nawet tego nie próbuje. On ma więc albo patologiczne urojenia, albo jest nałogowym łgarzem. 



Idąc za swoim guru Napiórkowskim Kapusta atakuje wprost nowennę do Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Ciekawe, że nie atakuje też najstarszej znanej modlitwy marijnej Kościoła "Pod Twoją obronę", datowanej na III wiek, a rozpowszechnionej już w całym starożytnym chrześcijaństwie. Wszak ten sam zarzut dotyczy także tej modlitwy. Ten zarzut musieliby postawić encyklikom papieskim jak chociażby Leona XIII "Adiutricem populi":



Oczywiście Napiórkowskiemu i Kapuście łatwiej jest atakować rzeczoną nowennę jako relikt "przedsoborowości", a nie bardzo wypada obrzydzać całą Tradycję marijnej pobożności Kościoła, sięgającą od starożytności do współczesnego nauczania papieży. Ich myślenie sprowadza się do jednej i to iście protestanckiej tezy: Kościół popadł w błędną, sprzeczną z Biblią pobożność marijną, i to już w starożytności. Maskują to swoje myślenie atakiem na nowennę, w której rzeczywiście można znaleźć wyrażenia wymagające odpowiedniego wyjaśnienia, ale które z całą pewnością nie są sprzeczne ani z wiarą katolicką, ani z Pismem św. Argument Kapusty, jakoby to nabożeństwo było sprzeczne z Pismem św., jest po pierwsze gołosłowny, ponieważ nie ma w Piśmie św. nic takiego, a po drugie znów ujawnia jego protestancką mentalność, według której wszystko musi mieć dosłowne i bezpośrednie uzasadnienie w Biblii. Widać więc, że Kapusta w gruncie rzeczy jest protestanckim heretykiem, nie katolikiem, mimo że się za takiego formalnie podaje. 


Swoje protestanckie myślenie Kapusta imputuje biskupom zebranym na soborze, co jest oczywiście durne i fałszywe. Nigdy w teologii katolickiej nie było wymagane oparcie nauczania wyłącznie czy głównie na Piśmie św. Idąc za "logiką" Kapusty nie wolno było też ogłosić dogmatów marijnych o Niepokalanym Poczęciu i o Wniebowzięciu, bo o tym Pismo św. nic nie mówi. 


Teraz odezwał się "znawca" ikonografii i teologii ikon. Nie wiem, czy on zdaje sobie z tego sprawę, ale on twierdzi tutaj, że przynajmniej połowa ikonografii chrześcijańskiej, która sięga starożytności, jest "zła i nieodpowiednia". I to nie pod względem artystycznym, estetycznym, lecz ze względu na błędność teologiczną, gdyż te ikony rzekomo stawiają w centrum Mariję zamiast Jezusa. No cóż. Widocznie także Sobór Efeski (430) był głęboko w błędzie, skoro zajął się akurat tytułem Mariji jako Bożej Rodzicielki (Θεοτοκος), a nie godnością Jezusa Chrystusa. W głębokim błędzie są także tysiące sanktuariów marijnych po całym świecie, gdzie czci się Mariję nawet w o wiele gorszych estetycznie obrazach czy figurach niż ikona Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Lecz oto na arenę dziejów Kościoła i ludzkości wkracza potężny i dzielny Mikołaj Kapusta ze swoją heroiczną wolą "oczyszczenia" Kościoła z tego okropnego nabożeństwa, drażniącego jego protestanckie sumienie... 


Kapusta podnieca się też ogólnym atakiem Napiórkowskiego na praktykowane w Polsce nabożeństwa marijne, przyłączając się doń. Napiórkowski przyznaje się przy tym do swojej niewydolności intelektualnej, która mu nie pozwala zrozumieć nabożeństw marijnych sprawowanych przed wystawionym Najświętszym Sakramentem. A sprawa jest dość prosta. Otóż na przestrzeni wieków ukształtowała się praktyka sprawowania Mszy św. przed wystawionym Najświętszym Sakramentem wraz z odpowiednimi rubrykami. Powszechne było w całym Kościele także błogosławieństwo eucharystyczne dołączone czy to do sumy niedzielnej czy to do nieszporów niedzielnych. Analogicznie do tego rozwinęło się - chyba tylko w Polsce - połączenie nabożeństw marijnych (majowego i różańcowego w październiku) z wystawieniem Najśw. Sakramentu, co już nie ma uzasadnienia w księgach liturgicznych Kościoła, i o tyle słuszne są zastrzeżenia Napiórkowskiego. Zresztą akurat w Polsce jest więcej tego typu dziwności, które wynikają raczej z niechlujstwa duchownych (sięgającego widocznie nawet biskupów), jak chociażby głoszenie kazań podczas nabożeństwa Gorzkich Żali przed wystawionym Najświętszym Sakramentem. Liturgicznie prawidłowe byłoby oddzielenie zarówno kazań jak też modlitw marijnych od adoracji Najświętszego Sakramentu i nabożeństw eucharystycznych. Jednak nie ma to nic wspólnego ani z ostatnim soborem, ani z rzekomym "oczyszczeniem" pobożności marijnej, lecz wynika z tradycyjnych zasad liturgicznych Kościoła, które były łamane w Polsce już przed ostatnim soborem i nadal są łamane przez rzekomy relikt "przedsoborowia". 



Tutaj Kapusta znów popisuje się swoją haniebną ignorancją. Wspomniałem już o modlitwie "Pod Twoją obronę". Ponadto jest wiele świadectw pobożności marijnej u Ojców Kościoła i to nawet już u św. Justyna, św. Ireneusza, Orygenesa i Tertuliana. Św. Efrem - słynny i powszechnie poważany w całym Kościele za swoje piękne hymny liturgiczne - mówi już wprost i dosłownie o Mariji jako Pośredniczce (źródło). Głównym motywem jest u Ojców analogia między Ewą a Mariją: jak przez pierwszą wszedł w ludzkość grzech, tak przez drugą przyszła łaska czyli Zbawienie. A to jest nic innego jak rdzeń późniejszych tytułów Marijnych takich jak Pośredniczka łask wszelkich i Współodkupicielka. Aż tak wiele zdolności i wysiłku intelektualnego nie trzeba, żeby to pojąć. Ale konieczna jest choćby odrobina dobrej woli, a nie trwanie w absurdalnej i zakłamanej mentalności protestanckiej. 


Tutaj Kapusta nawołuje duchownych i świeckich do bojkotu nowenny do Matki Bożej Nieustającej Pomocy, bo ci, którzy ją stworzyli i dopuścili do używania w Kościele się według niego pomylili. Kapusta wie oczywiście lepiej niż papieże i biskupi całego świata, co jest zgodne z Pismem św. a co nie jest. Wieki całe Kościół musiał czekać na wielkiego oczyściciela w osobie Kapusty...



Kapusta jest jak zwykle mistrzem w sugestywnym ukazywaniu swojej ignorancji połączonej w wymachiwaniu Pismem św. W jego myśleniu widocznie się nie mieści fakt, że całe pokolenia teologów, Doktorów Kościoła, biskupów i papieży znało i zna Pismo św. przynajmniej nie gorzej niż Kapusta (i inni protestanci), a mimo tego zarówno promowały jak też dopuszczały do użytku zarówno teologicznego jak też pobożnościowego także tytuł Marijny "Współodkupicielki". Kapusta oczywiście nie śmierdzi żadną solidną książką teologiczną (jeno wypocinami heretyków), a nie trzeba daleko szukać:





Kapusta jest oczywiście mądrzejszy i lepiej potrafi czytać Pismo święte...

Dla swojego krętactwa znajduje oparcie w swoim guru Napiórkowskim:


Tutaj kłamstwo jest już subtelniejsze, ponieważ nie można zupełnie wmawiać ludziom czegoś, czego nie ma w "Lumen gentium", licząc na to, że nie potrafią bądź nie chce im się czytać. Tak więc Napiórkowski wymyślił istotne - według niego - rozróżnienie na określenie z jednej strony dogmatyczne, a z drugiej "pobożnościowe". Tak więc według Napiórkowskiego i Kapusty w pobożności sobór pozwala na błędne tytułowanie Mariji, a odrzuca je dogmatycznie. No cóż, ci panowie widocznie rzutują własną obłudę na sobór według zasady, że w pseudopobożnym bełkocie "charyzmatycznym" można sobie pozwolić na błędy nawet i skandaliczne, podczas gdy oficjalnie należy trzymać się doktryny. Natomiast w Kościele Chrystusowym obowiązuje słynna zasada "lex orandi lex credendi" czyli zgodność doktryny z modlitwą i pobożnością. 

Podsumowując:

To wystąpienie M. Kapusty jest typową dla niego mieszanką ignorancji teologicznej i herezji w dość gęstym sosie bezczelnej pewności siebie, niezmąconej choćby cieniem krytycznego podejścia do siebie i trzeźwego namysłu co do zwykłych faktów. Jego myślenie sprowadza się do wręcz prymitywnych i to iście protestanckich i paraprotestanckich zabobonów:
- wszystko musi mieć oparcie w Piśmie św. tak jak Kapusta i inni heretycy, zwłaszcza protestanccy je rozumieją,
- Kościół "przedsoborowy" poważnie błądził
- "sobór" czyli jedyny, najświętszy i największy supersobór Vaticanum II jest jedynym punktem odniesienia i to jedynie tak, jak Kapusta i jego heretyccy mistrzowie (typu Celestyn Napiórkowski) co "rozumieją" czy raczej przedstawiają, nawet jeśli niewiele ma to wspólnego z rzeczywistym brzmieniem dokumentów soborowych. 

Kwestią tematów i dyskusji mariologicznej zajmę się w osobnym wpisie, dla porządku. 

Na koniec odpowiadam na postawione na wstępie pytania przesłane przez jednego z P. T. Czytelników: 

1. Pytanie jest właściwie retoryczne. Adresatem kultu należnego Bogu jest zawsze tylko Bóg Trójjedyny. Jednak oddawanie czci - kultu w znaczeniu analogicznym - należne jest także Bożemu działaniu w dziele zarówno stworzenia jak też Zbawienia. Narzędziami a właściwie w odpowiednim sensie współpracownikami Boga są wybrani ludzie, a pośród nich jedyną i absolutnie wyjątkową rolę pełni Matka Zbawiciela Jezusa Chrystusa. Właśnie i tylko ze względu na tę rolę, która ma oczywiście także wymiar osobisty w Osobie Mariji - zasługuje Ona na cześć odpowiednią dla roli, jaką Bóg Jej powierzył w dziele Zbawienia i to zarówno historycznie jak też obecnie przez całe dzieje Kościoła aż do skończenia świata. Tak jak Bóg związał Swoje dzieło z Nią, tak nie jest możliwe uczestniczenie w rzeczywistość Zbawienia bez Niej, bez Jej roli we wspólnocie wiernych, która jest trwała i nie ma końca. 

2. Z jednej strony Marija należy do grona świętych w niebie, jednak równocześnie Jej ranga jest jedyna i wyjątkowa. Mówią o tym zwłaszcza dogmaty o Niepokalanym Poczęciu i o Wniebowzięciu. Tym samym Jej wstawiennictwo jest także wyjątkowe, o czym świadczy wielowiekowe doświadczenie Kościoła. 

3. Oczywiście sama nie może, nawet gdyby chciała, a oczywiście nie chce tego, ponieważ jest "pełna łaski", bez zmazy grzechu, i "służebnicą Pańską", która niczego innego nie chciała i nie chce jak czynienie woli Bożej. Tak więc na pewno wszystko, co Marija czyni, jest wolą Bożą, i w tym znaczeniu to Ona uzdrawia, ponieważ w Niej jest tylko łaska, tylko działanie Boże, a Jej działanie jest całkowicie podporządkowane i zjednoczone z działaniem Bożym. Równocześnie pewne jest, że jest to działanie mocą pochodzącą od Boga, nie z natury ludzkiej, nawet jeśli jest ona zupełnie bezgrzeszna w przypadku Mariji. 

4. Są prawidłowe. Mam zamiar wypowiedzieć się szerzej w osobnych publikacjach. 

Sprawa koszalińska


Od ubiegłego roku byłem dość na bieżąco informowany o sporze w sprawie tzw. Domu Miłosierdzia w Koszalinie przez osobę, dla której ta sprawa ma wymiar osobisty. Wobec ostatnich dostępnych publicznie informacyj uważam, że powinienem się odnieść, gdyż chodzi o coś ogólniejszego i wręcz symptomatycznego dla obecnego stanu Kościoła w Polsce. 

Co do szczegółów sprawy odsyłam do obszernego wywiadu, który przeprowadził Jan Pospieszalski z głównym bohaterem sprawy x. Radosławem Siwińskim (tutaj). Wskażę jedynie na główne i istotne momenty. 

Moim zdaniem nie bez znaczenia jest droga powołania duchownego x. Siwińskiego, którą on sam wspomina. Fakt, że był zafascynowany Kościołem we Francji w jego najzdrowszych środowiskach na tyle, że przez około 9 lat był członkiem młodego zgromadzenia zakonnego w duchu dominikańskim pod nazwą "Wspólnota św. Jana" (Communauté Saint Jean), świadczy o dojrzałości duchowej i sile charakteru. Ta wspólnota na prawie diecezjalnym (diecezja Autun we Francji), obecna nie tylko we Francji, lecz także we wielu krajach w Europie i na świecie, zasłynęła jako jeden z najbardziej dynamicznych przedstawicieli teologicznie konserwatywnego, neotomistycznego nurtu w obecnym Kościele. Ten blask znacznie przygasł po ujawnieniu skandali obyczajowych, których dopuścili się założyciel dominikanin francuski Marie-Dominique Philippe, który pod tym względem nie jest jedynym tego typu przypadkiem we francuskim Kościele "posoborowym". Ten niechlubny koniec założyciela nie pomniejsza zasług tejże wspólnoty, której kilku członków i przyjaciół dane mi było poznać już w latach 90-ych. Stąd wiem, że zgromadzenie to zasadniczo było - przynajmniej wówczas - przyjaźnie nastawione do liturgii tradycyjnej, choć jego członkowie zasadniczo jej nie sprawowali ani nie bronili, natomiast Novus Ordo starali się sprawować w miarę tradycyjnie, odrzucając skrajne nowości. Wydaje mi się znaczące w kwestii x. Siwińskiego o tyle, że musiał się w tym duchu czuć swojsko, skoro wybrał tę wspólnotę i spędził w niej jednak sporych kilka lat. Przeszedł widocznie większość formacji intelektualnej, przynajmniej tej zasadniczej filozoficznej, która jest najważniejsza dla ukształtowania myślenia i charakteru. Dlatego szczerze nie rozumiem, na jakiej zasadzie x. Siwiński zbliżył się do tzw. charyzmatyków, co także wynika z jego opowieści u Pospieszalskiego. Podejrzewam, że ma to związek z jego formacją wcześniejszą "oazową" czyli blachnicystyczną. Jego opór przed wyjazdem na studia doktoranckiej do Fryburga Szwajcarskiego i wybór studiów w Krakowie z dość poważnie wypaczonym filozoficznie środowiskiem świadczy niestety przeciw wierności filozofii tomistycznej. Ma to zapewne związek z jego nastawieniem aktywisty i duszpasterza, kosztem pogłębionej refleksji zwłaszcza ostatecznie teologicznej. Nie mam natomiast wątpliwości co do prawości charakteru oraz szczerej pobożności. 

Konflikt x. Siwińskiego z władzami jego diecezji (koszalińsko-kołobrzeskiej) ukazuje głębsze problem współczesnego Kościoła, zwłaszcza w Polsce, lecz nie tylko. Oto gorliwy kapłan, autentycznie pobożny - co jest niestety rzadkością obecnie w szeregach duchownych - i utalentowany organizacyjnie w dobie coraz bardziej widocznej zapaści zarówno duchowej i intelektualnej, jak też instytucjonalnej, z podziwu godnym powodzeniem i ku zaskoczeniu zwłaszcza establishmentu kościelnego buduje dzieło oparte na prostych zasadach ewangelicznych realizowanych wręcz heroicznie. Osobiście razi mnie powoływanie się na praktyki typu protestanckiego jak szukanie "słowa" przez przypadkowe otwieranie Biblii. Tego x. Siwiński na pewno nie mógł zaczerpnąć z tomizmu. Widać tutaj pewną sprzeczność względem bardzo racjonalnej i zapewne przemyślanej "strategii" polegającej na tym, by nie przyjmować jałmużny czy dotacyj od instytucyj zarówno politycznych jak też kościelnych. Za mało odpowiedzialne uważam także włączenie się w promowanie kultu łagiewnickiego (faustyno-sopoćkizmu), aczkolwiek to też może wynikać bardziej z wyrachowania niż z przekonania będącego wynikiem rzetelnej analizy tego fałszywego teologicznie "nabożeństwa". Ostatecznie jednak krzepkość i dobre ukierunkowanie ducha dzieła x. Siwińskiego polega widocznie na dwóch filarach: adoracji eucharystycznej i maryjności. Akurat te filary, które są na wskroś katolickie i konserwatywne, widocznie na tyle przeszkadzają obecnej hierarchii, że powzięła proces niszczenia tego, co ów kapłan zbudował zarówno duchowo jak też materialnie. 

Wyjaśnienia sprawy podawane przez x. Siwińskiego uważam za wiarygodne, w przeciwieństwie do wersji prezentowanej publicznie przez władze diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej. To zakłamanie jest w tej sprawie największym skandalem, choć niestety jest ono obecnie dość powszechnie obecne w strukturach kościelnych. Prawdopodobnie jest to pokłosie wpajania pokoleniom seminarzystów i duchownych fałszywej "teologii" moralnej jezuity Tadeusza Ślipko, który w swoich książkach bardzo "liberalnie", a właściwie talmudycznie i fałszywie, niekatolicko przedstawia kwestię prawdomówności (więcej tutaj). W każdym razie sam też doświadczam dość często tego problemu ze strony przedstawicieli hierarchii nawet wyższej rangi. 

Wygląda na to, że władze diecezji otrzymały ofertę współpracy z obecnym rządem i wierchuszką łunii JEWroPEJSkiej co do relokacji nielegalnych imigrantów, a majątek zbudowany przez stowarzyszenie prowadzone przez x. Siwińskiego wydał im się łatwym i tanim kęskiem, dla którego można poświęcić wymiar duchowy tego dzieła. Wprawdzie nie można wykluczać kalkulacji w tym kierunku, że sprawowanie przez instytucje kościelne opieki nad imigrantami stanowi okazję i szansę dla ich integracji, może nawet nawrócenia na katolicyzm. Być może władze kościelne są wabione takim ponętnym argumentem. Problem w tym, że polega on bardziej na naiwności niż na wiedzy z doświadczenia w takich sytuacjach w innych krajach. Otóż doświadczenie jest takie i to powszechnie, że imigranci zwłaszcza islamscy - a stanowią oni prawie całość nielegalnych imigrantów - zasadniczo nawet nie zamierzają się integrować, a tym bardziej porzucać islam na rzecz religii chrześcijańskiej. Kto więc myśli sobie, że akurat w Polsce większość z nich czy choćby znaczna część stanie się katolikami, ten jest po prostu naiwny, o ile nie głupi, gdyż nie biorący pod uwagę zarówno specyfiki mentalności islamskiej jak też realnych wyników tego typu experymentów demograficznych w krajach tzw. Zachodu. Być może chciwość na spodziewane zyski z takiej współpracy z obecnym rządem przysłania tym osobom trzeźwe myślenie, nawet jeśli szczerze pragną zrobić imigrantów katolikami. 

Innym znamiennym wątkiem jest szukanie przez x. Siwińskiego pomocy i ratunku w szeregach hierarchii. Nie słychać o poparciu ze strony współbraci z diecezji. X. Siwiński wyraża swoje rozczarowanie brakiem pomocy z wyższych szczebli zarówno w episkopacie polskim jak też na szczeblu rzymskim. W szarej codzienności jest tak, że po pierwsze biskupi chętniej wierzą swojemu koledze niż jego kapłanowi. Po drugie, mało kogo interesuje prawda, zwłaszcza gdy jej ustalenie wymaga jakiegoś choćby minimalnego wysiłku, a wynik mógłby być mało komfortowy czy wręcz niebezpieczny dla koleżeństwa hierarchicznego. Wszak przegrać zasadniczo musi ten, kto siedzi niżej, chyba że ma poparcie kogoś siedzącego jeszcze wyżej. Taka jest mentalność niestety. Prawda się nie liczy, sprawiedliwość także nie, zaś jedynym obowiązkiem jest "miłosierdzie" ujmowane jako wyrozumiałość i prawo do wszelkiej podłości, jeśli wymaga tego interes grupowy czy instytucjonalny. Takie sytuacje mają miejsce nagminnie i to zarówno w strukturach kościelnych jak i państwowych, od góry do dołu i odwrotnie. A to jest właśnie rak i zaraza tocząca organizm zarówno państwa jak też struktur kościelnych. O ile w odniesieniu do stanu państwa obywatele mogą się wypowiedź w wyborach powszechnych (oczywiście tylko co do zasady, a rzadko realnie i skutecznie), o tyle miernikiem stanu Kościoła jest zarówno frekwencja sakramentalna, jak też - a nawet przede wszystkim - stan powołań duchownych i zakonnych. Pomyślmy: czy normalny młody człowiek, który się dowiedział o traktowaniu x. Siwińskiego przez władze diecezjalne, będzie chciał i będzie gotów powierzyć swoją przyszłość w ręce takiej władzy? 

Nie przypadkowy jest też sposób niszczenia x. Siwińskiego na płaszczyźnie osobistej. Zarzut typu choroby psychicznej nie jest ani nowy (na szeroką skalę był stosowany przez sowieckie NKWD wobec dysydentów) ani rzadki obecnie, skoro wzorem są regularne tyrady tego typu w wykonaniu pewnego mieszkańca Domu Św. Marty w Rzymie w odniesieniu do tzw. tradycjonalistów. Osobiście znam przypadki młodych księży, którzy z powodu czy to odmowy udzielania Komunii dołapnej czy choćby za umożliwianie wiernym uklęknięcia do Komunii św. zostali odsunięci od duszpasterstwa i skierowani do psychologa, w końcu sprowadzeni do statusu emeryta w wieku nawet około 30-tu lat. To są przypadki z ostatnich kilku lat. I to się dzieje w do niedawna katolickiej Polsce. 

X. Siwiński skarży się konkretnie, że spośród biskupów, których prosił o pomoc, odpowiedział jedynie abp Galbas, wówczas metropolita katowicki. Mediacja przez niego podjęta - a przekazana w ręce x. Grzegorza Strzelczyka, znanego modernisty-heretyka i oszusta teologicznego (więcej tutaj i tutaj) - oczywiście jedynie pogorszyła sprawę na niekorzyść x. Siwińskiego, co też świadczy o poziomie moralnym tychże kręgów. Gdy powstał krytyczny film o Marcinie Zielińskim, wówczas nawet niektórzy biskupi prześcigali się w stawaniu w obronie rzekomo zaatakowanego "charyzmatyka". Gdy natomiast chodzi o rzeczywisty heroizm zwykłego (choć równocześnie niezwykłego) kapłana i perfidny, realny atak na jego charytatywne dzieło, wówczas nikt z hierarchii nie ma odwagi - ani nawet chęci - stanąć po stronie prawdy i sprawiedliwości. To jest mentalność i typ charakteru starokawalersko-korporacyjny. Do takiego systemu normalny człowiek z ideałami nie pasuje, ani dojrzały w wieku x. Siwińskiego, ani tym bardziej młody, który ma przed sobą życie a za swój cel życiowy nie poczytuje wygodne ułożenie się w dość niemoralnym systemie. 

Jakie możliwości ma x. Siwiński? Niewiele ich jest. Czysto kanonicznie sprawa wygląda tak, że biskup ma prawo do skierowania go w każdej chwili do zupełnie innej działalności i miejsca zamieszkania. To byłby najcięższy test posłuszeństwa dla kapłana. Być może taki jest zamiar władz diecezji i do tego zmierza podjęte już niszczenie jego dobrego imienia i autorytetu. To jest perfidne i podłe, ale niestety nierzadkie w obecnych modernistycznych strukturach kościelnych. Jest miło i pięknie, dopóki nic nie stoi na przeszkodzie woli włodarza, której nie wolno się sprzeciwić nawet jeśli byłaby absurdalna i szkodliwa dla wiary i dobra Kościoła. W obecnych strukturach wygląda na to, że nadrzędną wartością nie jest ani dobro duchowe wiernych, ani kult Boży, ani nauczanie wiary katolickiej, lecz bezwzględna uległość wobec przełożonych, czyli opacznie i niekatolicko pojmowane posłuszeństwo. Zobaczymy, czy władze diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej posuną się do odsunięcia x. Siwińskiego od jego dzieła. Czysto kanonicznie mają do tego prawo, jednak pod względem moralnym byłoby to conajmniej bardzo wątpliwe. 

Gdyby zaszła taka sytuacja, x. Siwiński byłby czysto prawnie zobowiązany do podporządkowania się. To byłaby bardzo poważna próba dla niego i dla wspólnoty, którą założył i sprawuje nad nią opiekę. Moim zdaniem należy się liczyć z takim rozwojem sprawy. To będzie przede wszystkim test ufności Panu Bogu, na którą x. Siwiński się słusznie powołuje. Oczywiście nie popieram takiego rozwoju sytuacji. Jednak gdyby zaszła, wówczas wspólnota musiałaby by wykazać swoją dojrzałość przez zdolność istnienia i działania bez istotnego wpływu swojego założyciela. Zaś x. Siwiński musiałby wykazać, że nie traktuje tego dzieła jako swojego. Nie przypadkowo pojawia się już teraz zarzut, jakoby on zbudował "sektę", której jest guru. Obecnie nie wygląda na to, by zarzut był słuszny, jednak może się okazać słuszny, jeśli x. Siwiński nie wykona dekretu biskupa odsuwającego go od wspólnoty, którą założył. 

Módlmy się o łaski potrzebne dla x. Siwińskiego, by on i jego wspólnota dojrzewały duchowo. Być może nadszedł dla nich czas głębszej refleksji nad stanem Kościoła i świata. Bolesne doświadczenia powinne im otworzyć oczy szerzej i głębiej. Oczywiście najlepiej byłoby, gdyby otworzyli się także na Tradycję liturgiczną Kościoła, nawet za cenę utraty szerokiego uznania u możnych i zamożnych tego świata, gdyż wtedy wykazaliby dogłębne zakorzenienie we wierze i pobożności Kościoła, co jako jedyne daje gwarancję trwałej świeżości i niezniszczalności. 

M. Jurkowe urojenia - ciąg dalszy (2)


Mamy ciąg dalszy żenującej autodestrukcji człowieka uchodzącego niegdyś za dobrego katolika. W naciąganej dalszej polemice z Pawłem Lisickim popełnił znowu słowa, które świadczą albo o programowym zakłamaniu, albo o chorobowym urojeniu. Oto wyczyn:

Mądrze brzmi, nawet po łacinie. Jednak problem w tym, że takie słowa św. Augustyna po prostu nie istnieją. Oto cały rozdział De civitate Dei XVIII, 46 (źródło tutaj):

Regnante ergo Herode in Iudaea, apud Romanos autem iam mutato reipublicae statu imperante Caesare Augusto et per eum orbe pacato natus est Christus secundum praecedentem prophetiam in Bethleem Iudae, homo manifestus ex homine uirgine, deus occultus ex deo patre. sic enim propheta praedixerat: ecce uirgo accipiet in utero et pariet filium, et uocabunt nomen eius Emmanuel, quod est interpretatum: nobis cum deus. qui ut in se commendaret deum, miracula multa fecit, ex quibus quaedam, quantum ad eum praedicandum satis esse uisum est, scriptura euangelica continet. quorum primum est, quod tam mirabiliter natus est; ultimum autem, quod cum suo resuscitato a mortuis corpore adscendit in caelum. Iudaei autem, qui eum occiderunt et in eum credere noluerunt, quia oportebat eum mori et resurgere, uastati infelicius a Romanis funditusque a suo regno, ubi iam eis alienigenae dominabantur, eradicati dispersique per terras, quandoquidem ubique non desunt, per scripturas suas testimonio nobis sunt prophetias nos non finxisse de Christo; quas plurimi eorum considerantes et ante passionem et maxime post eius resurrectionem crediderunt in eum, de quibus praedictum est: si fuerit numerus filiorum Israel sicut harena maris, reliquiae saluae fient. ceteri uero excaecati sunt, de quibus praedictum est: fiat mensa eorum coram ipsis in laqueum et in retributionem et scandalum. obscurentur oculi eorum, ne uideant; et dorsum illorum semper incurua. proinde cum scripturis nostris non credunt, conplentur in eis suae, quas caeci legunt. nisi forte quis dixerit illas prophetias Christianos finxisse de Christo, quae Sibyllae nomine proferuntur uel aliorum, si quae sunt, quae non pertinent ad populum Iudaeorum. nobis quidem illae sufficiunt, quae de nostrorum inimicorum codicibus proferuntur, quos agnoscimus propter hoc testimonium, quod nobis inuiti perhibent eosdem codices habendo atque seruando, per omnes gentes etiam ipsos esse dispersos, quaquauersum Christi ecclesia dilatatur. nam prophetia in psalmis, quos legunt etiam, de hac re praemissa est, ubi scriptum est: deus meus, misericordia eius praeueniet me; deus meus demonstrauit mihi in inimicis meis, ne occideris eos, ne quando obliuiscantur legem tuam; disperge eos in uirtute tua. demonstrauit ergo deus ecclesiae in eius inimicis Iudaeis gratiam misericordiae suae, quoniam, sicut dicit apostolus, delictum illorum salus gentibus; et ideo non eos occidit, id est non in eis perdidit quod sunt Iudaei, quamuis a Romanis fuerint deuicti et obpressi, ne obliti legem dei ad hoc, de quo agimus, testimonium nihil ualerent. ideo parum fuit, ut diceret: ne occideris eos, ne quando obliuiscantur legem tuam, nisi adderet etiam: disperge eos; quoniam si cum isto testimonio scripturarum in sua tantummodo terra, non ubique essent, profecto ecclesia, quae ubique est, eos prophetiarum, quae de Christo praemissae sunt, testes in omnibus gentibus habere non posset.

Oto tłumaczenie ks. Władysława Kubickiego (dotychczas z jedynego chyba wydania polskiego):


Wystarczy elementarna zdolność czytania ze zrozumieniem, by wiedzieć, że św. Augustyn mówi historiozoficznie o tym, że kara, jaka spotkała Żydów po Ukrzyżowaniu Mesjasza, czyli ich rozproszenie po całym świecie służy temu, iż przez pisma Starego Testamentu, które przechowują, dają świadectwo temu, że chrześcijanie nie wymyślili tych pism dla wykazania spełnienia proroctw w Jezusie Chrystusie, lecz że to spełnienie wynika z zapowiedzi prorockich, które przechowują wrogowie Kościoła, którymi są Żydzi. Nie ma tu więc ani słowa o wspólnocie życia chrześcijan i Żydów, ani tym bardziej o jakiejś współpracy czy braterstwie. Istotne jest także, iż św. Augustyn mówi o księgach Starego Testamentu, nie o Talmudzie, którego za jego czasów widocznie jeszcze nie było albo był dopiero w trakcie powstawania. Nie było jeszcze nawet tzw. textu masoretów, czyli hebrajskiej Biblii, która zafałszowała mesjańskie proroctwa wskazujące wyraźnie na Jezusa Chrystusa. Trzeba być zupełnym ignorantem i do tego fałszerzem, żeby ze słów św. Augustyna wywodzić to, co M. Jurek wywodzi w swoich słowach. 

Oczywiste jest, że słowa św. Augustyna nie odnoszą się do żydów talmudycznych, gdyż ich religia opiera się na Talmudzie, a nie na Starym Testamencie (Tanach). Słowa te można odnieść najwyżej do karaimów, którzy opierają się wyłącznie na Tanach i odrzucają Talmud, aczkolwiek jest to sekta żydowska powstała także dopiero w średniowieczu w opozycji do talmudystów. 

Kiedy współżycie jest grzechem?


Temat poruszałem już wielokrotnie jakiś czas temu. Widocznie nadal jest zapotrzebowanie. 

Mówiąc krótko: współżycie w opisanej sytuacji nie jest grzechem, jeśli nie stosuje ubezpłodnienia (tzw. antykoncepcji) czy to chemicznego czy mechanicznego. Grzech może zachodzić tutaj jedynie ze strony małżonki, jeśli bez rozumnego i sprawiedliwego powodu nie jest otwarta na poczęcie następnego dziecka. Mąż ze swojej strony nie grzeszy, jeśli w takiej sytuacji współżyje, nie wykluczając ze swojej strony poczęcia dzieciątka. 

Być może brakuje cierpliwego wyjaśnienia z małżonką powodów jej niechęci do dalszego potomstwa. Dobrze by było, gdyby udało się pomyślnie wyjaśnić. Być może małżonka nie czuje się na siłach, może chce odczekać aż obecne dzieci będą starsze i bardziej samodzielne. Jednak nie powinna zasadniczo wykluczać dalszego potomstwa, zwłaszcza jeśli ma zapewnione przez męża warunki. Dzieci także zapewne cieszyłyby się z dalszego potomstwa. 

W sytuacji oporu małżonki co do poczęcia potomstwa mąż nie grzeszy przez współżycie, gdyż na szali jest jedność małżeńska, która może być zagrożona, jeśli nie byłoby współżycia. 

Adam Wielomski a satanizm (z post scriptum)

 


Zaiste dziwne są przypadki pewnych ludzi podających się za katolików, także tzw. katolików tradycyjnych. O niektórych już pisałem nieco obszerniej (tutaj). Wygląda na to, że będę musiał temat kontynuować i poszerzać. 

Zacznijmy od niedawnego wystąpienia człowieka znanego i cenionego w środowiskach konserwatywnych zarówno politycznie jak też kościelnie. Jest on zresztą zarówno uczniem i wielbicielem masona Jana Baszkiewicza, do tego obrońcą marxizmu (głównie w polemice z K. Karoniem, więcej tutaj), jak też pracownikiem naukowym Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, czyli uczelni nominalnie katolickiej. Oto fragment wystąpienia, będący jego podsumowaniem i kwintesencją:


Zbędne są tutaj bliższe wyjaśnienia, gdyż łatwo można sprawdzić, kim był i co "tworzył" wychwalany i serdecznie polecany do lektury bohater A. Wielomskiego. Jasne jest, że ów bohater był satanistą przynajmniej "filozoficznie", a bez wątpienia także praktycznie. Polecanie jego "dzieł" do czytania świadczy albo o zupełnym pomieszaniu umysłowym ze znamionami debilstwa (o co trudno podejrzewać profesora uczelnianego), albo o szczerym podziwie i tym samym o przekonaniach polecającego. 

Przyznam szczerze, że gdy już w latach 90-ych zetknąłem się z tym nazwiskiem, a grona naszych znajomych już wówczas się zazębiały, odnosiłem jakieś dziwne wrażenie co do tego człowieka. Jest on dość bliskim znajomym takich osób jak Wojciech Środoń, założyciel i organizator "tradycyjnej" grupy pielgrzymkowej (z jej kapelanem x. Grzegorzem Śniadochem - więcej o nim tutaj), a wówczas był głównym organizatorem tzw. Mszy indultowej w Warszawie (o moich doświadczeniach z tym środowiskiem pisałem już nieco tutaj). To wrażenie spowodowane jedynie pośrednią i przelotną znajomością (nie jestem w stanie wykluczyć, że także bywał na moich Mszach św. w Warszawie) zostało niestety potwierdzone, gdy kilka lat temu zaprosił mnie do znajomych na facebook. Odbyło się to w następujący sposób:



Oczywiście przepraszam za literówki, widocznie pisałem w pośpiechu. Wyjaśniam: od piszących do mnie wymagam przestrzegania ortografii grzecznościowej, czyli pisania zwrotu osobowego z dużej litery (Pan, Pani, Ksiądz, Ty, Wy itd.). To jest elementarz kultury języka polskiego, czyli zarówno edukacji na poziomie szkoły podstawowej jak też dobrego wychowania. Tej sztuki widocznie nie opanował prof. Adam Wielomski. To raz. 

Po drugie, ma on widocznie poważny problem z logiką, skoro myli ortografię grzecznościową z pełnym tytułowaniem naukowym. Wszak nie oczekiwałem, by mnie tytułował "Księże Profesorze" czy "Księże Doktorze". 

Po trzecie, on widocznie aż kipi nienawiścią do "kleru", pasującą dość dokładnie do nastawienia jego idola, "markiza De Sade". Zapewne ta nienawiść przysłoniła mu nie tylko logiczne myślenie, lecz także kulturę słowa pisanego. 

Jak taki ktoś może być profesorem katolickiej uczelni, jest dla mnie zagadkowe. Jeszcze bardziej zagadkowe jest, jak on jest w stanie uważać się za katolika, zwłaszcza katolika tradycyjnego. Zaś swoim wystąpieniem o "markizie De Sade" zupełnie się zdemaskował. I jest to kolejny przypadek świadczący o stanie katolicyzmu w Polsce, i to niestety także środowiska w szerokim sensie tradycyjnego. Kyrie eleison!  



Post scriptum

Pojawiło się ostatnio specyficzne wyznanie wiary tego człowieka, które potwierdza, że jest to cynik i nihilista, wyhodowany w myśleniu iście masońskim:


Myślenie tego człowieka, które on sam publicznie wyznaje, nie ma nic wspólnego z katolicyzmem czy nawet chrześcijaństwem, choć może oficjalnie rości sobie prawo do bycia katolikiem. Niepojęte, że funkcjonuje w kręgach konserwatywno-katolickich jako niby swój i aŁtorytet. Jakąś wiedzę ma, a przede wszystkim umie ją atrakcyjnie sprzedawać, na co dają się nabrać zakompleksieni naiwni, którym łatwo zaimponować. 

Pszenica i kąkol

 

Przypowieść o pszenicy i kąkolu należy do tych nielicznych fragmentów Ewangelii, które są w stanie zbierać oklaski współczesnego świata. Czyż nie żyjemy w pluraliźmie i tolerancji? Czyż kaznodzieje pozujący na nowoczesnych nie napominają, że nie należy osądzać, nie należy nikogo wykluczać, ani oceniać czy nazywać zło i błąd po imieniu? Czyż nie jest wygodnie i nowocześnie pozwalać zasadniczo na wszystko i każdemu, przynamniej według norm i nakazów tzw. społeczeństwa otwartego? Przyjrzyjmy się tej przypowieści (Mt 13). 


Jest oczywiste, że siewcą jest Bóg. Nasieniem jest wszelkie dzieło Boże, gdyż wszystko, co Bóg uczynił i czyni, jest dobre, jak czytamy w Księdze Rodzaju (1). Tym nasieniem jest człowiek, stworzony na obraz i podobieństwo samego Boga, czyli jako odblask Bożej doskonałości, wyrazistej w pierwotnej świętości przed grzechem pierworodnym. Człowiek został posiany przez Boga na ziemię pośród innych stworzeń, by przyniósł owoc jako dzieło dobroci Bożej. 

Człowiek otrzymał wszystko od Boga, wszelkie dobra - swoje istnienie, swoje zdolności i siły - i w tym znaczeniu jest glebą. Bóg nie zasiał tylko raz, lecz poprzez całe dzieje ludzkości zasiewał i nadal sieje swoje słowo, oświecając każdego człowieka, który na ten świat przychodzi, jak mówi św. Jan Ewangelista w Prologu, ale też przez swoich mędrców i proroków, pouczając przez nich i napominając ludzkość. Słowem Boga raz na zawsze wypowiedzianym, ostatecznym, zawsze żywym i obecnym jest Jego Syn - Jezus Chrystus. To Słowo, upadłszy w ziemię, nie przestaje przemawiać przez Kościół, w którym jest On obecny. 

Tak więc dobrym nasieniem jest najpierw dzieło stworzenia oraz pierwotna świętość człowieka, a w szczególności każde słowo pochodzące od Boga jako Jego Objawienie, poświadczone przez patriarchów i proroków, ostatecznie ukazane w Jego odwiecznym Synu, który stał się Człowiekiem. 

Jednak jest też inne nasienie - zasiane przez nieprzyjaciela, którym jest diabeł. Tłumaczenie greckiego słowa ζιζάνια jako "kąkol" nie jest trafne (por. tutaj). Słowo to bowiem oznacza właściwie życicę, czyli roślinę często występującą wówczas w Palestynie, a bardzo podobną do pszenicy. 

Dopiero gdy roślina wyda kwiaty a zwłaszcza owoce, można ją łatwo odróżnić od pszenicy. Zaś jej owoce są trujące zarówno dla człowieka jak też dla zwierząt, w przeciwieństwie do pszenicy, która była i jest cennym, codziennym pożywieniem. Tak więc diabeł zasiał - i nadal sieje - to, co szkodzi życiu i zabija, choć przez pewien czas nie jest łatwo rozpoznawalne jako takie. 

Bliższy opis tego zasiewu znajdujemy już w Księdze Rodzaju. Wobec pierwszych rodziców szatan zasiał nieufność i podejrzliwość wobec Boga, oraz pobudzenie ambicji do bycia "jako bogowie". To wszystko oczywiście sprytnie owinięte w kłamstwo i krętactwo. Szatan wmawia ludziom, że Bóg im czegoś skąpi, oraz podżega ich do buntu przeciw Bogu. Zamiast wdzięczności za dary Boże, wpaja im - i nam wszystkim po wsze czasy - idiotyczne pragnienie bycia równymi Bogu. To złe nasienie jest zasiane we wnętrzu człowieka, tuż obok dobrego nasienia pochodzącego od Boga. Gdy w duszy człowieka rośnie wiara, wtedy też pojawiają się przeciwności, lęki i wątpliwości. Gdy jaśnieje nadzieja, to też wkrada się zuchwałość. Gdy rozpala się miłość, to też wciska się egoizm, zapatrzenie w siebie i subtelna zazdrość. To są właśnie nasiona diabelskie. One sięgają głęboko, aż do samego serca człowieka, tam zapuszczają korzenie i wysysają z niego życiodajne soki, które powinny służyć dobru. Takie nasienie diabeł zasiał na początku dziejów ludzkości i sieje poprzez całe dzieje, także dzisiaj, i będzie to czynił aż do końca świata. 

Ważne są okoliczności tego diabelskiego posiewu: nieprzyjaciel posiał, gdy ludzie spali. Ludzie spali, nie gospodarz, którym jest Bóg. Gospodarz wie, gdy nieprzyjaciel w noc przychodzi, żeby zasiać chwast. Dlaczego na to pozwala? 

W świecie przyrody chwastów nie trzeba siać, one same wyrastają. Ludzie śpią, bo się nie spodziewają zasiewu chwastu, zwłaszcza w nocy. Ten nocny zasiew wyraźnie wskazuje na siewcę: jest nim ten, którego porą jest noc, ciemność, który unika światła. To jest taktyka złego. I jest to postępowanie każdego, kto czyni zło. Dlatego Pan Jezus powiedział do Nikodema (J 3):


Gdy diabeł siał, ludzie spali - mówi Pan Jezus w przypowieści. Czyż Ewa spała, gdy szatan zasiał w jej serce złe nasienie? Czyż Adam spał, gdy przyjął od niewiasty i zjadł owoc? Czyż śpią ci wszyscy, którzy przyjmują diabelskie nasienie grzechu do swoich serc? Tutaj nie chodzi o sen ciała, lecz o sen ducha. To z braku czujności, braku trzeźwości duchowej człowiek daje się zwieść szatanowi. Ileż grzechów byśmy uniknęli, gdybyśmy nie dali się omamić mrzonkami szczęścia, pozorami dobra czy choćby przyjemności? Czyż nie doświadczamy za każdym razem, że przyjemność płynąca z grzechu jest krótkotrwała, przelotna i płytka? Że ona już po chwili przemienia się w niesmak, gorycz, a z czasem w jeszcze większe i coraz większe łaknienie, które coraz trudniej zaspokoić? Wybujała zmysłowość usypia i zaćmiewa nawet zdrowy rozsądek, osłabia wolność woli i wypacza aktywność umysłu. Jakże głupie było marzenie pierwszych rodziców o byciu równymi Bogu? Jakże absurdalny jest każdy grzech, skoro nie daje i nie może dać zaspokojenia, które obiecuje... Tak to jest, ponieważ pochodzi od ojca kłamstwa i nieprzyjaciela Boga i rodzaju ludzkiego. 

Oto zasiane jest dobre nasienie i złe nasienie. Jedno i drugie wzeszło. Tak jest też w człowieku, w każdym z nas: gdy ukazują się zdolności, szlachetne pragnienia, pobożność, to widać też słabości, próżność, egocentryzm, pychę. 

A ludzie dziwili się, że wzeszły chwasty. Słusznie wiedzieli, że gospodarz zasiał dobre ziarno. To jest odwieczne pytanie o pochodzenie zła, podnoszone też regularnie przez ateistów. Tak niektórzy negują istnienie zła, twierdząc, że jest ono jedynie inną postacią dobra. Inni uważają, że zło pochodzi z ludzkich błędów, słabości i przeciwności. Według nich wady ludzkie są jedynie inną postacią cnót. To prowadzi do myślenia, że zło jest czymś dobrym jako inna forma dobra, i tym samym także pochodzi od Boga. Niepotrzebne jest więc Zbawienie, wewnętrzna przemiana w nawróceniu ku Bogu, niepotrzebny jest im Zbawiciel - ten, który niweczy wszelkie dzieło szatana przez działanie Ducha Świętego i łaskę uświęcającą. A to jest fundamentalne zakłamanie, pochodzące od samego szatana, blokujące w człowieku zdolność do nawrócenia i poprawy życia. 

Dlatego gospodarz odpowiada jasno: zło nie pochodzi od niego, ani nie zostało pierwotnie zasiane w serce człowieka, lecz przyszło dopiero później na ten świat jako dzieło tego, który jest nieprzyjacielem Boga i rodzaju ludzkiego. Dlatego wiemy też, że to dzieło szatańskie zostanie oddzielone od dzieła Bożego i precz wyrzucone. Nie ma, nie może być i nie będzie ani zgody, ani równowagi między nasieniem dobrym i nasieniem złym. Tym samym fundamentalnie chybione jest myślenie, jakoby nie było istotowej, wewnętrznej i absolutnej sprzeczności między dobrem a złem. Dlatego nie może być zgody na zło i dlatego właśnie w przyrzeczeniu chrzcielnym wyrzekamy się szatana i wszystkich spraw jego. 

Gdy słudzy usłyszeli, że chwast pochodzi od nieprzyjaciela, zapytali gospodarza: "chcesz, żebyśmy poszli i wyrwali chwast?". Pytanie ze wszech miar słuszne, gdyż jest to rzeczywiście sprawa gospodarza. Czyż sługa Boży nie dąży słusznie do wyrwania ze swojego serca i z serc bliźnich już nawet kiełkującego zła? Czyż nie życzymy sobie, by nie było złych ludzi na tym świecie? Czyż nie dlatego budowane i utrzymywane są więzienia, by złoczyńców odseparować od społeczeństwa, w ostatecznej konieczności przez wymierzenie kary śmierci? Czyż nie dążymy do wyeliminowania wszelkiego zła na tym świecie - przestępstw, zbrodni, chorób, cierpienia, nędzy? Poniekąd słusznie, jednak zbyt jednostronnie, gdyż myślimy wtedy tylko o chwaście, nie o pszenicy. Gospodarz natomiast dba bezwarunkowo o drogocenną pszenicę i dlatego nie pozwala na wyrwanie chwastu, by słudzy przy tym nie zaszkodzili pszenicy. I żeby oni i żebyśmy my wszyscy pamiętali, że to jest pole gospodarza, jego zasiew i jego dzieło, o które on dba najlepiej czyniąc wszystko we właściwym czasie, także nakazując sługom - czyli nam wszystkim - we właściwym czasie. 

Tę różnicę w podejściu widzimy wyraźnie we współczesnym rolnictwie: chwasty niszczone są chemicznie, nie bacząc na to, jakie to ma konsekwencje dla zboża. Gdy patrzymy wczesnym latem na pola zbożowe, to widzimy w zbożu nawet ślady kół po maszynach opryskujących pole trucizną herbicydową. To są ślady zniszczonego zboża, już nawet pomijając dostające się do niego substancje chemiczne, toksyczne dla człowieka i dla zwierząt, powodujące prawdopodobnie wiele chorób tzw. cywilizacyjnych, zwłaszcza nowotwory. Tak jest w dziedzinie rolniczej, a tym bardziej w dziedzinie duchowej. Dobro i zło zakorzenione w sercu człowieka istnieją nie obok siebie, lecz są splecione ze sobą. 

Nie oznacza to, jakoby nie było różnicy między pszenicą i chwastem, i że należałoby być obojętnym na tę różnicę (byłby to fatalny błąd indyferentyzmu). Wszak - jak mówi gospodarz - w swoim czasie dojdzie to wyrwania chwastu spośród pszenicy i zniszczenia go. Jednak trzeba cierpliwości, aż jedno i drugie dojrzeje, gdyż wtedy dopiero słudzy będą w stanie odróżnić chwast od pszenicy, żeby pszenica była bezpieczna. 

Widzimy to w naszym życiu duchowym: dążymy do osiągnięć w nauce, sporcie, w sztuce, co jest na pewno dobre, gdyż służy nie tylko danej jednostce, lecz także społeczności, nawet całej ludzkości. Jednak ambicja i sukces mają swoją ciemną stronę - bezwzględność, brak równowagi w innych dziedzinach życia, a zwłaszcza wyniosłość i pycha. Podobnie jest z codziennymi przeżyciami, zarówno zmysłowymi jak też duchowymi. Pan Bóg stworzył nas zdolnymi do odczuwania przyjemności w poznaniu prawdy, w doznaniu piękna, ale także z dobrego jedzenia i z miłości cielesnej. Jednak każdy rodzaj przyjemności może prowadzić do egoizmu i powodować uzależnienie, także bardzo destrukcyjne dla życia zarówno duchowego jak też biologicznego. Może to mieć miejsce również w czymś tak szlachetnym jak dawanie jałmużny: nawet gdy dajemy ją z dobroci serca, to jednak łatwo się może wmieszać zadowolenie ze siebie, wręcz duma, jak w przypadku faryzeusza, o którym mówił Pan Jezus (Łk 18, 9-14). 

Czyż nie widzimy wiele zła także w Kościele - niezdrowe ambicje, karierowiczostwo, zazdrość, obłudę? Czyż nie dostrzegamy w sobie samych egoizmu, pozowania, gnuśności, nawet wręcz podłości? Aż w świętych porywach duchowych wyrywa się z serca wołanie wraz z psalmistą: "stwórz, o Boże, we mnie serce czyste!" (Ps 51,12). Dlaczego Bóg nie uwolnił nas raz na zawsze od wszelkiego zła i ciągle musimy prosić "wybaw nas ode złego"? (Mt 6, 15) Gdy św. Paweł skarżył się Bogu na "posłańca szatana", który mu doskwiera, usłyszał odpowiedź: "wystarczy ci Mojej łaski" (2 Kor 12, 7-9). Tak więc oścień w ciele musiał pozostać, widocznie dla dobra duszy Apostoła i ku pouczeniu dla nas wszystkich. 

Może więc przynajmniej złych ludzi należy usunąć z tego świata, czy choćby wykluczyć ze społeczeństwa? Czyż świat nie byłby lepszy bez zbrodniarzy, oszustów, rozpustników, darmozjadów, głupich, podłych itd.? Ale czyż nie jest tak, że w każdym z nas tkwi coś z tego, czym gardzimy u innych? I odwrotnie: czy możemy z całą pewnością powiedzieć, że nawet w zbrodniarzu nie tli się jakiś choćby nikły płomyk dobra, który może go prowadzić do nawrócenia jak w przykładzie dobrego łotra na Golgocie? (Łk 23, 39-43)

Tak więc jeszcze raz: gospodarz nie pozwala sługom wyrwać chwastu przed czasem, ponieważ zależy mu na pszenicy, a słudzy, mimo szczerych chęci i dobrej gorliwości, mogliby jej zaszkodzić, gdyby zabrali się do oddzielenia bez nakazu gospodarza w odpowiednim czasie. Skoro gospodarz dopuścił zasianie chwastu przez nieprzyjaciela oraz pozwala mu rosnąć aż do czasu żniwa, to widocznie tak jest dobrze dla pszenicy. Pamiętajmy: żecica, o której tutaj mowa, jest trująca dla ludzi i zwierząt. Gdyby na polu rosła tylko pszenica, to by łatwo przyciągała zarówno dzikie zwierzęta jak też złodziei, którzy chcieliby żerować nie pracując dla plonów. Tak więc żecica chroni pszenicę i służy jej uprawie. Celem gospodarza jest zebranie pszenicy do swojego spichlerza, całego swojego zasiewu, a cenne jest każde źdźbło pszenicy. Dlatego właśnie nie pozwala sługom wyrywać chwastu przed czasem. 

A nieuchronnie nadchodzi czas żniwa. W czas zasiewu dobre ziarno było pierwsze. Teraz gospodarz nakazuje najpierw zebrać chwast i to nie byle jak, niechlujnie, lecz każe związać w pęczki, żeby żadne źdźbło nie zaginęło, żeby się nie rozproszyło, a wszystek chwast został dokładnie zebrany i spalony. Przez cały czas od zasiewu aż do żniwa zarówno pszenica jak i żecica czerpały pożywienie z tej samej gleby, wodę z tego samego deszczu, ciepło i światło z tego samego słońca. Teraz następuje oddzielenie - radykalne, dokładne, wręcz skrupulatne: chwast idzie na spalenie, natomiast pszenica do spichlerza gospodarza. To jest Sąd Ostateczny. Historia ludzkości i wszechświata dobiega końca. Zaś historia każdego człowieka kończy się wraz z jego odejściem z tego świata do wieczności: to jest dla każdego z osobna czas żniwa. 

Pan Bóg zasiał w każdym z nas Swoje dary przyrodzone i nadprzyrodzone. Każdemu dawał i daje łaski potrzebne do zbawienia, czyli żeby był urodzajną glebą i cenną pszenicą, którą chce mieć u Siebie w spichlerzu na zawsze. Jakim będę plonem? Co pozostanie we mnie po spaleniu tego, co pochodzi z wysiewu diabła?

Boże mój! Dziękuję za dobre ziarno, które posiałeś we mnie. Daj, proszę, żeby wydało owoc. Oczyść mnie ze wszelkiego nasienia, które pochodzi od złego. I zabierz mnie do Swojego wiekuistego spichlerza. Amen. 


---

Wersja do posłuchania i subskrybowania:

https://youtu.be/1OkjllV6UU4