Zasady komentowania: bez anonimowych komentarzy

Czy tzw. posługi są tym samym co święcenia niższe?



W związku z pełnieniem funkcji subdiakona w liturgii tradycyjnej przez świeckiego tzw. akolitę ustanowionego według nowych ksiąg prawno-liturgicznych (czyli dla Novus Ordo) dane mi było wielokrotnie już podejmować dyskusję z samym zainteresowanym (Łukasz Wolański, chemik z wykształcenia). Jest to praktycznie jedyna osoba w Polsce, a chyba też na świecie, której ta sprawa dotyczy, gdyż prawdopodobnie tylko ta osoba regularnie popełniała (czy nadal popełnia) to nadużycie. Jest to więc przypadek wprawdzie jednostkowy, jednak wiąże się z kwestiami zasadniczymi takimi jak stosunek między liturgią tradycyjną a liturgią Novus Ordo pod względem zarówno teologicznym i liturgicznym, jak też prawnym, a także ważność i zakres obowiązywania każdej z „form“ rytu rzymskiego (jak to nazwał Benedykt XVI). Sprawa jest wielkiej wagi zwłaszcza dla przyszłości stosowania liturgii tradycyjnej i tym samym jej przetrwania w nieskażonej wierności. 
Podstawowymi źródłami w temacie są:
- Motoproprio Pawła VI „Ministeria quaedam“ z 1971 r., usuwające z praktyki Kościoła nie tylko nazwę „niższe święcenia“ lecz cały ich porządek sięgający pierwszych wieków (wszystkie święcenia niższe jako stopnie stanu duchownego są poświadczone wyraźnie już w III w.), 
- Kodex Prawa Kanonicznego z 1983 r., który odnosi się jednoznacznie do porządku liturgiczno-prawnego wprowadzonego po Soborze Watykańskim II (Novus Ordo),
- Motuproprio Benedykta XVI „Summorum Pontificum“ z 2007 r. potwierdzające oficjalnie prawomocność dalszego stosowania ksiąg liturgii tradycyjnej. 
Ważne w temacie są także texty samych obrzędów udzielania niższych święceń i tzw. posług, gdyż zawierają informacje zarówno teologiczne jak też liturgiczno-prawne. 

1. Paweł VI zarządzając zaprzestanie udzielania niższych święceń i subdiakonatu, wprowadzając równocześnie tzw. posługi lektoratu i akolitatu, po pierwsze jednoznacznie określił, że owe posługi nie są stopniami święceń i tym samym mogą być udzielane także świeckim, nie tylko kandydatom do kapłaństwa. 
Jest to więc ze swej istoty coś zupełnie innego niż niższe święcenia, mimo takiej samej nazwy. Jest to wyrażnie podane w określeniu zwłaszcza posługi akolity. Istotna różnica polega na braku przynależności do stanu duchownego, co jest decydujące w kwestii zastosowania do liturgii tradycyjnej. 
2. Jest oczywiste zarówno w kontekście jak też w samym dokumencie, że Paweł VI odnosi się wyłącznie do Novus Ordo, gdyż ani przewidywał ani nie chciał trwania liturgii tradycyjnej i tym samym stopni święceń z nią związanych. Jest to jasne powiedziane we wstępie Motuproprio "Ministeria quaedam", mianowicie że zmiany dotyczą liturgii zreformowanej po Vaticanum II. 
Dlatego stosowanie wprowadzonych przez niego "posług" w liturgii tradycyjnej jest sprzeczne zarówno z jego intencją i wolą, jak też z Tradycją Kościoła, także z tradycyjną liturgią rzymską. 

3.  Jest istotna różnica między kandydatem do kapłaństwa a świeckim tzw. akolitą. Z prostego powodu: co do formy życia, gdyż seminarzystów obowiązuje regulamin właściwy dla stanu duchownego. Jest owszem problematyczny brak statusu kanonicznego (także po tzw. admissio), jednak należy pamiętać, że generalnie chodzi o porządek Novus Ordo, którego nie można i nie wolno mieszać do liturgii tradycyjnej, gdyż oznaczałoby to jej zafałszowanie. Liturgia to nie tylko sam obrzęd w sensie ścisłym, lecz także cały system dyscypliny sakramentów. 

5. Ł. Wolański oszukuje w kwestii celibatu. Owszem, dopiero wraz z subdiakonatem tradycyjnie składa się ślub trwałego bezżeństwa. Kłamstwem jest jednak, co sugeruje Wolański, jakoby wyświęconych w niższych święceniach nie obowiązywało bezżeństwo i życie w czystości. NIGDY w Kościele nie udzielano nawet niższych święceń mężczyznom nie żyjącym w czystości i nie będącym w stanie duchownym, aczkolwiek przed subdiakonatem dość proste było odejście ze stanu duchownego i tym samym brak zobowiązania do bezżeństwa.

6. Podsumowując należy powiedzieć - odnosząc się także do dalszych kłamliwych wywodów Wolańskiego zamieszczonych tym razem na robionej przez niego hejterskiej stronce - że
a) centralna i istotna w tym temacie jest kwestia przynależności do stanu duchownego, oraz
b) w sytuacji niezgodności obecnej regulacji kanonicznej z liturgią tradycyjną rangę wyższą i obowiązującą w niej mają jej własne zasady, a nie regulacje kanoniczne odnoszące się z intencji i istoty do liturgii Novus Ordo. 

Skoro wprowadzone przez Pawła VI posługi nie są związane z przynależnością do stanu duchownego, to są ze swej istoty czymś zupełnie innym i nie upoważniają do sprawowania funkcyj zarezerwowanych w tradycyjnej liturgii dla duchownych. W przeciwnym razie następuje nie tylko pomieszanie porządków tradycyjnej liturgii oraz Novus Ordo, lecz zafałszowanie tej pierwszej.

Pewne jest, że NIGDY w historii Kościoła nie było pełnienia funkcji subdiakona przez świeckiego. To jest pomysł dopiero kliki przebierańców z Piotrem Szukielem (pełniącym nielegalnie, wbrew rubrykom funkcję ceremoniarza biskupiego i przebierającego się w prałacką sutannę wraz z koloratką, pasem i różowymi pończochami, nazywającym funkcję ceremiarza "zakładaniem czapki biskupowi" zaś przepisy Caeremoniale "klerykalizmem" - więcej tutaj) i Łukaszem Wolańskim (świeckim nadzwyczajnym szafarzem, uważającym się za "akolitę") na czele, wraz z promującymi ich duchownymi jak x. Wojciech Grygiel i x. Jarosław Powąska. Jest to praktyka uderzająca wprost nie tylko w liturgię tradycyjną, lecz także we wiarę katolicką odnośnie sakramentów i sakramentaliów, oraz ustroju Kościoła. 
Próba wprowadzenia tego ewidentnego, bezczelnego nadużycia odbywa się w sprzeczności zarówno względem litery prawa, także novusowego, jak też względem intencji prawodawcy: żaden oficjalny dokument nie zawiera ani zamiaru ani zezwolenia na takową praktykę. 

Odnośnie do poszczególnych argumentów Ł. Wolańskiego: 
1. Motuproprio Pawła VI "Ministeria quaedam" w tytule swoim podaje: "disciplina... innovatur", czyli "wprowadzana jest nowa dyscyplina". Co to oznacza, podane jest w konkretnych następujących postanowieniach. Przy czym oczywiście istotna jest całość, nie poszczególne wyrwane z kontextu określenia. Pierwsze istotne postanowienie to zaprzestanie udzielania tonsury i wprowadzenie przynależności do stanu duchownego dopiero wraz z diakonatem. W drugim punkcie jest mowa o "ordines" (czyli stopniach święceń) lektoratu i akolitatu, których określenie zostaje zmienione na "ministeria" czyli posługi. Zmiana dotyczy nie tylko nazwy i nie tylko istoty - ze stopnia święceń stanu duchownego na posługę udzielaną także świeckim - lecz także zakresu zadań i funkcyj. Jedyne, co jest zachowane, to nazwy czyli etykietki: "lektorat" i "akolitat". To jest tak jakby samochodem nazwać zarówno pojazd ze silnikiem jak też pojazd z napędem nożnym o kształcie samochodu, czy rower służący do poruszania się po drodze i rower treningowy stojący w pomieszczeniu: są to zupełnie inne rzeczy, aczkolwiek o pewnych podobieństwach i o wspólnej nazwie. 
2. Intencje Pawła VI w tych postanowieniach są jasno podane: "in officiis peculiaribus... ad hodiernas necessitates accomodandis", czyli dostosowanie urzędów kościelnych do dzisiejszych wymagań. Paweł VI wskazuje też wprost na reformę liturgii po Vaticanum II. Jest więc oczywiste, że chodzi o liturgię Novus Ordo, nie liturgię tradycyjną. Zresztą skoro w punkcie pierwszym postanawia zaprzestanie udzielania tonsury, a tonsura jest nadal udzielana w seminariach i zgromadzeniach sprawujących tradycyjną liturgię, to absurdem jest twierdzenie, jakoby postanowienia Pawła VI dotyczyły także tej liturgii. Tu Wolański wybiórczo traktuje postanowienia Pawła VI, tzn. obłudnie wybiera to, co pasuje do jego sprzecznej z Tradycją Kościoła praktyki. 
3. List Komisji "Ecclesia Dei" skierowany do osoby prywatnej po pierwsze NIE jest oficjalnym dokumentem obowiązującym ogólnie. Kłamliwe i oszukańcze jest więc powoływanie się na takowy list dla uzasadnienia praktyki niebywałej w całej historii Kościoła. Po drugie, z treści tego listu NIE wynika jednoznacznie, że odnosi się do świeckich akolitów nie będących kandydatami do kapłaństwa. Po trzecie wiele wskazuje na to, że należy mieć poważne wątpliwości co do autentyczności kopij elektronicznych rozpowszechnianych m. in. przez Wolańskiego. Przez lata Wolański pokazywał jedynie elektroniczną kopię listu po angielsku skierowaną do anonimowej osoby. Od niedawna pokazuje elektroniczną kopię listu o identycznym brzmieniu i z tym samym numerem akt skierowanego do siebie. Nie trzeba być fachowcem, by wiedzieć, że wątpliwości są jak najbardziej uzasadnione. Także wobec całokształtu działalności owej osoby. 
4. Niższe święcenia i subdiakonat zawsze były w Kościele uważane za sakramentale, gdyż tylko sakramenty pochodzą z ustanowienia Jezusa Chrystusa. Dlatego było czysto prawnie - choć nie teologicznie - możliwe zaprzestanie udzielania ich. Jednak nie jest teologicznie możliwe zakazanie ich, podobnie jak całej liturgii tradycyjnej. Istotną zasadą, związaną bezpośrednio z dogmatami wiary Kościoła, jest związek sprawowania liturgii ze stanem duchownym, czyli zastrzeżenie tego sprawowania dla duchownych. To zastrzeżenie dotyczy ściśle duchownych w znaczeniu sakramentalnym, czyli od diakonatu. Pewien związek teologiczny dotyczy jednak także święceń niższych, gdyż właśnie w służbie zasady związania sprawowania kultu Bożego ze stanem duchownym Kościół pierwszych wieków ustanowił tonsurę, niższe święcenia i subdiakonat jako niższe stopnie w stanie duchownym. One są udziałem w sprawowaniu kultu Bożego, mianowicie służebnym, stąd nazwane "ministeria", a z powodu związku z sakramentem święceń mają rangę święceń niesakramentalnych. Tak więc ten związek stanowi ich istotę, nie służebność. 
5. Oczywiście problemem zarówno teologicznym jak też prawnym jest zrównanie "akolitów" (w znaczeniu posługi, nie stopnia święceń) będącymi kandydatami do kapłaństwa z nie będącymi. To zrównanie może mieć miejsce wyłącznie na płaszczyźnie czysto pozytywno-prawnej, nie teologicznej. De facto jest to zrównanie tylko częściowe i właściwie absurdalne, gdyż na niekorzyść kandydata do kapłaństwa: ten ostatni traci prawo wykonywania posługi wraz z końcem członkostwa w seminarium duchownym, podczas gdy świecki akolita tego prawa nie traci. Równocześnie ta regulacja wskazuje na różnicę, która ma także konsekwencje dla aktualnej kwestii.
6. Z jedności Kościoła w żaden sposób nie wynika mieszanie różnych porządków i dyscyplin liturgii. Sprzeczne z zasadami Kościoła jest przede wszystkim dążenie do zatracenia charakteru i spójności liturgii tradycyjnej przez wprowadzanie obcych jej nowości. Wolański przez "jedność" rozumie widocznie fałszowanie liturgii tradycyjnej przez wprowadzanie własnych pomysłów, samowolnie wydestylowanych rzekomo z prawodawstwa odnoszącego się jednoznacznie do Novus Ordo.To jest oszustwo popełniane zarówno na liturgii tradycyjnej jak też na porządku Novus Ordo przez tegoż nadużywanie do własnych celów, nie przewidzianych przez prawodawcę.
Betonowy bugninizm pseudosubdiakona Wolańskiego ukazuje się jasno w dyskusji: 
1. Teza Wolańskiego: Klerycy tradycyjnie tonsurowani i wyświęcani w stopniach niższych i subdiakonacie są świeckimi.
Odpowiadam: 
Po pierwsze jest to błędne rozumienie natury i skutków prawa kanonicznego z jednej strony, a sakramentów i sakramentaliów z drugiej. Otóż katolickie prawo kanoniczne jest dziedziną teologiczną, co oznacza, że zasady wypływające z Bożego Objawienia są nadrzędne wobec prawa stanowionego. Prawem stanowionym jest moment kanonicznej przynależności do stanu duchownego, natomiast zasadami teologicznymi są:
- skuteczność obrzędów udzielania tonsury, niższych święceń i subdiakonatu w porządku nadprzyrodzonym,
- nadrzędność porządku nadprzyrodzonego nad porządkiem prawnym,
- istota stopni święceń jako udziału w sprawowaniu kultu Bożego.
Mówiąc krótko: novusowi "akolici" są ustanawiani do czegoś innego pod względem istoty i funkcji niż akolici w tradycyjnych święceniach niższych czy subdiakoni. Ci pierwsi z całą pewnością nie są ustanawiani do pełnienia funkcji subdiakona w liturgii tradycyjnej. Wynika to jednoznacznie zarówno z "Ministeria quaedam" jak też z obrzędu ustanowienia.
Rzeczywiście istnieje niezgodność Kodeksu Prawa Kanonicznego z 1983 r. z faktem dalszego udzielania tonsury, niższych święceń i subdiakonatu (wbrew Motuproprio "Ministeria quaedam" z 1972 r.). Należy wziąć pod uwagę, że ten Kodeks został wydany przed pierwszym tzw. indultem w sprawie liturgii tradycyjnej (1984 r.), czyli oficjalnym orzeczeniem, że liturgia tradycyjna nie została i nie mogła zostać zakazana w żaden sposób. Zostało to ponownie i jednoznacznie orzeknięte w Motuproprio "Summorum Pontificum" z 2007 r. Dlatego konieczna jest odpowiednia nowelizacja Kodeksu Prawa Kanonicznego w tej kwestii. Wynika to z nadrzędności porządku nadprzyrodzonego nad porządkiem prawa stanowionego w Kościele.
Natomiast twierdzenie, jakoby tonsurowani i wyświęceni w stopniach niższych i subdiakonacie byli świeckimi, oznacza negację skuteczności obrzędów Kościoła, w tym wypadku sakramentaliów przynależących do dziedziny hierarchicznego ustroju Kościoła. Tak więc kryje się pod tym herezja sakramentologiczna i eklezjologiczna. Równocześnie oznacza to sprowadzenie używania stroju duchownego przez kleryków instytutów tradycyjnych, a także diecezjalnych jak w Polsce, do pospolitego przebieractwa uprawianego przez Wolańskiego i jego kolegów. Mówiąc krótko: Wolański sprowadza używanie stroju duchownego przez kleryków seminariów tradycyjnych do własnej nielegalnej i herezjującej praktyki. 

2. Teza Wolańskiego: "struktura" novusowych "posług" jest identyczna ze "strukturą" tradycyjnych niższych święceń i subdiakonatu.
Odpowiadam: 
Po pierwsze nie ma ani w teologii ani w prawie kanonicznym pojęcia "struktura" odnośnie sakramentaliów. Jest natomiast odróżnienie między obrzędem udzielania, naturą czy istotą, oraz funkcją. Pod każdym z tych względów są istotne różnice:
- Obrzęd udzielania jest zupełnie inny, zarówno pod względem formy czyli istotnych modlitw jak też materii, zwłaszcza odnośnie osoby wyświęcanej: w porządku tradycyjnym są to wyłącznie osoby duchowne, nigdy świeckie.
- Naturą i istotą jest poświęcenie osoby do kultu Bożego, który jest dziedziną właściwą dla duchownych, nigdy dla świeckich.
- Funkcje są w znacznym stopniu inaczej określone, w przypadku "akolity" novusowego w sposób sprzeczny z Tradycją Kościoła. 

3. Oferta wglądu do rzekomego listu Komisji "Ecclesia Dei" do Wolańskiego.
Odpowiadam: 
Są tutaj dwie kwestie:
- autentyczności tego listu oraz
- jego obowiązywalności.
Odnośnie do autentyczności są powody do poważnych wątpliwości. Pod względem technicznym jest to sprawa dla kryminologa. Wątpliwe, by Wolański zgodził się na takie zbadanie listu. Zresztą może wystarczyłoby rzucenie okiem na ten list, jednak wówczas Wolański zapewne by twierdził, że to tylko subiektywne wrażenie.
Zakładając nawet - dość mało prawdopodobny przypadek - by list był autentyczny, to jednak ze swej natury, jako skierowany do osoby prywatnej NIE ma żadnej wiążącej mocy prawnej. Oznacza to, że Wolański na podstawie takowego list (nawet jeśli byłby autentyczny) nie ma prawa zostać dopuszczony do pełnienia funkcji subdiakona. W Kościele obowiązuje bowiem zasada, że jedynie dekrety ogłoszone publicznie i skierowane do wiadomości publicznej mają moc prawną. List do Wolańskiego takim dokumentem oczywiście nie jest.

4. Teza Wolańskiego: pojęcia "duchowny, świecki" są pojęciami "czysto kanonicznymi określającymi przynależność do określonego stanu".
Odpowiadam: 
Jak już wskazałem powyżej, prawo kanoniczne i kanonistyka są dziedzinami teologicznymi, gdzie zasady pochodzące z Bożego Objawienia są nadrzędne wobec prawa stanowionego. Mówiąc najprościej: ktoś wyświęcony w niższych święceniach i subdiakonacie może przestać być duchownym w sensie prawa stanowionego, ale nie przestaje być duchownym w sensie porządku nadprzyrodzonego, a to z racji łask otrzymanych w sakramentale. Podobnie jest zresztą z laizowanym kapłanem: traci on prawa i obowiązki, ale pozostaje kapłanem, w pewnych sytuacjach nawet uprawnionym do udzielenia rozgrzeszenia (tutaj wchodzi w grę oczywiście także character indelebilis, którego nie ma w sakramentaliach, jednak jest analogia w porządku łaski). Laizacja w przypadku kleryków niższych zawsze była prostą procedurą, nie zarezerwowaną Stolicy Apostolskiej, tzn. wystarczył mniej czy bardziej formalny dekret biskupa czy rektora seminarium działającego w imieniu biskupa. Tak jest też obecnie w seminariach tradycyjnych. 

5. Teza Wolańskiego: noszenie stroju duchownego jest jedynie "elementem formacji".
Odpowiadam: 
W takim razie po co obrzęd tonsury i obłóczyn z całą piękną i głęboką treścią teologiczną obrzędów? To ma być tylko środek wychowania, bez żadnych skutków w porządku nadprzyrodzonym? Widocznie pseudosubdiakon neguje skuteczność i wartość sakramentaliów, w sposób typowy dla ateistów i protestantów. Owszem, strój duchowny jest jedynie zewnętrznym znakiem tego, co niezatracalnie odbyło się w obrzędzie w porządku nadprzyrodzonym. Chemik z wykształcenia nie musi tego wiedzieć, ale wówczas nie ma prawa wypowiadać się w temacie. Także wtedy jeśli wie, a neguje katolicką charytologię i sakramentologię, będąc niestety po prostu heretykiem. 

6. Teza Wolańskiego: list skierowany do niego jest "wyjaśnieniem wątpliwości", nie indultem czy pozwoleniem.
Odpowiadam: 
Także jako wyjaśnienie list jest skierowany do osoby prywatnej, nie do urzędów kościelnych ani do ogółu katolików. Tym samym NIE ma żadnej mocy wiążącej w sensie uprawnienia, lecz może być co najwyżej odpowiedzią na dylemat w sumieniu, o ile oczywiście Wolański tę kwestię sumiennie rozpatruje. Porównanie do celebretu jest zupełnie chybione, gdyż treść celebretu brzmi: ten a ten jest kapłanem tej a tej diecezji czy zgromadzenia i niech będzie dopuszczony do sprawowania Mszy św., tudzież posiada jurysdykcję do spowiadania. Tak więc celebret jest skierowany do KAŻDEGO, do kogo dany kapłan zwróci się z prośbą o celebrowanie. List pokazywany przez Wolańskiego ma zupełnie innego adresata, mianowicie konkretną osobę prywatna, oraz zupełnie inną treść. Widocznie Wolański albo nigdy nie widział celebretu, albo kłamie z rozmysłem. 

7. Teza Wolańskiego: "kult Boży dzieli się na dwa rodzaje: przewodniczenie kultowi oraz usługiwanie".
Odpowiadam:
Takiego rozróżnienia kultu Bożego NIE ma ani w księgach liturgicznych, ani w katolickich podręcznikach sakramentologii i liturgiki. Dogmatem wiary katolickiej jest natomiast jedność sakramentu święceń w różnych stopniach, oraz istnienie stopni niższych, które przygotowują i prowadzą do stopni wyższych. Polecam poczytać kanony chociażby Soboru Trydenckiego. Tak więc nie ma podziału w kulcie Bożym, są tylko różne funkcje w tym samym i jednym kulcie, odpowiednie dla stopni. Celebrans jest z reguły jeden, ale to nie ma przełożenia na stopnie święceń. gdyż kapłani a nawet biskupi mogą sprawować także funkcje inne niż celebransa, także w formie najbardziej uroczystej jaką jest celebracja pontyfikalna. Błędne i heretyckie jest więc wprowadzanie świeckich choćby nawet do niższych funkcyj kultu Bożego na zasadzie reguły. 
8. Teza Wolańskiego: praktyka wschodniacka udzielania święceń niższych świeckim jest "najwierniejszym obrazem pierwotnej praktyki".
Odpowiadam: 
Jest to kłamstwo po pierwsze historyczne, po drugie teologiczne. Nie ma ŻADNYCH dowodów na to, by w pierwszych wiekach udzielano święceń niższych mężczyznom świeckim. Wręcz przeciwnie, wszystkie dokumenty historyczne świadczą o tym, że święceń, także niższych udzielano wyłącznie duchownym, czyli włączonym do stanu duchownego w obrzędzie tonsury, aczkolwiek wymagania wobec minorystów były mniejsze, tzn. nie ślubowali oni dozgonnej wstrzemięźliwości. Tak więc obecna praktyka wschodniacka jest porzuceniem Tradycji Apostolskiej, podobnie zresztą jak w kwestii wstrzemięźliwości (continentia clericalis), co jest potocznie zwane celibatem. 
9. Wolański domaga się dowodu na to, że tradycyjne niższe święcenia akolitatu odpowiadają praktyce starożytnej. 
Odpowiadam:
Jeśli na prawdę jest tym zainteresowany, to powinien poczytać o historii niższych święceń w ogólnie dostępnych podręcznikach. Wówczas się dowie, co mu się zapewne nie spodoba, że to praktyka Kościoła Rzymskiego jest pierwotną, nie praktyka wschodniacka.
ZresztąWolański dotychczas nie podał żadnego żródła na poparcie swojego twierdzenia, jakoby w Kościele katolickim niegdyś udzielano święceń niższych świeckim. 
Tyle warte są jego wywody.



Post scriptum

Pojawiły się słuszne krytyczne uwagi:






Odpowiadam:

1. Sformułowanie jest taktyką typową dla dokumentów po Vaticanum II. Są one wewnętrznie sprzecznie, We wielu sprawach mówi się o "odnowie", "reformie", "dostosowaniu", a w rzeczywistości są to przewroty i nowości. Przykładem jest także instrukcja Memoriale Domini z 1969 r. o Komunii dołapnej: najpierw mówi, że większość biskupów jest przeciwna tej zmianie i że należy zachować tradycyjną praktykę, ale potem otwiera możliwość zmiany, powołując się na starożytną praktykę. Dlatego na formalnych zapewnieniach nie należy polegać, lecz trzeba się bliżej przyjrzeć sprawie.

O pomieszaniu pojęć i nazw świadczy także punkt IV., który mówi, że akolita według osądu konferencji biskupów może być także nazywany "subdiakonem":




(źródło tutaj)

Tym samym wprowadza się chaos pojęciowy. Powód jest widocznie taktyczny: ukrycie faktu, że zmiany są istotne, tzn. dotyczące istoty sprawy. Istotą sprawy jest prawda wiary katolickiej, że sprawowanie kultu jest zadaniem stanu duchownego, zaś świeccy mogą pełnić funkcje uboczne jedynie na zasadzie wyjątku w sytuacji braku duchownych. Ustanowienie świeckich do posługi lektorów i akolitów stanowi więc nie tylko nowość pod względem prawnym, lecz przede wszystkim uderza w ścisły i nierozerwalny związek stanu duchownego ze sprawowaniem kultu.

2. To zdanie (punkt II) jest jedną z decyzyj ogłoszonych w tym dokumencie. Sformułowanie tej decyzji byłoby kłamliwe, gdyby oznaczało, iż zmianie ulega tylko nazwa (z "ordo" na "ministerium"). W całości dokumentu jest jednak jasne, że nie jest to tylko zmiana nazwy, lecz istoty. Inna jest istota stopnia święceń (ordo), a inna istota "posługi" (ministerium):

- Istotą stopnia święceń jest sprawowanie kultu w zakresie właściwym dla danego stopnia. Sprawowanie kultu nie polega jedynie na czynności obrzędowej, lecz obejmuje całość życia wyświęconego. Innymi słowy: jego całe życie jest poświęcone kultowi Bożemu, zaś czynność liturgiczna jest uroczystym tegoż wyrazem.

- Istotą posługi w wypadku świeckiego nie jest poświęcenie życia dla kultu Bożego, gdyż przeczy temu stan i styl życia. Istotą jest tutaj jedynie pomoc duchownym. Zwyczajowo te funkcje spełniali ministranci, dlatego nie nazywano ich nazwami właściwymi dla stopni święceń.

Zastrzeżenie przez Pawła VI tzw. posług dla mężczyzn nie jest dowodem na tożsamość z niższymi święceniami czyli istotę charakter święceniowy. To jest natomiast dowód na wewnętrzną sprzeczność i obłudę prawodawstwa Novus Ordo, gdyż obecnie także kobiety są dopuszczone do funkcji lektora i akolity (tzw. ministrantki). 

Znalezienie


Pierwsza niedziela po Objawieniu Pańskim kieruje naszą uwagę ponownie na obecność Jezusa w świątyni jerozolimskiej. Tym razem okazją jest święto Paschy, jednego z trzech starotestamentalnych świąt tzw. pielgrzymkowych, czyli tych, które zobowiązywały każdego dorosłego Izraelitę począwszy od 13 roku życia do przybycia do Jerozolimy przynajmniej raz w roku. Pisze o tym św. Łukasz na koniec opowiadania o dzieciństwie Jezusa (2,41-52):

A rodzice Jego chodzili co roku do Jerozolimy na święto Paschy.

I gdy miał dwanaście lat, poszli do Jerozolimy na to święto, jak to było w zwyczaju.

A gdy te dni dobiegły końca i wracali, zostało dziecię Jezus w Jerozolimie, o czym nie wiedział Józef i Jego Matka,

A mniemając, iż jest pośród podróżnych, uszli dzień drogi i szukali go między krewnymi i znajomymi.

I gdy go nie znaleźli, wrócili do Jerozolimy, szukając go.

A po trzech dniach znaleźli go w świątyni, siedzącego wpośród nauczycieli, słuchającego i pytającego ich.

A zdumiewali się wszyscy, którzy go słuchali, nad jego rozumem i odpowiedziami.

I ujrzawszy go, zdziwili się. I rzekła do niego matka jego: Synu, cóżeś nam to uczynił? Oto ojciec twój i ja bolejąc szukaliśmy ciebie.

I rzekł do nich: Czemuście mnie szukali? Czyż nie wiedzieliście, że w tym, co jest Ojca mego, Ja być muszę?

Lecz oni nie rozumieli tego słowa, które im mówił.

I zszedł z nimi, i przyszedł do Nazaretu, i był im uległy. A matka jego zachowywała wszystkie te słowa w sercu swoim.

Jezusowi zaś przybywało mądrości i wzrostu oraz łaski u Boga i u ludzi.


και επορευοντο οι γονεις αυτου κατ ετος εις ιερουσαλημ τη εορτη του πασχα
και οτε εγενετο ετων δωδεκα αναβαντων αυτων εις ιεροσολυμα κατα το εθος της εορτης
και τελειωσαντων τας ημερας εν τω υποστρεφειν αυτους υπεμεινεν ιησους ο παις εν ιερουσαλημ και ουκ εγνω ιωσηφ και η μητηρ αυτου
νομισαντες δε αυτον εν τη συνοδια ειναι ηλθον ημερας οδον και ανεζητουν αυτον εν τοις συγγενεσιν και εν τοις γνωστοις
και μη ευροντες αυτον υπεστρεψαν εις ιερουσαλημ ζητουντες αυτον
και εγενετο μεθ ημερας τρεις ευρον αυτον εν τω ιερω καθεζομενον εν μεσω των διδασκαλων και ακουοντα αυτων και επερωτωντα αυτους
εξισταντο δε παντες οι ακουοντες αυτου επι τη συνεσει και ταις αποκρισεσιν αυτου
και ιδοντες αυτον εξεπλαγησαν και προς αυτον η μητηρ αυτου ειπεν τεκνον τι εποιησας ημιν ουτως ιδου ο πατηρ σου καγω οδυνωμενοι εζητουμεν σε
και ειπεν προς αυτους τι οτι εζητειτε με ουκ ηδειτε οτι εν τοις του πατρος μου δει ειναι με
και αυτοι ου συνηκαν το ρημα ο ελαλησεν αυτοις
και κατεβη μετ αυτων και ηλθεν εις ναζαρεθ και ην υποτασσομενος αυτοις και η μητηρ αυτου διετηρει παντα τα ρηματα ταυτα εν τη καρδια αυτης
και ιησους προεκοπτεν σοφια και ηλικια και χαριτι παρα θεω και ανθρωποις

Z tego opowiadania można wyczytać nieco ogólniejszych informacyj. Skoro Rodzice pielgrzymowali dorocznie na święto Paschy, to wypełniali minimum, co jest o tyle zrozumiałe, że odległość z Nazaretu do Jerozolimy wynosi ponad 100 km, co oznacza konieczność drogi pieszo przynajmniej przez 3 dni. Świętowanie w Jerozolimie trwało w całości tydzień, a do spełnienia obowiązku wymagane było pozostanie przynajmniej do drugiego dnia. Nie wiemy, z kim pozostawał Jezus w Nazarecie, gdy Józef i Marija wcześniej pielgrzymowali. Widocznie był dość lubiany i towarzyski, skoro w drodze powrotnej wpierw spokojnie myśleli, że Jezus idzie w gronie pielgrzymów. Jako 12-letni chłopiec jeszcze nie był zobowiązany do odbycia pielgrzymki. Prawdopodobnie sam już chciał udać się do Jerozolimy dobrowolnie, a rodzice uznali Go za wystarczająco dojrzałego i silnego na taką dość męczącą podróż. 

Tak więc, po pierwsze, widzimy raczej niezwykłą wolność tego Chłopca, jaką mu dawali rodzice. Wynikało to zapewne z zaufania, jakim Go darzyli. Czy może to być wzór dla rodziców i to ponadczasowy? Biorąc pod uwagę fakt, że Jezus był jedynakiem, a Jego niezwykłość była zupełnie wyjątkowa i jako taka znana raczej wyłącznie Mariji i Józefowi, to można ich postawę owszem uznać za de facto prowokacyjną. Którzy to rodzice pozwolili by swemu 12-letniemu jedynakowi na oddalenie się od nich na cały dzień drogi? Szukanie Go pośród krewnych i znajomych wskazuje na to, czego można było się po Nim spodziewać. Równocześnie Marija i Józef nie spodziewali się, by Jezus mógł zostać w świątyni. Widocznie w ich obecności nie zdradzał szczególnego zainteresowania tym miejscem. Na pewno ponadczasowe są słowa Jezusa skierowane do nich: nie wiedzieliście...? Marija i Józef wiedzieli, kto jest Jego Ojcem, ale jednak otaczali Go swoją rodzicielską opieką i troską, która zarazem była raczej wyjątkowo "wolnościowa" w tym znaczeniu, że traktująca Jezusa z wyjątkowym zaufaniem. 

Te pierwsze słowa Jezusowe przekazane przez Ewangelie skierowane są oczywiście nie tylko do nich. Z jednej strony Jezus wyraża Swoje zdziwienie tym, że Go szukali. Czyż nie byłoby raczej dziwne, gdyby Go nie szukali? Wszak - wbrew temu, co barwnie opisują apokryfy - nie był cudotwórcą od maleńkości, skoro według św. Jana początkiem "znaków" był dopiero cud w Kanie Galilejskiej. Skąd Marija i Józef mieli wiedzieć, że On już jako 12-latek zacznie przyzwyczajać ich do rozstania? Czyż nie chciał wskazać przez to wszystkim rodzicom, że nie wychowują dziecka dla siebie, lecz dla Ojca, który jest w niebiesiech? Ta prawda, wynikająca z Bożego dziecięctwa każdego człowieka, ustawia dopiero zdrową, prawidłową relację między rodzicami i dzieckiem. Czyż plagą, zwłaszcza w naszych czasach, nie jest nadopiekuńczość, która może być nawet bardzo toxyczna i paraliżująca rozwój młodego człowieka? Czyż to nie zaborczość rodziców powoduje poniekąd słuszny bunt dziecka? 

Marija w swoim bólu serca czuje się zobowiązana wyrazić wyrzut: czemuś to nam uczynił? Czyżby wątpiła w empatię Jezusa? Przede wszystkim widzimy w tym normalny, pedagogiczny odruch matki - pouczenie uderzające w zachowanie, które ma znamiona typowe dla modnego obecnie autyzmu. Równocześnie Marija zakłada, że Jezus miał powód do takiego zachowania i że raczej jednak miał świadomość ich troski i bólu szukania. Tutaj zderzają się względy i zachowania normalne ludzkie z tajemnicą wcielonego Syna Bożego, i to przede wszystkim w samym Jezusie. W Nim nie ma sprzeczności, lecz hierarchia czyli porządek posłuszeństwa i podległości. Przyciąganie i przylgnięcie do spraw Ojca nie ujawniło się tutaj po raz pierwszy, skoro Jezus oczekiwał, iż nie będą zaskoczeni Jego pozostaniem w świątyni. On tutaj okazuje już, że Jego misja nie polega na zwalczaniu czy usunięciu ludzkich trosk i cierpienia. Jego posłannictwo nawet poniekąd sprawia cierpienie i ból, napotyka też na niezrozumienie nawet u najbliższych. On wtedy zaczął wychowywać nas do rozłąki, która potem nastąpiła właśnie w Jerozolimie i to też podczas świąt Paschy czyli przejścia. To Jego przejście jest prowadzeniem, które stało się wpierw udziałem Mariji i Józefa: prowadzeniem ku Ojcu. 

Byłoby zbytnim uproszczeniem i zafałszowaniem sprowadzenie "spraw Ojca" do świątyni jerozolimskiej jako miejsca. Te "sprawy" nie są ograniczone ani do ofiar tam wówczas sprawowanych, ani też do nauk i debat uczonych w Piśmie, do których przyłączył się Dwunastoletni. Odbywały się one przypuszczalnie w synagodze, która znajdowała się na wzgórzu świątynnym, a przedmiotem były zapewne takie same tematy, które znamy z późniejszych starć Pana Jezusa z faryzeuszami i uczonymi. Fakt, że zadziwił uczonych mężów, zapowiada późniejszy konflikt z przywódcami ludu, a równocześnie wyraża pewną ciągłość między Ewangelią a religią Mojżeszową, i to z obydwu stron: Jezus nie odrzuca mądrości mędrców jerozolimskich, a oni są zachwyceni Jego mądrością, mimo że siedział wśród nich i rozmawiał z nimi właściwie jeszcze jako dziecko. Ileż pokory wymagało od nich to, że Go w ogóle dopuścili do swego grona i że Go traktowali poważnie. Z drugiej strony Jezus oczywiście nie zachowywał się arogancko, lecz z wyczuciem i stosownie do swego wieku i sytuacji. Także na tym polega Boża pedagogia. 

Ojcowie Kościoła są zgodni co do tego, że odnalezienie w trzeci dzień nie jest przypadkowe lecz zapowiada Zmartwychwstania. Czy Marija i Józef obawiali się o życie Jezusa? Zapewne tak. Taki lęk jest zawsze obecny w każdej trosce o dziecko, choćby nawet pośrednio. Jednak istotniejsze jest to, na co wskazują słowa Jezusowe: bycie w tym, co jest Ojcowe. Istotnie czyli nieodzownie Ojcowa nie jest ani świątynia, ani uczone debaty, ani tym bardziej ból serca. Istotne jest przylgnięcie do woli Ojca i wypełnianie jej, a to nie zewnętrznie, w ślepym posłuszeństwie, lecz z wewnętrznej potrzeby, która świadczy o najgłębszej, prawdziwej jedności. 

Szukanie Jezusa zbliża świętą Rodzinę do każdej ludzkiej rodziny. Sam Syn Boży zbliżył się w tym nie tylko do Ojca - od którego przecież nigdy nie oddalił się ani w Swoim Bóstwie, ani w Człowieczeństwie, lecz najwyżej w ludzkiej postaci, którą przybrał - lecz także do każdego młodego człowieka, zwłaszcza tego u zarania dorosłości. Jakże bardzo brakuje obecnie u młodzieży świadomości i odkrywania swej godności dziecka Bożego. Czyż nie stąd właśnie biorą się najgłębsze i najtragiczniejsze kryzysy tożsamości, duchowe pogubienie i też tragedie osobiste młodych ludzi? W tym wieku właśnie, jak wiemy z psychologii rozwoju, młody człowiek i to obojga płci zwykle najradykalniej zaczyna odczuwać swoją odrębność wobec rodziców oraz szukać siebie na nowo jako ktoś wchodzący w dorosłe życie. Z drugiej strony rodzice, widząc, że jakby tracą swoje dziecko, rzadko myślą w takiej sytuacji o jego godności dziecięctwa Bożego, lecz skupieni są na swojej realnej czy potencjalnej stracie. Także oni powinni umieć odszukać swoje dziecko nie dla siebie, lecz dla jego większej, istotnej i niezbędnej godności. Im mniej rodzice chcą zatrzymać dziecko dla siebie, dla swoich potrzeb, ambicyj, planów i zamiarów, tym bardziej służą jego wzrostowi duchowemu i osobowemu. Oczywiście pod warunkiem, dziecko ze swej strony także odkrywa czy uczy się odkrywać swoją tożsamość i wartość w relacji do Ojca nas wszystkich. 

Na tym etapie rozwoju zwykle już wyraźnie rysuje się efekt wychowania. Najważniejszym zadaniem rodziców jest ukształtowanie w dziecku poczucia godności wyższej niż ta, która pochodzi od zrodzenia przez nich. Nie chodzi oczywiście o wygórowane ambicje światowe, doczesne w znaczeniu marzeń o prześcignięciu rodziców w wykształceniu, pozycji społecznej, majętności itd. To są cele, na które rodzice mają niemal decydujący wpływ. Nie mają oni jednak wpływu na to, że ich syn czy córka jest dzieckiem Bożym, ponieważ tej godności udziela Ojciec nawet wbrew czy mimo decyzyj rodziców. Otóż zdrowe, normalne wychowanie dość łatwo można poznać w tym wieku po tym, czy dziecko czuje pociąg ku sprawom duchowym i wielkim. 

Równocześnie poddanie władzy rodzicielskiej, czyli posłuszeństwo rodzinne jest probierzem autentyczności tego ciążenia ku sprawom Bożym. To pokazuje doświadczenie życiowe. Nie to dziecko idzie ku pomyślnej przyszłości, które jest wyręczane przez rodziców w zwykłych, przyziemnych obowiązkach choćby pod pozorem wspierania jego wyższego przeznaczenia, wyjątkowych zdolności i świetlanej (życzeniowo) przyszłości, lecz to, które jest wierne swoim zwykłym, rodzinnym, wręcz przyziemnym powinnościom. Dlatego zdrowe życie rodzinne jest właściwą szkołą życia, która kładzie podwaliny pod solidny, prawidłowy rozwój osobowości, który jest ważniejszy od wszelkich celów ambicjonalnych i który dopiero gwarantuje właściwe miejsce i funkcję tych celów. 

Tak więc wbrew pozorom, ta Ewangelia jest jak najbardziej współczesna i aktualna. I taką pozostanie na zawsze. Nie propaguje ona ani młodzieńczego narcyzmu, ani rodzicielskiego autorytaryzmu, ani tym bardziej urojonej, bezwzględnej religijności. Wręcz przeciwnie. Uwzględnia bowiem zarówno naturalny rozwój osobowości, normalne troski i problemy rodzinne, a zarazem ukierunkowuje na to, co w życiu każdego człowieka jest najważniejsze: bycie w tym, co jest Boże, ponieważ to jest właściwy cel życia człowieczego. 

Czy dzieci nieochrzczone mogą być zbawione? (z post scriptum)


Pytanie dotyczy zwłaszcza kwestii tzw. limbus puerorum, czyli miejsca (stanu) dzieci zmarłych w stanie grzechu pierworodnego, czyli bez przyjęcia Chrztu św. i bez popełnienia osobistego grzechu ciężkiego. 

Teza teologiczna o tzw. limbusie (limbus oznacza tyle co skraj, przedsionek, jakby margines) jest próbą przełożenia na język teologii słów z Ewangelii św. Jana 3,5 z rozmowy Pana Jezusa z Nikodemem: 

"Odpowiedział Jezus: zaprawdę, zaprawdę powiadam ci, jeśli kto nie odrodzi się z wody i Ducha, nie może wejść do Królestwa Bożego."

απεκριθη ο ιησους αμην αμην λεγω σοι εαν μη τις γεννηθη εξ υδατος και πνευματος ου δυναται εισελθειν εις την βασιλειαν του θεου

Jak zwykle, próba budowania teorii czy odpowiedzi na problem teologiczny na podstawie jednego fragmentu Pisma św. bez uwzględnienia możliwie szerokiego kontextu zarówno biblijnego jak też w Tradycji Kościoła jest zawsze i także w tym wypadku dość ryzykowna. 

W historycznej kolejności św. Grzegorz z Nazjanzu wydaje się pierwszym, który wypowiedział się w temacie. Według niego - i według większości teologów scholastycznych i nowożytnych - dzieci zmarłe w grzechu pierworodnym nie cierpią kar piekielnych (poena sensus), lecz są skazane jedynie na karę pozbawienia oglądania Boga (poena damni) czyli wykluczenia z nadprzyrodzonej tzw. wizji uszczęśliwiającej. 

Z kolei św. Augustyn i wraz z nim wielu teologów łacińskich uważało, że takie dzieci idą do piekła, aczkolwiek odbywana przez nie kara wieczna jest najłagodniejsza z możliwych (mitissima omnium poena). 

Św. Tomasz podaje jak zwykle bardzo wyważone i miarodajne zdanie (De malo q5 a3):

Possumus tamen utrumque coniungentes mediam viam tenere, ut dicamus quod animae puerorum naturali quidem cognitione non carent, qualis debetur animae separatae secundum suam naturam, sed carent supernaturali cognitione, quae hic in nobis per fidem plantatur, eo quod nec hic fidem habuerunt in actu, nec sacramentum fidei susceperunt. Pertinet autem ad naturalem cognitionem quod anima sciat se propter beatitudinem creatam, et quod beatitudo consistit in adeptione perfecti boni; sed quod illud bonum perfectum, ad quod homo factus est, sit illa gloria quam sancti possident, est supra cognitionem naturalem. Unde apostolus dicit, I ad Cor. II, 9, quod nec oculus vidit, nec auris audivit, nec in cor hominis ascendit quae praeparavit Deus diligentibus se: et postea subdit: nobis autem revelavit Deus per spiritum suum: quae quidem revelatio ad fidem pertinet. Et ideo se privari tali bono, animae puerorum non cognoscunt, et propter hoc non dolent; sed hoc quod per naturam habent, absque dolore possident.

W skrócie: dzieci zmarłe w grzechu pierworodnym mają naturalne poznanie Boga czyli zaznają naturalnej szczęśliwości i nie cierpią żadnych mąk właściwych dla piekła.  

Zwolennicy protestanckiego rygoryzmu, który powołuje się czy to biblistycznie na samo Pismo św. czy też na św. Augustyna, wskazują ponadto często na rzekome orzeczenia Magisterium Kościoła wydane rzekomo w tej kwestii. Tego typu myślenie prezentują pseudotradycjonaliści, skądinąd w słusznej sprawie obrony tradycyjnego nauczania Kościoła, aczkolwiek faktycznie bardziej idąc za protestanckim fundamentalizmem niż za rzetelnym, uczciwym traktowaniem źródeł teologii katolickiej. 

Gdy bowiem wskazują na fragmenty w Enchiridion Symbolorum, popełniają zasadniczy błąd, nie uwzględniając miejsca, gatunku i rangi danego zdania. Otóż:

- Fragment z akt Soboru Lyońskiego II, na który powołują m. in. lefebvrianie, nie pochodzi z dekretu ani tym bardziej kanonu soborowego, lecz z "wyznania wiary" cesarza Michała Paleologa skierowanego do papieża, i tym samym nie stanowi nauczania Magisterium Kościoła:


"Zaś dusze tych, który umierają w grzechu śmiertelnym albo w samym grzechu pierworodnym, natychmiast zstępują do piekła, aczkolwiek dla ukarania różnymi (innymi) karami."

- Fragment z akt Soboru Florenckiego jest niczym innym jak powtórzeniem tego samego zdania, mianowicie z dekretu dla Greków, wydanego w celu zawarcia unii z Rzymem:


Tak więc nie mamy tutaj do czynienia z nauczaniem Magisterium Kościoła we właściwym sensie, lecz z opinią teologiczną. A już zupełnie nie może być tutaj mowy o nauczaniu dogmatycznym, ponieważ brakuje w tym po pierwsze wyłożenia tej nauki w oparciu o źródła teologiczne (Pismo św. i Tradycji), a po drugie potępienia nauczania przeciwnego. 

- Następnym rzekomo magisterialnym źródłem, na który powołują się pseudotradycjonaliści, jest list papieża Innocentego III do jednego z biskupów:


Także ten text nie ma wprawdzie żadnej rangi magisterialnej, czyli oficjalnego nauczania papieskiego, ponieważ nie jest skierowany do całego Kościoła. Jednak papież dość wyraźnie przejmuje nauczanie św. Tomasza, mówiąc, że karą za grzech pierworodny jest pozbawienie oglądania Boga (visio beatifica), a nie kary piekielne. 

- Fragment z konstytucji Piusa VI "Auctorem fidei" potępiającej schizmatycki sobór w Pistoia jest dosłownie skierowany przeciw pelagianom, którzy wprowadzili "stan" pośredni między potępieniem wiecznym a Królestwem Bożym, i tym samym nie stanowi żadnego wyjaśnienia czy tym bardziej rozstrzygnięcia kwestii losu dzieci zmarłych w grzechu pierworodnym:


Pośród teologów nowożytnych z jednej strony św. Robert Bellarmin (De amiss. gratiae VI 2) uznaje za heretyckie zdanie, że kara za grzech pierworodny (poena damni) powiązana jest z naturalną szczęśliwością, z drugiej jednak tacy teologowie jezuiccy jak Franciszek Suarez (De peccatis et vitiis 9,6) i Leonard Lessius (De perf. div. XII,22) uważają to zdanie za bardziej prawdopodobne teologicznie. Trzeba mieć na uwadze, że nie ma magisterialnego rozstrzygnięcia tej kwestii. 

Widać więc, że dokument Międzynarodowej Komisji Teologicznej z 2007 r. zasadniczo się nie myli, a krytyka ze strony tzw. tradycjonalistów wykazuje tutaj niestety dość niski, wręcz haniebnie niski poziom. 

Podsumowując:

1. Teologicznie, w tym także magisterialnie pewne jest, że dzieci zmarłe w grzechu pierworodnym nie idą do piekła. 

2. Równocześnie nie są rozstrzygnięte zmagania teologiczne co do dokładniejszego określenia ich losu, zgodnie z jednej strony z koniecznością Chrztu według słów w Ewangelii św. Jana 3,5, a z drugiej z Bożą sprawiedliwością, która nie może oznaczać karania za niepopełnioną winę. 

3. Moim zdaniem najpoważniejszym rozwiązaniem tej kwestii - proponowanym już przez szereg teologów - jest przyjęcie analogicznego tzw. chrztu pragnienia (votum baptismi, votum Ecclesiae), czyli zbawczej, quasi "sakramentalnej" roli pragnienia rodziców, by ich dziecko było ochrzczone. Nie jest to nowością, lecz analogicznym zastosowaniem nauczania Kościoła o "chrzcie krwi" w przypadku katechumenów czy też św. Niewiniątek Jerozolimskich. 

Innymi słowy: W zgodzie z Tradycją, a także z większością teologów zarówno patrystycznych, scholastycznych i nowożytnych uważam, iż dzieci zmarłe bez Chrztu sakramentalnego mogą doznać łaski zbawczej na mocy pragnienia ich rodziców, którzy pragnęli dla swego dziecka Chrztu świętego i włączenia do Kościoła. W przypadku rodziców niekatolików czy niewierzących (będących w stanie nieprzezwyciężalnej niewiedzy co do dzieła Zbawienia w Chrystusie) może mieć zastosowanie tzw. niewyraźne pragnienie przynależności do Kościoła. Moim zdaniem takie rozwiązanie najbardziej odpowiada szerszemu kontextowi całego Bożego Objawienia podanego w Piśmie św. i Tradycji Kościoła. 



Post scriptum

Otrzymałem słuszne uwagi krytyczne:



Odpowiadam:

Rozumiem, że chodzi o analogię do św. Niewiniątek. Rzeczywiście wygląda na to, że w dotychczasowych zmaganiach o rozwiązanie tej teologicznej kwestii za mało, a właściwie w ogóle nie brano pod uwagę świadectwa liturgii, jakim jest święto św. Młodzianków, a które powinno mieć wysoką rangę w argumentacji, gdyż liturgia sprawowana przez wieki w szczególnie wyraźny i mocny sposób wyraża i przekazuje wiarę Kościoła, o wiele bardziej niż rozważania teologów.

Wydaje mi się, iż można przyjąć, że każde dziecko zabite w łonie matki jest ofiarą nienawiści szatańskiej, nawet jeśli matka i inni sprawcy nie są tego wyraźnie świadomi. 

Kwestia dotyczy jednak wszystkich dzieci nieochrzczonych, także tych otoczonych miłością i troską rodziców. Myślę, że naturalna troska rodziców może mieć także wartość "zbawczą" w znaczeniu niewyraźnego pragnienia bycia w Kościele (votum Ecclesiae implicitum), jako że odpowiada pochodzącemu od Boga porządkowi naturalnemu. 

Rzeczywiście poważnym zarzutem jest wskazanie na problem powiązania decyzji i stanu dusz rodziców z losem wiecznym ich dziecka. Wszak dziecko nie ponosi odpowiedzialności za moralność swoich rodziców i jest indywidualną osobą ludzką. Tutaj sprawa wymaga zgłębienia. Z jednej strony niezaprzeczalna jest godność ludzka dziecka, zarówno tylko poczętego jak też już urodzonego. Z drugiej strony raczej oczywisty - choć teoretycznie podważalny - jest brak woli i tym samym odpowiedzialności moralnej dziecka co do wyboru istotnego dla zbawienia duszy. Tak więc z jednej strony dziecko ma duszę nieśmiertelną i jest osobą stworzoną na obraz i podobieństwo Boga, z drugiej jednak nie mamy póki co podstaw do przyjęcia, że niemowlę jest zdolne do aktów woli, które można by zakwalifikować choćby do niewyraźnego pragnienia bycia w Kościele. 

Dochodzimy się do pytania: jaki sens ma stworzenie przez Boga ludzi, którzy nie dochodzą do możliwości choćby niewyraźnego pragnienia życia z Bogiem? Czyż brak możliwości zbawienia wiecznego dla tych ludzi nie jest sprzeczny z prawdą o Bogu podaną w Objawieniu? 

Myślę, że są to kluczowe pytania. Moim zdaniem teologicznie pewne jest, że Pan Bóg każdej osobie ludzkiej, którą powołuje do istnienia, daje możliwość osiągnięcia szczęśliwej wieczności. Póki co nie wiemy, jak to jest możliwość w przypadku dzieci nieochrzczonych. Tutaj jest miejsce na dalszy rozwój reflexji teologicznej. 

Promotorzy faustyno-sopoćkizmu obłudnikami?


Kłamstwo ma krótkie nogi, jako rzecze przysłowie. Wygląda na to, że powoli ale nieuchronnie sypie się właśnie fałszywy kult faustyno-sopoćkizmu. Coraz więcej ludzi zaczyna używać rozumu, poczynając od prostych spraw. 

Właśnie pojawiły się publicznie (na internetowym portalu Do rzeczy) uwagi autora, który wprawdzie póki co wydaje się jeszcze tkwić w oparach tego kultu, w czym wykazuje brak konsekwentnie racjonalnego myślenia, tym niemniej słusznie wskazuje na fakt, że propagowane obecne wersje "Dzienniczka" dopuszczają się fałszowania nawet słów pochodzących rzekomo od samego Pana Jezusa: 


Sprawa jest więc prosta: współcześni propagatorzy "Dzienniczka" albo są na tyle bezczelni, że ośmielają się zmieniać słowa rzekomo pochodzące od Pana Jezusa, nie widząc w tym żadnego problemu, i tym samym widocznie nie uznają Jego boskiego autorytetu, albo po prostu nie wierzą, jakoby słowa, które mają czelność zmieniać, pochodziły od Pana Jezusa. Co im równocześnie nie przeszkadza w sprzedawaniu tego jako słów Pana Jezusa...

I to jest całkiem niezależne, a istotne potwierdzenie zastrzeżeń teologicznych co do tego kultu (więcej tutaj).

Czy ministrantki są dozwolone?


Jeszcze w 1980 r. Jan Paweł II w instrukcji "Inaestimabile donum" jasno określił, że kobietom nie wolno pełnić służby przy ołtarzu. Jednak w Kodeksie Prawa Kanonicznego z 1983 r.  (can. 230) zabrakło już jasnego ograniczenia tej służby do rodzaju męskiego. Spowodowało to forsowanie służby dziewcząt przy ołtarzu w niektórych krajach, głównie niemieckojęzycznych. W 1994 r. Jan Paweł II opublikował dokument Ordinatio sacerdotalis (podpisany rzekomo już w 1992 r., co już świadczy o machlojkach) o niedopuszczeniu kobiet do kapłaństwa, w którym jest znajduje się zapis, że kanon 230 nie zawiera zakazu pełnienia służby przy ołtarzu przez dziewczęta. Równocześnie pozostawiono biskupom miejsca władzę decydowania na własnym terenie w tej sprawie.

Zarówno ta praktyka jak też zezwolenie na nią jest sprzeczne z Tradycją Kościoła oraz istotą posług liturgicznych, które mają ścisły związek z ustanowionym przez Chrystusa ustrojem Kościoła. Otóż od początku religii objawionej przez Boga, czyli w Starym Testamencie, dziedzina kultu jest zarezerwowana dla mężczyzn. To właśnie odróżniało zawsze religię objawioną od kultów pogańskich, które zwykle mają kapłanki i kobiety w dziedzinie kultu. Zasada religii objawionej wynika z porządku stworzenia: według Księgi Rodzaju mężczyzna przewodzi w sferze naturalnej, powinien więc przewodzić także w sferze najistotniejszej dla życia człowieka czyli oddawania czci Bogu. Tę zasadę potwierdził sam Jezus Chrystus, który na Apostołów jako kapłanów Nowego Testamentu powołał wyłącznie mężczyzn. Zgodnie z tym Kościół zawsze zastrzegał sferę kultu dla mężczyzn i chłopców. Dopiero tzw. liberalny protestantyzm - który zresztą neguje kapłaństwo hierarchiczne - wprowadził kobiety w sferę swojego kultu, który jest oczywiście heretycki. 

Wprowadzenie tzw. ministrantek wynika więc z dwóch czynników, które są w swej istocie antykatolickie i sprzeczne także z prawem naturalnym: z protestantyzmu i z feminizmu. 

Tym samym tzw. ministrantki są niedozwolone według prawa najwyższego w Kościele, jakim jest wiara katolicka. Nawet jeśli dekrety obecnej władzy kościelnej na to pozwalają. 

Jak należy pisać na drzwiach?

 


Temat jest niby prosty, jednak nieco złożony i wymaga nieco sięgnięcia do historii. 

W ostatnich dekadach powstał wręcz spór w tej kwestii. Ci bardziej niby światli zaczęli głosić, że litery pisane na drzwiach oznaczają "Christus mansionem benedicat", czyli "Chrystus błogosławi domostwo". Natomiast ci niby bardziej tradycyjni twardo stoją ja stanowisku, że chodzi o inicjały Trzech Króli, wobec czego nawet należy pisać po polsku K zamiast C. Bardziej oświeceni spośród tych ostatnich argumentują niby betonowo przez wskazanie na modlitwę poświęcenia kredy w tradycyjnym Rituale Romanum, gdzie jest mowa o pisaniu imion na drzwiach:


Jednak, jak łatwo zauważyć, pierwsze imię jest na literę G, nie C. To oczywiście jeszcze bardziej komplikuje spór. 

Osobiście uważam, że należy zacząć od danych historycznych, czyli genezy historycznej obecnego zwyczaju pisania na drzwiach tych trzech liter, ale także od historii tej modlitwy poświęcenia. Tą ostatnią kwestią nie zajmowałem się i nie wiem, czy są badania historyczne w tej kwestii. Wiadomo jednak, że modlitwy błogosławieństw (poświęceń) najpierw pojawiały się lokalnie, a następnie były przejmowane do Rytuału Rzymskiego. Poświęcenie kredy wydaje się wtórne względem używania jej do pisania na drzwiach, tzn. najpierw pisano kredą na drzwiach, a następnie powstała modlitwa poświęcenia kredy. Należy więc sięgać głębiej, mianowicie do historii pisania na drzwiach i tym samym do genezy błogosławienia domostw, zwłaszcza w związku ze świętem Objawienia Pańskiego. 

Otóż w wigilię Objawienia Pańskiego w tradycyjnym rycie rzymskim ma miejsce jedno z trzech uroczystych poświęceń wody (oprócz Wigilii Paschalnej i Wigilii Zesłania Ducha Świętego). Wyraża to rangę tego święta, a jeszcze bardziej wyjaśnia związek tzw. kolędy czyli tzw. wizyty duszpasterskiej ze "Świętem Trzech Króli". Tradycyjnie bowiem kapłani zaczynali tzw. kolędę dopiero 6 stycznia, czyli po uroczystym poświęceniu wody w wigilię święta. Niestety wraz z zaniechaniem - a właściwie wyrzuceniem - tego poświęcenia zanikł jego związek z błogosławieniem domów oraz właściwy sens tzw. kolędy jako właśnie błogosławieństwa niesionego przez kapłana do domostw. Trudno się oprzeć wrażeniu, że komuś zależało zarówno na zarzuceniu poświęcenia wody w wigilię Objawienia Pańskiego, jak też na przerobieniu błogosławienia domostw w wizytę duszpasterską (czy kopertową). Obrzęd tego poświęcenia zawiera potężny, uroczysty exorcyzm, jedyny tego rodzaju w całym roku liturgicznym. Potęga tego obrzędu promieniuje właśnie w napisie C+M+B jako pamiątce pobłogosławienia domostwa wodą z potężnego exorcyzmu. Oto ten exorcyzm (znajduje w dodatku Rituale Romanum):


Wracając do pytania tytułowego. Moim zdaniem jest pewne, że te inicjały pochodzą pierwotnie od prośby o błogosławieństwo, nie od imion Trzech Mędrców. Wynika to z tego, iż w hagiografii (tutaj) występują oni w zupełnie innej kolejności, mianowicie Baltazar jako najstarszy, Kacper jako młodszy, a najmłodszym miał być Melchior. Gdyby w pierwotnym znaczeniu drzwi chodziło o ich imiona, to by zapewne zachowano tę hierarchię. Widocznie w czasie tworzenia modlitwy błogosławieństwa kredy, a nawet wcześniej, nie znano już ich hagiografii, bądź jej nie uznawano. Prawdopodobnie powiązanie z imionami wzięło się z kartek czy tabliczek wotywnych, które pielgrzymujący do ich relikwii w Kolonii przynosili ze sobą w swoje rodzinne strony (więcej tutaj). Innymi słowy: z jednej strony kapłani błogosławili domostwa wodą z wigilii "Trzech Króli", zaś z drugiej bywały w domostwach tego typu pamiątki po pielgrzymce do Kolonii, zawierające "błogosławieństwo Trzech Króli". Kiedy i gdzie doszło do stopienia tych dwóch elementów pobożności, raczej nie da się obecnie ustalić. Pewne jest, że właściwym pobożnym zwyczajem związanym z Objawieniem Pańskim jest pobłogosławienie domostwa, natomiast umieszczanie napisu na drzwiach mogło być kojarzone z pamiątkami pątników, nawiązującymi do imion tych trzech świętych. 

Podsumowując: 

Poprawne jest rozumienie inicjałów C+M+B jako skrótu słów "Christus mansionem benedicat", czyli "niech Chrystus pobłogosławi to domostwo". Równocześnie poprawne jest też odniesienie do imion Trzech Mędrców według słów poświęcenia kredy. Praktycznie wygląda to następująco: wierni piszą te litery na drzwiach swoich domostw zarówno wpisując się w hołd Mędrców, jak też równocześnie prosząc o pobłogosławienie domostwa przez kapłana wodą exorcyzmowaną w wigilię Objawienia Pańskiego. Obydwa znaczenia - zarówno duchowe naśladowanie Mędrców jak też prośba o błogosławieństwo Chrystusowe - zawarte są w tych literach. Oznaczenie drzwi jest zaproszeniem kapłana do pobłogosławienia. 

Nie ma tu żadnej sprzeczności. Liturgia zna sporo wieloznaczności, czyli różnorodność warstw znaczeniowych. Jest dość typowym zjawiskiem w liturgii, że te same słowa - w tym wypadku inicjały - można rozumieć wielorako bez sprzeczności, lecz za to w głębszym kojarzeniu historii i teraźniejszości. 

Niepoprawne jest jedynie zastępowanie C przez K, nawet jeśli ma się na myśli nawiązanie do modlitwy błogosławienia kredy. To zastępstwo niweczy bowiem związek z pierwotnym obrzędem, czyli błogosławieniem domostwa.