Zasady komentowania: bez anonimowych komentarzy

Podziękowanie

Z przyjemnością kieruję do P. T. Czytelników comiesięczne podziękowanie wraz z aktualną statystyką. 

Oto aktualna statystyka (na dzień 1.4.2025): 


Przebieg w skali roku wygląda następująco:


Jak pokazuje statystyka, nastąpił ostatnio znaczny wzrost oglądalności, gdyż średnio było około 2000 wejść na bloga dziennie. 

Datki o różnej wysokości - a każde wsparcie się liczy - ofiarowało od początku istnienia bloga w sumie około trzydziestu osób, co stanowi około 1,5% osób codziennie korzystających z bloga. Kilka osób wspiera blog regularnie, co jest szczególnie cenne, niezależnie od wysokości ofiar. Tych kilka osób stanowi około 0,2-0,3% osób codziennie korzystających z bloga.  

Za wszelkie wsparcie - Bóg zapłać!  Wszystkich darczyńców wspominam w memento każdej Mszy św.

Datki można wpłacać na numer konta (IBAN):

94 1020 4274 0000 1102 0067 1784


Do przelewów z zagranicy:

PL 94 1020 4274 0000 1102 0067 1784

Kod BIC (Swift): BPKOPLPW

X. G. Strzelczyk o Bogu czyli marxistowsko-miłosierdzistowska apostazja w natarciu


O niektórych wypowiedziach x. Grzegorza Strzelczyka, który jest jedną z gwiazd kręgów skrajnie modernistycznych, było mi już dane wypowiedzieć się (tutaj i tutaj i tutaj). Niestety ponownie trafiłem na kolejne oszustwo tego człowieka, co zresztą już nawet nie zaskakuje. Chodzi o następującą wypowiedź:


To jest istotny fragment szerszej wypowiedzi, gdzie on przemianę w rozumieniu relacji między miłosierdziem a sprawiedliwością - konkretnie obecne stawianie miłosierdzia ponad sprawiedliwością, czego punktem kulminacyjnym mają być "objawienia" s. Faustyny (czyli oszustwo x. Sopoćkowe) - sprowadza do dwóch przyczyn:
- przemiany społeczne oraz zmiana sytuacji Kościoła w świecie po rewolucji francuskiej
- studiowanie Pisma św. i Ojców Kościoła. 

Ten pierwszy wątek jest tak prymitywny i absurdalny, tudzież wyraźnie śmierdzący marxizmem, że go nawet nie trzeba obalać. To jest urojenie, którego jedyną podstawą jest mentalność marxistowska, według której stosunki społeczne determinują ideologię, a do ideologii w znaczeniu marxistowskim x. Strzelczyk widocznie sprowadza teologię. 

Drugi wątek wymaga oczywiście sprawdzenia w źródłach, zwłaszcza w źródle podanym przez x. Strzelczyka, którym jest list papieża św. Leona Wielkiego do biskupa Konstantynopola Flaviana tzw. Tomus ad Flavianum (źródło tutaj). Oto istotne dla kwestii fragmenty tegoż pisma, zresztą dość krótkiego, choć bardzo treściwego:


Istotne zdanie brzmi w tłumaczeniu dokładnym roboczym:

"Przybrał postać sługi bez brudu grzechu, powiększając to, co ludzkie, nie umniejszając tego, co boskie: ponieważ owo ogołocenie, przez które to, co niewidzialne, przedstawiło się jako widzialne, a Stwórca i Pan wszystkich rzeczy chciał być jednym dla śmiertelnych, stał się skłonieniem zmiłowania, nie brakiem mocy. Tak to ten, który pozostając w postaci Boga uczynił człowieka, ten sam w postaci sługi stał się człowiekiem. Utrzymuje bowiem bez pomniejszenia swoją właściwość przez obydwie natury: i tak jak nie niszczy postaci sługi postacią Boga, tak też postaci Boga nie pomniejszył postacią sługi. Albowiem, ponieważ diabeł chełpił się, że człowiek zwiedziony jego oszustwem pozbawiony został Bożych darów, oraz że poddany został surowemu wyrokowi śmierci, pozbawiony daru nieśmiertelności, i że w swoich nieszczęściach znalazł sobie jakąś pociechę z towarzyszenia grzesznika; i że Bóg także, z racji domagającej się sprawiedliwości, zmienił własne postanowienie względem człowieka, którego stworzył w takiej godności; trzeba było zarządzenia tajemnego planu, aby niezmienny Bóg, którego wola nie może być pozbawiona dobroci, spełnił pierwsze postanowienie Swojej łaskawości wobec nas poprzez tajemnicę bardziej ukrytą, i żeby człowiek, który przez podstępność diabelskiej niegodziwości został wprowadzony w winę przeciw woli Boga, nie zginął."

Zapewne do tego fragmentu odnosi się wypowiedź x. Strzelczyka. Jak widać, nie ma on wiele wspólnego z tym, co twierdzi Strzelczyk. Otóż według św. Leona, jak wyraźnie mówi, to nie szatan domagał się sprawiedliwości względem człowieka, czyli ukarania go za grzech, lecz ukaranie za grzech wynikało z Bożej sprawiedliwości, która w żaden sposób nie jest pomniejszona przez Wcielenie Syna Bożego czyli dzieło zbawienia. To Wcielenie jest "tajemnicą bardziej ukrytą", a nie miłosierdzie. Wcielenie jest "uratowaniem" pierwotnego przeznaczenia człowieka do udziału w chwale Bożej, do jest oczywiście dziełem dobroci Bożej. Innymi słowy: diabeł w swej chytrości myślał, że Pan Bóg pozostawi człowieka w stanie grzechu, do którego on go zwiódł. Nie wziął przy tym pod uwagę, że zarówno miłosierdzie jak też sprawiedliwość wobec człowieka domaga się także wskazania mu drogi wyjścia z grzechu, do którego doprowadził człowieka szatan. Tak więc również Wcielenie - czyli dzieło Zbawienia - jest dziełem zarówno miłosierdzia jak też sprawiedliwości. Nie ma więcej ŻADNEJ sprzeczności ani nawet rywalizacji między Bożą sprawiedliwością a Bożym miłosierdziem, wbrew temu, co twierdzi fałszywa ideologia faustyno-sopoćkizmu i wraz z nią x. Strzelczyk. 

Idźmy dalej:


Tutaj św. Leon mówi wyraźnie, że miłosierdzie nie oznacza zmiany w Bogu. 


Tutaj mówi jasno, że Syn Boży ma Bóstwo wspólne z Ojcem, co wyraźnie przeciw koronce s. Faustyny. 


Tutaj św. Leon mówi wyraźnie, że miłosierdzie dotyczy wyłącznie tych, którzy się poprawiają i nawracają, nie jest więc bezwarunkowe jak to jest w fałszywej ideologii Faustyno-Sopoćkowej. 

Widzimy więc, jak poważna jest sprawa. Nie dziwi więc, że wyznawcy faustyno-sopoćkizmu zaczynają jakoś reagować na poważne zarzuty, aczkolwiek czynią to w sposób niekompetentny, nierzetelny i zakłamany. Prawda jednak z całą pewnością zwycięży. 

Spotkanie


Łk 24, 13-35

A o to tego samego dnia dwaj z nich byli w drodze do wsi, zwanej Emaus, oddalonej sześćdziesiąt stadiów od Jerozolimy. 
Rozmawiali oni z sobą o tym wszystkim, co się wydarzyło. 
Gdy tak rozmawiali i rozprawiali z sobą, sam Jezus przybliżył się i szedł z nimi. 
Lecz oczy ich były niejako na uwięzi, tak że Go nie poznali. 
On zaś powiedział do nich: «Cóż to za rozmowy prowadzicie z sobą w drodze i jesteście smutni?". 
A jeden z nich, imieniem Kleofas, odpowiedział Mu: «Ty jesteś chyba jedynym z przebywających w Jerozolimie, który nie wie, co się tam w tych dniach stało». 
I powiedział im: «Cóż takiego?» I powiedzieli Mu: «To, co się stało z Jezusem Nazarejczykiem, który był prorokiem potężnym w czynie i słowie wobec Boga i całego ludu;
jak arcykapłani i nasi przywódcy wydali Go na śmierć i ukrzyżowali. 
A myśmy się spodziewali, że On właśnie miał wyzwolić Izraela. Tak, a po tym wszystkim dziś już trzeci dzień, jak się to stało. 
Ale też niektóre z naszych niewiast przeraziły nas: były rano u grobu, 
a nie znalazłszy Jego ciała, wróciły i opowiedziały, że miały widzenie aniołów, którzy mówią, iż On żyje. 
Poszli niektórzy z naszych do grobu i zastali wszystko tak, jak niewiasty powiedziały, ale Jego nie widzieli». 
Na to On rzekł do nich: «O nierozumni i gnuśni sercem do wierzenia we wszystko, co powiedzieli prorocy! 
Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, aby wejść do swej chwały?» 
I zaczynając od Mojżesza poprzez wszystkich proroków wykładał im, co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego. 
I przybliżyli się do wsi, do której szli, a On okazywał, jakoby miał iść dalej. 
Lecz przymusili Go, mówiąc: «Zostań z nami, gdyż ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił». Wszedł więc, aby zostać z nimi. 
Gdy zajął z nimi miejsce u stołu, wziąłwszy chleb, odmówił błogosławieństwo, i połamawszy dawał im. 
Wtedy przejrzały ich oczy i poznali Go, lecz On stał się niejawny od nich. 
I mówili nawzajem do siebie: «Czy serce nie pałało w nas, kiedy rozmawiał z nami w drodze i Pisma nam wyjaśniał?» 
W tej samej godzinie powstali i wrócili do Jerozolimy i zastali zebranych Jedenastu i innych z nimi, 
którzy im oznajmili: «Pan rzeczywiście powstał i ukazał się Szymonowi». 
Oni również opowiadali, co ich spotkało w drodze, i jak dał się im poznać przy łamaniu chleba. 

και ιδου δυο εξ αυτων ησαν πορευομενοι εν αυτη τη ημερα εις κωμην απεχουσαν σταδιους εξηκοντα απο ιερουσαλημ η ονομα εμμαους
και αυτοι ωμιλουν προς αλληλους περι παντων των συμβεβηκοτων τουτων
και εγενετο εν τω ομιλειν αυτους και συζητειν και αυτος ο ιησους εγγισας συνεπορευετο αυτοις
οι δε οφθαλμοι αυτων εκρατουντο του μη επιγνωναι αυτον
ειπεν δε προς αυτους τινες οι λογοι ουτοι ους αντιβαλλετε προς αλληλους περιπατουντες και εστε σκυθρωποι
αποκριθεις δε ο εις ω ονομα κλεοπας ειπεν προς αυτον συ μονος παροικεις εν ιερουσαλημ και ουκ εγνως τα γενομενα εν αυτη εν ταις ημεραις ταυταις
και ειπεν αυτοις ποια οι δε ειπον αυτω τα περι ιησου του ναζωραιου ος εγενετο ανηρ προφητης δυνατος εν εργω και λογω εναντιον του θεου και παντος του λαου
οπως τε παρεδωκαν αυτον οι αρχιερεις και οι αρχοντες ημων εις κριμα θανατου και εσταυρωσαν αυτον
ημεις δε ηλπιζομεν οτι αυτος εστιν ο μελλων λυτρουσθαι τον ισραηλ αλλα γε συν πασιν τουτοις τριτην ταυτην ημεραν αγει σημερον αφ ου ταυτα εγενετο
αλλα και γυναικες τινες εξ ημων εξεστησαν ημας γενομεναι ορθριαι επι το μνημειον
και μη ευρουσαι το σωμα αυτου ηλθον λεγουσαι και οπτασιαν αγγελων εωρακεναι οι λεγουσιν αυτον ζην
και απηλθον τινες των συν ημιν επι το μνημειον και ευρον ουτως καθως και αι γυναικες ειπον αυτον δε ουκ ειδον
και αυτος ειπεν προς αυτους ω ανοητοι και βραδεις τη καρδια του πιστευειν επι πασιν οις ελαλησαν οι προφηται
ουχι ταυτα εδει παθειν τον χριστον και εισελθειν εις την δοξαν αυτου
και αρξαμενος απο μωσεως και απο παντων των προφητων διηρμηνευεν αυτοις εν πασαις ταις γραφαις τα περι εαυτου
και ηγγισαν εις την κωμην ου επορευοντο και αυτος προσεποιειτο πορρωτερω πορευεσθαι
και παρεβιασαντο αυτον λεγοντες μεινον μεθ ημων οτι προς εσπεραν εστιν και κεκλικεν η ημερα και εισηλθεν του μειναι συν αυτοις
και εγενετο εν τω κατακλιθηναι αυτον μετ αυτων λαβων τον αρτον ευλογησεν και κλασας επεδιδου αυτοις
αυτων δε διηνοιχθησαν οι οφθαλμοι και επεγνωσαν αυτον και αυτος αφαντος εγενετο απ αυτων
και ειπον προς αλληλους ουχι η καρδια ημων καιομενη ην εν ημιν ως ελαλει ημιν εν τη οδω και ως διηνοιγεν ημιν τας γραφας
και ανασταντες αυτη τη ωρα υπεστρεψαν εις ιερουσαλημ και ευρον συνηθροισμενους τους ενδεκα και τους συν αυτοις
λεγοντας οτι ηγερθη ο κυριος οντως και ωφθη σιμωνι
και αυτοι εξηγουντο τα εν τη οδω και ως εγνωσθη αυτοις εν τη κλασει του αρτου


Wydaje się, że w tym opisie św. Łukaszowym jest więcej zagadek niż odpowiedzi, i to właśnie w istotnych sprawach. Dlaczego uczniowie wpierw nie rozpoznali Pana Jezusa? Co było w tym “łamaniu chleba”, że ono spowodowało rozpoznanie? Co więcej: jak to możliwe, że uczniowie pozwolili przygodnemu człowiekowi zarzucać sobie nierozumność, a potem nawet zaprosili go w gościnę?

Ewangelie ukazują nam postawę, zachowanie i postępowanie Jezusa Chrystusa, a także reakcje i zachowanie ludzi – jako dobre wzory i jako złe przykłady. Postawa tych dwóch jest typowa dla uczniów: oni byli pod wrażeniem wydarzeń, choć ich nie rozumieli. Przed Męką Mistrza byli pełni nadziei, jak zresztą wielu pobożnych ziomków. Tym bardziej byli wstrząśnięci i rozczarowani. Być może wracali do swoich domów, uważając sprawę Jezusa za zakończoną. A może szli z wieścią do krewnych czy przyjaciół. Nie wiemy, co powodowało “uwięzienie” ich oczu wobec postaci Zmartwychwstałego. Komentatorzy biorą pod uwagę zarówno zmieniony wygląd Zmartwychwstałego, jak też duchową ślepotę uczniów. Pewne jest, że Pan Jezus wpierw nie dał się im poznać. Chciał ich stopniowo doprowadzić do poznania, najpierw przez przypomnienie i wyjaśnienia Pisma. To pouczenie, dość twarde zresztą, nie spowodowało u nich obrazy, niechęci, urazy, lecz wręcz przeciwnie – uznanie, sympatię i przywiązanie do tajemniczego podróżnego.

Kluczowe stało się Jego zachowanie przy stole. Było to postępowanie ojca rodziny, który jako głowa i chlebodawca odmawiał modlitwę i podawał chleb. Nie ma to bezpośredniego związku z Ostatnią Wieczerzą. Nic nie wskazuje na to, jakoby chodziło tutaj o sakrament Eucharystii. Pan Jezus chciał, żeby uczniowie Go poznali w sytuacji i geście, który znali z lat chodzenia z Nim. Zapewne wiele razy wcześniej jadali z Nim, gdy On podawał im chleb jak to czynią ojcowie rodzin. Musiało być w tym coś specyficznego, niepowtarzalnego i właściwego tylko dla Jezusa. To musiało być tak wyraźne, że spowodowało w nich wiarę, że On żyje, bo oto jest z nimi.

Jakiś czas temu, akurat w niedzielę wielkanocną odwiedziłem przyjaciela ciężko chorego w klinice, po mocnej dawce chemioterapii i przeszczepie szpiku. Bardzo cierpiał, zarówno fizycznie jak też duchowo. Był to dorosły człowiek z Iranu, który kilka lat temu przyjął Chrzest św. Opowiedział mi, że był u niego kapelan szpitalny z Komunią św. i że on mógł przyjąć Najświętszy Sakrament pod postacią chleba, mimo że od tygodni nie może nawet pić i tym bardziej przyjmować do ust pokarmu. Zapytał mnie: “jak to jest możliwe?"

Wielokrotnie rozmawialiśmy wcześniej o sprawach wiary. Próbowałem mu wyjaśnić między innymi tajemnicę Eucharystii. Co niedzielę przyjmował Komunię św., na ile to można zewnętrznie ocenić, z wiarą i pobożnością. Teraz w sytuacji cierpienia widocznie dane mu było poznać na nowo wielkość tej tajemnicy Obecności. Nie wiem, czy i na ile zrozumiał nasze filozoficzno-teologiczne pojęcia, choć jest człowiekiem wykształconym. Pewne jest, że doznał zdziwienia, chyba nawet zaskoczenia. Stało się to dzięki temu, że pragnął przyjąć Komunię św. mimo tego, że wiedział, iż nie może przyjmować żadnego zwykłego pokarmu. Mówił mi też o swojej niepewności, czy przeżyje, czy przeszczep się powiódł. Wyczułem też lęk, zresztą zupełnie zrozumiały. Jest jednak pewne, że Pan Jezus dał mu znak Swojej obecności. Że pokazał mu wręcz namacalnie, iż w Komunii św. przyjmuje nie opłatek, lecz Obecność, która poucza, pociesza, ukazuje dobroć i daje poznać prawdę. 

Pan Bóg każdego prowadzi na ten sposób, że jakby dołącza do jego drogi. To nie jest towarzyszenie, lecz prowadzenie, poczynając od wyjaśniania prawd i faktów, czyli od zmiany myślenia, od jego korygowania. To jest prowadzenie ojcowskie, czyli o wiele więcej niż nauczycielskie, aczkolwiek wymagające, posługujące się także karceniem. Człowiek może się obrazić na prawdę, ale wtedy zamyka się na nią i nie dochodzi do poznania. Cechą człowieka otwartego na prawdę jest wdzięczność za nią, nawet jeśli jest wymagająca i podważa przeświadczenie o własnej wspaniałości i nieomylności. Cechuje go też zachłanność na prawdę, czyli jej pragnienie niezależnie od tego, jakie ma konsekwencje. A konsekwencją prawdy jest zawsze wracanie do źródeł nadziei oraz dzielenie się prawdą. Prawda powoduje zawsze spotkanie się ludzi dobrej woli. Tylko człowiek zły obraża się na prawdę, choćby nawet odruchowo. 

Zmartwychwstałego poznać może tylko człowiek otwarty na prawdę, zwłaszcza o sobie samym, o swoim braku w rozumowaniu, o swojej ograniczoności. Zdruzgotanie własnych przyziemnych nadziei i wyobrażeń jest konieczne dla poznania Jego takim, jakim jest. On żyje właśnie jako taki, nie inny. 

O stanie Kościoła A. D. 2025


Jego pierwsze wystąpienie po konklawe 13 marca 2013 spowodowało u wielu katolików, także tych obecnych na Placu Św. Piotra, dość widoczną konsternację. Szokujące było pierwsze zdanie brzmiące "buona sera". Jednak nieco mniejszym szokiem była prośba o modlitwę za niego przed udzieleniem błogosławieństwa. Myślę, że te dwa gesty - dość symboliczne - można uznać za programowe streszczenie jego ponad 12 letnich rządów na Stolicy Rzymskiej: odejście od uwielbienia Jezusa Chrystusa oraz fałszywa pokora obliczona na kupienie popularności czy przynajmniej sympatii. To drugie było dość sprytnym zabiegiem manipulacyjnym, co potwierdza jego powtarzane dopowiedzenie: "módlcie się za mnie, nie przeciw mnie". 

Swoistym szczytem hipokryzji jest sprawa miejsca pochówku. Według jednego z jego pupilów, zażyczył sobie pochowania w bazylice Santa Maria Maggiore, gdyż rzekomo Matka Boża mu tak nakazała (źródło tutaj):

Problem w tym, że przygotowanie takiego grobu kosztowało według doniesień około miliona euro, czyli kilkanaście razy więcej niż pochówek w grotach watykańskich, tym bardziej, że tam znajduje się nowy sarkofag, który na polecenie Franciszka został przygotowany dla Benedykta XVI. Ponadto celem wykonania miejsca pochówku dokonano zniszczenia zabytkowej ściany wraz z zabytkowym portalem (źródło tutaj), co także pasuje do "skromności" bergogliańskiej:




Innym przykładem, nie mniej gorszącym, jest decyzja zamieszkiwania w domu św. Marty, czyli w w hotelu, który normalnie służy głównie biskupom i kardynałom, oczywiście odpłatnie. Dla wybranego w 2013 r. wyłączono z użytkowania hotelowego nie tylko jeden apartament lecz pokaźną część budynku, żeby zapewnić mu spokój i prywatność. Równocześnie pozostawał pusta właściwy apartament papieski w pałacu papieskim przy Placu Św. Piotra, który oczywiście również musiał być utrzymywany bez zamieszkiwania. Spowodowało to przynajmniej podwójny koszt niż w wypadku zamieszkiwania w apartamencie papieskim. Ten kapryśny gest był i jest sprzedawany publiczności jako przykład i dowód skromności i ubóstwa papieża, co jest oczywiście absurdalne i niezgodne z faktami. 

Zapoznawszy się z jego pierwszymi wystąpieniami, dość rychło wiedziałem, z kim mamy do czynienia i co nasz czeka. Usłyszałem bowiem frazesy i krętacki styl, który dość dobrze poznałem podczas studiów zwłaszcza u werbistów w Austrii. Tak się złożyło, że prowincjałem SVD został wtedy Niemiec, który długie lata był spędził w Argentynie. Wykładał teologię "moralną", a właściwie zupełnie niemoralną i niekatolicką, gdyż atakował wszystko, co katolickie począwszy od katolickiego nauczania co do stosunków przedmałżeńskich, rozwodów,  antykoncepcji, zboczeń z homoseksualizmem włącznie, aż do aborcji i celibatu włącznie. Oczywiście w powoływaniu się na "sobór" i całkowicie nieukrywaną pogardą nawet do nauczania Jana Pawła II w kwestiach etycznych. Innymi słowy: pojęcia i styl używany przez Franciszka dość dokładnie odpowiadał moim najgorszym doświadczeniom z czasu formacji i studiów. Włącznie z otwartą nienawiścią do wszystkiego, co "przedsoborowe" choćby nawet w wydaniu wojtyliańskim. Nie byłem więc zagrożony naiwnością wobec kiczowatego "ubóstwa", zresztą znając dość dobrze zarówno duchowość ignacjańską oraz stan zakonu jezuitów (aczkolwiek miałem też szczęście poznać jednego porządnego jezuitę "starej daty" i solidnej formacji, który był ojcem duchownym w seminarium wiedeńskim, a któremu wiele zawdzięczam). Przyznam, że do dziś nie rozumiem, jak można nie dostrzec tej kiczowatości, która jest zawsze fałszywa, co potwierdzają fakty poznawane później, a zawarte chociażby już w książce dawnego przyjaciela z Buenos Aires, który po publikacji książki zginął w tajemniczych okolicznościach (do ściągnięcia tutaj):


Szczerze mówiąc, od tego 13 marca 2013 r. nie byłem właściwie niczym zaskoczony. Zaskoczeniem było jedynie to, że ktoś taki mógł zostać wybrany. Aczkolwiek już na początku lat 2000-ych mówiło się w kręgach kościelnych, że następnym papieżem będzie Carlo Maria Martini. Po latach publiczność dowiedziała się, że było to już wtedy przygotowywane przez słynną "mafię z Sankt Gallen", która następnie przekierowała swoje działania na kardynała Bergoglio, który był mało znany poza Ameryka Południową. Pewne jest, w konklawe 2013 roku spora część frakcji wojtylianów i ratzingerianów musiała na niego zagłosować, gdyż bez tych głosów nie mógł być wybrany. Musiał być więc ktoś z tych frakcyj, to przekonał innych do oddania głosu na Bergoglio, bazując na niewiedzy i naiwności. Powszechnie wskazuje się na przemówienie kardynała Bergoglio podczas tzw. kongregacji generalnej przed konklawe, które to wystąpienie sprawiło przekonywujące wrażenie, gdyż postulował on odejście od "zwrócenia się ku sobie" (autoreferenziale), czyli skupienia się Kościoła na sobie, i przejście do misyjności Kościoła. Po 12 latach wiemy, że to było oszustwo, gdyż ten pontyfikat był tak "autoreferenziale jak żaden inny w historii Kościoła, czego dobitnym dowodem jest kilkuletni "synod o synodalności", który jest niczym innym jak maniakalnym zajmowaniem się samym sobą i usiłowaniem przekształcenia Kościoła w organizację typu sekt protestanckich, gdzie z jednej strony nie ma - przynajmniej pozornie i doraźnie - jasnych struktur hierarchicznych, lecz panuje - przynajmniej pozornie i doraźnie - demokracja, a równocześnie wola przywódcy - w tym wypadku Franciszka i jego następcy - ma rangę wyższą niż prawdy wiary i prawo kościelne. To jest właśnie ten mechanizm, który ma nieodwracalnie przemienić, a właściwie podmienić Kościół pod pozorem słuchania siebie nawzajem i Ducha Świętego, jak to formułuje ekipa bergogliańska. Także "misyjność" bergogliańska, jak okazało się, polegała jedynie na okazywaniu poparcia sektom protestanckim infiltrującym struktury Kościoła katolickiego, na zakazie głoszenia Żydom zbawienia w Jezusie Chrystusie, akcentowania braterstwa z wyznawcami islamu, a nawet na ogłoszeniu, że wielość religii jest chciana przez Boga i że wszystkie religie prowadzą do Boga. 

Już bezpośrednio przed konklawe 2013 r., a w wyniku tamtych kongregacyj generalnych kardynałów dochodziły pogłoski, że planowany jest pontyfikat antyratzingeriański. Osobiście, na podstawie wielu drobnych poszlak, myślę, że w ramach konklawe w 2005 r. doszło do swoistego paktu między frakcją ratzingeriańską a martiniańską (mówiąc w uproszczeniu), według którego Ratzinger został wybrany w celu wciągnięcia w oficjalne struktury lefebvrian czyli FSSPX, by ich uzależnić. Potwierdza to fakt, iż kardynał Bergoglio jako arcybiskup Buenos Aires pomagał kapłanom FSSPX w uzyskaniu wiz od władz argentyńskich, co zapewne także przyczyniło się do jego wyboru w 2013 r., w nadziei na nowe szanse rozwiązania problemu "lefebvryzmu" (co się po części spełniło w postaci udzielenia im jurysdykcji do spowiedzi oraz możliwości uzyskania jurysdykcji do sakramentu małżeństwa). Równocześnie znane było jego wrogie stanowisko wobec liturgii tradycyjnej. Myślę, że to był jeden z głównych powodów przeforsowania jego wyboru. Po "Summorum Pontificum" z 2007 r. spora część modernistycznych biskupów była oburzona odebraniem im kompetencji w ograniczaniu, a nawet eliminowaniu sprawowania tejże liturgii w ramach struktur diecezjalnych. Nie chodzi tutaj o niechęć do obrzędu czy do łaciny, ostatecznie nie chodzi też o słynną "jedność" czy jej rzekome zagrożenie przez tych, którzy uparcie chcą liturgii tradycyjnej. Pod tym gadaniem o zagrożeniu jedności kryje się coś ważniejszego i najbardziej dla nich bolesnego: podczas gdy modernistyczne seminaria i klasztory świecą pustkami, wymierają i muszą być zamykane, to miejsca z formacją i liturgią choćby tylko częściowo tradycyjną nie mogą narzekać, lecz rozwijają się i rosną w siłę, która jest tym bardziej pokaźna, że dostęp jest ograniczony, tzn. przeciętny młody człowiek z przeciętnej parafii nie ma z tym styczności, a znajdują te rzeczy zwykle tylko ci, którzy albo pochodzą z rodzin o nastawieniu tradycyjnym, albo samodzielnie i odważnie szukają. Tym samym także jakość powołań jest znacznie wyższa niż tych pochodzących ze "zwykłych" parafii. To oczywiście rodzi zazdrość. Łatwiej jest popaść w mentalność psa ogrodnika (sam nie zje i nikomu nie da) niż trzeźwo zastanowić się nad przyczynami, a w rezultacie zamiast zwalczać i niszczyć tych strasznych tradziuchów przynajmniej dać im normalnie żyć, jeśli nie chce się choćby po części brać z nich przykładu. Z własnego długoletniego doświadczenia w różnych krajach wiem, że zainteresowanie czy przynajmniej otwartość dla liturgii tradycyjnej dość wyraźne rośnie akurat wśród młodzieży zarówno świeckiej jak też duchownej. Tego trendu nie da się ani zatrzymać ani stłamsić, tak samo ja nie da się zdusić pragnienia i szukania prawdy i piękna, zwłaszcza u ludzi młodych, nawet jeśli równocześnie bombarduje się ich różnego rodzaju fałszem i pokusami. Ci, którzy chcą i usiłują odgórnie stłamsić i odciąć dostęp do liturgii tradycyjnej, żyją mentalnie jeszcze w latach 70-ych, 80-ych, najwyżej 90-ych ubiegłegu wieku, gdyż widocznie nie dociera do nich, że w dobie internetu i łatwego transportu względnie łatwo jest zapoznać się z tym, czym Kościół przed V2, jak sprawował obrzędy, jak się modlił. Nawet jeśli usiłowano całkowicie zakazać sprawowania liturgii tradycyjnej, to wspomoże to tym bardziej rozwój wspólnot lefebvriańskich i sedewakantystycznych, których przecież nie można zniszczyć administracyjnie. 

Tutaj dochodzimy do polityki władz rzymskich względem FSSPX. Otóż działania ekipy bergogliańskiej wskazują na następującą taktykę: przez ograniczenie, a docelowo wręcz eliminowanie liturgii tradycyjnej ze struktur oficjalnych, wierni i duchowni przywiązani do niej moją zostać zepchnięci czy to do FSSPX, czy do sedewakantyzmu, a wówczas będzie można dość łatwo wszystkich "trydenciarzy" exkomunikować za odrzucanie "soboru". Samo odrzucanie Novus Ordo w sensie liturgii nie jest i nie może być przesłanką do takiego ukarania, natomiast nieprzyjmowanie nauczania soboru powszechnego, za który jest uważane V2 (to jest osobny temat), już może być powodem kanonicznym. Dlatego tak ważne jest solidne badanie i rzetelna krytyka dokumentów soborowych wraz z ich historią, oczywiście w świetle wszystkich innych soborów. Zasadnicza i kluczowa różnica między Benedyktem XVI a ekipą bergogliańską (na czele wcześniej z Martini'm, potem z Kasper'em) polega na słynnej "hermeneutyce zerwania": według Ratzinger'a można i należy obronić Vaticanum II w świetle i według całej Tradycji Kościoła, podczas gdy obóz przeciwny (który można nazwać czarnobutowym) głosi i zachowuje się tak jakby Vaticanum II było ponad wszystkimi innymi soborami, a poniekąd nawet jedynym obowiązującym soborem i to tego rodzaju, że nie liczy się już nawet jego litera lecz "duch" zerwania i stałej przemiany czy podmiany, czego wyrazem i środkiem ma być "synodalność". Kto zna jednak faktyczny przebieg synodów bergogliańskich, ten wie, że były one bardzo odległe od prawdziwej synodalności we właściwym znaczeniu tego słowa, gdyż polegały na perfidnej autorytarnej manipulacji ekipy powołanej przez szefa. Nie trudno też przewidzieć skutków tej zakłamanej strategii: jeśli następca Franciszka będzie kontynuował ów "proces synodalny", to albo znów będzie nim manipulował jak tyran przez swoich pachołków, albo potraktuje to hasło poważnie i rzeczywiście dopuści do autentycznego starcia stanowisk, dopuszczając do głosu także katolików nastawionych tradycyjnie. W pierwszym przypadku zakłamanie czyli próba oszukania będzie trwała jakiś czas, lecz nieuchronnie musi w końcu runąć jak każde oszustwo, wyłaniając twór, który już całkiem oficjalnie nie będzie miał wiele wspólnego z Kościołem katolickim. W drugim przypadku będzie musiał dojść do przyznania racji bytu także katolikom tradycyjnym, bo będzie oznaczało umożliwienie normalnego rozwoju według zasad przynajmniej takich jakie miały miejsce przez haniebnym motu proprio "Traditionis custodes". 

Na koniec jeszcze o przyczynach haniebnej abdykacji Benedykta XVI. Po pierwsze, jak wspomniałem, mogła ona przynajmniej częściowo wynikać z paktu zawartego na konklawe 2005 r.: Ratzinger został wybrany do konkretnego zadania, a wobec niepowodzenia musiał się usunąć, czego z całą pewnością się domagano. Zresztą gdyby pojednanie z FSSPX się powiodło, to by również musiał ustąpić stanowisko kardynałowi Bergoglio czy komuś innemu z tej ekipy. Pewne jest także, że Ratzinger nigdy nie wykazywał zdolności w rządzeniu. Wiem to także od duchownych i wiernych z Monachium, którzy go tam znali. Zresztą nawet jego brat Georg w jednym z wywiadów wprost powiedział, że Józefowi nie leży rządzenie, bo musi najpierw siebie zmuszać do narzucania komuś swojej woli. Regularnie też wykazywał brak umiejętności właściwego doboru współpracowników, co wynikało z wrodzonej dobroduszności graniczącej z naiwnością. Oczywiście miał też sporo wiernych, oddanych i szlachetnych współpracowników, ale mylił się wielokrotnie, bądź nie dość wnikliwie oceniał osobowości, których obdarzał zaufaniem. Po trzecie, bał się ewidentnego buntu, którego początki zaczęły się najpóźniej wraz z motu proprio "Summorum Pontificum". Widać było, że frakcja skrajnie modernistyczna panicznie boi się wzrostu w siłę środowisk i osób krytycznych wobec V2 i Novus Ordo. Miała strach w oczach gdy widziała bujny rozwój takich wspólnot jak Franciszkanie Niepokalanej, Wspólnota Św. Marcina czy też wspólnot indultowych jak FSSP, IBP, ICRSS itp. Ich uwadze nie uszła także popularność nauczania Benedykta XVI i też liturgii tradycyjnej w kręgach młodego duchowieństwa czy to diecezjalnego czy zakonnego. Sytuacja była - i nadal jest - poniekąd paradoxalna: ci, którzy przeżywali swoją młodość na fali nowości "soborowych" czyli w latach 60-ych i 70-ych, byli świadkami, że pokolenie młodych z końca pontyfikatu Jana Pawła II i początku Benedykta XVI bardziej idzie za tym ostatnim niż za tym, o co oni w swojej młodości walczyli. To właśnie pokolenie obecnych 70, 80 i 90latków, którego modernistyczni przedstawiciele wynieśli na tron Piotrowy kardynała Bergoglio, nieuchronnie odchodzi do historii. 

Cena za wierność Benedykta XVI względem domniemanego paktu z 2005 r. oraz względem osobistej słabości charakteru jest niestety ogromna: chaos a właściwie śmiercionośne skażenie nauczania, rozplenienie nadużyć, upodlenie moralne, zapaść autorytetu Kościoła, upadek zaufania do Kościoła i jego nauczania, niebywały spadek praktyk religijnych oraz liczby powołań zwłaszcza w krajach tradycyjnie katolickich itp. itp. Krótko po konklawe w 2013 r. jeden z jezuitów argentyńskich, czyli byłych współbraci powiedział, że Bergoglio wprowadzi chaos i podzieli Kościół zamiast go jednoczyć. I dodał: "myśmy 30 lat potrzebowali, żeby naprawić szkody, które on wyrządził jezuitom w Argentynie". Znane jest też, iż przed nominacją o. Bergoglio na biskupa pomocniczego w Buenos Aires ówczesny przełożony generalny zakonu jezuitów, o. Peter-Hans Kolvenbach, wydał jednoznacznie negatywną opinię, która zresztą po konklawe w 2013 r. zniknęła z archiwum (bądź zniszczona, bądź umieszczona w aktach ściśle tajnych, źródło tutaj). Jednak skoro Pan Bóg dopuścił do takiego pontyfikatu, to widocznie może i powinno wyniknąć z niego coś dobrego. Póki co jedynymi widocznymi jego owocami są: upokorzenie katolików tradycyjnych oraz wzrost popularności sedewakantyzmu. Z biegiem czasu owoce staną się bardziej widoczne. 

Na koniec jeszcze jedna wskazówka. Otóż źródłem, które najlepiej pomaga zrozumieć to, co się stało w 2013 r., są dwie niepozorne książki jednego autora:




Pierwsza z nich chyba już ukazała się w języku polskim, aczkolwiek została przedstawiona jedynie bardzo powierzchownie, nawet fałszująco. Druga jest swoistym uzupełnieniem, dostarczając szerszego kontextu dotyczącego nie tylko pontyfikatu Piusa XII lecz także okresu posoborowego z pontyfikatem Jana Pawła II włącznie. Wydarzenia w nich opisane są osobiste, wręcz prywatne, ale równocześnie ze szczególną wartością historyczną dla okresu niemal ostatniego stulecia. 

Autor, x. Charles Murr, niegdyś prywatny sekretarz arcybiskupa a następnie kardynała Gagnon na podstawie zarówno swoich wspomnień, jak też wspomnień słynnej siostry Pascaliny Lehnert, długoletniej osobistej sekretarki Piusa XII, dostarcza solidną wiedzę "od kuchni" co do tego, co miało miejsce w papieskim Rzymie od tamtego pontyfikatu aż do czasów współczesnych. Mimo swoistej dobrodusznej naiwności zwłaszcza względem Piusa XII i też Pawła VI, jest to uczciwie przedstawiony obraz wydarzeń od strony nieoficjalnej, ale z pozycji świadków bliskich tzw. wielkiej historii. X. Murr ma też sporo wystąpień internetowych w postaci wywiadów głównie na kanale Urbi et Orbi Communications. To są, moim zdaniem lektury obowiązkowe dla każdego, kto szuka rzetelnej wiedzy historycznej odnoszącej się do tła kluczowych wydarzeń w Kościele od prawie stulecia. 

Pasuje to jak najbardziej do serdecznych pochwał wystosowanych przez wielką lożę masońską Włoch z okazji śmierci (źródło tutaj):


Tłumaczenie na angielski: 



Czy śmierć jest powrotem do "domu Ojca"?


Ten frazes ma dość dokładnie 20 lat, gdyż zyskał popularność dzięki ogłoszeniu śmierci Jana Pawła II przez ówczesnego argentyńskiego arcybiskupa Leonardo Sandri, wówczas substytuta w Sekretariacie Stanu: 

Teraz go użył kardynał Kevin Farrell, pochodzący z Irlandii, obecnie w funkcji kamerlinga Świętego Kościoła Rzymskiego, czyli sprawującego rządy w państwie watykańskim w okresie vacatio sedis:

Wygląda na to, że ten frazes jest rdzennie wojtyliański. Na pewno pasuje do "poetyckiego" stylu papieża Polaka, który dość często jest nie tylko wieloznaczny, lecz nawet absurdalny (jak np. "oczyszczenie pamięci" w związku z rokiem jubileuszowym 2000), a w tym wypadku nawet wręcz heretycki. Wszak w każdym katechiźmie katolickim można przeczytać, że jest pięć rzeczy ostatecznych: śmierć, sąd, niebo, piekło, czyściec. Frazes jest heretycki także wtedy, gdy przez "dom Ojca" rozumie się niebo, bowiem nigdy nie ma pewności, że dana osoba trafiła do nieba, chyba że zostanie ogłoszona jako święta czyli kanonizowana. Zaś kanonizację musi poprzedzić proces kanoniczny, który nawet w bardzo opiłowanej wersji z całą pewnością nie może zostać przeprowadzony już w dniu śmierci danej osoby. 


Czy wieszanie stuły na krzyżu jest zgodne z zasadami Kościoła? (z uzupełnieniem)


W związku ze zbliżającymi się świętami wielkanocnymi nasuwa się temat zwyczaju specyficznie i wyłącznie polskiego, mianowicie umieszczania w okresie wielkanocnym na krzyżu czerwonej stuły.

Przykład na powyższym obrazku jest typowo absurdalny: to jest miniatura normalnej stuły i to wraz z białym kołnierzykiem, który przy szyi kapłana ma zabezpieczać stułę przed zabrudzeniem przez pot przy szyi. Tym samym jest sugestia, jakoby drzewo krzyża wydzielało pot brudzący stułę...

Niejasne są początki i pochodzenie tego zwyczaju. Rozpowszechnił się w okresie między I i II wojną światową, a to wyłącznie w Polsce. Wygląda na to, że został wprowadzony odgórnie, nie będąc znany i praktykowany powszechnie.

Tak np. rytuał diecezji chełmińskiej z 1894 r. nie zna jeszcze tego zwyczaju:



 
O krzyżu z nałożoną stułą nie mówi także ani oryginalny Rytuał Rzymski ani żadne jego wydanie diecezjalne czy krajowe.

Dopiero w wydanym w 1927 r. w Katowicach "Rytuale dla Kościołów Polski" jest mowa o krzyżu procesyjnym ze zwisającą stułą koloru czerwonego:





Imprimatur - datowane dziwnym sposobem na 1928 czyli rok po wydaniu - udzielił i zapewne decydujący wpływ na treść tego Rytuału miał ówczesny biskup katowicki Arkadiusz Lisiecki.




Dziwne, że ani wydawcą ani odpowiedzialnym za treść tego wydania nie jest Prymas Polski.
Dziwny jest także tytuł mówiący, że ten rytuał jest "przystosowany dla Kościołów Polski" (Ecclesiis Poloniae adaptatum). Jest bardzo mało prawdopodobne, właściwie wykluczone, by wówczas Stolica Apostolska dopuściła nazywanie diecezyj "Kościołami", gdyż jest to sprzeczne z eklezjologią katolicką. 

Nota bene, jako że pojawia się wskazanie na Kodex Prawa Kanonicznego z 1983 r., gdzie zawarte jest określenie "Ecclesiae particulares": to jest nowość, która nie ma pokrycia w tradycyjnej teologii i terminologii katolickiej. Kodex Prawa Kanonicznego z 1917 r. nie używa tego określenia. Przymiotnik "particularis" używany jest wyłącznie dla praw, zwyczajów, synodów itp., co każdy może sprawdzić tutaj, nigdy w połączeniu z rzeczownikiem "Ecclesia". 




X. Lisiecki, w młodości związany z ruchem narodowym, przeszedł następnie na poglądy lewicowe i związki z piłsudczykami. Prawdopodobnie należał do tajnej paramasońskiej organizacji tzw. charystów, skupiającej księży spiskujących na rzecz "postępowych" przemian w Kościele, związanych z zakładem w Laskach pod Warszawą (więcej tutaj i tutaj i tutaj i tutaj i tutaj). Wskazuje na to typowy dla tego grona masoński znak rozpiętych guzików w sutannie. W rozjaśnieniu obrazu widać wyraźnie rozpięte guziki sutanny, co nie może być przypadkowe lecz jest raczej zamierzonym znakiem rozpoznawczym, gdyż fotografia jest pozowana:





Tutaj nieco więcej.
O innym przypadku charysty - x. F. Blachnickim - była mowa tutaj.

Jego zawołanie biskupie brzmi akurat bardzo "nowocześnie" bo ekumaniacko: "aby byli jedno".



Należy pamiętać, że w przypadku ksiąg liturgicznych głównym celem udzielenia imprimatur jest stwierdzenie i zapewnienie zgodności z wersją zatwierdzoną przez Stolicę Apostolską. W związku z tym nasuwają się pytania:
- Dlaczego rytuał przeznaczony do użytku w diecezjach polskich nie został wydany mocą autorytetu Prymasa Polski?
- Dlaczego imprimatur biskupa katowickiego jest datowane na rok po wydaniu rytuału?
- Jaki związek ma sprzeczne z eklezjologią katolicką nazywanie diecezyj "Kościołami" z ekumaniackim nastawieniem bpa Lisieckiego wyrażonym w jego herbie biskupim?

Przyozdabianie krzyża w okresie wielkanocnym, także na procesję Bożego Ciała, jest dawnym zwyczajem. Natomiast wykorzystywanie do tego celu stuły jest nowością i to praktykowaną jedynie w Polsce. Źródłem tej praktyki jest widocznie rytuał wydany przez "charystę" bpa Lisieckiego.

A jest to zwyczaj ewidentnie sprzeczny z zasadami Kościoła katolickiego. Stuła jest częścią ubioru liturgicznego kapłana. Jak w przypadku wszystkich przedmiotów poświęcanych, cel, znaczenie i przeznaczenie stuły jest jasno podane w modlitwach poświęcenia, konkretnie w Rituale Romanum:



Jest jasno powiedziane, że strój liturgiczny służy duchownym podczas sprawowania liturgii. Tym samym używanie go - w tym wypadku stuły - do innych celów, w tym wypadku jako ozdoby przedmiotów kultu, jest sprzeczne z poświęceniem i tym samym jest nadużyciem. Tego nie jest w stanie zmienić okoliczność, iż w najnowszym wydaniu mszału polskiego Novus Ordo przewidziane jest praktykowanie tego fałszywego zwyczaju.

Na fałszywość wskazuje również kolor stuły. W tradycyjnej liturgii rzymskiej w obrzędach Wielkiego Tygodnia nie występuje czerwony kolor liturgiczny. Pojawił się on dopiero w Novus Ordo. Oznacza on męczeństwo czyli przelanie Krwi, dlatego stosowany jest w formularzach o Krzyżu Świętym, o Męce Pańskiej, o Najdroższej Krwi oraz o męczennikach. Nie jest to kolor liturgiczny ani okresu Męki Pańskiej, ani okresu wielkanocnego.

Zgodne z zasadami liturgii Kościoła byłoby użycie np. czegoś w rodzaju wieńca z kwiatów czy welonu koloru białego czy złotego, odpowiednio do okresu liturgicznego.




Także w Polsce praktykowano ozdabianie krzyża wieńcem z kwiatów:




Stosuje się to we wielu krajach i jest to zwyczaj bezsprzecznie katolicki. Wymaga on więcej starań i wysiłku, tym samym świadczy o staranności i pobożności, podczas gdy umieszczenie stuły jest rozwiązaniem nie tylko fałszywym liturgicznie, lecz także wygodnickim, świadczącym o bezmyślności i lenistwie. Mówiąc dosadniej: wieszanie stuły na krzyżu nie jest jego zdobieniem, lecz traktowaniem krzyża jako wieszaka dla stuły.

Na koniec ostatni przykład pochodzący ze Szwajcarii. Welon tutaj pozornie przypomina stułę. Jednak nie jest to stuła. Sposób umieszczenia wskazuje jednoznacznie, że jest to welon, mimo pewnego podobieństwa w jego wykonaniu. Zaś umieszczany jest nie w okresie wielkanocnym lecz na święto Podwyższenia Krzyża, stąd kolor czerwony, czyli zgodny z liturgią.





Obrońcy praktyki stosowanej obecnie w Polsce powołują się na:
1. Ceremoniał parafialny autorstwa abpa Antoniego J. Nowowiejskiego oraz inne starsze podręczniki czy opisy zwyczajów związanych z liturgią,
2. kanony Kodexu Prawa Kanonicznego mówiące o prawie zwyczajowym,
3. zwyczaj strojenia statuy św. Piotra w papieskie insignia oraz trumny zmarłych duchownych w insignia stanu i stopnia święceń, także stułę, 
4. rzekomy opis procesji rezurekcyjnej w Caeremoniale monasticum,
5. rzekoma wzmianka o odziewaniu krzyża w czerwony ornat we Wielki Piątek, zawarta w manuskrypcie z XV w. zwanym "Ordynale płockim",
6. Bliżej nieokreślony "brewiarz z XV w." oraz także nieokreślony "brewiarz gnieźnieński", gdzie jest mowa o odziewaniu krzyża w ornat. 

ad 1.
Abp Nowowiejski pisze:

Chodzi więc jedynie o zwyczaj, bez jakichkolwiek podstaw w tradycyjnych księgach liturgicznych (aż do 1928 r., gdy pojawia się jako nowość). Tak samo jest we wszystkich innych cytowanych książkach. Autor nie podaje ani źródła ani uzasadnienia praktyki przewiązania krzyża stułą. Mówi, że jest to przewiązanie takie jak u kapłana. Tym samym potwierdza sprzeczność z przeznaczeniem stuły wyrażonym w obrzędzie poświęcenia: krzyż nie jest kapłanem a kapłan nie jest krzyżem. 
Ponadto jest problem tego rodzaju, że skrzyżowanie stuły oznacza prezbitera, podczas gdy biskupi - jako wyposażeni w pełnię władzy kapłańskiej - nie krzyżują stuły. Tak więc jest to albo degradacja do rangi prezbitera, albo brak wiedzy co do liturgicznego stosowania stuły. 
Trzeba zaznaczyć, że książka Nowowiejskiego nie jest ani naukowa, ani nawet podręcznikowa, gdyż nie powołuje się na księgi liturgiczne i dekrety władz kościelnych, lecz jest jedynie opisem znanych autorowi faktycznie stosowanych obrzędów. Tym samym powoływanie się na niego jako na autorytatywne czy wręcz normatywne źródło jest po prostu zafałszowaniem. 

ad 2. 
W nawiązaniu do słów abpa Nowowiejskiego niektórzy powołują się na moc prawną zwyczajów, o których mówią obydwa Kodexy Prawa Kanonicznego.

CIC z 1917 r. mówi:


Prawo kanoniczne uznaje więc, że niektóre zwyczaje mogą nabyć mocy prawnej, podaje jednak istotne ograniczenia:
- Zwyczaj nie może unieważnić prawa Bożego czy to naturalnego czy stanowionego.
- Zwyczaj nie ma też rangi wyższej niż prawo kościelne, jeśli nie jest rozumny i prawomocnie przepisany nieprzerwanie przez przynajmniej 40 lat.
- Gdy zwyczaj sprzeciwia się zakazowi prawa kościelnego, może nabyć mocy prawnej tylko wtedy, gdy jest rozumny, trwa przez przynajmniej 100 lat lub od niepamiętnych czasów. 
- Zwyczaj wyraźnie odrzucony przez prawo nie może być rozumny. 

CIC z 1983 r. dokonuje pewnych uproszczeń i ułatwień pod tym względem, jednak nie zmienia istotnych zasad mających znaczenie także w niniejszej sprawie:


Głównym wymogiem prawomocności zwyczaju jest więc jego zgodność z prawem Bożym oraz rozumnością. Wprawdzie modlitwy poświęcenia szat liturgicznych w Rituale Romanum nie są same w sobie prawem Bożym w znaczeniu prawnym. Jednak wprowadzenie praktyki sprzecznej z nimi z całą pewnością nie jest rozumne, gdyż sprzeciwia się zarówno naturalnemu przeznaczeniu szat jak też treści modlitw poświęcenia, które powinny być znane przynajmniej kapłanowi.

ad 3.
Jest istotna różnica między zawieszaniem stuły na krzyżu a umieszczaniem szat liturgicznych na figurach świętych czy trumnie zmarłego duchownego. Otóż przyodziewanie figur w szaty przysługujące osobie przedstawianej jest w porządku, gdyż jest realne: ta osoba w rzeczywistości nosiła czy mogłaby nosić daną szatę. Natomiast krzyż z całą pewnością ani nie nosił, ani nie mógł nosić żadnej szaty, gdyż jest krzyżem, nie osobą. 
Tak więc analogia miałaby tylko wtedy miejsce, gdyby chodziło o umieszczenie stuły na Ukrzyżowanym jako znak kapłańskiej godności. Są to różne obrazy co do odniesienia, tzn. krzyż nie jest Ukrzyżowanym i odwrotnie. 
Zresztą słusznie nie umieszcza się stuły na Ukrzyżowanym, ponieważ kapłan nosi stułę poprawnie na sukni duchownej oraz komży względnie albie, a nigdy na nagim ciele. Suknia wyraża stan duchowny, alba i komża godność dziecka Bożego obmytego we Chrzcie św. oraz czystość obyczajów, stuła oznacza stopień święceń tzn. kapłaństwo. Oderwanie znaku kapłaństwa od innych elementów stroju liturgicznego nie tylko zaciemnia jego wymowę teologiczną i duchową, lecz wyraża i powoduje brak szacunku, podobnie jak nałożenie stuły na kapłana bez sutanny i komży (poza sytuacją konieczności więc nie uroczystą). 
W skrócie: szaty umieszczone na figurze danej osoby czy na jej trumnie odnoszą się do osoby, która je rzeczywiście nosiła czy mogłaby nosić (przynajmniej potencjalnie), i tym samym spełnione jest przeznaczenie tych szat określone w obrzędzie poświęcenia.

ad 4. 
Wskazanie na to źródło ma pochodzić od wpływowego liturgisty z Tyńca, o. Franciszka Małaczyńskiego (por. tutaj), z jego książki pt. Misterium paschalne w Polsce. Nie mam obecnie możliwości zapoznania się z tą książką. W wydaniach Caeremoniale monasticum poza Polską nie ma nawet wzmianki o procesji rezurekcyjnej, ani o przyozdabianiu krzyża, jak np. w ceremoniale benedyktyńskim z Hiszpanii (źródło tutaj):



Zresztą wiarygodność o. Małaczyńskiego jest bardzo wątpliwa z powodu jego skrajnie modernistycznych, heretyckich poglądów oraz żarliwego zaangażowania w destrukcję liturgii zarówno już PRZED Vaticanum II (źródło tutaj) jak też po nim (źródło tutaj). 

Natomiast w wydaniu Ceremoniale monasticum dla Królestwa Polski (dostępne tutaj) czytamy odnośnie procesji rezurekcyjnej w poranek dnia paschalnego, że krzyż procesyjny jest "przepasany stułą":


Należy zwrócić uwagę na cztery zasadnicze sprawy:
- pojęcie "stola" jest pierwotnie szerokie i nie oznacza wyłącznie stuły kapłańskiej, lecz każdą ozdobną szatę wierzchnią
- nie ma mowy o tym, że owa "stola" ma być kapłańska i w kolorze czerwonym, który w liturgii tradycyjnej wcale nie występuje jako kolor liturgiczny ani podczas Wielkiego Tygodnia, ani w okresie paschalnym
- brak podania koloru owej "stola" świadczy o tym, że nie jest to stuła w znaczeniu elementu stroju liturgicznego (czyli kapłańska), lecz rodzaj szaty ozdobnej w szerokim znaczeniu
- jest mowa o przepasaniu krzyża (Crux praecincta) ową stułą, nie o powieszeniu stuły na krzyżu, co jest istotne zarówno znaczeniowo jak też estetycznie. 

To nie są drugorzędne szczegóły, lecz istotne elementy owego zwyczaju. To "przepasanie stułą" odpowiada zwyczajowi zdobienia krzyża znanemu w całym Kościele i tak powinno być interpretowane oraz stosowane. Nie chodzi o żadną godność kapłańską krzyża, gdyż byłby to absurd. Jest jasno powiedziane, że przepasany ma być krzyż, nie postać Ukrzyżowanego. Gdyby zaś chodziło o godność kapłańską Jezusa Chrystusa, to stuła powinna zdobić albo Ukrzyżowanego, albo figurę Zmartwychwstałego, o której jest także mowa w obrzędzie. Tak więc jasne jest, że chodzi o przyozdobienie krzyża jako znaku zwycięstwa nad śmiercią i szatanem, nie o znak kapłański. Dlatego użycie stuły kapłańskiej - pochodzącej ze stroju liturgicznego - jest niewłaściwe i fałszywe, zwłaszcza w kolorze czerwonym. Widocznie jest mowa tutaj o swoistej "stule" w sensie szerszym, czyli w rodzaju szaty ozdobnej dla krzyża, nadającej się do jego przepasania, nie do powieszenia na nim. 

Tym samym także polskie Caeremoniale monasticum nie może być podstawą dla obecnego fałszywego zwyczaju wieszania czerwonej stuły kapłańskiej na krzyżu. 


ad 5.
Na Ordynał płocki powołuje się x. Michalak, pisząc (źródło tutaj): 


Cytując te słowa przemilcza się, że ów rękopis zwany Ordinale zaginął podczas wojny, a jego treść jest znana wyłącznie z relacji x. Michalaka (źródło tutaj): 


Tak więc wartość źródłowa tej informacji jest właściwie żadna, gdyż wzmianki jednej osoby odnośnie treści zaginionego źródła nie można traktować jako wystarczającej. 

ad 6. 
Jedynym źródłem jest wspomniany już wyżej x. Michalak. Nie podaje on żadnych danych odnośnie owych rzekomych brewiarzy (rok i miejsce wydania, zatwierdzenia itp.), tak więc wartość źródłowa jest właściwie żadna, gdyż nie można jej sprawdzić. 
Ponadto należy mieć na uwadze, że owe źródła - nawet jeśli rzeczywiście istnieją i są wiarygodne - dotyczą najwyżej lokalnych zwyczajów, które nie należą do samej liturgii we właściwym znaczeniu tego słowa. Takie zwyczaje nie mają żadnej rangi autorytatywnej czy normatywnej, gdyż nie posiadają zatwierdzenia przez Stolicę Apostolską. Innymi słowy: lokalne dziwactwa nigdy nie były i nie mogą być uznane w Kościele za pewne pod względem doktrynalnym i prawnym, tym samym za obowiązujące. 


Podsumowując:

1° Umieszczanie stuły na krzyżu jest najwyżej zwyczajem wprowadzonym w niektórych regionach Polski. Nie wiadomo, kiedy i przez kogo wprowadzonym. Sprzeczne są opisy tego zwyczaju: jedne mówią o przepasaniu krzyża czyli skrzyżowaniu na wzór szaty prezbitera, inne mówią o stule zawieszonej jak u biskupów (bez skrzyżowania ramion stuły).

2° Po raz pierwszy w księdze liturgicznej pojawił się ten zwyczaj w rytuale o dziwnym pochodzeniu i dziwnych znamionach z 1927 r. Z powodu jego dziwności wskazanej powyżej można mieć wątpliwości, czy w tej postaci został zatwierdzony przez Stolicę Apostolską, co jest konieczne dla wartości jako oficjalnej księgi liturgicznej Kościoła. 

3° Zwyczaj umieszczenia stuły na krzyżu nie ma żadnego odpowiednika ani w zwyczajach, ani w przepisach liturgicznych Kościoła powszechnego. Tym samym nie ma żadnych podstaw do umieszczania stuły jako elementu stroju liturgicznego na przedmiocie kultu liturgicznego jakim jest krzyż.

4° Przeciw temu zwyczajowi przemawiają także racje teologiczne, mianowicie
- sprzeczność z modlitwami poświęcenia szat liturgicznych określającymi ich użycie, oraz
- sprzeczność z właściwym użyciem stuły jako szaty wierzchniej, czyli na sutannie i albie względnie komży.