Zasady komentowania: bez anonimowych komentarzy

Macanie słonia czyli oSzustakowych oszustw ciąg dalszy

 

Skrajnie modernistyczny dominikanin Adam Szustak, o którym była tutaj mowa już wiele razy, zaskoczyć mógłby jedynie wtedy, gdyby się nawrócił na wiarę katolicką, na co jednak póki co niestety nie wygląda. Tymczasem więc pozostaje demaskowanie i prostowanie bzdetów, które on sprzedaje, a dziwić by się należało, że są jeszcze ludzie, którzy nie dostrzegli, co on sobą prezentuje. 

Otóż ostatnio, w typowej dla siebie mieszance ignorancji, fałszu i buty, próbował po raz kolejny przekonać ludzi do swojego uwielbienia dla Franciszka, zwłaszcza do obłudnego dokumentu "Amoris laetitia" w temacie dopuszczenia rozwodników żyjących w nowych związkach do sakramentów. 

Zacznę od spraw szczegółowych, ale symptomatycznych. 

Na wstępie oSzustak popisuje się rzekomą bystrością w czytaniu Pisma św., twierdząc:


Nie wiem, czy on zdaje sobie sprawę z tego, że właściwie każdy jest w stanie sprawdzić te słowa chociażby nawet w tłumaczeniu polskim, są one następujące w wydaniu tzw. Biblii Tysiąclecia (Wj 20,1-17):

Inaczej i akurat językowo i teologicznie prawidłowo tłumaczy nowsza tzw. Biblia Warszawska biskupa Romaniuka:

Równocześnie według teologii katolickiej natchniony jest jedynie text oryginalny (stąd konieczność opanowania języków biblijnych, a przynajmniej łaciny, w ramach studiów teologii, co jest obecnie haniebnie lekceważone), a nie tłumaczenia, choćby były najwierniejsze. 

Otóż problem polega na tym, że język oryginalny czyli hebrajski nie ma czasu przyszłego, lecz jedynie czas dokonany i niedokonany. Na tyle pojęcia o tym języku biblijnym powinien mieć każdy absolwent teologii, także oSzustak. Hebrajski czas niedokonany może być - w zależności od kontextu - tłumaczony jako czas przyszły, jednak kontext Dekalogu bynajmniej tego nie wymaga i tak właśnie oddaje treść to drugie tłumaczenie. Tym samym upada wstępna teza oSzustaka, na której opiera on swoją teoryjkę co do słuszności "Amoris laetitia", jakoby Dekalog niczego nie nakazywał ani nie zakazywał. 

W tych pokrętnych wywodach centralny jest moment następujący, ukazujący rdzeń myślenia oSzustaka:


Chodzi tutaj o słynną "przypowieść" indyjską, używaną zwykle dla zilustrowania relatywizmu religijnego. Według jej oryginalnej wersji hinduskiej (więcej tutaj) chodzi o ślepców, którzy dotykają różnych części słonia: 


Ślepcy badający słonia oznaczają ludzi, którzy spierają się o prawdziwego Boga czy prawdziwą religię. Dopiero mędrzec musi ich pouczyć, że każdy z nich ma rację. Tak więc według oSzustaka Kościół jest ślepy i poznaje jedynie fragmenty prawdy. Do tej swojej teoryjki używa słów Pana Jezusa z Ewangelii św. Jana 16,13, oczywiście opacznie, gdyż te słowa odnoszą się w sposób oczywisty do zesłania Ducha Świętego na Apostołów w dniu Pięćdziesiątnicy. Według nauczania Kościoła prawda objawiona Apostołom jest trwale aktualna i niezmienna, zarazem pełna. Innymi słowy: według wiary katolickiej Boże Objawienie zakończyło się wraz ze śmiercią ostatniego z Apostołów czyli św. Jana. Skoro więc oSzustak twierdzi, że po tym Objawieniu następuje jeszcze inne "macanie słonia", to jest heretykiem, a nawet apostatą, gdyż odrzuca prawdę o zupełności biblijnego Objawienia wspólną wszystkim chrześcijanom. Otóż istotna i zasadnicza różnica między chrześcijaństwem a innymi religiami polega na tym, że chrześcijaństwo nie jest ślepym szukaniem prawdy i dotykaniem jakiegoś jej fragmentu, lecz sam Bóg objawił samego Siebie w Swoim Synu, który jest "drogą, prawdą i życiem" (J 14,6). Kto twierdzi inaczej, ten neguje, że w Jezusie Chrystusie jest nam dane ostateczne Boże Objawienie, i tym samym nie jest chrześcijaninem. 

Na koniec warto zwrócić uwagę, że oSzustak nie ma nawet szacunku dla miejsca świętego, bo nie waha się użyć słowa uważanego powszechnie za wulgarne: 

No cóż, taki to jest poziom moralny, kulturalny i religijny tego człowieka. 

Na koniec jeszcze uwagi ogólniejsze. Co jest kluczowym problemem z "Amoris laetitia" i też w myśleniu oSzustaka? Otóż pod pozorem pasterskiej troski o katolików, którzy nieszczęśliwie popadli w rozpad sakramentalnego małżeństwa i nowe związki, kryją się następujące perfidne zamiary:

- demontaż katolickiej dyscypliny sakramentalnej, skoro praktycznie każdy duszpasterz - jak to przedstawia oSzustak - ma prawo decydować o dopuszczeniu osób żyjących w związkach ponownych niesakramentalnych

- upodobnienie Kościoła pod względem etyki małżeńskiej do schizmatyków wschodnich i heretyków protestanckich, a to przez faktyczne uznanie świeckiej instytucji rozwodu. 

OSzustak, zresztą jak wszyscy wyznawcy "Amoris laetitia", nie odróżnia między porządkiem prawnym, który musi się odnosić do wszystkich i do każdego, a opieką duszpasterską, której przynajmniej część ma charakter osobisty i w pewnym sensie indywidualny. Oczywiście rozwiązaniem nie może być porzucenie porządku prawnego czyli dyscypliny sakramentów. Tak samo grzechem przeciw miłości bliźniego jest porzucenie osobistej i indywidualnej troski duszpasterskiej. 

OSzustak wydaje się też zapominać o pedagogicznej funkcji prawa. Jeśli by Kościół, ostatni bastion oporu przeciw niszczeniu instytucji małżeństwa i rodziny, zaprzestał wyrazistego stania na straży jedności i trwałości małżeństwa, i to swoim ustroju dyscyplinarno-sakramentalnego, to  by się sprzeniewierzył Ewangelii i samemu Jezusowi Chrystusowi. 

Tego nie są w stanie przykryć czy zakłamać obłudne bełkoty o "towarzyszeniu". Kościół nie został założony do towarzyszenia (od tego są towarzysze, zresztą obłudni). Misją Kościoła jest prowadzenie dusz do zbawienia, a drogą jest Ewangelia Chrystusowa, nie trendy współczesne i mody. 

Kościół nie jest ślepy i nie może być ślepy, ponieważ otrzymał prawdę i to - wbrew temu, co bredzi oSzustak - całą prawdę także w kwestii nierozerwalności sakramentalnego małżeństwa. Przy całym współczuciu dla losu tych, którzy zostali niewinnie opuszczeni i zdradzeni przez współmałżonka (aczkolwiek jakaś część winy jest zwykle po obydwu stronach), Kościół nie może zdradzić tej prawdy. Nie tylko dlatego, że pochodzi ona od samego Boga, lecz także dlatego, że dotyczy dobra społeczeństw, narodów i całej ludzkości. Nawet jeśli dana osoba byłaby całkowicie niewinnie opuszczona i zdradzona, to jednak zerwanie małżeńskiego ma tak poważne konsekwencje społeczne i też indywidualne, że nie może być uznane przez Kościół, jak tego chcą wyznawcy "Amoris laetitia". Wiadomo, że ograniczenia sakramentalno-dyscyplinarne są bolesne szczególnie dla osób skądinąd religijnych i szczerze wierzących. Duszpasterze i też świeccy powinni oczywiście okazywać zdrowe zrozumienie i współczucie. Jednak rozwiązaniem z całą pewnością nie jest lekceważenie czy omijanie odwiecznej dyscypliny Kościoła. 

Dlaczego rozmnożenie chleba?



J 6, 1-15

Potem Jezus odszedł za Jezioro Galilejskie, czyli Tyberiadzkie.
A szedł za Nim liczny tłum, bo widzieli Jego znaki, jakie czynił na tych, którzy chorowali.
Zaś Jezus wszedł na wzgórze i usiadł tam ze swoimi uczniami.
Bowiem bliska była Pascha, święto żydowskie.
Podniósłszy tedy Jezus oczy i ujrzawszy, że liczny tłum idzie do Niego, mówi do Filipa: «Skąd kupimy chleba, aby oni się posilili?»
A mówił to wystawiając go na próbę, bowiem wiedział, co miał czynić.
Odpowiedział Mu Filip: «Za dwieście denarów nie wystarczy chleba dla nich, aby każdy z nich choć trochę otrzymał».
Jeden z uczniów Jego, Andrzej, brat Szymona Piotra, mówi do Niego:
«Jest tutaj jeden chłopiec, który ma pięć chlebów jęczmiennych i dwie ryby, lecz cóż to jest dla tak wielu?»
Jezus zatem rzekł: «Każcie ludziom usiąść!» A w miejscu tym było wiele trawy. Usiedli więc mężczyźni w liczbie około pięciu tysięcy.
Jezus więc wziął chleby i odmówiwszy dziękczynienie, dał uczniom, zaś uczniowie tym, którzy spoczywali, i podobnie z ryb tyle, ile chcieli.
A gdy się nasycili, mówi do uczniów swoich: «Zbierzcie pozostałe ułomki, aby nic nie zginęło».
Zebrali więc i ułomkami z pięciu chlebów jęczmiennych, które zostały po spożywających, napełnili dwanaście koszów.
A ludzie widząc znak jaki uczynił Jezus, mówili: «Ten prawdziwie jest prorokiem, który przyszedł na świat».

Jezus zaś wiedząc, że mieli przyjść i porwać Go, aby Go uczynić królem, znów usunął się na górę sam.

μετα ταυτα απηλθεν ο ιησους περαν της θαλασσης της γαλιλαιας της τιβεριαδος
και ηκολουθει αυτω οχλος πολυς οτι εωρων αυτου τα σημεια α εποιει επι των ασθενουντων
ανηλθεν δε εις το ορος ο ιησους και εκει εκαθητο μετα των μαθητων αυτου
ην δε εγγυς το πασχα η εορτη των ιουδαιων
επαρας ουν ο ιησους τους οφθαλμους και θεασαμενος οτι πολυς οχλος ερχεται προς αυτον λεγει προς τον φιλιππον ποθεν αγορασομεν αρτους ινα φαγωσιν ουτοι
τουτο δε ελεγεν πειραζων αυτον αυτος γαρ ηδει τι εμελλεν ποιειν
απεκριθη αυτω φιλιππος διακοσιων δηναριων αρτοι ουκ αρκουσιν αυτοις ινα εκαστος αυτων βραχυ τι λαβη
λεγει αυτω εις εκ των μαθητων αυτου ανδρεας ο αδελφος σιμωνος πετρου
εστιν παιδαριον εν ωδε ο εχει πεντε αρτους κριθινους και δυο οψαρια αλλα ταυτα τι εστιν εις τοσουτους
ειπεν δε ο ιησους ποιησατε τους ανθρωπους αναπεσειν ην δε χορτος πολυς εν τω τοπω ανεπεσον ουν οι ανδρες τον αριθμον ωσει πεντακισχιλιοι
ελαβεν δε τους αρτους ο ιησους και ευχαριστησας διεδωκεν τοις μαθηταις οι δε μαθηται τοις ανακειμενοις ομοιως και εκ των οψαριων οσον ηθελον
ως δε ενεπλησθησαν λεγει τοις μαθηταις αυτου συναγαγετε τα περισσευσαντα κλασματα ινα μη τι αποληται
συνηγαγον ουν και εγεμισαν δωδεκα κοφινους κλασματων εκ των πεντε αρτων των κριθινων α επερισσευσεν τοις βεβρωκοσιν
οι ουν ανθρωποι ιδοντες ο εποιησεν σημειον ο ιησους ελεγον οτι ουτος εστιν αληθως ο προφητης ο ερχομενος εις τον κοσμον
ιησους ουν γνους οτι μελλουσιν ερχεσθαι και αρπαζειν αυτον ινα ποιησωσιν αυτον βασιλεα ανεχωρησεν παλιν εις το ορος αυτος μονος


Odnośnie do tej Ewangelii poniekąd słusznie pojawia się zastanowienie, jak to mogło się wydarzyć. Co widzieli świadkowie? W jaki sposób odbyło się to rozmnożenie? Miało ono miejsce w koszu? W rękach Pana Jezusa czy uczniów? U samych ludzi? Na te pytania zapewne nie będziemy mieli jednoznacznej odpowiedzi, przynajmniej na tym świecie, choć jest wiele prób interpretacji, wyobrażeń i przedstawień. Widocznie Duch Święty chciał nam pozostawić to pytanie bez odpowiedzi, żeby zawsze było intrygujące, pobudzające wyobraźnię i refleksję. 

Intrygujące jest także pytanie, dlaczego akurat ten fragment Ewangelii ma swoje miejsce w liturgii w środku Wielkiego Postu, czasu pokuty i rozważania Męki Pańskiej. Co ma on wspólnego z tym okresem, oczywiście poza oczywistym związkiem z całością Objawienia i Odkupienia? Wszak zapewne nie chodzi o wzbudzanie pokus w sytuacji postu, jako że jest mowa nie o sutej uczcie, lecz o najprostszym pożywieniu. 

Św. Jan opowiada o tym samym rozmnożeniu chleba co Ewangelie synoptyczne, jednak podając nieco inaczej rozmowę Pana Jezusa z Apostołami. Zaznacza pedagogiczny charakter słów Zbawiciela, nie tylko dla Filipa. Widocznie wydarzenie to miało szczególnie bezpośrednie znaczenie dla uczniów i to takie, że szczegóły zewnętrzne nie były istotne.

Pan Jezus wystawił na próbę Filipa, a wraz z nim wszystkich uczniów, powołanych do pójścia za Nim. Wezwał ich do ofiarowania tego, co mieli, dla wyżywienia tłumu. Była to wieloraka prowokacja. Oblicza się, że podana suma dwustu denarów zwykle wystarczyła na kilkudniowe, może nawet tygodniowe wyżywienie dla kilkunastu mężczyzn. Filip wyraził gotowość Apostołów do ofiarowania tej sumy, wskazał jednak na realne możliwości. Podobnie Andrzej, który wspomniał o chłopcu z pięcioma chlebami i dwiema rybami. Tylko dary chłopca Pan Jezus wziął, pobłogosławił i rozdzielił.

Niezwykłość tego czynu jest oczywista wobec obfitości resztek po nasyceniu tłumu, przewyższającej wielokrotnie pierwotną ilość. Liczba koszy z resztkami wskazuje na liczbę pokoleń Izraela. Ich zebranie oznacza zapowiedź zarówno zjednoczenia rozproszonych i zaginionych pokoleń, jak też utworzenia Nowego Izraela, żywionego na wieczność przez Mesjasza. Zachowanie tłumu, rozpoznającego w Jezusie “proroka” i chcącego Go za to obwołać królem czyli Mesjaszem, jest typowym nieporozumieniem współczesnych, zresztą dość jasno odrzuconym przez Pana Jezusa już w kuszeniu na pustyni. Jezus nie jest Mesjaszem chleba doczesnego, aczkolwiek daje ludowi pożywienie jako znak życia trwałego, wiecznego. 

Bóg stworzył człowieka, podobnie jak wszystkie istoty żywe, czyniąc go zależnym od pokarmu czyli przyjmowania i przemiany materii z zewnątrz – darów Stwórcy. Tak było już w raju przed grzechem pierworodnym. Pożywienie stało się też okazją i narzędziem pierwszego grzechu. Po upadku i wypędzeniu z raju człowiek został skazany na zdobywanie chleba w pocie czoła, w mozole pracy, której owoc jednak nigdy nie jest gwarantowany, ponieważ zależy od wielu okoliczności w przyrodzie, ostatecznie od błogosławieństwa i dobroci Bożej. Nie jest więc przypadkiem, że starotestamentalne oczekiwanie Mesjasza miało charakter mocno przyrodzony, ziemski. Religia Chrystusowa także nie jest czysto duchowa, bezmaterialna, na co wskazuje właśnie opisane przez Ewangelistów rozmnożenie chleba. 

Rozważając to wydarzenie od wieków w kontekście paschalnym, Kościół dokonuje zarazem jego rozumienia i wykładni. Głód ciała i jego zbawcze zaspokojenie wskazują zarówno na elementarną strukturę człowieczeństwa, jak też na istotę Boga i Jego działania. Jak zawsze w Ewangelii, chodzi w tym nie o poznanie czysto teoretyczne, lecz wyzwanie dla nas i wytyczenie naszych zachowań i czynności zarówno wewnętrznych jak i zewnętrznych.

Cudowne rozmnożenie chleba jest zapowiedzią i zarazem jednym z aktów ustanowienia Kościoła, tego prawdziwego Kościoła, którego korzenie i konstytucja sięgają początków stworzenia, grzechu i Odkupienia. Wezwanie uczniów do troski o głodnych dotyczy nie tylko i nie przede wszystkim głodu ciała. Nieporozumienie nasyconego tłumu, chcącego obwołać Jezusa królem, zawiera słuszne rozpoznanie czasu Zbawienia, choć mylnie, bo w zawężeniu rozumianego. Ofiarność zarówno uczniów, gotowych poświęcić pieniądze przeznaczone na własne utrzymanie, jak też chłopca z tłumu, stała się narzędziem nie tylko znaku, lecz nawet realnego działania Zbawiciela. 

W chłopcu można dostrzec uosobienie wiecznej młodości Kościoła (Introibo ad altere Dei, ad Deum qui laetificat juventutem meam - tak od wieków kapłani modlą się na początku każdej Mszy św.), jego dziecięcej ufności, prostoty ducha i wspaniałomyślności. Ten chłopiec szedł widocznie sam za Jezusem, bez rodziny, choć wyposażony w prowiant dla siebie. Nie ukrywał  go dla siebie, być może już zaczął się nim dzielić, skoro uczniowie go dostrzegli. Słuchanie słów Chrystusa ten chłopiec łączył z postawą, która jest zwykle częstsza u ludzi młodych niż u starszych.

Nie wiemy o tym chłopcu nic więcej. Można jednak powiedzieć, że Pan Jezus uczynił go wzorem szczególnie na okres Wielkiego Postu, ostatecznie na całe życie chrześcijańskie w jego prostocie i cudowności. Na jego przykładzie Chrystus Pan ukazał, jak dokonuje się Jego własne mesjańskie posłannictwo w Kościele i poprzez Kościół. Tego znaczenia bynajmniej nie pomniejsza cały podniosły i szeroki teologiczny kontext: zbliżające się święto Paschy, podniesienie uczy na lud podążający za Nim, czyli spojrzenie jakby od dołu, z głębi, z otchłani, a także reminiscencja słów psalmisty w wezwaniu do usiądnięcia na trawie: “Pan moim pasterzem, nie brak mi niczego, pozwala im leżeć na zielonych pastwiskach” (Ps 23).

To wydarzenie na górze w Galilei ukazuje więc codzienny, niezwykły w swej zwykłości wymiar Chrystusowego dzieła Zbawienia: jak niewiele wystarczy i że z naszej strony nie potrzeba właściwie niczego nadzwyczajnego, by dokonała się chwała Jego obecności i działania dla nas: wystarczy i trzeba ofiarowania wszystkiego, co mamy, a w tym powierzenia się w Jego ręce, w Jego dziele ratowania i udzielania życia w pełni i obfitości. 

Kto jest autorem "Dzienniczka"?


Jest sporo poszlak wskazujących na to, że to x. Michał Sopoćko jest właściwym autorem "Dzienniczka" s. Faustyny:

Po pierwsze, wystarczy porównać styl "Dzienniczka" ze stylem pism Sopoćki: jest właściwie identyczny. Tego nie można wyjaśnić inaczej jak tylko wspólnym autorstwem. 

Po drugie, osoba, która skończyła tylko 2 klasy szkoły powszechnej, nie mogła być w stanie pisać tak jak w "Dzienniczku", ani językowo ani graficznie, czyli bardzo elegancki, wyrobionym pismem. Osoba, która całe swoje życie, także zakonne, spędza w kuchni, przy sprzątaniu i w ogrodzie, nie może mieć takiego charakteru pisma. Nie przypadkowo oni nikomu nie pokazują a całości oryginału "Dzienniczka" ani innych pism autorstwa rzekomo s. Faustyny.

Po trzecie, rzekoma pierwsza wersja "Dzienniczka" została spalona, gdy x. Sopoćko bawił na kilkumiesięcznej podróży po Europie. Zapewne chodziło o to, że podczas jego nieobecności sama Faustyna nie była w stanie nic pisać, więc trzeba było zakryć tę lukę przez spalenie.

Po czwarte, nawet w tekście "koroneczki" jest istotna różnica między wersją opublikowaną przez x. Sopoćkę, a wersją opublikowaną przez x. Andrasza. Tak więc któryś z nich musiał oszukiwać (albo obydwaj). Więcej tutaj:
https://teologkatolicki.blogspot.com/.../koronka-s... 

Wygląda więc na to, że po pierwsze x. Sopoćko dyktował "Dzienniczek" osobie piszącej go, a po drugie tą osobą nie mogła być s. Faustyna. 

Czy List św. Jakuba uzasadnia herezję miłosierdzizmu?



Zwolennicy herezji miłosierdzizmu powołują się na słowa w Liście św. Jakuba, zresztą fałszywie cytowane w ślad za protagonistą herezji, którym jest x. Michał Sopoćko. Chodzi o następujący fragment, który wraz z kontextem brzmi następująco (Jk 2, 1-22):

Bracia moi, nie czyńcie różnicy między osobami przy wyznawaniu wiary w Jezusa Chrystusa, naszego Pana chwały.

Bo gdyby na wasze zgromadzenie przyszedł człowiek ze złotymi pierścieniami na palcach i we wspaniałej szacie, a przyszedłby też ubogi w nędznej szacie,

A wy zwrócilibyście oczy na tego, który nosi wspaniałą szatę i powiedzielibyście: Ty usiądź tu wygodnie, a ubogiemu powiedzielibyście: Ty stań sobie tam lub usiądź u podnóżka mego,

To czyż nie uczyniliście różnicy między sobą i nie staliście się sędziami, którzy fałszywie rozumują?

Posłuchajcie, bracia moi umiłowani! Czyż to nie Bóg wybrał ubogich w oczach świata, aby byli bogatymi w wierze i dziedzicami Królestwa, obiecanego tym, którzy go miłują?

Wy zaś wzgardziliście ubogim. Czyż nie bogacze ciemiężą was i nie oni ciągną was do sądów?

Czy to nie oni zniesławiają zacne dobre imię, które zostało nad wami wezwane?

Jeśli jednak wypełniacie zgodnie z Pismem królewskie przykazanie: Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego, dobrze czynicie.

Lecz jeśli czynicie różnicę między osobami, popełniacie grzech i jesteście uznani przez zakon za przestępców.

Ktokolwiek bowiem zachowa cały zakon, a uchybi w jednym, stanie się winnym wszystkiego.

Bo Ten, który powiedział: Nie cudzołóż, powiedział też: Nie zabijaj; jeżeli więc nie cudzołożysz, ale zabijasz, jesteś przestępcą zakonu.

Tak mówcie i czyńcie, jak ci, którzy mają być sądzeni przez zakon wolności.

Bowiem sąd niemiłosierny temu, który nie uczynił zmiłowania, i zmiłowanie triumfuje nad sądem.

Cóż to pomoże, bracia moi, jeśli ktoś mówi, że ma wiarę, a nie ma uczynków? Czy wiara może go zbawić?

Jeśli brat albo siostra nie mają się w co przyodziać i brakuje im powszedniego chleba,

A ktoś z was powiedziałby im: Idźcie w pokoju, ogrzejcie się i nasyćcie, a nie dalibyście im tego, czego ciało potrzebuje, cóż to pomoże?

Tak i wiara, jeżeli nie ma uczynków, martwa jest sama w sobie.

Lecz powie ktoś: Ty masz wiarę, a ja mam uczynki; pokaż mi wiarę swoją bez uczynków, a ja ci pokażę wiarę z uczynków moich.

Ty wierzysz, że Bóg jest jeden? Dobrze czynisz; demony również wierzą i drżą.

Chcesz przeto poznać, nędzny człowieku, że wiara bez uczynków jest martwa?

Czyż Abraham, praojciec nasz, nie został usprawiedliwiony z uczynków, gdy ofiarował na ołtarzu Izaaka, syna swego?

Widzisz, że wiara współdziałała z uczynkami jego i że przez uczynki stała się doskonała.


Jak widać, ani w kontekście ani w samym wersecie 13 (tutaj podkreślonym) wcale nie ma mowy o Bożym miłosierdziu, lecz o ludzkich uczynkach, konkretnie o traktowaniu ubogich. Nie ma też wcale mowy o wyższości miłosierdzia nad sprawiedliwością. Jest mowa jedynie o wyższości miłosierdzia nad sądem. Co to znaczy?

Exegeci są zgodni co do tego, że werset 13 składa się z dwóch sentencyj mądrościowych czyli przysłów, które mają paralele w ówczesnych pismach żydowskich (więcej tutaj). Pierwsza sentencja jest dość oczywista i oznacza zasadę "ząb za ząb". Druga natomiast wymaga interpretacji w kontekście. Otóż mowa o sądzie czyli sądzeniu lecz w poprzedzających wersetach 4 i 12:

και ου διεκριθητε εν εαυτοις και εγενεσθε κριται διαλογισμων πονηρων

czyli: czyż nie rozsądzacie sami sobie i staliście się sędziami złych myśli?

ουτως λαλειτε και ουτως ποιειτε ως δια νομου ελευθεριας μελλοντες κρινεσθαι


czyli: tak mówcie i tak czyńcie, jak macie być sądzeni przez prawo wolności

Nie trudno tutaj zauważyć przeciwstawienia z jednej strony sądzenia ludzkiego, czyli według kryterium pospolitych ludzkich jak większe poważanie dla zamożnych niż dla ubogich, zaś z drugiej sądzenia przez Boga według "prawa wolności" czyli Ewangelii Chrystusowej. To drugie sądzenie, które nie zważa na pospolite względy ludzkie, lecz kieruje się Chrystusowym stosunkiem do każdego człowieka, ma być normą i zasadą dla chrześcijanina. Do tego napomina św. Jakub. 

Innymi słowy: tutaj chodzi o miłosierdzie Jezusowe w przeciwstawieniu do sądzenia pospolitego ludzkiego, które bardziej poważa zamożnych niż ubogich. To właśnie jest zgodne z szerszym kontextem Nowego Testamentu czyli z nauczaniem Jezusa Chrystusa (Mt 5,7; 18,29.34; 25,45n). 

Tak więc: powoływanie się na List św. Jakuba dla uzasadnienia twierdzenia o wyższości miłosierdzia Boga nad sprawiedliwością Boga jest niczym innym jak perfidnych oszukiwaniem ludzi, obliczonym widocznie na niezdolność do czytania textów biblijnych. 

Czy faustyno-sopoćkizm można obronić?


Wygląda na to, że powoli budzi się krytyczna refleksja co do kultu tzw. miłosierdzia Bożego oraz ideologii x. Michała Sopoćki, który jest jego protagonistą i promotorem. Szczegółowe kwestie już poruszałem wielokrotnie (łatwo je tutaj znaleźć pod etykietami "koronka do miłosierdzia Bożego", Faustyna, Sopoćko). Czas na zbiorowe potraktowanie głównych argumentów zwolenników tegoż kultu. 


1. Objawienia s. Faustyny należą do kategorii objawień prywatnych, które Kościół uznał. 

Jak to zwykle bywa w tego typu postępowaniu, mamy tutaj pomieszanie prawdy i fałszu. Rzeczywiście tego typu fenomeny są zaliczane do objawień prywatnych. Do tej kategorii zostały zaliczone (rzekome) przeżycia s. Faustyny Kowalskiej zapisane w "Dzienniczku" przypisywanym jej autorstwu. Taka jest obecna oficjalna wersja. 

Pomija się jednak zwykle fakt, że Kościół pierwotnie zakazał rozpowszechniania "Dzienniczka" oraz kultu z nim związanego, a jeśli się o tym wspomina to wraz z kłamliwymi perswazjami co do kontextu i powodów zakazu. 

Przede wszystkim należy mieć na uwadze, że nigdy w historii Kościoła nie było przypadku, by zakazane czyli de facto potępione przez Stolicę Apostolską objawienie prywatne czy nabożeństwo zostało następnie nie tylko uznane lecz wręcz wypromowane i praktycznie narzucone. Nie jest też przypadkiem, że to odwrócenie wiąże się zarówno czasowo jak też treściowo z okresem przewrotu wewnątrzkościelnego, który nastąpił w latach 60-ych XX wieku. Kłamstwem jest więc powiedzenie, jakoby Kościół uznał rzekome objawienia s. Faustyny za "godne wiary". Któż bowiem wydał dekrety zakazujące ten kult jeśli nie Kościół? Czyżby Kościół zaczął się dopiero wraz z kardynałem Wojtyłą czyli późniejszym Janem Pawłem II? Czy jest możliwe, by Kościół całkowicie zmienił swoje zdanie w ocenie jakiegoś objawienia prywatnego? 

Ten problem oczywiście dostrzegają zwolennicy tego kultu i dlatego właśnie usiłują podważyć wydane przez Stolicę Apostolską negatywną ocenę tegoż kultu. Czynią to za pomocą argumentu, iż Stolica Apostolska opierała się na dostarczonym jej niedokładnym tłumaczeniu "Dzienniczka". Ten argument jest ewidentnie kłamliwy, gdyż

- nie jest dostępna wersja tegoż tłumaczenia, tym samym nie ma możliwości porównania go zarówno z oryginałem jak też z obecną oficjalną, opublikowaną wersją "Dzienniczka"

- nie ma nawet konkretnego wskazania, które fragmenty zostały niewłaściwie przetłumaczone

- nie są dostępne dokumenty archiwalne co do powodów negatywnej oceny. 

Innymi słowy: Ów argument ma wartość jedynie kłamliwego mitu, bez żadnych dowodów źródłowych. Za jego kłamliwością przemawiają takie fakty jak:

- nie ma dostępu do odnośnych dokumentów

- brak uzasadnienia, jak mogło dojść do dostarczenia Stolicy Apostolskiej wadliwego tłumaczenia, co oznaczałoby nic innego jak zafałszowanie dokumentu czyli popełnienie oszustwa

- brak wytłumaczenia, dlaczego wówczas czyli przez dziesięciolecia ani nikt z urzędników Kurii Rzymskiej władający językiem polskim ani nikt z Episkopatu Polski nie zauważył, że problem z "Dzienniczkiem" jest wyłącznie natury językowej, a nie teologicznej.


2. Kościół uznał objawienia s. Faustyny za godne wiary

Nie ma takiego oficjalnego orzeczenia. Takie twierdzenie jest kłamstwem. Pozytywne orzeczenie Kościoła w wypadku objawień prywatnych odnosi się wyłącznie do tego, że nie zawierają one nic, co by było sprzeczne z nauczaniem wiary katolickiej i obyczajów. Nie jest to orzeczenie o wiarygodności. Pozytywne orzeczenie oznacza jedynie, że wolno przyjąć autentyczność czyli nadprzyrodzoność (czyli boskie pochodzenie), lecz nie ma takiego obowiązku. Ponadto w przypadku przeżyć podawanych w "Dzienniczku" s. Faustyny mamy po pierwsze negatywne stanowisko Kościoła obowiązujące do roku 1978, a po drugie ogłoszenie jego nieaktualności w 1978 roku nigdy nie zostało oficjalnie wyjaśnione, czyli powody zarówno jego wydania jak wycofania nigdy nie zostały podane do publicznej wiadomości, co jest sprzeczne z zasadami Magisterium Kościoła. W każdym razie treść "Dzienniczka" s. Faustyny nigdy nie została ogłoszona za godną wiary. 


3. Kanonizacja s. Faustyny w 2000 r. oznacza oficjalnie uznanie jej życia i przesłania

To zdanie samo w sobie jest fałszywe. Należy odróżnić zakres czyli przedmiot procesu beatyfikacji i kanonizacji od pastoralnego znaczenia tych aktów. Przedmiotem kanonicznych procesów beatyfikacyjnych i kanonizacyjnych jest w przypadku wyznawców heroiczność cnót teologalnych (wiary, nadziei, miłości). Oczywiście materiałem badawczym jest życie danej osoby, czyli konkretnie świadectwa o jej życiu, to znaczy postawie moralnej i religijnej, czynach i działalności. Przedmiotem badania nie jest nadprzyrodzoność nadzwyczajnych przeżyć danej osoby, lecz jej postawa wobec nich. Nie można więc twierdzić, jakoby z heroiczności postawy wobec rzekomych objawień prywatnych wynikała ich nadprzyrodzoność. To są po prostu dwie osobne sprawy, nawet jeśli ich związek jest oczywisty. Innymi słowy: świętość człowieka sprawdza się wobec zarówno przeżyć pochodzących od Boga jak też wobec pochodzących od szatana czy też z własnej fantazji. Jedynie świadome i zamierzone oszukiwanie jednoznacznie świadczy przeciw cnotliwości. W przypadku s. Faustyny na podstawie zarówno "Dzienniczka" jak też jej listów nasuwają się poważne wątpliwości a nawet zastrzeżenia co do jej heroiczności cnót. Tego nie jest w stanie zmienić nawet kanonizacja, zwłaszcza przeprowadzona niezgodnie z tradycyjnymi regułami Kościoła. Tym bardziej z dokonania kanonizacji nie wynika teologiczna prawość czy wolność "Dzienniczka" od błędów. Wszak mamy cały szereg nawet niezaprzeczalnie świętych i Doktorów Kościoła, o których dość łatwo można znaleźć błędy czy przynajmniej niedoskonałości teologiczne (np. św. Tomasz z Akwinu opowiadał się przeciw wolności Matki Bożej od grzechu pierworodnego).


Podsumowując:

Cała sprawa s. Faustyny, a właściwie x. Sopoćki od początku aż do dziś potężnie śmierdzi kłamstwami i oszustwami. To nie mogą być i nie są znamiona zgodne z wiarą Kościoła czy choćby z najprostszymi regułami rozróżniania duchów znanymi w całym Kościele od wieków. Tego stanu rzeczy nie może usunąć odgórne zarządzenie władz kościelnych nawet pod pozorem kanonizacji i szerokiego rozpowszechnienia tego kultu, zresztą bardzo nachalnie i sprytnie forsowanego. Sprzymierzeńcem i okolicznością wspierającą to forsowanie jest prosty mechanizm psychologiczny: każdy człowiek świadomy swych grzechów oraz ich zgubnych skutków w postaci zasłużonej kary chce miłosierdzia w znaczeniu pobłażliwości dla grzechów oraz możliwości uniknięcia kary. To jest tajemnica powodzenia tego zakłamanego kultu. Zaś jego skutki są fatalne i dość oczywiste: poczucie bezkarności i swawola połączona z przeświadczeniem o prawie do bezkarności czyli licencji na dalsze grzeszne życie bez ograniczeń, skoro odmówienie "koroneczki" i kult fałszywego obrazu (gdyż obraz łagiewnicki, która powszechnie uważany jest za autentyczny, nie podobał się nawet x. Sopoćce, a s. Faustyna nigdy go nawet nie widziała, gdyż został namalowany wiele lat po jej śmierci) daje gwarancję uniknięcia piekła, i to bez żalu za grzechu i autentycznego szczerego nawrócenia wraz z poprawą życia. 

Talmudyczne pochodzenie herezji miłosierdzizmu


Regularnie słyszy się o rzekomej wyższości miłosierdzia nad sprawiedliwością. Ma to oczywiście związek z kultem tzw. miłosierdzia Bożego według nauczania x. Michała Sopoćki oraz jego narzędzia, jakim była s. Faustyna Kowalska. 

Na poparcie tej tezy nie ma żadnych podstaw ani w Piśmie św. ani w Tradycji Kościoła. Jest natomiast podstawa w Talmudzie, a można ją znaleźć chociażby w księdze Szulchan Arun, która jest jakby katechizmem talmudycznym, a dokładniej w jego skróconej wersji Kicur Szalchan Arun, autorstwa węgierskiego rabina Szlomo Ganzfried'a. Czytamy w niej pod numerem 100, akapit 9:

W angielskim tłumaczeniu:

W symbolice talmudycznej prawa ręka oznacza miłosierdzie, zaś lewa sprawiedliwość. 

Teza o wyższości miłosierdzia nad sprawiedliwością jest oczywiście heretycka i bluźniercza, ponieważ wprowadza sprzeczność w pojęciu Boga. Według teologii katolickiej - opartej na Piśmie św. - wszystkie przymioty Boga są w Nim jednością, ponieważ Bóg jest Bytem najprostszym i zarazem jedynym doskonałym, gdyż nieskończonym. 

Czy o. Szustak ma prawo promować S. Hołownię? (z Post scriptum)



Zwrócono mi uwagę na wystąpienie o. Szustaka, w którym deklaruje publicznie (od 3:35), że będzie głosował na Szymona Hołownię i to w kontekście faktu, że dotychczas nigdy nie brał udziału w wyborach, ponieważ "nie ma na kogo głosować".

Wypowiedź ta jest wyjątkowo skandaliczna z wielu względów:

1. O. Szustak zaznacza, że jest to jego "prywatna opinia". Jest tutaj oczywiście sprzeczność, świadcząca dobitnie o obłudzie. Gdyby to miała być opinia prywatna, to by jej nie wyrażał publicznie za pomocą popularnego kanału.

2. Obłudę potęguje zarzekanie się, że nie ma to być zachęta do takiego właśnie głosowania. Wiadomo przecież, że wypowiedzi o. Szustaka mają znaczny zasięg i że jest on dla wielu młodych naiwnych "autorytetem", nawet w znaczeniu swoistego "guru". Wykorzystywanie tej swojej pozycji - wypracowanej na tematyce wiary i Kościoły - do celów kampanii politycznej i to akurat na rzecz kandydata nie kryjącego swoich poglądów antykatolickich i antypolskich jest szczególnie perfidne.

3. Publicznie deklarowanie poparcia dla S. Hołowni oznacza popieranie tegoż poglądów, które we wielu sprawach są ewidentnie sprzeczne z nauczaniem Kościoła.

4. Wyrażanie tego poparcia w kontekście nauczania wiary katolickiej - a do tego pretenduje o. Szustak wypowiadając się jako zakonnik Kościoła katolickiego - jest kolejnym oszukiwaniem publiczności przez tegoż dominikanina.

5. Odwieczną zasadą Kościoła jest zachowywanie właściwego dystansu wobec frakcyj politycznych i też poszczególnych polityków, ponieważ Kościół zwraca się do wszystkich ludzi w nauczaniu zasad moralnych i prawa Bożego. Dlatego właśnie niebywałe i sprzeczne z zasadami Kościoła jest publiczne wyrażenie poparcia dla konkretnego kandydata w wyborach, tym bardziej że poglądy kandydata są dalekie od nauczania Kościoła.

Tym samym potwierdzona zostaje diagnoza uczyniona wielokrotnie już jakiś czas temu:







Zachęcam P. T. Czytelników do wysyłania protestów i skarg do władz kościelnych, zarówno zakonnych jak też episkopalnych.

Kuria generalna zakonu:

secretarius@curia.op.org

s.eurcent@curia.op.org


Kuria prowincji polskiej:

sekretariat@dominikanie.pl


Zarząd Polskiej Konferencji Biskupów:







Post scriptum

Widocznie po licznych protestach o. Szustak zamieścił nagranie, w którym 

- zaprzecza, że jego publiczne wyrażenie poparcia dla Hołowni jest częścią kampanii wyborczej tego polityka,

- twierdzi, że jego wypowiedź była "błędem" z powodu braku przemyślenia,

- przeprasza, że nie dotrzymał obietnicy nie angażowania się na swoim vlogu w politykę,

- nie odwołuje swojego poparcia ani dla poglądów Hołowni ani dla jego kandydatury,

- pluje na tych, którzy "bez miłości" wyrazili swoje zdanie o tym wystąpieniu.

Tym samym ta wypowiedź jedynie potwierdza, że o. Szustakowi nie zależy ani na wierności nauczaniu Kościoła, ani na zwykłej ludzkiej prawdzie i szczerości, a jedynie o uprawianie manipulacji na własny użytek. I widocznie ma ludzi za idiotów skoro próbuje wmówić, że ów rzekomy "błąd" nie był przemyślany i zaplanowany.



Rozróżnianie duchów



Łk 11, 14-28

Gdy wyrzucał demona, który był niemy, stało się, że gdy demon wychodził, niemy przemówił i tłumy zdziwiły się. 
Lecz niektórzy z nich rzekli: «Przez Belzebuba, władcę demonów, wyrzuca demony». 
Inni zaś, wystawiając Go na próbę, domagali się od Niego znaku z nieba. 
On jednak, znając ich myśli, rzekł do nich: «Każde królestwo wewnętrznie podzielone pustoszeje i dom na dom się wali. 
Jeśli więc i szatan w sobie jest podzielony, jakże się ostoi jego królestwo? Mówicie bowiem, że Ja przez Belzebuba wyrzucam demony. 
Lecz jeśli Ja przez Belzebuba wyrzucam złe duchy, to przez kogo je wyrzucają wasi synowie? Dlatego oni będą waszymi sędziami. 
A jeśli Ja palcem Bożym wyrzucam złe duchy, to istotnie przyszło już do was królestwo Boże. Gdy mocarz uzbrojony strzeże swego dworu, w pokoju jest jego mienie. 
Lecz gdy mocniejszy od niego przychodząc zwycięży go, zabierze całe uzbrojenie jego, na którym polegał, i łupy jego rozda.
Kto nie jest ze Mną, jest przeciwko Mnie, a kto nie gromadzi ze Mną, rozprasza.
Gdy duch nieczysty wyjdzie od człowieka, błąka się po miejscach bezwodnych, szukając spoczynku, a nie znajdując, mówi: “Wrócę do mego domu, skąd wyszedłem”. 
A przychodząc zastaje go wymiecionym i przyozdobionym. 
Wtedy idzie i bierze siedem innych duchów złośliwszych niż on sam; wchodzą i mieszkają tam. I stan późniejszy owego człowieka staje się gorszy niż poprzedni».
Gdy On to mówił, jakaś kobieta z tłumu wydając głos ze siebie powiedziała do Niego: «Szczęśliwe łono, które Cię nosiło, i piersi, które ssałeś». 
On zaś rzekł: «Owszem, ale przecież szczęśliwi ci, którzy słuchają słowa Bożego i zachowują je».

και ην εκβαλλων δαιμονιον και αυτο ην κωφον εγενετο δε του δαιμονιου εξελθοντος ελαλησεν ο κωφος και εθαυμασαν οι οχλοι

τινες δε εξ αυτων ειπον εν βεελζεβουλ αρχοντι των δαιμονιων εκβαλλει τα δαιμονια

ετεροι δε πειραζοντες σημειον παρ αυτου εζητουν εξ ουρανου

αυτος δε ειδως αυτων τα διανοηματα ειπεν αυτοις πασα βασιλεια εφ εαυτην διαμερισθεισα ερημουται και οικος επι οικον πιπτει

ει δε και ο σατανας εφ εαυτον διεμερισθη πως σταθησεται η βασιλεια αυτου οτι λεγετε εν βεελζεβουλ εκβαλλειν με τα δαιμονια

ει δε εγω εν βεελζεβουλ εκβαλλω τα δαιμονια οι υιοι υμων εν τινι εκβαλλουσιν δια τουτο κριται υμων αυτοι εσονται

ει δε εν δακτυλω θεου εκβαλλω τα δαιμονια αρα εφθασεν εφ υμας η βασιλεια του θεου

οταν ο ισχυρος καθωπλισμενος φυλασση την εαυτου αυλην εν ειρηνη εστιν τα υπαρχοντα αυτου

επαν δε ο ισχυροτερος αυτου επελθων νικηση αυτον την πανοπλιαν αυτου αιρει εφ η επεποιθει και τα σκυλα αυτου διαδιδωσιν

ο μη ων μετ εμου κατ εμου εστιν και ο μη συναγων μετ εμου σκορπιζει

οταν το ακαθαρτον πνευμα εξελθη απο του ανθρωπου διερχεται δι ανυδρων τοπων ζητουν αναπαυσιν και μη ευρισκον λεγει υποστρεψω εις τον οικον μου οθεν εξηλθον

και ελθον ευρισκει σεσαρωμενον και κεκοσμημενον

τοτε πορευεται και παραλαμβανει επτα ετερα πνευματα πονηροτερα εαυτου και εισελθοντα κατοικει εκει και γινεται τα εσχατα του ανθρωπου εκεινου χειρονα των πρωτων

εγενετο δε εν τω λεγειν αυτον ταυτα επαρασα τις γυνη φωνην εκ του οχλου ειπεν αυτω μακαρια η κοιλια η βαστασασα σε και μαστοι ους εθηλασας

αυτος δε ειπεν μενουνγε μακαριοι οι ακουοντες τον λογον του θεου και φυλασσοντες αυτον



Jednym ze szczególnie modnych słów zarówno w teologii i ogólnie w dziedzinie kościelnej jak też poza Kościołem jest “duchowość”. Mówi się o duchowościach różnych zakonów, o duchowości nowoczesnej i tradycyjnej. W księgarniach z regałem pod takową nazwą znajdziemy często pisaninę o treści ezoterycznej, mniej czy bardziej sprytnie przemyconej. Gatunek jest chodliwy, mimo powszechnych narzekań na generalną tzw. sekularyzację czy wręcz ateizację.

Temat nie jest też wcale nowy, lecz prastary, właściwie sięgający samych początków ludzkości. Właściwie chyba nie ma religii, która by nie znała istnienia i działania istot duchowych, choć różnie pojmowanych, zwłaszcza w oddziaływaniu na człowieka i jego sprawy. Nie dziwi więc, że tematyka znajduje się także w Ewangeliach. Nie dziwi też, że w jego ramach miała miejsce konfrontacja Jezusa Chrystusa ze współczesnymi.

Problematyka rozróżniania duchów jest obecna już na pierwszych kartach Pisma św., w Księdze Rodzaju, i ciągnie się aż do ostatniej księgi – Apokalipsy św. Jana. W biblijnej wizji rzeczywistości, rozróżniającej między Bogiem i stworzeniami, a w obrębie tych ostatnich duchy dobre i złe mają dostęp i wpływ na człowieka, którego istnienie ma wymiar zarówno materialny jak też duchowy. Jezus Chrystus nie tylko był poddany rozróżnianiu duchowemu przez swoich współczesnych, lecz także – to jest właściwy cel tego poddania – dał nam naukę i pomoc ku właściwemu, prawdziwemu rozróżnianiu. Uczynił to przede wszystkim w spektakularnym kuszeniu na pustyni. W dzisiejszej Ewangelii temat jest w odmienny sposób przedstawiony i rozwinięty.

Pierwszą jest kwestia pochodzenia czynów Jezusa, konkretnie dokonanego przez Niego uzdrowienia z mocy demonicznej, która upośledza naturalne zdolności człowieka. Jego wrogowie nie zadali sobie trudu – widocznie wcale nie chcieli sobie zadać – uczciwego zbadania sprawy, lecz użyli pozornego rozróżnienia do bezpodstawnego ataku, bez żadnych racjonalnych przesłanek. Ten mechanizm psychologiczny jest ponadczasowy: gdy kogoś nie lubimy, gdy kogoś uważamy za wroga czy przynajmniej zagrożenie dla naszych interesów czy chociażby samopoczucia czy poczucia własnej wartości, wówczas jesteśmy mniej czy bardziej skłonni umiejscowić tę osobę po stronie zła, w języku religijnym po stronie złych mocy duchowych, nie zważając czy zbyt mało zważająca na naturę sprawy i czynów danej osoby. 

Inni świadkowie działania Pana Jezusa byli rozsądniejsi, domagając się “znaku z nieba” na poświadczenie i potwierdzenie Jego boskiego posłannictwa. Oczywiście Zbawiciel nie uczynił znaku na zawołanie, lecz zaapelował do zdrowego rozsądku i racjonalnego namysłu, gdyż to jest normalna, zasadnicza droga człowieka do prawdy. Jednak akurat to podejście ludzi zostało na zawsze zachowane w Kościele, głównie w procedurach kanonizacji oraz oceny tzw. prywatnych objawień. Nie chodzi przy tym o żądanie znaków, regularnie odrzucane przez Zbawiciela, który wszak właśnie czynił wiele cudów, w tym także największy cud, jakim jest Zmartwychwstanie. Religia objawiona jako pierwsza i właściwie jedyna charakteryzuje się także widzialną ingerencją Boga w historię, jak w cudownym wyprowadzeniu Izraelitów z Egiptu, poprzez wiele znaków zdziałanych przez proroków, aż do działalności Jezusa Chrystusa, Apostołów i Kościoła aż po nasze czasy. Tak więc oczekiwanie cudów należy poniekąd do logiki naszej religii, aczkolwiek nie jako żądanie w znaczeniu wystawiania Boga na próbę, jak w kuszeniu szatańskim wobec Jezusa, lecz w prośbie i pozostawieniu Panu Bogu wyboru co do czasu, rodzaju i sposobu działania. 

Pewne jest, że Pan Bóg każdemu i w każdym czasie daje wystarczające i czytelne znaki, które wskazują na Jego prawdę i wolę. Reszta jest zadaniem dla człowieka, który powinien posługiwać się daną mu przez Stwórcę zdolnością rozumowania. Ta czynność musi się opierać na pewnych przesłankach zarówno objawionych jak też naturalnych.

Główną, fundamentalną zasadą jest jedność i spójność działania Bożego. Bóg działa zawsze jako ten sam, począwszy od stworzenia, poprzez dzieło Zbawienia, aż do skończenia świata i Sądu Ostatecznego. Sama znajomość prawd religii nie wystarcza, lecz konieczne jest ich zastosowanie w konkretnym razie. Do tego konieczna jest dobra wola i niezbędna doza obiektywizmu, czyli gotowość do dystansu wobec własnych przywiązań emocjonalnych. Dlatego Pan Jezus wzywa swoich wrogów do refleksji i szczerej oceny w zestawieniu z czynami ich “synów”, co do których zapewne mieli dobrą wolę.

Następną naczelną zasadą jest boska godność i moc Jezusa Chrystusa. Wszystko ma być mierzone zgodnością z Jego słowem i działalnością. To właśnie oznacza bycie z Nim. Równocześnie swoją działalność Pan Jezus nazywa “zbieraniem”, czyli gromadzeniem, jednoczeniem. Chodzi oczywiście o jedność z Nim, czyli Bogiem, który się nie zmienia, jest stale ten sam i taki sam. Nie może być prawdziwego “zbierania” bez Niego. Wszelkie inne łączenie, to znaczy jednoczenie bez Niego czy wbrew Niemu jest rozpraszaniem, mimo pozorów jedności. Tylko sam Bóg, który jest prawdą, ma moc jednoczącą. Nie ma i nie może być jedności bez Niego i wbrew Niemu. Wykazują to wszystkie przykłady takowych prób w dziejach ludzkości, zarówno te zapisane w Piśmie św. jak też znane z nowszej historii.

Rozróżnianie duchowe nie jest abstrakcją czy jakąś czystą teorią, lecz konkretną diagnozą. Dlatego konieczna jest znajomość i zważanie na typowy sposób działania złego ducha. Uwolnienie od jego ataku nie jest jednostkowym dokonaniem raz na zawsze. Konieczna jest stała czujność. Pan Jezus mówi o stanie tych, którzy oczyszczeni duchowo czują się pewni siebie i bezpieczni, podczas gdy są szczególnie atrakcyjnym obiektem zainteresowania demonów. Upadły grzechowo anioł zachował wyczucie piękna duchowego, aczkolwiek żywi doń nienawiść wynikającą z grzechu głównego zazdrości. Jezusowe porównanie do zamieszkania jest typowe dla Ewangelii: wszystkie dokonane przez Niego exorcyzmy odbywają się na zasadzie wyrzucenia z miejsca przebywania, którym stał się dla złego ducha człowiek. Podstawą jest tutaj porządek stworzenia: duch wchodzi w materię jako czasoprzestrzeń bądź z niej wychodzi. Jako byt wyższy od materii ma nad nią pewną władzę. W przypadku człowieka dochodzi istnienie jego duszy duchowej, która jest jakby konkurentem i przeszkodą dla złego ducha, który oczywiście chciałby sam zawłaszczyć ciałem, co jest możliwe jedynie przez opanowanie i podporządkowanie sobie duszy człowieka. Jako istoty bytowo wyższe duchy złe mogą mieć i faktycznie mają – w różnym stopniu w zależności – wpływ na zmysłowe i cielesne władze człowieka, nawet jeśli jego dusza nie jest im oddana. Tą dziedziną rządzą proste prawidła, nawet jeśli konkretne przypadki są zwykle dość skomplikowane.

Zakończenie dzisiejszej perykopy tylko z pozoru nie pasuje do kontextu. Podając całość zdarzenia dla zupełności, zawiera ono w sobie treść i pouczenie właśnie w tej tematyce. Ten fragment jest z reguły używany – zwłaszcza przez przeciwników katolickiej pobożności maryjnej – jako argument na rzekomo chłodny stosunek Pana Jezusa do Matki. Kobieta, która wypowiedziała pochwałę i uwielbienie Matki Jezusowej, była narzędziem pouczenia dla nas. Każda normalna kobieta nosi w sobie instynkt macierzyński, który jest tak silny, że myśli ona w jego duchu właściwie nieustannie. Nawet chociażby podświadomie wczuwa się jakby w odczucia matki, w okolicznościach zarówno przykrych jak i radosnych. Głos tej niewiasty nawiązuje – raczej bezwiednie – do wcześniejszego Jezusowego wskazania na “synów” słuchaczy. W ich wypadku ludzkie rodzinne przywiązanie miało być pomostem ku przezwyciężeniu uprzedzeń wobec Jezusa. Tutaj natomiast Pan Jezus wskazuje na istotę postawy Swej Matki, którą tym samym stawia jako wzór: istotne jest słuchanie słowa Bożego i jego zachowywanie, coby nie było jedynie przelotnym wrażeniem czy przeżyciem, lecz stałym wyznacznikiem. To stanowi zarazem właściwą broń przed zakusami złego ducha.

Marija jest mistrzynią i nauczycielką tego słuchania i zachowywania. Pismo św. wzmiankuje o tej postawie w momentach dla Niej przykrych, bolesnych czy przynajmniej zapowiadających cierpienie. Dla Niej słowo Boże oznaczało błogosławieństwo, pełnię łaski, jedyne w historii ludzkości wyjątkowe wyróżnienie, a równocześnie zadanie, posłannictwo, które jak u każdej matki, a tu szczególnie i nieporównywalnie oznaczało boleść i to właściwie bez żadnych zaszczytów. Jej jedyną radością była tajemnica Syna, której się wystraszyła nie tylko przy zwiastowaniu, lecz która aż do końca napełniała Ją świętą bojaźnią Bożą. W ten sposób wypełniła się zapowiedź Protoewangelii z Księgi Rodzaju: “Wprowadzam nieprzyjaźń między ciebie a niewiastę, między potomstwo twoje a potomstwo jej. Ono zmiażdży ci głowę…” (3, 15).

Jest dość prosta reguła, sprawdzona i wyraźnie wypowiedziana przez wielu świętych Pańskich: miłość do Matki Zbawiciela jest potężnym orężem w walce ze złym duchem i zarazem wyraźnym znamieniem tych, którzy podążają za Chrystusem. To się sprawdza regularnie, aczkolwiek nie chodzi przede wszystkim o zewnętrzne okazywanie czci, lecz o wewnętrzną cześć, która zawsze oznacza duchowe przejęcie i naśladowanie.

Czas Wielkiego Postu to też czas maryjny. To z Nią właśnie, Królową boleści, rozpamiętujemy Mękę i Śmierć Jej Syna. Powinniśmy to czynić nie jedynie z ckliwości i współczucia, lecz w postawie wsłuchiwania się w słowo Boże z gotowością pójścia za nim na wzór Maryi: “oto ja służebnica Pańska”. Jej odpowiedź, dana nie tylko słowami lecz całym wolnym od grzechu życiem, jest zmiażdżeniem szatańskiego “non serviam” – “nie będę służył”. To było i jest służenie nie sobie, nie swoim interesom, nawet pod pozorem służenia bliskim czy bliźnim, lecz służenie Bogu według Jego planu i zadań przez Niego wyznaczonych. W ten sposób każdy z nas może i powinien być narzędziem dla palca Bożego.


Czy "indultowcy" są nieuczciwi? (z post scriptum)


Jest to jeden z głównych chwytów marketingowych stosowanych przez lefebvrian czyli FSSPX. Chodzi o warunki ustanowienia tzw. mszy indultowych podane zwłaszcza w motu proprio "Ecclesia Dei" z 1988 r. Jest zrozumiałe, że FSSPX bardzo nie lubi tegoż dokumentu, gdyż odnosi się on z jednej strony do święceń biskupich powziętych przez abp M. Lefebvre'a bez mandatu papieskiego, uznanych w tymże dokumencie za akt schizmatycki, a z drugiej strony daje możliwość ustanowienia miejsc sprawowania liturgii tradycyjnej w ramach regularnych struktur kościelnych, czyli poza quasi monopolem FSSPX. Przyjrzyjmy się słowom tegoż dokumentu w kwestii, o której mówi x. Szydłowski.

Chodzi zwłaszcza o ten fragment (źródło tutaj):


W tłumaczeniu:

"ponadto wszędzie należy poważać nastawienie tych, którzy czują się związani z liturgiczną tradycją łacińską, a to poprzez szerokie i wielkoduszne zastosowanie wydanych już dawniej przez Stolicę Apostolską norm co do używania Mszału Rzymskiego według typicznego wydania z roku 1962"

Wskazany tutaj list Kongregacji Kultu Bożego z 1984 r. skierowany do biskupów podaje następujące warunki (źródło tutaj):


Podkreślone zdanie jest kluczowe w sprawie. Brzmi ono w oryginale (źródło tutaj):


Dokładne tłumaczenie brzmi:

"Bez dwuznaczności niech będzie stwierdzone także publicznie, że taki kapłan i tacy wierni nie mają żadnego udziału z tymi, którzy poddają w wątpliwość moc prawną i prawidłowość doktrynalną Mszału Rzymskiego promulgowanego przez Pawła VI w 1970 roku."

Istotne są więc kwestie:

- Kto poddaje w wątpliwość moc prawną i prawidłowość doktrynalną Mszału Pawła VI?

- Dlaczego to poddawanie w wątpliwość jest tak surowo traktowane przez owe dokumenty watykańskie?

- Na czym polega owo poddawanie w wątpliwość?

- Dlaczego FSSPX tak wręcz alergicznie reaguje na ten warunek, do którego spełnienia zobowiązani są tzw. indultowcy?

Sprawa nie jest wyjaśniona ani w tym dokumencie, ani w żadnym innym. Zgodnie z przysłowiem "uderz w stół a nożyce się odezwą" nie trudno zgadnąć, że FSSPX czuje się wywołane, o czym świadczy oficjalna linia tegoż Bractwa reprezentowana dość wyraziście przynajmniej w Polsce, konkretnie w kazaniach i innych publicznych wystąpieniach. Jednak także tutaj diabeł siedzi w szczegółach. Otóż konieczne jest przede wszystkim określenie pojęć. 

Moc prawna czyli legalność ("vis legitima") oznacza nic innego jak obowiązywalność zarządzenia wydanego przez osobę uprawnioną do tego aktu, czyli legalnie sprawującą władzę. Czy FSSPX kiedykolwiek oficjalnie zanegowało, iż Paweł VI legalnie wydał mszał? Czy FSSPX kiedykolwiek oficjalnie zanegowało, że Paweł VI jest czy był papieżem? Nic mi o tym nie wiadomo. 

Prawość doktrynalna ("rectitudo doctrinalis") jest kwestią wprawdzie obszerną lecz jeszcze prostszą. Chodzi tutaj o wolność od błędów doktrynalnych czyli treści niezgodnych z prawdami wiary i zwyczajnym Magisterium Kościoła. Chodzi zwłaszcza o herezje czyli bezpośrednie zanegowanie zdefiniowanych prawd wiary katolickiej. Czy FSSPX kiedykolwiek ogłosiło oficjalnie, że mszał Pawła VI zawiera herezje czy przynajmniej błędy doktrynalne? Także co do tego nie są mi znane żadne dokumenty wydane oficjalnie przez FSSPX. 

Owszem, zarówno w jednej jak i w drugiej kwestii nagminne są zarzuty członków FSSPX zarówno w kazaniach jak i w innych wypowiedziach publicznych, zresztą regularnie wykazujących niestety dość mizerny poziom merytoryczny, intelektualny i teologiczny. Dlaczego więc w ciągu ponad pół wieku swego istnienia FSSPX nie zdobyło się na oficjalną deklarację doktrynalną, która by całościowo, precyzyjnie i jasno określała jego stanowisko co do legalności wprowadzenia mszału Pawła VI oraz jego kwalifikacji doktrynalnej według tradycyjnych norm teologii katolickiej?

I oczywiście kłamstwem jest, jakoby kapłani sprawujący tzw. indulty oraz wierni uczęszczający na nie musieli cokolwiek deklarować. To są najwyżej wymysły nadgorliwych modernistów, które nie mają podstaw prawnych. Władze diecezjalne oczywiście mają prawo sobie badać, zresztą w świetle dość gumiastych sformułowań. 

Mówiąc w skrócie:
- Zanegowanie prawomocności wprowadzenia mszału Pawła VI oznacza de facto zanegowanie, że Paweł VI był papieżem, a to już jest sedewakantyzm, od którego oficjalnie odcina się FSSPX. 
- Tak samo twierdzenie, jakoby mszał Pawła VI zawierał herezje, oznacza nie mniej jak to, że Paweł VI utracił urząd papieski, skoro nakazał Kościołowi heretycki obrzęd, i to też jest stanowisko sedewakantystyczne, od którego oficjalnie odcina się FSSPX.

Kto tu jest więc nieuczciwy?



Post scriptum 

Jeden z P. T. Czytelników podał link do jednego z wystąpień x. Szydłowskiego w temacie. Istotne są następujące wypowiedzi:


Tutaj x. Szydłowski zupełnie bezkrytycznie cytuje dość tendencyjne tłumaczenie listu z 1984 r. tak jakby nie był w stanie samodzielnie czytać i przetłumaczyć oryginału. 
Po drugie, posługuje się niejasnym sformułowaniem "akceptacja nowej mszy". 
Po trzecie, otwarcie twierdzi, że FSSPX nie akceptuje prawomocności i prawowierności nowej mszy. Powinien wyczerpująco uzasadnić, a tego nie czyni. I widocznie nie zdaje sobie sprawy z tego, że odrzucenie prawomocności i prawowierności mszału Pawła VI oznacza de facto zanegowanie, że Paweł VI był papieżem. Jeśli papież zarządza heretycki mszał, to tym samym narzuca Kościołowi herezję. To jest bardzo poważny zarzut i musi być rzetelnie i szczegółowo udowodniony i przedstawiony wraz z konsekwencjami dla urzędu papieskiego, czyli dla kwestii, czy taka osoba może być papieżem. Tego ani x. Szydłowski ani nikt inny z FSSPX - o ile mi wiadomo - dotychczas nie uczynił, a wymaga tego uczciwość i rzetelność zarówno teologiczna jak też duszpasterska wobec wiernych, którym FSSPX posługuje. 
Owszem, wolno twierdzić, że mszał Pawła VI jest szkodliwy dla Kościoła i lepiej byłoby gdyby go nie było. To jest jednak ocena teologiczna, historyczna i pastoralna, której żaden dokument rzymski nie zabrania. 


To jest słuszna uwaga, gdyż ten warunek - z pewnymi modyfikacjami - pojawia się zarówno w Summorum Pontificum jak też w Traditionis custodes. Tym bardziej konieczne jest zważanie na jego właściwą treść wraz z kontextem. 

Tutaj odnośnie do słynnego motu proprio Summorum Pontificum:


X. Szydłowski wyznaje - widocznie w imieniu całego FSSPX, a powinien to uzasadnić - że nie uznaje prawomocności i prawowierności mszału Pawła VI oraz papieża za najwyższego pasterza Kościoła powszechnego. Ciekawe, gdyż to jest stanowisko nie tylko sedewakantystyczne lecz schizmatyckie, skoro nie uznające władzy papieskiej. 


Tutaj znowu przedstawia stanowisko FSSPX jako nieuznające władzy papieskiej, skoro tak interpretuje wymagania, iż chodzi o odcięcie się od FSSPX. 


Także tutaj x. Szydłowski jest dość wyraźny, gdy twierdzi, że nowa msza nie jest rytem katolickim. Powraca więc znów kwestia, czy osoba, która narzuca Kościołowi niekatolicki - czyli heretycki - ryt, może być papieżem. 


Tutaj taktyka jest psychologiczno-duchowa: apelowanie do dumy czy poczucia swojej wartości, a właściwie wzywanie do niezgody na poniżanie czy upokarzanie przez modernistyczne struktury. Ten wątek ma wyraźne przełożenie na oddziaływanie FSSPX na wiernych. Otóż efekty podjudzania do pychy i buntu są dość widoczne dla każdego, kto ma do czynienia z tymi środowiskami. Zaś pycha, zresztą połączona z zakłamaniem jest widoczna przede wszystkim u takich osób jak x. Karl Stehlin i x. Szymon Bańka, a niestety także u wielu wiernych, którzy poddają się ich wpływowi. Z całą pewnością nie jest to postawa katolicka i zdrowa duchowo. Oczywiście nikt nie lubi być poniżany, to jest zrozumiałe. Jednak czy ucieczka przed upokarzaniem i to aż do tworzenia de facto schizmatyckich struktur - mimo oficjalnego wyrzekania się bycia w schiźmie - świadczy o dojrzałości teologicznej i duchowej? To jest pytanie oczywiście retoryczne. Zresztą szczególnie aktualne w okresie Wielkiego Postu i Męki Pańskiej. 


Tutaj jest ciekawa konstrukcja psychologiczno-duchowa: popadnięcie w kary kościelne kapłanów, którzy przyłączyli się do FSSPX ma być argumentem za brakiem "współczucia" dla tych kapłanów, którzy trwają w regularnych strukturach. No cóż, to jest mentalność znów wybitnie sekciarska: "nie przychodzicie do nas, to dobrze wam tak, jak was traktują moderniści". Natomiast zupełnie x. Szydłowski pomija istotny dla sprawy wymiar kanoniczny. Czyż x. Szydłowski oczekuje, że władze diecezjalne czy zakonne nie zareagują kanonicznie na odejście duchownego do wspólnoty bez statusu kanonicznego, jaką jest FSSPX? Czy FSSPX w ogóle ubiega się czy stara o status kanoniczny? Jakże można porównywać poniżanie kapłanów trwających w regularnych strukturach z karami kanonicznymi nałożonymi na tych, którzy te struktury opuścili? Myślenie x. Szydłowskiego - i widocznie nie tylko jego - jest następujące: "nie chcesz być poniżany przez modernistów, to przyjdź do nas, bo lepiej być w karach kanonicznych niż być traktowanym przez modernistów jak śmieć". No cóż, to jest chwytliwe psychologicznie i po ludzku, lecz z całą pewnością nie jest zgodne ani z zasadami Kościoła, ani nawet z nauczaniem świętych i mistrzów duchowości katolickiej. To jest mentalność sekciarska, nie katolicka. 
Oczywiście nie zamierzam osądzać tych kapłanów, którzy podjęli decyzję, do jakiej wzywa x. Szydłowski, zapewne zresztą zgodnie z linią FSSPX w Polsce pod przywództwem x. Stehlina. Nie znam ich motywów ani szczegółów sytuacji. Zakładam, że powodem nie była ucieczka przed poniżaniem lecz pragnienie posługiwania wiernym zgodnie z tradycyjnym nauczaniem Kościoła. Jednak słowa x. Szydłowskiego ujawniają mentalność, która widocznie dominuje w FSSPX przynajmniej w Polsce, a to jest bardzo niepokojące nawet już pod względem czysto duchowym. 



Tutaj znów dość wyraźna jest pogarda dla kapłanów tradycyjnych, trwających w regularnych strukturach, gdyż są przedstawiani jako tchórze i obłudnicy. Równocześnie dość szczerze podaje warunki, na jakich kapłani mogą się przyłączyć do FSSPX, a świadczą one znowu o mentalności typowo sekciarskiej, skoro wymaga się uznania nieomylności "bractwa". 

Podsumowując:
Przyznam, że jestem dość zaszokowany tym wystąpieniem, aczkolwiek pasuje ono do moich doświadczeń, które opisałem kilkanaście miesięcy temu (tutaj). Miałem nadzieję, że nie jest aż tak źle z FSSPX. Jednak fakty się liczą, nawet wbrew optymizmowi. Sytuacja jest oczywiście złożona. Odpowiedzialność za nią ponosi nie tylko FSSPX. Przyczyną są wydarzenia i procesy, które nastąpiły od lat 60-ych obiegłego wieku. Tym niemniej w każdej sytuacji można i należy wybierać i zachowywać się zgodnie z odwiecznymi zasadami Kościoła pod względem zarówno teologicznym jak też kanonicznym i duchowym. Jest obecnie dość widoczne, że FSSPX ma problem nie tylko kanoniczny w postaci braku statusu kanonicznego. To byłby jeszcze najmniejszy problem i przynajmniej w dalszej perspektywie dość łatwy do załatwienia, o czym świadczą starania podjęte za pontyfikatu Benedykta XVI. O wiele ważniejszy i istotny jest wymiar teologiczny i duchowy. Pod względem teologicznym FSSPX przynajmniej w Polsce błyszczy dennością i ignorancją, co widać szczególnie w wystąpieniach ich medialnej gwiazdy jaką jest x. Szymon Bańka. Pod względem duchowym nie sposób nie dostrzec płycizny, zakłamania i wręcz jaskrawej pychy, zwłaszcza w zachowaniu x. Stehlin'a, ale nie tylko. To już jest bardzo niepokojące i niestety źle wróży na przyszłość. Powiem wprost: linia FSSPX w Polsce pod przywództwem x. Stehlin'a znajduje się bardzo wyraźnie na kursie sekciarskim i schizmatyckim. Oczywiście należy uznać i docenić wkład do rozpowszechnienia liturgii tradycyjnej i tradycyjnego nauczania Kościoła. Jednak sposób, w jaki się to odbywa, generalnie bardziej może owocować odstręczanem od Tradycji niż przybliżaniem do niej. Oby Pan Bóg miał nas w Swojej opiece!