Zasady komentowania: bez anonimowych komentarzy

Czy należy intronizować Jezusa Chrystusa?


Przyznam szczerze, że nie śledzę trwającej od lat kłótni między środowiskami "intronizacyjnymi". Nie wiem nawet, ile ich jest. Wydaje, że są jest ich kilka, conajmniej 2-3. Kłócą się o rzekome objawienia panny Celakówny, o spuściznę po x. Kiersztynie, o szczegóły obrazu Chrystusa Króla Polski, o różne wersje tego obrazu, o prawowity text czy sposób "intronizacji" itp. itd. Nie trudno zauważyć z jednej strony swoistą gorliwość czy raczej zacietrzewienie typowe dla wyznawców objawień prywatnych, a z drugiej szukanie i pragnienie ratunku dla Polski w obecnej złożonej, trudnej, nawet wręcz tragicznej i groźnej sytuacji społeczno-politycznej. 

Zaznaczam: nie mam zamiaru ani badać ani oceniać rzekomych objawień prywatnych panny Celakówny. A to z trzech powodów: 
Po pierwsze, nie otrzymałem upoważnienia od władz kościelnych do wydania opinii teologicznej. 
Po drugie, na ten moment nie widzę potrzeby wydania takiej opinii.
Po trzecie, uważam za zbędne a nawet szkodliwe wchodzenie w kłótnie pomiędzy różnymi obozami intronizantów, a także już zajmowanie się rzekomymi objawieniami prywatnymi. 

Tym niemniej rozumiem i szczerze popieram potrzebę, pragnienie i motywację szukania ratunku dla Polski w religijnym akcie związanym z prawdą o królewskiej godność Pana Naszego Jezusa Chrystusa. Jeszcze bardziej rozumiem i uważam za niezbędne poznawanie i pilnowanie tradycyjnego nauczania Kościoła w tej kwestii, wyrażonego zwłaszcza w dokumentach papieża Piusa XI. Tego właśnie szczególnie brakuje w aktualnych dysputach i kłótniach. Uważam, że te kłótnie są właściwie dziełem złego ducha, gdyż skupiają uwagę - w sposób wręcz groteskowy - na rzekomych a nieuznanych przez Kościół objawieniach prywatnych, odwracając ją od autentycznego i niezbędnego nauczania Kościoła w temacie panowania Jezusa Chrystusa, oraz od właściwej realizacji tego panowania w życiu Kościoła, społeczeństwa, narodu i państwa polskiego. Innymi słowy: zamiast się kłócić o treść czy interpretację słów panny Celakówny, x. Kiersztyna czy prawowitość tego czy innego obrazu, należałoby

- po pierwsze studiować, rozważać i rozwijać tradycyjne nauczanie Kościoła

- po drugie, krzewić kult Chrystusa Króla w formach już znanych i zaaprobowanych przez Kościół. 

Parcie na formy nowe, czy to wzięte z rzekomych objawień prywatnych, czy wręcz autorsko wymyślonych, z całą pewnością nie jest działaniem Ducha Świętego. 

Innymi słowy: tym, co brakuje obecnie Polsce i Kościołowi, nie jest jakaś nowa forma nabożeństwa czy jakiś nowy akt "intronizacji", lecz praktykowanie tradycyjnego nabożeństwa do Chrystusa Króla oraz praktyczne stosowanie prawd zawartych w tym nabożeństwie na każdym poziomie i w każdej dziedzinie życia, począwszy od życia prywatnego, poprzez życie rodzinne i wspólnoty lokalne, aż po szczebel ogólnopolski i państwowy. Kto tego nie rozumie i nie przyjmuje, ten tkwi w niekatolickiej mentalności magicznej i przez to stanowi przeszkodę w autentycznej, prawdziwej realizacji Królestwa Chrystusowego. 

Czy w spowiedzi wolno czytać z kartki?


To jest przykład postępującej ignorancji, samowoli i odmóżdżenia pośród duchowieństwa. Ten spowiednik albo sobie zmyślił coś takiego, żeby skrócić spowiedź (ktoś czytający z kartki zwykle spowiada się solidniej i dłużej), albo łyknął bełkot jakiegoś wykładowcy z seminarium duchownego, któremu także zależało na tempie spowiadania. 

Sprawa jest zarówno teologiczna (sakramentologiczna) jak też duszpasterska. 

Po pierwsze, rzeczywiście do ważności spowiedzi wystarczy niezatajenie żadnego grzechu ciężkiego popełnionego od ostatniej ważnej spowiedzi. Innymi słowy: wystarczy gdy penitent wyzna wszystkie grzechy ciężkie, których jest w momencie spowiedzi świadomy. 

Po drugie jednak, do warunków dobrej spowiedzi należy także rzetelny rachunek sumienia oraz szczera wola wyznania wszystkich grzechów przynajmniej ciężkich. Jeśli ktoś nie jest pewny, czy w konfesjonale będzie pamiętał wszystkie grzechy przypomniane sobie podczas rachunku sumienia, wówczas możliwe a nawet chwalebne jest ich zapisanie. Wynika to ze szczerej chęci przedstawienia spowiednikowi pełnego obrazu swojej duszy. To spowiednik powinien docenić, a nie zwalczać. 

Po trzecie, owszem zdarza się - zwłaszcza u osób z problemem skrupulantyzmu - że ktoś odczytuje jakby kronikę swojego życia, co jest także nieporozumieniem. Osoby nie dość wykształcone na katechezie a gorliwe, szczególnie świeżo nawrócone, mają taką tendencję. Wówczas spowiednik powinien z dobrocią pouczyć o tym, na czym polega wyznanie grzechów i jak powinno przebiegać. Temat spowiedzi, czyli sposobu spowiadania się powinien powracać na kazaniach, zwłaszcza podczas rekolekcyj, a to się w ostatnich dekadach bardzo rzadko zdarza niestety, czego skutki są widoczne w konfesjonale. 

Otóż brakuje coraz częściej pouczenia, ze poszczególne grzechy należy zasadniczo wyznać w jednym zdaniu. Ewentualnie, gdy ma to znaczenie dla ciężaru grzechu, można dodać drugie zdanie wyjaśniające okoliczności. Generalnie jednak wystarczy zdać się na dopytanie przez spowiednika. Spowiednik powinien tylko wtedy dopytać, gdy z wyznania nie wynika dość jasno ciężar danego grzechu. Spowiednikowi nie wolno okazywać jakiejkolwiek ciekawości i prowokowania do opowiadania przez penitenta. 

Przy tej okazji muszę zawrzeć jeszcze jedną istotną uwagę. Od pewnego czasu jako spowiednik nagminnie spotykam się z wyznawaniem grzechów w czasie teraźniejszym ("robię to, tamto", "nie robię tego, tamtego", "jestem taki, siaki" itp.). Nie wiem, skąd się wziął taki zwyczaj. Wynika on zapewne z haniebnego poziomu przygotowania do pierwszej spowiedzi, następnie z braku pouczenia w kazaniach, a także z braku zwrócenia uwagi przez spowiedników. A nie jest to kwestia jedynie językowa czy szczegół stylistyczny. Czas przeszły w wyznaniu grzechów na spowiedzi ma istotne znaczenie teologiczne, wręcz kluczowe, gdyż oznacza, że

- penitent ma szczerą wolę zerwania z grzechami, czyli pragnie, by stały się one przeszłością

- możliwe jest zerwanie z grzeszną przeszłością, czyli osiągnięcie łaski uświęcającej czyli świętości

- Pan Bóg rzeczywiście zmazuje grzechy i one stają się przeszłości, czyli daje duszy świętość. 

Natomiast używanie czasu teraźniejszego zalatuje herezją protestancką, według której nie dokonuje się rzeczywiste uświęcenie lecz jedynie przykrycie grzechów, więc wystarczy ich wyznanie przez Bogiem, a nie rzeczywiste zerwanie z nimi. 


O tzw. teologii ciała

Od około 20 lat, czyli od śmierci Jana Pawła II pojawił się swoisty wysyp w przestrzeni publicznej zdeklarowanych fanów tzw. teologii ciała, czyli wojtyliańskiej doktryny w dziedzinie seksualności. Znamienne jest, że nastąpiło to dopiero po jego śmierci, aczkolwiek tzw. instytuty małżeństwa i rodziny powstawały już od lat 80-ych ubiegłego wieku. Obecnie są to środowiska najbardziej znane z promowania wojtylianizmu, szczególnie od 2013 roku czyli od wyboru Jorge Bergoglio na Stolicę Piotrową, co świadczy o zbieżności czy przynajmniej o zgodności linii. 

Pojawiła się internetowo skrótowa wersja tejże ideologii, wyglądająca następująco:


Jest ona o tyle autentyczna, że pochodzi od osoby udzielającej się oficjalnie z tą tematyką w środowisku kościelnym:


Nie są mi znane głosy krytyczne kwestionujące kompetencje oraz wierność tych kobiet względem źródeł czyli nauczania samego Karola Wojtyły. Dlatego przynajmniej w tym miejscu można przyjąć zgodność tez głoszonych przez te panie z myślą protagonisty. 

Jak już zauważyłem przy innych okazjach, sama nazwa "teologia ciała" jest kłamliwa. Wszak nie chodzi w niej o całe ciało ludzkie, lecz o sferę sexualną. Dlatego właściwą byłaby nazwa "teologia genitaliów", której wojtylianiści dlatego unikają, gdyż obnażałaby wręcz groteskowość tegoż przedsięwzięcia. Z tego względu będę tutaj używał skrótu nie "tc" lecz "tg".

Jako źródło i jakby fundament założycielski "tg" podawane są katechezy Jana Pawła II wygłoszone podczas środowych audiencyj generalnych w pierwszych latach jego pontyfikatu. Są to dokładnie 133 wystąpienia z lat od 1979 do 1984. One z kolei są rozbudowaniem książki Karola Wojtyły pt. "Miłość i odpowiedzialność", którą wydał w 1960 roku już jako biskup pomocniczy krakowski, a która jest owocem jego wykładów w latach 1958-1959 na KUL w Lublinie. Mamy więc do czynienia z główną dziedziną jego myśli. 


O tzw. Komunii duchowej raz jeszcze

Temat już podejmowałem (tutaj). Widocznie nadal jest potrzeba:



Jak widać, nawet niby konserwatywny ksiądz profesor ma gruntowanie pomieszane, wykazując się ignorancją.

Należy oczywiście zacząć od zdefiniowania tzw. Komunii duchowej. W sensie właściwym, ścisłym jest to przyjęcie Ciała Pańskiego na sposób jedynie duchowy, nie sakramentalny. Komunia sakramentalna odbywa się przez fizyczne przyjęcie fizycznego (w materii sakramentalnej) Ciała Pańskiego. Komunia duchowa może mieć wtedy miejsce, gdy obiektywne, z przyczyn okoliczności zewnętrznych nie jest możliwe przyjęcie Komunii sakramentalnej. Czym innym są okoliczności wewnętrzne jak brak stanu łaski uświęcającej. Ponieważ Komunia duchowa jest analogiczna i jakby zastępcza względem Komunii sakramentalnej, to warunki jej godnego przyjęcia również muszą być analogiczne.

Oczywiście brak stanu łasku uświęcającej nie wyklucza ani szczerej modlitwy, ani pragnienia przyjęcia Komunii św. To pragnienie jest jednak tylko wtedy szczere i autentyczne, gdy zawiera także pragnienie stanu łaski uświęcającej czyli oczyszczenia z grzechów, co odbywa się w normalnym trybie w sakramentalnej spowiedzi. 

Zamieszanie w kwestii Komunii duchowej bierze się z nieznajomości bądź ignorowania tychże powiązań. Jest dość haniebne, gdy zachodzi to w przypadku przedstawicieli hierarchii czy teologów. 

"Dwa słowa" ws. Ulmów czyli trudny bełkot Szymona Bańki FSSPX


Temat rodziny Ulmów poruszałem już kilkakrotnie (tutaj, tutaj). Także występy x. Szymona Bańki dane mi było wielokrotnie komentować (jest tego wiele niestety). Ostatnio popisał się on wypowiedzią w pierwszym temacie, co także wymaga skomentowania. 

Bańka zapowiada wprawdzie uroczyście jedynie "dwa słowa" bez dogłębnej analizy, która zresztą przekracza jego umiejętności, gada jednak bez ładu i składu ponad 10 minut i to tak, żeby właściwie nic nie powiedzieć, oczywiście udając wielką uczoność i rzetelność teologiczno-myślicielską. Muszę podać w częściach, ponieważ gógiel ogranicza rozmiar plików video:



Jak zwykle w wykonaniu tego osobnika i jak łatwo zauważyć, to jest bełkot usiłujący sprawić wrażenie niby wiedzy i rzetelności intelektualnej. Odpowiadam:

1. Bańka widocznie nie rozumie "ordo caritatis" w myśli św. Tomasza, ani nawet nie potrafi myśleć logicznie. Otóż porządek miłości dotyczy tych samych dóbr w sytuacji wyboru. Absurdalne jest więc zestawienie osoby zagrożonej śmiercią głodową z dzieckiem nie zagrożonym tą śmiercią lecz tylko niezjedzeniem kolacji.

2. Bańka nie rozumie sytuacji Ulmów, mimo że wiemy o niej wystarczająco dużo. Otóż prawo do ochrony w domu rodzinnym mają wyłącznie dzieci i członkowie rodziny. Oczywiście w sytuacji, gdy ktoś ucieka przed napastnikiem w bezpośrednim zagrożeniu życia, to obowiązkiem moralnym jest udzielenie schronienia doraźnego także np. za cenę uszczerbku na majątku, ale nigdy za cenę zagrożenia życia swoich dzieci. Ulmowie udzielili schronienia nie doraźnie, nie w nagłej sytuacji, lecz długoterminowo, przyjmując prześladowanych quasi na stałe i nie bezinteresownie (co akurat nie jest decydujące dla sprawy, ale także ważne pod względem oceny moralnej, gdyż chodzi o korzyści materialne w zestawieniu z życiem własnych bezbronnych dzieci).

3. Bańka myli heroizm w pojęciu katolickim z kozactwem w sensie lekkomyślnej czy wręcz głupiej zuchwałości. Otóż heroizm nigdy nie stoi w sprzeczności z obowiązkami moralnymi, także względem własnych bezbronnych dzieci.

4. Bańka widocznie nie wie, że życie doczesne nie jest dobrem najwyższym, skoro według niego ochrona życie doczesnego to "najwyższy kaliber".

5. Bańka nie rozumie, że w sytuacji, gdy alternatywą jest realne zagrożenie życia własnych bezbronnych dzieci, obowiązkiem rodzica jest odmowa pomocy, która niesie ze sobą takie zagrożenie. Wynika to z hierarchii obowiązków czyli tzw. ordo caritatis. Tutaj wszystko wiadomo, a bełkotliwe uciekanie od jednoznacznej odpowiedzi jest przejawem albo ignorancji prostych faktów i teologii moralnej, albo obłudy, albo jednego i drugiego.

6. Oczywiście brak chęci i gotowości pomocy, która nie zagraża życiu własnych bezbronnych dzieci, byłby niemoralny. Tutaj Bańka widocznie uporczywie nie rozumie różnicy i tym samym obowiązków rodzicielskich.

7. Bańka widocznie nie odróżnia między oddaniem własnego życia za cenę ochrony życia innych od poświęcenia życia swoich bezbronnych dzieci. Czyli debilnie powiela propagandę sekty ulmistów. A to oznacza traktowanie dzieci jako własności rodziców czyli traktowanie rodziców jako niby uprawnionych do dysponowania życiem własnych dzieci, co jest oczywiście sprzeczne z wiarą katolicką.

W sumie wygląda na to, że x. Szymon Bańka usiłuje lawirować, żeby nie narazić się wiadomo której nacji. I czyni to - jak zwykle - kosztem prawdy, uczciwości teologicznej, a nawet zwykłej intelektualnej przyzwoitości. Tym samym nic nowego póki co.

O reinkarnacji czyli czy szatan może podpowiadać?


Zacytowana odpowiedź nie jest spójna ani teologicznie, ani już choćby zdroworozsądkowo, aczkolwiek zasadniczo jest prawidłowa. 

Odpowiadam:

1. Już analiza zdroworozsądkowa i filozoficzna obala wiarę w reinkarnację. Innymi słowy: nie ma żadnych dowodów na reinkarnację. Wiara w reinkarnację bazuje najwyżej na swego rodzaju przeżyciach, z których wcale nie wynika teza o reinkarnacji. Przeciw tej tezie przemawia natomiast wiele argumentów już zdroworozsądkowych i filozoficznych.

2. Boże Objawienie podane w Piśmie św. i w Tradycji oczywiście także obala wiarę w reinkarnację, aczkolwiek jakby "dodatkowo" i ostatecznie.

3. Można próbować w różny sposób wyjaśnić zjawiska czy przeżycia przywoływane przez wyznawców reinkarnacji. Tutaj przyczyną może być także wpływ złego ducha zarówno na wyobraźnię, sny, także przez zaciemnienie trzeźwego myślenia. Szatan nie może wprost i dosłownie podpowiadać, ponieważ jako byt duchowy nie wydaje głosu fizycznego słyszalnego przez człowieka. Może się jedynie "podpowiadać" wewnętrznie, czyli w myślach. Przy tym może też poddawać wiedzę niedostępną normalnie przez człowieka, ale nie jest to wszechwiedza, która jest właściwa wyłącznie samemu Bogu. Szatan może wiedzieć więcej o przeszłości i teraźniejszości, zaś co do przyszłości może jedynie przewidywać na mocy swojej wiedzy o przeszłości i teraźniejszości oraz dzięki swojej inteligencji znacznie przewyższającej inteligencję ludzką. Nie jest to prognozowanie przyszłości w sensie ścisłym lecz jedynie jakby wyliczenie prawdopodobieństwa zdarzeń czy rozwoju wydarzeń. 

Jak należy okadzać?

W temacie byłem pytany już kilkakrotnie. Wynika to zapewne z tego, że 

- po pierwsze w Novus Ordo niczego w tym temacie nie uczą nawet w seminariach duchownych, czego efekty widać na co dzień w postaci wszelakiej dość fantazyjnej twórczości w wykonaniu zarówno celebransów jak też ministrantów,

- po drugie w tradiśrodowisku widocznie funkcjonują mity i poniekąd też ignorancja, czyli nieznajomość przepisów i reguł źródłowych. 

Dlatego wyjaśniam na podstawie jednego ze standartowych źródeł:


Zasad ogólna jest taka, że są dwa rodzaje okadzeń: podwójne i pojedyncze. W podwójnym są dwa "rzuty" w jednym "ciągu", w pojedynczym jeden "rzut" w jednym "ciągu": 



Okadzenie "ciągami" podwójnymi przysługuje dla:
1. Najświętszego Sakramentu
2. celebransa
3. asysty wyższej oraz kleru wyższego w chórze (od kanoników wzwyż). 

"Ciągi" podwójne stosuje się jako trzykrotne (1. i 2.), bądź dwukrotne (3.), bądź jednokrotne (też można 3.). 

W innych przypadkach przysługuje okadzenie "ciągami" pojedynczymi, również stosowanymi trzykrotnie (2. i 3.) bądź pojedynczo:
1. ołtarz
2. krzyż ołtarzowy
3. Ewangeliarz
4. akolici, kantorzy, lud, trumna

Ołtarz jest okadzany pojedynczymi ciągami wokół niego. Tak samo trumna. Akolici i kantorzy okadzani są jednym ciągiem pojedynczym. 


To brzmi trochę skomplikowanie, jest jednak dość logiczne i proste. Chodzi o stopniowalność okazywania czci. 

Czy skasowanie obowiązku celibatu jest lekarstwem?


Generalnie x. Andrzej Kobyliński jest znany z rozsądnych wypowiedzi, aczkolwiek często nie do końca przemyślanych. Widać, że stara się uczciwie myśleć. Tym bardziej szkoda, że akurat w kwestii celibatu ostatnio zhańbił się wypowiedzią świadczącą o ignorancji w połączeniu z brakiem poziomu intelektualnego, mieszając sprawy i wręcz rażąco unikając jasnych wniosków tam, gdzie są one dość proste i oczywiste. 

Po pierwsze, x. Kobylińskiemu brakuje wiedzy, że celibat nie został wprowadzony w Kościele rzymskiem w IV w. - jak twierdzi i to nie wiadomo na jakiej podstawie - lecz że jest on zasadą sięgającą Apostołów, mianowicie w znaczeniu zasady obowiązkowej wstrzemięźliwości sexualnej duchownych od momentu przyjęcia święceń, także w przypadku wyświęconych żonatych (więcej tutaj). 

Po drugie, x. Kobyliński wprawdzie uczciwie przyznaje, iż doświadczenie zarówno wschodniaków jak też protestantów dość jasno dowodzi, iż brak obowiązkowego celibatu nie załatwia problemów duchowieństwa, rodzi natomiast nowe. Mimo tego postuluje "przemyślenie" obecnej dyscypliny celibatu obowiązującej w obrządku rzymskim, czyli właściwie opowiada się za odejściem od tej dyscypliny na wzór obrządków wschodnich. 

Po trzecie, x. Kobyliński, mówiąc, iż większość duchownych katolickich w Ameryce Północnej to geje, pośrednio łączy to zjawisko z dyscypliną celibatu, nie wysilając się nawet na rzetelne zbadanie przyczyn tego zjawiska. X. Kobyliński jakby zupełnie nie dostrzegał szerszego kontextu i złożoności przyczyn, mianowicie powiązania z ogólną zapaścią doktrynalną, duchową i moralną w Kościele od Vaticanum II, zresztą nie ograniczoną do samego duchowieństwa. 

Po czwartek, x. Kobyliński zachowuje się tak, jakby nie wiedział, że zjawisko homoseksualizmu było znane już w średniowieczu, o czym świadczy chociażby działalność św. Piotra Damiani'ego, czego ani wówczas, ani później nie wiązano z celibatem i to słusznie. 

Owszem, zdarza się, że ktoś o skłonności homosexualnej szuka jakby schronienia w środowisku zakonnym czy duchownym. Udaje się to jednak tylko wtedy, gdy przełożeni a także współalumni są przynajmniej tolerancyjni dla kandydatów o takiej skłonności, a to już jest kwestia teologiczno-moralna, a nie kwestia celibatu. 

Głównym i zasadniczym problemem jest więc brak zdrowej doktryny teologiczno-moralnej, w połączeniu z brakiem wyczulenia na cechy osobowości, które są sprzeczne z ojcostwem i tym samym z męskością. Otóż przemiany doktrynalne, liturgiczne i dyscyplinarne od Vaticanum II polegają w głównej mierze na uformowaniu osoby mało myślącej, a za to skoncentrowanej na przeżyciach własnych i innych osób, a przy tym gładko funkcjonującej w strukturze władzy kościelnej. W tym systemie najmniej mile widziana jest cnota męstwa, szczególnie charakterystyczna dla męskości. Zamiast męstwa oczekuje się bycie miłym za wszelką cenę, aż do zakłamania włącznie. Tak się kształtuje skobieciałych starych kawalerów, a nie dojrzałych mężczyzn zdolnych do odpowiedzialności za zbawienie dusz. Nie powinno dziwić, że taki schemat osobowości i postaw skupionych narcystycznie na sobie przyciąga homosexualistów. 

Obecnie nie brakuje osobowości narcystycznych także w małżeństwach, co jest zwykle przyczyną ich nietrwałości. Tym samym małżeństwo zasadniczo nie jest ani zaporą ani lekarstwem na narcyzm i homosexualizm. Jeśli więc ktoś uważa, iż święcenie żonatych czy pozwolenie kapłanom na ożenek zapobieże czy zwalczy to zjawisko pośród duchowieństwa, ten nie zna ani rzeczywistości, ani powiązań, ani przyczyn. A przy tym poniża małżeństwo do rangi sposobu na wyżycie popędu, zamiast docenienia powołania do wydania i wychowania potomstwa, przy czym to drugie zadanie jest ważniejsze a zarazem o wiele dłuższe i trudniejsze. Akurat to drugie zadanie - wychowanie człowieka - należy także do istoty kapłaństwa jako duszpasterstwa. Osobowość homosexualną cechuje brak ojcostwa także a nawet zwłaszcza w wymiarze duchowym, czyli otoczenie troską i opieką duchową. Właśnie w postawie duszpasterskiej - właściwie w jej braku - najdobitniej widać osobowość kapłana, jej dojrzałość i kondycję duchowo-psychiczną. 

W przypadku duchownego żonatego zachodzi nieuchronnie konflikt co do troski. Normalny ojciec troszczy się przede wszystkim o swoje dzieci, podporządkowując tej trosce swoją pracę i obowiązki pozarodzinne. Owszem, troska o własne dzieci może być naturalną szkołą postawy ojcowskiej ogólnie, jednak nie daje gwarancji w odniesieniu do innych osób, zwłaszcza w duszpasterstwie. Powiązanie działa natomiast z drugiej strony: kto jest chętny i zdolny do postawy ojcowskiej jako duszpasterz, ten byłby w stanie być także dobrym ojcem własnych dzieci. Jeśli ktoś nie jest gotowy i w stanie zrezygnować z wydania na świat własnych dzieci dla zbawienia dusz, czyli dla ojcostwa duchowego, ten z całą pewnością nie ma powołania do kapłaństwa i ogólnie do życia konsekrowanego. To właśnie jest sposób na skuteczną eliminację osobowości skrzywionych i niedojrzałych wśród duchowieństwa. 

Tak więc myślenie, że skasowanie obowiązku celibatu załatwi problemy w kapłaństwie, ten myśli bardzo na skróty i to obraźliwie zarówno dla kapłaństwa jak też dla ojcostwa i małżeństwa. Tak myślą zwykle ci, którzy nie radzą sobie ze wstrzemięźliwością sexualną także w małżeństwie, a jest ona także niezbędna, jeśli małżeństwo ma być zdrowe i chrześcijańskie (chodzi oczywiście o wstrzemięźliwość okresową ze względu na małżonkę). 

Czy dusze zmarłych mogą poruszać przedmioty? Czyli ignorancja pseudoexorcysty


Tematyka już się tutaj pojawiała. Niestety nadal jest potrzeba, gdyż widocznie nie ustaje haniebna i zgubna w skutkach sytuacja polegająca na tym, że exorcystami są ludzie, którym brakuje elementarnej wiedzy teologicznej w znaczeniu teologii katolickiej, a za to uprawiający szamanizm mający więcej wspólnego z sektą tzw. pentekostalizmu niż ze rdzenną katolicką praktyką exorcyzmowania. 

Oto jeden przykład. X. Jacek Fijałkowski z Archidiecezji Warszawskiej wydaje się o tyle nietypowym przykładem, że przyznaje się do pierwotnie sceptycznego podejścia do praktyk tzw. trzeciej fali tzw. pentekostalizmu czyli "ruchu" związanego z demonicznym "Toronto blessing". Widocznie jednak po pewnym czasie zmienił to podejście na bardziej przychylne, co mu zapewniło karierę exorcysty. W tym, co zaprezentował w wywiadzie dla "przekanał", niestety wcale nie odbiega od zabobonów, mitów i urojeń typowych dla fałszywych exorcystów, związanych z tzw. charyzmatyzmem czyli pseudokatolicką gałęzią protestancko-demonicznego pentekostalizmu. Oto charakterystyczne fragmenty:


No cóż, chłop się widocznie naoglądał horrorów czy naczytał okultystycznych bzdur i do tego zmyśla, albo ma urojenia. Co jest możliwe tylko w stanie ignorancji teologicznej albo odrzucenia teologii katolickiej, która daje odpowiednia narzędzia do krytyki i oceny takowych bajek. X. Fijałkowski sugeruje, jakoby "dusze zmarłych" - a ma na myśli dusze czyśćcowe, co powinien był wyraźnie rozróżnić i powiedzieć - mogły mieć wpływ na materię poza i ponad prawami naturalnymi, zaś Pan Bóg na to pozwala. Gdyby miał choćby elementarnie zdroworozsądkowo krytyczne podejście do tego typu opowieści, to by wiedział, że nie ma wiarygodnych i obiektywnie sprawdzalnych tego typu zjawisk. Dla każdego trzeźwo myślącego człowieka sprawa jest wtedy zamknięta. A tym bardziej dla kogoś, znającego elementarz teologii. Wyjaśniam: jedynie Pan Bóg jako Stwórca może działać poza i ponad prawami naturalnymi. Do tych praw należy to, że na byty materialne może zewnętrznie działać jedynie inny byt materialny. Jakże więc dusze zmarłych, które przecież nie mają ciała, mogłyby poruszać przedmioty materialne? Takie coś jest bujdą demonicznego okultyzmu, niestety rozpowszechnianą przez pseudoliteraturę i pseudokinematografię, a także przez pseudoexorcystów. 

Tego typu fenomeny tzn. przeżycia, które są uważane czy przedstawiane jako wpływ dusz zmarłych na materię, mogą się odbywać jedynie we śnie czy w półśnie, gdy człowiek myli swoje doznania z rzeczywistością zewnętrzną. Owszem, we śnie czy w innym stanie ograniczonej świadomości rzeczywistości, byty duchowe mogą wywierać pewien wpływ na wyobraźnię i przeżycia, czyli na sferę psychiczną człowieka. Jednak jest to coś innego niż bezpośredni wpływ na przedmioty materialne zewnętrzne. 

Ten człowiek bredzi potężnie, udając przy tym solidną wiedzę:

 

On widocznie dopuszcza możliwość, że także złe duchy mogą oddziaływać na materię. I gada tak, jakby mu zupełnie rozum odebrało: 


Kwestię tę już niegdyś wyjaśniałem (tutajtutaj). W skrócie: Po pierwsze, nie ma żadnych dowodów, by "materializacje" się działy. Ci, którzy o czymś takim opowiadają, nie są w stanie przedstawić jakichkolwiek dowodów, mimo że mogli by nagrać na wideo bądź przynajmniej przedstawić wiarygodnych świadków. Po drugie, takie zdarzenia są niemożliwe i to z wielu powodów. Głównym powodem jest fakt, że tylko Bóg jako Stwórca może działać poza i ponad prawami przyrody, nigdy szatan ani tym bardziej dusza ludzka. 

O zupełnej ignorancji tego pseudoexorcysty świadczy także używanie przez niego i przez wywiadującą dziennikarkę pojęcia nadprzyrodzoności, odnosząc je do działania złych duchów. Otóż złe duchy mogą działać wyłącznie w sposób zgodny z ich naturą czyli im przyrodzony, a nie nadprzyrodzony. Wyłącznie Bóg działa w sposób wykraczający poza prawa naturalne czy nadprzyrodzony. Jeśli ktoś uważa, iż działanie złych duchów jest nadprzyrodzone, to przypisuje im działanie boskie, a to jest nawet więcej niż herezja, bo to jest apostazja negująca chrześcijańskie, a nawet już starotestamentalne pojęcie Boga. 

Biskupi mianujący tego typu osoby do pełnienia posługi exorcysty - a x. Fijałkowski nie jest tutaj wyjątkiem niestety - albo sami nie mają pojęcia o podstawach teologii katolickiej i o katolickim pojęciu Boga, albo lekceważą te fundamenty. Wypuszczając tego typu duchownych do posługiwania wyrządzają duszom wielkie szkody, ponosząc za to odpowiedzialność. 

Dlaczego Pan Bóg daje konsekrować ateistom?


Odpowiedź jest prosta: ponieważ Przeistoczenie jest dla tych, którzy wierzą i pragną Eucharystii, a nie dla niegodnego kapłana. Aczkolwiek także ten ostatni ma szansę się nawrócić. 

To samo dotyczy heretyków i schizmatyków. Pan Jezus daje Siebie tym, którzy tego pragną, nawet mimo niegodności i przewrotności szafarzy. On nie karze ani nie krzywdzi niewinnych. 

Kłamstwa Konrada Krajewskiego


Człowiek z ekipy bugniniańsko-bergogliańskiej (pupil ceremoniarza watykańskiego homosia Piero Marini'ego) zagrzmiał ostatnio do młodzieży polskiej w Rzymie kłamstwami typowymi dla agendy Soros'a i Schwab'a, bredząc odmóżdżająco i porównując Pana Jezusa do nielegalnych imigrantów, którzy szturmują granice Polski. Ujęte to zostało w ramach pospolitej obecnie bergogliańskiej ideologii fałszywego miłosierdzizmu. Oto istotne części tego wystąpienia:


Ten człowiek widocznie nie ma pojęcia o eklezjologii katolickiej, albo nie chce mieć pojęcia, albo jedno i drugie, a za to wyciera sobie twarz Ewangelią i to przedstawianą opacznie i fałszersko. Gada on wręcz tak, jakby nie znał wcale Ewangelii, jakby nigdy nie czytał ani nie słyszał, że na początku działalności Jezusa Chrystusa jest Jan Chrzciciel, który w dość niewybrednych słowach wzywał do nawrócenia i zmiany życia. Także sam Pan Jezus nigdy nie powiedział, że można być w Kościele niezależnie od nawrócenia i mimo braku porzucenia grzesznego życia. Tutaj Krajewski po prostu bredzi jak ignorant albo oszust, albo jedno i drugie. Zaś niesamowitą bezczelnością jest już samo użycie określenie "kochający inaczej", gdyż jest ono żywcem wzięte z zakłamanej ideologii zboczeńców. Krajewski bez cienia dystansu posługuje się tym określeniem jako należącym do własnego słownictwa (co zapewne nie jest przypadkowe). Przy tym widocznie nie zauważył, jak bardzo poniżył i splugawił uchodźców, stawiając ich w jednym szeregu z "kochającymi inaczej". Każdy normalny człowiek by się z tego powodu obraził i domagał się przeprosin. Nota bene: gdzie są ci tropiciele "lawendowej mafii" z x. Oko na czele? Boją się Krajewskiego bądź jego agenta na Polskę - Rysia?

Natomiast zasadniczym fałszem jest pomylenie i pomieszanie przynależności do Kościoła z prawem do osiedlania się na terenie danego państwa. To także świadczy o elementarnej ignorancji eklezjologicznej czy choćby nawet historycznej czy zdroworozsądkowej. Wszak nie trudno zrozumieć, że czym innym jest przynależność do Kościoła, a czym innym przynależność narodowościowa i państwowa. Mieszanie tych dwóch spraw jest błędem na poziomie szkoły podstawowej. Czyżby Krajewski nie wiedział, że Kościół jest społecznością nie związaną z danym krajem i narodem, podczas gdy każdy naród, podobnie jak każda rodzina, ma względnie powinno mieć swoje terytorium i swoją państwowość chroniącą prawa narodu?

Na podobnym poziomie jest zrównanie ucieczki św. Rodziny do Egiptu dla ratowania życia niemowlęcia z przybywaniem zdrowych i silnych młodych mężczyzn do Europy nie po to, żeby uczciwie pracować, lecz żeby żyć ze świadczeń socjalnych i podbijać Europę dla islamu. Jeśli Krajewski o tym nie wie, to żyje nie w tym świecie. A jeśli wie - i to jest o wiele bardziej prawdopodobne - to jest obłudnikiem, łgarzem i oszustem liczącym na ignorancję i debilizm umysłowy młodzieży, do której przemawia. Trzeba bowiem być zupełnie odciętym od rzeczywistości, by mówić to, co mówi Krajewski, bądź jemu wierzyć. On widocznie uważa ludzi za debili, którzy uwierzą ślepo jego zakłamanej sugestii. 


Tutaj Krajewski bezczelnie przyznaje się, że sprawuje spowiedź (i zapewne nie tylko) z pogwałceniem sakramentalnego porządku Kościoła. I wyjawia przy tym przewrotną, niekatolicką ideologię, którą wyznaje i którą się kieruje. Otóż widocznie nie wie i nie chce wiedzieć, jaki jest sens pokuty sakramentalnej i że jest ona konieczna według katolickiego rozumienia zarówno sakramentu pokuty jak też sakramentologii Kościoła. Posługuje się przy tym typowym pomieszaniem różnych spraw i dziedzin: szydzi z człowieka, który zgodnie z praktyką i z obrzędem Kościoła oczekiwał i domagał się wyznaczenia pokuty. Wszak to oczekiwanie wynika z porządku sprawiedliwości: skoro każdy grzech narusza ten porządek, to odejście od grzechu musi oznaczać i wymaga uczynków dobrych, które oznaczają uszanowanie i przywrócenie porządku sprawiedliwości. Krajewski natomiast bredzi o przebaczeniu "za darmo", "z miłości", tak jakby było to w sprzeczności z wartością i koniecznością pokuty. Tak więc on znowu albo nie rozumie najprostszych spraw, albo nie chce rozumieć, a chodzi mu o demolowanie katolickiego rozumienia sakramentu pokuty, posługując się populistycznie myśleniem pozornie "ewangelicznym", a w gruncie rzeczy protestanckim, gdzie nie ma autentycznej pokuty bo nie ma autentycznego odejścia od grzechu i autentycznego uświęcenia. To w protestantyzmie jest przyzwolenie na dalsze grzeszenie, ponieważ usprawiedliwienie - według herezjarchy M. Luder'a - polega nie na wewnętrznej przemianie człowieka lecz na przykryciu grzechów płaszczem zasług Jezusa Chrystusa. I to jest właśnie korzeń zapaści duchowej i moralnej krajów protestanckich i opanowanych przez modernizm pseudokatolicki. Krajewskiego sugestywne mówienie o "zapachu" niczego tu nie zmienia, tak samo jak perfumy niewiele pomagają komuś, kto się nie myje. 


Tutaj Krajewski dopuszcza się następnych kłamstw i manipulacji. Wyjaśniam:

Nie ma analogii między obecną inwazją nielegalnych imigrantów na Europę a imigracją do Ameryki. Jak dziecko już w szkole podstawowej wie, Ameryka potrzebowała rąk do pracy i legalnie wpuszczała, a nawet zapraszała imigrantów z Europy. Ci przybywali, żeby uczciwie pracować i przyczyniać się do rozwoju kraju, oczywiście także i równocześnie z budowaniem własnego dobrobytu. W Ameryce nie było wtedy - i chyba nadal nie ma - świadczeń socjalnych za nic nie robienie i życie na koszt podatników. I praktycznie nie było wśród tych imigrantów takich, którzy chcieliby podbić Amerykę dla islamu. To ma miejsce dopiero teraz w Europie od kilku dekad i to dość otwarcie, niemal oficjalnie. 

Nasuwa się też tutaj pytanie: Co Krajewski i cała banda bergogliańska, do której należy, uczyniła, by nie dopuścić do dalszej islamizacji Europy, bądź przynajmniej głosić przybyszom Ewangelię? Czy ktokolwiek z nich choćby próbował ich nauczać o Chrystusie? Dawanie im tylko wsparcia materialnego z całą pewnością nie wystarczy. Pan Jezus nakarmił rzeszę, która słuchała Jego nauki i trwała przy Nim, a nie tych, którzy chcieli żyć na koszt innych bez własnej pracy. 

Mamy więc do czynienia z dość bezczelnym oszukiwaniem i okłamywaniem młodzieży, co jest o tyle bardziej haniebne i karygodne, że odbywa się w purpurze. On widocznie ma ludzi za niesprawnych umysłowo, skoro wydaje mu się, że bezmyślnie będą łykać lewacką propagandę według agendy żydomasonerii. 

Telefon z nieba oraz inne urojenia współzałożycielki sekty dolindowców (z post scriptum)


O współzałożycielu sekty dolindowców w Polsce, x. Robercie Skrzypczaku, było już nieco niedawno (tutaj). Ostatnio naiwny w swej dobroduszności Jan Pospieszalski udzielił forum żeńskiej współzałożycielce, Joannie Bątkiewicz-Brożek, słynnej autorce książek o x. Dolindo Ruotolo. I dobrze się stało, gdyż ta kobieta zdemaskowała się po raz kolejny dość wyraźnie. 

Jak wynika z jej osobistych wynurzeń w tym wywiadzie, mamy do czynienia z nie byle kim, lecz z osobą, która pogaduje sobie z sekretarzami Franciszka, ma wejście do archiwum Świętego Oficjum, a co najciekawsze nie tylko pisze pionierską poniekąd książkę, lecz jest nawet absolwentką watykańskiego szkolenia dla postulatorów procesów kanonizacyjnych. I to jako świecka kobieta, która dla zdobycia tej kwalifikacji - jak sama się chwali - na pół roku zawiesiła swoje życie rodzinne i wychowywanie małych dzieci:  



Zauważmy: matka małych dzieci cieszy się jak dziecko z tego, że przez pół roku widziała swoje małe dzieci tylko w weekendy. 

Już też niby drobny szczegół ukazuje, kim ona właściwie jest i z jakiej inspiracji działa. Nie muszę chyba wyjaśniać, że z całą pewnością nie jest to Duch Święty. 

Kobieta sugestywnie opowiada o rzekomych cudach x. Dolindo w swoim życiu. Któż się nie wzruszy, gdy słyszy o dramacie małżeńskim i jego cudownym uleczeniu:


Jak widać, gładkie kłamstwo nie zawsze jej wychodzi, skoro nie od razu wie, kto do kogo miał dzwonić i mówić w tak kluczowym dla małżeństwa momencie... Trudno powiedzieć, czy kobieta zmyśla, czy śniła coś takiego. Bardziej prawdopodobne wydaje się kłamstwo, skoro miesza. W każdym razie ta historyjka jest bluźniercza, gdyż szydzi sobie z Pana Jezusa, tak jakby Pan Jezus musiał posługiwać się telefonem, żeby ratować małżeństwo. Telefon od Pana Jezusa w środku nocy, który w jednym momencie usuwa zagrożenie rozpadu małżeństwa, jest czymś tak absurdalnym, że może być jedynie produktem fabularnej fantazji dla ludzi wyhodowanych na kinematografii dość niskich lotów. Oczywiście Pan Jezus może czynić cuda i mógł w jednym momencie nagle, także w środku nocy odmienić serca tych ludzi. Jednak z całą pewnością nie musiał się do tego posługiwać telefonem, gdyż to byłby osobny i to dość groteskowy cud. Brakuje jeszcze podania marki telefonu, bo wtedy kobieta by też mogła zgarnąć tantiemy za reklamę...

Nie wie też, czy x. Dolindo został oczyszczony z większości czy ze wszelkich zarzutów:


Nie miesza jej się natomiast gdy opowiada o wręcz hollywoodzkich zjawiskach:



No cóż, albo mamy do czynienia z pierwszymi w historii ludzkości zjawieniami osoby zmarłej, które są tego rodzaju co zjawianie się Pana Jezusa zmartwychwstałego, albo ta kobieta bezczelnie kłamie, albo ma chorobliwe urojenia. Nie wiem, czy ona zdaje sobie z tego sprawę. Choć powinna, bo podobno studiowała teologię, a tego powinni uczyć także na skrajnie modernistycznym wydziale teologicznym na UŚ. W każdym razie liczy na ignorancję i naiwność odbiorców, co jej się zresztą póki co dość często udaje, jak widać także w odniesieniu do red. Pospieszalskiego, który nie śmie nawet dopytać. 

Łatwość mówienia przez tą panią ma ten plus, że niekiedy mówi dość istotne rzeczy, demaskując to, co się dzieje w sprawie x. Dolindo:


Widać więc, że mamy do czynienia z oszustwem na wielką skalę, a przynajmniej z nawet oficjalnie znanymi manipulacjami. 

X. Robert Skrzypczak wespół z tą kobietą dość sprytnie forsuje popularność x. Dolindo w Polsce, rozgrywając narodowy komplex niższości Polaków kompensowany przez rzekome proroctwo x. Dolindo o czekającej wielkiej misji i wspaniałości Polski, co jest zresztą typowe także dla sprawy s. Faustyny. Jak wiadomo, komplex niższości - nawet pomijając jego zasadność - jest psychologicznie swoistą wersją pychy, w tym wypadku zbiorowej i to w wydaniu niby pobożnym. Tkwi tutaj pewna analogia do samoświadomości żydowskiej czyli także swego rodzaju wybrania. Zresztą już mniej więcej od fałszywego mesjanizmu masona Adama Mickiewicza wpajana jest Polakom mentalność quasi żydowska. To ona była paliwem między innymi, a nawet zwłaszcza powstań "narodowych" w czasie zaborów i aż do "powstania warszawskiego". Idea ofiary z życia, zwłaszcza młodych ludzi, na ołtarzu sprawy narodowej ma korzenie żydowskie, nie katolickie. W sprawie x. Dolindo mamy do czynienia z następnym epizodem podsycania dość płytkiej i wręcz naiwnej i w gruncie fałszywej pychy narodowej parażydowskiej. Inspiracji i celu można się domyślać. 


Post scriptum

Natychmiast pojawił się anonimowy komentarz, pochodzący widocznie albo od samej bohaterki, albo od kogoś z jej wydawnictwa, albo od kogoś blisko związanego:


Jak łatwo zauważyć, ta osoba nawet nie przeczytała uważnie tego, co komentuje. Odpowiadam:

1. Dzieci potrzebują matki nie tylko na weekend. To jest jej pierwsze i nadrzędne zadanie. Braku obecności, który nie wynika z konieczności dla dobra rodziny, nie usprawiedliwia ani kariera, ani rzekomo zbożny - właściwie fałszywie pobożny - cel. 

2. Cieszy się z tego, że była na tym kursie, mimo że przez to widziała swoje dzieci jedynie na weekend. Cieszy się więc z całej sytuacji, na którą składała się także nieobecność w domu w ciągu tygodnia. Tym samym cieszyła się także z tej nieobecności. 

3. To nie jest przejęzyczenie lecz całe zdanie. Przejęzyczyć się można najwyżej w jednym słowie, nie w całym zdaniu. 

4. Jeśli nie Pan Jezus to kto do niej dzwonił według jej relacji? Bóg Ojciec? Duch Święty? Cuda może działać tylko Bóg.

5. Przecież ona sama raz mówi, że został oczyszczony z większości zarzutów, a potem cytuje słowa x. Dolindo, według których on został oczyszczony ze wszystkich zarzutów. Kto więc kłamie?

6. Kto zgłaszał? Komu? Gdzie są dowody? Tutaj chodzi o istotną różnicę między widzeniem Zmartwychwstałego, które było realne, nie tylko wewnętrzne, a wizjami wewnętrznymi, które odbywają się we wnętrzu człowieka. 

Zakończenie tego "komentarza" już całkowicie demaskuje jego autora czy autorkę: zejście na atak osobisty i to dość groteskowy, bo akurat zupełnie chybiony (gdyż jestem po studiach modernistycznych i bardzo modernistycznych, a tradycyjne nauczanie Kościoła musiałem dopiero samodzielnie i żmudnie poznawać). To jest przejaw braku argumentów merytorycznych i nałogowego zakłamania, typowego zresztą dla wszelkich sekt, zwłaszcza tych typu "charyzmatyzmu". I to potwierdza słuszność i potrzebę krytyki. 

Podziękowanie

Z przyjemnością kieruję do P. T. Czytelników comiesięczne podziękowanie wraz z aktualną statystyką. 

Oto aktualna statystyka (na dzień 1.8.2025): 


Jak widać, w ostatnim miesiąc liczba wejść na bloga przekroczyła 3 miliony. 

Przebieg w skali ostatniego roku wygląda następująco:


Jak pokazuje statystyka, w bieżącym roku nastąpił znaczny wzrost oglądalności, która wynosi obecnie średnio ponad 2000 wejść na bloga dziennie. Gdyby każda z tych osób przeznaczyła na wsparcie bloga przynajmniej 1 (jeden) złoty miesięcznie, to byłaby to już oznaka docenienia wartości mojej pracy, która wymaga nie tylko czasu i trudu pisania lecz także badania i zakupu źródeł. 

Datki o różnej wysokości - a każde wsparcie się liczy - ofiarowało od początku istnienia bloga w sumie około trzydziestu osób, co stanowi około 1,5% osób codziennie korzystających z bloga. Kilka osób wspiera blog regularnie, co jest szczególnie cenne, niezależnie od wysokości ofiar. Tych kilka osób stanowi około 0,2-0,3% osób codziennie korzystających z bloga. 

Za wszelkie wsparcie - Bóg zapłać!  Wszystkich darczyńców wspominam w memento każdej Mszy św.

Datki można wpłacać na numer konta (IBAN):

94 1020 4274 0000 1102 0067 1784


Do przelewów z zagranicy:

PL 94 1020 4274 0000 1102 0067 1784

Kod BIC (Swift): BPKOPLPW

Kiedy zachodzi Przeistoczenie?


Do ważności Przeistoczenie konieczne jest równoczesne spełnienie następujących warunków:

1. ważne słowa Konsekracji
2. wypowiedziane przez ważnie wyświęconego kapłana
3. we właściwej intencji
4. odnoszącej się do ważnej materii chleba i wina. 

Rozumiem, że w pytaniu chodzi o element 3. 

Tutaj wystarczy, że celebrans ma intencję czynienia tego, co czyni Kościół, i to nawet jeśli sam nie wierzy w Przeistoczenie. Jeśli np. kapłan nie wierzy w realną obecność Jezusa Chrystusa, jednak ma intencję czynienia tego, do czego został wyświęcony i co przyrzekał podczas obrzędu przyjęcia święceń, to ważnie dokonuje Przeistoczenia. 

Nie dokonuje Przeistoczenia wtedy, gdy nie ma intencji czynienia tego, co czyni Kościół, a jedynie zachowuje pozory, czyli prawidłowo wypowiadając słowa Konsekracji nad ważną materią chleba i wina, czyli faktycznie oszukując. Dlatego należy unikać kapłanów, którzy w jakikolwiek sposób przejawiają dystans czy wręcz wrogość wobec wiary i nauczania Kościoła, czy to ogólnie czy szczególnie w kwestii Eucharystii. 

"Szlachetna blaga" Stanisława Krajskiego


O działalności Stanisława Krajskiego miałem już sposobność krótko pisać. Dostarczył on właśnie następnego powodu, nie mniej niechlubnego, i tak się składa, że w tej samej materii co do istoty, czyli prawdomówności (por. tutaj). Oto kluczowy fragment:


W dalszym ciągu wypowiedzi Krajski powołuje się na dwa źródła swojej mądrości: książki jezuity Tadeusza Ślipko oraz niemieckiego redemptorysty Bernhard'a Häring‘a. To są według Krajskiego "wszystkie podręczniki"...

X. Ślipko rzeczywiście w okresie komunizmu był chyba najbardziej znanym czyli najbardziej wypromowanym teologiem moralistą w Polsce. To oznacza jedynie, że miał poparcie establishmentu wyszyńsko-wojtyliańskiego czyli charystów. Stąd do tego zestawu "wszystkich podręczników" pasuje dość dokładnie Häring, który jeszcze do Vaticanum II płynął z głównym nurtem teologów niemieckich, a następnie - mniej więcej od wydania encykliki "Humanae vitae" w 1968 r. - przeszedł na pozycje dość otwarcie antykatolickie, zwalczając dość radykalnie nauczanie nawet Jana Pawła II. Takie to są "wszystkie podręczniki" Krajskiego. 

Idźmy po kolei. 


Najpierw Krajski zaleca coś, co nie sposób jednoznacznie sklasyfikować, gdyż on nie podaje, czy chodzi o prawdziwe motywy czy fałszywe. A to jest istotne dla kwestii. Oczywiście nie ma obowiązku powiedzenia każdemu prawdy. Wówczas wolno podać inny, poboczny powód odmowy gościny, jednak musi być on prawdziwy. 

Drugi przykład Krajskiego jest już większego kalibru, choć sprawa jest raczej błaha. Argumentem za kłamaniem jest według Krajskiego to, iż kobieta, która nie umie gotować, się popłacze. Według niego powiedzenie oględne ("nie mój smak", "oryginalne") byłoby krzywdą dla kobiety, więc pozostaje "szlachetna blaga", którą Krajski się wręcz zachwyca. I to właśnie świadczy o nim. Skoro dla uniknięcia przykrości z powodu powiedzenia prawdy, Krajski zaleca kłamstwo, to nie rozumie podstawowych zasad moralnych:
- do natury mowy należy zgodność z prawdą poznaną jako taka przez mówiącego
- tym samym powiedzenie nieprawdy jest złe z natury, czyli niezależne od okoliczności
- okoliczności mogą jedynie zwolnić z obowiązku powiedzenia prawdy, ale nie mogą usprawiedliwić powiedzenia nieprawy. 

Ponadto Krajski widocznie nie uznaje, że powiedzenie tej kobiecie prawdy o jej umiejętnościach gotowania - oczywiście doceniając jej starania - jest uczynkiem miłosierdzia co do duszy. Tylko wtedy bowiem można ją zmotywować do poprawy swoich umiejętności, co posłuży także jej zdrowiu, a przynajmniej będzie dla nią lekcją pokory, która zawsze jest zbawienna dla duszy. Czyżby Krajski nie brał pod uwagę dobra duchowego? Na to wygląda. Zamiast kierować się zasadami katolickiej teologii moralnej, buduje swoje sprzedawane publicznie "savoir vivre" na pseudomoralności zakłamanych pseudoelit, która niewiele ma wspólnego z katolicyzmem. 


Tutaj przykład jest o tyle odmienny, że motywacja do kłamstwa jest bardziej egoistyczna i to bardzo krótkowzroczna, pomijając nawet nierealność takiego przykładu, gdyż o spotkaniu ze szczerze cenioną osobą nie można zapomnieć. Także więc tutaj chodzi właściwie o zakłamaną relację. Krajski widocznie uważa, iż o takie relacje należy zabiegać i dbać, niezależnie od ich wartości i trwałości, co także świadczy o nim. 

W tym miejscu miesza do sprawy wspomnianego już x. Ślipko. Zobaczmy, co ów faktycznie pisze w swojej "Etyce szczegółowej" (tom 1):






Mamy tu więcej póki co powtórzenie klasycznego nauczania katolickiego. Dalej czytamy słuszną krytykę tego, co w gruncie rzeczy reprezentuje Krajski:



Wygląda na to, że Krajski albo nie doczytał, albo niczego nie zrozumiał. 

Następnie jednak x. Ślipko dopuszcza się sprytnego, a właściwie perfidnego zabiegu, który wygląda na jego oryginalny wynalazek. Otóż opierając się na - dość absurdalnym i fałszywym - odróżnieniu między "mową formalną" a "mową materialną" prowadzi do usprawiedliwienia różnych form kłamstwa, oczywiście bez jakiegokolwiek oparcia w nauczaniu Kościoła i w teologii katolickiej, a za to czerpiąc od autorów protestanckich, żydowskich i ateistycznych. Ślipko mówi:




No cóż, to jest pseudouczony bełkot. Ślipko gruntownie miesza i mąci, by w rezultacie sugestywnie wmówić odbiorcom sieczkę słowną, która sprowadza się do tego, że wolno kłamać dla dobrego celu. Widać więc, że ów Krajskowy "słynny jezuita" to arcykrętacz, a wystarczy nieco się przyjrzeć jego pisaninie by poznać, jak bardzo jest ona niemoralna i haniebna. Nie przypadkowo zarówno Ślipko jak też Krajski skrupulatnie unikają jakiegokolwiek odniesienia do tradycyjnych podręczników katolickiej teologii moralnej, czy choćby do doktorów Kościoła jak św. Tomasz czy św. Alfons. Mówiąc krótko: Ślipko jest oszustem, a Krajski wraz z nim. 

Przy tym Krajski widocznie nie doczytał tego, co napisał Ślipko. Ten ostatni bowiem oficjalnie odrzuca to, na co Krajski się powołuje czyli tzw. fałszomówstwo. Chodzi o - dość absurdalne - odróżnienie między powiedzeniem nieprawdy a kłamstwem. Według tzw. teorii fałszomówstwa (jak to nazywa Ślipko) powiedzenie nieprawdy w ramach tzw. mowy defensywnej nie jest kłamstwem. Problem w tym, że z jednej strony Ślipko niby odrzuca tę teorię i to całkiem słusznie, a równocześnie wprowadza ją do obiegu w niby oryginalnej swojej teorii "mowy defensywnej", której fundamentem jest prymat sekretu (tajemnicy) nad prawdomównością. Na ten użytek najpierw żongluje pseudonaukowymi pojęciami prezentując nic więcej jak sieczkę słowną, po czym przyznaje, że jego wywody sprowadzają się do analogii do piątego przykazania "nie zabijaj". Według niego powiedzenie nieprawdy w "mowie defensywnej" jest tego samego rodzaju co zabicie agresora w sytuacji zagrożenia przez niego własnego życia. No cóż, Ślipko widocznie uważa swoich odbiorców za debili nie umiejących logicznie myśleć ani nawet rozumieć prostych słów. Jeśli miał rzeczywiście na myśli analogię między piątym a ósmym przykazaniem, to powinien był jej się trzymać. Otóż analogia zachodziłaby wtedy, gdyby atakiem było powiedzenie nieprawdy, a nie zagrożenie życia. Innymi słowy: jeśli w obronie własnej (czy innej niewinnej osoby) wolno zabić agresora, to analogicznie wolno byłoby okłamać kogoś, kto mnie okłamuje. Nie ma jednak analogii takiego rodzaju, że w sytuacji zagrożenia kłamstwem wolno zabić czy w sytuacji zagrożenia zabiciem wolno kłamać. Podłożem takiego nieporozumienia jest pomieszanie nie tylko przykazań Dekalogu lecz także pomieszanie dóbr, co jest haniebne dla teologa i duchownego, a nawet już dla filozofa. Wszak jest oczywiste, że innym dobrem jest życie doczesne, a innym prawda, więc nie można ich traktować i stosować zamiennie. Dlatego właśnie fałszywa jest także koncepcja Häring‘a, zresztą dość propagowana nawet strukturach kościelnych, mimo że jest z gruntu niekatolicka i fałszywa:


Kwestia ósmego przykazania Dekalogu nabrała szczególnego znaczenia właśnie w kontekście II wojny światowej i ratowania żydów. Te sprawy służą obecnie jako koronne przykłady dla swoistego szantażu etyczno-emocjonalnego skierowanego przeciw rdzennie katolickiemu nauczaniu w tej kwestii. Skutki tego procederu - prezentowanego przez Häring‘a, Ślipkę, Krajskiego i też niestety przez wielu, chyba nawet niemal wszystkich teologów "moralnych" nauczający w polskich seminariach duchownych - są obecnie dość widoczne: powszechne, dogłębne i wręcz odruchowe i nawykowe zakłamanie w przestrzeni publicznej, politycznej i niestety także kościelnej, od najniższych do najwyższych stopni i poziomów. To jest korzeń zapaści moralnej w rodzinach, społecznościach i państwach, gdyż zakłamanie godzi wprost we wzajemne zaufanie zarówno osobiste jak też do instytucyj państwowych i kościelnych. Bez prawdomówności i zaufania choćby ograniczonego następuje rozkład więzi społecznych, które są podstawą wspólnoty zarówno duchowej jak też starania o dobro wspólne w wymiarze materialnym. 

Stanisław Krajski jest tutaj niestety jednym z haniebnych produktów systemu wyszyńsko-wojtyliańskiego, który wyhodował i wypromował postacie typu Tadeusz Ślipko. Jeśli katolicyzm w Polsce nie otrząśnie się z tej zarazy intelektualno-moralnej, to niechybnie podzieli los katolicyzmów w krajach tzw. zachodnich. Czego oznaki zresztą już widać głównie w postaci drastycznego spadku liczby powołań duchownych. Normalny człowiek, nawet jeśli na co dzień przywykł do zakłamania, nie chce być okłamywany i pragnie prawdy. Dotyczy to zwłaszcza ludzi młodych, gdyż młodzież jest zwykle bardziej idealistyczna. Leczenie musi się zacząć jak zwykle od głowy, czyli od zdrowego, katolickiego myślenia. Nie prezentują go niestety takie postacie jak Krajski, Ślipko, Häring itp. Sięgać natomiast należy do autentycznych źródeł myśli i teologii katolickiej. W obecnych czasach to sięganie jest tak łatwe jak nigdy dotąd w historii ludzkości. Wystarczy chcieć i się nieco wysilić. To jest przyszłość Kościoła i Polski. 

Wysyp przebierańców: pomysły chemika z Legnicy

Znany wiadomy chemik (Łukasz Wolański) od wielu lat forsuje fałszowanie liturgii tradycyjnej przez skażenie jej mentalnością i pomysłami iście modernistycznymi i antykatolickimi, zresztą także praktykując je. Oto jeden z wielu przykładów (tutaj Wolański widocznie "dyskutuje" sam ze sobą :-D ):






Tutaj ten człowiek po raz kolejny zdemaskował się jako rasowy modernista i tym samym wróg katolicyzmu grasujący wśród katolików uważających się za tradycyjnych. Wykazując przy tym brak elementarnej w temacie wiedzy historycznej i teologicznej, bądź wyjątkową sprawność w oszukiwaniu perswazyjnym:

1. Święcenia wszystkich stopni jako związane istotowo ze stanem duchownym były w Kościele zawsze związane z wymogiem wstrzemięźliwości sexualnej (która jest istotą celibatu czyli bezżenności). 

2. Dotyczyło to zawsze tym bardziej diakonatu jako stopnia sakramentu kapłaństwa.

3. Jeśli w ciągu historii Kościoła zaprzestano stopniowo stosowania na szeroką skalę (ale nigdy zupełnie) diakonatu stałego, to miało to z całą pewnością uzasadnienie zarówno teologiczne jak też pastoralne.

4. Uzasadnianie powrotu do szerokiego stosowania diakonatu stałego zapotrzebowaniem na uroczysty charakter liturgii jest przejawem fundamentalnie fałszywego pojęcia liturgii. Wg pojęcia katolickiego liturgia jest uroczystym wyrazem istoty i życia Kościoła, a nie celem samym w sobie. Tym samym świetność obrzędów nigdy nie może być uzasadnieniem dla rozwiązań teologicznych czy dyscyplinarnych.

5. Postulat dopuszczania do święceń żonatych bez wymagania wstrzemięźliwości świadczy albo o ignorancji teologicznej i historycznej, albo o pogardzie dla Tradycji Kościoła, albo o jednym i drugim.


Czy sex jest darem Boga?


Zostałem zapytany wielokrotnie o działalność tej kobiety. Spojrzałem na kilka jej wystąpień i stwierdziłem, że poza talentem do sugestywnego gadania o dziedzinie poniżej pasa nic sobą nie reprezentuje. Kobieta ma gadanego i umie sprzedawać sieczkę słowną opakowaną zwłaszcza w zachwyty Franciszkiem, nie zauważywszy chyba, że ta epoka dobiegła końca (chwała Pana Bogu). To wygląda na pomysł na biznes, nic więcej. Aczkolwiek ze szkodą dla naiwnych, co jest szczególnie perfidne, gdyż chodzi o dziedzinę, która w jakimś stopniu i jakiś sposób dotyczy każdego z osobna, a także całego społeczeństwa. 

Problem się sprowadza mianowicie do różnicy w rozumieniu seksualności. Według tradycyjnego nauczania Kościoła celem seksualności jest wydanie potomstwa. Natomiast według mentalności "nowoczesnej", która w ostatnich dekadach dość mocno przeniknęła do struktur kościelnych, tym celem jest zabawa, rozrywka i przyjemność. Taki jest zasadniczy przekaz ludzi określających swój zawód jako seksuolog, sugerujących przy tym, jakoby chodziło o dziedzinę nauki i wiedzę naukową, podczas gdy jest to w swej istocie bełkot, który nie jest nawet na poziomie poważnej psychologii, a tym bardziej medycyny. 

Tym kręgom znacznie się niestety przysłużył Franciszek przez swoje liczne bzdurne i oscylujące na granicy herezji wypowiedzi, obliczone oczywiście - jak zawsze - na poklask a nawet uwielbienie przez lewackie media oraz przedstawicieli "rzemiosła" zwanego seksuologią. Dość luźnego związku, a właściwie braku związku "nauczania" Franciszka z rdzenną katolicką teologią i nauczaniem Kościoła nie muszę w tym miejscu wykładać. Zresztą akurat w dziedzinie etyki sexualnej poniekąd prekursorem co do fałszywych zasad, czy raczej co do odejścia od rdzennie katolickich zasad był Karol Wojtyła ze swoją słynną "teologią ciała", która właściwie powinna się nazywać "teologią" genitaliów, gdyż chodzi w niej nie o całe ciało człowieka lecz jedynie o jego dość zawężoną część. Takie to są skutki ignorancji tradycyjnego nauczania Kościoła począwszy od Ojców Kościoła, tudzież zachłystywania się metodą i pomysłami wypaczonych neopogańskich umysłów, głównie tzw. fenomenologii, aż do neomarxizmu. 

To, czym Paulińska się zachwyca, jest niczym innym jak typowo bergoliańskim, oszukańczym pomieszaniem. Nikt rozsądny nie zaprzeczy, że sexualność została stworzona przez Boga. W tym znaczeniu można ją nazwać "darem". Jednak to określenie jest fałszywe, o ile rozumiane jest jako coś wzniosłego i chlubnego. W skrócie: teologicznie, i to już na poziomie teologii biblijnej pewne jest, że seksualność ma ścisły związek z wydawaniem potomstwa, zaś wydawanie potomstwa ma ścisły związek ze śmiertelnością człowieka, która z kolei jest teologicznym wynikiem grzechu pierworodnego. Innymi słowy: fakt i sposób wydawania potomstwa może być prawidłowo zrozumiany wyłącznie na tle i w związku z grzechem pierwszych rodziców. To właśnie wyjaśnia istotne dla Kościoła Chrystusowego wartościowanie dziewictwa czyli dobrowolnej wolności od cielesnej realizacji sexualności. 

W temacie już się wypowiadałem (tutaj).