Odpowiadam w oparciu o Tradycję, Pismo św. oraz dokumenty Magisterium Kościoła. Nazywam się Dariusz Józef Olewiński. Jestem kapłanem Archidiecezji Wiedeńskiej. Tytuł doktora teologii przyznano mi na Uniwersytecie w Monachium na podstawie pracy doktorskiej przyjętej przez późniejszego Prefekta Kongregacji Doktryny Wiary, kard. Gerharda L. Müllera oraz examen rigorosum z oceną "summa cum laude". Od 2005 r. prowadziłem seminaria na uniwersytecie w Monachium oraz wykłady w seminarium duchownym.
Czy należy intronizować Jezusa Chrystusa?
Czy w spowiedzi wolno czytać z kartki?
To jest przykład postępującej ignorancji, samowoli i odmóżdżenia pośród duchowieństwa. Ten spowiednik albo sobie zmyślił coś takiego, żeby skrócić spowiedź (ktoś czytający z kartki zwykle spowiada się solidniej i dłużej), albo łyknął bełkot jakiegoś wykładowcy z seminarium duchownego, któremu także zależało na tempie spowiadania.
Sprawa jest zarówno teologiczna (sakramentologiczna) jak też duszpasterska.
Po pierwsze, rzeczywiście do ważności spowiedzi wystarczy niezatajenie żadnego grzechu ciężkiego popełnionego od ostatniej ważnej spowiedzi. Innymi słowy: wystarczy gdy penitent wyzna wszystkie grzechy ciężkie, których jest w momencie spowiedzi świadomy.
Po drugie jednak, do warunków dobrej spowiedzi należy także rzetelny rachunek sumienia oraz szczera wola wyznania wszystkich grzechów przynajmniej ciężkich. Jeśli ktoś nie jest pewny, czy w konfesjonale będzie pamiętał wszystkie grzechy przypomniane sobie podczas rachunku sumienia, wówczas możliwe a nawet chwalebne jest ich zapisanie. Wynika to ze szczerej chęci przedstawienia spowiednikowi pełnego obrazu swojej duszy. To spowiednik powinien docenić, a nie zwalczać.
Po trzecie, owszem zdarza się - zwłaszcza u osób z problemem skrupulantyzmu - że ktoś odczytuje jakby kronikę swojego życia, co jest także nieporozumieniem. Osoby nie dość wykształcone na katechezie a gorliwe, szczególnie świeżo nawrócone, mają taką tendencję. Wówczas spowiednik powinien z dobrocią pouczyć o tym, na czym polega wyznanie grzechów i jak powinno przebiegać. Temat spowiedzi, czyli sposobu spowiadania się powinien powracać na kazaniach, zwłaszcza podczas rekolekcyj, a to się w ostatnich dekadach bardzo rzadko zdarza niestety, czego skutki są widoczne w konfesjonale.
Otóż brakuje coraz częściej pouczenia, ze poszczególne grzechy należy zasadniczo wyznać w jednym zdaniu. Ewentualnie, gdy ma to znaczenie dla ciężaru grzechu, można dodać drugie zdanie wyjaśniające okoliczności. Generalnie jednak wystarczy zdać się na dopytanie przez spowiednika. Spowiednik powinien tylko wtedy dopytać, gdy z wyznania nie wynika dość jasno ciężar danego grzechu. Spowiednikowi nie wolno okazywać jakiejkolwiek ciekawości i prowokowania do opowiadania przez penitenta.
Przy tej okazji muszę zawrzeć jeszcze jedną istotną uwagę. Od pewnego czasu jako spowiednik nagminnie spotykam się z wyznawaniem grzechów w czasie teraźniejszym ("robię to, tamto", "nie robię tego, tamtego", "jestem taki, siaki" itp.). Nie wiem, skąd się wziął taki zwyczaj. Wynika on zapewne z haniebnego poziomu przygotowania do pierwszej spowiedzi, następnie z braku pouczenia w kazaniach, a także z braku zwrócenia uwagi przez spowiedników. A nie jest to kwestia jedynie językowa czy szczegół stylistyczny. Czas przeszły w wyznaniu grzechów na spowiedzi ma istotne znaczenie teologiczne, wręcz kluczowe, gdyż oznacza, że
- penitent ma szczerą wolę zerwania z grzechami, czyli pragnie, by stały się one przeszłością
- możliwe jest zerwanie z grzeszną przeszłością, czyli osiągnięcie łaski uświęcającej czyli świętości
- Pan Bóg rzeczywiście zmazuje grzechy i one stają się przeszłości, czyli daje duszy świętość.
Natomiast używanie czasu teraźniejszego zalatuje herezją protestancką, według której nie dokonuje się rzeczywiste uświęcenie lecz jedynie przykrycie grzechów, więc wystarczy ich wyznanie przez Bogiem, a nie rzeczywiste zerwanie z nimi.
O tzw. teologii ciała
Jest ona o tyle autentyczna, że pochodzi od osoby udzielającej się oficjalnie z tą tematyką w środowisku kościelnym:
Nie są mi znane głosy krytyczne kwestionujące kompetencje oraz wierność tych kobiet względem źródeł czyli nauczania samego Karola Wojtyły. Dlatego przynajmniej w tym miejscu można przyjąć zgodność tez głoszonych przez te panie z myślą protagonisty.
O tzw. Komunii duchowej raz jeszcze
Temat już podejmowałem (tutaj). Widocznie nadal jest potrzeba:
Jak widać, nawet niby konserwatywny ksiądz profesor ma gruntowanie pomieszane, wykazując się ignorancją.
Należy oczywiście zacząć od zdefiniowania tzw. Komunii duchowej. W sensie właściwym, ścisłym jest to przyjęcie Ciała Pańskiego na sposób jedynie duchowy, nie sakramentalny. Komunia sakramentalna odbywa się przez fizyczne przyjęcie fizycznego (w materii sakramentalnej) Ciała Pańskiego. Komunia duchowa może mieć wtedy miejsce, gdy obiektywne, z przyczyn okoliczności zewnętrznych nie jest możliwe przyjęcie Komunii sakramentalnej. Czym innym są okoliczności wewnętrzne jak brak stanu łaski uświęcającej. Ponieważ Komunia duchowa jest analogiczna i jakby zastępcza względem Komunii sakramentalnej, to warunki jej godnego przyjęcia również muszą być analogiczne.
Oczywiście brak stanu łasku uświęcającej nie wyklucza ani szczerej modlitwy, ani pragnienia przyjęcia Komunii św. To pragnienie jest jednak tylko wtedy szczere i autentyczne, gdy zawiera także pragnienie stanu łaski uświęcającej czyli oczyszczenia z grzechów, co odbywa się w normalnym trybie w sakramentalnej spowiedzi.
Zamieszanie w kwestii Komunii duchowej bierze się z nieznajomości bądź ignorowania tychże powiązań. Jest dość haniebne, gdy zachodzi to w przypadku przedstawicieli hierarchii czy teologów.
"Dwa słowa" ws. Ulmów czyli trudny bełkot Szymona Bańki FSSPX
Bańka zapowiada wprawdzie uroczyście jedynie "dwa słowa" bez dogłębnej analizy, która zresztą przekracza jego umiejętności, gada jednak bez ładu i składu ponad 10 minut i to tak, żeby właściwie nic nie powiedzieć, oczywiście udając wielką uczoność i rzetelność teologiczno-myślicielską. Muszę podać w częściach, ponieważ gógiel ogranicza rozmiar plików video:
Jak zwykle w wykonaniu tego osobnika i jak łatwo zauważyć, to jest bełkot usiłujący sprawić wrażenie niby wiedzy i rzetelności intelektualnej. Odpowiadam:
1. Bańka widocznie nie rozumie "ordo caritatis" w myśli św. Tomasza, ani nawet nie potrafi myśleć logicznie. Otóż porządek miłości dotyczy tych samych dóbr w sytuacji wyboru. Absurdalne jest więc zestawienie osoby zagrożonej śmiercią głodową z dzieckiem nie zagrożonym tą śmiercią lecz tylko niezjedzeniem kolacji.
2. Bańka nie rozumie sytuacji Ulmów, mimo że wiemy o niej wystarczająco dużo. Otóż prawo do ochrony w domu rodzinnym mają wyłącznie dzieci i członkowie rodziny. Oczywiście w sytuacji, gdy ktoś ucieka przed napastnikiem w bezpośrednim zagrożeniu życia, to obowiązkiem moralnym jest udzielenie schronienia doraźnego także np. za cenę uszczerbku na majątku, ale nigdy za cenę zagrożenia życia swoich dzieci. Ulmowie udzielili schronienia nie doraźnie, nie w nagłej sytuacji, lecz długoterminowo, przyjmując prześladowanych quasi na stałe i nie bezinteresownie (co akurat nie jest decydujące dla sprawy, ale także ważne pod względem oceny moralnej, gdyż chodzi o korzyści materialne w zestawieniu z życiem własnych bezbronnych dzieci).
3. Bańka myli heroizm w pojęciu katolickim z kozactwem w sensie lekkomyślnej czy wręcz głupiej zuchwałości. Otóż heroizm nigdy nie stoi w sprzeczności z obowiązkami moralnymi, także względem własnych bezbronnych dzieci.
4. Bańka widocznie nie wie, że życie doczesne nie jest dobrem najwyższym, skoro według niego ochrona życie doczesnego to "najwyższy kaliber".
5. Bańka nie rozumie, że w sytuacji, gdy alternatywą jest realne zagrożenie życia własnych bezbronnych dzieci, obowiązkiem rodzica jest odmowa pomocy, która niesie ze sobą takie zagrożenie. Wynika to z hierarchii obowiązków czyli tzw. ordo caritatis. Tutaj wszystko wiadomo, a bełkotliwe uciekanie od jednoznacznej odpowiedzi jest przejawem albo ignorancji prostych faktów i teologii moralnej, albo obłudy, albo jednego i drugiego.
6. Oczywiście brak chęci i gotowości pomocy, która nie zagraża życiu własnych bezbronnych dzieci, byłby niemoralny. Tutaj Bańka widocznie uporczywie nie rozumie różnicy i tym samym obowiązków rodzicielskich.
7. Bańka widocznie nie odróżnia między oddaniem własnego życia za cenę ochrony życia innych od poświęcenia życia swoich bezbronnych dzieci. Czyli debilnie powiela propagandę sekty ulmistów. A to oznacza traktowanie dzieci jako własności rodziców czyli traktowanie rodziców jako niby uprawnionych do dysponowania życiem własnych dzieci, co jest oczywiście sprzeczne z wiarą katolicką.
W sumie wygląda na to, że x. Szymon Bańka usiłuje lawirować, żeby nie narazić się wiadomo której nacji. I czyni to - jak zwykle - kosztem prawdy, uczciwości teologicznej, a nawet zwykłej intelektualnej przyzwoitości. Tym samym nic nowego póki co.
O reinkarnacji czyli czy szatan może podpowiadać?
Zacytowana odpowiedź nie jest spójna ani teologicznie, ani już choćby zdroworozsądkowo, aczkolwiek zasadniczo jest prawidłowa.
Jak należy okadzać?
Zasad ogólna jest taka, że są dwa rodzaje okadzeń: podwójne i pojedyncze. W podwójnym są dwa "rzuty" w jednym "ciągu", w pojedynczym jeden "rzut" w jednym "ciągu":
To brzmi trochę skomplikowanie, jest jednak dość logiczne i proste. Chodzi o stopniowalność okazywania czci.
Czy skasowanie obowiązku celibatu jest lekarstwem?
Generalnie x. Andrzej Kobyliński jest znany z rozsądnych wypowiedzi, aczkolwiek często nie do końca przemyślanych. Widać, że stara się uczciwie myśleć. Tym bardziej szkoda, że akurat w kwestii celibatu ostatnio zhańbił się wypowiedzią świadczącą o ignorancji w połączeniu z brakiem poziomu intelektualnego, mieszając sprawy i wręcz rażąco unikając jasnych wniosków tam, gdzie są one dość proste i oczywiste.
Po pierwsze, x. Kobylińskiemu brakuje wiedzy, że celibat nie został wprowadzony w Kościele rzymskiem w IV w. - jak twierdzi i to nie wiadomo na jakiej podstawie - lecz że jest on zasadą sięgającą Apostołów, mianowicie w znaczeniu zasady obowiązkowej wstrzemięźliwości sexualnej duchownych od momentu przyjęcia święceń, także w przypadku wyświęconych żonatych (więcej tutaj).
Po drugie, x. Kobyliński wprawdzie uczciwie przyznaje, iż doświadczenie zarówno wschodniaków jak też protestantów dość jasno dowodzi, iż brak obowiązkowego celibatu nie załatwia problemów duchowieństwa, rodzi natomiast nowe. Mimo tego postuluje "przemyślenie" obecnej dyscypliny celibatu obowiązującej w obrządku rzymskim, czyli właściwie opowiada się za odejściem od tej dyscypliny na wzór obrządków wschodnich.
Po trzecie, x. Kobyliński, mówiąc, iż większość duchownych katolickich w Ameryce Północnej to geje, pośrednio łączy to zjawisko z dyscypliną celibatu, nie wysilając się nawet na rzetelne zbadanie przyczyn tego zjawiska. X. Kobyliński jakby zupełnie nie dostrzegał szerszego kontextu i złożoności przyczyn, mianowicie powiązania z ogólną zapaścią doktrynalną, duchową i moralną w Kościele od Vaticanum II, zresztą nie ograniczoną do samego duchowieństwa.
Po czwartek, x. Kobyliński zachowuje się tak, jakby nie wiedział, że zjawisko homoseksualizmu było znane już w średniowieczu, o czym świadczy chociażby działalność św. Piotra Damiani'ego, czego ani wówczas, ani później nie wiązano z celibatem i to słusznie.
Owszem, zdarza się, że ktoś o skłonności homosexualnej szuka jakby schronienia w środowisku zakonnym czy duchownym. Udaje się to jednak tylko wtedy, gdy przełożeni a także współalumni są przynajmniej tolerancyjni dla kandydatów o takiej skłonności, a to już jest kwestia teologiczno-moralna, a nie kwestia celibatu.
Głównym i zasadniczym problemem jest więc brak zdrowej doktryny teologiczno-moralnej, w połączeniu z brakiem wyczulenia na cechy osobowości, które są sprzeczne z ojcostwem i tym samym z męskością. Otóż przemiany doktrynalne, liturgiczne i dyscyplinarne od Vaticanum II polegają w głównej mierze na uformowaniu osoby mało myślącej, a za to skoncentrowanej na przeżyciach własnych i innych osób, a przy tym gładko funkcjonującej w strukturze władzy kościelnej. W tym systemie najmniej mile widziana jest cnota męstwa, szczególnie charakterystyczna dla męskości. Zamiast męstwa oczekuje się bycie miłym za wszelką cenę, aż do zakłamania włącznie. Tak się kształtuje skobieciałych starych kawalerów, a nie dojrzałych mężczyzn zdolnych do odpowiedzialności za zbawienie dusz. Nie powinno dziwić, że taki schemat osobowości i postaw skupionych narcystycznie na sobie przyciąga homosexualistów.
Obecnie nie brakuje osobowości narcystycznych także w małżeństwach, co jest zwykle przyczyną ich nietrwałości. Tym samym małżeństwo zasadniczo nie jest ani zaporą ani lekarstwem na narcyzm i homosexualizm. Jeśli więc ktoś uważa, iż święcenie żonatych czy pozwolenie kapłanom na ożenek zapobieże czy zwalczy to zjawisko pośród duchowieństwa, ten nie zna ani rzeczywistości, ani powiązań, ani przyczyn. A przy tym poniża małżeństwo do rangi sposobu na wyżycie popędu, zamiast docenienia powołania do wydania i wychowania potomstwa, przy czym to drugie zadanie jest ważniejsze a zarazem o wiele dłuższe i trudniejsze. Akurat to drugie zadanie - wychowanie człowieka - należy także do istoty kapłaństwa jako duszpasterstwa. Osobowość homosexualną cechuje brak ojcostwa także a nawet zwłaszcza w wymiarze duchowym, czyli otoczenie troską i opieką duchową. Właśnie w postawie duszpasterskiej - właściwie w jej braku - najdobitniej widać osobowość kapłana, jej dojrzałość i kondycję duchowo-psychiczną.
W przypadku duchownego żonatego zachodzi nieuchronnie konflikt co do troski. Normalny ojciec troszczy się przede wszystkim o swoje dzieci, podporządkowując tej trosce swoją pracę i obowiązki pozarodzinne. Owszem, troska o własne dzieci może być naturalną szkołą postawy ojcowskiej ogólnie, jednak nie daje gwarancji w odniesieniu do innych osób, zwłaszcza w duszpasterstwie. Powiązanie działa natomiast z drugiej strony: kto jest chętny i zdolny do postawy ojcowskiej jako duszpasterz, ten byłby w stanie być także dobrym ojcem własnych dzieci. Jeśli ktoś nie jest gotowy i w stanie zrezygnować z wydania na świat własnych dzieci dla zbawienia dusz, czyli dla ojcostwa duchowego, ten z całą pewnością nie ma powołania do kapłaństwa i ogólnie do życia konsekrowanego. To właśnie jest sposób na skuteczną eliminację osobowości skrzywionych i niedojrzałych wśród duchowieństwa.
Tak więc myślenie, że skasowanie obowiązku celibatu załatwi problemy w kapłaństwie, ten myśli bardzo na skróty i to obraźliwie zarówno dla kapłaństwa jak też dla ojcostwa i małżeństwa. Tak myślą zwykle ci, którzy nie radzą sobie ze wstrzemięźliwością sexualną także w małżeństwie, a jest ona także niezbędna, jeśli małżeństwo ma być zdrowe i chrześcijańskie (chodzi oczywiście o wstrzemięźliwość okresową ze względu na małżonkę).
Czy dusze zmarłych mogą poruszać przedmioty? Czyli ignorancja pseudoexorcysty
Tematyka już się tutaj pojawiała. Niestety nadal jest potrzeba, gdyż widocznie nie ustaje haniebna i zgubna w skutkach sytuacja polegająca na tym, że exorcystami są ludzie, którym brakuje elementarnej wiedzy teologicznej w znaczeniu teologii katolickiej, a za to uprawiający szamanizm mający więcej wspólnego z sektą tzw. pentekostalizmu niż ze rdzenną katolicką praktyką exorcyzmowania.
No cóż, chłop się widocznie naoglądał horrorów czy naczytał okultystycznych bzdur i do tego zmyśla, albo ma urojenia. Co jest możliwe tylko w stanie ignorancji teologicznej albo odrzucenia teologii katolickiej, która daje odpowiednia narzędzia do krytyki i oceny takowych bajek. X. Fijałkowski sugeruje, jakoby "dusze zmarłych" - a ma na myśli dusze czyśćcowe, co powinien był wyraźnie rozróżnić i powiedzieć - mogły mieć wpływ na materię poza i ponad prawami naturalnymi, zaś Pan Bóg na to pozwala. Gdyby miał choćby elementarnie zdroworozsądkowo krytyczne podejście do tego typu opowieści, to by wiedział, że nie ma wiarygodnych i obiektywnie sprawdzalnych tego typu zjawisk. Dla każdego trzeźwo myślącego człowieka sprawa jest wtedy zamknięta. A tym bardziej dla kogoś, znającego elementarz teologii. Wyjaśniam: jedynie Pan Bóg jako Stwórca może działać poza i ponad prawami naturalnymi. Do tych praw należy to, że na byty materialne może zewnętrznie działać jedynie inny byt materialny. Jakże więc dusze zmarłych, które przecież nie mają ciała, mogłyby poruszać przedmioty materialne? Takie coś jest bujdą demonicznego okultyzmu, niestety rozpowszechnianą przez pseudoliteraturę i pseudokinematografię, a także przez pseudoexorcystów.
Kwestię tę już niegdyś wyjaśniałem (tutaj i tutaj). W skrócie: Po pierwsze, nie ma żadnych dowodów, by "materializacje" się działy. Ci, którzy o czymś takim opowiadają, nie są w stanie przedstawić jakichkolwiek dowodów, mimo że mogli by nagrać na wideo bądź przynajmniej przedstawić wiarygodnych świadków. Po drugie, takie zdarzenia są niemożliwe i to z wielu powodów. Głównym powodem jest fakt, że tylko Bóg jako Stwórca może działać poza i ponad prawami przyrody, nigdy szatan ani tym bardziej dusza ludzka.
Dlaczego Pan Bóg daje konsekrować ateistom?
Odpowiedź jest prosta: ponieważ Przeistoczenie jest dla tych, którzy wierzą i pragną Eucharystii, a nie dla niegodnego kapłana. Aczkolwiek także ten ostatni ma szansę się nawrócić.
To samo dotyczy heretyków i schizmatyków. Pan Jezus daje Siebie tym, którzy tego pragną, nawet mimo niegodności i przewrotności szafarzy. On nie karze ani nie krzywdzi niewinnych.
Kłamstwa Konrada Krajewskiego
Człowiek z ekipy bugniniańsko-bergogliańskiej (pupil ceremoniarza watykańskiego homosia Piero Marini'ego) zagrzmiał ostatnio do młodzieży polskiej w Rzymie kłamstwami typowymi dla agendy Soros'a i Schwab'a, bredząc odmóżdżająco i porównując Pana Jezusa do nielegalnych imigrantów, którzy szturmują granice Polski. Ujęte to zostało w ramach pospolitej obecnie bergogliańskiej ideologii fałszywego miłosierdzizmu. Oto istotne części tego wystąpienia:
Ten człowiek widocznie nie ma pojęcia o eklezjologii katolickiej, albo nie chce mieć pojęcia, albo jedno i drugie, a za to wyciera sobie twarz Ewangelią i to przedstawianą opacznie i fałszersko. Gada on wręcz tak, jakby nie znał wcale Ewangelii, jakby nigdy nie czytał ani nie słyszał, że na początku działalności Jezusa Chrystusa jest Jan Chrzciciel, który w dość niewybrednych słowach wzywał do nawrócenia i zmiany życia. Także sam Pan Jezus nigdy nie powiedział, że można być w Kościele niezależnie od nawrócenia i mimo braku porzucenia grzesznego życia. Tutaj Krajewski po prostu bredzi jak ignorant albo oszust, albo jedno i drugie. Zaś niesamowitą bezczelnością jest już samo użycie określenie "kochający inaczej", gdyż jest ono żywcem wzięte z zakłamanej ideologii zboczeńców. Krajewski bez cienia dystansu posługuje się tym określeniem jako należącym do własnego słownictwa (co zapewne nie jest przypadkowe). Przy tym widocznie nie zauważył, jak bardzo poniżył i splugawił uchodźców, stawiając ich w jednym szeregu z "kochającymi inaczej". Każdy normalny człowiek by się z tego powodu obraził i domagał się przeprosin. Nota bene: gdzie są ci tropiciele "lawendowej mafii" z x. Oko na czele? Boją się Krajewskiego bądź jego agenta na Polskę - Rysia?
Tutaj Krajewski bezczelnie przyznaje się, że sprawuje spowiedź (i zapewne nie tylko) z pogwałceniem sakramentalnego porządku Kościoła. I wyjawia przy tym przewrotną, niekatolicką ideologię, którą wyznaje i którą się kieruje. Otóż widocznie nie wie i nie chce wiedzieć, jaki jest sens pokuty sakramentalnej i że jest ona konieczna według katolickiego rozumienia zarówno sakramentu pokuty jak też sakramentologii Kościoła. Posługuje się przy tym typowym pomieszaniem różnych spraw i dziedzin: szydzi z człowieka, który zgodnie z praktyką i z obrzędem Kościoła oczekiwał i domagał się wyznaczenia pokuty. Wszak to oczekiwanie wynika z porządku sprawiedliwości: skoro każdy grzech narusza ten porządek, to odejście od grzechu musi oznaczać i wymaga uczynków dobrych, które oznaczają uszanowanie i przywrócenie porządku sprawiedliwości. Krajewski natomiast bredzi o przebaczeniu "za darmo", "z miłości", tak jakby było to w sprzeczności z wartością i koniecznością pokuty. Tak więc on znowu albo nie rozumie najprostszych spraw, albo nie chce rozumieć, a chodzi mu o demolowanie katolickiego rozumienia sakramentu pokuty, posługując się populistycznie myśleniem pozornie "ewangelicznym", a w gruncie rzeczy protestanckim, gdzie nie ma autentycznej pokuty bo nie ma autentycznego odejścia od grzechu i autentycznego uświęcenia. To w protestantyzmie jest przyzwolenie na dalsze grzeszenie, ponieważ usprawiedliwienie - według herezjarchy M. Luder'a - polega nie na wewnętrznej przemianie człowieka lecz na przykryciu grzechów płaszczem zasług Jezusa Chrystusa. I to jest właśnie korzeń zapaści duchowej i moralnej krajów protestanckich i opanowanych przez modernizm pseudokatolicki. Krajewskiego sugestywne mówienie o "zapachu" niczego tu nie zmienia, tak samo jak perfumy niewiele pomagają komuś, kto się nie myje.
Telefon z nieba oraz inne urojenia współzałożycielki sekty dolindowców (z post scriptum)
Jak widać, gładkie kłamstwo nie zawsze jej wychodzi, skoro nie od razu wie, kto do kogo miał dzwonić i mówić w tak kluczowym dla małżeństwa momencie... Trudno powiedzieć, czy kobieta zmyśla, czy śniła coś takiego. Bardziej prawdopodobne wydaje się kłamstwo, skoro miesza. W każdym razie ta historyjka jest bluźniercza, gdyż szydzi sobie z Pana Jezusa, tak jakby Pan Jezus musiał posługiwać się telefonem, żeby ratować małżeństwo. Telefon od Pana Jezusa w środku nocy, który w jednym momencie usuwa zagrożenie rozpadu małżeństwa, jest czymś tak absurdalnym, że może być jedynie produktem fabularnej fantazji dla ludzi wyhodowanych na kinematografii dość niskich lotów. Oczywiście Pan Jezus może czynić cuda i mógł w jednym momencie nagle, także w środku nocy odmienić serca tych ludzi. Jednak z całą pewnością nie musiał się do tego posługiwać telefonem, gdyż to byłby osobny i to dość groteskowy cud. Brakuje jeszcze podania marki telefonu, bo wtedy kobieta by też mogła zgarnąć tantiemy za reklamę...
Nie miesza jej się natomiast gdy opowiada o wręcz hollywoodzkich zjawiskach:
No cóż, albo mamy do czynienia z pierwszymi w historii ludzkości zjawieniami osoby zmarłej, które są tego rodzaju co zjawianie się Pana Jezusa zmartwychwstałego, albo ta kobieta bezczelnie kłamie, albo ma chorobliwe urojenia. Nie wiem, czy ona zdaje sobie z tego sprawę. Choć powinna, bo podobno studiowała teologię, a tego powinni uczyć także na skrajnie modernistycznym wydziale teologicznym na UŚ. W każdym razie liczy na ignorancję i naiwność odbiorców, co jej się zresztą póki co dość często udaje, jak widać także w odniesieniu do red. Pospieszalskiego, który nie śmie nawet dopytać.
Widać więc, że mamy do czynienia z oszustwem na wielką skalę, a przynajmniej z nawet oficjalnie znanymi manipulacjami.
Podziękowanie
Datki można wpłacać na numer konta (IBAN):
94 1020 4274 0000 1102 0067 1784
Kiedy zachodzi Przeistoczenie?
Do ważności Przeistoczenie konieczne jest równoczesne spełnienie następujących warunków:
"Szlachetna blaga" Stanisława Krajskiego
O działalności Stanisława Krajskiego miałem już sposobność krótko pisać. Dostarczył on właśnie następnego powodu, nie mniej niechlubnego, i tak się składa, że w tej samej materii co do istoty, czyli prawdomówności (por. tutaj). Oto kluczowy fragment:
W dalszym ciągu wypowiedzi Krajski powołuje się na dwa źródła swojej mądrości: książki jezuity Tadeusza Ślipko oraz niemieckiego redemptorysty Bernhard'a Häring‘a. To są według Krajskiego "wszystkie podręczniki"...
Najpierw Krajski zaleca coś, co nie sposób jednoznacznie sklasyfikować, gdyż on nie podaje, czy chodzi o prawdziwe motywy czy fałszywe. A to jest istotne dla kwestii. Oczywiście nie ma obowiązku powiedzenia każdemu prawdy. Wówczas wolno podać inny, poboczny powód odmowy gościny, jednak musi być on prawdziwy.
Tutaj przykład jest o tyle odmienny, że motywacja do kłamstwa jest bardziej egoistyczna i to bardzo krótkowzroczna, pomijając nawet nierealność takiego przykładu, gdyż o spotkaniu ze szczerze cenioną osobą nie można zapomnieć. Także więc tutaj chodzi właściwie o zakłamaną relację. Krajski widocznie uważa, iż o takie relacje należy zabiegać i dbać, niezależnie od ich wartości i trwałości, co także świadczy o nim.
Następnie jednak x. Ślipko dopuszcza się sprytnego, a właściwie perfidnego zabiegu, który wygląda na jego oryginalny wynalazek. Otóż opierając się na - dość absurdalnym i fałszywym - odróżnieniu między "mową formalną" a "mową materialną" prowadzi do usprawiedliwienia różnych form kłamstwa, oczywiście bez jakiegokolwiek oparcia w nauczaniu Kościoła i w teologii katolickiej, a za to czerpiąc od autorów protestanckich, żydowskich i ateistycznych. Ślipko mówi:
Wysyp przebierańców: pomysły chemika z Legnicy
Znany wiadomy chemik (Łukasz Wolański) od wielu lat forsuje fałszowanie liturgii tradycyjnej przez skażenie jej mentalnością i pomysłami iście modernistycznymi i antykatolickimi, zresztą także praktykując je. Oto jeden z wielu przykładów (tutaj Wolański widocznie "dyskutuje" sam ze sobą :-D ):
Tutaj ten człowiek po raz kolejny zdemaskował się jako rasowy modernista i tym samym wróg katolicyzmu grasujący wśród katolików uważających się za tradycyjnych. Wykazując przy tym brak elementarnej w temacie wiedzy historycznej i teologicznej, bądź wyjątkową sprawność w oszukiwaniu perswazyjnym:
1. Święcenia wszystkich stopni jako związane istotowo ze stanem duchownym były w Kościele zawsze związane z wymogiem wstrzemięźliwości sexualnej (która jest istotą celibatu czyli bezżenności).
2. Dotyczyło to zawsze tym bardziej diakonatu jako stopnia sakramentu kapłaństwa.
3. Jeśli w ciągu historii Kościoła zaprzestano stopniowo stosowania na szeroką skalę (ale nigdy zupełnie) diakonatu stałego, to miało to z całą pewnością uzasadnienie zarówno teologiczne jak też pastoralne.
4. Uzasadnianie powrotu do szerokiego stosowania diakonatu stałego zapotrzebowaniem na uroczysty charakter liturgii jest przejawem fundamentalnie fałszywego pojęcia liturgii. Wg pojęcia katolickiego liturgia jest uroczystym wyrazem istoty i życia Kościoła, a nie celem samym w sobie. Tym samym świetność obrzędów nigdy nie może być uzasadnieniem dla rozwiązań teologicznych czy dyscyplinarnych.
5. Postulat dopuszczania do święceń żonatych bez wymagania wstrzemięźliwości świadczy albo o ignorancji teologicznej i historycznej, albo o pogardzie dla Tradycji Kościoła, albo o jednym i drugim.
Czy sex jest darem Boga?
Zostałem zapytany wielokrotnie o działalność tej kobiety. Spojrzałem na kilka jej wystąpień i stwierdziłem, że poza talentem do sugestywnego gadania o dziedzinie poniżej pasa nic sobą nie reprezentuje. Kobieta ma gadanego i umie sprzedawać sieczkę słowną opakowaną zwłaszcza w zachwyty Franciszkiem, nie zauważywszy chyba, że ta epoka dobiegła końca (chwała Pana Bogu). To wygląda na pomysł na biznes, nic więcej. Aczkolwiek ze szkodą dla naiwnych, co jest szczególnie perfidne, gdyż chodzi o dziedzinę, która w jakimś stopniu i jakiś sposób dotyczy każdego z osobna, a także całego społeczeństwa.
-
Chociaż już od dłuższego czasu odpowiadam na tego typu pytania, to jednak widocznie nadal są niejasności i potrzeba dalszych wyjaśnień...
-
Przy okazji aktualnej sprawy posła Grzegorza Brauna (więcej tutaj ) słusznie nasuwa się pytanie, czy katolikowi wolno uczestniczyć w świętow...
-
Dla tych P. T. Czytelników, którzy nie wiedzą, co oznacza skrót FSSPX, wyjaśniam, że po polsku oznacza on: Bractwo Kapłańskie Św. Piusa X. Z...
-
Kwestia dotyczy wprost autonomii Kościoła, w odpowiednim sensie stosunków między Kościołem a państwem. W tej kwestii są dwie zasadnicze p...
-
O imprezie licheńskiej było już niegdyś co nieco ( tutaj i tutaj ). Temat nie został jeszcze wyczerpany. Strona na pejsbuku w tym temacie...
-
Niestety mamy kolejny skandal w wykonaniu słynnej internetowej gwiazdy stehlinizmu, ponownie świadczący o wręcz niewyobrażalnej i karygodnej...
-
Samo patrzenie na nagie ciało nie jest grzechem. Grzechem jest natomiast pożądanie w znaczeniu pragnienia zgrzeszenia, czyli popełnienia ...
-
Co jakiś czas zadawane mi było pytanie odnośnie Alicji Lenczewskiej i jej rzekomych objawień. Zacząłem od szukania źródeł dostępnych w inter...
-
Dopiero zwrócono mi uwagę na wypowiedź znanego jezuity w kwestii, na którą dane mi było już kiedyś odpowiedzieć w związku z wypowiedziami...
-
Dzięki wskazówce życzliwego czytelnika trafiłem na książkę z wypowiedzią bodaj najwybitniejszego polskiego dogmatyka katolickiego w okresi...