Zasady komentowania: bez anonimowych komentarzy

Diabeł zrzucający ze schodów czyli Szymono-Bańkowych bełkotów ciąg dalszy


Przez kolejną prośbę jednego z P. T. Czytelników zostałem znów skłoniony do przezwyciężenia wstrętu, którego nabyłem do słuchania uporczywie bezczelnego bełkotu w wykonaniu tego osobnika. Tym razem sprawa jest dość prosta a istotna, choć pozornie bardzo teoretyczna. No i znów ukazująca wręcz bezdenną i upartą ignorancję tego człowieka (nota bene przedstawianego jako autorytet przez innych uporczywych ignorantów jak np. doszłego ostatnio do sławy biznesmana o aspiracjach katolicko-publicystycznych o nazwisku Dawid Mysior). Chodzi o dwa fragmenty:


Tutaj x. Bańka popisuje się swoją ignorancją co do fundamentalnych teologicznie pojęć i rozróżnień, a jest to elementarz teologii katolickiej szczególnie ważny w walce z modernizmem, który wszak polega na pomieszaniu w tym rozróżnieniu. Otóż x. Bańka widocznie nie wie, że pojęcie nadprzyrodzoności (supernaturalis) jest synonimem boskości. Innymi słowy: nadprzyrodzone jest to i tylko to, co jest boskie, gdyż tylko Bóg jest ponad stworzeniem czyli naturą (= przyrodnością) bytów stworzonych. Przyrodnością (przyrodzonością) czyli naturą jest to, co "się zrodziło", czyli zostało stworzone, co się stało (greckie "physis" od "phyein" = stawać się, powstawać). 

Natomiast pojęcie "pozaprzyrodzości" (praeternaturalis) oznacza to, co wykracza poza przyrodzoność czyli naturę danego bytu. Tak pozaprzyrodzone są skutki wpływu złego ducha na człowieka jak np. rodzaj wiedzy czy zdolności, które nie pochodzą z naturalnych zdolności człowieka, lecz z naturalnych zdolności złego ducha. 

Dochodzimy do kwestii, jaki jest zakres naturalnych zdolności złych duchów. Do tego zmierza wypowiedź x. Bańki:


On miesza tutaj różne sprawy. Otóż pytanie się odnosi do naturalnych zdolności złych duchów, które są zresztą wspólne wszystkim aniołom, także świętym duchom. Jemu się widocznie nawet nie chciało spojrzeć do pism św. Tomasza ani nawet do podręcznika angelologii katolickiej, a ogranicza się do swojego dość prymitywnego użytkowania Pisma św., konkretnie historii biblijnego Tobiasza, z której zresztą wcale nie wynika to, co on twierdzi. Wszak po pierwsze prawidłowe rozumienie i interpretacja także tej historii biblijnej zakłada uwzględnienie rodzaju literackiego tejże opowieści. Po drugie, w tej opowieści nie ma nic o zrzucaniu ze schodów przez złe duchy czy ogólnie o zdolności aniołów co do wpływu na byty materialne. Po trzecie, konieczne jest uwzględnienie szerszego kontextu teologicznego, a to oznacza w tym wypadku wzięcie pod uwagę, że anioł Rafael działał w ramach posłannictwa Bożego, czyli w sposób nadprzyrodzony, to znaczy w rodzaju cudu, który ze swej istoty zawsze wykracza poza naturalne zdolności anioła. Tak więc, przykład anioła Rafała jest zupełnie chybiony i ma się nijak do pytania, na które x. Bańka niby odpowiada. 

Teologicznie prawidłowa odpowiedź jest następująca:

Do naturalnych zdolności aniołów (czyli zarówno dobrych, świętych, jak też złych duchów) nie należy poruszanie bytami materialnymi. W ramach porządku naturalnego do takiego poruszania konieczne jest użycie siły materialnej. Tak np. zarówno duch jak też człowiek nie jest w stanie poruszyć samą myślą jakiegoś przedmiotu materialnego. Duchy (zarówno dobre jak i złe) nie mają ciała czyli są samymi "myślami" w znaczeniu bytów czysto intelektualnych. 

Duchy złe mogą mieć wpływ na materię jedynie poprzez "wejście duchowe" jakim jest dusza ludzka w najszerszym znaczeniu. Konkretnie: zły duch może mieć spowodować upadnięcie człowieka ze schodów tylko w ten sposób, że może zaburzyć uwagę czy inne funkcje duchowe człowieka. Z całą pewnością zły duch ani dobry duch w ramach swoich zdolności naturalnych nie jest w stanie poruszać ani ciałem człowieka ani innym bytem materialnym. 

Szczególnym przypadkiem są manifestacje opętania, gdy ciało człowieka wydaje wrzaski czy zachowuje się w sposób niekontrolowany przez samego człowieka. Takie zachowanie jest możliwe tylko wskutek stłumienia czy opanowania władzy psychicznych człowieka, gdy to z kolei jest skutkiem trwania człowieka w grzechu ciężkim czy wręcz wolnego oddania się złym duchom. Podkreślam: to są manifestacje stanu duchowego człowieka, gdy sam człowiek przestaje panować nad swoją psychiką, głównie uczuciami, przy utracie czy właściwie znacznemu ograniczeniu świadomości. 

O pokrewnych tematach już było tutaj i tutaj

Niewieścia godność


 Tym razem wzięte z internetów (autor nieznany).

---


Welon przypomina każdej kobiecie, bez względu na jej wiek i status, że jest czystą, pełną modlitwy i piękna Oblubienicą Chrystusa... na wieczność!

Kobieta w kościele zawsze nosiła welon na Mszę Świętą, nosiła spódnicę i była pięknie kobieca.
Jeśli chcesz, aby Bóg przyjął twoje modlitwy i uczynił je godnymi, zanim wzniosą się na boski ołtarz, poddaj się Jemu i postaw się w sposób godny i przyjemny.
Modlitwa w nieodpowiednim stroju jest równoznaczna z utratą i drwiną z łaski Bożej i samego Boga.
Kodeks Prawa Kanonicznego z 1917 r. Kanon 1262( KPK z 1917 roku. Kanon 1262 ) nakłada na kobiety obowiązek zakrywania głowy w kościele, zwłaszcza podczas przystępowania do Komunii Świętej.

Noszenie welonu w kościele ma następujące znaczenie:

Nosząc welon w kościele, kobieta nie zwraca na siebie uwagi i nie wyróżnia się na tle reszty zgromadzenia. Ona kieruje całą uwagę do Boga.

Nosząc welon w kościele, kobieta nie pokazuje, jaka jest święta, ale chce pokazać, jak święty jest Bóg.

Noszenie welonu w kościele nie jest oznaką pychy ani próżności, ale jest dla kobiety aktem pokory, aby okazać Bogu swój największy szacunek.

Noszenie welonu jest oznaką uznania świętej obecności Boga w Kościele oraz uznania Jego majestatu i chwały.

Noszenie welonu ma na celu okazanie delikatnej i eleganckiej miłości do Jezusa podczas przyjmowania Go w Komunii Świętej, ponieważ koronkowy welon jest zarówno delikatny, jak i elegancki.

Noszenie welonu na cześć Jezusa przypomina kobiecie o jej kobiecości i godności.

Noszenie welonu na cześć Jezusa przypomina kobiecie o jej czystości i niewinności.

Noszenie welonu na cześć Jezusa przypomina kobiecie, aby ubierała się skromnie, nie tylko w kościele, ale przy każdej okazji.

Noszenie welonu może stać się aktem odwagi i męstwa w niektórych parafiach, gdzie żadna kobieta nie nosi zasłony. Kobieta może potrzebować wielkiej odwagi, aby odważyć się postępować inaczej i postępować właściwie.

Noszenie welonu podczas Mszy świętej jest wielkim aktem pocieszenia Jezusa, jak Jezus powiedział kiedyś wizjonerowi, że kobieta, która nosi welon podczas przyjmowania Go, daje Mu wielkie pocieszenie. Jest jak Weronika, która wyciera welonem Jego święte oblicze




Welon kobiet w Kościele. Powody i zaproszenie

autorstwa Don Alfredo Marii Morselli


Kodeks Prawa Kanonicznego z 1917 r. kanon 1262( KPK z 1917 roku, kanon 1262 ) nakłada na kobiety obowiązek zakrywania głowy w kościele, zwłaszcza podczas przystępowania do Komunii Świętej.

W nowym posoborowym Kodeksie nie ma śladu po tym przepisie, a teraz ten starożytny i czcigodny zwyczaj popadł w zapomnienie; jednakże została ona oparta na postanowieniu samego apostoła św. Pawła.

Ale pomiędzy współczesną egzegezą racjonalistyczną, która ma tendencję do historyzowania wszystkich poszczególnych przepisów („rzeczy z innych czasów…”), a niesławnym stereotypem, według którego „dzisiejszy człowiek” nie byłby już w stanie zrozumieć pewnych rzeczy, nawet zaginął zwyczaj zakrywania głowy przez kobiety w kościele.

Nie mówiąc już o wielu zakonnicach, które kiedyś dobrze ubrane (kto nie pamięta kapeluszy Sióstr Miłosierdzia św. Wincentego a Paulo?), dziś eksponują swoje grzywki, by iść ramię w ramię z tymi, które wyrzuciły habit i biały kołnierzyk jak pokrzywa (a tu, przy bardzo kiepskich efektach estetycznych, po zdjęciu welonu, bardzo często trzeba od razu założyć kolejny, tym razem żałosny, jak to mówią).

Biada nam jednak, jeśli ograniczymy się do ubolewania nad skradzionymi nam skarbami: musimy szukać z pomocą Matki Bożej także w tym przypadku racji Tradycji: a potem przeczytajmy słowa Apostoła i zobaczcie, jak niektórzy Ojcowie Kościoła je interpretowali.


Z pierwszego listu św. Pawła Apostoła do Koryntian 11,3-16:

„Ale chcę, żebyście wiedzieli, że głową każdego mężczyzny jest Chrystus, a głową kobiety jest mężczyzna, a głową Chrystusa jest Bóg. » Każdy mężczyzna, który modli się lub prorokuje z nakrytą głową, lekceważy swoją głowę własną głowę. » Ale każda kobieta, która modli się lub prorokuje bez zasłony na głowie, lekceważy swoją głowę, bo to tak, jakby była ogolona. Dlatego też, jeśli kobieta nie chce nosić welonu, powinna także obciąć włosy! Jeśli jednak wstydem jest dla kobiety strzyżenie lub golenie się, pozwól jej się zakryć. Mężczyźnie nie wolno nakrywać głowy, gdyż jest obrazem i chwałą Boga; kobieta natomiast jest chwałą mężczyzny. Istotnie, nie mężczyzna pochodzi od kobiety, lecz kobieta od mężczyzny; » Mężczyzna nie został stworzony dla kobiety, ale kobieta dla mężczyzny. » Dlatego kobieta powinna nosić na głowie znak swej zależności od aniołów. » Jednakże w Panu ani kobieta nie jest bez mężczyzny, ani mężczyzna bez kobiety; » Bo jak kobieta pochodzi z mężczyzny, tak mężczyzna powstaje z kobiety; wszystko zatem pochodzi od Boga. Sami oceńcie: czy przystoi kobiecie modlić się do Boga z odkrytą głową? » Czyż sama natura nie uczy nas, że niestosowne jest, aby mężczyzna pozwalał włosom rosnąć, a chwałą kobiety jest pozwolić im rosnąć? Jej włosy dano jej jako welon. Jeśli ktoś ma ochotę na protest, nie mamy takiego zwyczaju i nie mają go również Kościoły Boże”.

Z tego fragmentu możemy dobrze zrozumieć powody, dla których św. Paweł radzi kobietom, aby podczas czynności liturgicznych miały zakryte głowy. Zasadniczo istnieją cztery powody:

1. Symbolika zaślubin Chrystusa z naturą ludzką. W kościele podczas liturgii mężczyzna i kobieta reprezentują nie tylko siebie, ale mężczyzna – każdy mężczyzna – reprezentuje Chrystusa, Oblubieńca: kobieta reprezentuje rodzaj ludzki, naturę ludzką, oblubienicę Słowa. Możemy to zrozumieć, biorąc pod uwagę oblubieńczy charakter wiary (poślubię cię w wierze i poznasz Pana – Oz 2,22), ogólny kontekst liturgii (atmosferę, w której wiara sprawowana jest w sposób najdoskonalszy) ) i wyraźne nawiązanie do zaślubin św. Pawła: I rzeczywiście nie mężczyzna pochodzi od kobiety, lecz kobieta od mężczyzny; ani mężczyzna nie został stworzony dla kobiety, ale kobieta dla mężczyzny - 1 Kor 11, 8-9. Chrystus jest dla mężczyzny (mężczyzny i kobiety) tym, czym mężczyzna dla kobiety. Co więcej, mężczyzna, w odróżnieniu od kobiety, jest „obrazem i chwałą Boga” nie dla siebie, ale jako przedstawiciel Chrystusa: dlatego nie może pozostać z nakrytą głową, gdyż w ten sposób „hańbi swą głowę” (11,4). ) jego własne przedstawienie Chrystusa: mężczyzna z nakrytą głową nie reprezentuje dobrze Chrystusa, zatem kobieta z odkrytą głową nie reprezentuje natury ludzkiej i Kościoła, oblubienicy Chrystusa, cóż. W tym sensie Tertulian mówi: „Ponieważ jestem obrazem stwórcy, nie ma we mnie miejsca na inną głowę (inną niż Chrystus)” (Przeciw Marcjonowi, V)

2. Znak poddania się Chrystusowi. Kobieta z głową zakrytą welonem przypomina wszystkim w kościele, że natura ludzka jest oblubienicą Chrystusa: dlatego kobieta, reprezentując naturę ludzką, musi mieć znak swojej zależności od swojej głowy (1 Kor 11,10): to znak zależności jest znakiem władzy Chrystusa wobec Jego Oblubienicy, natury ludzkiej. Dlatego Rada Gangrenu nazywa zasłonę pomnikiem, przypomnieniem poddania się. Św. Jan Chryzostom nazywa to znakiem uległości; Tertulian jarzmo pokory (por. Cornelius a Lapide, ad loc.).

3. Szacunek dla doskonałej równowagi kosmosu. Budynek kościoła reprezentuje kosmos, napełniony chwałą Bożą, zwłaszcza podczas celebracji Mszy św. (Niebiosa i ziemia są pełne Twojej chwały...). Kosmos jest doskonale uporządkowany (Ale masz wszystko ułożone z miarą, kalkulacją i wagą - Mdr 11,20). Nikt nie może zapomnieć obecności w kosmosie kościelnym doskonale uporządkowanej hierarchii niebieskiej (zamiast tego zbliżyłeś się do góry Syjon i miasta Boga żywego, niebiańskiego Jeruzalem i miriadów aniołów, uroczystego zgromadzenia... – Hbr 12:22). Nie jest zatem właściwe, aby w doskonale uporządkowanym kosmosie, jakim jest celebracja liturgiczna, nie ukazywała się uporządkowana relacja między Chrystusem-Oblubieńcem a Kościołem-Oblubienicą – szczególna relacja, którą celebracja liturgiczna odtwarza w najdoskonalszy sposób – (z tego powodu kobieta musi nosić na głowie znak swojej zależności ze względu na aniołów – 1 Kor 11,10).

4. Naturalny znak pokory. I ostatni aspekt: „Czy to nie sama natura uczy nas, że niestosowne jest, aby mężczyzna pozwalał swoim włosom rosnąć, podczas gdy kobieta jest chlubą, gdy pozwalają im rosnąć? Dano jej włosy jako zasłonę” (1 Kor 11, 14-15).

Czyja ofiara? Czyli kolejna "teologia" podwórkowa


Ostatnimi czasy pojawiło się sporo nowych vlogerów katolickich i to nawet o nastawieniu konserwatywnych, Deo gratias. To cieszy wprawdzie, gdyż są alternatywą dla lewackich zwodzicieli. Jednak dość często niestety haniebny jest poziom teologiczny i to nie tylko u katolewaków jak A. Szustak, M. Kapusta, R. Recław, Zieliński, A. Bańka itp. lecz nawet u takich gwiazd niby konserwatywnych jak grono PCh24, x. Sz. Bańka FSSPX, małżeństwo A. M. Świeżyńscy, D. Mysior i ostatnio Marek Miśko. Wprawdzie dość często świeccy o dziwo przewyższają poziomem technicznym i teologicznym, jednak i tutaj nie brakuje partactwa warsztatowego czy ignorancji, mimo dobrej woli. Oto przykład, na który mi wskazano z prośbą o ocenę:


Oczywiście należy docenić gorliwość tego człowieka, który, o ile mi wiadomo, nie ma żadnego wykształcenia teologicznego. Jednak konieczna jest tutaj korekta, gdyż sprawa jest dość istotna, a herezja chrystologiczno-trynitarna obecnie grasuje nawet w środowiskach konserwatywno-katolickich, za co winę ponosi zapewne rozpowszechnienie heretyckiego kultu faustyno-sopoćkowego.

1. Przede wszystkim Miśko musiałby bliżej określić, co ma na myśli mówiąc: "ofiara Boga dla Boga". Z kontextu cytowania słów z Ewangelii wynika, że chodzi o to, iż Syn Boży ofiarowuje Siebie Ojcu. Gdyby Miśko miał elementarną wiedzę teologiczną, to by wiedział, że należy odróżnić osobę od natury. Syn Boży i Bóg Ojciec są określeniami Osób Boskich. Natomiast określenie "Bóg" odnosi się poprawnie do całej Trójcy Przenajświętszej. Trójca Przenajświętsza niczego Sobie nie ofiarowuje, ponieważ wszystko jest z Niej i dąży do Niej. 

2. Czy Syn Boży ofiarowuje Siebie Bogu Ojcu? Tutaj jest problem znowu w prawidłowym określeniu pojęć i dziedzin. W teologii katolickiej odróżnia się relacje wewnątrztrynitarne i relacje pozatrynitarne. W znaczeniu wewnątrztrynitarnym herezją jest powiedzenie, że Syn ofiarowuje Siebie Ojcu, ponieważ ofiarowanie oznacza danie z siebie czegoś, czego druga osoba nie ma, a co się jej przekazuje, pozbywając się tego. Dlatego w całej teologii chrześcijańskiej dla relacji wewnątrztrynitarnej nigdy nie mówiono o ofiarowaniu lecz o miłości. Miłość oznacza wymianę w znaczeniu wzajemnego udzielania i to w tym wypadku bez straty, gdyż Osoby Boskie nie mogą niczego stracić, nie mogą zostać o nic pomniejszone. 

3. Gdy Pismo św. i też teologowie mówią o ofiarowaniu się Syna Ojcu, to mają na myśli wyłącznie działanie zbawcze czyli pozatrynitarne, konkretnie wynikające z dzieła Wcielenia Syna Bożego. Innymi słowy: dopiero Wcielenie umożliwiło ofiarowanie Syna Ojcu, czyli ta ofiara została złożona za nas, nie za Syna, gdyż Syn zawsze był, jest i będzie istotowo zjednoczony z Ojcem. Syn Boży właśnie po to stał się Człowiekiem, by jako Osoba bosko-ludzka raz na zawsze złożyć jedyną doskonałą ofiarę prawdziwemu Bogu. Podmiotem tej ofiary jest więc nie Syn Boży jako Osoba Boska rozumiana wewnątrztrynitarnie, lecz jako Osoba wcielonego Syna Bożego, czyli w działaniu pozatrynitarnym. Zaś adresatem tej ofiary nie jest sam Bóg Ojciec, lecz cała Trójca Przenajświętsza, gdyż to Ona jest jedynym prawdziwym Bogiem, a nie sam Bóg Ojciec. Innym słowy: także Syn Boży jest adresatem ofiary, którą złożył Jezus Chrystus. 

4. Czyż nie przeczą temu słowa Pisma św., gdy Pan Jezus oddaje się woli Ojca? Oczywiście nie. Jezus Chrystus wypowiada te słowa za nas i dla nas jako Bóg-Człowiek. Z tych słów nie wynika w żaden sposób, jakoby Jezus Chrystus kiedykolwiek nie był istotowo zjednoczony z Ojcem - jak twierdzili już starożytni heretycy z Ariuszem na czele. Dlatego właśnie przynajmniej nieprecyzyjne, a nawet zalatujące herezją ariańską jest powiedzenie, że Msza św. jest "ofiarą Boga dla Boga".

5. To określenie - chyba zresztą oryginalny wynalazek Miśkowej teologii podwórkowej - można by uznać za prawidłowe tylko w tym znaczeniu, że ofiara Jezus Chrystusa pochodzi od Boga w jako ustanowiona przez Boga, a została złożony przez Jezusa Chrystusa, który jest Bogiem, lecz Bogiem wcielonym. Innymi słowy: bez Wcielenia ta ofiara nie byłaby możliwa i to jest istotne. 

Kto jest narodem wybranym?


Temat poruszałem już jakiś czas temu skrótowo (tutaj). Wypada zająć się tematem judaizmu znowu i to nieco szerzej w związku z pewnym wywiadem, który jest zresztą typowy, gdyż główny jego bohater jest znany ze swojej wcześniejszej działalności perfidnie zakłamanej (tutaj). 
Oto jego kluczowe momenty tym razem: 

Mamy tutaj główną tezę i niestety po prostu potężne kłamstwo w połączeniu z gołosłowiem. Przyznam, że nie pojmuję, jak można tak kłamać. Idźmy dalej. 


Tutaj jest kolejne zasadnicze kłamstwo, co wykażę poniżej właśnie na podstawie dokumentów, na które powołuje się wywiadowany. 


Tutaj jest dość oryginalna teoria o byciu ludem Boga: według wywiadowanego Bóg wybrał najpierw naród żydowski, a potem dodał nowy wybór czyli Kościół, i to się wcale nie kłóci. Przy okazji kłamie, ponieważ określenie "naród pierwszego wybrania" to nie jest pojęcie z oficjalnych dokumentów Kościoła lecz wymysł agenta SB x. Michała Czajkowskiego. 


Tutaj jest znów mieszanka kłamstwa i absurdu. Otóż ani św. Paweł w Liście do Rzymian, ani Magisterium Kościoła nigdzie nie mówi, jakoby Żydzi pozostawali narodem wybranym. Oczywiście należy zdefiniować to wybraństwo, co wywiadowany też próbuje, aczkolwiek dość nieudolnie. Cóż to znaczy, że Bóg działa? To Bóg nie działa w innych narodach, nie działa w Kościele? Istotne jest tutaj określenie wybraństwa Bożego na podstawie przede wszystkim Pisma św. Otóż biblijnie rozumiane wybraństwo jest ściśle związane z obietnicami mesjańskimi. Ich początek jest zawarty już w Księdze Rodzaju, w tzw. Protoewangelii w rozdziale 3. Szczególnymi momentami są powołania Noego, Abrahama i Mojżesza. W pismach prorockich myśl mesjańska została jeszcze bardziej uwyraźniona w kierunku oczekiwania wyzwoliciela z potomstwa Dawida. Kwintesencję tego oczekiwana podaje tzw. kantyk Zachariasza w Ewangelii św. Łukaszowej (rozdział 1). W tym świetle najprościej można streścić biblijne wybraństwo jako przymierze, czyli bliskość i wierna zażyłość z Bogiem. Skoro Jezus Chrystus jest prawdziwym Bogiem, którego objawienie zostało zapoczątkowane w Starym Testamencie, to jak może być w zażyłości z Nim ktoś, kto Go odrzuca? 

A przy okazji wywiadowany się plącze, nie potrafiąc określić, kto według niego należy do tego narodu. 


Tutaj oczywiście znów miesza różne sprawy: judaizm jako droga Zbawienia i możliwość zbawienia dla każdego człowieka. Problem jest już w pojęciu Zbawienia w judaiźmie, gdyż eschatologia judaistyczna już za czasów Pana Jezusa nie była jednolita, zaś współczesna jest skrajnie różna od eschatologii chrześcijańskiej. 


Tutaj mamy znowu dość grube kłamstwa. Co oznacza instytucjonalne nawracanie? Wobec kogo to Kościół dziś stosuje? Oczywiście wobec nikogo, bo teraz się tylko "dialoguje". Owszem, są obecnie przedstawiciele Kościoła, którzy twierdzą, że Żydzi powinni pozostawać żydami, podobnie zresztą jak protestanci protestantami itp. Tylko że to nie ma żadnego oparcia w żadnym dokumencie Kościoła także po V2. 
Wywiadowany zapewne z rozmysłem unika powiedzenia, że to papieże nakazywali Żydom żyjącym w państwie kościelnym słuchanie kazań katolickich. Co w tym było złego? Tego wywiadujący nie dopytuje, lecz debilnie przytakuje. Czyż nie jest uczynkiem miłosierdzia co do duszy zobowiązanie poddanych do zapoznania się z prawdą Ewangelii? Skąd Żydzi owcześni, w większości niepiśmienni w językach chrześcijańskich, mieli czerpać wiedzę o Jezusie Chrystusie - czy tylko z Talmudu? I tego chce także obecnie kardynał Ryś a redaktor Chmielewski z PeCh24 go w tym popiera?


Wywiadowany jednak przyznaje, że należy mówić Żydom o Jezusie Chrystusie. Brawo. Jest tylko pytanie, czy i kiedy się to dzieje w tzw. dialogu. A już zupełnym pomyleniem jest mówienie tutaj o prozelityźmie. Jest to jedno z ulubionych wyzwisk bergogliańskich i to absurdalnych. Otóż pojęcie prozelityzmu pochodzi stąd, że Żydem nie można się stać lecz Żydem się człowiek rodzi albo nie rodzi, a ten, kto nie urodziwszy się Żydem, może być najwyżej prozelitą, ale nigdy Żydem we właściwym sensie. W chrześcijaństwie natomiast każdy człowiek z jakiegokolwiek narodu staje się pełnoprawnym i pełnowartościowym chrześcijaninem, nawet jeśli ma pochodzenie niechrześcijańskie. Mówienie więc, że nawracanie ludzi na wiarę katolicką jest prozelityzmem jest po pierwsze zakłamane a po drugie debilne. 


Tutaj zastosowana jest typowa taktyka: zakłamanie przez przekręcenie: podczas gdy ów dokument mówi o wierze starotestamentalnej, wywiadowany przedstawia tak, jakby chodziło o wiarę współczesnego judaizmu:


Owszem, to pomieszanie jest obecne także w tym dokumencie, w jego tle. To zafałszowanie rzeczywistości nastąpiło niestety już za sprawą Jana Pawła II. Jednak zadaniem człowieka myślącego, zwłaszcza teologa i duchownego nie jest zakłamywanie lecz odkłamywanie i wyjaśnianie.

Następne grube kłamstwo. Otóż dokument z grudnia 2015 roku o długim tytule "Bo dary łaski i wezwanie Boże są nieodwołalne" (Rz 11, 29) Refleksje o kwestiach teologicznych odnoszących się do relacji katolicko- żydowskich z okazji 50. rocznicy „Nostra aetate” (art. 4) według samookreślenia na jego wstępie NIE jest dokumentem magisterialnym, czyli wyposażonym w autorytet urzędu nauczycielskiego Kościoła:

I jeszcze w oryginale włoskim: 

Tak więc treścią tego dokumentu są nie mniej nie więcej jak tylko prywatne refleksje trzech jego autorów i to o różnej jakości teologicznej. 


Wywiadowany prezentuje tutaj ponownie swoją oryginalną, a absurdalną tezę, jakoby współcześni żydzi czyli wyznawcy judaizmu stanowili wraz z Kościołem jeden Lud Boży. Otóż w biblijnym pojęciu ludu czy raczej narodu wybranego zawarta jest pewien ustrój, którego podstawą jest prawo nadane przez Boga. Nie trzeba udowadniać, że inne jest prawo konstytuujące lud Starego Testamentu, a inne jest prawo Kościoła, a jeszcze inne jest prawo religii talmudycznej. Pomieszanie tych spraw jest zakłamaniem i kpiną nie tylko ze zdrowego rozsądku lecz także z elementarnej wiedzy historycznej i teologicznej. 


Tutaj wywiadowany znów kłamie, licząc zapewne na ignorancję teologiczną wywiadującego i odbiorców. Nawet jeśli wywiadowany jest jedynie habilitowanym historykiem, to powinien wiedzieć, że istnieje coś takiego jak consensus patrum czyli zgodna opinia Ojców co do tego, że naród żydowski już nie jest narodem wybranym. W tym wypadku dochodzi jeszcze zgodność tej opinii Ojców z Pismem św. oraz z nauczaniem Magisterium Kościoła do Vaticanum II włącznie, nawet jeśli na tym ostatnim soborze doszło do zaciemnienia tegoż nauczania. 

Wywiadowany jednak usiłuje wmówić coś, co jest po prostu perfidnym kłamstwem:

Otóż, jak każdy może sprawdzić, nie ma nauczania Kościoła, według którego Żydzi odrzucający Jezusa Chrystusa jako Mesjasza są nadal narodem wybranym. Nie ma tego nawet w najskrajniejszych ekumaniacko wypowiedziach Jana Pawła II, Benedykta XVI i Franciszka. A gdyby nawet taka teza pojawiła się w przemówieniach do Żydów, o które zapewne chodzi wywiadowanemu, to NIE jest to nauczanie Kościoła i to z dwóch powodów: formalnie i materialnie. Formalnie słowa skierowane do Żydów nie są nauczaniem skierowanym do Kościoła powszechnego w funkcji papieża jako najwyższego nauczyciela wiary i tym samym nie mogą stanowić Magisterium Kościoła. Zaś materialnie takie słowa byłyby sprzeczne zarówno z Pismem św. jak też z Tradycją Apostolską, Ojców Kościoła, Doktorów Kościoła oraz papieży i soborów przynajmniej do Vaticanum II, a nawet wraz z nim. Coś, co jest sprzeczne z tym, czego Kościół nauczał przez dwadzieścia wieków, nie może być nauczaniem Kościoła. Kościół prowadzony przez Ducha Świętego nie może zmienić zdania, gdyż Duch Święty nie zmienia zdania. Dlatego właśnie nawet za pontyfikatu Franciszka nie powstał ŻADEN dokument magisterialny zawierający to, co twierdzi kard. Ryś, który tutaj po prostu kłamie. 

Zacznijmy od Listu do Rzymian, na który z upodobaniem powołują się łgarze judeofilscy. Oto istotne fragmenty:

Już w pierwszym wersecie jest jasne, że św. Paweł mówi o trwaniu przymierza w Żydach, którzy - tak jak on - przyjęli wiarę w Jezusa Chrystusa, czyli w "resztce", która jest wierna Bogu. 


Tutaj św. Paweł mówi o tym, że odrzucenie Jezusa Chrystusa przez Żydów jest "odłamaniem gałęzi", gdyż jest aktem niewierności wobec Boga. Bóg jest wierny Swojemu przymierzu, które trwa w Kościele jednoczącego wiernych Żydów i pogan. Natomiast ci, którzy okazali niewierność przez odrzucenie Jezusa Chrystusa, są "odłamani" od przymierza z Bogiem. 


Tutaj znów św. Paweł mówi wyraźnie o odcięciu od przymierza z Bogiem wskutek niewiary w Jezusa Chrystusa.


Ci, którzy odrzucili Jezusa Chrystusa, są według św. Pawła nieprzyjaciółmi Boga. Dopiero w tym kontekście można prawdziwie rozumieć słowa, na które maniakalnie i kłamliwe powołują się judeofile, że "nieodwołalne są dary i powołanie Boże". Jest oczywiste, że te dary i to powołanie trwa w tych, którzy okazali wierność Bogu Abrahama, Izaaka i Jakuba przez przyjęcie Jezusa Chrystusa jako Mesjasza. Bóg oczywiście miłuje także tych, którzy okazali niewierność. Im nadal i nieodwołalnie dane są dary, których Bóg udzielił w Starym Testamencie, a które są podstawą do przyjęcia Jezusa Chrystusa. Odrzucenie Jezusa Chrystusa jest niczym innym jak niewiernością i odrzuceniem tych darów, czyli umiłowania przez Boga. Na tym polega niewiara, skutkująca "odcięciem" od przymierza z Bogiem. 

Niektórzy exegeci widzą tutaj nawiązanie do proroka Jeremiasza:


Należy jednak mieć ma uwadze, że tych słów nie ma w Septuagincie (starożytnym greckim tłumaczeniu Biblii), lecz pojawiają się dopiero w średniowiecznym tekście masoretów, czyli jest widocznie dodatkiem talmudystów. 

Niemniej ważny w temacie jest List do Hebrajczyków, zwykle zupełnie pomijany w dyskusjach. Czytamy tam o wyższości Jezusa Chrystusa nad Mojżeszem i tym samym Kościoła nad Izraelem Starego Testamentu: 


Jest też powiedziane, że dziedzicem obietnicy danej Abrahamowi są wierzący w Chrystusa, czyli Kościół:


Dopiero kapłaństwo Jezusa Chrystusa jest trwałe i doskonałe:


Stare Przymierze ma braki i jest przedawnione:


Dopiero w Chrystusie jest doskonała ofiara i odkupienie:




Nauczanie Pisma św. jest więc jasne: stare (pierwsze) przymierze było przejściowe, tymczasowe, i dopiero nowe przymierze w Chrystusie daje spełnienie obietnic danych patriarchom i prorokom. 

Wywiadowany odwołuje się do deklaracji soborowej "Nostra aetate". Konkretnie chodzi o rozdział IV, gdzie czytamy:

Kościół jest "ludem Nowego Testamentu" czyli narodem wybranym, w którym spełniły się obietnice Starego Testamentu. Nie ma tutaj mowy o judaiźmie, lecz o "plemieniu Abrahama", które reprezentują Patriarchowie, Mojżesz i Prorocy Starego Testamentu. Owszem, w tle można tutaj dostrzec sugestię, jakoby judaizm obecny był "plemieniem Abrahama", jednak po pierwsze nie jest to powiedziane, po drugie jest to fałsz, a po trzecie ta kwestia nie należy do nauczania wiary lecz do dziedziny religioznawstwa czy raczej fałszywej ideologii judaistycznej, zresztą sprzecznej z Nowym Testamentem, gdzie czytamy (J 8):


W następnym fragmencie także nie ma tego, na co powołują się judeofile:


Nie ma więc tutaj wcale mowy o tym, jakoby Żydzi byli nadal "narodem wybranym". Bycie "bardzo drogim" jest czymś innym niż bycie znakiem i narzędziem Zbawienia, które jest jedynie w Jezusie Chrystusie. Owszem, znajomość Starego Testamentu jest potrzebna i konieczna dla poznania i zrozumienia Nowego. O tyle więc Żydzi mogą się przyczynić do poznania Jezusa Chrystusa przez ludzi wszystkich czasów o ile służą prawdziwemu, rzetelnemu poznaniu Starego Testamentu. Jeśli jednak tak interpretują i fałszują księgi biblijne, żeby przekonywać, iż Jezus Chrystus nie jest Mesjaszem zapowiedzianym przez proroków, to oczywiście przeszkadzają ludziom w dojściu do wiary w Jezusa Chrystusa i do Zbawienia. Pan Bóg im oczywiście nie na darmo dał Objawienie starotestamentalne. Ten dar i to powołanie zaowocowało w Kościele, który jednoczy Żydów i pogan. Nie ma to jednak nic wspólnego z twierdzeniem, jakoby naród żydowski odrzucający Jezusa Chrystusa był nadal narodem wybranym. 

Zakończenie rozdziału o żydach nie pozostawia już żadnych wątpliwości:


Zwróćmy uwagę: skoro Kościół Chrystusowy jest nowym Ludem Bożym, to naród żydowski nie może już być Ludem Bożym. Wynika to z pojęcia, które jest używane w dokumentach Vaticanum II. Otóż konstytucja dogmatyczna o Kościele "Lumen gentium" określa naturę i znamiona tego ludu:



Jak widać, nie ma tutaj odrzucenia prawdy, że naród żydowski przestał być narodem wybranym, a raczej stanowi ona tło wypowiedzi. Skoro Kościół jest "nowym Izraelem" czyli narodem wybranym, i ten nowy Lud Boży - jak każda społeczność - ma swoją strukturę i ustrój dany od Boga, to żadna inna społeczność nie może już być Ludem Bożym, czyli społecznością nie tylko ukształtowaną przez Boga lecz powołaną przez Niego do służenia dziełu Zbawienia. 

Na koniec zwróćmy uwagę na wielokrotnie tutaj wzmiankowany prywatny dokument kilku urzędników watykańskich z roku 2015. Jeszcze raz podkreślam: według jego oficjalnego wstępu (prologu), jak podałem wyżej, nie ma on żadnej rangi magisterialnej. Zawiera natomiast wiele niespójności i też bzdur, co jest o tyle dopuszczalne, że nie jest to dokument Stolicy Apostolskiej. Tym niemniej nie ma w nim wiele z tego, co imputuje kardynał Ryś. Każdy może się o tym przekonać, czytając całość. Ograniczę się do podania szczególnie ważnych fragmentów, dość wyraźnie przeczących temu, co pada w owym wywiadzie. 


Mamy tutaj podane główne, istotne zasady w rozumieniu Kościoła jako nowego Izraela. Kluczowe pojęcie to Królestwo Boże. Wokół tego pojęcia zbudowane są Ewangelii zwłaszcza synoptyczne. Jest to więc synonim Ludu Bożego, oczywiście nawiązaniu do starotestamentalnego oczekiwania Mesjasza jako Króla Izraela. Jest oczywiste, że może być tylko jeden król w jednym królestwie. Odrzucenie Jezusa Chrystusa jako króla - w mówi o tym wyraźnie chociażby historia Jego Męki wraz z napisem na krzyżu - oznacza odrzucenie Jego panowania i bycia Jego ludem czyli ludem Bożym. Tak więc Żydzi nie mogą być ludem Bożym, ani nie mogą należeć wspólnie ze chrześcijanami do tego ludu. 


Tutaj wyraźnie odróżnia się odniesienie do religii Mojżeszowej z czasów Pana Jezusa od współczesnego judaizmu. To odróżnienie jest regularnie pomijane i lekceważone, co ma poważne konsekwencje w wypowiedziach. 


Tutaj mamy dość debilne porównanie do rodzeństwa, a przy tym zakłamanie. Otóż w przypadku chrześcijaństwa i judaizmu nie chodzi o jakiś magiczny czy samoczynny rozwój. Chrześcijaństwo powstało jako ustanowione przez Syna Bożego Jezusa Chrystusa, który jest Mesjaszem zapowiedzianym przez proroków. To jest fundamentalna i absolutna różnica. Kościół jest założonym i prowadzonym przez Boga Królestwem mesjańskim, oczywiście mającym swoje korzenie w Starym Testamencie. Natomiast "rozwój" judaizmu po Chrystusie i przeciw Chrystusowi nie może być dziełem Boga, gdyż Bóg nie może Sobie zaprzeczać ani działać przeciw sobie.

W oryginale włoskim:


Wbrew temu, co twierdzi kard. Ryś, nie ma tutaj generalnego odrzucenia teologii zastępstwa. Odrzucone - i to jedynie jako teza teologiczna, nie jako nauczanie Kościoła - jest tylko pewne rozumienie tejże teologii, mianowicie takie, które pomija czy neguje zakorzenienie Kościoła w Starym Testamencie. Słusznie wskazuje się na List do Hebrajczyków, który zawiera prawidłowe, prawdziwe rozumienie zastępstwa, a prawdziwości tegoż Listu oczywiście nie można zanegować: 


I to jest właśnie powód, dla którego maniakalni judeofile zwykle całkowicie pomijają i przemilczają tą księgę, który bezsprzecznie należy do kanonu biblijnego i tym samym do Bożego Objawienia. 
Prawidłowo mówi się tutaj, że to wiara starotestamentalna nie jest inną religią, a nie wiara talmudyczna. To odróżnienie jest regularnie pomijane przez łgarzy judeofilskich. 


Ten fragment grzeszy niestety niejasnością, aczkolwiek w kontekście dość jasne jest, że nie chodzi o religię talmudyczną, lecz o lud Starego Testamentu. Innymi słowy: tylko lud starotestamentalny był i jest narodem wybranym, dokładniej w tym członkach, którzy przyjęli Chrystusa. Tym narodem nie mogą być natomiast ci, którzy odrzucają Chrystusa, ponieważ przez to odrzucenie odrzucają także Stary Testament. 


Tutaj mamy znowu brak precyzji, nie wiem czy zamierzony. Otóż teologicznie pewne jest, że starotestamentalny lud Boży trwa w Kościele, a nie w judaiźmie talmudycznym. 


Tutaj jest próba docenienia trwania Tory w judaiźmie talmudycznym. Oczywiście należy to docenić. Jego przestrzeganie samej Tory nie stanowi o przynależności do ludu Bożego, lecz daje jedynie "udział w komunii z Bogiem". Brakuje tutaj sprecyzowania tej "komunii". Jednak wyraźne jest odróżnienie między indywidualną komunią Żyda z Bogiem, a przynależnością do ludu Bożego.


W oryginale (jako że tłumaczenie nie jest tutaj dokładne):


Pierwsze zdanie jest oczywiście fałszywe i sprzeczne już nawet z Nowym Testamentem. Nigdzie w nim nie ma jakiejkolwiek podstawy do twierdzenia, jakoby wiara żydowska odrzucająca Jezusa Chrystusa była uprawnionym sposobem przyswojenia sobie pism starotestamentalnych. Wręcz przeciwnie - jak słusznie się tutaj zauważa - Słowo Boże jest jedno, zarówno w Starym jak też w Nowym Testamencie. Kto odrzuca Nowy Testament, ten odrzuca przez to także Stary. 


Tutaj autorzy już bardzo odpłynęli w swoje fantazje, prawdopodobnie pod wpływem jakichś dumań talmudycznych czy około talmudycznych. Otóż nie może być jakiejkolwiek równości między Pięcioksięgiem a Chrystusem, ani nawet między Pięcioksięgiem a Nowym Testamentem. Zrównywanie tych "obecności" jest po prostu bluźniercze i to z wielu powodów, nawet jeśli chodzi tutaj o słowo tego samego Boga, który przemówił - jak mówi List do Hebrajczyków - najpierw przez patriarchów i proroków, zaś ostatecznie przez Jezusa Chrystusa. Prawidłowe jest natomiast powiedzenie, że Tora i całe Objawienie starotestamentalne jest obecne w Jezusie Chrystusie i tym samym w Kościele, oczywiście w sposób wypełniony i doskonały. 


Widzimy tutaj, do czego zmierzały poprzednie myśli: do rzekomej aktualności Starego Przymierza niezależnej od Nowego. Dochodzi tutaj także do pomieszania ludu starotestamentalnego z obecnym ludem żydowskim czyli wyznawcami religii talmudycznej. Otóż nie może być równości relacji z Bogiem w przypadku chrześcijan czyli wyznawców Jezusa Chrystusa z jednej strony a żydów odrzucających Go z drugiej strony. Oczywiście zakładając, że Jezus Chrystus jest prawdziwym Synem Bożym i zapowiedzianym w Starym Testamencie Mesjaszem. Jeśli ktoś twierdzi, że nie ma istotnej różnicy w stosunku do prawdziwego Boga między chrześcijaństwem a judaizmem współczesnym, ten pośrednio neguje, że Jezus Chrystus jest prawdziwym Bogiem, a to jest sprzeczne z Bożym Objawieniem i apostazją. 



Tutaj dla odmiany i słusznie zauważa się zgodność między Starym i Nowym Testamentem, która jest zresztą stanowczo odrzucana przez judaizm. 


Tutaj mamy pewne istotne doprecyzowania odnośnie do teologii zastępstwa. Z jednej strony poniekąd słusznie odrzucane jest zastępstwo w znaczeniu sprzeczności, gdyż tak Kościół nigdy nie rozumiał zastępstwa. Już od czasów apostolskich - jak czytamy w Dziejach Apostolskich - istniał jednak problem, czy chrześcijan obowiązuje prawo Mojżeszowe, i już wtedy jasno odpowiedziano na to pytanie. W tym znaczeniu prawo Nowego Przymierza oczywiście zastąpiło Stary Testament. Kto twierdzi inaczej, ten nie uznaje już nawet autorytetu tzw. soboru apostolskiego, o którym mówią Dzieje Apostolskie. 


Tutaj autorzy plączą się w sidłach, które sami postawili. Błędem zasadniczym jest gadanie o "rozwoju" tak, jakby nie było prowadzenia przez Ducha Świętego. Z powodu braku tego klucza całe pytanie o "sposoby" i powiązania między Kościołem a judaizmem współczesnym jest bezsensowne. A ten klucz znajduje się właśnie w Nowym Testamencie. Innymi słowy: nie można właściwie i prawdziwie ocenić judaizmu po Chrystusie bez klucza, którym jest Nowym Testament. Owszem, sama znajomość NT nie wystarcza, lecz konieczne jest solidne i dogłębne studiowanie Starego. 


Dochodzimy tutaj do podsumowania i kwintesencji całego dokumentu. Ta kwintesencja jest o tyle nietrafna, że uderza w chochoła i miesza różne sprawy. Równocześnie jednak nie podaje niczego nowego względem tradycyjnego nauczania Kościoła. Problem polega na pomieszaniu prawdy i fałszu, i na używaniu tych sformułowań w maniakalnym judeofilstwie. Otóż nikt nigdy w Kościele nie twierdził - począwszy od Ojców Kościoła - jakoby Nowe Przymierze było unieważnieniem czy zastąpieniem obietnic Starego Przymierza. Nikt też nie twierdził, jakoby judaizm talmudyczny nie miał jakiejś misji w historii ludzkości. Nikt ponadto nie twierdził, jakoby lud starotestamentalny został odrzucony przez Boga, oczywiście przy odróżnieniu między tym ludem a ludem talmudycznym. Problem polega na tym, że cały dokument zmierza do fałszywej tezy, jakoby judaizm talmudyczny był teologicznie prawowitą kontynuacją religii Mojżeszowej, co jest oczywiście fałszem teologicznym. 


Tutaj mamy dla odmiany całkiem prawidłowe treści, w przeciwieństwie do tego, co następuje: 


Otóż pomieszanie i pomylenie Żydów jako wspólnoty kultowo-narodowej z indywidualną drogą zbawienia, która dotyczy oczywiście także poszczególnych wyznawców judaizmu talmudycznego, jest oczywiście intelektualnie nieuczciwe i fałszywe. Według nauczania Kościoła także poganin, który nie poznał Chrystusa i trwa w tej niezawinionej i nieprzezwyciężalnej ignorancji, może dostąpić zbawienia, jeśli idzie za prawdą i rozumowymi normami etycznymi, które dane mu było poznać. Z tego nie wynika jednak w żaden sposób, jakoby poganie w ogólności byli "uczestnikami Bożego zbawienia". Dotyczy to także współczesnych Żydów mutatis mutandis. Wprawdzie Żydowi, który zna i docenia Stary Testament, łatwiej jest dojść do poznania i wiary w Jezusa Chrystusa, i o tyle jest bliższy Zbawienia niż poganie w ogólności. Równocześnie jednak pogarda i wręcz nienawiść do Jezusa Chrystusa i do Kościoła, które są niezaprzeczalnie obecne w Talmudzie i w umysłach jego wyznawców, stanowią poważną i świadomą przeszkodę w przyjęciu Zbawienia, które Jezus Chrystus przyniósł wszystkim ludziom.

Dla odmiany tutaj wraca myślenie katolickie. Brakuje jednak jednej prostej reflexji: czy ktoś, kto nienawidzi i odrzuca Zbawiciela i Jego Zbawienie może być zbawiony? Czy Bóg gwałci wolę i wybór człowieka? To są pytania retoryczne oczywiście. 


Tutaj następny przebłysk trzeźwego myślenia. Jednak tutaj nie jest jedynie "nadinterpretacja" lecz zafałszowanie przez wieloznaczność i na tym polega fałsz. Następuje jeszcze większy absurd, aczkolwiek o tyle prawdziwy, że ukazujący bezmózgowie i zakłamanie obecnych instytucyj kościelnych: 


Oczywiście nie jest podana definicja "konkretnej instytucjonalnej pracy misyjnej". A może jest jakaś niekonkretna? Czy może nieinstytucjonalna? Na czym polega różnica między pracą instytucjonalną a nieinstytucjonalną? Której wolno więcej? Czy jedna może robić coś przeciwnego do drugiej? Jak widać, to jest zakłamany bełkot. Faktem jest jednak, że obecna hierarchia kościelna wzdryga się na samą myśl o nawracaniu Żydów na wiarę Kościoła, co świadczy albo o zdradzie Ewangelii, albo o tchórzostwie, albo o jednym i drugim. 


Na koniec mamy pomieszany bełkot. Z jednej strony znów miesza się lud starotestamentalny z ludem talmudycznych. Z drugiej jednak przyznaje się, że także Żydzi są "przyporządkowani" do Nowego Przymierza. Znowu jednak brakuje odpowiedzi na pytanie, czy to "przyporządkowanie" działa wbrew wolnemu wyborowi człowieka, który odrzuca Jezusa Chrystusa jako Zbawiciela. 

Wróćmy jeszcze nieco do samej teologii zastąpienia, gdyż wielu o niej mówi, lecz znajomości źródeł i właściwej treści. 

Po pismach nowostamentalnych najstarszym źródłem w temacie jest List Barnaby, datowany na okres od zburzenia drugiej świątyni do powstania Bar Kochby czyli do około 130 roku, zaliczany do tzw. ojców apostolskich, czyli pokolenia, które osobiście znało Apostołów. List ten był przez część Ojców Kościoła (Klemens Aleksandryjski, Orygenes, Hieronim) uważany za należący do kanonu Pisma św. i nigdy nie podważano jego prawowierności. Mówi on dość jednoznacznie, że judaizm w Bożym planie zbawczym został zastąpiony przez chrześcijaństwo, że żydowska czyli odrzucająca Chrystusa interpretacja Starego Testamentu jest błędna, że kult starotestamentalny (ofiary, obrzezanie, przepisy żywieniowe) ma znaczenie już tylko duchowe jako zapowiedź kultu Nowego Przymierza. Żydzi, którzy odrzucają Chrystusa, są pod wpływem złego ducha i skutkiem tego jest zburzenie Jerozolimy i rozproszenie Izraela. 

Także św. Justyn (połowa II wieku) w swoim słynnym Dialogu z Żydem Tryfonem podkreśla, że prawo Mojżeszowe zostało zastąpione przez Nowe Przymierze Jezusa Chrystusa, które jest ostateczne i niezmienne. To Kościół jest prawdziwym narodem wybranym, ponieważ to Adam jest praojcem wszystkich ludzi. 

Od Tertulliana zaczyna się szereg patrystycznych pism polemicznych z judaizmem pod nazwą Adversus Iudaeos (tutaj po angielsku). Historię Jakuba i Ezawa (Rdz 25) interpretuje on w ten sposób, że Kościół jest Jakubem-Izraelem, któremu ma służyć starszy brat Ezaw, który stracił swoje wybraństwo przez popadnięcie w bałwochwalstwo. 

Według Orygenesa (połowa III wieku) zburzenie świątyni oraz wypędzenie Żydów z Palestyny jest karą Bożą za odrzucenie Jezusa Chrystusa (Contra Celsum 4,22).

Św. Augustyn wypowiada się w temacie zarówno w krótkim traktacie Adversus Judaeos jak też w swoim wielkim dziele De civitate Dei. Idąc za św. Pawłem odróżnia on "Izraela według ciała" od "Izraela według ducha", którym jest Kościół. Kościół powinien o tyle chronić Żydów o ile przechowują oni księgi Starego Przymierza zapowiadające Jezusa Chrystusa, gdyż w ten sposób dają świadectwo spełnieniu obietnic Bożych w Nim. 

Szczególnie słynne są homilie św. Jana Chryzostoma o Żydach znane pod tytułem Adversus Judaeos. Tematykę porusza on także w swoich komentarzach do Listu do Rzymian. 

Podsumowując: 
W całej literaturze patrystycznej, scholastycznej i nowożytnej nie ma choćby cienia twierdzenia, jakoby judaizm zachował swoją swoje znaczenie zbawcze poza Jezusem Chrystusem. Nie ma też ŻADNEJ wypowiedzi Magisterium Kościoła, według której naród żydowski w znaczeniu wspólnoty wyznawców judaizmu talmudycznego byłby nadal Ludem Bożym. Mówienie o trwającym wybraniu judaizmu, czyli że Żydzi nadal są narodem wybranym, jest niczym innym jak przejęciem narracji żydowskiej, w której tle jest negacja Jezusa Chrystusa jako zapowiedzianego przez Stary Testament Mesjasza. Kto przejmuje tę narrację, ten wyznaje w gruncie rzeczy ową negację przynajmniej pośrednio, i jest tym samym apostatą przynajmniej materialnym.