Zasady komentowania: bez anonimowych komentarzy

Czy "miłość platoniczna" osób tej samej płci jest grzeszna?

 


Odpowiedź zależy przede wszystkim od definicji "miłości platonicznej". Zwykle rozumie się przez to czysto duchowo-emocjonalne przeżywanie bez czynności sexualnych.

Katechizm Kościoła Katolickiego (i za nim też inne dokumenty) rozróżnia między skłonnością a praktykowaniem, czyli czynnościami sexualnymi. 


Skłonność oczywiście nie jest tym samym, co "zakochanie się" w osobie tej samej płci, aczkolwiek zwykle się to wiąże, o ile "zakochanie się" zawiera także pożądanie. Pożądanie samo w sobie może być różnego rodzaju i nie musi oznaczać pragnienia aktów homosexualnych w ścisłym tego słowa znaczeniu. Pożądanie może być zarówno bardziej duchowe, polegające na upodobaniu w osobie, jej osobowości, charakterze, zdolnościach itp., jak też bardziej zmysłowo cielesne czy skoncentrowane na wyglądzie i innych cechach zmysłowych. Czy ten dwa rodzaje mogą istnieć niezależnie od siebie? Na pewno ten drugi rodzaj istnieje w skrajnie patologicznych przypadkach jak prostytucja. Pierwszy przypadek - w znaczeniu zasadniczo tylko duchowego upodobania - ma miejsce nawet w Piśmie św., które mówi chociażby o umiłowanym uczniu, św. Janie, który podczas Ostatniej Wieczerzy położył głowę na piersi Mistrza. Lobby homosexualne upatruje m. in. w tym przypadku pozytywne stanowisko Pisma św. do homosexualizmu, co jest oczywiście fałszywe, gdyż tutaj z całą pewnością nie chodzi o homosexualizm. Myślę, że to jest biblijny dowód na możliwość duchowej miłości między osobami tej samej płci. Istnieją też przykłady z historii Kościoła, jak np. przyjaźń kardynała John'a Henry Newman'a z księdzem Ambrose St. John (więcej tutaj). 

Podsumowując: 

Miłość przyjacielska (amor amicitiae) między osobami tej samej płci nie jest grzeszna, nawet jeśli wiąże się z intensywnym uczuciem czy osobowym przywiązaniem. Grzeszne jest natomiast pożądanie zmysłowe i tym bardziej jego praktykowanie w znaczeniu czynów sexualnych przeciwnych naturze (zwanych sodomickimi). 

Czy oddzielenie tego w konkretnym przypadku jest możliwe? Nie sposób ocenić z powodu braku danych empirycznych. Tutaj konieczne dojrzałe życie duchowe wraz z dobrym kierownictwem duchowym. 

Ile powinno być płacone organistom?


Odpowiadając najkrócej: nic. 

Wyjaśniam: 

1. Zawód organisty jest wynalazkiem protestanckim. Jego powstanie wiąże się z tym, że protestantyzm jako pierwszy wymagał tzw. czynnego udziału ludu w nabożeństwie, czyli śpiewania pieśni przez wszystkich uczestników. Do tego był oczywiście ktoś, kto jest w stanie prowadzić śpiew ludu, a najsprytniejszym sposobem było prowadzenie przez organy, gdyż one nie tylko prowadzą, ale także korygują dość często zawodny śpiew ludu. Tym samym należy powiedzieć, że zawód organisty jest ze swej istoty protestancki. Ośmielam się tym bardziej to powiedzieć dlatego, że sam byłem organistą w seminarium (co wynikało nie z moich ambicyj, lecz z konieczności wyartykułowanej przez przełożonych, gdyż po około pół roku od rozpoczęcia nowicjatu byłem już tylko jednym z dwóch na roczniku, który potrafili odróżnić klawisze nie tylko według koloru, a po dwóch latach już tylko jedynym takim osobnikiem na roku). 

2. Mimo tego oczywiście doceniam rolę, jaką obecnie pełnią organiści w liturgii katolickiej, aczkolwiek tylko wtedy, gdy wypełniają ją właściwie, prawidłowo i godnie. Znakomita większość z nich nawet nie jest świadoma zasadniczego problemu z ich zawodem, a wielu z nich jest szczerze zaangażowana w to, co robi, tzn. chcą i starają się uświetnić liturgię. Tutaj chory jest nie tylko sam pomysł (korzenie w fałszywej teologii protestanckiej) lecz także system. Wcześniej czy później musi to oczywiście przynajmniej w jakimś stopniu prowadzić do systemowej patologii, czy przynajmniej jej sprzyjać, choć nie musi zawsze ją powodować. Znam wielu zacnych organistów, także takich, którzy mają o wiele większy szacunek i wyczucia dla piękna liturgii i muzyki liturgicznej niż nawet wielu kapłanów. Podkreślam: winni są zwykle nie ludzie, którzy mają dobrą wolę, lecz system. 

3. Skandaliczność tego systemu wyraża się także w fakcie, że organista jako mąż i ojciec rodziny poświęca swój wolny czas, a w niedziele i święta nawet ponad połowę dnia z tego czasu, który według swojej właściwej powinności stanowej powinien poświęcać swoim dzieciom. Poświęcenia czasu dzieciom nie zastąpią żadne pieniądze. Tutaj system kościelny niestety hańbi się polityką antyrodzinną i antydziecięcą. 

Jak z tego wybrnąć? 

Najpierw uwaga wstępna: krótka odpowiedź początkowa jest oczywiście prowokacją :-) Oczywiście, jeśli ktoś angażuje swój wolny czas, a poniósł też koszty wykształcenia muzycznego oraz stale doskonali swoje umiejętności, to zasługuje na uczciwe wynagrodzenie. Problem jest gdzie indziej, jak już wskazałem. Innymi słowy: dopóki system jest taki jak obecnie, czyli że organista jest tym, kto pomaga celebransowi, by była jakakolwiek muzyka w liturgii, to znaczy by w liturgii na zwykłej parafii był śpiew na jakimś tam poziomie - a śpiew organisty obecnie dość dosłownie zabija śpiew ludzi - to zatrudnienie organisty musi coś kosztować, czyli wyrażać odpowiednie uznanie dla jego trudu podejmowanego nierzadko w dość trudnych warunkach (empora kościelna jest zwykle gorąca w lecie a zimna zimą). Porównanie do kapłana, który przyjmuje stypendium mszalne, jest mało adekwatne, ponieważ kapłan poświęca swoje życie dla sprawowania liturgii, a organiści zwykle mają swój główny zawód poza kościołem, chyba że parafię stać na pełnoetatowego organistę, co jest rzadkością. 

Jak już wspomniałem, regułą jest, że zaangażowanie organisty - przynajmniej w takiej postaci, jaka jest w Polsce powszechna, czyli organista jako grający i równocześnie śpiewający - dość skutecznie zabija śpiew ludu, nawet jeśli nie doszczętnie. Jest na to mnóstwo dowodów empirycznych. Obecnie można je zebrać zwłaszcza we wspólnotach z liturgią tradycyjną, które są przeważnie małe i których nie stać na zatrudnienie organisty. Zachęcam do zwrócenia uwagi: w takich wspólnotach, o ile nie mają organisty, śpiew ludu jest o wiele pewniejszy i znacznie bardziej gromki. Stąd wynikają postulaty:

1. Nie uważać udziału organisty za konieczny czy niezbędny. Zawsze jest tak, że nieobecność organisty, czy przynajmniej brak jego śpiewu - nawet jeśli prowadzi śpiew ludu sam nie śpiewając - uaktywnia śpiew ludu. Ten śpiew oczywiście powinien być prowadzony, czy przez scholę, czy nawet przez organistę samymi organami - bez jego śpiewu. 

2. Udział organisty ograniczyć do prowadzeniu śpiewu samym jego głosem, bądź samymi organami (bez jego śpiewu). 

3. Samodzielny śpiew ludu - bez udziału organisty - pozwoli wyłowić talenty śpiewacze wśród ludu. Wybranych śpiewaków należy wyszkolić - ewentualnie na koszt wspólnoty czy parafii - w śpiewie gregoriańskim, by byli w stanie godnie obsługiwać liturgię. Tutaj można włączyć także organistę, gdyż obecnie instytucje kościelne praktycznie nie kształcą ich w tej dziedzinie. W taki sposób będzie możliwe, że każda msza święta śpiewana będzie miała swojego kantora czy grupę kantorów, gdyż nie będą obsługiwali wszystkich mszy, lecz tylko te, w których będą uczestniczyć jako wierni. 

4. Oczywiście można i należy pozostawić mistrzom organów godne miejsce w liturgii, ale nie do prowadzenia śpiewu, lecz dla godnych wstawek instrumentalnych (intermezzo), oczywiście na zasadzie dobrowolnego udziału, bez zatrudniania. To dopiero będzie odpowiadało godności liturgii i katolickiemu rozumieniu liturgii. To będzie równocześnie weryfikacja co do tego, kto ze szczerej pobożności chce włożyć swój talent i umiejętności w świetność liturgii. 

Pochówek dzieci nienarodzonych


 
W kwestii początku życia ludzkiego św. Tomasz się ewidentnie mylił, ponieważ nie miał wiedzy, którą dziś dysponujemy, zwłaszcza dzięki powstaniu i rozwojowi genetyki. Jest dość pewne, że zmieniłby zdanie, gdyby znał dzisiejszą genetykę. Wówczas mógł swoje zdanie opierać jedynie na empirycznym wyglądzie płodu ludzkiego na różnych etapach rozwoju, a raczej polegał na doświadczeniu czy wiedzy ówczesnych medyków. 

Innymi słowy: w świetle współczesnej nauki jedynym "uduchowienia" czy raczej "udusznienia" istoty ludzkiej jest moment poczęcia, czyli połączenia plemnika z komórką jajową, co oznacza powstanie bytu biologicznego o genomie ludzkim i to indywidualnym i niepowtarzalnym. Pod względem biologicznym nie ma innego momentu decydującego o powstaniu takiego a nie innego człowieka o tak nie inaczej zdeterminowanym genetycznie i historycznie rozwoju. Tym samym nie ma innego momentu, do którego należy odnieść "udusznienie", czyli "tchnięcie" duszy w ten "zlepek" atomów. 

Tym samym jest to moment, od którego temu istnieniu przysługuje godność ludzka, z czym wiąże się także kwestia pochówku w razie przedwczesnego zakończenia życia biologicznego. 

Oczywiście jest kwestia możliwości zachowania ciała, żeby mu zapewnić pochówek. Niestety dopiero w ostatnich dziesięcioleciach rozwinęła się świadomość problemu. Trwający przez wieki brak tej świadomości wynikał zarówno z anachronicznego, fałszywie niby tomistycznego myślenia katolików (i też innych chrześcijan), czemu sprzyjał brak znajomości współczesnej biologii, antropologii i genetyki, jak też z oddzielenia, a nawet pewnej wrogości medycyny względem teologii. 

W świetle obecnej wiedzy zarówno biologicznej i medycznej jak też teologicznej duszpasterze powinni pouczać młodych małżonków także w tej sprawie, zachęcając do żądania od lekarza czy szpitala możliwości godnego pochówki dla ich dzieciątka w razie gdyby spotkała je śmierć przed urodzeniem, choćby na bardzo wczesnych etapie. 

Oczywiście w razie niezawinionego braku takiej możliwości nie ma winy. Natomiast pewne jest, że godny pochówek dla dziecka zmarłego nawet we wczesnym stadium rozwoju w łonie matki, pomaga w poradzeniu sobie z bólem utraty dzieciątka, a także sprzyja i buduje świadomość godności dziecka poczętego zarówno w środowisku medycznym jak też ogólnie w społeczeństwie. 

Jak Duch Święty działa w Kościele?



Takie oto pytanie otrzymałem od młodego człowieka, studenta. To jest właściwie cały komplex pytań, poniekąd osobistych, ale też dość typowych dla obecnej sytuacji katolików, nie tylko młodych. Idźmy po kolei. 

Temat jest oczywiście obszerny, z jednej strony oczywisty, ale równocześnie mglisty. Jest oczywiste dla każdego, że od Vaticanum II nastąpiły poważne, wręcz jaskrawe zmiany na płaszczyźnie zarówno doktrynalnej jak też duszpastersko-praktycznej, mimo że deklarowany cel był jedynie duszpasterski (pastoralny). To jest właśnie kluczowe pojęcie, samo w sobie niejasne, owiane nieporozumieniami i też sprzyjające nieporozumieniom. Tradycyjnie odróżnia się w Kościele postanowienia doktrynalne i dyscyplinarne: te pierwsze są wyłożeniem nauczania wiary oraz zasad moralnych, natomiast te drugie są przepisami prawa wraz z ich ewentualną interpretacją dla konkretnych przypadków. Na ostatnim soborze doszło do pomieszania tych płaszczyzn, gdyż 

- z jednej strony jego deklarowany cel był jedynie homiletyczno-katechetyczny, w odróżnieniu od wszystkich poprzednich soborów, które miały cel dogmatyczny, czyli wyjaśnienie kwestij doktrynalnych, które następnie były podstawą do rozporządzeń kanonicznych czyli prawnych,

- z drugiej strony wydano dwie konstytucje dogmatyczne (o Bożym Objawieniu i o Kościele), jedną o liturgii i jedną "pastoralną" (co jest zupełną nowością w historii Kościoła) oraz szereg dekretów i deklaracyj, które wielorako i poważnie różnią się od wcześniejszych dokumentów Magisterium Kościoła zarówno formalnie, tzn. pod względem wyrazistości doktrynalnej, jak też pod względem wskazań praktycznych. 

Mówiąc najkrócej: najważniejszym efektem jest pomieszanie i zamieszanie już na płaszczyźnie rodzaju i treści samych dokumentów. To oczywiście musiało doprowadzić do jeszcze większego zamieszania w ich stosowaniu, czego dowodem jest obecny stan Kościoła. 

W praktyce oznacza to, że wprawdzie w łonie Kościoła - przynajmniej w oficjalnych dokumentach i wypowiedziach - nie ma otwartego zaprzeczania prawdom wiary katolickiej, jednak w praktyce, zwłaszcza w faktycznym nauczaniu na niższych poziomach (kazania, katecheza, rekolekcje itp.) nierzadko ma miejsce to zaprzeczanie zwłaszcza pośrednie, przez ich przemilczanie, przedstawianie jako przestarzałe, a nawet wyszydzanie. Ma to oczywiście związek z posunięciami pragmatycznymi. Tak np. w ramach tzw. ekumenizmu, który niektórzy - zresztą kłamliwie (przykład tutaj) - uważają za nowy quasi dogmat, nie neguje się wprawdzie wprost, że Kościół katolicki jest jedynym prawdziwym Kościołem Chrystusowym i tym samym jedyną prawdziwą religią, jednak w posunięciach praktycznych jak spotkania ekumeniczne, jakieś niby oficjalne deklaracje itp. faktycznie zawarty jest takowy przekaz, który odpowiednio kształtuje świadomość katolików i nie tylko. To jest, moim zdaniem, główny problem. 

A nie jest to sprawa uboczna czy drugorzędna. Bowiem wszystkie inne niby tylko praktyczne sprawy, jak chociażby Komunia na stojąco i dołapna, dopuszczenie kobiet do służby ołtarza itp. wynikają nie tylko przynajmniej z pośredniej, ukrytej negacji prawd wiary o Ofierze Mszy św. i Realnej Obecności Jezusa Chrystusa w Najświętszym Sakramencie, lecz prowadzą ostatecznie do prawdy o boskim pochodzeniu Kościoła jako jedynej prawdziwej religii i w końcu o boskiej godności Jezusa Chrystusa. 

Widać tutaj oczywiście dylemat: czy Kościół, który przynamniej dopuszcza, a we wielu swoich przedstawicielach wręcz forsuje takie przynajmniej pośrednie zamazywanie i negowanie boskiej godności Jezusa Chrystusa jest jeszcze tym samym Kościołem, którego wyznawcy - począwszy od samego Zbawiciela i Jego Apostołów - oddawali życie właśnie za tę prawdę?

Prawdą wiary, również ściśle powiązaną z prawdą o boskim pochodzeniu Kościoła, jest obietnica niezniszczalności Kościoła i jego trwania aż do końca czasów. To trwanie nie odnosi się do konkretnej historycznej postaci Kościoła, ani tym bardziej do jego liczebności. Tym, co Kościół stanowi, to wiara w Boskość Jezusa Chrystusa, czyli przekonanie, że On jest prawdziwym Bogiem. Nie jest przypadkowe, że akurat ta prawda jest obecnie podstępnie podważana (więcej tutaj). 

Właściwie nie trzeba mieć głębszej wiedzy teologicznej, by rozeznać te powiązania. Wystarczy znać podstawowe prawdy wiary, zwłaszcza na podstawie tradycyjnych katechizmów i podręczników, oraz zachowywać zdolność do trzeźwego, samodzielnego i szczerego myślenia, nie poddającego się naciskowi grupowemu, modzie czy większości. Kto zachowuje czystość serca, szuka prawdy i jest gotów pójść za nią swoim życiem, ten jest otwarty na prawdę, która jest dostępna właściwie każdemu, choć nie każdy chce ją przyjąć, gdy wymaga ona nawrócenia. To nawrócenie oznacza zmianę myślenia, która domaga się także praktycznych konsekwencyj w życiu. 

Najprostszy przykład: kto pozna, że Novus Ordo Missae zarówno w swojej strukturze jak też w praktycznym stosowaniu zawiera furtki dla różnych herezyj negujących prawdy wiary katolickiej (jak Realna Obecność, ofiarniczy charakter Mszy św., hierarchiczny ustrój Kościoła czyli istotna różnica między stanem duchownym i świeckim itd.), ten będzie przynajmniej preferował liturgię tradycyjną. Nie trzeba tutaj jakiegoś "oświecenia", wystarczy elementarna wiedza katechizmowa oraz czystość serca otwartego na prawdę, która może być wymagająca. A zwykle jest tak, że otoczenie w ogóle albo tylko słabo rozumie problem, a jeszcze mniej gotowe jest do wyrzeczeń czy nadzwyczajnych środków jak chociażby jeżdżenie kilkadziesiąt czy nawet kilkaset kilometrów, by uczestniczyć we Mszy św. tradycyjnej. Wcale nie musi oznaczać to negacji sakramentalnej ważności Novus Ordo, lecz chodzi o żywienie swojej wiary i pobożności źródłami, które nie są skażone przynajmniej kompromisami z herezją. 

Jak się zachować w takiej sytuacji?

Po pierwsze, dziękować Panu Bogu za łaskę rozeznania. Oczywiście bez poczucia wyższości czy pogardzania tymi, którzy jej przynajmniej póki co nie wykazują. Jest zrozumiałe, że szatan próbuje zaatakować również w takiej sytuacji i to głównie przez pychę. 

Po drugie, starać się o poważne życie duchowe, czyli szczerą modlitwę oraz zwalczanie swoich wad, zwłaszcza pod kierownictwem duchowym u doświadczonego i wiernego prawdzie katolickiej duszpasterza. To jest najważniejsza pomoc przeciw zasadzkom szatańskim. Od własnej dojrzałości duchowej zależy owocność świadectwa i to w każdym stanie. Im człowiek bardziej zbliża się do prawdy Bożej, tym bardziej wyrafinowane są podstępy złego. W świadomości swojej grzeszności i słabości należy współpracować z łaską Bożą, która przede wszystkim chce zbawienia duszy. Wierność Bogu na pewno nie zabezpieczy przed wrogością ludzi, ale ostatecznie zatryumfuje kiedyś. 

Po trzecie, starać się przekazać swoje rozeznanie innym, oczywiście w odpowiedni sposób, roztropnie, w zależności od sytuacji. Każda łaska jest zarazem zadaniem. Dar otrzymany od Boga powinien być rozdawany, w postawie wdzięczności za łaskę i także miłości bliźniego. Chodzi o dobro dusz, ostatecznie o ich zbawienie, nie o wykazanie własnej wyższości. Należy rozmawiać o prawdach wiary i ich praktycznym zastosowaniu, zwłaszcza w liturgii, która jest - na płaszczyźnie doktrynalnej - uroczystym wyznaniem wiary. Należy też polecać zapoznawanie się z tradycyjnym nauczaniem Kościoła, zawartym w "przedsoborowych" dokumentach Magisterium oraz w pismach "przedsoborowych" Doktorów Kościoła. Kto pozna tę odświeżającą klarowność i czystość myśli, ten będzie też w stanie odpowiednio ocenić mglisty bełkot charakterystyczny dla modernistów. 

Po czwarte, poszukać wsparcia i współpracy wspólnoty katolików, którzy podobnie postrzegają stan Kościoła oraz skierowują się ku tradycyjnemu nauczaniu Kościoła, także do liturgii. Współdziałanie jest konieczne także w tej dziedzinie, a równocześnie jest także okazją do praktykowania miłości bliźniego, która jest miernikiem miłości do Pana Boga i Jego prawdy.

Taka droga jest właśnie naocznym działaniem Ducha Świętego w Kościele. Jak widać, Duch Święty pobudza, oświeca i prowadzi także młodzież. On nigdy nie ograniczał Swojego działania do przedstawicieli hierarchii na wysokich stanowiskach. Królestwo Boże ma głównie wymiar duchowy, a Duch Boży wieje kędy chce. Gdy każdy będzie robił na swoim miejscu i odpowiednio do swojej sytuacji to, co powinien, to Duch Święty zatroszczy się o owoce dla całego Kościoła i dla przyszłych pokoleń. 

Czy katolik powinien białe uznawać za czarne? (z post scriptum)



Nieznany dotychczas szerzej xiądz z diecezji bielsko-żywieckiej Przemysław Sawa zasłynął ostatnio dzięki swojemu wpisowi na facebook, opublikowanemu także przez niektóre modernistyczne media:



Opublikował także wersję po angielsku, widocznie celując w sławę poza Polską, która ma dotrzeć także do Watykanu:


Kim jest x. Sawa? Najwięcej można się o nim dowiedzieć na stronie Uniwersytetu Śląskiego:


Warto zwrócić uwagę, że rubryki "badania naukowe" oraz "bibliografia" są puste, co jest bardzo dziwne w przypadku pracownika naukowego. Nigdzie nie jest też podane, u kogo i na jaki temat pisał pracę doktorską. Tym samym nie ma możliwości zapoznania się z jego dorobkiem naukowym. Tak więc wygląda na to, że posadę uniwersytecką dostał nie za osiągnięcia naukowe.

Więcej o dokonaniach można się dowiedzieć na stronie wspólnoty, której przewodzi:


Ta wspólnota powołuje się na związek ze świeckim teologiem "charyzmatycznym" z Mexyku:


Warto zwrócić na jego związek z "charyzmatycznym" xiędzem Ricardo, który następnie założył strukturę o znamionach sekty z przekrętami finansowymi:

(link)

X. Ricardo działał także w Polsce, o czym szerzej można poczytać tutaj.

Świecki mistrz x. Sawy opublikował sporo książek, także tłumaczonych na polski. Warto zwrócić uwagę zwłaszcza na jedną z nich, gdyż ukazuje ona więcej niż pseudopobożne, inspirowane protestantyzmem frazesy typowe dla tych kręgów. Chodzi w niej o "formację liderów", przez co autor rozumie "mężczyzn i kobiety", którzy "są pasterzami ludu":


Tak więc już na wstępie widać, że założenia autora są z gruntu niekatolickie i antykatolickie, gdyż są sprzeczne z hierarchiczno-sakramentalnym ustrojem Kościoła, gdzie przewodzenie jest związane z sakramentem święceń i przynależnością do stanu duchownego. Na takim myśleniu opiera się widocznie działalność x. Sawy. Zresztą nie kryje się on wcale ze swoją praktyką nawiązującą do zwyczajów pentekostalno-protestanckich, gardzącą przepisami Kościoła odnośnie sprawowania liturgii nawet według norm Novus Ordo:










Jak widać, x. Sawa popełnia cały szereg poważnych wykroczeń przeciw regułom liturgicznym:

- Przewodzi "modlitwie o uzdrowienie" podczas liturgii eucharystycznej, co jest wyraźnie zakazane przez Stolicę Apostolską w specjalnej instrukcji w tym temacie:



- Jako celebrans dopuszcza stosowanie instrumentów nieliturgicznych, wyraźnie zakazanych także przez przepisy wydane przez Konferencję Episkopatu Polski:



Po tych wstępnych uwagach, koniecznych dla ujęcia kontextu, przejdźmy do samych wypowiedzi x. Sawy. Zwróćmy uwagę na dwie, treściowo ściśle powiązane i bliskie czasowo:

W pierwszym x. Sawa odrzuca zarzut protestantyzacji Kościoła przez modernistów, zwłaszcza tzw. "charyzmatyków", atakując równocześnie katolików za sprzeciw wobec protestantyzacji:



W drugim x. Sawa odnosi się do niedawnego wystąpienia x. abpa Jana Pawła Lengi w TVP, rozszerzając swój atak nie tylko na innych krytyków poczynań obecnego pontyfikatu, lecz także ogólnie na katolików sprzeciwiających się protestantyzacji:



Nie wchodząc w czysto emocjonalne pochwały i uwielbienia skierowane w jedną stronę, a wyrazy pogardy i potępienia skierowane w drugą, zwróćmy uwagę na zasadnicze wątki tych wypowiedzi. Można jest streścić następująco:

1. Od protestantów można i należy się uczyć. 
2. Trzymanie się Tradycji Kościoła nie jest ani konieczne, ani potrzebne ("stare formy nie dają życia").
3. Franciszek uczy, więc tak uczy Kościół. 
4. Kto nie słucha Franciszka, ten nie jest dobrym katolikiem (albo w ogóle). 

ad 1.

Tutaj jest ewidentna sprzeczność nie tylko z tradycyjnym nauczaniem Kościoła, lecz także z konstytucją dogmatyczną "Lumen gentium", która jasno mówi, że pełnia prawdy i środków zbawienia jest tylko w Kościele katolickim, czyli rządzonym przez następców św. Piotra, choć pierwiastki prawdy i środków zbawienia znajdują się poza Kościołem:


ad 2.

X. Sawa po pierwsze miesza w pojęciu Tradycji, nie odróżniając Tradycji Bożej, Apostolskiej i kościelnej. Po drugie widocznie neguje prosty fakt, że także Tradycja Kościoła ma swoje źródło i moc w Tradycji Bożej czyli Bożym Objawieniu przekazanym przez Apostołów (w Tradycji Apostolskiej). Dlatego właśnie sprowadza Tradycję Kościoła do "starych form", które "nie dają życia". Widać tutaj także dziwne pojęcie "życia", które z całą pewnością nie jest teologiczne. Cóż bowiem oznacza, jakoby liturgia tradycyjna (tzw. trydencka) nie dawała "życia", skoro jest ważnym i skutecznym sprawowaniem sakramentu Eucharystii, tym samym udzielającym łaski na życie wieczne? 

Także tutaj x. Sawa albo nie zna albo neguje choćby nauczanie Vaticanum II, gdzie w konstytucji o Bożym Objawieniu "Dei Verbum" jest jasno podkreślony związek i zależność Magisterium Kościoła od Tradycji i Pisma św. 


Innymi słowy: nauczanie Kościoła nie stoi i nie może stać ponad Tradycją i Pismem św., lecz podlega im jako kryterium. 

ad 3. 

Tutaj dochodzimy do kwestii, która jest sednem i podłożem dyskusji i sporów o pontyfikat Franciszka. Jest oczywiste, że krytyka opiera się na zasadzie wierności Bożemu Objawieniu poświadczonemu w Tradycji i Piśmie św. Chodzi więc o istotę, charakter i zakres władzy papieskiej. 

X. Sawa widocznie nie tylko wyraża naiwne i prymitywne uwielbienie dla Franciszka, lecz bezrefleksyjnie, nieteologicznie i kłamliwie traktuje przedmiot sporu i problem. Pozycję krytyków sprowadza do umiłowania przestarzałych form, co jest zwykłym kłamstwem czy przynajmniej przejawem braku elementarnej uczciwości. Franciszko-latria x. Sawy jest tak przesadna że aż śmieszna. I z całą pewnością jest nie do pogodzenia z katolickim rozumieniem papiestwa i ogólnie urzędu hierarchicznego w Kościele. 

Jako dowód świadczy przede wszystkim konstytucja dogmatyczna "Pastor aeternus" Soboru Watykańskiego I, gdzie dość jasno jest podane, że

- zadaniem następcy św. Piotra jest obrona wiary oraz rozstrzyganie w kwestiach spornych odnośnie wiary


 - asystencja Ducha Św. jest obiecana następcom św. Piotra nie po to, żeby podawali nową naukę, lecz żeby zachowywali i wyjaśniali Boże Objawienie przekazane przez Tradycję Apostołów


Są to podstawowe kryteria dla właściwego, katolickiego rozumienia urzędu papieskiego, w tym także charyzmatu nieomylności w orzeczeniach zdefiniowanych jako nieomylne. 

Istota i zakres władzy papieskiej była przemiotem rozważań i dyskusji teologów już wiele wieków przed Vaticanum I. Warto zwrócić uwagę zwłaszcza na traktat św. Roberta Bellarmin'a, jezuity i kardynała, który dokonał przeglądu, syntezy i też wyjaśnienia tej kwestii, niepodważalnego i nie podważonego ani przez późniejszych teologów, ani przez Magisterium Kościoła. 


Uczony jezuita dla uzasadnienia prawdy, że papież jest głową i rządcą całego Kościoła, wykazuje obszernie na podstawie wielu źródeł, iż jako taki nie może być sądzony przez władzę wyższą na ziemi, gdyż takiej nie ma:




(De Rom. Pont. l. II, 26)

Nie chodzi więc o to, jakoby wydawanie sądu o papieżu było niedopuszczalne czy grzeszne, lecz o stwierdzenie faktycznej niemożliwości odbycia sądu nad papieżem i ukarania go, a to z tego powodu, że na ziemi nie ma on wyższej władzy nad sobą. 

To nie wyklucza braterskiego upomnienia, którego przykładem jest św. Paweł wobec św. Piotra (Gal 2, 11nn). Św. Robert nie neguje, że papież heretyk może być sądzony i ukarany przez Kościół:


 (De Rom. Pont. l. II, 27)

Co więcej: także papieża obowiązują przepisy kościelne, mianowicie jako wytyczne, mimo że nie ma on nad sobą władzy, która by go zmuszała do ich przestrzegania:


 (De Rom. Pont. l. II, 27)

Choć papież jako ojciec dla wiernych nie ma nad sobą zwierzchnika, to jest zobowiązany kierować się kanonami ojców, czyli Tradycją Kościoła, oraz nakazywać innym ich przestrzeganie: 


(De Rom. Pont. l. II, 27)

Są to istotne i niezmienne wskazówki, podane przez uczonego i świętego jezuitę i kardynała, nie wymyślone przez niego, lecz zaczerpnięte i uzasadnione nauczaniem soborów, papieży oraz Ojców i Doktorów Kościoła. 


ad 4. 

Ma to oczywiście związek z kwestią posłuszeństwa kościelnego, szczególnie wobec papieża czyli sprawującego urząd następcy św. Piotra. Tutaj x. Sawa powołuje się na regułę św. Ignacego z Loyoli, zawartą w "Ćwiczeniach duchowych": 


X. Sawa cytuje tylko w przybliżeniu słowa podkreślone, używając je na doraźny użytek bez kontextu całego zdania jak też bez kontextu pozostałych reguł podanych przez św. Ignacego, które należy wziąć pod uwagę dla właściwego zrozumienia tego fragmentu:





Dopiero w całości reguł, które stanowią jedność, można właściwie interpretować dany wycinek, który bez kontextu jest niezrozumiały i wręcz fałszywie rozumiany i używany, jak to ma miejsce w przypadku x. Sawy. Innymi słowy: on dopuszcza się oszustwa, uderzając słowami św. Ignacego w krytyków Franciszka. 

Przede wszystkim należy zwrócić uwagę na kluczowe pojęcie - "Kościół hierarchiczny". Jak każde słowo u św. Ignacego, także to określenie nie jest przypadkowe, lecz przemyślane i wyważone. Św. Ignacy nie mówi o poszczególnym przedstawicielu Kościoła czy hierarsze, lecz mówi o Kościele jako całości, który nie polega na działaniach czy nauczaniu poszczególnego hierarchy, lecz trwa przez wieki, począwszy od Apostołów. O takie właśnie orzeczenia tutaj chodzi, mianowicie pochodzące od Kościoła jednego, świętego, katolickiego i apostolskiego, nie od poszczególnego duchownego sprawującego władzę. Ojcu założycielowi zakonu jezuitów chodzi o podporządkowanie własnej, subiektywnej opinii Magisterium Kościoła, które z całą pewnością jest czymś zupełnie innym niż subiektywna opinia danego hierarchy, zwłaszcza gdy jest nowa i nieoparta na ciągłym nauczaniu Kościoła. 

Tym samym wyjaśniona jest kwestia obowiązku posłuszeństwa: posłuszeństwo kościelne polega na przezwyciężeniu subiektywizmu. I oczywiście także przełożeni czyli hierarchowie zobowiązani są do poddania swojego subiektywnego osądu orzeczeniom Kościoła w jego ciągłym nauczaniu na przestrzeni wieków. W przeciwnym razie ich orzeczenia nie będą orzeczeniami Kościoła hierarchicznego, lecz najwyżej subiektywnymi opiniami, niezależnie od zajmowanej pozycji czy sprawowanego urzędu. Takie opinie oczywiście nie są i nie mogą być przedmiotem ani posłuszeństwa wiary (które przysługuje Bożemu Objawieniu nauczanemu nieomylnie), ani posłuszeństwa kościelnego (które dotyczy autentycznego nauczania Kościoła w odnośnie prawd wiary i moralności). Innymi słowy: wszelkie nowości wprowadzane przez dzierżącego jakąkolwiek władzę w Kościele nie mają żadnej mocy wiążącej katolików w znaczeniu posłuszeństwa wiary czy kościelnego. 


Podsumowując:
Wystąpienia x. Sawy są po pierwsze obłudne, gdyż on sam widocznie regularnie i notorycznie popełnia wykroczenia przeciw wierze i dyscyplinie przynajmniej sakramentalnej Kościoła. 
Po drugie, wystąpienia te nie mają żadnej podstawy w teologii katolickiej, choć po kimś z doktoratem z teologii należałoby się spodziewać choćby minimum kompetencji teologicznej.
Po trzecie, te wystąpienia są widocznie obliczone z jednej strony na wpajanie niekatolickiego kultu osoby, w tym wypadku Franciszka, a z drugiej strony na łajanie wiernych, którzy myślą i czują kategoriami wiary katolickiej i dyscypliny Kościoła. 
Po czwarte, można się domyślać motywacji takiego perfidnego działania, co pozostawiam jednak przenikliwości Szanownych Czytelników. 



POST SCRIPTUM

Na reakcję nie trzeba było długo czekać:


I też odpowiedź:



I jeszcze uzupełnienie:




Mówiąc szczerze, nie można tego nazwać poważnym dorobkiem naukowym w teologii. To są najwyżej pisemka na okoliczność własnej działalności krążącej wokół protestantyzmu, ekumaniactwa i pseudocharyzmatyzmu. 


I jeszcze ciekawy EPILOG: 






Za ujawnianie tych faktów x. Sawa i jego "wspólnota" wygrażają krokami prawnymi. Także w tym widać
- zakłamanie i oszukiwanie, gdyż za podanie faktów publicznych nie można być ściganym i ukaranym,
- mentalność sekciarską polegającą na systemie strachu przed wodzem. 

No coż. Żałosne to. Widać, jak nisko może upaść nawet ktoś mianowany "exorcystą". On sam potrzebuje pomocy duchowej i nawrócenia. 



Post scriptum 2

Widocznie poznał się na nim także jego biskup, gdyż spotkało go odsunięcie od "wspólnoty":



I oto najnowsze orzeczenie biskupa:




Zakupy w niedzielę


 
Nie ma sklepów całkowicie samoobsługowych, gdyż jest zawsze przynajmniej ochrona, przynajmniej na zapleczu. Tym samym nie ma tu istotnej różnicy względem zwykłych sklepów.

Przy okazji polecam list apostolski Jana Pawła II w tym temacie: