Rola x. Michała Sopoćko w sprawie s. Faustyny jest powszechnie znana i bezsprzecznie istotna. Dlatego właśnie godny uwagi jest jego "Dziennik", opublikowany po raz pierwszy dopiero w 2010 r.
Tytuł "dziennik" to właściwie za dużo powiedziane. Być może autor zaczynał pisanie z takim zamiarem. Pierwsze wpisy - z roku 1915 - są bardzo szczegółowe, nawet bardziej szczegółowe niż to zwykle bywa w kronikach, mimo sytuacji wojennej. Potem była kilkunastoletnia przerwa w pisaniu "Dziennika" (od 1922 do 1937, potem od 1962 do 1967), akurat w okresie znajomości z s. Faustyną i w okresie soboru. Znaczna część to wspomnienia z lat i okresów poprzednich, czyli coś w rodzaju zapisków do autobiografii. Także tematyka jest niespójna i pomieszana. Opisy wydarzeń przeplatane są uwagami niby duchowymi. Zdarzają się też cytaty z lektur i fragmenty tekstów modlitewnych, nie wiadomo po co zapisane, jak np. fragmenty brewiarza (czyżby z nudów?). Równocześnie nie sposób oprzeć się wrażeniu, że autor pisał dla szerokiej publiczności, jakby przewidział i zamierzał publikację. Aczkolwiek chyba żaden poruszony wątek nie jest potraktowany całościowo, jasno i kompletnie, oprócz jednego, mianowicie rzekomej świętości s. Faustyny, o której jednak mówi niewiele konkretów i zaledwie krótko.
Dla pełniejszej analizy konieczne byłoby powiązanie z innymi źródłami, zwłaszcza z pismami x. Sopoćki i świadectwami najważniejszych osób w sprawie. Tutaj muszę ograniczyć się do podstawowych kwestij, na które warto zwrócić uwagę.
Pierwszy wpis, z 10 VI 1915 r., zawiera zdanie łacińskie z haniebnymi błędami: "intede Christi" zamiast "intende Christe", co świadczy o podstawowej ignorancji w języku, niegodnej kapłana w tamtych czasach.
Demaskujący jest także wpis z 17 IX 1915 r.:
Wręcz gorszące jest tutaj dość szczere wyznanie, iż to z nudów zabrał się za pracę z młodzieżą...
Gdy 28 III 1917 r. wyznaje, że obserwował pobliskie starcia wojenne, gdyż "od dawna o tym" marzył, a przyglądał się "temu wszystkiemu z wielkim zainteresowaniem, strachu żadnego nie było żadnego i gotów byłem iść na pole walki", to jest to o tyle ciekawe, że pisze to kapłan, a kapłanowi nie godzi się walczyć zbrojnie na wojnie. Tak więc wyznanie to świadczy ponownie o jaskrawym braku ducha kapłańskiego. Chyba że jest to kłamliwe chełpienie się swoją odwagą, co oczywiście również nie świadczy dobrze.
Za cały okres od zamierzonego początku pisania w 1912 r. - przy czym pierwszy zachowany wpis pochodzi dopiero z 1915 r. - do 1922 r. "Dziennik" zawiera jedynie kilka wpisów zajmujących 16 stron zeszytu. Jest w tym sporo szczegółów, aczkolwiek zupełnie banalnych i bez większego znaczenia pod względem zarówno historycznym jak też duchowym. Wygląda na to, że autor nie miał wyraźnego celu w pisaniu, a może nawet pisał jedynie z nudów, dla relaxu.
Druga część zaczyna się wpisem dopiero z 8 IX 1937 r. Bez jakiegokolwiek odniesienia do faktów x. Sopoćko mówi o swoim cierpieniu. Trzeba mieć na uwadze, że było to niecały rok przed śmiercią x. Faustyny, czyli gdy autor już powziął jej sprawę w swoje ręce. Na dzień następny (9 IX 1937) datowany jest obszerny wpis autobiograficzny, obejmujący ponad 50 stron zeszytu, bodaj najdłuższy w całym "Dzienniku". Zawiera on elementy zarówno groteskowo hagiograficzne, jak też haniebne.
Ciekawa jest wizja smoka u trzy- albo czterolatka:
Można pominąć fakt, że dziecko w tym wieku z reguły nie zapamiętuje niczego trwale, aczkolwiek bardzo mocne przeżycia może zapamiętać. Zdumiewający jest tutaj jednak zupełny brak krytycyzmu autora, kapłana w sile wieku, który o zjawieniu się smoka pisze tak, jakby było ono realne, interpretując je widocznie jako zjawienie się szatana. Owszem, dziecku może się coś takiego przyśnić, czy zjawić w jego wyobraźni. Czym innym jest natomiast potraktowanie takiego przeżycia jako realnego zjawienia się szatana, który powoduje chorobę. Tak więc myślenie x. Sopoćki, wtedy już prawie 50-latka, albo było zupełnie infantylnie odrealnione, albo on fantazyjnie napisał to w stylu prymitywnej autohagiografii, usiłując przedstawić siebie jako niewinną ofiarę złości szatańskiej.
Nie mniejszy narcyzm pojawia się w następnym akapicie, gdzie x. Sopoćko chwali się swoją rozwiniętą już w wieku szkolnym "głęboką pobożnością":
Równocześnie nie wstydzi się on przyznać do oszukiwania niby w imię religii i patriotyzmu:
Tak więc niby to lekarz skłamał, a Michałek tylko przedłożył świadectwo lekarskie. Swoją drogą ciekawe, na jakiej podstawie lekarz mógł w tym wypadku orzec całkowitą niemożność śpiewania, skoro Michałek jednak był zdolny śpiewać. Tak więc także tutaj raczej wchodzi w grę dość prymitywna mistyfikacja pisana w retrospekcji (w 1937 r.), gdyż zapewne żaden lekarz by nie kłamał w taki sposób, tym bardziej dla ochrony dzieciaka przed śpiewaniem w chórze cerkiewnym.
W każdym razie znamiennym wątkiem jest tutaj niechęć Sopoćki do liturgii wschodniej, o czym pisze wprost w dalszym ciągu "Dziennika".
W tym samym opowiadaniu autobiograficznym pojawia się następny epizod pseudomistyczny o znamionach wręcz szyderstwa. Wydarzenie dotyczy przyjęcia święceń, przy czym z kontextu nie wynika, o który stopień święceń chodzi, choć jest to istotne zarówno teologicznie jak też kanonicznie, gdyż wraz z subdiakonatem jako pierwszym stopniem święceń wyższych wiązało się przyrzeczenie dozgonnej bezżenności, co dla młodego człowieka ma oczywiście jedyne w swoim rodzaju konsekwencje.
Już samo słyszenie głosów jest godne uwagi, gdyż częściej wskazuje na schorzenie psychiczne jakim jest schizofrenia niż autentyczne przeżycia mistyczne. Po pierwsze słyszenie głosu powinno zostać ujawnione spowiednikowi (który w seminarium jest zwykle kierownikiem duchowym), czego Sopoćko widocznie nie uczynił, co świadczy albo o poważnym braku znajomości elementarnych zasad kierownictwa duchowego i formacji seminaryjnej, albo o świadomym ich lekceważeniu. Po drugie, znamienna jest sprzeczność między obydwoma głosami, gdyż jeden odradza przystąpienie do święceń, zaś drugi w domyśle zaleca. Po trzecie, ujrzenie w ołtarzu Chrystusa wraz ze słyszeniem Jego głosu o tyle nie jest jasne, że nie wiadomo, czy była to wizja mistyczna wraz z audycją, czy przeciwnie należy rozumieć, że znajdujący się w ołtarzu obraz przemówił do Sopoćki. A jest to istotne dla oceny tego (rzekomego) zdarzenia. Skoro autor pomija to rozróżnienie i pozostawia czytelnika w niejasności, to albo ta niejasność jest zamierzona, albo wynika z tego, że całe zdarzenie jest zmyślone. Gdyby faktycznie miało miejsce, to dla samego autora byłoby powodem reflexji i badania pochodzenia i znaczenia tego przeżycia, tudzież oczywiście omówienia go ze spowiednikiem. Skoro tego nie uczynił, a przeżycie miało faktycznie miejsce, to popełnił poważne wykroczenie względem zasad życia duchowego, także formacji do kapłaństwa.
Bardzo dziwny jest opis dotyczący pracy neoprezbitera:
Wręcz nie do wiary jest, by na parafii nie małej nie było pracy dla kapłana. Wszak sprawowanie sakramentów, przygotowywanie do nich, katechizacja, są na tyle wymagające, zwłaszcza na początku drogi kapłańskiej, że trudno sobie wyobrazić, by nie wypełniło to czasu gorliwego duszpasterza.
Znamienna jest wzmianka o spotkaniu w 1922 r. z Jerzym Matulewiczem, który od 1918 r. był biskupem diecezji wileńskiej, rodzimej x. Sopoćki:
Podczas gdy x. Sopoćko w superlatywach wypowiada się o bpie Matulewiczu, pomija całkowicie milczeniem biskupa wileńskiego Edwarda von Ropp, za którego rządów odbył formację seminaryjną oraz został wyświęcony, a następnie wkrótce opuścił rodzimą diecezję, udając się do Warszawy, co oczywiście wymagało zgody własnego biskupa. Tak więc nie jest zapewne przypadkowe, że za rządów bpa Matulewicza x. Sopoćko powrócił do Wilna.
Co do ciepłych znajomości jeszcze bardziej znamienna jest wzmianka o Józefie Piłsudskim, który jawi się tutaj jako dobroczyńca na rzecz budowy kościoła w Wilnie (z textu nie wynika jasno, kiedy doszło do spotkania, czy na wiosnę 1927 r., czy wcześniej), przy czym x. Sopoćko pomija kwestię, z jakiego źródła pochodziło pieniądze dane przez Piłsudskiego, prywatnego czy państwowego:
Nie trudno zauważyć tutaj zarówno czołobitności, jak też niemal hagiograficzności wzmianki o postaci, która w rzeczywistości bynajmniej nie słynęła ani z pobożności, ani z moralności, ani nawet z przyzwoitości w polityce i sprawach publicznych. Trzeba mieć na uwadze, że x. Sopoćko pisał te słowa w 1937 r., w retrospektywie, czyli znając całe "dokonania" Piłsudskiego jako masona, apostaty i zbrodniarza. Mimo to bije z tych słów nieograniczone uwielbienie, bez cienia dystansu.
Znamienne jest też wyznanie o odbytej podróży po Europie Zachodniej, przy czym zagadką pozostaje, skąd zwykły profesor seminaryjny miał pieniądze na taką długą i kosztowną rozrywkę:
Wręcz groteskowo brzmi wzmianka o rzekomym "głosie świętej" Teresy w Lisieux co do "pewnych rzeczy przyszłych". X. Sopoćko zmierza zapewne do powiązania s. Faustyny ze św. Teresą, pisząc oczywiście z retrospektywy w 1937 r. o wydarzeniach roku 1930.
Następne wspomnienia dotyczą podróży do Palestyny w 1934 r. i do Egiptu, na Bliski Wschód i wschodnią część basenu Morza Śródziemnego z Grecją włącznie. Przy tej okazji znamienna jest zaakcentowana niechęć do liturgii wschodniej:
Tak może pisać tylko zatwardziały wróg sakralności liturgii oraz "prorocko" usposobiony entuzjasta "reform" które stworzyły obecny, protestancko-modernistyczny Novus Ordo.
W opowiastce o smoku nie widzę nic dziwnego. Napisane jak u średniowiecznego świetego który to jak na świetego przystało częstokroć ma wcześniejsze używanie rozumu (nie to ze chce kogoś bronić ale nie widzę nic pyszałkowatego w tej historii, tym bardziej ze x. Sopocko nadmienia ze mogła to być wyobraźnia)
OdpowiedzUsuńKiedy o ks. Dolindo?
Czyż człowiek rozsądny nie twierdziłby, że to MUSIAŁA być, a nie MOGŁA być wyobraźnia?
UsuńEwidentnie wyobraźnia przedstawiona jest tu jako ledwie druga opcja. I to z góry dyskwalifikuje, wskazując na mocno subiektywne podejście. Pytanie, czy człowiek rozsądny, poważny i wykształcony w pamiętnikach, autobiografii zamieszczałby tak niezgrabne, infantylne i sentymentalne, nadto nie wnoszące niczego ani nie budujące historyjki z dzieciństwa, co więcej, wyraźnie usiłując - jak na podanym przykładzie - przypisać im pochodzenie i nadać znaczenie, którego zwyczajnie nie mają? To bardzo wiele tłumaczy.
UsuńRozsądny, nie rozsądny? Nie wiem. Jednaj nie można tłumaczyć bezwzględnie wszystkiego wyobraźnia. Rzadkie to przypadki, fakt, ale zły duch przecież istnieje.
UsuńRozsądny, nierozsądny. Nie wiem. Wiem tylko, że mimo iż 99% takich przypadków to rola psychiki to jednak człowiek wierzący nie może wykluczać sił nadprzyrodzonych.
OdpowiedzUsuńTo pomylenie podstawowych pojęć. Siłę nadprzyrodzoną, czyli nadnaturalną ma tylko Bóg. Szatan ma siłę jedynie naturalną, zgodną ze swoją naturą. Ona oczywiście może więcej niż natura ludzka, ale nie jest nadprzyrodzona.
UsuńChyba jest tak, że przede wszystkim człowiek wierzący w ogóle nie powinien opierać się na własnym rozeznaniu ale na wykładni Kościoła w danym obszarze i poddać się jego władzy w celu rozpoznania. W tym przypadku nie może samowolnie stwierdzać nadprzyrodzonego pochodzenia jakichkolwiek własnych przeżyć.
UsuńInaczej: zły duch może pokazywać się w strasznych postaciach, jakkolwiek tego nie nazwać
UsuńJeśli to jest smok z obrazka, to to na pewno nie jest pokazanie się szatana. To jest najwyżej albo wyobraźnia, albo urojenie.
UsuńNie był to smok z obrazka tylko z figury znajdującej się w kościele.
UsuńA co to za różnica? Skądkolwiek był, to oznacza, że wyobraźnia miała na czym pracować.
UsuńA uważa Pan, że figura Matki Bożej uśmiechnęła się do św. Teresy od Dzieciątka Jezus czy to też wyobraźnia?
UsuńUważam, że nie mają żadnego znaczenia tego rodzaju prywatne, osobiste doświadczenia choćby świętych, którzy także mogli ulegać złudzeniom. Natomiast od kilkudziesięciu lat wyraźnie widać trend - poza aktywizmem społecznym - wyszukiwania, rozpowszechniania i pompowania sentymentalno-baśniowych przeżyć u osób wynoszonych na ołtarze, co wypacza rozumienie i niemal całkowicie przyćmiewa heroiczność cnót.
UsuńZboczył Pan kompletnie z tematu.
UsuńWiec ja już kończę.
Podsumowując: historia opisana przez x. Sopocko mogła się być urojeniem bądź działaniem złego ducha. Tylko tyle i aż tyle. Zły duch może się pokazywać w najróżniejszych formach i nie rozumiem dyskredytowania tego fragmentu ze względu na to ze potencjalna zjawa przybrała postać diabła z figury. Co w tym szokujacego? Mało takich podobnych przykładów w żywotach świętych? No chyba ze racjonalizujemy wszystko i przypisujemy te zjawiska wyłącznie wyobraźni… .
Uważam ze ten fragment nijak się ma do świętości bądź jej braku x. Sopocko, ot co.
"Ożywienie" postaci z obrazu czy rzeźby z całą pewnością jest urojeniem. Szatan owszem może przybierać różne postacie, lecz tylko albo wywołując urojenie w człowieku, albo na zasadzie cudu, czyli działania, którego przyczyną jest Bóg. Tyle w temacie. Skoro x. Sopoćko tego nie rozróżnia, to świadczy to dobitnie o braku wykształcenia teologicznego i tym samym podstawowej kompetencji w sprawach duchowych, zwłaszcza nadzwyczajnych.
Usuńad Anonimowy21 czerwca 2023 22:28
UsuńAnonimowy stwierdza autorytatywnie, że zbaczam i to kompletnie z tematu, gdy tymczasem w odpowiedzi na Pańskie pytanie wspominam o aktywizmie (który zdaje się być od pewnego czasu jedną z istotnych cech w doborze kandydatów na ołtarze podczas, gdy nie powinna być żadną). I już kończy, bo albo tego nie rozumie lub zrozumiał opacznie albo, bo zdanie nie będące zbieżnym z jego własnym nie zasługuje na jego łaskawą uwagę. To raz. Dwa: owszem, racjonalizujemy koniecznie, w zgodzie z wiarą a nierozłącznie z cnotą roztropności i zdrowym rozsądkiem. Otóż ma się ten fragment bardzo do świętości bądź nie x. Sopoćki, gdyż, moim zdaniem, wykazuje u niego niedobór cnoty roztropności i zdrowego rozsądku, niezbędne u osoby świętej. Na tym kończę ja.
Nie, to nie dlatego ze coś jest po mojej myśli, tylko rozmawiamy o potencjalnych zjawieniach lub urojeniach, na konkretnym przykładzie. Dorzucanie wątków, nazwijmy to, około posoborowego kryzysu, nie ma większego sensu. Z rozmowy o realności takich wydarzeń zaraz wywiązała by się debata na kilka pobocznych wątków, dlatego chciałem tego uniknąć, interesuje mnie ten konkretny temat. Nie ważny jest w tym aktywizm, kryzys kościoła, i to czy jestemy zwolennikami czy przeciwnikami osoby x. Sopocki.
UsuńTak wiec, czy św. Teresa tez nie posiadała heroicznej roztropności bo twierdziła, ze… uśmiechnęła się do niej figura? I jesli się nie mylę to wydarzenie miało również na nią duży wpływ. Czy podważa to świętość św. Teresy czy jest tu jakaś różnica której nie dostrzegam?
Pozdrawiam i wszystkiego Dobrego
Rozmowa o kwestiach ściślej czy też szerzej związanych z konkretnym przykładem nie musi zawężać się wyłącznie do niego, w każdym razie nie wypada rozmówcy narzucać takiego ograniczenia, a zwłaszcza na zasadzie prewencji przed ewentualnym, przewidywanym (tu: wyłącznie przez Pana) rozwinięciem w niezamierzoną, niechcianą debatę. Pana oczywiście może interesować tylko ten konkretny temat, ale Pański rozmówca może chcieć poszerzyć horyzont rozmowy (poprzez drobną wzmiankę dla podkreślenia skali pewnego zjawiska w szerszym kontekście) i nie można mu tego prawa odbierać. Co najwyżej nie kontynuować. Unikać może Pan ze swej strony, czego tylko Pan chce. To, że Pana coś nie interesuje i jest dla Niego nieważne nie oznacza, że jest tym samym dla rozmówcy ani nie oznacza, że jest obiektywnie nieistotne w całej rozmowie. Co do ostatniego akapitu: Pan już otrzymał odpowiedź od księdza. Mogę tylko powtórzyć moją wcześniejszą wypowiedź, że tego rodzaju prywatne, osobiste doświadczenia nie mają żadnego znaczenia. Ponadto, św. Teresa nie była wykształconym teologiem, od którego należy oczekiwać dalece więcej.
UsuńP.S. Ja również Pana pozdrawiam i życzę wszystkiego dobrego :)
UsuńMotyw urojeń szatańskich i tego co faktycznie wywołuje a czego zrobić nie może jest warty pogłębienia. Leszek
UsuńSfotografowane fragmenty wystarczają zupełnie do mojego utwierdzenia się w opinii, że kult łagiewnicki zbudowany jest na sentymentalizmie i relatywizmie, którymi sam x. Sopoćko był widocznie przesiąknięty, co wyziera niemal z każdego zdania tych wspomnień. Krótka opowiastka o Piłsudskim, w której ten wykształcony wszakże duchowny - jak gdyby nie mając pojęcia z kim ma do czynienia, co tym gorzej o nim świadczy - rozwodzi się nad niewartymi uwagi szczegółami jest wprost żenująca, choć przy tej okazji wiele mówi o autorze. Wszystko w tej sprawie układa się w logiczną całość.
OdpowiedzUsuńDlaczego słyszenie głosu powinni być ujawnione spowiednikowi ?Przecież nie jest to grzechem ciężkim których ujawnienie na spowiedzi jest konieczne
OdpowiedzUsuńProszę o odpowiedź
UsuńChodzi o spowiednika w znaczeniu kierownika duchowego. Przed kierownikiem duchowym należy wyznawać nie tylko wszystkie grzechy, także lekkie, lecz także wszelkie przeżycia o znaczeniu duchowym, zwłaszcza o treści religijnej.
Usuń"Ożywienie" postaci z obrazu czy rzeźby z całą pewnością jest urojeniem"
UsuńCzy dobrze rozumiem to zdanie i powiniem stwierdzić, że św. Teresa nie otrzymała nadzwyczajnej Łaski uśmiechu od Matki Bożej, tylko padła ofiarą urojenia?
Najpierw trzeba wskazać źródło takiej wiadomości.
UsuńGdyby skrupulant miał o tym wszystkim mówić kierownikowi duchowemu to kierownik duchowy nie miałby na nic czasu ani siły
Usuńi jak miałoby wyglądać kierownictwo duchowe w tej sytuacji?
UsuńPisze ona o tym w "Dziejach Duszy":
OdpowiedzUsuń"Dzień 13 maja 1883 roku, święto Pięćdziesiątnicy. Leżąc w łóżku, zwróciłam mój wzrok na oblicze Matki Bożej i nagle Najświętsza Dziewica ukazała mi się niezwykle piękna – nigdy wcześniej niczego podobnego nie widziałam. Jej twarz promieniowała dobrem i czułością nie do opisania, jednak najbardziej zapadł w mą duszę czarujący uśmiech Najświętszej Dziewicy."
"W tym momencie wszystkie moje bóle zniknęły, a spod moich powiek wypłynęły dwie ogromne łzy i potoczyły się po mej twarzy. Były to łzy czystej radości… Ach, pomyślałam, Najświętsza Dziewica uśmiechnęła się do mnie, jestem szczęśliwa (…). To z jej przyczyny, dzięki jej intensywnym modlitwom, otrzymałam łaskę uśmiechu Królowej Nieba."
Wspomina o tym również w swoich wierszu, "Dlaczego kocham Cię, Maryjo":
"Wkrótce w Bożych niebiosach będę Cię widziała,
Gdzie pieśń Świętych o Tobie napełnia przestrzenie,
W ranku mojego życia, Tyś mi uśmiech dała;
Uśmiechnij się znowu, oto już wieczoru cienie!…"
------------------------------------------------------------------------------
Jej Siostra Maria wspominała:
"Zrozumiałam, że widzi samą Najświętszą Maryję Pannę. Wydawało mi się, że ta wizja trwałą cztery czy pięć minuty, potem dwie wielkie łzy spłynęły i jej spojrzenie łagodne i czyste zatrzymało się na mnie z czułością. Nie pomyliłam się, Teresa była uzdrowiona. Kiedy zostałam sama z nią, zapytałam, dlaczego płakała. Wahała się, czy powierzyć mi swój sekret, ale spostrzegłszy, że go odgadłam, powiedziała: "To dlatego, że już Jej nie widziałam." (Proces Diecezjalny, 1910-1911, publikacja: Roma, Teresianum, 1973 oraz Proces Apostolski, 1915-1917, publikacja: Teresianum, Roma 1976)".
W ostatnich miesiącach życia św. Teresa powiedziała swojej siostrze Mari od Najświętszego Serca, która wspomina:
"To nie tak jak za pierwszym razem, nie, to naprawdę figura, ale jakże wydaję mi się piękna! Wtedy, popatrz... nie była tak jak teraz ustawiona w pokoju, widziałam ją tylko z boku, pamiętasz?... Wtedy to nie było to... To nie była figura!"... Nie dokończyła, ale ja zrozumiałam. (Wspomnienie spisane w 1898 roku, Dernires Entretiens, Ed. du Cerf-Desclee de Brouwer, Paris 1971. Siostra Maria opatrzyła ten tekst datą 7 lipca 1897. Otóż Teresa przeniosła się do infirmerii 8 lipca).
Macelina Hue zaswiadczyła:
"Nie byłąm bezpośrednim świadkiem sceny uzdrowienia, Ale jej siostry przyszły do pani Guerin i powiedziały: Teresa jest uzdrwiona. To najświętsza Maryja Panna ją uzdrowiła. Natępnego dnia Teresa przyszłą do wujka i stwierdziałam, że rzeczywiście czuje się doskonale (Proces Apostolski, 1915-1917, publikacja: Teresianum, Roma 1976).
W rękopisie dedykowanym Matce Agnieszce od Jezusa (1895) pisze:
"Zdziwiona, że moja tajemnica została odkryta, chociaż jej nie wyjawiłam, powierzyłam ją całą mojej drogiej Marii... Niestety! jak to czułam, moje szczęście miało zniknąć i zmienić się w gorycz; przez cztery lata wspomnienie niewysłowionej łaski, którą otrzymałam, było dla mnie prawdziwą udręką duszy".
Po pierwsze, należałoby sprawdzić texty w oryginale. Z doświadczenia wiem, że tłumaczenia potrafią być dość kreatywne niestety.
UsuńPo drugie, św. Teresa nie mówi, że obraz ożył, lecz że ukazała się Matka Boża.
Po trzecie, jest w historii Kościoła wiele przykładów na tego typu przeżycia. W skrócie można je nazwać widzeniem wewnętrznym (duchowym) w oparciu o dany obraz. To widzenie nie jest cudem, a to z powodu swej duchowej natury, czyli niesprawdzalności empirycznej. Może pochodzić od Boga, jeśli pewne znamiona na to wskazują, jak np. uzdrowienie. Jednak tego typu przeżycia mogą pochodzić także od szatana i mogą być też urojeniem, czyli wytworem wyobraźni człowieka. Te dwie ostatnie możliwości są pewne, jeśli nie ma pewnych znamion pochodzenia od Boga. Wizja, o której wspomina x. Sopoćko (o ile w ogóle miała miejsce), może być jedynie albo mamieniem szatańskim, albo wytworem wyobraźni, czyli urojeniem. Przy czym mamienie szatańskie też jest urojeniem, aczkolwiek spowodowanym przez szatana, nie przez wyobraźnię człowieka.
Oczywiście, nie musi chodzi o to, ze twarz figury w sensie ścisłym ożyła. Patrząc się na figurę doświadczyła po prostu wizji Matki Bożej. Tym bardziej ze podczas tej wizji towarzyszyła jej siostra i w ciągu kulki minut prawdopodobnie spojrzała się na ów figurę i żadnego uśmiechu nie widziała. To podobna sytuacja jak w Fatimie, gdzie jedno z pastuszków widziało i słyszało Matkę Bożą, a drugie będące obok tylko widziało.
OdpowiedzUsuńWidzi Ksiądz, ostatni Księdza akapit wiele tłumaczy i wcale nie stoi w sprzeczności z tym co dobrej pory napisałem. Sam Ksiądz napisał, ze może być to manienie szatańskie, tak? I chodziło mi tylko o tą kwestie, ze tak naprawdę po tym fragmencie nie jesteśmy wstanie stwierdzić czy była to wyobraźnia czy szatańskie działanie. Ingerencja złego ducha w tym przypadku jest jakąś możliwością i tylko przy tym się upierałem. Nie jestem teologiem wiec nie mam pojęcia ze działanie złego ducha należy określać jako przyrodzone, a nie nadprzyrodzone.
Ale już wyjaśnione, Dziekuje.
A nie ma w tym "Dzienniku" nic o siostrze Faustynie?
OdpowiedzUsuń> Znamienne jest też wyznanie o odbytej podróży po Europie Zachodniej, przy czym zagadką pozostaje, skąd zwykły profesor seminaryjny miał pieniądze na taką długą i kosztowną rozrywkę:
OdpowiedzUsuńTo jest dobre pytanie. Absolutnie nie chcę go oskarżać o malwersacje finansowe jako źródło finansowania tych podróży - a nie tylko to finansował, bo jeszcze wyremontował domek, który mu wskazała s. Helena Kowalska, znana jako Faustyna, gdzie miało zamieszkiwać zgromadzenie powstałe wedle jej pseudo-mistycznych wizji.
Górny w artykule "Błogosławiony, czy oszust? pisze o dwu bardzo poważnych aferach finansowych, w ktorych doszło do malwersacji pieniędzy przeznaczonych na budowę, a potem remont kościoła. W przypadku jednej komisja go uniewinniła, a w przypadku drugiej komisja biskupia uznała winnym. Był tu gdzieś link do tego artykułu.
PS
Ciekawe, że w polemikę prasową z ideą "miłosierdzia Bożego" podjął tylko jeden świecki.
Ciekawe też, że to s. Kowalska wyjaśniała ks. Sopoćce sprawy "miłosierdzia Bożego.
Zauważmy, że on sam wychodził z założeń jak najbardziej poprawnych teologicznie, mianowicie, że miłosierdzie Boże objawia się w działaniu Boga. Jednak, jako działanie, nie może być przedmiotem kultu, a tylko sam Bóg.
Potem jednak podniesiono to do kultu "Miłosierdzia Bożego", jako czegoś odrębnego w Bogu - i to jest herezje, którą, jakby wynikało ze wspomnień ks. Sopoćki, wypromowała ui wyjaśniała s. Kowalska.
Dlaczego ich znajomość z bp Matulewiczem jest znamienna?
OdpowiedzUsuńPonieważ Matulewicz jest winny oszustwa ws. zakonu marianów.
Usuń