Zasady komentowania: bez anonimowych komentarzy

Jakie zasady obowiązują osoby mundurowe w kościele?

 


Kwestia dotyczy wprost autonomii Kościoła, w odpowiednim sensie stosunków między Kościołem a państwem. 

W tej kwestii są dwie zasadnicze podstawy prawne: konstytucja RP oraz konkordat. Obydwie ustawy mówią wyraźnie o autonomii Kościoła, zwłaszcza w dziedzinie kultu:

Konstytuja RP


Konkordat z 1993 r.:


W świetle tych przepisów prawnych jasne jest, że

- Kościół ma zupełną autonomię czyli niezależność od państwa w dziedzinie sobie właściwej, do której należy zwłaszcza sprawowanie kultu,

- jedyną podstawą prawną w tej dziedzinie jest prawo kanoniczne, czyli prawo własne Kościoła, 

- tym samym żadne przepisy państwowe ani działania państwa nie mają prawa ingerowania w tę dziedzinę. 

Wprawdzie w artykule 8 konkordatu wmontowane są pewne wytrychy, które mogą sprzyjać pokusie ingerowania państwa w życie Kościoła. Należy jednak mieć na uwadze, że dotyczy to tylko bieżącego organizowania kultu publicznego Kościoła, czyli że władze kościelne są zobowiązane działać w zgodzie z przepisami prawa państwowego. Konkretnie chodzi o przepisy dotyczące porządku publicznego, jak np. organizowanie masowych nabożeństw czy pielgrzymek itp. Nie ogranicza to jednak w żaden sposób - ani nie może ograniczać - ani prawnego regulowania spraw Kościoła według norm prawa kanonicznego, ani zasadniczej autonomii Kościoła w jego dziedzinie. 

Tym samym: regulowanie przez państwo zachowania się osób mundurowych podczas sprawowania publicznego kultu Kościoła jest już zasadniczo sprzeczne z prawem, nielegalne i nieobowiązujące. Dochodzi sprzeczność szczegółowa, mianowicie sprzeczność z zasadą prawa kościelnego o zasadniczej równości wszystkich wiernych:


Tym samym wszystkich wiernych - zwłaszcza uczestniczących w kulcie publicznym Kościoła - obowiązują te same zasady określone w prawie kościelnym, które jest jedynym obowiązującym w tej dziedzinie. 

Dotyczy to także zachowania podczas liturgii, czyli postawy oraz nakrycia głowy. Jedyną obowiązującą normą w tej kwestii jest prawo kościelne, także choćby zwyczajowe. Państwo ani jego organa nie mają ŻADNEGO prawa ingerowania w tę dziedzinę. 

Tym samym:

- Nielegalne i sprzeczne z prawem jest takie zachowanie osób mundurowych podczas liturgii i w miejscu sakralnym, które odbiega od zachowania innych wiernych co do postawy (klękanie, stanie) oraz nakrycia głowy. 

- Nielegalne i sprzeczne z prawem jest także takowe zachowanie pseudosłużb mundurowynch jak harcerze, korporacje, bractwa itp. 

- Podawany często przykład gwardii papieskiej widocznej na fotografiach w pełnym rynsztunku wraz z nakryciem głowy podczas liturgij papieskich jest nietrafny z tego względu, że ta gwardia pełniła - zarówno pierwotnie jak też obecnie - realną funkcję ochrony bezpieczeństwa papieża, a nie funkcję paradną. Nakrycie głowy oraz postawa stojąca są wymagane jako gotowość do realnej reakcji w razie zagrożenia życia i zdrowia papieża. 

- Haniebny jest brak sprzeciwu władz kościelnych na tego typu praktyki, gdyż świadczy albo o braku wiedzy prawnej i liturgicznej, albo o braku dbałości o te sprawy, albo o jednym i drugim. 

Co to jest "Tajemnica szczęścia"?


Chodzi o modlitwy rzekomo objawione św. Brygydzie Szwedzkiej, rozpowszechniane w różnych wydaniach. Mówiąc najkrócej, jest to biznesowe oszustwo. 

Pod względem historycznym wykazano, że te modlitwy powstały dużo później w północnej Anglii (źródło tutaj).

Zaś Stolica Apostolska wydała w 1954 r. upomnienie, by biskupi nie wydawali pozwolenia na drukowanie tych textów (źródło tutaj):


Tłumaczenie własne:

"W niektórych miejscach rozpowszechniane jest niejakie dziełko, które tytuł brzmi <Tajemnica szczęścia - piętnaście modlitw od Pana Jezusa objawionych św. Brygidzie in kościele św. Pawła w Rzymie>, wydane w różnych językach.

Ponieważ w tej książeczce twierdzi się, że św. Brygydzie zostały dane niejakie obietnice, których nadprzyrodzone pochodzenie w żaden sposób nie zostało stwierdzone, ordynariusze miejsca niech baczą, by nie udzielać pozwolenia na wydawanie i drukowanie dziełek czy pism, które zawierają owe obietnice."

Tym samym sprawa jest jasna. 

Dlaczego nagła śmierć jest karą za grzechy?

 


W mentalności sentymentalno-irracjonalnej pytanie może się wydawać okrutne. Należy jednak trzeźwo teologicznie podejść do sprawy. W skrócie:

1. Każda śmierć jest karą za grzech pierworodny. Mówi o tym wyraźnie Pismo św., dogmatyka katolicka i katechizmy katolickie. 

2. Kościół od niepamiętnych czasów modli się w liturgii - zwłaszcza w litanii do wszystkich świętych oraz w uroczystych improperiach wielkopiątkowych - o wybawienie od nagłej i niespodziewanej śmierci. Powód jest prosty: na odejście z tego świata należy być jak najlepiej przygotowanym. 

3. Oczywiście zawsze należy być gotowym do odejścia z tego świata. Jednak któż może szczerze o sobie powiedzieć, że jest przygotowany, że miał już dość możliwości od pokuty za swoje grzechy za życia ziemskiego? Owszem, można by to powiedzieć o osobach, które długo, może latami cierpiały na poważne schorzenia, może nawet na łożu boleści. W tym znaczeniu cierpienie jest łaską. Natomiast nagła śmierć oznacza przynajmniej znaczną niepewność co do stanu duszy, tzn. czy była w stanie łaski uświęcającej. Gdy dotyczy to osoby w młodym wieku, która nie wykazywała życia w stałej pokucie, to jest pewne przynajmniej to, że nie miała możliwości odpokutowania za swoje grzechy i trafiła w najlepszym wypadku do czyśćca. 

4. Wiadomo z nauczania Kościoła, że kary czyśćcowe są o wiele surowsze i dolegliwsze niż choćby największe cierpienia i nieszczęścia na ziemi. Lepiej jest cierpieć w życiu doczesnym niż po odejściu z niego. Z tego właśnie powodu nagła i niespodziewana śmierć jest najgorszym sposobem odejścia z tego świata, mimo że w mentalności sentymentalno-ateistycznej - niestety rozpowszechnionej obecnie także wśród katolików - wielu się boi chorób i cierpienia w doczesności, w ogóle powolnego umierania. 

5. Stare porzekadło "jakie życie taka śmierć" jest także o tyle słuszne, że sposób odejścia z tego świata ma znaczenie dla wieczności. Na dobrą śmierć trzeba sobie zasłużyć za życia. Na podstawie doświadczenia Opatrzności Bożej można powiedzieć, że nagła śmierć ma znaczenie także dla jeszcze żyjących, gdyż powinna być przestrogą i wezwaniem do nawrócenia i pokuty. Osoba nagle zmarła została ukarana brakiem możliwości pokutowania za życia. Ta kara może być zbawienna i lecząca dla tych, którzy jeszcze żyją na tym świecie. 

Przypadek duchownego, który stał się okazją do tej reflexji, jest szczególnie znaczący. Otóż przy jego trumnie ustawiono dumnie fotograficzny dowód - widocznie nagminnego - praktykowania przez niego nadużyć liturgicznych: sprawowanie Mszy św. poza miejscem do tego poświęconym, bez odpowiedniego wyposażenia jak ołtarz, krzyż, świece itp. Niech jego nagła śmierć w basenie będzie przestrogą dla jemu podobnych i owocnym wezwaniem do nawrócenia i pokuty. 

Przy okazji widać, jak bardzo jest wypaczona liturgia pogrzebowa w Novus Ordo. Tradycyjnie ciało zmarłego kapłana powinno być odziane w ornat fioletowy jako oznaka postawy pokutnej w nadziei, że w takiej postawie - a jest ona jedynie słuszna i zbawienna - zmarły odszedł z tego świata. Moderniści natomiast zamienili na kolor biały, który ma oznaczać zmartwychwstanie. Pomijają a raczej nawet negują przy tym, że 

- zmartwychwstanie ciał na Sąd Ostateczny nie dla każdego oznacza zmartwychwstanie ku chwale, lecz dla potępionych będzie to zmartwychwstanie do kary wiecznej czyli do wiecznych ciemności piekła, 

- to Pan Bóg decyduje, kto zmartwychwstanie ku chwale, a kto ku potępieniu, więc ubieranie ciała na biało jest stawianie się w roli Pana Boga. 

Natomiast rozpowszechnione obecnie celebrowanie liturgii pogrzebowej w szatach fioletowych jest niczym innym jak symboliczną negacją specyficznego znaczenia modlitwy za zmarłych, czyli negacją rzeczywistości czyśćca. Kolor fioletowy jest kolorem pokutnym, jak zaznaczyłem. Ten kolor przystoi ciału zmarłego. Zaś kolorem żałobnym, czyli w modlitwie za zmarłych, jest kolor czarny, gdyż ta modlitwa jest czymś zupełnie innym niż pokuta. Modląc się za zmarłych modlimy się za dusze w czyśćcu, a w czyśćcu nie ma już pokuty, czyli nawrócenie i dobrowolnie powziętego cierpienia i wyrzeczenia, lecz jest jedynie narzucone cierpienie oczyszczające. Dlatego absurdalne i fałszywe teologicznie jest zastąpienie tutaj koloru czarnego kolorem fioletowym. Zresztą zostało to przejęte od protestantów, którzy negują rzeczywistość czyśćca. 

Jak spełnić obowiązek wierzenia?


Dokładniej mówiąc, jest obowiązek wierzenia w to, co jest zawarte w wyznaniu wiary, zwłaszcza w tzw. symbolu nicejsko-konstantynopolitańskim, czyli Credo śpiewanym podczas Mszy św. w niedziele i święta. Wierzenie zakłada oczywiście znajomość, czyli odpowiednie zrozumienie, które jest podawane zwykle w katechezie i kazaniach. Dogmaty są jedynie uroczystymi definicjami prawd wiary. Podręczniki dogmatyki są przeznaczone dla studentów teologii, przygotowujących się do nauczania religii katolickiej. One zawierają właśnie wykaz dogmatów oraz innych orzeczeń i zdań formułujących prawdy wiary, wraz z odpowiednią klasyfikacją co do stopnia aktualnej pewności. 

Tak więc polecam zapoznawanie się z dobrymi, tradycyjnymi katechizmami katolickimi. Dobrze jest mieć dobrego przewodnika w tym poznawaniu. Duszpasterze powinni oferować także katechezę dla chętnych dorosłych. Można i należy tego żądać od nich, tudzież pomóc zorganizować. 

Kto jest papieżem?

 

Ową opinią nie zajmowałem się bliżej. Pytanie odnosi się zapewne do dyskusji, która jest przedmiotem książki włoskiego historyka sztuki i pisarza:


Odpowiedzieli na nią teologowie i kanoniści:


Znam sprawę tylko w głównych zarysach, ale to wystarczy do podsumowania. W skrócie:

1. Nie jest istotna różnica między pojęciami "munus" i "ministerium", o ile Benedykt XVI wielokrotnie podkreślał, że papieżem jest Franciszek. Oczywiście nowością i zarazem problemem jest rozróżnienie między papiestwem aktywnym a "duchowym", czyli emerytowanym, czyli w stanie spoczynku. Papieżem albo się jest, albo nie jest. Można tylko zachować pewne zewnętrzne atrybuty bycia papieżem jak strój, a to ze względu na przeszłe piastowanie urzędu, aczkolwiek to zachowanie jest także nowością. W każdym razie Benedykt XVI po dniu wejścia w życie abdykacji nie uważał się za papieża w sensie ścisłym, czyli za biskupa Rzymu dzierżącego jurysdykcję. Uważał się jedynie za pewien autorytet z racji byłego piastowania urzędu papieskiego. 

2. W tej sprawie istotne są natomiast dwie kwestie:

- kanoniczność wyboru Franciszka, czyli zgodność z obowiązującym prawem kanonicznym, zwłaszcza dotyczącym konklawe,

- kwestia prawowierności Franciszka oraz skutków bycia heretykiem dla ważnego przyjęcia i zachowania urzędu papieskiego. 

W tej pierwszej kwestii nie ma póki co wypowiedzi ani kanonistów, ani kardynałów, to znaczy nikt ze specjalistów, ani z uczestników konklawe nie podważa kanoniczności wyboru Franciszka, przynajmniej publicznie. Dla rozstrzygnięcia konieczna jest udowodniona znajomość przebiegu konklawe, a ta nie jest możliwa - przynajmniej tymczasem - z przyczyny tajemnicy konklawe. Nie można wykluczyć, że w przyszłości pojawią się odpowiednie świadectwa, które będą mogły być podstawą do nowych analiz prawnokanonicznych.

W drugiej kwestii są dwie podkwestie:

- stwierdzenie bycia heretykiem

- kwestia skutków prawnych bycia heretykiem dla sprawowanego urzędu. 

Kanonicznie ważne stwierdzenie bycia heretykiem wymaga zastosowania procedury kanonicznej stosowanej od wieków w Kościele. Polega ona na 

- postawieniu zarzutów co do konkretnych wypowiedzi czy działań, 

- daniu możliwości obrony przed zarzutami, 

- wezwaniu do odwołania heretyckich poglądów,

- w razie braku ich odwołania orzeczenie o byciu heretykiem wraz ze skutkami prawnymi, czyli kary exkomuniki wraz z utratą urzędów. 

Tą procedurę może przeprowadzić tylko władza kościelna, czyli na pewno przyszły, ważnie wybrany papież. Kwestią teologicznie sporną jest, czy podejrzany o herezję sprawujący urząd papieski może zostać pozwany i sądzony przez kolegium biskupów. Prawo Kanoniczne mówi, że "prima Sedes", czyli Stolica Apostolska nie może być sądzona przez nikogo, ale to nie oznacza, jakoby osoba sprawująca urząd papieski nie mogła być sądzona co do prawowierności. 

Nie ma też jednomyślności wśród teologów w kwestii skutków bycia heretykiem dla piastowania urzędu papieskiego. Jest opinia teologiczna św. Roberta Bellarmin'a, według którego popadnięcie w herezję formalną oznacza automatyczne pozbawienie urzędu. Z drugiej strony jest opinia teologiczna, według której dopiero oficjalne orzeczenie o heretyckości wraz z formalnym pozbawieniem urzędu oznacza, iż dana osoba nie sprawuje ważnie urzędu papieskiego. W tej kwestii nie ma dotychczas rozstrzygającego orzeczenia Magisterium Kościoła. Tym samym wolno prezentować każdy z tych poglądów. Wbrew powszechnej opinii teologów katolickich jest jedynie mniemanie, jakoby bycie heretykiem nie miało żadnego znaczenia dla sprawowania urzędu. 

Obecna sytuacja jest okazją do reflexji, dyskusji oraz przygotowywania rozstrzygnięcia kwestii. Rozstrzygnięcie musi zostać podjęte przez Magisterium Kościoła, nie przez poszczególnych teologów czy pojedynczych przedstawicieli hierarchii. Duch Święty prowadzi Kościół Chrystusowy do pełnej prawdy poprzez dzieje, także przez trudne i bolesne sytuacje wewnątrz Kościoła. Ważne jest, by nie szukać drogi czy wyjścia na skróty. Kościół jest zbudowany na Piotrze, nie na pojedynczej osobie sprawującej - rzeczywiście czy pozornie - urząd papieski. 

Czym jest sztuka współczesna?

 

Wyjaśniająca historyjka:


Dalszy komentarz jest zbędny. 

W odpowiedzi St. Krajskiemu

 


Zwrócono mi uwagę na niedawną wypowiedź Stanisława Krajskiego, znanego w środowiskach konserwatywnych autora książek o masonerii. W wypowiedzi tej Krajski odpowiada na pytanie, czy nie zechciałby zaprosić moją skromną osobę do wypowiedzi teologicznej:



Odpowiedź jest nie tylko wymijająca, lecz w swej obszerności na poziomie faktów w istotnej części fałszywa. Podkreślam: w żaden sposób nie domagam się zaproszenia od p. Krajskiego, którego bym zresztą nie przyjął zwłaszcza po jego wypowiedzi, o którą tutaj chodzi. Wyjaśnię też, dlaczego bym nie przyjął. Zacznijmy od jego wypowiedzi, którą z powodów technicznych muszę podać w częściach, komentując przy tym. 

Pierwszy fragment:



Fakty są takie:

- Nigdy nie prowadziłem polemiki z p. Krajskim, ani pośrednio ani bezpośrednio. Owszem, mogło być tak, że anonimowo zabierał głos w komentarzach czy tutaj czy na fb. Były to jednak najwyżej krótkie pytania czy zastrzeżenia z jego strony, bez jakichkolwiek argumentów, czego oczywiście nie można nazwać polemiką. A przy okazji wydało się, że słynny Krajski dyskretnie śledzi czy to moje grupy na fb, czy też bloga. 

- Nigdy nie poddawałem krytyce ani o. Woronieckiego, ani kard. Wyszyńskiego. Text o tym pierwszym jest dopiero w przygotowaniu, przy czym chodzi konkretnie o jego haniebną książkę o Bożym Miłosierdziu, w której w sposób perfidny wysławia s. Faustynę w czasie, gdy jej "Dzienniczek" nie miał żadnego imprimatur, a był obłożony ze strony Św. Oficjum zakazem publikacji. O kard. Wyszyńskim nie pisałem jeszcze nic, a jedynie okazyjnie wskazałem na proste fakty z jego życiorysu jak ścisłe powiązania z bandą charystów z Lasek, tudzież z homosexualistą Jerzym Zawieyskim (właściwie: Feintuch, więcej tutaj), oraz pozwalanie na modernistyczne pseudoexperymenty liturgiczne na długo przed soborem. 

- Nigdy nie krytykowałem "Bractwa" za odwoływanie się do o. Woronieckiego. Fakty są takie: gdy ktoś (może sam Krajski anonimowo?) wskazywał na autorytet o. Woronieckiego w kwestii s. Faustyny, wynikający rzekomo z tego, że nawet x. Sz. Bańka go poleca, wówczas wyraziłem swoje zdanie, że wniosek jest fałszywy. Nic więcej. Po prostu wychwalanie o. Woronieckiego przez x. Bańkę nie stanowi żadnego argumentu w kwestii s. Faustyny. Raczej o. Woroniecki zhańbił się promowaniem x. Faustyny, a zarówno x. Bańka jak i p. Krajski hańbią się bezkrytycznym promowaniem o. Woronieckiego. 

Drugi fragment:



Fakty są takie:

- Nigdy nie twierdziłem, że "Woroniecki jest be" z tego powodu, że Wojtyła korzystał z jego "Etyki wychowawczej". Podkreślam: nigdy nie krytykowałem ani "Etyki wychowawczej" Woronieckiego, ani korzystania z niej przez Wojtyłę. Jedyne, co w tym temacie napisałem publicznie to to, że nie jest to dzieło ani naukowe, ani wybitne, lecz jedynie popularno-teologiczne i to we wielu punktach niejasne i powierzchowne. Nigdy nie postawiłem zarzutu modernizmu w tym kontekście, ani wobec Woronieckiego, ani wobec Wojtyły. 

Trzeci fragment:



Fakty są takie:

- Powtarzam: nigdy dotychczas nie podjąłem całościowej oceny działalności kard. Wyszyńskiego. Słusznie Krajski wskazuje na sprawę x. Blachnickiego. Jednak z całą pewnością dopuszczenie działalności x. Blachnickiego nie jest "jakimś tam" owocem działalności kard. Wyszyńskiego, lecz jednym z głównych, o ile nie najgłówniejszym, a obecnie z całą pewnością najtrwalszą spuścizną po epoce Wyszyńskiego i Wojtyły, biorąc chociażby pod uwagę biografie i uformowanie przynajmniej większości, jeśli nie całości obecnej hierarchii w Polsce. 

- Krajski jest winien wyjaśnienia, w jaki sposób "szczególnie trudne warunki" usprawiedliwiają dopuszczenie do tego, a raczej wręcz sprawienie tego, że ktoś taki jak x. Blachnicki zyskał de facto monopol na formowanie młodych katolików w Polsce, tym bardziej, że ruch Blachnickiego był organizacją ponadparafialną, a nawet ponadnarodową. Bez wyraźnego i zdecydowanego poparcia duetu Wyszyński-Wojtyła z całą pewnością Blachnicki niczego by nie był w stanie zbudować, zwłaszcza w pozycji monopolisty. Czyż nie prostsze i nie bardziej katolickie byłoby działanie oparte na sprawdzonych, tradycyjnych modelach jak Akcja Katolicka, różnego rodzaju bractwa, grupy stanowe itp.? 

Podsumowując:

Stanisław Krajski w swojej wypowiedzi mija się z prawdą na kilku płaszczyznach, zarówno co do prostych faktów bieżących (rzekomo prowadzona polemika ze mną, moje faktyczne wypowiedzi), jak też faktów historycznych. Przyznam szczerze, iż nie rozumiem, po co w ogóle podjął się publicznej odpowiedzi na pytanie swojego odbiorcy. Jeśli się już podjął, to miał obowiązek trzymać się prostych faktów, a w razie niepewności mógł dopytać pisząc chociażby do bloga. Chciał zakłamać z premedytacją, czy bezkrytycznie uległ swoim urojeniom? W każdym razie na tym przykładzie potraktowania dość prostego, aktualnego stanu rzeczy jak moje nieliczne okazyjne wypowiedzi co do Woronieckiego i Wyszyńskiego, z całą pewnością Krajski nie wykazał się rzetelnością już na poziomie surowych faktów. Czyż więc można mieć zaufanie do jego wręcz taśmowo produkowanych książek co to rzetelności, tym bardziej, że w nich praktycznie nie podaje źródeł i tym samym wyklucza weryfikację?

Znamienne jest to, że Krajski w swojej karierze piśmienniczej (i nie tylko) przed długi czas jechał na uwielbieniu dla s. Faustyny, co przejął po nim jego syn Michał. Ani jeden ani drugi choćby słowem nie zająknął się o poważnych zastrzeżeniach teologicznych podnoszonych przez teologów katolickich jak chociażby x. prof. Granat. Gdzie tu jest rzetelność choćby tylko dziennikarska co do faktów, nie mówiąc o naukowej, która by ich tym bardziej obowiązywała, skoro są doktorami filozofii? Jakże można nie dostrzec poważnych problemów już nawet zdroworozsądkowych u s. Faustyny i x. Sopoćki, a zamiast tego zupełnie bezkrytycznie włączyć się w chór piewców tych osób bez cienia samodzielnej reflexji i dystansu? Gdzie jest rzekoma wnikliwość słynnego znawcy masonerii, podczas gdy powiązania x. Sopoćki z masońskim piłsudczyzmem są bezpośrednie i oczywiste?

No cóż. Można mieć wyrozumienie, że p. Krajski żyje ze swoich książek, dzięki którym dotychczas zgromadził niezłą fortunkę, i nie chce się narażać establishmentowi modernistycznemu przez podważanie jego aktualnych filarów. Jednak czyż wolno poddać się obawie o swoje dochody za cenę prawdy? Oczywiście każdy ma prawo zarabiać na swojej uczciwej pracy. Tutaj jednak uczciwości niestety brakuje. 

Czy wolno wchodzić do kościoła?

 


Najprościej byłoby oczywiście zapytać daną osobę, skąd pochodzi owa rada czy zalecenie. Osobiście również nie zetknąłem się z czymś takim ani ze strony oficjalnych wypowiedzi przedstawicieli FSSPX, ani ze strony poszczególnych osób. 

Oczywiście można poniekąd zrozumieć obawy i chęć uniknięcia choćby pośredniego uczestniczenia w profanacji. Należy jednak wziąć pod uwagę całość sprawy. Po krótce:

Zrozumiałe jest dystansowanie się od praktyk Novus Ordo, zwłaszcza gdy wiążą się one z mniejszymi czy większymi nadużyciami. Takich celebracyj i parafij należy unikać. Równocześnie istotne jest także wzięcie pod uwagę i zaznaczanie, iż to nie moderniści są prawowitymi właścicielami świątyń katolickich i nabożeństw, lecz katolicy, mimo że są przez modernistów niemile widziani. Nie należy ze swojej strony utwierdzać modernistów w ich dążeniu do absolutnego wyeliminowania katolików z oficjalnych struktur także na poziomie parafialnym. Większość wiernych uczęszczających na liturgię Novus Ordo w dobrej wierze albo nie jest świadoma problemów z tym związanych, albo się im mniej czy bardziej świadomie poddaje z różnych względów. Nie należy ich łatwo pozostawiać samym sobie, gdyż być może stanowią potencjał odkrywania i powrotu do tradycyjnej liturgii. 

Istnieje też obowiązek napominania odpowiedzialnych za nadużycia, nawet jeśli nikłe są szanse na nawrócenie. Już bycie znakiem sprzeciwu jest cennym świadectwem, które choćby nawet po dłuższym czasie może zaowocować. Tym bardziej owocna może być modlitwa czy to indywidualna czy grupowa w miejscach, które są okupowane przez modernistów. Należy prosić Pana Boga i podejmować ofiary na rzecz powrotu świątyń do ich właściwego użytku zgodnie z pierwotnym przeznaczeniem i poświęceniem dla prawdziwego kultu Bożego. 


Szczere wyznanie idola soboro-modernizmu

 


Żyjemy w epoce tyranii turbo-modernizmu, zapoczątkowanej na Vaticanum II. Obecny pontyfikat pierwszego jezuity w historii Kościoła jest - po pewnej peredyszce za rządów Benedykta XVI - nie tylko nawiązaniem do kroków z lat 60-ych i 70-ych XX w., lecz ich konsekwentną radykalizacją. Można bez przesady powiedzieć - na podstawie twardych faktów i świadectw nawet samych odpowiedzialnych - że mamy do czynienia z rewolucją "jezuicką" w tym znaczeniu, że głównymi jej mózgami i duchami byli i są jezuici, aczkolwiek nie wszyscy i nie znaczeniu całego zakonu wielce zasłużonego dla Kościoła na przestrzeni wieków, lecz takich postaci jak Teilhard de Chardin, Karl Rahner, Carlo Maria Martini, a obecnie Jorge Bergoglio w duecie z James Martin'em. 

Dlatego właśnie znamienna jest wypowiedź jednego z uczniów "słynnego" K. Rahner'a, zresztą wykładowcy jezuickiej uczelni Krakowie (więcej tutaj), który cytuje wręcz rozbrajająco szczere słowa swojemu mistrza:

Oto tłumaczenie:

"Moim nauczycielem teologii był Karl Rahner. Sam byłem niegdyś świadkiem następującego zdarzenia. Otóż będąc kiedyś w pomieszczeniu, gdzie znajdowało się 15 tomów jego dzieł, Rahner spojrzał na nie i powiedział: to wszystko to oszustwo."

Mój komentarz: to jest najkrótsze i najlepsze streszczenie dorobku tego "teologa", który był nie tylko jednym z czołowych doradców teologicznych na Vaticanum II (jako peritus kardynała Franz'a König‘a z Wiednia), lecz który wytyczył też linię interpretacji jego dokumentów, decydującą właśnie dzisiaj za rządów jezuity na tronie Piotrowym. 

Oszukiwanie katolików przez "jezuitów" typu K. Rahner wyrażało się także w tym, że przez lata miał kochankę, Luise Rinser (więcej tutaj), którą zresztą początkowo dzielił z innym duchownym, opatem benedyktynów z San Anselmo w Rzymie. Także słynny jezuita Teilhard de Chardin miał kochankę, z którą mieszkał jako "sekretarką". Jeszcze inny jezuita "soborowy", kardynał Jean Daniélou  - aczkolwiek poglądami najbardziej konserwatywny pośród tej bandy - zmarł w mieszkaniu prostytutki, którą regularnie odwiedzał. 

Nie dziwmy się więc obecnej "rewolucji czułości", z rzecznikiem LGBT James'em Martin'em na czele, cieszącym się uznaniem i zupełnie otwartym poparciem w Watykanie. 

To są ludzie, którzy wskazując na swoje wypowiedzi "teologiczne" - pseudopobożne, wielce "miłosierne" - mogliby i powinni by powiedzieć tak samo jak idol K. Rahner: to wszystko to oszustwo. 

Jaką władzę ma proboszcz?


Pytanie odnosi się do wypowiedzi emerytowanego biskupa świdnickiego, którą należy skorygować: 


Otóż wypowiedź jest błędna, o ile x. Biskup mówi o parafii jako stopniu ustroju Kościoła. Jest to błąd idący w kierunku protestantyzmu, gdzie parafia jest główną jednostką ustroju Kościoła. Natomiast Kościół katolicki ma strukturę apostolską, dokładniej papiesko-episkopalną. Mówi o tym wyraźnie Katechizm Kościoła Katolickiego:



Kodex Prawa Kanonicznego z 1983 r. oczywiście zgadza się z tym, choć w sposób nieco niejasny:



Kodex mówi więc wyraźnie, że władzę w parafii ma biskup danej diecezji, natomiast proboszcz sprawuje pieczę duszpasterską nad swoją parafią pod władzą biskupa i z jego zlecenia, czyli jakby z delegacji biskupa. 

Tak więc parafia nie jest stopniem w ustroju Kościoła. Jest jedynie podrzędną jednostką administracyjną w ramach diecezji. 

To jest istotne i ma poważne konsekwencje. Oczywiście wygodniej jest zarówno dla biskupa miejsca jak też dla proboszcza praktyczne powierzanie mu niemal absolutnej władzy faktycznej, nawet ponad przepisami prawa. Nie odpowiada to jednak boskiemu ustrojowi Kościoła. 

Artysta muzyk o owocach Vaticanum II


Słynny kompozytor Krzesimir Dębski o zapaści w dziedzinie muzyki kościelnej: 


Właściwie nie wymaga komentarza. 

Przy okazji polecam poprzednie wpisy w tematyce muzyki (łatwo można odnaleźć w etykietach po prawej stronie). 

Czy godzi się tańczyć na prymicjach?

 


W ostatnich dekadach rozpowszechnił się w Polsce - i chyba tylko w Polsce - zwyczaj tańców na prymicjach. Oznacza to - widocznie zamierzone - upodobnianie przyjęcia prymicyjnego do wesela czyli zwyczajów godowych. Wbrew pozorom problem jest poważny i złożony. 

Po pierwsze, chodzi o zasadność, słuszność i godziwość wzorowania przyjęcia prymicyjnego na zwyczajach weselnych. Tutaj trzeba zaznaczyć, że dotyczy to tylko specyficznych zwyczajów, wcale nie jedynych, choć obecnie powszechnych i dominujących. Wprawdzie z istoty przyjęcia weselnego w żaden sposób nie wynika niezbędność tańców, jednak w mentalności współczesnej przeważającej obecnie przynajmniej w Polsce praktycznie nie od pomyślenia jest wesele bez tańców. Podkreślam: to jest kwestia rozpowszechnienia schematu, nie konieczności. Osobiście miałem kilka lat temu sposobność uczestniczenia w przyjęciu weselnym, gdzie nie było żadnych tańców, za to była piękna klasyczna muzyka biesiadna. Oczywiście wpłynęło to odpowiednio na całą atmosferę wesela. Nie było na nim ani śladu pijaństwa czy rozpusty, które są w jakimś stopniu praktycznie nieodłączne od typowych wesel z muzyką rockową, pop, disco polo itp., co oczywiście nie jest i nie może być przypadkiem. 

Niestety akurat to tego ostatniego typu od pewnego czasu zaczęto upodabniać przyjęcia prymicyjne. Nie potrafię określić, od kiedy ten proces następował, ponieważ przez dziesięciolecia nie mieszkałem w Polsce i praktycznie nie bywałem na prymicjach, z nielicznymi wyjątkami. Wiem tylko, że za mojej młodości i lat seminaryjnych tańce na prymicjach były nie do pomyślenia, przynajmniej w bardziej konserwatywnych diecezjach na południu Polski. Zaczęto je wprowadzać chyba na prymicjach zakonników (o zgrozo!), co następnie zostało przeniesione także na prymicje księży diecezjalnych. 

Z czego wynikła ta przemiana obyczajów w dziedzinie kościelnej? Ano ewidentnie z następujących przyczyn:

- z chęci dopasowania się do zwyczajów świeckich

- z nieznajomości lub niezrozumienia istotnej różnicy między przyjęciem weselnym i prymicyjnym

- z nieznajomości lub niezrozumienia istotnej różnicy między kapłaństwem a małżeństwem

- z nieznajomości pochodzenia i znaczenia tańca tzw. towarzyskiego jako takiego. 

Mówiąc krótko: z ignorancji, głupoty i komplexów niższości wobec zwyczajów i uciech świeckich. 

Jeśli ktoś powołuje się na to, że taniec wyraża radość i świętowanie, to powinien pomyśleć, czy taniec jest konieczny do wyrażenia radości i świętowania. Jeśli ktoś nie wyobraża sobie radości i świętowania bez tańczenia, to ma bardzo wąskie horyzonty intelektualne, psychiczne i duchowe. 

Nie bez znaczenia jest fakt, że pozornie ścisły związek świątecznej radości z tańcem cechuje kulturę najniższą, prymitywną, niezależnie od rodzaju muzyki i tańca. Owszem, innego rodzaju są tańce ludowe, a innego tańce dworskie, quasi arystokratyczne. Te ostatnie są na weselach generalnie nieobecne, gdyż niepodzielnie panuje obecnie najprymitywniejsza pseudokultura pop itp. A jeśliby były obecne, to najwyżej w sferach najwyższej arystokracji, której w Polsce obecnie praktycznie nie ma, bądź jej istnienie jest praktycznie niezauważalne i tym samym nie jest w stanie oddziaływać na społeczeństwo. Tak więc de facto mamy do czynienia z upodobnieniem przyjęć prymicyjnych do najniższego folkloru, nawet jeśli piosenki są odpowiednio dobrane i nie epatują wprost erotyką jak ma to miejsce na typowych weselach. Jest to najwyżej wygładzanie czegoś, co się zasadniczo afirmuje i przejmuje. 

A wynika to, jak wspomniałem, z fundamentalnego niezrozumienia, poniekąd nawet z choćby powierzchownego odrzucenia istotnej różnicy między weselem i małżeństwem z jednej strony, a prymicjami i kapłaństwem z drugiej. O ile istnieje pewien związek tańca jako rytuału godowego z małżeństwem, o tyle w kapłaństwie tego związku całkowicie nie ma. "Gody" kapłańskie to przyrzeczenie dozgonnej bezżenności, a to się odbywa tradycyjnie wraz z przyjęciem święceń w stopniu subdiakonatu, w Novus Ordo wraz z diakonatem. Jeśli więc już, to wtedy można by świętować "gody" kapłańskie, co jednak także nie upoważnia do tańczenia z tej okazji. Innymi słowy: "tańcem" duchownego jest posługiwanie przy ołtarzu, gdyż to jest wykonywanie przez niego zaślubin z Kościołem. 

W tym miejscu pora na wyłożenie genezy i istoty tańca. Otóż oczywiste jest, że w przyrodzie, wśród zwierząt istnieje pierwotnie taniec jako rytuał godowy. Oznacza on, że prokreacja ma rangę znacznie wyższą niż zaspokojenie subiektywnej pożądliwości, że ma wagę społeczną i kulturową. Takie jest też pochodzenie, natura i charakter tańca w kulturze ludzkiej: wyraża on ponadindywidualny, społeczny i kulturowy wymiar prokreacji, innymi słowy, że prokreacja to nie tylko i nie przede wszystkim pożądliwości, że to nie rozrywka, zabawa, lecz szczególny moment w życiu indywidualnym i społecznym. Owszem, istnieje też taniec kultyczny i taniec wojenny, wraz z pododmianami. Są to jednak pochodne rodzaje, w których oczywisty jest także charakter erotyczny, przynajmniej w wysublimowanej formie. Pamiętać należy o prostytucji kultycznej w religiach pogańskich, także o swoistej erotyce zwyczajów wojskowych (erotyka zastępcza). 

Dlatego właśnie już kult starotestamentalny odrzucał taniec kultyczny, mimo powszechności tańca w kultach pogańskich (taniec Dawida przed Arką Przymierza nie był tańcem liturgicznym, lecz gorszącym występkiem, na co wskazuje fakt, iż tańczył nago jakby postradał zmysły, co dodatkowo wzbudzało zgorszenie). Ta zasada została zachowana w religii Nowego Testamentu. Zgodnie z tym wzorem - gdyż liturgia ma znaczenie także pedagogiczne - Kościół zawsze odnosił się krytycznie do tańców publicznych także w dziedzinie świeckiej, widząc w nich okazję i zachętę do rozwiązłości i zepsucia obyczajów. 

Uwaga: nigdy nie było w Kościele potępienia tańca jako takiego, gdyż taniec ma swoje naturalne miejsce w intymnej relacji małżeńskiej. Właśnie intymność zachowania godowego odróżnia człowieka od zwierzęcia. Tylko w prymitywnym pogaństwie - i naśladującym go neopogaństwie - mamy do czynienia z publicznym zachowaniem godowym i pseudogodowym czyli rozpustnym. Tym właśnie są zabawy taneczne (w formie czy to ludowego folkloru, czy w formie nowoczesnej jak dyskoteki), gdzie intymność po pierwsze staje się publiczna i zostaje w ten sposób zgwałcona i zniszczona, a po drugie nie jest już ograniczona do współmałżonków. Z tej właśnie przyczyny Kościół w nauczaniu pasterzy i świętych napominał i przestrzegał przed tego typu "rozrywkami". Wypaczają one bowiem zarówno pierwotną, właściwą naturę, godność i charakter tańca jako intymnego rytuału godowego, sprowadzając go do grupowej rozrywki, która jako pozbawiona intymności istotnej dla tańca jako rytuału jest bliska rozpuście i zwykle przynajmniej sprzyjająca rozpuście. 

Widać więc jak haniebne, absurdalne i groźne jest przejęcie tańca jako "zabawy" do dziedziny duchownej, która powinna być światłem i wzorem prawdy i moralności. Czyż nie jest to jaskrawy dowód na poniewieranie godnością nie tylko chrześcijańską, lecz nawet kapłańską i duchowną? Czyż nie jest to istotny przyczynek do braku poszanowania kapłaństwa i stanu duchownego? Czy ci, którzy są za to odpowiedzialni, zdają sobie sprawę z tego, że za cenę dość prymitywnej, chwilowej "przyjemności" szargają prawdę i czystość obyczajów, gorsząc zwłaszcza młodzież, nawet jeśli wskutek bezmyślności zyskuje się jej płytką, powierzchowną sympatię? 

Mentalność modernistów charakteryzuje dogłębne zakomplexienie względem myślenia, wartościowania i zwyczajów tego świata. Stąd właśnie usiłują go naśladować, aż do zupełnego upodobnienia i stopienia się. Jednak akurat takiego "Kościoła" świat nie potrzebuje, co ewidentnie pokazują już choćby statystyki kościelne ostatnich dziesięcioleci (zapaść w przyjmowaniu sakramentów, zapaść w liczbie i jakości powołań kapłańskich i zakonnych). Im bardziej rządzący Kościołem usiłują go upodobnić do świata, tym bardziej świat gardzi Kościołem i się od niego odwraca, nawet jeśli pochwala to upodobnianie. "Jeśli sól utraci swój smak, czymże są posolić? Na nic się nie przyda, jeno na wyrzucenie i podeptanie przez ludzi..." (Mt 5,13)

Kto jest kryptoprotestantem, czyli czy Kościół jest autorytarną sektą? (z post scriptum)



Druga część tytułowego pytania jest oczywiście pytaniem retorycznym. Tym niemniej widocznie trzeba uzasadnić domyślną odpowiedź (oczywiście negatywną), skoro nie jest ona oczywista nawet dla ludzi z tytułami naukowymi. 

Autorem odnośnej wypowiedzi jest profesor uczelniany filozofii z Katowic, podający się za wierzącego i zaangażowanego katolika. Oprócz fachu zawodowego, jako hobby podaje psychologię i teologię. W biografii naukowej widać akurat głównie tematykę teologiczną, co pasuje do zaangażowania w sprawy Kościoła. Jego wypowiedź, o którą tutaj chodzi, zawiera sporo materiału podlegającego ocenie teologicznej. Ta treść jest podana gadatliwie, bardzo chaotycznie i niechlujnie, bez podania cytatów ze źródeł, na których się opiera, w sposób wręcz niegodny pracownika naukowego (czego nie jest w stanie zmienić mówienie miłym, sugestywnym głosikiem), który powinien mieć wprawę w systematycznym podaniu tego, co ma do przekazania. Współczując jego studentom, muszę podjąć trud streszczenia, odnosząc się następnie do poszczególnych tez, choć właściwie trudno tu mówić o tezach, gdyż wywody mają raczej charakter propagandowej perswazji. 

Najpierw Bańka zaznacza, że "nie chce" się odnosić do historycznego protestantyzmu, gdyż jest zwolennikiem ekumenizmu, jak sam podkreśla. Stąd nasuwa się pytanie, do jakiego protestantyzmu się odnosi i dlaczego używa określenia "kryptoprotestantyzm", skoro nie chce mówić o faktycznym protestantyźmie. Jest to więc albo zamierzony zabieg taktyczny, czyli próba oszukania publiczności, albo wynika z niewiedzy czy niezdolności określenia, czym jest protestantyzm i jego istota. Dalsze wywody Bańki idą w określonym kierunku, o którym mowa poniżej. Należy jednak odnotować, że na wstępie świadomie unika on zdefiniowania kluczowego, tytułowego pojęcia "protestantyzm" oraz odniesienia do historycznego protestantyzmu, gdyż wówczas musiałby wykazać wiedzę w temacie oraz precyzję opartą na faktach. Wprawdzie nie jest łatwo o teologiczną definicję protestantyzmu, a to z powodu różnorodności nurtów i wewnętrznych sprzeczności. Uczciwa intelektualnie wypowiedź ma jednak obowiązek podania przynajmniej definicji roboczej, a tego Bańka nie tylko nie czyni, lecz programowo i dumnie się wystrzega. 

W rozwinięciu Bańka podaje, że chodzi o zjawisko związane ze "źle rozumianym pojęciem Tradycji". Tak więc już tutaj pokazuje sidła, w które sam się uwikłał. Albowiem protestantyzm nie tylko źle rozumie Tradycję - utożsamiając ją z ludzkimi dodatkami do "słowa Bożego" - lecz odrzuca ją jako źródło Objawienia Bożego. Bańka nie podaje ani tego, co rozumie przez Tradycję, ani jak należy ją poprawnie rozumieć. Tym samym jego wypowiedź jest gołą inwektywą, która nie jest w stanie nawet wskazać na przykłady owego "złego rozumienia". Czy jest to zabieg taktycznie zamierzony, i tym samym świadczący o programowym oszukiwaniu odbiorców, czy raczej wynikający z rutynowego niechlujstwa, niegodnego kogoś pracującego naukowo? 

Nieco konkretyzując, Bańka mówi o grupie osób, które wykazują "nieposłuszeństwo papieżowi" i "kolegium biskupów". Dotyczy to "konkretnych przejawów nauczania" oraz "często łączy się z negacją autorytetu papieża i gremium biskupów", która to negacja "odbywa się pod szyldem wierności Tradycji", gdy odrzuca się "decyzje" papieża czy konferencji biskupów np. odnośnie sposobu  udzielania Komunii, czy też dyscyplinarne, czyli "przywołujące do porządku konkretnych duszpasterzy błądzących w swoim nauczaniu" bądź wskazujące na "pewne błędne drogi interpretacji pewnych prawd wiary w Kościele". Owi nieposłuszni proponują "alternatywne źródła autorytetów w postaci bądź pewnych objawień prywatnych" czy "wypowiedzi poszczególnych biskupów". Dosłownie: "Na czele tego kryptoprotestanckiego ruchu znajdują się poszczególne postacie, wokół których buduje się pewną narrację teologiczną, błędną narrację, opartą na przekonaniu, że cały Kościół pobłądził, (...) natomiast ci pojedynczy prawowierni biskupi bądź kapłani to są ci prawdziwi, sprawiedliwi, którzy ostali się zakusom diabła". Tutaj jedynym kryterium są "subiektywne przekonania" oraz "neurotyczny lęk". Bańka wylicza poszczególne "błędy": 

- "Nie uznaje się ciągłości Tradycji", czyli "zatrzymuje się Tradycję na pewnym punkcie, który uznaje się za kluczowy". Błędność według Bańki polega na tym, że "wszystkie starsze wypowiedzi" Magisterium mają być "interpretowane w kontekście następnych, nowych, a nowe nawiązują do starych. W związku z tym istnieje ciągłość nauczania i nie można w żadnym punkcie Tradycji przeciwstawiać tego, co było kiedyś, nowszym wypowiedziom papieża". To jest "wybieranie sobie z ciasta rodzynek, wybieranie sobie tego, co w całości Tradycji pasuje nam najbardziej wedle zupełnie subiektywnych kryteriów". W tym "rządzi neutoryczna religijność" albo "subiektywne przekonania wsparte na wewnętrznym odczuciu". 

Odpowiadam: 

Stwierdzenie faktu braku ciągłości między nauczaniem sprzed i po Vaticanum II nie ma nic wspólnego z nieuznawaniem zasady ciągłości, lecz wynika z jej afirmacji. Zarzut Bańki zdradza więc specyficzną mentalność, którą można nazwać heglowską: jeśli fakty zaprzeczają zasadzie, to tym gorzej dla faktów (por. tutaj). Natomiast w normalnym myśleniu zgodność między dwoma wypowiedziami, czyli ciągłość, należy wykazać, a nie z góry zakładać. 

Bańka widocznie zdaje sobie sprawę z bzdury, którą wypowiedział, gdyż plącze się, uciekając w inwektywy pseudopsychologiczne ("neurotyczna religijność") wzięte z powietrza. Podobnie - aczkolwiek tym razem słusznie - można powiedzieć, że tzw. charyzmatyzm, z którym Bańka jest związany, stanowi religijność histeryczną. 

Najpierw próbuje zamazać sprawę hasłem "interpretacja". Na jakiej podstawie uważa, iż zdanie nie-A jest interpretacją zdania A, pozostaje jego słodką tajemnicą. Przykład: skoro Kościół zawsze nauczał, że protestanci są heretykami i nie należą do Kościoła Chrystusowego, zaś moderniści typu Bańka twierdzą przeciwnie, to jakim sposobem twierdzenie Bańki jest interpretacją odwiecznego nauczania Kościoła? Kto tu sobie wybiera rodzynki, zresztą nieistniejące także w dokumentach Vaticanum II (gdzie w żaden sposób nie jest powiedziane, że protestanci należą do Kościoła), lecz najwyżej w wypocinach anonimowych autorytetów, które Bańka sobie subiektywnie, na podstawie wewnętrznego odczucia wybrał? 

Nasuwa się tutaj także pytanie: jak można być aż tak bezczelnie zakłamanym, by przewrotnie przemilczeć, iż rzekomym "kryptoprotestantom" chodzi o ewidentne różnice i nawet sprzeczności między odwiecznym nauczaniem Kościoła zawartym w jego oficjalnych dokumentach (papieskich i soborowych) a nauczeniem modernistów, których Bańka broni, a zamiast tego zarzucać perfidnie subiektywizm?  

- Tak więc jedynie z powietrza, a właściwie z perfidnej fantazji Bańka mówi w tym kontekście o "błędzie subiektywizmu", który jest sprzeczny z obiektywizmem, gdzie "kryterium jest Magisterium Kościoła, dokumentów, ciągłości i też pewnej gradacji dokumentów". 

Odpowiadam: 

Już czysto logicznie jest to bełkot, tym bardziej pod względem faktów. Bowiem podchodzący krytycznie do nowego nauczania dzierżących władzę w Kościele opierają się właśnie na wcześniejszych dokumentach Magisterium, które są nota bene jasne i spójne, w przeciwieństwie do dokumentów Vaticanum II i po nim. Wystarczy porównać dokumenty Soboru Trydenckiego (i jakiekolwiek innego soboru do Vaticanum I włącznie) z dokumentami Vaticanum II, czy też encykliki papieży do Piusa XII włącznie z tymi począwszy od Jana XXIII, by stwierdzić nie tylko istotne różnice, lecz także niemało sprzeczności. Chodzi przecież o dokumenty o takiej samej randze formalnej. Dosłownie nic nie upoważnia do traktowania dokumentów Vaticanum II jakoby miały rangę wyższą niż poprzednie sobory. Wręcz przeciwnie: ostatni sobór programowo ani nie ogłosił żadnego dogmatu, ani nie potępił jakiejkolwiek tezy teologicznej, co się zwykle przypisuje jego charakterowi "duszpasterskiemu", w przeciwieństwie do charakteru dogmatycznego poprzednich soborów. Tak więc stawianie nauczania Vaticanum II i związanych z nim papieży ponad wcześniejszym nauczaniem Kościoła nie ma nic wspólnego z obiektywizmem, a wręcz przeciwnie może wynikać jedynie z subiektywnych, irracjonalnych i nieteologicznych motywów. 

- Bańka podkreśla "gradację dokumentów": "W Tradycji Kościoła są wypowiedzi mniej istotne i bardziej istotne". Na czym polega różnica między nimi, nie wyjaśnia. Mówi wpierw o "niedyskutowalnym kanonie", nie podając, na czym on polega, po czym znowu plącze i miesza, by maniakalnie po raz kolejny powtórzyć, że nie wolno dostrzegać sprzeczności między tradycyjnym nauczaniem a wypowiedziami nowatorów. 

Odpowiadam: 

Nie ma i nigdy nie było oficjalnej "gradacji" dokumentów nauczania Kościoła. Owszem, były i są różne rodzaje dokumentów, od konstytucji dogmatycznej aż do encyklik, deklaracyj itp. Jednak jedynym kryterium co do rangi danej wypowiedzi jest - materialnie - jej związek z Bożym Objawieniem, zaś formalnie zaznaczenie, że chodzi o prawdę objawioną przez Boga oraz ogłaszaną mocą władzy danej następcy św. Piotra. Dotyczy to nie tylko definicyj dogmatycznych, jak np. w przypadku orzeczenia Jana Pawła II o niemożliwości udzielania sakramentu święceń kobietom. Gdy natomiast Bańka powołuje się na rozróżnienie między wypowiedziami "mniej" i "bardziej istotnymi", to nie wiadomo, kto czy co ma o tym rozstrzygać: czyżby zależało to od subiektywnego orzeczenia Bańki?

Następnie Bańka podaje, iż rzekomo według nauczania Kościoła "dogmaty nie podlegają zmianie, ale zmianom podlega kwestia ich interpretacji". Mówi tak: "Interpretacja dopasowuje się do konkretnych czasów, natomiast sens dogmatów pozostaje niezmienny". Przy tej okazji wskazuje na "błąd kryptoprotestantyzmu", polegający na tym, "że próbuje się zachować nie tylko kształt czy istotę dogmatu czy prawdy wiary, ale jednocześnie nie dopuszcza się modyfikacji w obrębie interpretacji, czy pewnego rodzaju uaktualnienia tej prawdy do współczesnego kontextu". 

Odpowiadam:

Bańka widocznie nie wie nic - a chyba nawet nie chce wiedzieć - o zasadzie, którą podkreślił Sobór Watykański I w konstytucji dogmatycznej Dei Filius, że mianowicie objawione przez Boga nauczanie wiary ma być przekazywane, wiernie strzeżone i nieomylnie wyjaśniane, a sens tego nauczania ma być zachowywany zawsze i nie wolno od niego odstąpić. Wzrasta jedynie jego zrozumienie, wiedza oraz mądrość, jednak zawsze w tym samym rodzaju, w tym samym znaczeniu i w tym samym sformułowaniu: 

Jako przykład Bańka podaje słowa św. Cypriana z Kartaginy, że poza Kościołem nie ma zbawienia, oraz dodaje od siebie, że "to nadal obowiązuje, natomiast Sobór Watykański II podjął reflexję nad tym, czym jest przynależność i przyporządkowanie do Kościoła" oraz "pokazuje, jak to hasło, że poza Kościołem nie ma zbawienia, należy przeczytać: rozszerza jakby ramy Kościoła, pokazując, że to hasło ma szerszy zakres obowiązywania. Natomiast jeśli byśmy je czytali literalnie, to wówczas musielibyśmy uznać, że nie ma najmniejszych szans, by ktokolwiek, kto nie jest katolikiem, się zbawił. Część tradycjonalistów tak próbuje czytać to nauczanie Kościoła." To są właśnie krytykowani przez Bańkę "kryptoprotestanci", którzy nie interpretują według najnowszego nauczania Kościoła, czyli Vaticanum II. 

Odpowiadam:

Tutaj Bańka popełnia znowu wielokrotne oszustwo na podstawowych faktach. Bowiem Kościół, po pierwsze, nigdy nie nauczał, że tylko katolicy mogą być zbawieni. Po drugie, czym innym jest przynależność do Kościoła na ziemi, a czym innym zbawienie po śmierci. Po trzecie, Sobór Watykański II nie zmienił nic odnośnie kryteriów przynależności do Kościoła, tak więc widocznie Bańka albo nie wie i zmyśla, albo wierutnie okłamuje odbiorców. Oto dowód (Lumen gentium, 14): 


Wierny swojej metodzie chaosu i niechlujstwa Bańka wraca znowu do zarzutu, że "kryptoprotestanci" nie uwzględniają "hierarchii czy gradacji dokumentów, uznając te mniej istotne, związane z objawieniami prywatnymi, za ważniejsze niż wypowiedzi papieża". 

Odpowiadam:

Bańka znowu po prostu kłamie, gdyż po pierwsze objawienia prywatne nigdy nie są dokumentami Kościoła, po drugie żaden tradycyjny katolik znający choćby katechizm nie stawia objawień prywatnych ponad tradycyjnym nauczaniem Kościoła. Bańka skrzętnie unika przyznania, że tradycyjnym, normalnym katolikom chodzi o sprzeczność między tym ostatnim - zawartym w dokumentach soborów powszechnych i papieży do Piusa XII włącznie - a nauczaniem modernistów. 

Bańka powołuje się tutaj na nowy Katechizmu, według którego także zwyczajnemu nauczaniu papieskiemu "należy się pewna uległość". Dodaje, że Kodex Prawa Kanonicznego zobowiązuje duchownych do szczególnego posłuszeństwa papieżowi, a temu sprzeniewierzają się ci, którzy podważają jego wybór i wypowiedzi, łamiąc w ten sposób "to, co jest jednym z fundamentów jedności". 

Odpowiadam: 

Bańka powinien widocznie ignoruje fakt, że istnieje także nauczanie soborów i papieży przed Vaticanum II, i że ono obowiązuje przynajmniej tak samo jak dokumenty Vaticanum II i po nim. Tutaj właśnie istotna jest zasada koniecznej ciągłości: ciągłe nauczanie Kościoła, które miało miejsce przez wieki aż do Vaticanum II z całą pewnością ma rangę wyższą niż nowinki ostatnich dziesięcioleci, niezależnie od tego, w jakich dokumentach się znajdują i z czyich ust padają. 

Ten wątek Bańka nieco rozwija, podkreślając, że wypowiedzi poszczególnych biskupów "są odzwierciedleniem faktycznego nauczania Kościoła wtedy, kiedy są w jedności z kolegium biskupów, które pozostaje w jedności z papieżem". 

Odpowiadam:

Bańka znowu manipuluje i zakłamuje. Otóż nauczanie papieży i biskupów wtedy odzwierciedla faktyczne nauczanie Kościoła, gdy jest zgodne z ciągłym nauczaniem poprzez wieki. Bowiem Kościół nie zaczął istnieć wraz z Vaticanum II, lecz zawsze trwał w prawdzie poprzez wieki, a prawda się nie zmienia. Twierdzenie, jakoby nauczanie sprzed Vaticanum II było przestarzałe i błędne, jest bluźniercze i protestanckie, gdyż zakłada, jakoby Kościół przez wieki błądził i odszedł od prawdy Ewangelii. Tak właśnie widocznie myśli Bańka, skoro skrupulatnie nawet jednym słowem nie wspomina nauczania Kościoła sprzed Vaticanum II. 

Quasi klasycznie Bańka przywołuje słowa św. Ignacego z Loyoli: "jeśli wydaje ci się, że coś jest białe, a Kościół powie, że to jest czarne, no to znaczy, że to jest czarne". Komentuje te słowa następująco: "nasze subiektywne przekonania, jeżeli nie są wpisane w całość, nie są w jedności z tym, co mówi Kościół, to one są błędne, a nie to, co mówi Kościół. A Kościół mówi ustami papieża i biskupów pozostających z nim w jedności".  

Odpowiadam:

O słowach św. Ignacego pisałem już przy innej okazji (por. tutaj). W skrócie: Bańka powinien wpierw przeczytać całość podanych przez św. Ignacego zasad "czucia z Kościołem". Wtedy by musiał stwierdzić, że św. Ignacy nakazuje chwalenie i szanowanie całej Tradycji teologicznej Kościoła, od Ojców Kościoła aż po scholastykę. A na pewno w żaden sposób nie stawia jednego soboru ponad innymi, uważając je za przestarzałe i nieważne. Innymi słowy: w zasadach ignacjańskich nie ma choćby śladu utożsamienia Kościoła z jednym soborem czy jednym papieżem, tym aktualnie rządzącym. Przez nauczanie Kościoła hierarchicznego św. Ignacy ewidentnie rozumie ciągłe nauczanie na przestrzeni wieków. Skoro Bańka je przemilcza i nim widocznie gardzi, to właśnie stawia swoje przekonania i widzimisię ponad nauczanie Kościoła i ponad zasady św. Ignacowe, na które się obłudnie powołuje. Tak więc jeszcze raz: problem współczesny polega na sprzeczności między tym, czego naucza chociażby Franciszek czy inni hierarchowie, a odwiecznym nauczaniem Kościoła. Tym samym to właśnie oni stawiają swoje subiektywne przekonania  ponad nauczaniem Kościoła, które jest trwałe i niezmienne. Tak samo Bańka idąc za swoimi subiektywnymi przekonaniami woli słuchać takich subiektywnych przekonań hierarchów niż nauczania Kościoła, które jest odwieczne i tym samym ciągłe. 

Szczytem wywodów jest, gdy Bańka dodaje: "Nawet jeśli papież błądzi, a ty słuchasz tego, co jest błędne, i za tym podążasz, w posłuszeństwie wiary, to ocalasz swą duszę, jesteś miły Panu Bogu, a za błędy odpowie papież i odpowie biskup. Więc ty nie musisz obawiać się, że słuchając papieża pobłądzisz, bo postępujesz wedle tego, co się podoba Panu Bogu.

Odpowiadam:

To już jest zupełna groteska świadcząca o tym, że Bańka myśli kategoriami nie Kościoła i teologii katolickiej, lecz autorytarnej sekty. Po pierwsze, jak wyraźnie stoi chociażby w Kodexie Prawa Kanonicznego, posłuszeństwo wiary przysługuje jedynie nieomylnemu nauczaniu Bożego Objawienia:

Po drugie, według odwiecznego nauczania Kościoła grzechem jest podążanie za tym, co sumienie rozeznało jako błędne. Mówi o tym nawet nowy katechizm

Tym samym Bańka wierutnie kłamie i bluźni, gdyż uległość wobec błędu nie może podobać się Bogu, ponieważ Bóg jest prawdą, miłuje prawdę, nie fałsz, oraz wyposażył każdego człowieka w sumienie, któremu należy być posłusznym. 

Dla poparcia swojej absurdalnej i kłamliwej zasady Bańka wskazuje na żywoty świętych: "nie było sytuacji, w której którykolwiek święty sprzeciwiłby się papieżowi i wystąpił przeciwko jego nauczaniu, chociaż niektórzy święci korzystali z prawa do upominania papieża w kwestiach jego zachowania", jak św. Katarzyna Sjeneńska. Jednak także to swoje zezwolenie na upominanie Bańka de facto anuluje słowami: "jeśli chcesz upominać papieża, to zostań Katarzyną Sjeneńską". Dodatkowo podkreśla, że święta nie krytykowała nauczania papieża, lecz jego "zachowania polityczne". 

Odpowiadam:

Przede wszystkim w historii Kościoła nie było dotychczas sytuacji, że papież głosi coś, co jest przynajmniej pośrednio sprzeczne z ciągłym nauczaniem Kościoła poświadczonym w dokumentach papieży i soborów na przestrzeni wieków. Św. Katarzyna była świadkiem gorszącej sytuacji politycznej papiestwa, nie nowego nauczania sprzecznego z nauczaniem poprzednich papieży. Kwestie wiary i moralności są o wiele ważniejsze niż kwestie polityczne, są fundamentalne i nadrzędne. Skoro św. Katarzyna odważyła się pouczać i napominać papieża w sprawach polityki, to tym bardziej można i należy pouczać i napominać w sprawach wiary i moralności, gdy papież czy biskupi nauczają w sprzeczności z Magisterium Kościoła na przestrzeni wieków. 

Podsumowując, Bańka twierdzi, że opisana przez niego postawa "kryptoprotestantów" jest "stanem schizmy" w Kościele. 

Odpowiadam:  

Tutaj znowu Bańka wykazuje swoją ignorancję co do pojęcia, które stosuje. Widocznie albo nie spojrzał nawet na definicję schizmy podaną chociażby w Kodeksie Prawa Kanonicznego, albo świadomie oszukuje swoich odbiorców. W nim jest bowiem podane:

Oczywiście należy mieć na uwadze, że uznanie zwierzchnictwa nie wyklucza pouczania i napominania Biskupa Rzymskiego, jeśli ów błądzi i zwodzi, nauczając czegoś, co jest sprzeczne z odwiecznym nauczaniem Kościoła. Także o tym mówi Kodex Prawa Kanonicznego: 


Na koniec Bańka wyjaśnia swój zarzut "kryptoprotestantyzmu": "ponieważ jest to protest wobec pewnych spraw, które łączą się z kwestią jedności w Kościele, wobec pewnych wątków nauczania, jest to protest, który wyłącza osoby, które za tym idą, które oprotestowują pewne wątki nauczania, wyłącze je z jedności z nauczaniem Kościoła, z biskupami, z papieżem, z całą hierarchią. Oprotestowując pewne wątki nauczania w imię swojego widzimisię, bądź w imię wybranego z całości nauczania, które interpretowane jest błędnie, bo nie w odniesieniu do posoborowych dokumentów, jednocześnie wyłączamy się wówczas z jedności z Kościołem, i tak na prawdę tworzymy własny rodzaj pobożności, a nawet własny rodzaj quasi Kościoła. Więc rządzi tu taki sam mechanizm jak w wypadku historycznych już podziałów w Kościele. (...) Te kryptoprotestanckie tendencje w imię czystości doktryny negują coś, co jest fundamentalne, związane z sukcesją apostolską, z przekazywaniem urzędu, z przekazywaniem autorytetu, dlatego są błędem w Kościele." 

Odpowiadam:

Bańka ponownie, a więc notorycznie kłamie i oszukuje swoich odbiorców, twierdząc uporczywie, jakoby powodem sprzeciwu katolików wobec pewnych elementów nauczania hierarchii było "widzimisię". To Bańka według swojego widzimisię wybiera akurat to nauczanie i te decyzje, które są sprzeczne z odwiecznym nauczaniem Kościoła i wygraża bełkotliwie i kłamliwie tym, którzy po pierwsze dostrzegają sprzeczność i po drugie chcą być katolikami, a nie sekciarzami zachowującymi się tak, jakby Kościół rzekomo zaczął się dopiero wraz z Vaticanum II. 

Podsumowując: 

Wypowiedź profesora uczelnianego Aleksandra Bańki jest haniebnym przykładem braku kompetencji w temacie, w którym się wypowiada, oraz zakłamania, które jest widocznie programowe, choć być może nie do końca świadome. Ktoś, kto notorycznie kłamie, z czasem być może nie zawsze w danym momencie zdaje sobie sprawę z tego, że kłamie. Zresztą jest to zachowanie i postępowanie typowe dla tzw. charyzmatyków czyli sekciarzy z protestanckiego ruchu tzw. pentekostalnego, działających w strukturach Kościoła. Ich "religijność" ma charakter emocjonalno-histeryczny, co oczywiście zaburza trzeźwe myślenie i racjonalne postępowanie, nawet niezależnie od zawodu i wykształcenia, gdyż dla nich typowe jest także oddzielenie sfery religijnej i sfery codzienności. Na co dzień mogą być nawet bardzo wyrafinowani i bezwzględni (zwłaszcza biznesowo i karierowo), natomiast uczuciowo wyżywają się w swojej pseudopobożności, która jest bardziej protestancka niż katolicka. Najbardziej charakterystyczna jest tutaj obłuda, która jest wręcz programowa. W tym konkretnym przypadku pan Bańka maniakalnie nawołuje do ślepego posłuszeństwa, ale tylko wobec wybranych hierarchów, mianowicie tych, którzy jemu subiektywnie się podobają. Z całą pewnością nie popełniłby takiego wystąpienia podczas pontyfikatu Benedykta XVI, tym bardziej św. Piusa X. Tym samym jasne jest, jakie jest źródło i podstawa działalności tego człowieka: na pewno NIE Duch Święty, który jest Duchem prawdy. 

Na koniec w skrócie odnośnie pytania tytułowego:

1. Istotą protestantyzmu jest wiara subiektywna w tym znaczeniu, że 

- po pierwsze, Pismo św. uważa się za jedyne źródło Bożego Objawienia z wykluczeniem Tradycji Kościoła,

- po drugie, interpretuje się Pismo św. bez Tradycji i Magisterium Kościoła. 

Tym samym kłamliwą obelgą jest nazywanie kogoś "kryptoprotestantem" z tego powodu, że zna, respektuje i stosuje tradycyjne nauczanie Kościoła. 

2. Tradycja i Magisterium Kościoła stanowią jedność, gdyż to właśnie Magisterium poprzez wieki poświadczało i przekazywało Tradycję. Dlatego jeśli jakieś nauczanie jest sprzeczne z Tradycją, to jest równocześnie sprzeczne z Magisterium Kościoła, nawet jeśli jest wypowiadane przez sprawujących władzę w Kościele. Nie fakt dzierżenia władzy stanowi o przynależności do Magisterium Kościoła, lecz dokładnie odwrotnie: zgodność z odwiecznym Magisterium Kościoła wyznacza granice władzy i tym samym posłuszeństwa kościelnego. 

3. Istotny i charakterystyczny dla protestantyzmu brak umocowania w Tradycji i tym samym w odwiecznym Magisterium Kościoła ma oczywiście konsekwencje dla struktury i charakteru władzy. Dlatego właśnie protestantyzm zrodził zasadę "czyja władza, tego religia" (cuius regio eius religio). To właśnie tę zasadę próbują wszczepić Kościołowi moderniści, czego przykładem jest Aleksander Bańka, powiązany zresztą z modernistycznymi hierarchami. Jeśli jakiś hierarcha swoje własne, sprzeczne z Tradycją Kościoła poglądy i pomysły usiłuje narzucić wiernym z powoływaniem się na sprawowaną władzę, to dopuszcza się nadużycia władzy i oszustwa, nawet jeśli jest papieżem. Wierni nie tylko nie mają obowiązku posłuszeństwa dla takich poglądów i pomysłów, lecz mają prawo do czynnego sprzeciwu, gdyż są wyznawcami religii Chrystusowej trwającej od dwudziestu wieków, nie religii danej osoby czy grupy osób sprawujących aktualnie władzę. 

4. Próba przeniesienia protestanckiego rozumienia władzy do życia Kościoła jest nie tylko przejawem heretyckich poglądów, lecz ma katastrofalne skutki duszpasterskie. Trzeźwo myślący człowiek o zdrowej osobowości ceni siłę prawdy i argumentów, a ucieka od władzy, która stawia siebie ponad obiektywnymi kryteriami. Dla katolika najwyższym obiektywnym kryterium są prawdy wiary katolickiej poświadczone w Piśmie św. i Tradycji. Jeśli sprawujący władzę sprzeniewierzają się temu kryterium, choćby tylko pośrednio, wówczas tracą swój autorytet w oczach wiernych, nawet jeśli zachowują swoje urzędy. Rozwiązaniem nie jest poszczekiwanie na wiernych usiłujące nakłonić do ślepej uległości, gdyż Kościół nie jest sektą, gdzie aktualny guru decyduje o tym, co jest dobre czy złe, prawdziwe czy fałszywe. Kościół zawsze respektował godność i wiarę także zwykłych wiernych, oczywiście jeśli ta wiara odpowiadała prawdom Bożego Objawienia nauczanym przez Kościół na przestrzeni wieków. Temu przeczy żądanie bezwzględnego posłuszeństwa dla czegoś, co nie ma pokrycia w tradycyjnym, ponadosobistym nauczaniu. Tak zachowujące się autorytarne struktury nie mogą liczyć na zaufanie normalnych, myślących i ceniących swoją godność ludzi, zwłaszcza młodych. To jest właściwy powód odwracania się ludzi od Kościoła i postępującego braku powołań do stanu duchownego: skoro decydujące są nie odwieczne prawdy, lecz linia aktualnie sprawujących władzę, która jest oczywiście zmienna (dzierżący władzę nie są wieczni), to taka instytucja nie jest wiarygodna, przynajmniej nie na tyle, by powierzyć jej opiekę nad swoją duszą i swoje życie w posłuszeństwie stanu duchownego. 

Tym samym błądzą hierarchowie, którzy pokładają nadzieję w dalszej protestantyzacji, idącej w parze ze wzmocnieniem swawolnej władzy. Sukces takiej polityki może być jedynie chwilowy i pozorny, gdyż w ten sposób przyciągane są osoby poszukujące wrażeń, przeżyć, poczucia bezpieczeństwa w grupie, a nie prawdy, co oczywiście nie może być trwałe. Jedynym ratunkiem dla dusz i drogą wyjścia z zapaści wiarygodności Kościoła jest powrót do tradycyjnego nauczania i autentycznej, opartej na prawdzie dyscypliny Kościoła, a nie naśladowanie sekt protestanckich. 


Post scriptum

Na reakcję delikwenta nie trzeba było długo czekać. Otóż po zapobiegliwym zablokowaniu mi dostępu do jego profilu na fb (co ponownie dowodzi perfidii i zakłamania tego człowieka), pan Bańka popełnił na nim wpis (udostępniony mi drogą okrężną), który sprowadza się do szyderstw i oszczerstw, co dość wyraźnie świadczy o braku merytorycznych argumentów. Pierwszym i jedynym "argumentem" jest u niego anonimowa stronka rozsiewająca podłe oszczerstwa (więcej tutaj). Na koniec - maniakalnie powtarzając swój pseudopsychologiczny bełkot - dumnie oświadcza, że nie podejmie żadnej polemiki z argumentami, a za to nachalnie zachęca do zagłębiania się w jego bełkoty, które już zostały obalone:

No coż. Taki to jest jego stan ducha i umysłu. Typowy dla wręcz demonicznego zakłamania. 

Ciekawy jest też jeden z komentarzy wraz z reakcją Bańki, która potwierdza jego demaskujące powiązania:

Jest skandaliczne, że ktoś taki jak Aleksander Bańka został powołany do rady świeckich przy "Konferencji Episkopatu Polski", czym on się dumnie chwali.

Ponadto widać, że ten człowiek ma problem osobowościowy, skoro po raz kolejny - chyba już przynajmniej czwarty od ubiegłej jesieni czyli w ciągu koło pół roku - pisze to samo w tym samym temacie i na tych samych łamach głównego organu modernistycznego, bez jakichkolwiek nowych treści i odniesienia się do argumentów: 



Nawet jeśli mu za to dobrze płacą, to powinien mieć choć trochę osobistego honoru, gdyż tego typu zachowanie jest typowo maniakalne i coraz bardziej groteskowe.