Zasady komentowania: bez anonimowych komentarzy

Świeckie "uroczystości" pogrzebowe


Nie do końca rozumiem pytanie. W każdym razie wydaje się ono złożone z kilku kwestyj. 

1. Pogrzeb katolicki, czyli obrzędy pogrzebowe sprawowane przez katolickiego duchownego, przysługują każdemu członkowi Kościoła katolickiego, który nie popełnił formalnego aktu apostazji czy wyrzeknięcia się wiary katolickiej i tym samym przynależności do Kościoła. 

2. W razie, gdy osoba zmarła czy to w stanie ciężkiego grzechu publicznego jak złamanie węzła małżeńskiego, pogrzeb katolicki nadal przysługuje, o ile dana osoba nie wyrzekła się wiary katolickiej formalnie lub wobec świadków. Wówczas jednak obrzęd powinien mieć formę skróconą czyli mniej uroczystą (uroczysta forma składa się z trzech stacyj: w domu, Msza św. żałobna, modlitwy przy grobie). 

3. Nie wolno mieszać obrzędów kościelnych z "obrzędami" świeckimi. W te drugie Kościół nie ingeruje i im też nie wolno ingerować w przebieg obrzędu kościelnego. Ma to znaczenie zwłaszcza dla stacji przy grobie: obrzęd katolicki kończy się wraz z umieszczeniem trumny z ciałem w grobie. 

4. Kodeks Prawa Kanonicznego (kan. 1176) zaleca usilnie pochówek ciała, a jedynie dopuszcza kremację, jeśli nie została ona wybrana z pobudek sprzecznych z wiarą katolicką. Niestety nie precyzuje w tym miejscu, co należy uczynić, gdy taki przypadek zachodzi. Z kontextu wynika jednak, że wówczas należy odmówić pochówku katolickiego, gdy zachodzi wyrzeknięcie się wiary katolickiej, aczkolwiek nieformalne. 

Przy tej okazji muszę wspomnieć niestety powszechne w Polsce nadużycie, polegające na sprawowaniu obrzędów pogrzebowych z urną, czyli po kremacji. Jest to sprzeczne z zasadami Kościoła. Wydaje się, że taka haniebna praktyka została dopuszczona jedynie przez Konferencję Episkopatu Polski, czyli akurat w Polsce i chyba tylko w Polsce. Nawet w krajach niemieckojęzycznych dopuszczalne jest sprawowanie obrzędów pogrzebowych wyłącznie PRZED kremacją. Sprawowanie ich z urną po kremacji jest widocznym legitymizowaniem kremacji, stawiając ją na równi z katolickim zwyczajem grzebania ciał. Kremacja jest zwyczajem pogańskim i masońskim, powiązanym ideologicznie z negacją zmartwychwstania ciał i odrzuceniem szacunku dla ciała ludzkiego jako świątyni Ducha Świętego. Oczywiście kremacja nie jest w stanie przeszkodzić w zmartwychwstaniu, jest jednak znakiem, jakby symbolicznym szydzeniem ze zmartwychwstania. 

Jak lefebvrianie bronią koronkę s. Faustyny? (z post scriptum)

Okazuje się, że lefebvrianie podejmują próby obrony koronki s. Faustyny. Robią to nie z miłości do Jana Pawła II, lecz dla usprawiedliwienia swego przywódcy na Polskę, x. Karl'a Stehlin'a, który w swoim "dziele" o objawieniach fatimskich naiwnie i zarazem ignorancko, bez choćby cienia elementarnej krytyki źródłowej podaje tzw. modlitwę anioła z Fatimy, zawierającą także słowa o ofiarowaniu Bóstwa Jezusa Chrystusa. Tenże przywódca zresztą od dawna nie widzi żadnego teologicznego problemu w koronce, łącząc ją regularnie z - zresztą fałszywie przez niego przedstawianymi - objawieniami fatimskimi jak chociażby tak (źródło tutaj):


Tak więc x. Stehlin po pierwsze samozwańczo uznaje tzw. objawienia anioła z Fatimy za autentyczne i wchodzące w skład uznanych przez Kościół objawień w Fatimie, co jest kłamstwem. Po drugie uznaje tzw. modlitwę anioła z Fatimy z jej słowami o ofiarowaniu Bóstwa Jezusa Chrystusa (więcej tutaj) za autentyczną i zgodną z teologią katolicką, co jest także kłamstwem. Oto wypowiedź jednego z jego wiernych pachołków, zresztą dość wiernie oddająca propagandę łagiewnicką:





Sprawę już wielokrotnie omawiałem (wpisy można znaleźć tutaj pod etykietą "koronka do miłosierdzia Bożego"). Jednak odniosę się także do tej wypowiedzi, która próbuje stworzyć pozory rzetelności teologicznej, a faktycznie jest jedynie mieszającym ignoranckim bełkotem. Po kolei. 


ad 1/

Tylko zupełny ignorant w teologii i liturgii może twierdzić, jakoby w modlitwie ofiarowania podczas Offertorium, czyli przed Konsekracją chodziło o ofiarowanie całego Jezusa Chrystusa. Już dziecko pierwszokomunijne wie, że w tym momencie na ołtarzu jeszcze nie jest obecne Ciało Jezusa Chrystusa i tym samym Jego Bóstwo. Potwierdza to modlitwa ofiarowania wina, która mówi wprost o "kielichu zbawiennym", nie o Jezusie Chrystusie. Jest więc jasne, że w tym momencie ofiarowywany jest chleb i wino jako dary stworzone - postacie przeznaczone do tego, by się stały Ciałem i Krwią Chrystusa. Jest to więc jedynie przygotowanie do Konsekracji, podczas której dopiero pod postaciami chleba i wina staje się obecne Ciało i Krew Chrystusa. Tak więc modlitwy ofiarowania chleba i wina dowodzą raczej przeciwieństwa tego, co pisze autor owego bełkotu: tutaj ofiarowywane są dary stworzone, a nie Ciało i Krew Chrystusa. 

Mówienie o ofiarowywaniu całego Chrystusa wraz z Bóstwem świadczy również o zupełnej ignorancji teologicznej. Otóż we Mszy św. ofiarujemy to, aż to i tylko to, co ofiarował sam Jezus Chrystus na krzyżu. Czy ofiarował On także Swoje Bóstwo? Oczywiście nie. Komuż miałby ofiarował je ofiarować? Wszak Bóg Ojciec jest tym samym Bogiem co i Syn, czyli ma TO SAMO (nie tylko TAKIE samo) Bóstwo. Zauważył to nawet główny apologeta koronki s. Faustyny x. Ignacy Różycki (więcej tutaj). 

Ponadto: u żadnego teologa katolickiego i też oczywiście w żadnym dokumencie Magisterium Kościoła na przestrzeni wieków nie ma twierdzenia, jakoby Jezus Chrystus ofiarował Swoje Bóstwo. Z prostej przyczyny: to by oznaczało, iż Jego Bóstwo nie jest tym samym, co Bóstwo Boga Ojca, a to jest herezja ariańska. 

Apologeci koronki s. Faustyny regularnie popełniają tutaj dość prymitywny błąd: z faktu, iż pod postaciami eucharystycznymi obecne jest Człowieczeństwo i Bóstwo Jezusa Chrystusa (jak mówi o tym słusznie całe nauczanie Kościoła wraz z Soborem Trydenckim), chcą wyciągać wniosek, iż we Mszy św. ofiarowywane jest także Bóstwo Jezusa Chrystusa. To jest po pierwsze nielogiczne, ponieważ czym innym jest obecność a czy innym jest czynność ofiarowania, a po drugie jest herezją polegającą na oddzieleniu Ofiary Mszy św. od Ofiary Krzyżowej. Jeśli - zgodnie z nauczaniem Kościoła - przyjmujemy, że we Mszy św. nie odbywa się nic innego jak uobecnienie Ofiary Jezusa Chrystusa na krzyżu, to także we Mszy św. nie może być ofiarowywane nic innego niż to, co sam Jezus Chrystus ofiarował na krzyżu, a z całą pewnością nie było to Jego Bóstwo, ponieważ umarł jedynie co do Swojego Człowieczeństwa (tylko natura ludzka jest śmiertelna), natomiast co do Swojego Bóstwa - wszak tożsamego z Bóstwem Ojca - nie mógł umrzeć, gdyż natura boska - czyli jedno Bóstwo Ojca i Syna i Ducha - jest nieśmiertelna. To są proste sprawy i wystarczy trzymanie się prostej logiki. Tutaj widocznie sekta faustyno-sopoćkańska i sekta stehliniańska mają ten sam problem. 

Przy tej okazji autor powyżej podanego bełkotu wykazuje swoją ignorancję teologiczną odnośnie do nestorianizmu. Otóż istotą nestorianizmu jest negowanie, że podmiotem w Jezusie Chrystusie jest Osoba Syna Bożego współistotnego Ojcu i nierozerwalnie zjednoczona z Ojcem. Jeśli ktoś twierdzi, że we Mszy św. ofiarowane jest Bóstwo Jezusa Chrystusa, a nie neguje tożsamości sakramentalnej Mszy św. z Ofiarą na krzyżu, to twierdzi, że Jezus Chrystus czyli Syn Boży będący w istotowej jedności z Ojcem ofiarował Ojcu to Bóstwo, które jest też Bóstwem Ojca, a to jest absurd. Innymi słowy: z jedności natury ludzkiej i natury boskiej w Osobie Syna Bożego wcale nie wynika, jakoby Syn Boży złożył Ojcu ofiarę zarówno ze Swego Człowieczeństwa jak i ze Swego Bóstwa. Wręcz przeciwnie: Boskość Osoby Jezusa Chrystusa (jeśli rozumiemy są jako współistotną Ojcu) oznacza jedność z Ojcem co do Bóstwa i tym samym wyklucza tegoż ofiarowanie. Jak zauważył nawet x. Różycki, nie ma innej logicznej i tym samym teologicznej możliwości: albo ofiarowanie Bóstwa Jezusa Chrystusa jest niemożliwe, albo rozumie się to Bóstwo jako różne od Bóstwa Boga Ojca, a to jest herezja ariańska. 


ad 2/ 

Tutaj autor ponownie wykazuje brak elementarnej logiki w myśleniu. Otóż czym innym jest kwestia, co jest ofiarowane, a czym innym jest kwestia, kto ofiarowuje. 

Bezsprzecznie jedynie sam Bóg mógł dokonać doskonałą ofiarę dla zbawienia świata. A jak to było możliwe? Właśnie tylko przez Wcielenie Syna Bożego czyli przyjęcie przez Niego stworzonej ludzkiej natury, ponieważ tylko to, co stworzone, może być ofiarowane. Gdyby można było ofiarować Bogu Bóstwo, to Wcielenie byłoby zbyteczne, a Pan Bóg nie czyni nic, co byłoby zbyteczne (lex parsomoniae). 


ad 3/ 

Także tutaj zachodzi brak elementarnej logiki i tym samym prawidłowości teologicznej. Czym innym jest kwestia, kim jest Jezus Chrystus, a czym innym kwestia, co Jezus Chrystus złożył w ofierze na krzyżu. To jest elementarne rozróżnienie między podmiotem ofiary a przedmiotem ofiary. To jest logika na poziomie szkoły podstawowej. Zaś w wymiarze teologicznym chodzi o rozróżnienie między obecnością na ołtarzu, a ofiarowaniem na ołtarzu. Teologicznie pewne jest, że po Konsekracji na ołtarzu obecny jest Jezus Chrystus w Swoim Bóstwie i Człowieczeństwie. Z tego nie wynika jednak w żaden sposób, jakoby Jezus Chrystus ofiarował na krzyżu zarówno Swoje Człowieczeństwo jak i Bóstwo. Skoro Jezus Chrystus nie ofiarował na krzyżu Ojcu Swojego Bóstwa, ponieważ to Bóstwo jest tożsame z Bóstwem Ojca, to także we Mszy św. nie odbywa się ofiarowanie Bóstwa Jezusa Chrystusa lecz Jego Człowieczeństwa. O nieskończonej wartości tej ofiary decyduje fakt, że jest to Człowieczeństwo Syna Bożego, a nie to, że ofiarowane jest Jego Bóstwo. 


Inne twierdzenia autora to:


4) 

Ponowne pomylenie kwestii, co przyjmujemy w Komunii św. (czyli kwestii obecności eucharystycznej), oraz kwestii, co Jezus Chrystus ofiarował na krzyżu. Wyłożyłem to już wyżej. 

Dochodzi oczywiście kwestia autentyczności i wiarygodności tzw. modlitwy anioła z Fatimy. Ponieważ nie należy ona do uznanych przez Kościół objawień w Fatimie, katolikowi pod grzechem ciężkim NIE WOLNO uznawać jej za autentyczną i wiarygodną. Gdyby były uznana, to by było wolno uznawać ją za taką, ale nie byłoby takiego obowiązku, jak w przypadku każdego uznanego przez Kościół objawienia prywatnego. Tym samym powoływanie się na tę modlitwę w argumentacji teologicznej świadczy o elementarnej ignorancji co do zasad teologii katolickiej, bądź o świadomym ich odrzucaniu, co jeszcze gorzej świadczy o kimś takim, gdyż zdradza mentalność bardziej podobną do sekt protestanckich niż typową dla katolika. 


5)

Zarzut, jakoby odrzucenie ofiarowania Bóstwa oznaczało "rozdzielenie Chrystusa":

Także tutaj przejawia się ignorancja teologiczna połączona z brakiem elementarnego logicznego myślenia. Odróżnianie nie jest rozdzielaniem, a brak odróżnienia świadczy o pomieszaniu Bóstwa i Człowieczeństwa, co jest właśnie herezją. Jeszcze raz: czy Pan Jezus na krzyżu rozdzielił Swoje Bóstwo i Człowieczeństwo? Oczywiście nie. Według teologii katolickiej - poświadczonej nawet w książeczce "Ćwiczeń duchowych" św. Ignacego z Loyoli, którego lefebvrianie rzekomo bardzo cenią - w śmierci Jezusa Chrystusa na krzyżu umarło Jego ciało, zaś dusza - wszak jest nieśmiertelna - pozostawała cały czas zjednoczona z Bóstwem. Doszło więc do rozdzielenia wewnątrz Człowieczeństwa Jezusa Chrystusa, to znaczy oddzielenia duszy od ciała, co oznacza śmierć czyli ofiarę życia. Skoro dusza jako nieśmiertelna nie umarła, lecz doznała oddzielenia od ciała, to tym bardziej nie mogło umrzeć Bóstwo Jezusa Chrystusa, które jest tożsame z Bóstwem Ojca. Jedynie "bóstwo" ujmowane jako różne od Bóstwa Boga Ojca mogłoby umrzeć czy doznać jakiejś zmiany oznaczającej ofiarę. Jednak przypisywanie takiego "bóstwa" Jezusowi Chrystusowi jest herezją i potężnym bluźnierstwem. 


6) 

Zarzut sprzeczności z nauczaniem Soboru Trydenckiego:

Tutaj autor popisał się już bardzo wybitnie albo urojeniami, albo bezczelnym wprowadzaniem w błąd. Ani Sobór Trydencki, ani żaden inny dokument Magisterium Kościoła, ani nawet żaden teolog katolicki nigdy nie nauczał, jakoby Jezus Chrystus ofiarował się Trójcy Przenajświętszej z ciałem, krwią, duszą i bóstwem. Nie wiem, skąd ów autor bierze taki bełkot. Jest owszem nauczanie (poświadczone chociażby w podręczniku dogmatyki katolickiej x. Ludwig Ott, więcej tutaj), że w Ofierze Krzyżowej - i tym samym we Mszy św. - Jezus Chrystus jako Syn Boży czyli jedna Osoba bosko-ludzka jest zarówno podmiotem (czyli ofiarnikiem-kapłanem) jak też adresatem ofiary jako Druga Osoba Trójcy Przenajświętszej. Tym bardziej nie jest możliwe, by ofiarował coś innego niż Swoje Człowieczeństwo, dokładniej Swoje doczesne życie. 


7) 

Zarzut "niweczenia" dzieła Zbawienia:

To jest już zupełny odlot autora. Szczegóły wyłożyłem już powyżej. 


Podsumowując:

Mamy tutaj do czynienia z wyjątkowo bezczelną ignorancją teologiczną, która obraża nawet elementarną logikę, bez której nie ma solidnej i zdrowej teologii. Równocześnie jest to świadectwo nędzy zarówno intelektualnej jak i moralnej, skoro ktoś nie dysponując widocznie nawet podstawową wiedzą teologiczną porywa się na taką pseudoargumentację i to formułując tak absurdalne zarzuty. Sapienti sat. 



Post scriptum

W łonie FSSPX są jednak myślący krytycznie i mający odwagę wyrazić publicznie krytykę. Przykład tutaj


Krytyka ogranicza się niestety tylko do kwestii dyscyplinarnej. 

X. Wojciech Węgrzyniak a liturgia

W reakcji na postulat kardynała Roberta Sarah'a z 2016 r., by rozpowszechniać sprawowanie liturgii w skierowaniu właściwym dla modlitwy chrześcijańskiej, znany krakowski profesor biblistyki tak oto popisał się wiedzą teologiczną i zdrowym rozsądkiem:


I dodał jeszcze:



Skoro ktoś wypisujący takie rzeczy kształci przyszłych duchownych i katechetów, to niestety jest to kolejny skandal. 

1. Ad orientem jest przeciwieństwem "przodem do ludzi". Wystarczy wiedzieć, że nie chodzi o kierunek geograficzny, lecz widzialne ukierunkowanie modlitwy ku Bogu. Czymś dokładnie przeciwnym jest modernistyczny pseudodogmat (nie mający zresztą podstaw nawet w V2) celebracji przodem do ludzi. Właściwą podstawą owego pseudodogmatu jest ludersko-heretyckie przekonanie, jakoby Msza św. była naśladowaniem (odgrywaniem) Ostatniej Wieczerzy. A jest to nic innego jak zaprzeczenie istocie Mszy św. nauczanej dogmatycznie przez Kościół. 

2. Wyjątkowo absurdalna jest sugestia, jakoby nie liczyła się obecność Najśw. Sakramentu PRZED Przeistoczeniem.

3. Ciekawe skąd xWW wie, jak wyglądała liturgia Chrystusa i Apostołów. Nie mamy nawet rytualnego opisu Ostatniej Wieczerzy. Znamy tylko słowa Pana Jezusa. Jest natomiast powszechne u Ojców Kościoła przekonanie, że zwrócenie się na modlitwie ku Wschodowi stanowi Tradycję Apostolską, czyli że Apostołowie od Wniebowstąpienia modlili się i sprawowali liturgię zwróceni w tym właśnie kierunku symbolizującym powtórne przyjście Zbawiciela. 

4. Kard. Sarah z pewnością nie chce NIC wprowadzać, lecz jedynie opowiada się za powrotem do Tradycji Apostolskiej. 

5. Owszem, problemem właściwym jest wiara w Realną Obecność. Lecz wiara wyrażana jest i poświadczana w liturgii przez znaki, także postawę i gesty. Prosta sprawa: kto normalnie myślący potraktuje poważnie przekonywanie o Realnej Obecności gdy sam kapłan z większym szacunkiem traktuje stół i samego siebie niż Najświęszy Sakrament, któremu zwykle pokazuje plecy itd. ?

6. "Przegięcia eucharystyczne" są jedynie logiczną konsekwencją potraktowania liturgii przez najwyższe władze kościelne. Sprawa jest prosta: skoro najwyższe władze łamią i lekceważą liturgiczne zasady Tradycji Apostolskiej, to jakiekolwiek zakazy swawoli w tej dziedzinie nie tylko pozostaną bezskuteczne, lecz będą - całkiem słusznie - traktowane jako wyraz obłudy i nadużywania władzy. 

7. X WW zasadniczo nie rozumie, czym jest liturgia. W rozumieniu Kościoła nie jest ona ze swej istoty pouczeniem (tak uważają protestanci), lecz oddawaniem czci Bogu. W Kościele w każdym obrządku zawsze używano języka innego niż codzienny: żydzi modlili się po hebrajsku, choć na codzień mówili po aramejsku, chrześcijanie greccy i rzymscy modlili się w języku Septuaginty, który z pewnością nie był ich językiem codziennym. Z czasem, gdy powstały łacińskie tłumaczenia Pisma św., zaczęto sprawowanie liturgii także po łacinie, ale znowu nie była to łacina codzienna lecz biblijna. Zaś jest zupełnie naturalnym, pożytecznym i cennym, by liturgia także językowo łączyła zarówno geograficznie jak też diachronicznie. 

8. Twierdzenie, jakoby nieuniknione było odwracanie się tyłem do Najśw. Sakramentu, wynika albo z ignoracji albo z obłudy albo z jednego i drugiego. Jest prosta zasada liturgii tradycyjnej: celebransowi NIGDY nie wolno odwrócić się plecami do NS. Jest to też dość proste do stosowania. Wystarczy znać rubryki liturgii tradycyjnej. 

9. Jeśli ktoś nie wie (czy nie przyjmuje do wiadomości), że Ojcowie na V2 w ŻADEN sposób nie nakazali zaprzestania celebracji ad Orientem, to nie ma prawa wypowiadać się w temacie. Zaś głównym powodem obecnego zaniku wiary jest upadek wiarygodności Kościoła. I tu też wystarczy wziąć pod uwagę proste myślenie: skoro coś, co dotychczas było surowo zakazane - jak chociażby liturgia przodem do ludzi i w języku narodowym - staje się nagle normą przynajmniej w praktyce, to jak można ufać komuś takiemu? 

10. Wybitnie perfidnym jest zarzut "ocierania się o bałwochwalstwo". Liturgia ze swej istoty jest wyrazem prawdziwej religii pochodzącej z Bożego Objawienia. Równie absurdalny byłby zarzut bałwochwalstwa z powodu trzymania się np. Pisma św. Wiadomo przecież, że liturgia Kościoła jest starsza niż księgi Pisma św. i że o kanoniczności tych ksiąg świadczy przede wszystkim ich stałe używanie w liturgii. 

11. Podobnie skandaliczne - właściwie heretyckie i apostackie - jest twierdzenie, jakoby liturgia tradycyjna była nieewangeliczna. To jest nic innego jak protestancka teza o apostazji Kościoła względem pierwotnego, ewangelicznego chrześcijaństwa. I wystarczy mieć wiedzę historyczną na poziomie podstawówki, żeby wiedzieć, iż ta teza bynajmniej nie przyczyniła się do jedności wśród ochrzczonych...

Wysyp przebierańców: ars przebierandi (z post scriptum)

 

O imprezie licheńskiej było już niegdyś co nieco (tutaj i tutaj). Temat nie został jeszcze wyczerpany. Strona na pejsbuku w tym temacie została bez uprzedzenia skasowana, zapewne w wyniku starań delikwentów. 

Generalnie pomysł tzw. warsztatów liturgicznych służących nauce liturgii tradycyjnej jest dobry i słuszny. Niestety jednak to, co prezentuje "Ars Celebrandi", znacząco odbiega od tego celu, a częściowo jest jemu przeciwne. 

Prosty przykład: paradowanie ministrantów nie pełniących żadnej funkcji w stroju liturgicznym. Jest to żywcem wzięte z fałszywych zwyczajów Novus Ordo i to tylko w Polsce, a sprzeciwia się tradycyjnemu katolickiemu rozumieniu służby ministranckiej. Według zasad katolickich bowiem, poświadczonych zwłaszcza przez Sobór Trydencki, ministranci czyli mężczyźni świeccy pełnią funkcje liturgiczne jedynie w zastępstwie kleryków niższych stopni i tylko w sytuacji nieobecności tychże. I tylko w takiej sytuacji i tylko podczas sprawowania tej zastępczej posługi mają prawo nosić strój duchowny, czyli sutannę i komżę. Tym samym paradowanie ministrantów ubranych w ten strój bez pełnienia funkcji liturgicznej w danej celebracji jest sprzeczne z tą zasadą i jest nadużyciem liturgicznym. 





Ponadto jest to nonsens na zdrowy rozsądek: częściowo nawet stare chłopy, zamiast być ze swoimi żonami i wnukami, paradują bawiąc się w duchownych jak chłopczyki. Większość z tych ministrantów to młodzieńcy w wieku poborowym. Zamiast albo wstąpić do seminarium czy zakonu, albo rozglądnąć się za przyszłą żoną, bawią się w takie przedstawienia typowe dla starych zakompleksionych kawalerów. Co oczywiście demoralizuje niewinne dzieci także wciągane do tego procederu. Gdyby oni siedzieli normalnie w ławkach patrząc na ołtarz, to by przez patrzenie na celebrację więcej się nauczyli niż przez takie chore paradowanie. 

Jest jeszcze gorzej. Otóż okazuje się, że chłopaczki nastoletnie w krótkich spodenkach uczą się funkcji celebransa, co jest totalnym zboczeniem:


Przy okazji wpaja się im fałszywe pomysły wzięte żywcem z Novus Ordo jak skłon celebransa ku ministrantom. 

Inny przykład, nieco mniejszej wagi, lecz także znaczący dla tej ekipy - brat zakonny salwatorianin Marcin W. paradujący w birecie:


Owszem, prosty brat zakonny nie ma obowiązku wiedzieć, że biret jest nakryciem głowy zarezerwowanym dla stanu duchownego (stan zakonny nie jest tożsamy z stanem duchownym czyli kleryckim). Jednak gdy ktoś pozuje na miłośnika liturgii tradycyjnej i zasad tradycyjnych Kościoła, to ma obowiązek ich dokładnie przestrzegać, zwłaszcza w ramach rzekomo ich uczenia. Znaczące jest także, że ów brat zakonny niby bardzo tradycyjny jest równocześnie tzw. nadzwyczajnym szafarzem, co jest typowe dla Novus Ordo, a sprzeczne z tradycyjną dyscypliną Kościoła. 

Typowa dla tej ekipy jest też "modna" a świadcząca o psychice fryzura byłego alumna seminarium diecezjalnego we Włocławku, Jana W.





Dla porównania jego naturalna fryzura:

Zresztą haniebny przykład w narcyźmie daje sam "kapelan" (ciekawe przez kogo mianowany kapelanem) owych "warsztatów", x. Paweł K., z charakterystyczną "modną" bródką starokawalerską: 

Jest więc dość wyraźne, że ta ekipa ma mocne narcystyczne parcie na przebieraństwo i tym samym właściwie kompromituje katolicyzm tradycyjny. To by wyjaśniało sympatię i poparcie modernistycznych struktur i mediów dla niej. 


Post scriptum 1

No i jest też oburzanko, wprawdzie anonimowe, ale pochodzące prawdopodobnie od samego głównego organizatora tej imprezy, a na pewno charakterystyczne dla niego:


No cóż, typowa obłuda i próba manipulacji. 

1. Według wszelkich tradycyjnych przepisów liturgicznych, w prezbiterium i chórze podczas liturgii mają prawo przebywać jedynie

- duchowni, czyli należący do stanu duchownego po przyjęciu przynajmniej tonsury,

- świeccy pełniący funkcje liturgiczne, a tylko podczas pełnienia ich mają prawo mieć na sobie strój duchowny czyli sutannę i komżę. 

2. Biret jest częścią ubioru jedynie osoby duchownej czyli przynależącej do stanu duchownego czyli kleryckiego. Bracia zakonni do tego nie należą. To jest elementarz eklezjologii katolickiej. 

3. Jeśli ktoś niby jest zwolennikiem liturgii tradycyjnej, a równocześnie jako nie przynależący do stanu duchownego czyli kleryckiego przyjął i pełni wybitnie modernistyczną i antykatolicką funkcję tzw. nadzwyczajnego szafarza, to jest albo obłudnikiem, albo cierpi na schizofrenię przynajmniej duchową. 

4. Autor tego oburzanka ma albo urojenia, albo świadomie kłamie. Uwaga co do narcystycznego, spreparowanego "modnie" wyglądu byłego alumna seminarium, ściśle związanego z gronem organizatorów, wskazuje trzeźwo na objaw typowy dla tej ekipy. Jeśli oni sami nie zauważają problemu, a zwrócenie uwagi nazywają "kpiną", to ich stan jest raczej beznadziejny. Czego im oczywiście nie życzę. 


Post scriptum 2


Czy nauczanie Leona XIII jest dowodem na ważność święceń w linii lefebvriańskiej?


(zdjęcie z okazji sakry biskupiej abp M. Lefebvre'a 18.IX.1947) 

Nadal powraca temat ważności święceń otrzymanych przez Marcel'a Lefebvre'a z rąk kardynała Achille Liénart‘a, podejrzewanego o przynależność do masonerii, a znanego z forsowania modernizmu. Słynny jest epizod z jego wystąpieniem podczas pierwszej sesji Vaticanum II, 13 października 1962 r., które stało się jakby pierwszym pociskiem armatnim do rewolucji, która nastąpiła. Na łożu śmierci (zmarł w 1973 r.) powiedział wobec swego spowiednika, że "Kościół jest zgubiony", a mówił to bez żalu. Jest też pewne, że wstąpił do loży masońskiej w wieku 17 lat i jako mason wstąpił do seminarium duchownego. Następnie zrobił błyskawiczną karierę: w wieku 44 lat został arcybiskupem francuskiej metropolii Lille jako najmłodszy biskup we Francji (źródło tutaj). Tym faktom nie zaprzeczają - i nie mogą zaprzeczyć - także lefebvrianie, mimo kłopotliwości tychże okoliczności dla reputacji ich założyciela oraz własnej. 

Nie brakuje też prób wykazania, iż nawet mimo tych faktów ważność święceń udzielanych przez Liénart‘a jest pewna. Głównym argumentem ma tutaj być list apostolski papieża Leona XII "Apostolicae curae" o ważności święceń u anglikanów (tutaj). Jako dowód przytaczany jest następujący fragment:


W roboczym tłumaczeniu:

"Tak więc z tym brakiem co do formy związany jest brak co do intencji, która jest także wymagana, by stał się sakrament. O umyśle czy intencji, która to sama z siebie jest czymś wewnętrznym, Kościół nie wydaje osądu, zaś o ile okazuje się na zewnątrz, należy o nie osądzać. Albowiem gdy ktoś poważnie i prawidłowo stosuje właściwą materię i formę do sprawowania i szafowania sakramentu, tym samym ocenia się, że ma intencję czynienia tego, co czyni Kościół. Tą samą zasadą kieruje się doktryna, która utrzymuje, że prawdziwym sakramentem jest to, co jest udzielane przez posługę heretyka czy nieochrzczonego. Przeciwnie zaś, jeśli obrzęd byłby zmieniony w taki sposób, że widocznie jest wprowadzony inny obrzęd nie przyjęty przez Kościół tak, że odrzucane jest to, co czyni Kościół i co z ustanowienia Chrystusa należy do natury sakramentu, wówczas oczywiste jest, że nie tylko nie jest obecna intencja konieczna do sakramentu, lecz że wręcz jest intencja przeciwna do sakramentu i zwalczająca sakrament."

Kto potrafi czytać ze zrozumieniem, na zasadzie prostej logiki, ten łatwo dostrzeże, iż:

1. Papież mówi jedynie o przypadku, gdy doszło do zmiany w formie czy materii, czyli w zewnętrznych warunkach ważności sakramentu. 

2. Jeśli ta zmiana jest istotna, czyli dotyczy natury danego sakramentu, wówczas można wnioskować także o braku właściwej intencji czy wewnętrznego warunku ważności sakramentu. 

3. Papież mówi wyraźnie, iż Kościół nie wydaje osądu co do intencji, która pozostaje jedynie we wnętrzu sprawującego sakrament. Papież NIE mówi, jakoby zastosowanie prawidłowej materii i formy było dowodem na prawidłowość intencji. Brak osądu czyli oficjalnego orzeczenia Kościoła NIE jest osądem, że intencja jest prawidłowa. 

Innymi słowy: do oceny prawidłowości intencji nie wystarczy stwierdzenie prawidłowości materii i formy. Konieczne jest tutaj wzięcie pod uwagę okoliczności dotyczących tej osoby. 

Istotna jest też różnica między heretykiem czy poganinem, którzy działają w subiektywnie dobrej intencji, a masonem, który z przekonania chce działać i działa na szkodę Kościoła. Ktoś taki będzie się starał wykonywać czynności zewnętrzne bardzo prawidłowo, by nie wzbudzać podejrzeń, zaś intencja jest dokładnie przeciwna, gdyż główną zasadą masonerii jest skrytość, zakłamanie i oszukiwanie. 

Jak już tutaj wyłożyłem: nawet jeśli można by przyjąć, iż ważność sakry biskupiej udzielonej arcybiskupowi M. L. została zapewniona przez współkonsekratorów, którzy nie byli masonami, to jednak oni nie mogli ważnie konsekrować na biskupa kogoś, kto nie miał ważnych święceń prezbiteratu. Wiadomo, że M. L. przyjął także prezbiterat z rąk Liénart'a. 

Warto zapamiętać: 

Trudno, nawet bardzo trudno jest udowodnić komuś formalną przynależność do masonerii. Jest jednak istotne i niezawodne kryterium, mianowicie zakłamanie i oszukiwanie połączone ze skrytością, aż do skrytobójstwa włącznie. Dotyczy to osób zarówno w dziedzinie państwowej jak też kościelnej. Im więcej, sprytniej i bezczelniej dana osoba kłamie, a jest przy tym dość inteligentna i robi zawrotną karierę, tym bardziej prawdopodobna jest przynależność do masonerii. 

Zakłamanie i oszukiwanie jest niestety jedną z głównych cech lefebvrianizmu w Polsce, czyli stehlinizmu. Wnioski nasuwają się same. 

Oczywiście należy uznać zasługi abpa M. L. dla trwania Tradycji Kościoła. Nie neguję też jego dobrej woli. Jednak zarówno u niego jak u jego synów duchowych, przynajmniej u wielu z nich, jest coś, co jest jaskrawo niekatolickie, a typowo masońskie. Niestety. 

Wysyp przebierańców: modernista-ignorant



Temat tutaj nie jest nowy. Chodzi o kolejny epizod, o kolejną anonimową stronkę na pejsbuku, podszywającą się pod niby tradycyjny katolicyzm. 

Treść powyższego obrazka jest dość prosta. Sprowadza się do debilnej propagandy typowo modernistycznej, która nie rozumie i nie chce zrozumieć tego, czym i jak żył Kościół przez wieki, a tym bardziej teologii katolickiej, z której to życie wyrastało i wyrasta. 

Wyjaśniam:

Tzw. boczne ołtarze, czyli ołtarze umieszczone w innych miejscach w świątyni oprócz prezbiterium (choć w dużych prezbiteriach też umieszczano ołtarze boczne), czyli oprócz ołtarza głównego, pojawiły się w związku z większą liczbą kapłanów zarówno w klasztorach, katedrach i kościołach kapitulnych jak też we większych parafiach. Innymi słowy, są one owocem życia wspólnotowego duchowieństwa. Równocześnie są też owocem rozpowszechnienia codziennej celebracji każdego czy prawie każdego kapłana, co wynikało z postępu w teologicznym rozumienia znaczenia i wagi Mszy św. dla zbawienia dusz, czyli jako uproszenie łask zarówno dla żywych jak też dla dusz czyśćcowych. Nie mniej istotny jest też wymiar duchowy: kapłan zostaje wyświęcony do sprawowania sakramentów, zwłaszcza Mszy św. To Msza św. jest realizacją powołania i posługi kapłańskiej, nawet jeśli nie jest możliwy liczny udział wiernych wraz z uroczystą oprawą liturgiczną. Z typową dla teologii katolickiej precyzją rozróżniania - w odróżnieniu od obrządków wschodnich - dostrzeżono powszechnie, że bardziej pożyteczne i znaczące dla zbawienia dusz ma celebrowanie Mszy św. choćby nawet tzw. cichej niż niecelebrowanie. Innymi słowy: jeśli dla zachowania uroczystej formy celebracji, czyli ze śpiewami i z asystą, rezygnuje się ze Mszy św., gdy forma uroczysta nie jest w danym przypadku praktycznie możliwa, to wyrządza się szkodę Kościołowi i dziełu Zbawienia. 

Tego oczywiście nie ogarniają moderniści oraz ignoranci teologiczni, tudzież heretycy, którzy wprost czy nie wprost negują zbawczą wartość Mszy św. jako uobecnienia Ofiary Krzyżowej. Stąd ich nienawiść czy przynajmniej niezrozumienie faktu, że od stuleci istniały w Kościele Chrystusowym ołtarze służące do celebracyj nieuroczystych, a także ważnych i wartościowych dla posługi kapłańskiej i misji Kościoła. 

Wiąże się z tym problem tzw. koncelebry, o której już była mowa (tutaj, tutaj, tutaj). 

Podziękowanie

Z przyjemnością kieruję do P. T. Czytelników comiesięczne podziękowanie wraz z aktualną statystyką. 

Oto aktualna statystyka (na dzień 2.7.2025): 


Przebieg w skali roku wygląda następująco:


Jak pokazuje statystyka, nastąpił ostatnio znaczny wzrost oglądalności, gdyż średnio było około 2000 wejść na bloga dziennie. 

Datki o różnej wysokości - a każde wsparcie się liczy - ofiarowało od początku istnienia bloga w sumie około trzydziestu osób, co stanowi około 1,5% osób codziennie korzystających z bloga. Kilka osób wspiera blog regularnie, co jest szczególnie cenne, niezależnie od wysokości ofiar. Tych kilka osób stanowi około 0,2-0,3% osób codziennie korzystających z bloga.  

Za wszelkie wsparcie - Bóg zapłać!  Wszystkich darczyńców wspominam w memento każdej Mszy św.

Datki można wpłacać na numer konta (IBAN):

94 1020 4274 0000 1102 0067 1784


Do przelewów z zagranicy:

PL 94 1020 4274 0000 1102 0067 1784

Kod BIC (Swift): BPKOPLPW

Sprawa x. Dolindo


Już kilka lat temu byłem pytany o opinię w sprawie x. Dolindo Ruotolo. Zacząłem wtedy zapoznawać się z dostępnym materiałem. Dość rychło zauważyłem, że mamy do czynienia z następnym modernistycznym oszustwem typu zjawy w Medjugorje i s. Faustyny Kowalskiej, aczkolwiek w fazie jeszcze nie tak zaawansowanej. Główny propagator sławy x. Dolindo w Polsce, x. Robert Skrzypczak, zresztą otwarcie głosi powiązania i pewne pokrewieństwo między kultem faustyno-sopoćkowym a tymże bohaterem. 

Być może nadejdzie czas na obszerniejsze, naukowe opracowanie w temacie. Tymczasem podzielę się kilkoma spostrzeżeniami, które powinne pomóc ku własnemu krytycznie racjonalnemu podejściu, czego bardzo brakuje w mentalności kształtowanej i promowanej przez modernizm. 

Mówiąc najkrócej, sprawa x. Dolindo jest jednym z narzędzi promowania czarnej narracji odnośnie do najważniejszej instytucji Kurii Rzymskiej czyli Świętego Oficjum, zwłaszcza za pontyfikatu św. Piusa X i potem za Piusa XI, za których to pontyfikatów nałożone zostały na idola x. Skrzypczaka kary kościelne jako na heretyka "formalnego i dogmatyzującego". To, co opowiada x. Skrzypczak i jego wspólniczka Joanna Bątkiewicz-Brożek, sprowadza się do hejtowania tegoż urzędu rzymskiego jako rzekomo niesłusznie prześladującego i znęcającego się nad uczonym i świątobliwym kapłanem z Neapolu. Pani Joanna posuwa się nawet do publicznego wylewania łez z tego powodu na licznych - uwiecznionych w internetach - spotkaniach promocyjnych swoich książek w temacie. Któż nie byłby wrażliwy na łzy ładnej niewiasty... Zaś w biznesie to na pewno pomaga. 

Kluczowym wydarzeniem w życiu x. Dolindo była sprawa pewnej kobiety, która swojego wychowanka podawała jako wcielenie Ducha Świętego, a x. Dolindo wydał w jej sprawie pozytywną opinię, broniąc jej prawowierności. Tak może się zachować jedynie zupełny ignorant co do wiary katolickiej na poziomie choćby katechizmowym. Nikogo więc nie powinno dziwić a tym bardziej oburzać - jak czyni to ekipa x. Skrzypczaka - że x. Dolindo pojawił się na celowniku Świętego Oficjum, które zresztą wykazało dużo cierpliwości. Wszak jest zrozumiałe, że nie można kapłanowi o tak elementarnym braku wiedzy i rozeznania duchowego pozwolić na opiekę nad duszami. 

Drugi znaczący element. Ekipa x. Skrzypczaka w zachwycie opowiada, iż x. Dolindo był prekursorem tzw. spotkań biblijnych, czy czytania i omawiania Pisma św. w grupach po domach. Obecnie niestety powszechnie nie zauważa się w tym problemu, gdyż pokolenia wychowane na paraprotestanckich praktykach blachnicyzmu uważają coś takiego za coś niby normalnego. To jednak nigdy nie było normalne w Kościele katolickim, lecz pochodzi z obyczajów sekt protestanckich i to raczej tych nowszych. Problem polega na tym, że Pismo św. nigdy w Kościele nie było wydane do prywatnego użytku. Kościół zawsze otaczał Pismo św. jako świadectwo Bożego Objawienia pieczołowitą opieką (więcej tutaj), a to z tego prostego względu, że po pierwsze jego właściwe zrozumienie wymaga odpowiedniego przygotowania teologicznego i duchowego, a po drugie wszyscy heretycy w historii posługiwali się właśnie Pismem św. dla swoich przewrotnych nauk. Skoro x. Dolindo coś takiego praktykował i propagował, to wykazywał przynajmniej pogardę dla zasad duszpasterskich Kościoła w obchodzeniu się z Pismem św. Nie powinno więc dziwić, iż także z tego powodu spotkały go kary kościelne i to całkowicie słuszne. 

Po trzecie, ekipa x. Skrzypczaka zachwyca się tym, że x. Dolindo napisał 33-tomowy komentarz do Pisma św., co czynił głównie w latach, gdy był suspendowany, a "dzieło" to zostało przez Stolicę Apostolską umieszczone na Indeksie Ksiąg Zakazanych. Nie miałem dotychczas sposobności zapoznania się choćby z fragmentami. Istotna jest jednak następująca okoliczność: rzetelne studium Pisma św. - a to jest podstawa dla rzetelnego komentowania - wymaga dobrej znajomości przynajmniej języków biblijnych czyli hebrajskiego i greckiego. Nic nie wskazuje na to, by x. Dolindo tą umiejętnością dysponował. Był więc najwyżej w stanie pisać swoje prywatne rozważania, aczkolwiek pod warunkiem znajomości istniejących badań naukowych w przedmiocie exegezy danych ksiąg Pisma św. Także tej znajomości x. Dolindo nie wykazywał, a nawet wręcz odnosił się z pogardą do ówczesnej exegezy biblijnej, zresztą o wiele bardziej katolickiej i wiarygodnej niż mamy to obecnie. Nie trudno więc zauważyć jego zuchwałość, która jest rodzajem pychy, a to jest zawsze dobitnym dowodem nie tylko przeciw osobistej świętości lecz także przeciw solidności teologicznej.  

W sprawie x. Dolindo zagadkowa jest rola o. Stefano Manelli, założyciela konserwatywnego zakonu "Franciszkanów Niepokalanej". Nie miałem jeszcze możliwości bliższego zbadania tej roli. Prawdopodobne wydaje się jej wypaczanie i wykorzystywanie w interesie propagandy fanów x. Dolindo i to w sytuacji, gdy sam o. Manelli, objęty prześladowaniami ze strony ekipy bergogliańskiej, w bardzo podeszłym wieku i schorowany, nie jest w stanie się bronić. Uważam za bardzo mało prawdopodobne, wręcz niemożliwe, by ktoś z elementarnym katolickim wykształceniem teologicznym i ze zdrowym rozeznaniem duchowym mógł angażować się w propagowanie kultu x. Dolindo czy choćby sławy.