Ewangelia z niedzieli w Oktawie Bożego Narodzenia (Łk 2, 22-38) dotyczy wydarzenia, które ma swoje osobne święto 2 lutego, mianowicie "Oczyszczenia Najświętszej Mariji Panny" (In Purificatione Beatae Mariae Virginis), w Novus Ordo zwane Ofiarowaniem Pana Jezusa w świątyni, oprócz folklorystycznej nazwy "Matki Bożej Gromnicznej". W liturgii greckiej jest to święto Ὑπαπάντη czyli "Spotkanie", co ma szczególne znaczenie teologiczne. Historycznie jest to jedno z najstarszych świąt chrześcijańskich, jako że jest poświadczone w Jerozolimie już w IV wieku, co oczywiście ma związek z miejscem opisanego wydarzenia. W liturgii rzymskiej natomiast bardziej pierwotne wydaje się umieszczenie tej Ewangelii w kontekście Bożego Narodzenia, czyli w związku z tajemnicą Wcielenia Syna Bożego.
Odpowiadam w oparciu o Tradycję, Pismo św. oraz dokumenty Magisterium Kościoła. Nazywam się Dariusz Józef Olewiński. Jestem kapłanem Archidiecezji Wiedeńskiej. Tytuł doktora teologii przyznano mi na Uniwersytecie w Monachium na podstawie pracy doktorskiej przyjętej przez późniejszego Prefekta Kongregacji Doktryny Wiary, kard. Gerharda L. Müllera oraz examen rigorosum z oceną "summa cum laude". Od 2005 r. prowadziłem seminaria na uniwersytecie w Monachium oraz wykłady w seminarium duchownym.
Spotkanie
Czy Chrystus zjednoczył się z każdym?
Te zdania są oczywiście niejasne. Jednak po pierwsze mają podstawy w tradycyjnej teologii katolickiej, zwłaszcza u Ojców Kościoła, a po drugie same w sobie nie są heretyckie, choć faktycznie mogą być heretycko wykorzystywane.
Chodzi konkretnie o tzw. mechaniczne względnie fizyczne zbawienie: skoro Syn Boży stał się Człowiekiem, czyli przybrał ludzką naturę, i też umarł dla zbawienia wszystkich ludzi, to nie jest istotne i konieczne świadome i dobrowolne przyjęcie tego zbawienia przez wiarę. To jest oczywiście herezja.
Kościół jest katolicki czy powszechny?
(miniatura w temacie "Mater Ecclesia" z rękopisu paschalnego Exsultet, źródło tutaj)
Pytanie nasuwa się w związku z używanym powszechnie niestety błędnym tłumaczeniem słów wyznania wiary w wersji zarówno tzw. Składu Apostolskiego (Symbolum Apostolicum) jak też mszalnego Credo według Soboru Nicejsko-Konstantynopolitańskiego.
Sprawa jest dość prosta. Źródłowe słowo greckie katholike (καθολικη) oznacza o wiele więcej niż powszechność. Dowodem na to jest choćby fakt, że łacińskie jego tłumaczenie nie brzmi universalis, co by mniej więcej odpowiadało polskiemu słowu "powszechny", lecz rzymskie wyznanie wiary od początku przejęło greckie słowo catholica. Ma to oczywiście głębokie powody teologiczne.
Katechizm Kościoła Katolickiego posługuje się wprawdzie fałszywym tłumaczeniem catholica jako powszechny (utożsamiając z pojęciem universalis), jednak prawidłowo podaje właściwą treść tego pojęcia:
W łacińskim oryginale:
Tak więc:
- Pierwotnym i właściwym znaczeniem katholike, catholica jest pełnia i całościowość prawdy i środków Zbawienia.
- Dopiero wtórnym i pochodnym, wynikającym z powyższego znaczeniem jest powszechność w znaczeniu obejmowania całego świata czyli całej ludzkości, czyli że Kościół Chrystusowy jest religią objawioną na wszystkich ludzi, nie tylko dla Żydów czy Europejczyków.
Ma to istotne znaczenie zarówno w odniesieniu do istoty i tożsamości Kościoła, jak dla jego misyjności oraz modnego obecnie tzw. ekumenizmu (czy raczej ekumaniactwa).
To ostatnie zjawisko jest właśnie próbą zastąpienia religii katolickiej przez pseudoreligię ekumaniacką, której podstawą, istotą i naturą jest negacja pełni prawdy i środków Zbawienia w Kościele jednym, świętym, katolickim i apostolskim.
W tłumaczeniu słowa catholica jako "powszechny" mamy więc do czynienia z podstępnym zamachem na świadomość wiary Polaków (oraz wszystkich posługujących się językiem polskim w kwestiach wiary). A zaczął się on niestety już na długo przed reformami Vaticanum II, mianowicie już w pierwszych tłumaczeniach textów liturgicznych na język polski, co miało miejsce za czasów masońskiego reżimu piłsudczykowskiego.
Post scriptum
Wskazano mi na cytat ze św. Cyryla Jerozolimskiego, Catechesis XVIII, 23 (Patrologia Graeca 33, 1044):
Czy opłatek przed świętami ma sens?
Polska jest chyba jedynym krajem na świecie, gdzie do zwyczajów wigilijnych należy tzw. opłatek, czyli płatek chleba tego samego rodzaju co hostie używane do Mszy św. Dzielenie się opłatkiem wraz z życzeniami jest pięknym zwyczajem o głębokiej wymowie i potencjalnym znaczeniu, choć w praktyce pozostaje niestety tylko świątecznym symbolem bez znaczącego wpływu na codzienność.
W ostatnich dekadach rozpowszechnił się tzw. opłatek w zakładach pracy, szkołach, parafiach już w okresie adwentu, czyli przed pierwotnym i właściwym miejscem i czasem, czyli przed wigilia i poza wieczerzą wigilijną, która jest zwyczajem religijno-rodzinnym. Jest to nawiązanie do zwyczaju w krajach tzw. zachodnich, we większości protestanckich, gdzie adwent jako okres pokutny nie istnieje, a ograniczony jest do bazarów bożonarodzeniowych, pieczenia pierników i kupowania prezentów pod choinkę. Przyozdobione choinki ustawiane są już w adwencie na długo przed Bożym Narodzeniem. Odpowiednio urządza się spotkania "bożonarodzeniowe" w adwencie, a w Polsce te spotkania przyjęły formę "opłatków", czyli wraz ze zwyczajem dzielenia się opłatkiem przejętym z rytuału rodzinnego. Są tu więc dwa zasadnicze problemy:
- świętowanie wigilii nad długo przed właściwym dniem i to w pierwszeństwie przed wigilią w rodzinie,
- zatarcie, a właściwie nawet zatracenie charakteru oraz istoty adwentu jako czasu upamiętniającego okres oczekiwania przez ludzkość i naród wybrany przyjścia Zbawiciela, z czego wynika charakter pokutny i wezwania na nawrócenia, zgodnie z treścią liturgii adwentowej, gdzie główną postacią jest św. Jan Chrzciciel.
Tak więc szczególnie haniebne i skandaliczne jest urządzanie opłatka przed świętami w ramach instytucji kościelnych i ogólnie wśród katolików. Oznacza to deprecjonowanie znaczenia i pierwszeństwa rodziny, a także zafałszowanie i zdradę właściwego, katolickiego charakteru i powagi okresu adwentu.
Nie ma natomiast zastrzeżeń co do urządzania tzw. opłatka po świętach, czyli jakby w rozwinięciu i rozszerzeniu tego skądinąd pięknego zwyczaju na społeczności dalsze, wtórne względem rodziny.
Czy w Kościele jest pełnia prawdy?
Stąd Apostołowie, przekazując to, co sami otrzymali, napominają wiernych, by trzymali się tradycji, które poznali czy to przez naukę ustną, czy też przez list (por. 2 Tes 2,15), i aby staczali bój o wiarę raz na zawsze sobie przekazaną (por. Jd 3). A co przez Apostołów jest przekazane, obejmuje wszystko to, co przyczynia się do prowadzenia świętego życia przez Lud Boży i pomnożenia w nim wiary, i tak Kościół w swej nauce, w swym życiu i kulcie uwiecznia i przekazuje wszystkim pokoleniom to wszystko, czym on jest, to wszystko, w co wierzy.
Tradycja ta, wywodząca się od Apostołów, postępuje w Kościele pod opieką Ducha Świętego: wzrasta bowiem pojmowanie tak rzeczy, jak słów przekazywanych, już to dzięki kontemplacji oraz dociekaniu wiernych, którzy je rozważają w sercu swoim (por. Łk 2,19 i 51), już to dzięki wewnętrznemu rozumieniu spraw duchowych, których doświadczają, już to dzięki głoszeniu tych, którzy wraz z sukcesją biskupstwa otrzymali niezawodny charyzmat prawdy. Albowiem Kościół z biegiem wieków dąży ciągle do pełni prawdy Bożej, aż wypełnią się w nim słowa Boże.
Wypowiedzi Ojców świętych świadczą o życiodajnej obecności tej Tradycji, której bogactwa przelewają się w działalność i życie wierzącego i modlącego się Kościoła. Dzięki tej samej Tradycji Kościół rozpoznaje cały kanon Ksiąg świętych, a i samo Pismo św. dzięki niej głębiej jest rozumiane i nieustannie w czyn wprowadzane; tak więc Bóg, który niegdyś przemówił, rozmawia bez przerwy z Oblubienicą swego Syna umiłowanego, a Duch Święty, przez którego żywy głos Ewangelii rozbrzmiewa w Kościele, a przez Kościół w świecie, wprowadza wiernych we wszelką prawdę oraz sprawia, że słowo Chrystusowe obficie w nich mieszka (por. Kol 3,16).
Rzetelna lektura tych słów nie pozostawia wątpliwości, iż próby używania ich dla poparcia wprowadzania nowości sprzecznych z Tradycją Kościoła, są kłamstwem i oszustwem.
Czy jestem kapłanem Archidiecezji Wiedeńskiej?
Pytanie jest oczywiście retoryczne, gdyż w nagłówku bloga jest odpowiedź od lat, która się nie zmieniła i nie sądzę, by się miała zmienić. I oczywiście nie jestem z tych co, kłamią, dla jakiegokolwiek celu.
Pytanie jest jednak o tyle zasadne, że widocznie nadal są ludzie, którzy bardziej wierzą internetowym - i nie tylko - hejterom. Ostatnio wskazano mi kilkakrotnie na komercyjną stronkę pewnego osobnika, o którym już w 2017 r. pisałem przy sposobności na pejsbuku jako o osobie podszywającej się pod katolicyzm. Nie trudno więc zgadnąć, że jego plucie jest dość prymitywną zemstą za napisanie prawdy o nim, której on oczywiście nawet nie próbował podważyć.
Zaczęło się od mojej krytyki paraokultystycznych bzdetów publikowanych przez T. Klibengajtisa (w czym zresztą nie jest oryginalny):
https://teologkatolicki.blogspot.com/2021/04/co-moga-anioowie.html
Potem na pejsbuku tak pisałem:
I wygląda na to, że sprawdza się diagnoza odnośnie parodystyczno-pamfleciarskiej stronki:
https://wobronietradycjiiwiary.wordpress.com/kontakt/
Robiona jest przez niejakiego doktora czynnego na fakultecie "uniwersytetu technicznego" (brrrr... paskudny i absurdalny pruski wynalazek) w Dreźnie. Jego szefem i protektorem jest skrajny modernista, specjalista od Hegla i "unowocześniania" Kościoła, począwszy od celibatu, aż do cudzołożników i homosiów.
http://www.thueringer-allgemeine.de/.../Theologe-Albert...
Sam doktor - po studiach teologii na KUL-u oraz doktoracie z filologii klasycznej w W-wie - specjalizuje się w tzw. idealiźmie niemieckim, naginając do niego Ojców Kościoła i to, co uważa za teologię. Propaguje tzw. panenteizm, czyli mniemanie, że Pan Bóg jest obecny we wszystkich stworzeniach. Skoro tak, to zapewne także w szatanie i demonach, których Pan Doktor zaleca rzekomo zwalczać przez odmawianie autoexorcyzmu...
Zasłużył się także m. in. zgłębianiem chociażby idola skrajnych modernistów Teilhard'a de Chardin'a. Jak to wszystko pasuje...
W swoim dorobku ma serię książek o sakramentach. Nie miałem jeszcze sposobności się z nimi zapoznać. Ciekawe czy w nich również propaguje autochrzest, autobierzmowanie, autospowiedź itd. ...
Istotnym składnikiem stronki była i jest oczywiście płatność:
Owa stronka już nie istnieje na wordpress. Osobnik zmienił też nazwę i szatę graficzną stronki, zresztą również i jeszcze bardziej komercyjnej, zapewne by zatrzeć ślady swojej uprzedniej działalności, a przy okazji pluć na mnie, który widocznie dokonał demaskacji. Potwierdzają to komentarze czytelników na pejsbuku:
Do powyższego wpisu na pejsbuku dołączyłem był materiał dowodowy:
Czy rozdział Kościoła i państwa jest dobry?
Hasło tzw. rozdziału państwa od Kościoła pochodzi od protagonistów rewolucji masońskiej we Francji. Tłem historycznym tego postulatu jest zarówno przymierze władców (królów i książąt) z Kościołem oraz absolutyzm monarchiczny, jak też bizantyńsko-protestanckie połączenie tronu z ołtarzem (cezaro-papizm, świeckie zwierzchnictwo nad zborami protestanckimi). Był on wymierzony zasadniczo przeciw Kościołowi w konkretnej sytuacji historycznej, jednak zawierał także elementy, które z czasem okazały się korzystne dla wolności Kościoła (libertas Ecclesiae). Opieka państwa nad Kościołem często faktycznie pociągała za sobą przynajmniej próby wpływania na jego sprawy, czyli dziedzinę wiary, kultu i moralności, czego jaskrawym przykładem jest józefinizm w Austrii. Ten kontext i uwarunkowania są istotne dla zrozumienia stanowiska Kościoła w tej sprawie, zarówno w przeszłości jak też obecnie.
Punktem wyjścia w rozważeniu tej kwestii musi być oczywiście definicja głównych pojęć, czyli zarówno Kościoła jak i państwa. Kościół jes społecznością wyznających wiarę katolicką zorganizowaną hierarchicznie według własnego celu (ziemskiego i ostatecznego czyli wiecznego) i ustroju. Państwo jest sposobem uporządkowania życia danej społeczności według celu, czyli dobra wspólnego, które jest bezpośrednio doczesne, aczkolwiek ze swej strony podporządkowane celowi wiecznemu. Są więc oczywiste elementy wspólne obydwu rzeczywistości, jak
- charakter społeczny, czyli odniesienie do jednostek ludzkich jako indywiduum i jako wspólnoty,
- sobie właściwy cel bezpośredni (dla Kościoła zbawienie dusz, dla państwa dobrobyt doczesny),
- sobie właściwy ustrój (porządek stosunków społecznych) oraz
- wspólny cel ostateczny, który celem każdego człowieka.
Już w tych elementach wspólnych wyraźnie widać różnice, stanowiące także o pewnej odrębności.
Wyznacznikiem właściwego wzajemnego stosunku jest oczywiście nauczanie i przykład Jezusa Chrystusa, przekazane i nauczane przez Kościół.
Główne zasady można streścić następująco:
1. Zarówno Kościół jak i państwo służą dobru człowieka i społeczości ludzkiej.
2. Jest różnica w celu: celem Kościoła jest zbawienie dusz, zaś celem państwa jest realizacja dobra wspólnego w dziedzinie doczesnej, co oczywiście nie może być w sprzeczności z celem wiecznym.
3. Jest różnica w pochodzeniu oraz ustroju: ustrój Kościoła pochodzi z Objawienia Bożego, ustrój państwa pochodzi z prawa naturalnego, którego źródłem ostatecznym jest oczywiście Bóg, jednak jest ono poznawalne rozumem bez konieczności wiary nadprzyrodzonej.
4. Dziedzina doczesna jest ze swej natury przyporządkowana i podrzędna wobec celu wiecznego.
Wynika stąd, że nie jest możliwy rozdział Kościoła czy ogólnie religii od państwa, czy odwrotnie. Świadczą o tym także doświadczenia historyczne: każda próba takowego rozdzielenia oznaczała faktycznie nie tylko usiłowanie zniszczenia Kościoła czy religii w ogóle, także za cenę prześladowania i mordowania własnych obywateli, lecz także konstruowanie zastępczej pseudoreligii państwowej, także pod hasłami ateizmu, który de facto stanowił formę pseudoreligijną, począwszy od - totalitarnie narzucanego - dogmatycznego charakteru aż do własnych rytuałów, które nawet naocznie przypominają obrzędy religijne. Rytuały militarne, święta państwowe, parady z różnymi elementami, począwszy od hymnów, kultu sztandarów, wizerunków, aż po pomniki i mauzolea bohaterów, są charakterystyczne zarówno dla nowoczesnych państw tzw. liberalnych, jak też ateistycznych, jak Rosja sowiecka itp. Są to dość naoczne przykłady na oddawanie państwu czy władzy państwowej czci quasi religijnej, przynajmniej w sposób symboliczny czy rytualny.
W tym kontekście słuszne jest pytanie o właściwą interpretację słów Pana Jezusowych. Oczywiście musi ona być zgodna z kontextem bliższym i dalszym biblijnym. Odpowiadając w skrócie: słowa Pana Jezusa nie mówią o stosunku między Kościołem a państwem, lecz o stosunku katolika do Boga i do państwa. Konkretną kwestią było płacenie podatku okupacyjnemu państwu rzymskiemu. Była to sprawa o tyle złożona, że chodziło o postawę człowieka wierzącego wobec państwa pogańskiego. Chrystus Pan nie nawołuje do buntu przeciw niemu, ale też nie uzależnia Swego posłannictwa i spraw religii od woli czy postawy państwa. Wierni Jego nauce chrześcijanie okazywali uległość wobec państwa w dziedzinie doczesnej dobra wspólnego, jednak sprzeciwiali się, gdy państwo godziło w prawe Boże czy naturalne. Ani w Nowym Testamencie (także w Starym), ani w pismach Ojców Kościoła i późniejszych teologów nie ma postulatu czy poparcia dla wyjęcia państwa czy władzy państwowej spod oceny moralnej w świetle prawa Bożego i naturalnego. Wręcz przeciwnie. Kościół zawsze przypominał, że każda władza świecka ze swej istoty i natury jest pochodna wobec autorytetu Boga samego, i tym samym może i musi być sprawowana i oceniana według tego autorytetu.
Tym samym łatwo jest odpowiedzieć na ostatnie pytanie. Katolik winien jest posłuszeństwo najpierw i ponad wszystko Panu Bogu. Od tego zależy jego przynależność do Kościoła pod względem zarówno wewnętrznym jak i zewnętrznym. Jeśli ktoś w działalności społecznej czy politycznej działa wbrew prawu Bożemu czy to objawionemu czy naturalnemu, to nie oddaje Bogu tego, co jest Bogu winien, i tym samym ewidentnie sprzeciwia się nauczaniu Jezusa Chrystusa. Władze kościelne mają obowiązek upomnieć takiego katolika, wezwać do nawrócenia, pokuty i zadośćuczynienia. W razie uporczywego trwania w niekatolickiej postawie należy wyznaczyć karę, w razie konieczności do exkomuniki włącznie.
Jest problem z aforyzmami. One mają zwrócić uwagę na pewien aspekt sprawy i pobudzić do namysłu. Równocześnie upraszczają, redukują i niekiedy też fałszują sprawę.
Działanie Boga w Starym Testamencie
Jezus Chrystus nie przyszedł, żeby uwolnić wszystkich ludzi od cierpienia i śmierci ciała, lecz żeby dać życie wieczne.
Oczywiście Bóg mógłby jednym aktem woli zniweczyć grzech i cierpienie, mimo ludzi i wbrew ludziom. Jednak to by nie odpowiadało roli i godności człowieka. Tylko w sytuacji wyboru między dobrem a złem człowiek realizuje swoją wolność, przez którą jest podobny do Boga. To podobieństwo jest darem Boga i to tak wielkim, że wartym ceny grzechu i cierpienia.
Dotyczy to także historii starotestamentalnej. Wszystko ma znaczenie spełnione w Jezusie Chrystusie. Cokolwiek Bóg działa, to jest nastawione na nawrócenie ludzi, czyli uznanie prawdziwego Boga i wolne poddanie się Bogu w miłości.
Czy Polsce grozi apostazja? (z post scriptum)
Natrafiłem niedawno na książkę reklamowaną przez środowiska niby konserwatywne katolickie. Autorem jest młody teolog cysters (okładka powyżej). Przejrzawszy ją mogę powiedzieć, że zgadzam się z jej zasadniczymi tezami, choć nie ze wszystkimi szczegółami. Oprócz cennych uwag widać w niej także pewną powierzchowność, zbytnie uproszczenia i niedojrzałość myśli.
Natrafiłem jednak także na fragment, który świadczy niestety o porażeniu teologicznego myślenia autora przez wszechobecną propagandę faustyno-sopoćkizmu. Chodzi konkretnie o kwestię ofiarowania Bóstwa Jezusa Chrystusa, którą poruszałem tutaj już wielokrotnie (por. etykieta "Faustyna"). Oto fragment:
Mimo swej krótkości, fragment zawiera kilka herezyj, czy przynajmniej wypowiedzi tchnących herezją:
1. Powiedzenie, że Syn jest całkowicie w Ojcu, może być rozumiane jako negacja różności Osób Boskich. Przyjmijmy życzliwie, że autor z rozpędu tego nie zauważył.
2. Jednoznacznie heretyckie jest natomiast powiedzenie, że kenoza (o której mówi św. Paweł w Flp 2,7) oznacza wywłaszczenie istoty Syna na rzecz Ojca. Autor po pierwsze zafałszowuje słowa św. Pawła, który mówi o "wywłaszczeniu" postaci (forma, μορφη), a nie istoty. Po drugie, autor zakłada różność istoty Syna i istoty Ojca, co jest negacją współistotności, którą Kościół wyznaje w Credo (symbolum nicaeno-constantinopolitanum). Otóż Syn nie mógł się wyrzec Swej istoty na rzecz Ojca, gdyż Ojciec i Syn są tą samą istotą (essentia) i tą samą substancją (substantia), o czym mówi chociażby prefacja o Trójca Przenajświętszej. Syn owszem we Wcieleniu przyjął naturę i postać ludzką, jednak herezją jest twierdzenie, jakoby wyzbył się istoty czy natury boskiej. Odróżnienie istoty Syna od istoty Ojca śmierdzi niestety ofiarowaniem Bóstwa zawartym w koronce s. Faustyny, co jest herezją chrystologiczną (szerzej o tym mówię we wpisach nt. s. Faustyny).
3. Chrystologicznie heretyckie - ariańskie - myślenie autora potwierdza nazwanie Syna "odblaskiem Ojca". Owszem, św. Paweł (Kol 1,15) nazywa Jezusa Chrystusa "obrazem Boga niewidzialnego" (εικων του θεου του αορατου), jest to jednak już czysto logicznie coś innego niż odblask. Apostołowi chodzi o to, że w Jezusie Chrystusie widzialny i poznawalny jest Bóg, który sam w sobie jest niewidzialny. Innymi słowy: w człowieczeństwie Jezusa Chrystusa jest widzialny nie tylko Ojciec, lecz także Syn jako Bóg, który sam w sobie jest niewidzialny. Na tym polega bycie "obrazem Boga niewidzialnego".
4. Problematyczne jest także nazwanie Syna "zamysłem Ojca wyrażonym na sposób ludzkiego istnienia". Owszem, u Ojców Kościoła tajemnica Trójcy Przenajświętszej jest objaśniana przy pomocy analogii antropologicznej, gdzie Ojciec jest umysłem, z którego pochodzi myśl czyli Syn. Trzeba pamiętać, że chodzi tylko o pewną analogię, czyli próbę zrozumienia i objaśnienia tajemnicy przy pomocy pojęć z rzeczywistości ludzkiej. Nie wolno pomijać, że wyższą, dogmatyczną i nieomylną rangę ma prawda o współistotności Ojca i Syna, podczas gdy porównanie do umysłu i myśli poniekąd może zaciemniać tę prawdę i dlatego właśnie Ojcowie Kościoła przytaczają także inne porównania (np. do części jednej rośliny jak korzeń i łodyga), by uniknąć nieporozumienia pomijania czy osłabiania istotowej jedności Osób Boskich. Tym bardziej nie należy mieszać życia wewnątrztrynitarnego z działaniem Boga skierowanym ku stworzeniom, czyli z dziełem zbawienia, także ze Wcieleniem Syna Bożego. Innymi słowy: Syn Boży jest "myślą" Ojca już wewnątrztrynitarnie, czyli przed Wcieleniem. Owszem, istnieje pewna odpowiedniość między Osobą Syna a Wcieleniem, tzn. nie jest przypadkowe czy dowolne, że to Syn Boży stał się człowiekiem, a nie Ojciec czy Duch Święty. Jednak należy pamiętać, że celem Wcielenia nie jest objawienie samego Syna lecz Boga Trójjedynego. W Jezusie Chrystusie, czyli wcielonym Słowie Bożym "mieszka cała pełnia Bóstwa" (Kol 2,9), tego Bóstwa, które jest tym samym co do Ojca i Syn i Ducha Świętego. W Nim cała Trójca Przenajświętsza objawia Siebie ludzkości, nie tylko Ojciec objawia Syna.
Oto następny fragment z wręcz banalnymi błędami teologicznymi, świadczący niestety znowu o poziomie wykształcenia teologicznego doktora teologii i to habilitowanego:
Tutaj znowu muszę skorygować:
5. Autor widocznie nie rozumie greckoteologicznego pojęcia "przebóstwienie" (θεωσις) i popełnia przy tym herezję antropologiczno-soteriologiczną. Otóż uświęcenie - to jest katolickie pojęcie analogiczne do greckiego "przebóstwienia" - w życiu doczesnym nie polega na uwolnieniu od grzeszności, gdyż także ludzie święci są w możności popełnienia grzechów przynajmniej powszednich. Ich świętość polega na tym, że z tej możności nie korzystają, przynajmniej nie w sposób świadomy, własnowolny i bez żalu doskonałego. Uświęcenie nie odbiera bowiem człowiekowi wolności woli, choć jest istotnie dziełem łaski, oczywiście wraz z aktami woli człowieka. Zdolność do tych aktów stanowi o tym, że człowiek aż do ostatniego tchu jest zdolny do grzeszenia i szatan nie zaprzestaje usiłowań, by go do tego skłonić. Tak więc właściwe, ostateczne uwolnienie od grzeszności - w znaczeniu braku zdolności do grzeszenia - następuje dopiero wraz z przejściem do wieczności. Dlatego właśnie Kościół nie ogłasza nikogo świętym za życia.
6. Niemniej poważnym, choć banalnym błędem jest powiedzenie, że dopiero zmartwychwstanie uwalnia od złych skłonności i pokus. Już w najprostszym katechiźmie można przeczytać, że natychmiast po śmierci człowiek staje przed obliczem Boga na sąd indywidualny, tracąc równocześnie możliwość zarówno grzeszenia jak też zdobywania zasług na życie wieczne (czyścieć jest jedynie miejscem oczyszczającego cierpienia, pokutowania za grzechy, nie zasługiwania na życie wieczne). Tym samym nie ma miejsca na pokusy, ani na zmianę stanu duszy, w którym się człowiek znajdował w momencie śmierci czyli przejścia do wieczności. Nie pojmuję, jak duchowny i to z tytułami naukowymi mógł takie bzdury napisać. Natomiast całkowicie zgadzam się z jego - wyrażoną w następnym akapicie - krytyką paraprotestanckiego, fałszywego miłosierdzia, obecnego u "nowoczesnych" kaznodziejów, zwłaszcza tych gwiazdorów medialnych (typu dominikanin Szustak i cała zgraja pseudojezuitów itp.). Problem w tym, że krytyka musi być solidna i precyzyjna, gdyż w przeciwnym razie sama naraża się na zarzut braków merytorycznych i nie ma odpowiedniej siły argumentacyjnej.
Podsumowując:
Na tym przykładzie widać niestety brak solidnej wiedzy i precyzji teologicznej, mimo niewątpliwych zalet książki, zasługującej na uznanie zwłaszcza na tle setek czy wręcz tysięcy egzemplarzy o wiele bardziej niechlujnej i wręcz wprost heretyckiej literatury (pseudo)teologicznej zaśmiecającej księgarnie i biblioteki. Tragiczne jest, że nawet ktoś mający zadatki na dobrego, myślącego po katolicku teologa niestety - póki co - tkwi z schematach apostazji chrystologicznej propagowanej przez koronkę i "Dzienniczek" s. Faustyny (zresztą będący prawdopodobnie dziełem x. Sopoćki). Pozostaje więc życzyć mu więcej dociekliwości i staranności teologicznej, tudzież jeszcze więcej odwagi w myśleniu po katolicku.
Post scriptum
W międzyczasie sława o. Strumiłowskiego wyraźnie rośnie, staje się on coraz bardziej lubiany i ceniony w kręgach szerokokościelnych. Równocześnie ukazał się korzeń jego błędów wskazanych powyżej, mianowicie niedouczenie wręcz w elementarzu filozoficzno-teologicznym, co poświadcza jego następująca wypowiedź:
Fetopatie a dusza ludzka
Nie jestem w stanie przedstawić problemu dokładniej od strony medyczno-biologicznej. Odsyłam do literatury fachowej. Z punktu widzenia teologicznego i też antropologii filozoficznej istotne są właśnie dane biologiczne. Innymi słowy: jeśli tzw. bliźnięta syjamskie myślą samodzielnie, mają odrębne poruszenia woli i uczuć, czyli są podmiotami w sensie psychologicznym, to mają też osobne dusze, czyli są dwiema osobami, nawet jeśli ich życie czysto biologiczne jest współzależne.
Zagrożenia duchowe: whisky i gry komputerowe
Wspomnienie o Mamie (z post scriptum)
Jej wartość przewyższa perły. (Księga Przysłów 31,10)
Jeśli chodzi o mnie, to nie musiałem szukać. Została mi dana przez Pana Boga. Mnie i nie tylko mnie.
Akurat te słowa nasunęły mi się, gdy po Jej odejściu do wieczności (3.11.2024) pomyślałem o Jej życiu.
Urodzona tuż przed wojną w 1938 roku, zachowała kilka wspomnień z czasu wojny, które widocznie mocno wryły się w pamięć, jak powrót z rodzicami i bratem do domu po przejściu frontu, do domu rodzinnego, który szczęśliwie ocalał. Swoje pierwsze imię chrzcielne, Maria, otrzymała na upamiętnienie swojej babci, której nie znała, ponieważ była zmarła w wieku 28 lat, gdy moja babcia miała 3 latka. Moja Mama na co dzień była znana jako Basia, a to jest jej drugie imię chrzcielne. Tak ją nazywał o 2 lata starszy brat, chyba dlatego, że w sąsiedztwie mieszkała kuzynka Maria i trzeba było te dwie wygodnie odróżnić w mowie.
Powyższa fotografia pochodzi ze stycznia tego roku. Tak Mama wyglądała na co dzień.
Owdowiała w wieku 47 lat. Można sobie wyobrazić, jaki to był cios, gdy Tato zmarł po wielomiesięcznej chorobie nowotworowej, po długich i ciężkich cierpieniach. To były czasy (1985), gdy na tomografię komputerową czekało się miesiącami, bo były w Polsce chyba tylko trzy na cały kraj. Tatę wieźli z Wrocławia, gdzie był leczony, a nie było tam tomografa, do Poznania.
Gdy zacząłem studia w 1984 roku, Mama pojechała na zarobek do USA. Musiała wrócić już po kilku miesiącach, gdy u Taty wykryto nowotwora. Wszystko, co wtedy była zarobiła, wydała na łapówki dla lekarzy, żeby zapewnili dobre leczenie. Oni chętnie brali zwłaszcza dolary. Tak to wtedy było i nikt tego nie ukrywał. Łapówki oczywiście nie pomogły.
Pierwszy raz Mama pojechała do USA, gdy jeszcze uczęszczałem do przedszkola. Pojechała, żeby zarobić na budowę domu. Wtedy mieszkaliśmy z rodzicami i dwojgiem starszego rodzeństwa w domu dziadków, w mieszkaniu składającym się z kuchni i jednego pokoju, bez łazienki. Rodzice chcieli nam zapewnić warunki odpowiednie do nauki szkolnej. Tato starał się o wizę, lecz nie dostał. Mama się ubiegała i dostała, przypuszczalnie dlatego, że była matką, a w USA był już na stałe jej starszy brat.
Rok rozłąki, gdy Mama ciężko pracowała za granicą, nie był łatwy ani dla nas ani dla Niej. To były czasy, gdy listy do USA i z USA potrzebowały 2-3 tygodnie drogi, a nierzadko ginęły, czy to wskutek cenzury, czy też przez złodziejstwo, gdyż w listach z zagranicy bywały dolary, a już 10-20 dolarów było wówczas dla zwykłego Polaka małym majątkiem. Większe sumy Polacy przekazywali sobie w gotówce przez rodaków, którzy jechali do Polski. Takie to były czasy, że można było powierzyć nawet obcym osobom niemałe sumy do przekazania rodzinie w Polsce, gdyż praktycznie każdy zarówno korzystał z takiej usługi pozabankowej jak też ją świadczył. Walutę zagraniczną wymieniało się u handlarzy walut na chodniku.
Gdy Mamy wróciła, można było ukończyć dom rodzinny. Wprowadziliśmy się na Boże Narodzenie, gdy byłem w 1-ej klasie podstawówki. Wkrótce rodzice sprawili mi pianino, gdyż z początkiem roku szkolnego zacząłem też naukę gry. To był dodatkowy symbol statusu, że nie musiałem chodzić do szkolnego pianina na ćwiczenie. Wspominam o tym dlatego, ponieważ kilka tygodni temu, gdy Mama się dowiedziała, że zamierzam sprzedać to pianino, powiedziała z wyrzutem: "Ja Ci kupiłam, a Ty chcesz sprzedać?"
Gdy miałem 13 lat, tym razem Tato wyjechał do USA, żeby zarobić na remont domu, dokładnie na nowe centralne ogrzewanie, ponieważ jego pierwotna wersja (ogrzewanie nawiewowe) się nie sprawdziła, oraz na samochód. Wtedy Mama załatwiała robotników i czuwała nad robotami, które wymagały skuwania ścian i stropów pod instalację. Musiała to łączyć z pracą zawodową, obowiązkami domowymi, niełatwym wychowaniem trójki dzieci w najtrudniejszym wieku oraz z pomocą swoim rodzicom. Tato wrócił prawie równocześnie z pierwszą wizytą Jana Pawła II w Polsce. Wcześniej, na fali euforii, przysłał do Polski dziesiątki portretów Papieża w różnych formatach. Jeden z tych wieloformatowych - a była to rzadkość wówczas, pochodząca chyba tylko z importu - zawisł uroczyście w kościele parafialnym. Po powrocie Tato był nękany przez SB, która namawiała go do współpracy pod naciskiem braku zatrudnienia. Poprzednio pracował w pogotowiu ratunkowym i następnie w przychodniach wiejskich jako lekarz, mimo że miał tylko wykształcenie felczera medycznego (musiał zacząć zarabiać po zdaniu matury w liceum felczerskim, był wtedy półsierotą bez ojca z czworgiem rodzeństwa, rodziny nie było stać na studia). W końcu udało się mu zdobyć zatrudnienie w przychodni kolejowej także w funkcji lekarza. To był trudny okres stanu wojennego. Mimo tego w domu nigdy nie brakowało masła, sera i wędlin dzięki temu, że wdzięczni pacjenci wiejscy przynosili aż raczej w nadmiarze. Żywność była wówczas cenniejsza niż pieniądze, gdyż sklepy świeciły pustkami. Mama zawsze potrafiła zadbać o obfite i smaczne jadło, a miała wówczas łatwiej niż wiele innych żon i matek. Równocześnie chętnie się dzieliła. Jako licealista lubiłem jeździć w funkcji kuriera żywności do Krakowa do serdecznej przyjaciółki Mamy z plecakiem wypakowanym kiełbasami, serami, masłem itp., które to zapachy roznosiły się po pociągu. Ta względna idylla zakończyła się wraz z chorobą i śmiercią Taty w 1985 r., o czym już wspomniałem.
Gdy jako kleryk zakonny wyjechałem w 1988 roku do studia do Austrii, Mama znów zapragnęła wyjazdu do USA na zarobek. Chciała pomóc swojej córce. Dom rodzinny wymagał znowu remontu, a właściwie dodania poddasza, gdyż płaski tzw. dach warszawski się nie sprawdził. Do przyjazdu namawiał ją zresztą osiadły tam starszy brat. Stosunek Mamy do USA był ambiwalentny. Z jednej strony jakby lubiła tam być z powodu lepszego standardu życia i zarabiania niż w Polsce, z drugiej jednak była nieprzejednanie krytyczna pod względem kulturowym i religijnym, gdyż nie lubiła materializmu i skrajnych nowości kościelnych, których w Polsce nie znała. Wróciła po niecałych 2 latach, gdy jej rodzice słabli i potrzebowali opieki.
Po śmierci dziadka w 1994 roku, jak zawsze pełna chęci do pracy i pomagania, jeszcze raz wybrała się za ocean. Mąż córki stracił pracę, nie miał żadnego zatrudnienia mimo poszukiwanego zawodu (mechanik samochodowy), więc Mama widziała potrzebę pomocy córce. Zresztą do ponownego wyjazdu zachęcała ją także wdzięczność ludzi, u których poprzednio pracowała w domu, zapewniając opiekę i wychowanie dzieciom. Jeszcze do niedawna, po wielu latach Mama otrzymywała wdzięczne listy od swoich w międzyczasie dorosłych i dzieciatych wychowanków. Mimo, że była wymagająca. Także z mojej strony mogę poświadczyć, że potrafiła łączyć dobroć i miłość ze stanowczością i wymaganiami.
Pomysłem Mamy było, żebym wybudował własną kwaterę na pobyty w Polsce. Wiedziała, że nie mam i nie będę miał parafii, i chyba przywidywała, że moje pobyty w domu rodzinnym staną się bardzo trudne. Sam bym nie wpadł na pomysł budowania domu. Opatrzność Boża pokierowała, że stało się to możliwe, po wielu i długoletnich trudach (zarówno wskutek nagminnego partactwa i oszustwa, jak też z powodu podłości ludzkiej, zazdrości, nikczemności także ze strony rodziny i duchownych). Gdy piętrzyły się trudności i przeszkody, Mama powiedziała: "Musimy odmawiać różaniec w tej intencji, bez tego nie da się wybudować". Nie przypuszczałem, że będzie to służyć mojej obecności przy Niej na ostatnie miesiące i dni.
Od około roku Mama wyraźnie słabła na zdrowiu i siłach. W 2022 roku ciężko przechodziła wirusowe zapalenie płuc. Stopniowo potrzebowała więcej odpoczynku, a wcześniej była całymi dniami "na nogach", zajęta gotowaniem, sprzątaniem, praniem, prasowaniem dla całej rodziny, pracą w ogrodzie itp. Ale przede wszystkim modlitwą. Dzień zaczynała codziennie od Mszy św., a kończyła różańcem i apelem jasnogórskim. Żyła prawie jak osoba zakonna. Do 82 roku życia oprócz pracy w domu dorabiała w swoim dawnym zawodzie jako pomoc dentystyczna. Gdy jej siły wyraźnie słabły, jedynym, na co narzekała, było to, że nie może robić tak jak zawsze, zwłaszcza w domu. Szczególnie w ostatnich miesiącach skarżyła się, że "nie może nic robić". Jeszcze kilka miesięcy temu, gdy widziała u mnie bieliznę liturgiczną po praniu, mówiła, że mi poprasuje, gdy będzie miała trochę więcej sił. Mogłem już tylko się uśmiechnąć w duchu. Te Jej słowa znaczą więcej niż całe dni pracy z żelazkiem w ręku. Jeszcze na początku tego roku, gdy już nawet ciężko jej było chodzić, z własnej inicjatywy wyprasowała mi komżę, choć musiała to czynić już siedząco. Nie mogłem Jej odmówić, choć widziałem, że robi to ostatkiem sił. Zawsze zwracała uwagę, gdy miałem zmiętą sutannę. Gdy po moich przyjazdach widziała zawieszoną sutannę, podkradała się wczesnym rankiem, żeby ją wziąć do prasowania, mimo że uważałem to za zbędne.
-
Chociaż już od dłuższego czasu odpowiadam na tego typu pytania, to jednak widocznie nadal są niejasności i potrzeba dalszych wyjaśnień...
-
Przy okazji aktualnej sprawy posła Grzegorza Brauna (więcej tutaj ) słusznie nasuwa się pytanie, czy katolikowi wolno uczestniczyć w świętow...
-
Dla tych P. T. Czytelników, którzy nie wiedzą, co oznacza skrót FSSPX, wyjaśniam, że po polsku oznacza on: Bractwo Kapłańskie Św. Piusa X. Z...
-
Samo patrzenie na nagie ciało nie jest grzechem. Grzechem jest natomiast pożądanie w znaczeniu pragnienia zgrzeszenia, czyli popełnienia ...
-
Kwestia dotyczy wprost autonomii Kościoła, w odpowiednim sensie stosunków między Kościołem a państwem. W tej kwestii są dwie zasadnicze p...
-
Zostałem poproszony o wypowiedź: Temat chanukki już poruszałem przy okazji akcji posła Grzegorza Brauna w grudniu 2023 roku ( tutaj i tuta...
-
Najpierw przypomnijmy fakty, czyli kontext historyczny tego pytania. Od około 10-u lat, po Motu proprio "Summorum Pontificum...
-
Dzięki wskazówce życzliwego czytelnika trafiłem na książkę z wypowiedzią bodaj najwybitniejszego polskiego dogmatyka katolickiego w okresi...
-
W związku z działalnością tzw. ruchu oporu (FSSPXR) w Polsce byłem pytany wielokrotnie o opinię. To grono zresztą widocznie pilnie śledzi bl...
-
Odpowiedź zależy od pojęcia bycia Żydem. Należy odróżnić: - pojęcie etniczne - pojęcie religijne - i to ówczesne oraz - obecne czyli nam w...