Zasady komentowania: bez anonimowych komentarzy

Spotkanie

Ewangelia z niedzieli w Oktawie Bożego Narodzenia (Łk 2, 22-38) dotyczy wydarzenia, które ma swoje osobne święto 2 lutego, mianowicie "Oczyszczenia Najświętszej Mariji Panny" (In Purificatione Beatae Mariae Virginis), w Novus Ordo zwane Ofiarowaniem Pana Jezusa w świątyni, oprócz folklorystycznej nazwy "Matki Bożej Gromnicznej". W liturgii greckiej jest to święto Ὑπαπάντη czyli "Spotkanie", co ma szczególne znaczenie teologiczne. Historycznie jest to jedno z najstarszych świąt chrześcijańskich, jako że jest poświadczone w Jerozolimie już w IV wieku, co oczywiście ma związek z miejscem opisanego wydarzenia. W liturgii rzymskiej natomiast bardziej pierwotne wydaje się umieszczenie tej Ewangelii w kontekście Bożego Narodzenia, czyli w związku z tajemnicą Wcielenia Syna Bożego. 


Dni oczyszczenia oznaczają okres, po którym niewiasta po urodzeniu dziecka mogła powrócić do pełnego, osobistego uczestniczenia w kulcie publicznym Starego Testamentu. Nie oznacza to, jakoby urodzenie dziecka czyniło są nieczystą. Należy raczej mówić o "niezdolności" w tym znaczeniu, że szczęśliwy poród wymagał spełnienia także aktu religijnego w znaczeniu kultu publicznego, żeby nowi rodzice, czyli niewiasta wraz z mężem czyli ojcem dziecka, mogli na nowo zostać w pełni włączeni do wspólnoty religijnej. Brak aktu religijnego, czyli odniesienia naturalnego faktu narodzin dziecka do Boga, czynił nieczystym w znaczeniu religijnym. W tym znaczeniu złożenie ofiary przepisanej przez prawo Mojżeszowe (Kpł 12,2-4) oczyszczało ich. 

W przypadku Mariji i Józefa była to ofiara wymagana od ubogich, czyli zastępcza ("normalną" ofiarą był baranek i gołąbek, por. Kpł 12,8). Wszak byli młodym małżeństwem bez dorobku majątkowego i widocznie też bez majątku odziedziczonego, mimo że pochodzili z królewskiego rodu Dawida, który wówczas obejmował zresztą szerokie pokrewieństwo. Ta okoliczność ukazuje uniżenie Syna Bożego, który stał się Człowiekiem, w kontraście do ówczesnych wyobrażeń i oczekiwań. Równocześnie zaznaczona jest w ten sposób powszechność Zbawienia, które przynosi: przyszedł w ubogiej rodzinie, takiej, jaką była i jest większość rodzin ludzkich, zarówno wtedy jak i w całych dziejach ludzkości. Syn Boży wchodzi więc do Swojej świątyni, czy raczej do jej pierwowzoru, jako ubogi, jako jeden z wielu, jako jeden z tych, którzy nie mają wiele do ofiarowania oprócz tego, co wyraża każda autentyczna ofiara - oprócz Siebie. 

Józef i Marija przynieśli kapłanowi dwa gołębie. Byli jednymi z wielu ubogich, którzy przychodzili do świątyni. Widocznie niczym nie zwrócili na siebie uwagi kapłanów, widocznie żaden z kapłanów ani faryzeuszy nie zauważył u nich niczego nadzwyczajnego. Zwróciły jednak na nich uwagę dwie inne osoby i to obojga płci, aczkolwiek niezależne od siebie, w pewnym sensie nawet do siebie niepodobne. 

O Symeonie nie wiemy z Ewangelii prawie nic, a równocześnie bardzo wiele: że był sprawiedliwy, bogobojny, że oczekiwał Zbawiciela i że Duch Święty go oświecał i prowadził. Sprawiedliwość jako przymiot człowieka (ανθρωπος δικαιος ) oznacza w Starym Testamencie to, co w Kościele rozumiemy jako świętość człowieka. W języku biblijnym tylko Bóg jest święty, a człowiek może być tylko sprawiedliwy w tym znaczeniu, że wypełnia prawo Boże. Bogobojność (ευλαβης) jest tym, co w Kościele nazywamy jednym z darów Ducha Świętego: dar bojaźni Bożej, czyli oddawanie Bogu należnej Jemu czci, oddanie się Jego woli i wypełnianie jej. Jest to więc coś o wiele więcej niż strach przed karą za grzechy. Tutaj chodzi o uległość i respekt powodowany uznaniem wszechmocy i dobroci Boga. Oczekiwanie "pociechy Izraela" (προσδεχομενος παρακλησιν του ισραηλ) odnosi się oczywiście do nadzieji mesjańskiej nauczanej przez proroków. Polskie tłumaczenie "pociecha" jest bardzo ułomne. Greckie słowo nie ma nic wspólnego z pocieszaniem w potocznym sensie, lecz oznacza "bycie przywołanym na pomoc", zwłaszcza w funkcji obrońcy i adwokata. Chodzi więc o wysłuchanie  modlitw i błagań o nadejście Królestwa Bożego, o którym mówili prorocy. Obecność Ducha Świętego u Symeona (πνευμα αγιον ην επ αυτον) jest również przymiotem prorockim, nawiązującym wręcz do obietnicy właściwej Mesjaszowi (Łk 4,18: πνευμα κυριου επ εμε). Nie ma natomiast w Ewangelii wzmianki o tym, jakoby Symeon był starcem. Tak wniosek można - aczkolwiek nie koniecznie - wysnuwać jedynie z jego słów, które Ewangelista podaje. Słynny tzw. kantyk Symeona Nunc dimittis, poświadczony w oficjalnej modlitwie Kościoła (tzw. oficjum) od IV wieku, sugeruje raczej podeszły wiek, choć to nie jest istotne dla treści. Istotne jest ujrzenie zbawienia zapowiedzianego przez proroków. 

Widzenie przez Symeona zbawienia w nowonarodzonym Dzieciątku przyniesionym do świątyni jest czymś niewytłumaczalnym inaczej jak tylko przez oświecenie za sprawą Ducha Świętego. Równocześnie nie ma wątpliwości, że ów człowiek zasłużył sobie na to spotkanie i to poznanie, które napełnia go radością i pokojem. Wielkość tęsknoty i oczekiwania Symeona polega nie tylko na wierze w obietnice dane przez proroków. Jego pragnienie ujrzenia Mesjasza nie wynika z żądzy ciekawości. Skoro był w stanie rozpoznać Zbawienie w Dziecięciu przyniesionym przez Józefa i Mariję, to musiał być wolny nie tylko od pospolitych oczekiwań, lecz także od własnych wyobrażeń. 

Słowa Symeona ujęte w tzw. kantyku w formie poetyckiej są modlitwą uwielbienia Boga i jakby pożegnania z doczesnością. Ujrzenie zbawienia Bożego w postaci Dzieciątka Jezus spełnia jego tęsknotę i oczekiwania, choć przypuszczalnie nie różniły się one od tych, które były wówczas powszechne. Na szczególny charakter i motyw wiary i nadziei Symeona, która doznała spełnienia wskazują słowa o "objawieniu (dla) narodów" czyli dla pogan. Polskie tłumaczenie jest tutaj fałszujące niestety, gdyż ani oryginał, ani tłumaczenie łacińskie nie mówi nic o oświeceniu, lecz o świetle ku odkryciu/ ujawnieniu (φως εις αποκαλυψιν εθνων, lumen ad revelationem gentium). Tym światłem jest zbawienie obecne w Jezusie. To światło ma odkryć narodom czyli poganom to, co było przed nimi zakryte, skoro nie znali prawdziwego Boga, który się objawił Izraelowi. Na drugim miejsce owo zbawienie w Jezusie jest opisane przez Symeona jako "chwała" ludu Bożego, którym jest Izrael. Użyte przez Ewangelistę słowo greckie δοξα jest wieloznaczne. Nie jest wcale oczywiste, że chodzi tutaj o chlubę Izraela w znaczeniu powodu do dumy z tego, że ten naród z siebie wydał Mesjasza. Chodzi o to samo światło-zbawienie, które jest objawieniem dla pogan, ale oczywiście także dla Izraela. Te dwa pojęcia - apokalypsis i doxa - odpowiadają sobie i są ściśle powiązane. Doxa oznacza w języku biblijnym zwykle uwielbienie Boga, oddawanie Jemu czci przez ludzi, nie uwielbienie czy chwałę, która przysługuje ludziom. To Bóg-Mesjasz ma być uwielbiony przez Izrael, a nie być okazją czy powodem dla okazywania uwielbienia Izraelowi. Potwierdza to werset następny (33), który mówi, że Józef i Marija dziwili się tym, co Symeon powiedział o Jezusie: to Jezus jest objawieniem i chwałą, zarówno dla pogan jak też dla Izraela. 

Symeon spotyka więc nie tylko Jezusa, lecz także Józefa i Mariję. Ewangelista mówi, że Symeon im "błogosławił", dosłownie "mówił im dobrze" (ευλογησεν αυτους), co można przetłumaczyć też, że im gratulował i życzył dobrze. W szczególny sposób zwrócił się do Mariji, co jest znaczące, prorocze wielorako. Zapewne oznacza to osobną i niepodzielną rolę Matki Jezusa, skoro Józef nie jest objęty tymi słowami. Czyżby Symeon przewidywał, iż Józef nie dożyje przeszycia mieczem Jej duszy? A może chodzi jedynie o jedyne w swoim rodzaju cierpienie Mariji, które będzie tylko Jej udziałem, bez udziału Józefa? W każdym razie pojawia się mowa o "odkryciu" czyli ujawnieniu względnie objawieniu (οπως αν αποκαλυφθωσιν... διαλογισμοι): w zapowiedzianym przebiciu duszy Mariji nastąpi zarazem ujawnienie zamysłów ludzkich, czyli tego, co jest skryte w sercach w znaczeniu biblijnym, czyli we wnętrzu każdej osoby. To ujawnienie wynika z tego, że Jezus jest ustanowiony "na upadek i powstanie" (κειται εις πτωσιν και αναστασιν) wielu w Izraelu i na znak, któremu się sprzeciwiają (εις σημειον αντιλεγομενον). Symeon zapowiada więc spotkanie ludzi z Izraelem i nie tylko, także z poganami, choć oczywiście w dalszej kolejności. 

O wiele więcej Ewangelista podaje nam o Annie, którą nazywa - o dziwo - prorokinią (προφητις), równocześnie jednak nie podając ani jednego jej słowa. Nie wiemy, na czym konkretnie polegało jej prorokowanie. Przypuszczalnie św. Łukasz przywołuje tytuł i zarazem opinię, jaką Anna się cieszyła ówcześnie. Być może zawarł treść tego tytułu w podanych liczbach: wiek 84 lat składa się z liczby 7, która oznacza pełnię, doskonałość, pomnożonej przez liczbę pokoleń Izraela czyli 12. O jej ojcu, Fanuelu, nic Ewangelista nie podaje. Widocznie był to ktoś znany czy wręcz słynny ówcześnie, skoro wiadomo było, że pochodził z pokolenia Aszera. Znamienne jest być może to, że na terenie należącym do tego pokolenia znajduje się słynna góra Karmel związana z działalnością Eliasza, uważanego wówczas za największego z proroków. Życie Anny opisane pokrótce przez Ewangelistę rzeczywiście ma charakter wybitnie kontemplacyjny. Wcześnie owdowiała i widocznie bezdzietna, poświęciła się modlitwie, postom i służbie w świątyni. Nie jest podane, na czym ta służba konkretnie polegała. Należy mieć na uwadze, że świątynię jerozolimską stanowił nie tylko sam przybytek z ołtarzem, gdzie sprawowano ofiary, lecz cały komplex świątynny z dziedzińcami, gdzie, jak wiemy, odbywał się nawet handel (J 2,13-25). Ani Anna, ani inne niewiasty oczywiście nie miały wstępu do dziedzińca najbliższego Przybytkowi. "Prorokini" mogła więc przebywać tylko w dalszych dziedzińcach, gdzie oddawała się modlitwie i prawdopodobnie spełniała też posługi porządkowe, które zapewne też były konieczne. Żyła prawdopodobnie z jałmużny, jak każda bezdzietna wdowa, której małżonek nie zostawił odpowiedniego majątku. Właśnie to życie żebraczo-kontemplacyjne było widocznie podstawą prorokowania, z którego słynęła, i to jakby w linii działalności samego proroka Eliasza. Jej skrajnie ubogie i bezdomne życie - skoro służyła w świątyni także nocą - musiało być potężnym znakiem oczekiwania Mesjasza dla wszystkich, którzy pielgrzymowali do świątyni, a byli to izraelczycy z całej Palestyny i też z diaspory. W tym znaczeniu była zapewne sławna, co stanowiło poważne wyzwanie duchowe i okazję do najbardziej subtelnych pokus szatańskich. Mimo tego zachowała wolność serca, skoro była zdolna rozpoznać Mesjasza w Dzieciątku Mariji i Józefa. 

Spotkanie Mariji i Józefa wraz z Dzieciątkiem w świątyni jerozolimskiej jest wielorakie i szczególnie bogate w treść. Nieprzypadkowo bohaterami są Symeon i Anna, jakby przedstawiciele zarówno Izraela jak też całego rodzaju ludzkiego. W pewnym sensie uosobiają zarówno religię starotestamentalną jak też to w religiach pogańskich, co jest prawe, jako że wynika ze szczerego szukania Boga, które jest obecne w całych dziejach ludzkości, w każdej kulturze i w każdym narodzie. Uosobiają każdego człowieka tzw. religijnego, czy raczej to, co jest w człowieku - poniekąd w każdym - religijne, szukające Boga i zbawienia przekraczającego doczesność. Oczywiście taki człowiek jest prowadzony przez Ducha Świętego, a Duch Święty chce i usiłuje wszak każdego prowadzić. Człowiek prowadzony przez Ducha Świętego nie zamyka się w tzw. opinii publicznej, nawet jeśli jest ona panująca i niby pobożna. Co sprawiło, że Symeon i Anna rozpoznali w Jezusie niesionego w ramionach Józefa i Mariji Tego, którego oczekiwał cały Izrael od zarania swych dziejów? Czyż nie było to wręcz szaleństwem?

Owszem, to było szaleństwo. Szaleńcem był w tym znaczeniu Symeon, gdy wierzył, że za życia ujrzy Mesjasza. Szalona była Anna, gdy modlitwą, postem i sprzątaniem w świątyni oddała się oczekiwaniu na Mesjasza Izraela mimo nieszczęścia w małżeństwie, ubóstwa i podeszłego wieku. Miała powody, żeby zająć się sobą, swoim utrzymaniem. Być może była na tyle ładna, a na pewno była na tyle szlachetna, że mogła ubiegać się o drugiego małżonka. Szaleństwo Symeona i Anny polegało na tym, że nie zadowalali się ani doczesnością, ani pospolitymi wyobrażeniami o politycznym Mesjaszu. Skoro Symeon uwielbia objawienie Mesjasza poganom, to z całą pewnością nie wierzył w Jego polityczną misję tak jak ją rozumieli przywódcy Izraela. Gdy Anna uwielbia Boga na widok Jezusa i opowiada o Nim wszystkim oczekującym wyzwolenia Jerozolimy, to naraża się na uznanie jej za pomyloną. Ludzie chcieli i oczekiwali przywódcę politycznego i zbrojnego wodza, a tu im Anna opowiada o niemowlęciu, które ma im rzekomo przynieść wolność. Jednak to nie oni doświadczyli spełnienia nadziei, lecz Symeon i Anna, ale nie tylko tych dwoje. Starcie nadziei pospolitej z rzeczywistym Chrystusem było stale bolesne, aż po Krzyż i opuszczenie przez najbliższych uczniów i przyjaciół, z wyjątkiem Matki, kilku niewiast i Jana. 

To było pierwsze publiczne ukazanie się Zbawiciela i to w centrum życia Izraela, zarówno religijnym jak i politycznym. Poznali Go i przyjęli nie kapłani i władcy, lecz bliżej nieznany i prawdopodobnie sędziwy wyznawca religii Mojżeszowej oraz uboga, bezdomna wdowa. To w nich działał i to ich prowadził Duch Jahwe, który był się objawił Abrahamowi i Mojżeszowi. To oni poznali Mesjasza nie według pospolitych oczekiwań, lecz według wyczucia wiary sercem czystym i pokornym wobec prawdy, która zawsze przerasta ludzkie oczekiwania. To Symeon i Anna stanowili prawdziwą elitę Izraela, której dane było przywitać Jezusa w tym, co jest Ojcowe. Na wskroś ludzkie pragnienie ujrzenia Mesjasza, które trzymało Symeona przy życiu, było równocześnie darem łaski, który doprowadził starca do spełnienia. A spełnienie to nie było tylko osobiste, lecz było spełnieniem tęsknoty każdego ludzkiego serca za Zbawieniem. Akurat Anna uosabia wyraźnie fakt, że ta tęsknota nie jest biernym oczekiwaniem, mimo - po ludzku sądząc - nieszczęśliwego życia. To ona służyła Bogu dniami i nocami modlitwą i postem, i zapewne też pokornym służeniem bliźnim, i taką właśnie postać miała jej tęsknota i jej oczekiwanie jako uosobienie każdej prawdziwej nadziei każdego czystego i szlachetnego serca. W znaczeniu w Symeonie i Annie rozpoznała i przywitała Zbawiciela cała ludzkość, każdy człowiek, który szczerze pragnie i oczekuje spełnienia obietnic Bożych. 

Czy Chrystus zjednoczył się z każdym?


Te zdania są oczywiście niejasne. Jednak po pierwsze mają podstawy w tradycyjnej teologii katolickiej, zwłaszcza u Ojców Kościoła, a po drugie same w sobie nie są heretyckie, choć faktycznie mogą być heretycko wykorzystywane. 

Chodzi konkretnie o tzw. mechaniczne względnie fizyczne zbawienie: skoro Syn Boży stał się Człowiekiem, czyli przybrał ludzką naturę, i też umarł dla zbawienia wszystkich ludzi, to nie jest istotne i konieczne świadome i dobrowolne przyjęcie tego zbawienia przez wiarę. To jest oczywiście herezja. 

Kościół jest katolicki czy powszechny?

(miniatura w temacie "Mater Ecclesia" z rękopisu paschalnego Exsultet, źródło tutaj)


Pytanie nasuwa się w związku z używanym powszechnie niestety błędnym tłumaczeniem słów wyznania wiary w wersji zarówno tzw. Składu Apostolskiego (Symbolum Apostolicum) jak też mszalnego Credo według Soboru Nicejsko-Konstantynopolitańskiego. 

Sprawa jest dość prosta. Źródłowe słowo greckie katholike (καθολικη) oznacza o wiele więcej niż powszechność. Dowodem na to jest choćby fakt, że łacińskie jego tłumaczenie nie brzmi universalis, co by mniej więcej odpowiadało polskiemu słowu "powszechny", lecz rzymskie wyznanie wiary od początku przejęło greckie słowo catholica. Ma to oczywiście głębokie powody teologiczne. 

Katechizm Kościoła Katolickiego posługuje się wprawdzie fałszywym tłumaczeniem catholica jako powszechny (utożsamiając z pojęciem universalis), jednak prawidłowo podaje właściwą treść tego pojęcia:


W łacińskim oryginale:


Tak więc:

- Pierwotnym i właściwym znaczeniem katholike, catholica jest pełnia i całościowość prawdy i środków Zbawienia. 

- Dopiero wtórnym i pochodnym, wynikającym z powyższego znaczeniem jest powszechność w znaczeniu obejmowania całego świata czyli całej ludzkości, czyli że Kościół Chrystusowy jest religią objawioną na wszystkich ludzi, nie tylko dla Żydów czy Europejczyków.

Ma to istotne znaczenie zarówno w odniesieniu do istoty i tożsamości Kościoła, jak dla jego misyjności oraz modnego obecnie tzw. ekumenizmu (czy raczej ekumaniactwa). 

To ostatnie zjawisko jest właśnie próbą zastąpienia religii katolickiej przez pseudoreligię ekumaniacką, której podstawą, istotą i naturą jest negacja pełni prawdy i środków Zbawienia w Kościele jednym, świętym, katolickim i apostolskim. 

W tłumaczeniu słowa catholica jako "powszechny" mamy więc do czynienia z podstępnym zamachem na świadomość wiary Polaków (oraz wszystkich posługujących się językiem polskim w kwestiach wiary). A zaczął się on niestety już na długo przed reformami Vaticanum II, mianowicie już w pierwszych tłumaczeniach textów liturgicznych na język polski, co miało miejsce za czasów masońskiego reżimu piłsudczykowskiego.


Post scriptum

Wskazano mi na cytat ze św. Cyryla Jerozolimskiego, Catechesis XVIII, 23 (Patrologia Graeca 33, 1044):


Owszem tutaj wyjaśnienie "katolike" na pierwszym miejscu mówi o rozpowszechnieniu geograficznym, ale jest też mowa o powszechnym i bezbłędnym nauczaniu skierowanym do wszystkich ludzi. Należy mieć na uwadze kontext. Cyryl odnosi się do herezyj. Nie ma wcale w zamiarze wykładać ani eklezjologii, ani pełnego, systematycznego pojęcie katolickości. Jeden cytat nie wystarczy żeby zredukować pojęcie do "universalis". 

Czy opłatek przed świętami ma sens?

Polska jest chyba jedynym krajem na świecie, gdzie do zwyczajów wigilijnych należy tzw. opłatek, czyli płatek chleba tego samego rodzaju co hostie używane do Mszy św. Dzielenie się opłatkiem wraz z życzeniami jest pięknym zwyczajem o głębokiej wymowie i potencjalnym znaczeniu, choć w praktyce pozostaje niestety tylko świątecznym symbolem bez znaczącego wpływu na codzienność. 

W ostatnich dekadach rozpowszechnił się tzw. opłatek w zakładach pracy, szkołach, parafiach już w okresie adwentu, czyli przed pierwotnym i właściwym miejscem i czasem, czyli przed wigilia i poza wieczerzą wigilijną, która jest zwyczajem religijno-rodzinnym. Jest to nawiązanie do zwyczaju w krajach tzw. zachodnich, we większości protestanckich, gdzie adwent jako okres pokutny nie istnieje, a ograniczony jest do bazarów bożonarodzeniowych, pieczenia pierników i kupowania prezentów pod choinkę. Przyozdobione choinki ustawiane są już w adwencie na długo przed Bożym Narodzeniem. Odpowiednio urządza się spotkania "bożonarodzeniowe" w adwencie, a w Polsce te spotkania przyjęły formę "opłatków", czyli wraz ze zwyczajem dzielenia się opłatkiem przejętym z rytuału rodzinnego. Są tu więc dwa zasadnicze problemy:

- świętowanie wigilii nad długo przed właściwym dniem i to w pierwszeństwie przed wigilią w rodzinie,

- zatarcie, a właściwie nawet zatracenie charakteru oraz istoty adwentu jako czasu upamiętniającego okres oczekiwania przez ludzkość i naród wybrany przyjścia Zbawiciela, z czego wynika charakter pokutny i wezwania na nawrócenia, zgodnie z treścią liturgii adwentowej, gdzie główną postacią jest św. Jan Chrzciciel. 

Tak więc szczególnie haniebne i skandaliczne jest urządzanie opłatka przed świętami w ramach instytucji kościelnych i ogólnie wśród katolików. Oznacza to deprecjonowanie znaczenia i pierwszeństwa rodziny, a także zafałszowanie i zdradę właściwego, katolickiego charakteru i powagi okresu adwentu. 

Nie ma natomiast zastrzeżeń co do urządzania tzw. opłatka po świętach, czyli jakby w rozwinięciu i rozszerzeniu tego skądinąd pięknego zwyczaju na społeczności dalsze, wtórne względem rodziny. 

Czy w Kościele jest pełnia prawdy?


 
Słuszne pytanie i szczególnie aktualne. 

Po pierwsze, należy zwrócić uwagę na właściwą treść słów w Ewangelii św. Janowej 16,13. Otóż Pan Jezus mówi dość wyraźnie o zesłaniu Ducha Świętego na Apostołów w dniu Pięćdziesiątnicy. Ten Duch po pierwsze oświecił Apostołów do głoszenia Ewangelii, a po drugie towarzyszy Kościołowi o prowadzi go poprzez wieki. Oznacza to, że nie może być choćby najmniejszej sprzeczności z tym, czego nauczali Apostołowie. Nie jest możliwa w Kościele żadna nowość, która byłaby niezgodna z Bożym Objawieniem podanym przez Apostołów czy to w Piśmie św. czy w pozabiblijnej Tradycji Kościoła. Dlatego fałszują już nawet treść słowa Pana Jezusa ci, którzy swoje pomysły - sprzeczne z odwiecznym nauczaniem Kościoła - usiłują podawać jako prowadzenie przez Ducha Świętego. 

Po drugie, ta zasada jest zawarta przymiotach Kościoła wyznawanych w Credo: jeden, święty, katolicki (nie: "powszechny"), apostolski. Jeśli ktoś chce wprowadzić do Kościoła coś, co jest sprzeczne z tym, czego Kościół nauczał począwszy od Apostołów - jak chociażby błogosławienie par homosexualnych - to nie jest w jedności z Kościołem katolickim, lecz próbuje założyć własną antykatolicką sektę pod szyldem Kościoła katolickiego. 

Po trzecie, to diabelskie przedsięwzięcie jedynie pozornie ma jakieś oparcie w cytowanej konstytucji "Dei Verbum". Należy wziąć pod uwagę całość fragmentu z kontextem i to w oryginale, nie w zafałszowanym tłumaczeniu:



Poprawne tłumaczenie:

Nauczanie przeto apostolskie, które w szczególny sposób wyrażone jest w księgach natchnionych, miało być zachowane w ciągłym następstwie aż do spełnienia czasów.

Stąd Apostołowie, przekazując to, co sami otrzymali, napominają wiernych, by trzymali się tradycji, które poznali czy to przez naukę ustną, czy też przez list (por. 2 Tes 2,15), i aby staczali bój o wiarę raz na zawsze sobie przekazaną (por. Jd 3). A co przez Apostołów jest przekazane, obejmuje wszystko to, co przyczynia się do prowadzenia świętego życia przez Lud Boży i pomnożenia w nim wiary, i tak Kościół w swej nauce, w swym życiu i kulcie uwiecznia i przekazuje wszystkim pokoleniom to wszystko, czym on jest, to wszystko, w co wierzy.

Tradycja ta, wywodząca się od Apostołów, postępuje w Kościele pod opieką Ducha Świętego: wzrasta bowiem pojmowanie tak rzeczy, jak słów przekazywanych, już to dzięki kontemplacji oraz dociekaniu wiernych, którzy je rozważają w sercu swoim (por. Łk 2,19 i 51), już to dzięki wewnętrznemu rozumieniu spraw duchowych, których doświadczają, już to dzięki głoszeniu tych, którzy wraz z sukcesją biskupstwa otrzymali niezawodny charyzmat prawdy. Albowiem Kościół z biegiem wieków dąży ciągle do pełni prawdy Bożej, aż wypełnią się w nim słowa Boże.

Wypowiedzi Ojców świętych świadczą o życiodajnej obecności tej Tradycji, której bogactwa przelewają się w działalność i życie wierzącego i modlącego się Kościoła. Dzięki tej samej Tradycji Kościół rozpoznaje cały kanon Ksiąg świętych, a i samo Pismo św. dzięki niej głębiej jest rozumiane i nieustannie w czyn wprowadzane; tak więc Bóg, który niegdyś przemówił, rozmawia bez przerwy z Oblubienicą swego Syna umiłowanego, a Duch Święty, przez którego żywy głos Ewangelii rozbrzmiewa w Kościele, a przez Kościół w świecie, wprowadza wiernych we wszelką prawdę oraz sprawia, że słowo Chrystusowe obficie w nich mieszka (por. Kol 3,16).


Rzetelna lektura tych słów nie pozostawia wątpliwości, iż próby używania ich dla poparcia wprowadzania nowości sprzecznych z Tradycją Kościoła, są kłamstwem i oszustwem.

Można by oczywiście przytoczyć wiele innych dowodów w temacie. Niezawodnym źródłem jest przede wszystkim słynne Commonitorium św. Wincentego z Lerynu, a także wszystkie tradycyjne podręczniki dogmatyki katolickiej, które łatwo znaleźć choćby w internetach. Wartościowe są także przemyślenia i zasady podane przez kardynała J. H. Newman'a. Także o nim sporo można znaleźć w internetach. 

Podsumowując:

- Pełnia prawdy w znaczeniu Bożego Objawienia została raz na zawsze dana Apostołom, którzy przekazali ją Kościołowi zarówno w nauczaniu ustnym jak też w Piśmie św. Ta prawda jest niezmienna i niepomnażalna. 

- Niepełne i rozwojowe może być jedynie zrozumienie tej prawdy, czyli poszczególnych prawd wiary. Na tym właśnie polega prowadzenie przez Ducha Świętego: On wprowadza w prawdę Bożego Objawienia raz na zawsze daną, z całą pewnością nie objawia czegoś nowego, co by było sprzeczne z Bożym Objawieniem przekazanym przez Apostołów a nauczanym przez Kościół poprzez wieki. 

Czy jestem kapłanem Archidiecezji Wiedeńskiej?



Pytanie jest oczywiście retoryczne, gdyż w nagłówku bloga jest odpowiedź od lat, która się nie zmieniła i nie sądzę, by się miała zmienić. I oczywiście nie jestem z tych co, kłamią, dla jakiegokolwiek celu.

Pytanie jest jednak o tyle zasadne, że widocznie nadal są ludzie, którzy bardziej wierzą internetowym - i nie tylko - hejterom. Ostatnio wskazano mi kilkakrotnie na komercyjną stronkę pewnego osobnika, o którym już w 2017 r. pisałem przy sposobności na pejsbuku jako o osobie podszywającej się pod katolicyzm. Nie trudno więc zgadnąć, że jego plucie jest dość prymitywną zemstą za napisanie prawdy o nim, której on oczywiście nawet nie próbował podważyć. 

Zaczęło się od mojej krytyki paraokultystycznych bzdetów publikowanych przez T. Klibengajtisa (w czym zresztą nie jest oryginalny):

https://teologkatolicki.blogspot.com/2021/04/co-moga-anioowie.html

Potem na pejsbuku tak pisałem:

I wygląda na to, że sprawdza się diagnoza odnośnie parodystyczno-pamfleciarskiej stronki:

https://wobronietradycjiiwiary.wordpress.com/kontakt/

Robiona jest przez niejakiego doktora czynnego na fakultecie "uniwersytetu technicznego" (brrrr... paskudny i absurdalny pruski wynalazek) w Dreźnie. Jego szefem i protektorem jest skrajny modernista, specjalista od Hegla i "unowocześniania" Kościoła, począwszy od celibatu, aż do cudzołożników i homosiów.

http://www.thueringer-allgemeine.de/.../Theologe-Albert...

Sam doktor - po studiach teologii na KUL-u oraz doktoracie z filologii klasycznej w W-wie - specjalizuje się w tzw. idealiźmie niemieckim, naginając do niego Ojców Kościoła i to, co uważa za teologię. Propaguje tzw. panenteizm, czyli mniemanie, że Pan Bóg jest obecny we wszystkich stworzeniach. Skoro tak, to zapewne także w szatanie i demonach, których Pan Doktor zaleca rzekomo zwalczać przez odmawianie autoexorcyzmu...

Zasłużył się także m. in. zgłębianiem chociażby idola skrajnych modernistów Teilhard'a de Chardin'a. Jak to wszystko pasuje...

W swoim dorobku ma serię książek o sakramentach. Nie miałem jeszcze sposobności się z nimi zapoznać. Ciekawe czy w nich również propaguje autochrzest, autobierzmowanie, autospowiedź itd. ...



Istotnym składnikiem stronki była i jest oczywiście płatność:




Owa stronka już nie istnieje na wordpress. Osobnik zmienił też nazwę i szatę graficzną stronki, zresztą również i jeszcze bardziej komercyjnej, zapewne by zatrzeć ślady swojej uprzedniej działalności, a przy okazji pluć na mnie, który widocznie dokonał demaskacji. Potwierdzają to komentarze czytelników na pejsbuku:




Do powyższego wpisu na pejsbuku dołączyłem był materiał dowodowy:




Także dowody z jego zainteresowań i dorobku "naukowego":






Więcej o mistrzu i protektorze tegoż osobnika można się dowiedzieć także z internetów:


Akademicka kariera osobnika jednak widocznie się nie powiodła, skoro obecnie zarabia jako tłumacz:



Myślę, że te fakty są wymowne. Także to, że boli go demaskacja, podczas gdy usilnie stara się zdobyć sławę - i zarobek - jako rzekomo tradycyjny katolik. 

Na koniec odniosę się do jego tez na mój temat. 

1. Osobnik myli przynależność hierarchiczną (tzw. inkardynacja) z rezydowaniem i miejscem posługiwania, co świadczy o zupełnej ignorancji prawa kościelnego. 

2. O zupełnej ignorancji świadczy także sugerowanie, jakoby moim właściwym posługiwaniem miało być duszpasterstwo w języku polskim. 

3. O poziomie intelektualnym i moralnym osobnika świadczy także powoływanie się na anonimową oszczerczą stronkę na pejsbuku, która już kilka lat temu zawiesiła swoją działalność po tym, gdy wszcząłem kroki prawne przeciw jej twórcom. Niestety stan prawny póki co jest taki, że nie ma możliwości skutecznego dochodzenia swoich praw względem pejsbuka, który de facto kryje przestępców. Natomiast ktoś trzeźwo dysponujący inteligencją na poziomie choćby przeciętnym i zapoznający się z ową stronką nie jest w stanie traktować jej poważnie, po pierwsze z powodu anonimowości jej autorów, po drugie z powodu anonimowości zarzutów, po trzecie z powodu ogólnikowości i absurdalności zarzutów. Zaś osobnik Klibengajtis grzeszy przy tym stronniczością, gdyż zupełnie pomija moje stanowisko wobec tych zarzutów. 

4. Osobnik nie zadał sobie nawet trudu co do najprostszej chronologii, pisząc fałszywie o mojej "pielgrzymce" jako kapłan z Polski do Monachium, następnie do Wiednia wraz z opuszczeniem zakonu. 

Dla tych, którzy jeszcze nie wiedzą, wyjaśniam: Formację duchowną rozpocząłem w zgromadzeniu werbistów (Societas Verbi Divini) w Polsce, gdzie przeszedłem pomyślnie przez nowicjat i pierwsze dwa lata studiów seminaryjnych (tzw. filozofia). Następnie zostałem przez przełożonych skierowany na dalsze studia w ramach zgromadzenia do domu misyjnego St. Gabriel koło Wiednia. To skierowanie nastąpiło na zaproszenie przełożonego prowincjalnego SVD w Austrii oraz na moje zgłoszenie chęci skorzystania z tego zaproszenia. Po półtora roku studiów w St. Gabriel poprosiłem o pozwolenie na opuszczenie SVD, żeby kontynuować studia na Uniwersytecie Wiedeńskim oraz formację w seminarium Archidiecezji Wiedeńskiej. Powodem były skrajne nadużycia liturgiczne oraz ewidentne herezje głoszone w St. Gabriel, wraz z wymaganiem ode mnie przyjmowania Komunii dołapnej. Jako alumn seminarium wiedeńskiego mogłem w spokoju ukończyć studia oraz przyjąć święcenia wyższe wraz z inkardynacją. Do Monachium udałem się w roku 2002 dla ukończenia studiów doktoranckich. Następnie posługiwałem tam w duszpasterstwie parafialnym, pracowałem nad habilitacją oraz prowadziłem seminaria na uniwersytecie w Monachium oraz wykłady w seminarium zakonnym w Austrii. 

5. Tego samego zakłamanego i podłego pokroju jest, gdy osobnik nazywa kardynała Müller‘a skrajnym modernistą i tchórzem. 

Na koniec osobnik podejmuje pozór relatywizacji swojego oszczerczego plucia: 


Człowiek ma widocznie problem ze sobą przede wszystkim natury moralnej. Aczkolwiek widocznie go nie zauważa i chyba nie chce zauważyć. 

Podziękowanie

Z przyjemnością kieruję do P. T. Czytelników comiesięczne podziękowanie wraz z aktualną statystyką. 

Oto aktualna statystyka (na dzień 1.12.2024): 


Przebieg w skali ostatniego roku wygląda następująco:


Jak pokazuje statystyka, codziennie korzysta z bloga średnio ponad 1000 i więcej osób, w zależności od częstotliwości nowych wpisów. Datki o różnej wysokości - a każde wsparcie się liczy - ofiarowało od początku istnienia bloga w sumie około trzydziestu osób. Kilka osób wspiera blog regularnie, co jest szczególnie cenne, niezależnie od wysokości ofiar.  

Za wsparcie bloga - Bóg zapłać!  Wszystkich darczyńców wspominam w memento każdej Mszy św.

Datki można wpłacać na numer konta (IBAN):

94 1020 4274 0000 1102 0067 1784



Dla przelewów z zagranicy:

PL 94 1020 4274 0000 1102 0067 1784

Kod BIC (Swift): BPKOPLPW

Czy rozdział Kościoła i państwa jest dobry?



Hasło tzw. rozdziału państwa od Kościoła pochodzi od protagonistów rewolucji masońskiej we Francji. Tłem historycznym tego postulatu jest zarówno przymierze władców (królów i książąt) z Kościołem oraz absolutyzm monarchiczny, jak też bizantyńsko-protestanckie połączenie tronu z ołtarzem (cezaro-papizm, świeckie zwierzchnictwo nad zborami protestanckimi). Był on wymierzony zasadniczo przeciw Kościołowi w konkretnej sytuacji historycznej, jednak zawierał także elementy, które z czasem okazały się korzystne dla wolności Kościoła (libertas Ecclesiae). Opieka państwa nad Kościołem często faktycznie pociągała za sobą przynajmniej próby wpływania na jego sprawy, czyli dziedzinę wiary, kultu i moralności, czego jaskrawym przykładem jest józefinizm w Austrii. Ten kontext i uwarunkowania są istotne dla zrozumienia stanowiska Kościoła w tej sprawie, zarówno w przeszłości jak też obecnie.

Punktem wyjścia w rozważeniu tej kwestii musi być oczywiście definicja głównych pojęć, czyli zarówno Kościoła jak i państwa. Kościół jes społecznością wyznających wiarę katolicką zorganizowaną hierarchicznie według własnego celu (ziemskiego i ostatecznego czyli wiecznego) i ustroju. Państwo jest sposobem uporządkowania życia danej społeczności według celu, czyli dobra wspólnego, które jest bezpośrednio doczesne, aczkolwiek ze swej strony podporządkowane celowi wiecznemu. Są więc oczywiste elementy wspólne obydwu rzeczywistości, jak
- charakter społeczny, czyli odniesienie do jednostek ludzkich jako indywiduum i jako wspólnoty,
- sobie właściwy cel bezpośredni (dla Kościoła zbawienie dusz, dla państwa dobrobyt doczesny),
- sobie właściwy ustrój (porządek stosunków społecznych) oraz
- wspólny cel ostateczny, który celem każdego człowieka.

Już w tych elementach wspólnych wyraźnie widać różnice, stanowiące także o pewnej odrębności.
Wyznacznikiem właściwego wzajemnego stosunku jest oczywiście nauczanie i przykład Jezusa Chrystusa, przekazane i nauczane przez Kościół.

Główne zasady można streścić następująco:
1. Zarówno Kościół jak i państwo służą dobru człowieka i społeczości ludzkiej.
2. Jest różnica w celu: celem Kościoła jest zbawienie dusz, zaś celem państwa jest realizacja dobra wspólnego w dziedzinie doczesnej, co oczywiście nie może być w sprzeczności z celem wiecznym.
3. Jest różnica w pochodzeniu oraz ustroju: ustrój Kościoła pochodzi z Objawienia Bożego, ustrój państwa pochodzi z prawa naturalnego, którego źródłem ostatecznym jest oczywiście Bóg, jednak jest ono poznawalne rozumem bez konieczności wiary nadprzyrodzonej.
4. Dziedzina doczesna jest ze swej natury przyporządkowana i podrzędna wobec celu wiecznego.

Wynika stąd, że nie jest możliwy rozdział Kościoła czy ogólnie religii od państwa, czy odwrotnie. Świadczą o tym także doświadczenia historyczne: każda próba takowego rozdzielenia oznaczała faktycznie nie tylko usiłowanie zniszczenia Kościoła czy religii w ogóle, także za cenę prześladowania i mordowania własnych obywateli, lecz także konstruowanie zastępczej pseudoreligii państwowej, także pod hasłami ateizmu, który de facto stanowił formę pseudoreligijną, począwszy od - totalitarnie narzucanego - dogmatycznego charakteru aż do własnych rytuałów, które nawet naocznie przypominają obrzędy religijne. Rytuały militarne, święta państwowe, parady z różnymi elementami, począwszy od hymnów, kultu sztandarów, wizerunków, aż po pomniki i mauzolea bohaterów, są charakterystyczne zarówno dla nowoczesnych państw tzw. liberalnych, jak też ateistycznych, jak Rosja sowiecka itp. Są to dość naoczne przykłady na oddawanie państwu czy władzy państwowej czci quasi religijnej, przynajmniej w sposób symboliczny czy rytualny.

W tym kontekście słuszne jest pytanie o właściwą interpretację słów Pana Jezusowych. Oczywiście musi ona być zgodna z kontextem bliższym i dalszym biblijnym. Odpowiadając w skrócie: słowa Pana Jezusa nie mówią o stosunku między Kościołem a państwem, lecz o stosunku katolika do Boga i do państwa. Konkretną kwestią było płacenie podatku okupacyjnemu państwu rzymskiemu. Była to sprawa o tyle złożona, że chodziło o postawę człowieka wierzącego wobec państwa pogańskiego. Chrystus Pan nie nawołuje do buntu przeciw niemu, ale też nie uzależnia Swego posłannictwa i spraw religii od woli czy postawy państwa. Wierni Jego nauce chrześcijanie okazywali uległość wobec państwa w dziedzinie doczesnej dobra wspólnego, jednak sprzeciwiali się, gdy państwo godziło w prawe Boże czy naturalne. Ani w Nowym Testamencie (także w Starym), ani w pismach Ojców Kościoła i późniejszych teologów nie ma postulatu czy poparcia dla wyjęcia państwa czy władzy państwowej spod oceny moralnej w świetle prawa Bożego i naturalnego. Wręcz przeciwnie. Kościół zawsze przypominał, że każda władza świecka ze swej istoty i natury jest pochodna wobec autorytetu Boga samego, i tym samym może i musi być sprawowana i oceniana według tego autorytetu.

Tym samym łatwo jest odpowiedzieć na ostatnie pytanie. Katolik winien jest posłuszeństwo najpierw i ponad wszystko Panu Bogu. Od tego zależy jego przynależność do Kościoła pod względem zarówno wewnętrznym jak i zewnętrznym. Jeśli ktoś w działalności społecznej czy politycznej działa wbrew prawu Bożemu czy to objawionemu czy naturalnemu, to nie oddaje Bogu tego, co jest Bogu winien, i tym samym ewidentnie sprzeciwia się nauczaniu Jezusa Chrystusa. Władze kościelne mają obowiązek upomnieć takiego katolika, wezwać do nawrócenia, pokuty i zadośćuczynienia. W razie uporczywego trwania w niekatolickiej postawie należy wyznaczyć karę, w razie konieczności do exkomuniki włącznie.




Post scriptum

Otrzymałem zapytanie:


Jest problem z aforyzmami. One mają zwrócić uwagę na pewien aspekt sprawy i pobudzić do namysłu. Równocześnie upraszczają, redukują i niekiedy też fałszują sprawę. 

Można się domyślać, co Davila miał na myśli. Kościół we Francji, gdzie jest wręcz wrogi rozdział Kościoła od państwa, jest o wiele uboższy niż Kościół w Niemczech, gdzie Kościół jest de facto powiązany z państwem chociażby przez to, że państwo ściąga podatek kościelny. Wskutek tego duchowo Kościół w Francji jest w znacznie lepszej kondycji niż Kościół w Niemczech. Z tego nie wynika jednak, jakoby rabowanie i gnębienie Kościoła przez państwo francuskie było dobre i słuszne. 

Działanie Boga w Starym Testamencie


Stary Testament jest ukierunkowany na spełnienie Objawienia Bożego w Nowym Testamencie. Wyzwolenie z niewoli egipskiej - koszem śmierci Egipcjan - jest proroczym obrazem Zbawienia od niewoli grzechu przez Jezusa Chrystusa.

Jezus Chrystus nie przyszedł, żeby uwolnić wszystkich ludzi od cierpienia i śmierci ciała, lecz żeby dać życie wieczne.

Oczywiście Bóg mógłby jednym aktem woli zniweczyć grzech i cierpienie, mimo ludzi i wbrew ludziom. Jednak to by nie odpowiadało roli i godności człowieka. Tylko w sytuacji wyboru między dobrem a złem człowiek realizuje swoją wolność, przez którą jest podobny do Boga. To podobieństwo jest darem Boga i to tak wielkim, że wartym ceny grzechu i cierpienia.

Dotyczy to także historii starotestamentalnej. Wszystko ma znaczenie spełnione w Jezusie Chrystusie. Cokolwiek Bóg działa, to jest nastawione na nawrócenie ludzi, czyli uznanie prawdziwego Boga i wolne poddanie się Bogu w miłości. 

Bóg nikogo nie zabija. Należy odróżnić treść teologiczną od sposobu jej opowiadania, w tym wypadku w Starym Testamencie. Sposób opowiadania, czyli tzw. rodzaj literacki, zależy od pojęć ówczesnych i od perspektywy autora. Wszelkie zło pochodzi oczywiście nie od Boga, lecz od zbuntowanego anioła i ludzi poddających się jemu. Bóg dopuszcza zło, także zabijanie, w tym znaczeniu, że zło ostatecznie nie jest w stanie zniweczyć planu Zbawienia, lecz jest nim ogarnięte. To ogarnięcie przez zbawczą wolę Boga jest wyrażane w języku starotestamentalnym w sposób uproszczony i wymagający uzupełnienia i wyjaśnienia w Nowym Testamencie, czyli w dziele zbawczym Syna Bożego, który przyjął na Siebie krzyż. 

Innymi słowy: Zbawienie dokonało się kosztem śmierci Boga-Człowieka na krzyżu. Zostało to zapowiedziane między innymi w opowieści o wyprowadzeniu z niewoli egipskiej. 

Czy Polsce grozi apostazja? (z post scriptum)

 


Natrafiłem niedawno na książkę reklamowaną przez środowiska niby konserwatywne katolickie. Autorem jest młody teolog cysters (okładka powyżej). Przejrzawszy ją mogę powiedzieć, że zgadzam się z jej zasadniczymi tezami, choć nie ze wszystkimi szczegółami. Oprócz cennych uwag widać w niej także pewną powierzchowność, zbytnie uproszczenia i niedojrzałość myśli.

Natrafiłem jednak także na fragment, który świadczy niestety o porażeniu teologicznego myślenia autora przez wszechobecną propagandę faustyno-sopoćkizmu. Chodzi konkretnie o kwestię ofiarowania Bóstwa Jezusa Chrystusa, którą poruszałem tutaj już wielokrotnie (por. etykieta "Faustyna"). Oto fragment:

Mimo swej krótkości, fragment zawiera kilka herezyj, czy przynajmniej wypowiedzi tchnących herezją:

1. Powiedzenie, że Syn jest całkowicie w Ojcu, może być rozumiane jako negacja różności Osób Boskich. Przyjmijmy życzliwie, że autor z rozpędu tego nie zauważył. 

2. Jednoznacznie heretyckie jest natomiast powiedzenie, że kenoza (o której mówi św. Paweł w Flp 2,7) oznacza wywłaszczenie istoty Syna na rzecz Ojca. Autor po pierwsze zafałszowuje słowa św. Pawła, który mówi o "wywłaszczeniu" postaci (forma, μορφη), a nie istoty. Po drugie, autor zakłada różność istoty Syna i istoty Ojca, co jest negacją współistotności, którą Kościół wyznaje w Credo (symbolum nicaeno-constantinopolitanum). Otóż Syn nie mógł się wyrzec Swej istoty na rzecz Ojca, gdyż Ojciec i Syn są tą samą istotą (essentia) i tą samą substancją (substantia), o czym mówi chociażby prefacja o Trójca Przenajświętszej. Syn owszem we Wcieleniu przyjął naturę i postać ludzką, jednak herezją jest twierdzenie, jakoby wyzbył się istoty czy natury boskiej. Odróżnienie istoty Syna od istoty Ojca śmierdzi niestety ofiarowaniem Bóstwa zawartym w koronce s. Faustyny, co jest herezją chrystologiczną (szerzej o tym mówię we wpisach nt. s. Faustyny). 

3. Chrystologicznie heretyckie - ariańskie - myślenie autora potwierdza nazwanie Syna "odblaskiem Ojca". Owszem, św. Paweł (Kol 1,15) nazywa Jezusa Chrystusa "obrazem Boga niewidzialnego(εικων του θεου του αορατου), jest to jednak już czysto logicznie coś innego niż odblask. Apostołowi chodzi o to, że w Jezusie Chrystusie widzialny i poznawalny jest Bóg, który sam w sobie jest niewidzialny. Innymi słowy: w człowieczeństwie Jezusa Chrystusa jest widzialny nie tylko Ojciec, lecz także Syn jako Bóg, który sam w sobie jest niewidzialny. Na tym polega bycie "obrazem Boga niewidzialnego". 

4. Problematyczne jest także nazwanie Syna "zamysłem Ojca wyrażonym na sposób ludzkiego istnienia". Owszem, u Ojców Kościoła tajemnica Trójcy Przenajświętszej jest objaśniana przy pomocy analogii antropologicznej, gdzie Ojciec jest umysłem, z którego pochodzi myśl czyli Syn. Trzeba pamiętać, że chodzi tylko o pewną analogię, czyli próbę zrozumienia i objaśnienia tajemnicy przy pomocy pojęć z rzeczywistości ludzkiej. Nie wolno pomijać, że wyższą, dogmatyczną i nieomylną rangę ma prawda o współistotności Ojca i Syna, podczas gdy porównanie do umysłu i myśli poniekąd może zaciemniać tę prawdę i dlatego właśnie Ojcowie Kościoła przytaczają także inne porównania (np. do części jednej rośliny jak korzeń i łodyga), by uniknąć nieporozumienia pomijania czy osłabiania istotowej jedności Osób Boskich. Tym bardziej nie należy mieszać życia wewnątrztrynitarnego z działaniem Boga skierowanym ku stworzeniom, czyli z dziełem zbawienia, także ze Wcieleniem Syna Bożego. Innymi słowy: Syn Boży jest "myślą" Ojca już wewnątrztrynitarnie, czyli przed Wcieleniem. Owszem, istnieje pewna odpowiedniość między Osobą Syna a Wcieleniem, tzn. nie jest przypadkowe czy dowolne, że to Syn Boży stał się człowiekiem, a nie Ojciec czy Duch Święty. Jednak należy pamiętać, że celem Wcielenia nie jest objawienie samego Syna lecz Boga Trójjedynego. W Jezusie Chrystusie, czyli wcielonym Słowie Bożym "mieszka cała pełnia Bóstwa" (Kol 2,9), tego Bóstwa, które jest tym samym co do Ojca i Syn i Ducha Świętego. W Nim cała Trójca Przenajświętsza objawia Siebie ludzkości, nie tylko Ojciec objawia Syna. 

Oto następny fragment z wręcz banalnymi błędami teologicznymi, świadczący niestety znowu o poziomie wykształcenia teologicznego doktora teologii i to habilitowanego:

Tutaj znowu muszę skorygować:

5. Autor widocznie nie rozumie greckoteologicznego pojęcia "przebóstwienie" (θεωσις) i popełnia przy tym herezję antropologiczno-soteriologiczną. Otóż uświęcenie - to jest katolickie pojęcie analogiczne do greckiego "przebóstwienia" - w życiu doczesnym nie polega na uwolnieniu od grzeszności, gdyż także ludzie święci są w możności popełnienia grzechów przynajmniej powszednich. Ich świętość polega na tym, że z tej możności nie korzystają, przynajmniej nie w sposób świadomy, własnowolny i bez żalu doskonałego. Uświęcenie nie odbiera bowiem człowiekowi wolności woli, choć jest istotnie dziełem łaski, oczywiście wraz z aktami woli człowieka. Zdolność do tych aktów stanowi o tym, że człowiek aż do ostatniego tchu jest zdolny do grzeszenia i szatan nie zaprzestaje usiłowań, by go do tego skłonić. Tak więc właściwe, ostateczne uwolnienie od grzeszności - w znaczeniu braku zdolności do grzeszenia - następuje dopiero wraz z przejściem do wieczności. Dlatego właśnie Kościół nie ogłasza nikogo świętym za życia. 

6. Niemniej poważnym, choć banalnym błędem jest powiedzenie, że dopiero zmartwychwstanie uwalnia od złych skłonności i pokus. Już w najprostszym katechiźmie można przeczytać, że natychmiast po śmierci człowiek staje przed obliczem Boga na sąd indywidualny, tracąc równocześnie możliwość zarówno grzeszenia jak też zdobywania zasług na życie wieczne (czyścieć jest jedynie miejscem oczyszczającego cierpienia, pokutowania za grzechy, nie zasługiwania na życie wieczne). Tym samym nie ma miejsca na pokusy, ani na zmianę stanu duszy, w którym się człowiek znajdował w momencie śmierci czyli przejścia do wieczności. Nie pojmuję, jak duchowny i to z tytułami naukowymi mógł takie bzdury napisać. Natomiast całkowicie zgadzam się z jego - wyrażoną w następnym akapicie - krytyką paraprotestanckiego, fałszywego miłosierdzia, obecnego u "nowoczesnych" kaznodziejów, zwłaszcza tych gwiazdorów medialnych (typu dominikanin Szustak i cała zgraja pseudojezuitów itp.). Problem w tym, że krytyka musi być solidna i precyzyjna, gdyż w przeciwnym razie sama naraża się na zarzut braków merytorycznych i nie ma odpowiedniej siły argumentacyjnej. 

Podsumowując: 

Na tym przykładzie widać niestety brak solidnej wiedzy i precyzji teologicznej, mimo niewątpliwych zalet książki, zasługującej na uznanie zwłaszcza na tle setek czy wręcz tysięcy egzemplarzy o wiele bardziej niechlujnej i wręcz wprost heretyckiej literatury (pseudo)teologicznej zaśmiecającej księgarnie i biblioteki. Tragiczne jest, że nawet ktoś mający zadatki na dobrego, myślącego po katolicku teologa niestety - póki co - tkwi z schematach apostazji chrystologicznej propagowanej przez koronkę i "Dzienniczek" s. Faustyny (zresztą będący prawdopodobnie dziełem x. Sopoćki). Pozostaje więc życzyć mu więcej dociekliwości i staranności teologicznej, tudzież jeszcze więcej odwagi w myśleniu po katolicku. 


Post scriptum

W międzyczasie sława o. Strumiłowskiego wyraźnie rośnie, staje się on coraz bardziej lubiany i ceniony w kręgach szerokokościelnych. Równocześnie ukazał się korzeń jego błędów wskazanych powyżej, mianowicie niedouczenie wręcz w elementarzu filozoficzno-teologicznym, co poświadcza jego następująca wypowiedź:


Wprawdzie godne pochwały jest przywołanie klasycznej definicji prawdy, obecnie często pogardzanej. Jednak przy tej okazji o. Strumiłowski zdradza swoją wręcz haniebną dla habilitowanego doktora teologii nieznajomość łaciny. 

Otóż po pierwsze definicja ta brzmi: adaequatio rei et intellectuS. To jest materiał pierwszego semestru kursu łaciny, że intellectus należy do IV deklinacji, gdzie genitivus równa się nominativus. Wypadałoby, żeby habilitowany doktor teologii znał poprawną odmianę tego elementarnego słowa, a przynajmniej poprawne brzmienie definicji, która należy do elementarza dorobku myśli ludzkiej. 

Drugi kardynalny błąd o. Strumiłowskiego w tym miejscu polega na tłumaczeniu intellectus jako "rozum", co jest oczywiście fałszywe. Poprawnym tłumaczeniem jest "umysł", zaś odpowiednikiem polskiego słowa "rozum" jest łacińskie "ratio". 

Fetopatie a dusza ludzka


Nie jestem w stanie przedstawić problemu dokładniej od strony medyczno-biologicznej. Odsyłam do literatury fachowej. Z punktu widzenia teologicznego i też antropologii filozoficznej istotne są właśnie dane biologiczne. Innymi słowy: jeśli tzw. bliźnięta syjamskie myślą samodzielnie, mają odrębne poruszenia woli i uczuć, czyli są podmiotami w sensie psychologicznym, to mają też osobne dusze, czyli są dwiema osobami, nawet jeśli ich życie czysto biologiczne jest współzależne. 

Zagrożenia duchowe: whisky i gry komputerowe



Jeśli dana rzecz jest przez jej twórcę w jakiś sposób dedykowana szatanowi, to szatan oczywiście uzurpuje sobie jakaś prawa także wobec osób, które przynajmniej lekkomyślnie tej rzeczy używają. O tyle używanie takiej rzeczy niesie ze sobą zagrożenie duchowe. Szatan może jednak działać tylko w ramach praw przyrodzonych (naturalnych). Oznacza to, że nie ma bezpośredniego wpływu na wolę człowieka, ale może wpływać na władze niższe, zwłaszcza na pożądliwość na najszerszym sensie, czyli na sferę doznań zmysłowych i uczuć. To jest właśnie dziedzina pokus duchowych i cielesnych. Innymi słowy: w takiej sytuacji może nastąpić przynajmniej nasilenie różnego rodzaju pokus, zwłaszcza duchowych, szczególnie wtedy, gdy dana osoba traktuje szatana z ciekawością czy sympatią, czy przynajmniej z obojętnością.