
Określenie oraz pojęcie "duchowość", dość popularne w przestrzeni kościelnej w okresie mojej młodości, w ostatnich latach - akurat za pontyfikatu Franciszka - dość wyraźnie straciło na popularności, a to na korzyść innych forsowanych odgórnie haseł jak "duszpasterskość", a ostatnio "synodalność". Zmniejszenie częstotliwości występowania w żargonie kościelnym nie oznacza jednak zaniku problematyki, ani rzeczywistości. Warto pamiętać, że "teologia duchowości" (theologia spiritualis) jako akademicka dziedzina teologiczna jest dość młodą specjalnością, gdyż liczącą dopiero około 100 lat. Za jej założyciela uchodzi powszechnie dominikanin o. Reginald Garrigou-Lagrange, od 1917 roku pierwszy profesor tak nazwanej katedry teologicznej na rzymskim uniwersytecie Angelicum. To pod jego opieką młody polski kapłan Karol Wojtyła przygotowywał swoją pracę doktorską (co do losu tej pracy oraz doktoratu x. Wojtyły przez długie lata krążą sprzeczne i fałszywe informacje). Związek z życiorysem późniejszego papieża jest o tyle istotny, że to za jego pontyfikatu nasilił się - choć nie powstał - problem, który tutaj chcę poruszyć. Pierwotnie rozróżniano nurty "duchowości" według poszczególnych mistrzów teologii w tej dziedzinie oraz według założycieli zakonów. Tak mówiło się o duchowości augustiańskiej, benedyktyńskiej, dominikańskiej, franciszkańskiej, ignacjańskiej, karmelitańskiej itd. Wraz z pojawieniem się w przestrzeni kościelnej w okresie od Vaticanum II różnych tzw. ruchów, zaczęto stosować to pojęcie do poszczególnych rodzajów czy organizacyj. Są autorzy - zwykle moderniści - którzy widzą analogię czy wręcz tożsamość między rolą nowo powstałych zakonów w historii Kościoła z jednej strony, a obecną funkcją "ruchów". Problem jest oczywiście złożony. Z jednej strony pewne podobieństwa są niezaprzeczalne, jednak tym bardziej oczywiste są istotne, nawet kluczowe i fundamentalne różnice, na które należy zwrócić uwagę. Te różnice to głównie:
- klerycki bądź przynajmniej regularny charakter zakonów w znaczeniu życia wspólnotowego uregulowanego daną regułą (względnie konstytucjami)
- śluby zakonne
- zatwierdzenie przez Stolicę Apostolską czyli nadzór administracyjny.
Te aspekty tutaj pominę. Wymagają one dokładniejszego studium kanonicznego. Ograniczę się do zarysowania problematyki obecnej w praktyce duszpasterskiej oraz koniecznych uwag z punktu widzenia dziedziny jaką jest teologia duchowości. Omówię główne typy, oczywiście w skrócie, zwracając uwagę na istotne cechy - zalety, wady i niebezpieczeństwa. Oczywiście granice między nimi są dość płynne, nierzadko różne typy łączą się i przenikają w jednej osobie, rodzinie czy środowisku. Jednak dominujące właściwości można wyróżnić i scharakteryzować.
1. Novusizm pospolity
Chodzi o większość obecnych katolików, których wiara i praktyki religijne bazują i zasadniczo ograniczają się do tego, co ogólnie prezentuje i oferuje przeciętna parafia Novus Ordo. Ich znajomość wiary i życia Kościoła zasadniczo polega na tym, czego niegdyś się nauczyli na lekcji religii, co słyszą na kazaniach i czego dowiedzą z mediów, którym ufają. Obecnie prawie wszyscy - z nielicznymi wyjątkami w bardzo podeszłym wieku - są wychowani i ukształtowani przez "reformy" tzw. posoborowe, które oni zasadniczo bezkrytycznie przyjmują, czy to z braku głębszego namysłu, braku zainteresowania czy też w dobrodusznej naiwności. Są tutaj bardzo różne nurty: jedni są szczerze pobożni i mają poglądy prawicowe, inni uważają się za inteligentniejszych od motłochu i mają poglądy liberalne a nawet lewackie. Ci ostatni to są tzw. katolicy postępowi, reprezentowani głównie w pseudoliberalnych środowiskach postkomunistycznych. Natomiast bardziej prawicowi czy przynajmniej patriotyczni novusowcy są zorientowani głównie na PiS i tym samym na środowisko radiomaryjne w różnym stopniu intensywności. Poziom intelektualny novosowca jest więc bardzo różny, także intensywność praktyk religijnych oraz poglądy polityczne. Jest więc dość oczywiste, że fundament religijny czyli religia Novus Ordo nie daje ani solidnej formacji intelektualnej, ani moralnej, ani pobożnościowej, czego dowodem jest głosowanie przez około połowę katolików tego typu na polityków o poglądach niekatolickich czy wręcz antykatolickich.
2. Blachnicyzm ("oaza", "ruch światło życie", "domowy kościół")
Chodzi o organizacje założone przez x. Franciszka Blachnickiego, który w okresie komunizmu był jedynym promowanym przez hierarchię kościelną i tolerowanym przez komunistów przywódcą duszpasterstwa młodzieży. Wzorując się na głównie niemieckojęzycznym, lewackim tzw. ruchu liturgicznym drugiej fali (datowanym od 1922 roku, gdy to austriacki augustianin Pius Parsch zaczął celebrować Msze św. tzw. ludowe, czyli ze śpiewem po niemiecku i z ustawieniem celebransa w kierunku ludu, a z czasem zasłynął także z opowiadania się za współpracą z nazistami). Blachnicki dość otwarcie zaliczał swoją działalność do tegoż "ruchu liturgicznego", wprowadzając nowinki liturgiczne już w latach 50-ych, czyli na długo przed "soborem". Istotą jego działalności były:
- tzw. materiały formacyjne, indoktrynujące modernistycznie, zwłaszcza pod pozorem krzewienia znajomości Pisma św. z pominięciem katechizmu,
- nowinki liturgiczne jak używanie gitar podczas liturgii i Komunia na stojąco, a z czasem także inne dziwactwa jak dziewczyny "lektorki".
Blachnicki był tym, który nie tylko był pionierem rewolucji teologiczno-liturgicznej przez "soborem", lecz także skrajnym realizatorem nowości "posoborowych", z trudem hamowanych przez większość biskupów polskich. Hamulcowym był zwłaszcza kardynał Wyszyński, co wynikało bardziej z taktyki niż z przekonania o szkodliwości tychże nowinek. Otwartym obrońcą i promotorem działalności x. Blachnickiego był kardynał Wojtyła.
Mówiąc najogólniej, blachnicyzm jest skrajnym novusizmem. Dotyczy to zarówno działalności samego Blachnickiego jak też jest następców w kierowaniu ruchem po jego wyjeździe do Niemiec i potem śmierci, mimo pewnych niuansów, które tutaj można pominąć.
W "duchowości" blachnicyzmu czy ogólniej "oazowej" należy wyróżnić następujące istotne cechy:
- mniej czy bardziej ukrywana niechęć do "Kościoła przedsoborowego" wraz prawdami wiary i liturgią tradycyjną
- modernistyczno-protestantyzująca teologia i to już w metodologii, gdyż polegająca na protestanckim traktowaniu Pisma św., czyli w oderwaniu od Tradycji Kościoła, a w powiązaniu najwyżej z nauczaniem "soboru" i "posoborowym"
- pozytywistyczne i zarazem obłudne traktowanie liturgii, czyli mentalność trepa w stosowaniu Novus Ordo, tzn. wykorzystanie wszelkich furtek do forsowania coraz dalej idących nowinek
- emocjonalność czyli przeżyciowość w sprawach wiary, w połączeniu z zarówno ignorancją prawd katechizmowych jak też zarażeniem mentalnością protestancką, konkretnie irracjonalizmem w religijności.
Owszem, zdarzają się wyjątki co do poszczególnych elementów duchowości, zależnie od diecezji czy opieki danego duszpasterza. W okresie komunizmu do "oazy" trafiali wszyscy, którym nie wystarczył szary i płytki repertuar zwykłej parafii, a szukali więcej. To było perfidnie wykorzystywane przez x. Blachnickiego - przy poparciu najbardziej wpływowych hierarchów - do zainfekowania Kościoła w Polsce mentalnością skrajnie modernistyczną, czego dowody mamy obecnie głównie w postaci hierarchii, wywodzącej się głównie czy nawet niemal wyłącznie z blachnicyzmu.
3. Pseudocharyzmatyzm ("odnowa w Duchu Świętym")
Tzw. odnowa w Duchu Świętym, która jest niby katolicką gałęzią protestanckiego tzw. pentekostalizmu, została zaszczepiona w Polsce akurat za sprawą głównie x. F. Blachnickiego, choć nie tylko. Jest to wersja duchowości jeszcze bardziej oddalona od katolicyzmu, aczkolwiek jest pewną konsekwencją blachnicyzmu, nawet jeśli tegoż wyznawcy nie są chętni do przyznania tego.
W pseudocharyzmatyźmie do wręcz absurdalnej skrajności posunięte są następujące cechy:
- biblicyzm i do skrajnie antyracjonalny i antyteologiczny
- dystans, a nawet mniej czy bardziej ukryta wrogość wobec prawdy wiary katolickiej oraz samej instytucji Kościoła (powołując się na nauczanie Kościoła tylko wtedy i o ile służy to ich interesom)
- emocjonalizm doprowadzony do skrajności w praktykach i zjawiskach typowych dla tzw. trzeciej fali czyli tzw. "Toronto blessing".
Te cechy należące do sfery quasi teologicznej są przeniknięte dogłębnym i wręcz nawykowym zakłamaniem, które oczywiście najdobitniej wskazuje na ducha, który tym kieruje i rządzi. To zakłamanie jest tak głębokie i zarazem subtelne, że osoby związane z pseudocharyzmatyzmem kłamią i oszukują nagminnie i wręcz odruchowo, prawdopodobnie nawet nie do końca zdając sobie z tego sprawę, to znaczy w jakiś sposób wierząc w swoje kłamstwa. Jest to pewien mechanizm na poziomie psychiki: nie liczą się fakty, nie liczy się rzeczywistość i stan obiektywny, lecz własne przeżycia i samopoczucie, zwłaszcza przeświadczenie o swojej doskonałości i pobożności. Dla utrzymania tego poczucia gotowi są zaprzeczyć prawdzie, a prawda ich właściwie nie interesuje, o ile mogła by zaburzyć świat przeżyć zwłaszcza grupowych w ramach praktyk pseudocharyzmatycznych, które ostatecznie także polegają na pozorach i oszukiwaniu.
Owszem, zdarza się, że osoby zaangażowane w tę "duchowość" z czasem doznają otrzeźwienia i odchodzą z niej, niekiedy nawet zbliżając się do Tradycji Kościoła. Warunkiem koniecznym jest jednak zachowanie przynajmniej resztek trzeźwego myślenia i wierzenia po katolicku, oraz odwaga przyznania się do błędu, czyli stawianie prawdy ponad fałszywym poczuciem własnej wartości.
Oprócz głównego nurtu, pozostającego w ścisłym związku ze swoimi pierwotnymi korzeniami, czyli z protestanckim pentekostalizmem, są w pseudocharyzmatyźmie odmiany zbliżone do pobożności katolickiej, czyli praktykujące zarówno kult eucharystyczny jak też marijny, jak "wspólnota Emmanuel", "nowa droga" ("Chemin neuf") czy medjugorjanizm (będzie o tym osobno). W tego typu gałęziach jest wprawdzie więcej z duchowości katolickiej, jednak w różnym stopniu, w zależności od środowisk i osób.
4. Kikonizm ("droga neokatechumenalna")
Ruchem jakby równoległym, również powstałym w latach 60-ych ubiegłego wieku, jest organizacja założona przez hiszpańskiego malarza o nazwisku Francisco José Gómez-Argüello Wirtz, znanego obecnie jako Kiko. Zbędne jest powtarzanie ogólnie dostępnych informacyj, zwłaszcza oficjalnej propagandy tej sekty czy jej fanów. Zwrócę uwagę na szczególnie brzemienne w skutki znamiona:
- Przywódcami zarówno całości czyli centrali jak też oddziałów lokalnych są świeccy - tzw. katechiści, a duchowni są praktycznie tylko na ich usługach. To "katechiści" nauczają i prowadzą. W zamian duchowni otrzymują wszelakie wsparcie quasi rodzinne. Już ten istotny element, zupełnie oficjalny, świadczy o dogłębnie niekatolickiej istocie tej organizacji.
- Sekta ma swoje rytuały, po pierwsze oparte na herezji, czyli odejściu od wiary katolickiej, a po drugie służące tworzeniu i umacnianiu tożsamości grupowej. Za pontyfikatu Benedykta XVI podejmowane były próby skorygowania tych obrzędów w kierunku ich zgodności z Novus Ordo. Jednak abdykacja przerwała ten proces, co wyjaśnia też zachwyt sekty pontyfikatem Franciszka.
- Również istotnym elementem jest pierwszeństwo życia sekty ponad życiem rodzinnym. Wyrazem tego są dwa przykłady: 1. Rodzice mający nawet małe dzieci zostawiają je pod opieką innej osoby, żeby uczestniczyć w tzw. konwiwencjach, czyli spotkaniach grup sekty. 2. Gdy wierchuszka tak zadecyduje, to rodzice wraz z dziećmi wyruszają na "misję" nawet do bardzo dalekich krajów, co ma poważne negatywne skutki dla psychiki i rozwoju dzieci, które są wyrywane ze swojego zwykłego środowiska, ze swojej społeczności, i zmuszane są do porzucenia swoich relacyj społecznych w imię interesu sekty.
- Tajemniczość jest także istotną cechą kikonizmu. Przez dziesięciolecia materiały robocze, które służyły nauczaniu przez "katechistów", były trzymane w tajemnicy także przed władzami kościelnymi. Wygląda na to, że wprawdzie pod koniec pontyfikatu Jana Pawła II doszło do jakby udostępnienia tych materiałów w celu zbadania teologicznego, jednak nie jest to wersja pierwotna i pełna, co oznacza, że sekta oszukuje nawet Stolicę Apostolską.
- Poniekąd pozytywnym elementem jest zachęcanie do wielodzietności, co jednak oczywiście także ma służyć interesowi sekty jako zapewnianie nowych członków wychowanych od początku przez sektę.
- Jak w każdej sekcie, kładziony jest nacisk na silne, uzależniające więzi wewnętrzne. Są jednak granice tej więzi, gdyż warunkiem jest zarówno bezwzględna wierność jak też dobro sekty. Gdy powikłania życiowe czy to osobiste czy rodzinne, nawet nie natury moralnej czy religijnej lecz np. finansowe czy polityczne zagrażają choćby reputacji "drogi neokatechumenalnej", wówczas dana osoba doznaje nie tylko braku pomocy lecz wręcz odwrócenia się od niej.
W rezultacie sekta produkuje osobowości przeważnie dobrze zsocjalizowane rodzinnie, jednak z poważnymi deficytami pod względem doktryny, a nierzadko też moralności w zakresie wykraczającymi poza interes sekty.
5. Escribizm ("opus Dei")
Tak się składa, że ojczyzną tej sekty jest także Hiszpania, a założona została już dekady przed Vaticanum II (oficjalna data to 2.X.1928). Podczas gdy kikonizm jest skierowany do środowisk lewackich i warstw niższych, to escribizm celuje zasadniczo w inteligencję i warstwy wpływowe.
Założycielem jest Josemaria Escriba, który w ramach dodawania sobie prestiżu zmienił nazwisko na jakby arystokratyczne Escrivá de Balaguer (więcej tutaj). Znany był z hochsztaplerstwa: podawał, że zdobył trzy doktoraty, a brak jest dowodów na choćby jeden, aspirował do godności biskupiej (osiągnął to dopiero jego następca w przywództwie organizacji), lubował w luxusie, dla którego wyzyskiwał swoich zwolenników. Nie bezpodstawne wydają się zarzuty o stosowanie narkotyków na najwyższych szczeblach (więcej tutaj). Całkowicie pewna jest natomiast powszechność nikotynizmu zarówno w najwyższych kręgach kierowniczych "opus Dei" jak też w niższych. Organizacja ta składa się z czterech integralnie powiązanych części: 1) tzw. numerariusze, czyli żyjący domach organizacji w celibacie świeccy pracujący czy to w zawodach świeckich też wyłącznie wewnątrz organizacji, 2) kapłani należący do tzw. stowarzyszenia kapłańskiego św. Krzyża, rekrutujący się wyłącznie z numerariuszy, 3) tzw. supernumerariusze, czyli świeccy żyjący rodzinach, 4) kapłani diecezjalni współpracujący z organizacją, głównie przez wsparcie finansowe, zresztą podobnie jak supernumarariusze. Kuriozum, zresztą sprzecznym z naturą i ustrojem Kościoła jest fakt, że przełożonymi placówek organizacji są wyłącznie świeccy numerariusze i to im podlegają kapłani. Taka struktura oczywiście nie jest przypadkowa i okazuje charakter i naturę tej organizacji: ma ona właściwie cel świecki czyli zapewnienie wpływów organizacji w dziedzinie świeckiej, a kapłani są jedynie narzędziem pomocniczym ku temu. Zasadą naczelną jest spójność struktury i posłuszeństwo jej, a temu celowi podporządkowana jest sfera duchowa, zwłaszcza kierownictwo duchowe. Od członków wymagane jest bezwzględnie poddawanie się wyłącznie kierownictwu duchowemu w ramach organizacji. Jest wiele głosów świadczących nawet o łamaniu tajemnicy spowiedzi w interesie organizacji. Sam jako kleryk i młody kapłan doznałem wielokrotnego werbunku ze strony "OD", na decydującym etapie dość jednoznaczne nalegano, żebym się spowiadał u ich kapłanów oraz poddał się ich kierownictwu duchowemu. Gdy te starania okazały się bezskuteczne, całkowicie zerwano kontakt i traktowano mnie jako zupełnie obcego. Tym niemniej lata doświadczeń z nimi dały mi dość dobrze poznać charakter tej organizacji. Są to ludzie generalnie starannie wykształceni, starający się też zachować ortodoxję katolicką, jednak unikając jakiejkolwiek konfrontacji z modernizmem czy choćby najdelikatniejszej krytyki. To wyjaśnia ich kariery w hierarchii, szczególnie rozwinięte za pontyfikatu Jana Pawła II.
Jedną z naczelnych zasad jest tajemność czyli skrzętne ukrywanie członkostwa tzw. supernumerariuszy.
Duchowość członków jest wybitnie sekciarska, gdyż polega ona na zupełnej kontroli członków i na bezwzględnym wyzysku. Interes sekty jest najwyższą wartością. Równocześnie są dość wiarygodne świadectwa o lenistwie i rozpuście - z narkotykami włącznie - na najwyższym poziomie kierowniczym tej organizacji.
6. Giussanizm ("communione e liberazione")
Ta organizacja jest dotychczas mało znana w Polsce. Swe powstanie i rozwój zawdzięcza działalności włoskiego kapłana Luigi Giussani. Organizacja zawiązała się najpierw jako duszpasterstwo studentów w ramach Akcji Katolickiej. Ponieważ jednak x. Giussani nie podzielał skrętu lewackiego dominującego w latach 60-ych, a równocześnie trzymał się linii Vaticanum II, gromadził wokół siebie także duchownych. Jego linia była zbieżna z poglądami i działalnością późniejszego kardynała J. Ratzinger'a, choć działalność rozwijała się głównie we Włoszech. Miałem z tym środowiskiem styczność jedynie jako czytelnik miesięcznika 30Giorni, które de facto było jego organem. W latach 90-ych podejmował on nie tylko ogólne promowanie poglądów ratzingeriańskich lecz także pewnej wolności dla liturgii tradycyjnej i pewnej otwartości na szeroko rozumiany "tradycjonalizm". Już wtedy jednym z głównych redaktorów piszących był tam Andrea Tornielli, zaangażowany przez ówczesnego naczelnego, polityka zdradzieckiej "chadecji" i byłego wielokrotnego premiera rządu włoskiego Giuglio Andreotti'ego. Jednak sławny stał się Tornielii dopiero za pontyfikatu Franciszka, gdzie trafił do wąskiego grona świeckich przyjaciół dziennikarzy, a nawet stał się poniekąd szefem nadwornej propagandy kultu osoby Bergoglio. Osobiście byłem tym faktem zaszokowany, kojarząc tego dziennika właśnie z 30Giorni, którego byłem abonentem przez szereg lat. W końcu jednak zrozumiałem, że nie powinienem się dziwić. Przypomniałem sobie, że już w latach 90-ych pewien starszy kapłan znający kręgi okołokościelne nazwał Andreotti'ego masonem, co mnie wówczas dziwiło. Natomiast abstrahując od kwestii spisku masońskiego, myślę, że powiązania są głębsze. Otóż środowisko x. Giussani'ego i on sam dość wyraźnie propagował teologię z nurtu augustiańskiego, co go zresztą łączyło z profesorem i późniejszym kardynałem Ratzingerem. Nie byłoby w tym oczywiście nic złego, gdyby faktycznie nie oznaczało zgubnego zawężenia horyzontu teologicznego czy wręcz porzucenia wyważonej teologii scholastycznej i tomistycznej. Nie pomniejszając głębi i zasług myśli św. Augustyna, należy zauważyć, że była ona - i nadal jest - wykorzystywana przez modernistów do demontażu myśli tomistycznej w świadomości, doktrynie i życiu Kościoła, co musi mieć poważne konsekwencje nie tylko już na poziomie metody teologicznej, co z kolei musi prowadzić także do zapaści merytorycznej. Oczywiście nie twierdzę, że nie warto poznawać i studiować teologii św. Augustyna. Twierdzę natomiast, że nie daje ona wystarczającego wyposażenia w zwalczaniu błędów i herezyj, zwłaszcza współczesnych. To właśnie wyjaśnia posługiwanie się nią - aczkolwiek w sposób dość obłudny i perfidny - przez modernistów. O ile właśnie ten rodzaj teologii kształtuje i wyznacza "duchowość" ruchu x. Giussani'ego, o tyle stanowi to jego siłę i zarazem słabość. Więcej - czyli praktycznych konsekwencyj - nie jestem w stanie powiedzieć o tym środowisku, gdyż go po prostu bliżej nie znam.
7. Fokolaryzm ("foccolarini", "opus Mariae")
Ta organizacja jest o tyle ciekawa, że za jej założycielkę uchodzi włoska niewiasta Chiara Lubich. Jako 23-latka podczas II wojny światowej powzięła myśl, którą następnie rozwijała przy udziale 3 mężczyzn: włoskiego księdza Pasquale Foresi, niemieckiego księdza Klaus'a Hemmerle (który potem został biskupem Akwizgranu) oraz włoskiego polityka Igino Giordani. Lubich, pochodząca z północnych Włoch, od młodości była związana z pobliskim szwajcarskim opactem benedyktyńskim w Einsiedeln. Jako młoda niewiasta złożyła prywatny ślub czystości oraz poświęciła się jako osoba świecka tworzeniu swojej organizacji. Wspierał ją wspomniany polityk związany z chadecją, oraz wspomniani duchowni. Jej główną ideą była jedność między ludźmi ponad podziałami religijnymi. Działalność była i nadal jest adresowana zasadniczo do kręgów inteligenckich i politycznych. Deklarowana "marijność" polega nie na tradycyjnych katolickich praktykach, lecz na bliżej niezdefiniowanym "duchu", gdzie nie występuje ani wyraźny kult Najświętszej Matki, ani nawet kult Jezusa Chrystusa. Owa "duchowość" sprowadza się do powszechnego braterstwa rozumianego ekumaniacko i sprowadzającego się do indyferentyzmu religijnego. Skrzętnie unika się tematyki religijnej i teologicznej, skupiając się na tworzeniu wspólnot ponad tradycyjnymi podziałami służących formowaniu specyficznym elit intelektualnych, gospodarczych i politycznych w imię budowania nowej, globalnej rzeczywistości społeczno-politycznej. Musi się to oczywiście wiązać z pogardą i rugowaniem poglądów rdzennie katolickich, czyli rozumienia Kościoła katolickiego jako jedynej prawdziwej religii. Odbywa się to niby we wierności doktrynie Kościoła, której nie zwalcza się wprost. Unika się wszelkich kontrowersyjnych kwestij czy to wewnątrzkościelnych czy międzyreligijnych. Jedynym wrogiem jest wyjątkowość katolicyzmu. W łonie tego ruchu z założenia mają czuć się dobrze nie tylko katolicy, lecz także wszelkiej maści schizmatycy i heretycy, a nawet wyznawcy obcych kultów i ateiści. Jest to nic innego jak praktyczna realizacja "chrześcijaństwa praktycznego" - oczywiście specyficznie rozumianego - czyli słynnego rahnerowskiego "anonimowego chrześcijaństwa". Być może jest w tym pewna doza dobrej woli w znaczeniu zamierzenia unikania konfliktów i wojen. Jest to jednak przynajmniej naiwne, gdyż polegające na zakłamaniu i przynajmniej praktycznej negacji prawdy, że tylko Jezus Chrystus daje prawdziwą jedność rodzajowi ludzkiemu i prawdziwy pokój. Budujące na tej negacji ludzkie dążenia i starania muszą wcześniej czy później upaść jak każda utopia. Wyznawcy i zwolennicy fokolaryzmu są podobnie wybitni w obłudzie jak inne sekty wewnątrzkościelne. Fałszywa ideologia przenikająca ich umysły powoduje bezwzględność, nawet wręcz okrucieństwo wobec tego, co jest rdzennie katolickie. Są więc mili tylko wobec siebie nawzajem i wobec tych, którzy nie sprzeciwiają się ich ideologii, w imię której są gotowi działać wbrew prawdzie i zwykłej ludzkiej przyzwoitości.
8. Objawienizm
Specyfiką czasu od Vaticanum II jest niebywały wzrost zainteresowania wśród pobożnych (subiektywnie) katolików objawieniami prywatnymi. Wygląda na to, że także liczba i częstotliwość rzekomych objawień prywatnych także pokaźnie wzrosła. To jest poniekąd paradoxalne, ale jednak właściwie zrozumiałe. Wyzucie liturgii i w ogóle życia kościelnego zarówno z głębi religijnej jak też z harmonijnego współgrania uczuć religijnych z rozumem musiało prowadzić do szukania irracjonalnych przeżyć na dzikich manowcach. Wiele też wskazuje na to, że nadzwyczajne fenomeny były także programowo preparowane i promowane, zapewne z różnych powodów.
Obecnie można wyróżnić trzy główne nurty powiązane ze szczególnie popularnymi objawieniami prywatnymi, odpowiadające zresztą różnym choć nierzadko nakładającym się orientacjom religijnym:
- fatimizm
- medjugoryzm
- faustyno-sopoćkizm
Fatymizm stał się bardzo popularny w najbardziej konserwatywnych środowiskach katolickich. Ma to związek zarówno z globalną sytuacja polityczną, mianowicie z expansją komunizmu po II wojnie światowej, jak też z zapaścią życia kościelnego po Vaticanum II. Jego wyznawcami są zwykle katolicy konserwatywni, gorliwi, lecz jednak o tyle naiwni i prostoduszni, że traktują wszystko poważnie, co w przeróżnych publikacjach podawane jest jako "orędzie fatimskie" bez rozróżnienia między tym, co zostało uznane przez władze kościelne - czyli objawienia od maja do października 1917 r. - a tym, co zostało opublikowane dopiero końcem laty 30-ych do 40-ych jako rzekome wspomnienia s. Łucji. Pewien rozłam dokonał się w łonie fatymizmu w związku z badaniami naukowymi co do tożsamości zakonnicy przedstawianej światu od drugiej połowy lat 60-ych jako s. Łucji, czyli z dowodami świadczącymi o tym, że nie może to być s. Łucja znana do lat 30-ych. W "duchowości" fatimskiej mieszają się więc różne tendencje: zarówno powaga wiary i gorliwości, lęk przed zagrożeniem komunizmem sowieckim i wojną światową, ale też naiwność i brak krytycyzmu typowego dla katolickich umysłów.
Przeciwieństwem jest tutaj medjugoryzm w tym znaczeniu, że te fałszywe objawienia "Gospy" dość wyraźnie z założenia mają być - i faktycznie są - konkurencją dla objawień z Fatimy. Zamiast wezwania do pokuty Gospa głosi pokój i wzywa do posłuszeństwa sobie. Owszem, wzywa też do modlitwy i postu, jednak milczy o nawróceniu i naprawie życia. Główne cechy wpajane jej wyznawcom to ckliwość i zakłamanie, aczkolwiek są też tacy, którzy szczerze się modlą, miłują Matkę Bożą i poprawiają swoje życie. Jednak powszechną i naczelną cechą pozostaje wybitnie irracjonalne zacietrzewienie i całkowite odrzucenie z góry wszelkiej racjonalnej krytyki czy choćby wątpliwości. Regularna jest też nienawiść czy przynajmniej pogarda dla tych, którzy podchodzą krytycznie. Są to zresztą znamiona typowe dla tzw. charyzmatyzmu, czyli gałęzi protestanckiego pentekostalizmu zainstalowanej w łonie Kościoła.
Niejako pośrednią odmianą objawienizmu - aczkolwiek znacznie bliższą medjugoryzmowi - jest faustyno-sopoćkizm, czyli ruch związany z s. Faustyną Kowalską i x. Michałem Sopoćką. Jest to jednak z najmłodszych odmian objawienizmu i zarazem najbardziej nachalnie promowana czy wręcz forsowana odgórnie począwszy od pontyfikatu Jana Pawła II. Także tutaj dominuje ckliwość i brak choćby podstawowego krytycyzmu. Zachowuje się wprawdzie pewne pozory konserwatyzmu kościelnego, mianowicie w wersji wojtyliańskiej. Jednak mentalność i zachowanie jest niemal identyczne z medjugoryzmem, jedynie z tą różnicą, że w ścisłej jedności z wojtyliańskim establishmentem kościelnym, aczkolwiek w sprzeczności z nauczaniem i dyscypliną Kościoła przed Janem Pawłem II, nawet z episkopatem polskim, który aż do lat 70-ych dość jednoznacznie krytycznie a nawet wręcz negatywnie odnosił się do s. Faustyny i x. Sopoćki, zresztą tak samo jak Stolica Apostolska. Tak więc rdzeniem faustyno-sopoćkizmu jest podstępna i subtelna negacja katolickiej teologii dogmatycznej i duchowości. Katechizm katolicki i pisma świętych Doktorów Kościoła i mistyków zostają wyparte i zastąpione przez "Dzienniczek", a różaniec święty - potężna modlitwa zalecana przez szerze świętych i papieży - jest wypierany i zastępowany przez "koroneczkę". Także tutaj rozumna pobożność katolicka rugowana jest i zastępowana ślepym zaufaniem do wszystkiego, czego dokonał Jan Paweł II, nawet kosztem prostych prawd katechizmowych.
9. Parajezuityzm
Od około lat 80-ych jezuici najpierw na tzw. Zachodzie, a za niedługo po tym także w Polsce zaczęli prowadzić tzw. rekolekcje ignacjańskie - czyli ćwiczenia duchowe niby według metody założyciela swojego zakonu św. Ignacego z Loyoli - dla świeckich. Z tej działalności wyłoniły się kręgi świeckich - akurat głównie niewiast, ale nie tylko - które w jakimś stopniu poddawały się wpływowi nie tyle rdzennej duchowości ignacjańskie lecz bardziej ideologii propagowanej przez jezuitów modernistycznych. Główne cechy tej mentalności to subiektywizm i relatywizm, a to powiązany ze swoistym uzależnieniem od jezuitów, których kierownictwu duchowemu te osoby się powierzały. Ma to dość proste przełożenie na poglądy wewnątrzkościelne, a także polityczne - oczywiście lewackie - aczkolwiek zwykle nie wyrażane wprost, nawet wręcz ukrywane. Już z założenia jest to myślenie o sobie quasi elitarne, hodowane dość sprytnie przez opiekunów duchowych ku stanowieniu dla nich bazy socjologicznej i tym samym jakby zwrotnego wsparcia. Z pozoru te osoby niby nie mają żadnych poglądów, zwłaszcza w sprawach kontrowersyjnych. W rzeczywistości jednak zasadniczo lgną do wszelkiej maści lewactwa, co się nasiliło za pontyfikatu Franciszka, choć równocześnie unikają konfrontacji i merytorycznej dyskusji, uciekając we wrażenia, odczucia, potrzeby, przeżycia itp. Nie muszę udowadniać, że nie ma to wiele wspólnego ze rdzenną, autentyczną duchowością ignacjańską, która jest ukierunkowana na obiektywizm. Nie dziwi więc, że ten zakon cierpi nie tylko na zapaść powołań także w Polsce, lecz także na skandaliczne odejścia członków już po święceniach i to nawet z dość długim stażem. Wybujałe ekumaniactwo i wręcz rażące zbliżenie do protestantyzmu - czego częstym wyrazem jest promowanie pseudocharyzmatyzmu, kikonizmu, a nawet medjugoryzmu - musi prowadzić do choćby intuicyjnego zauważenia niespójności z wiarą katolicką i prawdziwą tożsamością Kościoła, która zawsze jest fundamentem autentycznych powołań.
10. Paradominikanizm
Z zakonem dominikanów sprawa wygląda o tyle podobnie, że rozkład wewnętrzny tego zakonu, a tym samym poważnego wypaczenia prowadzonego przezeń duszpasterstwa również sprowadza się do ekumaniactwa i protestantyzacji. Podczas gdy pseudojezuityzm cechuje głównie parapsychologizm, to pseudodominikanizm jest swoistym pseudointelektualizmem, czyli pewną manierą pseudointelektualną, która sili się na podążanie za modnymi trendami kulturowymi czy raczej pseudokulturowymi. Wprawdzie wprost nie odrzuca się teologii i filozofii św. Tomasza, jednak traktuje się go zwykle jedynie jako pretext do promowania aktualnych nowości (wszak Doctor Angelicus podążał za ówczesną sobie nowością jaką był arystotelizm). Zapaść poziomu intelektualnego w zakonie dominikańskim - w czym on zresztą nie jest wyjątkiem - ma oczywiście konsekwencje dla jakości jego nauczania i duszpasterstwa, tym samym na poziom wykształcenia religijnego ludzi, którzy się temu poddają. Zamiast zdrową teologią tomistyczną i duchowością katolicką karmi się ludzi modnymi "teologami" dominikańskimi oscylującymi na granicy herezji jak Mistrz Eckhart, Savonarola oraz Yves Congar, a ostatnio też były przełożony generalny zakonu, skrajnie progejowski Timothy Radcliffe (mianowany przez Franciszka kardynałem, o zgrozo). W ten sposób zakon słynący niegdyś z potęgi intelektualnej oraz zdrowego ducha zakonnego i kościelnego stał się gniazdem i promotorem niemal wszelakiej herezji, ubieranej w niby wysublimowane formuły, służące zadzieraniu nosa przy wypowiadaniu dość prymitywnych bzdur. Zdarza się, owszem, przypominanie o tradycyjnych dominikańskich praktykach pobożnościowych jak różaniec. Dalekie to jest jednak od niegdyś gorliwego duszpasterstwa zarówno modlitewnego jak też apologetyczno-intelektualnego. "Psy Pańskie" - jak się potocznie nazywało dominikanów ("Domini canes") - szczekają obecnie najwyżej na zbyt - ich zdaniem - konserwatywnych biskupów, uważając siebie oczywiście za kogoś lepszego i mądrzejszego, co jest zwykle oczywiście mocno przerośnięte.
11. Parakarmelitanizm
Zakony karmelitańskie są wprawdzie mniej liczne i mniej popularne niż wyżej wymienione, jednak tak się złożyło, że w Polsce duchowość karmelitańska stała się w pewnym stopniu popularna od lat 80-ych ubiegłego wieku w związku z popularnością Jana Pawła II, który od młodości był związany z tym zakonem, a św. Janem od Krzyża zajmował się w swojej pracy doktorskiej. Popularyzowanie dzieł tego świętego - aczkolwiek ograniczone do bardziej dociekliwych i ambitniejszych katolików - było bodaj najlepszym i najcenniejszym owocem pontyfikatu papieża z Polski. Równocześnie tkwi w tym zasadniczy problem: duchowość karmelitańska ma charakter pustelniczo-klasztorny i estetyczno-kontemplacyjny. Gdy osoby świeckie ją poznają i się zagłębiają, wiąże się to z dość poważnym niebezpieczeństwem dysharmonii duchowej, aż do poważnych wypaczeń włącznie. Chodzi o to, że nawet szczera pobożność kształtowana na duchowej estetyce karmelitańskiej nierzadko - a w przypadku osób świeckich wręcz regularnie - sprzyja zaniedbaniu wymiaru intelektualnego, praktycznego i moralnego. Ilustrują to następujące przykłady. Poznałem kiedyś, jeszcze w latach 90-ych pewnego studenta (obecnie męża i ojca rodzina), który był zafascynowany św. Janem od Krzyża. Wtedy to było właśnie na fali wojtylianizmu. Niedługo potem jak utalentowany grafik robił szatę graficzną dla jednego z periodyków, z którym również byłem luźno związany. Przy okazji wyraziłem wobec niego pewne uwagi, które moim zdaniem miały wpływ na wygodę w czytaniu tego periodyku. Reakcja owego grafika-"mistyka" była dość gwałtowna i pełna oburzenia, że w ogóle mam czelność krytykować. Drugi przykład: Jakiś czas temu zostałem poproszony o towarzyszenie grupie młodzieży akademickiej w obozie wędrownym, zapewniając im Mszę św. oraz nauki w temacie małżeństwa katolickiego. Grupa rekrutowała się z miłośników modlitwy kontemplacyjnej według duchowości karmelitańskiej. Gdy zajechałem na miejsce, powiedziano mi, że jednak nie ma zainteresowania naukami o małżeństwie, za to potrzebne jest transportowanie wyposażenia z noclegu na nocleg, co oczywiście mnie przypadło (bo nie deklarowałem chodzenia z nimi). Grupa ładnie się modliła i ogólnie była sympatyczna, jednak widocznie nikt nie dostrzegł zgrzytu, że jednak nie tak miało być. Tym bardziej, że - jak się okazało dopiero na miejscu - program był tak zaplanowany, że na wykład choćby jeden dziennie właściwie nie był czas przewidziany, bo trasy piesze były dość długie, a jechałem tam na własny koszt. Za to oczywiście nikt nie przeprosił. Nie muszę chyba rozwijać kwestii, ile warta jest taka "kontemplacyjność".
12. "Tradycjonalizm" (indultyzm, lefebvrianizm, williamsonizm, sedewakantyzm)
Chodzi oczywiście o dość powszechne, a błędne i niewłaściwe znaczenie słowa "tradycjonalizm". W historii teologii była to w XIX w. herezja negująca bądź bliska negacji dogmatu o możliwości naturalnego, rozumowego poznania Boga. Obecnie tym określeniem opatruje się błędnie i myląco tych katolików, którzy są zwolennikami tradycyjnej, czyli przekazanej przez wieki liturgii Kościoła, tudzież jego tradycyjnego nauczania, które jest przeciwieństwem błędów i herezyj modernistycznych. Bycie tradycjonalistą w tym znaczeniu należy to istoty i natury bycia katolikiem. Nie można być katolikiem, jeśli odrzuca się Tradycję Kościoła czy to w sensie ścisłym, czyli jako jedno z dwóch źródeł Bożego Objawienia (oprócz Pisma św.), czy też sensie szerszym, czyli jako komplex oficjalnych nauk i oficjalnych praktyk Kościoła, zwłaszcza liturgicznych, przy czym obydwa znaczenia się nawzajem przenikają.
Znakiem rozpoznawczym tzw. tradycjonalistów - czyli normalnych katolików - jest umiłowanie i sprawowanie przekazanej przez wieki liturgii rzymskiej (czy ogólnie łacińskiej), tudzież uczestniczenie w niej. Potocznie bywają też nazywani "trydenciarzami", gdyż ta liturgia jest również nazywana "trydencką", co też jest nie całkiem trafne.
W Polsce, gdzie odrodzenie katolicyzmu tradycyjnego zaczęło się dopiero w latach 90-ych, niemal wszyscy "tradycjonaliści" wywodzą się z novusizmu, a nawet z jego sekciarskich odmian jak pseudocharyzmatyzm czy kikonizm. Dotyczy to właściwie wszystkich nurtów, począwszy od indultyzmu aż do sedewakantyzmu. Z kolei w łonie "tradycjonalizmu" najbardziej wpływowym i chyba najsilniejszym liczbowo nurtem jest lefebvrianizm. Wiąże się to z tym, iż wspólnoty kapłańskie sprawujące opiekę duszpasterską nad indultami - czyli liturgią tradycyjną w ramach struktur diecezjalnych - wywodzą się pierwotnie z lefebvrianizmu, jak Bractwo Kapłańskie Św. Piotra (FSSP) czy Instytut Dobrego Pasterza (IBP). Wprawdzie obecnie - przynajmniej w Polsce - większość członków tych wspólnot, a nawet chyba wszyscy nigdy nie byli osobiście związani z lefebvrianizmem. Znacznie więcej jest takich osobistych związków w łonie sedewakantyzmu, a zwłaszcza williamsonizmu, pochodzącego od byłego biskupa lefebvriańskiego, zmarłego niedawno Richard'a Williamson'a, zresztą uważającego siebie za najwierniejszego syna arcybiskupa Marcel'a Lefebvre'a. Sedewakantyzm zarówno w Polsce jak też na świecie jest nie tylko najmniejszym liczbowo nurtem, lecz także najbardziej wewnętrznie podzielonym i to tak radykalnie, że poszczególne grupy kwestionują nawet ważność linii święceń w innych grupach, co wynika z kwestii ważności święceń z linii abpa M. Lefebvre'a.
Indultyzm znajduje się jakby na pograniczu między novusizmem a lefebvrianizmem. Polega on głównie na umiłowaniu liturgii tradycyjnej i poszanowaniu tradycyjnego nauczania Kościoła, jednak bez radykalnego odrzucenia nowej liturgii i nowości nie wykazujących sprzeczności z Tradycją Kościoła. W podejściu do liturgii dominuje estetyzm i pietyzm, a nie względy pogłębione względy doktrynalne. Ludzie po prostu w jakimś momencie swego życia zauważają braki i skrzywienia liturgiczne i doktrynalne w swojej parafii, i poznawszy liturgię tradycyjną czują się w niej bardziej u siebie, a to na podstawie zwykłej wiedzy katechizmowej i wyczucia z wiary. Są tacy, dla których środowisko indultowe jest jedynie etapem w przejściu do nurtów bardziej radykalnych jak lefebvrianizm czy nawet sedewakantyzm. Ma to miejsce zwłaszcza wtedy, gdy na tzw. indulcie liturgia jest kiepsko sprawowana, gdyż czyni to kapłan sprawujący zwykle Novus Ordo i niezadomowiony w liturgii tradycyjnej, a kazania są mniej czy bardziej modernistyczne, a nawet polemiczne w odniesieniu do "tradycjonalizmu", czyli mające zachęcić do novusizmu. Ktoś zniechęcony taką agresją trafia zwykle w ramiona lefebvrianizmu (FSSPX), gdzie panuje przeświadczenie o własnej doskonałości liturgicznej i doktrynalnej, co oczywiście nie jest prawdą. Łono lefebvriańskie daje jednak pewną stabilność i przewidywalność, co daje jakiś komfort psychiczny, przez co często ignorowane są znamiona sekciarstwa i to wręcz ewidentnego (więcej tutaj). Rozczarowani ułomnościami i też obłudą FSSPX zwracają się czy to do tzw. ruchu oporu (FSSPXR), którego faktycznym założycielem jest wspomniany już bp R. Williamson, czy też do sedewakantyzmu, który w Polsce jest póki co dość słaby, lecz także głęboko podzielony. Wprawdzie od dłuższego czasu działa w Polsce x. Rafał Trytek, wywodzący się z lefebvrianizmu, a związany obecnie z biskupem Donald'em Sanborn'em, który również wywodzi się z lefebvrianizmu. Kilka lat temu pojawiły się grupy z konkurencyjnych podnurtów sedewakantystycznych, mianowicie z jednej strony bywający gościnnie w Polsce x. Eugen Rissling związany z biskupem Mark'iem Pivarunas'em z linii wietnamskiego arcybiskupa Pierre Thuc'a, a z drugiej niewielka grupa zwolenników meksykańskiego biskupa Luis'a Madrigal'a (także z linii abpa Thuc'a), który podobno udzielił święceń warunkowych (na wypadek nieważności święceń w Novus Ordo) kilku polskim kapłanom. Te podnurty kwestionują ważność święceń z linii abpa M. Lefebvre'a (więcej tutaj). To są fundamentalne podziały, gdyż dotyczą ważności udzielania sakramentów świętych, mimo zasadniczej zgodności doktrynalnej, czyli odwoływania się od tradycyjnego nauczania Kościoła. Poziom dysputy teologicznej, zarówno co do znajomości źródeł jak też argumentów racjonalnych jest dość wysoki, znacznie ponadprzeciętny na tle obecnej rzeczywistości kościelnej. To jest zresztą ogólna cecha katolicyzmu tradycyjnego, co stanowi o jego sile i rokuje na pomyślną przyszłość. Znaczące są jednak także ułomności, gdyż one nie tylko hamują i tłamszą rozwój obecnie, lecz stanowią wręcz śmiertelne zagrożenie. Dotyczą one oczywiście poszczególnych osób i grup w różnym stopniu.
Pierwszym zagrożeniem jest specyficzny irracjonalizm, w znaczeniu nie braku wiedzy i poziomu intelektualnego, lecz braku realizmu i roztropności, zarówno w stosunku do siebie jak też bliźnich. Skupienie się na wadach i błędach doktrynalnych i liturgicznych powszechnych w moderniźmie, odrzucenie ich i zwalczanie zwykle łączy się z pokusą uważanie siebie za kogoś lepszego już tylko na podstawie przynależenia do "Tradycji". Brak jest w tym wdzięczności za łaskę wiary, która zawsze wiąże się z pokorą i miłością bliźniego. Brak jest też walki z własnymi grzechami, słabościami i wadami. Spychane do podświadomości odczucie własnej grzeszności i niedoskonałości przejawia się w braku empatii, wyrozumiałości i chęci pomocy bliźnim w ich potrzebach czy to duchowych czy przyziemnych. Jest w tym co z zatwardziałości faryzejskiej, która oczywiście nie dotyczy wyłącznie środowisk "tradycjonalistycznych". W każdej odmianie religijnej gorliwości zawiera się zarzewie swoistego zaślepienia emocjonalnego czy wręcz irracjonalizmu, zwłaszcza w postaci oderwania religijności od zwykłej, szarej codzienności zarówno w sobie jak też w innych. W tym znaczeniu religia - w wersji zarówno modernistycznej jak też "tradycjonalistycznej" - staje się swoistym opium, które odrywa od rzeczywistości i tym samym nie może jej przemieniać według cnót chrześcijańskich. Prowadzi to do negacji własnej niedoskonałości i konieczności pracy nad sobą, przy równoczesnym stawianiu wymagań innym i gorliwości w krytykowaniu ich, a nie przyjmując jakiejkolwiek krytyki skierowanej do siebie. Ta tendencja jest tym silniejsza im więcej podstaw jest w przekonaniu - choćby nawet słusznym, jak w przypadku "tradycjonalistów" - że wyznaje się prawdziwą wiarę, prawdziwy katolicyzm. To przekonanie samo w sobie jest dobre i cenne, jeśli jest słuszne, jak w przypadku "tradycjonalizmu". Pokusa pychy i też obłudy jest wtedy jednak szczególnie subtelna i tym samym silna, co nierzadko prowadzi do problemów, upadków i wypaczeń duchowych.
Dotyczy to zarówno duchownych jak też świeckich. Szczególnie skandaliczne i bolesne jest, gdy z tego powodu cierpi rodzina danej osoby. Tutaj - tak samo jak w każdej formie religijności - niezawodny jest następujący test: Jeśli pobożność służy i pomaga do postępu w cnotach, czyli w dobrych moralnie sprawnościach, to jest szczera i autentyczna. Ten postęp jest dość łatwo zauważalny na co dzień, w przypadku świeckich głównie w życiu rodzinnym, także w pracy zawodowej. Oczywiście człowieka szczerze dążącego do świętości szatan atakuje szczególnie perfidnie i podstępnie, więc upadki mogą się pojawić. Jednak w autentycznej pobożności zawsze - mimo upadków - rośnie i rozwija się miłość Boga i bliźniego, nawet jeśli równocześnie może potęgować się nienawiść wrogów Boga względem tej osoby.
Oczywiście każdy z nurtów "tradycjonalizmu" ma też swoją specyfikę. Indultowców cechuje estetyzm w podejściu do liturgii oraz unikanie polemik także doktrynalnych. Są pogardzani i atakowani z dwóch przeciwnych stron - zarówno ze strony modernistów jak też levebvrianów i jeszcze radykalniejszych od nich sedewakantystów. W samym indultyźmie także są różne trendy: już to dość płytko myślący esteci, dla których najważniejsze jest piękno liturgii, już to pietyści, którzy uciekają od absurdów i profanacyj novusowych, czy też bardziej świadomi problemów doktrynalnych, a przy tym pragnący zachować łączność z oficjalnymi strukturami parafialnymi i diecezjalnymi. Pietyzm odgrywa ważną rolę także w lefebvrianiźmie i sedewakantyźmie, aczkolwiek łączy się wtedy z mniej czy bardziej radykalnym buntem i dążeniem do niezależności od upokarzającej podległości wobec struktur diecezjalnych. Agresywność jest tutaj wprost proporcjonalna do braku solidnej wiedzy teologicznej, w powiązaniu z neurotycznym zapatrzeniem w "bożyszcza" jakimi są "kapłani bractwa". Sekciarska mentalność jest dość wyraźnie wpajana ludziom przez FSSPX, któremu od ponad 30 lat dzielnie przewodzi x. Karl Stehlin, w wyniku czego mamy do czynienia w Polsce ze swoistą, jedyną na świecie wersją lefebvrianizmu, która zasługuje na miano stehlinizmu. Wszystko wskazuje na to, że w żadnym innym kraju nie ma takiego przypadku, by jeden kapłan aż tak długo był przełożonym i by zbudował taki kult dla swojej osoby. Więcej rozsądkowego krytycyzmu wykazują nawet grupy sedewakantystyczne, mimo wewnętrznych podziałów. A dzieli je właściwie tylko kwestia ważności święceń z linii abpa M. Lefebvre'a. Najbardziej dziwacznym ugrupowaniem jest williamsonizm czyli "ruch oporu", którego protoplastą był pochodzący z FSSPX i tym samym z linii abpa M. L. biskup Richard Williamson, nawiasem mówiąc najstarszy, najlepiej wykształcony i najinteligentniejszy z biskupów wyświęconych przez założyciela lefebvrianizmu. Tenże biskup, uważając się za wiernego syna swojego konsekratora, odciął się zarówno od aktualnej linii wierchuszki FSSPX jak też od sedewakantyzmu. Przez kilkakrotne udzielenie sakry biskupiej - a także święceń diakonatu i prezbiteratu sub conditione - stworzył hierarchię, która po jego śmierci nie ma jednoczącego zwierzchnictwa i zapewne skazana jest na podziały, rozejście się w różne skrajności i przynajmniej częściowy zanik. O stanie umysłu i poziomie duchowym samego bpa Williamsona - przynajmniej w ostatniej fazie życia - świadczy fakt udzielenia wszystkich stopni święceń z episkopatem włącznie - i to w zawrotnym, całkowicie niekanonicznym tempie - osobie świeckiej, która ani nie przeszła formacji seminaryjnej, ani nie ukończyła studiów teologicznych, ani nie zdobyła doświadczenia duszpasterskiego przed przyjęciem sakry biskupiej. To zakrawa wręcz na kpinę z odwiecznych zasad Kościoła i z powagi sakramentu święceń i wszystkich innych sakramentów. Część ludzi związanych pierwotnie z tak wyświęconym biskupem Michałem Stobnickim, szukając pewnej, tzn. nielefebvriańskiej linii święceń, zwróciła się - za pośrednictwem pewnych osób z Niemiec - ku sedewakantystycznemu biskupowi meksykańskiemu o nazwisku Luis Madrigal, zapraszając go do Polski. Duchowym przywódcą tej grupy w kraju jest (był) michalita Leopold Powierża, który prowadził działalność także internetową, zaś w kazaniach głosząc wręcz skandaliczne treści.
Także tutaj sprawdza się zasada, że kryterium rozeznania są zawsze owoce duchowe, czyli przede wszystkim prostolinijność, umiłowanie i trzymanie się prawdy - czyli odrzucenie wszelkiej obłudy i zakłamania, rzetelne wypełnianie obowiązków stanu zarówno w rodzinie jak też w zawodzie, szacunek i miłość dla bliźniego, oraz posłuszeństwo według zasad Kościoła. Gdzie jest problem z prawdomównością, gdzie jest chciwość, gdzie brak choćby nawet zwykłego szacunku dla człowieka, tam nawet rozbudowana i wybujała pobożność jest wewnętrznie zepsuta i fałszywa, co wcześniej czy później (a raczej wcześniej niż później) staje się oczywiste.