Zasady komentowania: bez anonimowych komentarzy

Skąd się wzięła żona Kaina?


Pytanie dotyczy właściwie żony Kaina, pierworodnego syna Adama i Ewy. Z Księgi Rodzaju wynika, że Adam i Ewa mieli więcej dzieci niż tylko Kaina, Abla i Seta. Musieli mieć także córki. Tym samym poślubienie młodszej siostry było dla Kaina możliwe i konieczne. Wówczas nie było jeszcze zakazu kazirodztwa. Powodem tego zakazu była troska o zdrowie rodzaju ludzkiego i nie ma on znaczenia absolutnego, tzn. Bóg mógł zwolnić zarówno z zakazu jak też uchronić od ewentualnych negatywnych biologicznych skutków.

Pewne jest, co zostało potwierdzone przez współczesną genetykę, że wszyscy ludzie pochodzą od wspólnych rodziców.

Czy można uzasadnić obmywanie nóg kobietom? (z post scriptum)


Tego nie da się uzasadnić teologiczne, gdyż jest to praktyka antyteologiczna i antykatolicka, a to głównie z najstępujących względów:

- Zafałszowuje wydarzenia z Ostatniej Wieczerzy, gdzie Pan Jezus umywał nogi jedynie Dwunastu Apostołom, nikomu innemu. 

- Obrzęd obmycia nóg nigdy nie był sprawowany w ramach liturgii mszalnej, lecz poza nią i poza świątynią. Tak więc zasadniczym zafałszowaniem tradycyjnego obrzędu mandatum było przeniesienie go do liturgii mszalnej, co nastąpiło w reformie Wielkiego Tygodnia promulgowanej przez Piusa XII. 

- Tzw. mandatum czyli obrzęd obmycia nóg we Wielki Czwartek (sprawowany osobno, poza liturgią Msz św. Wieczerzy Pańskiej) tradycyjnie w Rzymie nie był praktykowany wobec świeckich, lecz był obrzędem wyłącznie w gronie duchownych, właśnie z tego powodu, że Pan Jezus umywał nogi Apostołom, którym przy tej samej okazji udzielił sakramentu święceń. 

- W diecezjach poza Rzymem obrzęd sprawowano również w gronie kleru, a nie publicznie, jednak obmywano nogi ubogim mężczyznom. Natomiast całkowitym absurdem jest dokonane w ostatnich latach rozszerzenie na kobiety, gdyż całkowicie wykracza to poza wydarzenie z Ostatniej Wieczerzy. 

- Nie trudno zgadnąć, że chodzi tutaj o przypodobanie się feminizmowi, czyli fałszywej, antychrześcijańskiej i antyludzkiej ideologii, która ma ewidentnie katastrofalne skutki już nawet w wymiarze ogólnospołecznym.



Post scriptum 1

Jako że pojawiły się zarzuty co do powyższego wpisu, podaję źródła:

1. Tradycyjne rubryki (sprzed 1955) wyraźnie mówią, że obrzęd mandatum odbywa się osobno, poza Mszą świętą, w gronie jedynie duchownych. Nie jest doprecyzowane, komu celebrans obmywa nogi:





2.  W swoim standartowym dziele o kulcie katolickim x. Albert Durand mówi, że biskup Rzymu umywa nogi trzynastu kapłanom różnych narodowości, natomiast biskupi w swoich diecezjach obmywają nogi trzynastu ubogim: 








Post scriptum 2

Inny argument, jeszcze bardziej istotny, pochodzi od biblistów:





Czy wolno uciekać przed wojną?


Rzeczywiście obowiązek wobec własnej rodziny ma rangę wyższą niż obowiązek zbrojnej obrony państwa. Owszem, istnieją także obowiązki wobec państwa jako formy organizacji życia społecznego, czyli chodzi o obowiązki wobec społeczności, która zwykle ma zasługi także względem rodziny. Należy jednak rozróżnić między społeczeństwem i narodem a państwem. Jeśli władze państwowe działają ewidentnie wbrew dobru narodu i społeczeństwa, to nie tylko nie ma obowiązku posłuszeństwa lecz jest obowiązek sprzeciwu przynajmniej biernego. Formą sprzeciwu może być emigracji dla ochrony życia swojej rodziny i swojego. 

Jest jednak jeszcze inny istotny aspekt: obowiązek wobec społeczności wiary czyli Kościoła. Jeśli wojna jest agresją nie tylko na byt narodu i państwa narodowego, lecz także na wspólnotę prawdziwej religii jaką jest Kościół Chrystusowy, wówczas byt doczesny własnej rodziny i swój ma rangę niższą, gdyż chodzi o wartości duchowe. 

Drugie pytanie:
Oczywiście wojna sprawiedliwa polega nie tylko na sprawiedliwym celu i konieczności walki zbrojnej, lecz wymaga także stosowania adekwatnych środków. Jeśli nie ma zdolności posługiwania się uzbrojeniem bądź uzbrojenie jest niewystarczające, w wyniku czego jest małe prawdopodobieństwo zwycięstwa w walce czy przynajmniej skutecznej obrony, wówczas taka walka nie jest sprawiedliwa i nie należy jej podejmować. 

Trzecie pytanie:
Dobro rodziny ma pierwszeństwo przed dobrem społeczności, oczywiście o ile ze sobą konkurują czy są w sprzeczności. Jak wyżej: mamy obowiązek moralny wobec społeczności proporcjonalny do praw i korzyści otrzymywanych od niej. Obowiązek wobec państwa - de facto wobec elity rządzącej - jest jeszcze dalszy i zachodzi tylko wtedy, gdy dobro i trwanie państwa jest tożsame czy przynajmniej ściśle powiązane z dobrem własnej rodziny i społeczności. 

Czwarte pytanie:
Używanie wulgaryzmów, nawet w zrozumiałym i słusznym gniewie, nigdy nie jest ani dobre ani skuteczne, a jest szkodliwe pod każdym względem, mimo chwilowego rozładowania emocjonalnego. 

Jaki post eucharystyczny obowiązuje?


Złagodzenie przepisów postnych wynikało z pozwolenia na sprawowanie Mszy św. w porze późniejszej niż przedpołudnie, a to pozwolenie - wydane przez Piusa XII - miało związek z warunkami wojennymi, jak oficjalnie głoszono. 

Kwestia postu eucharystycznego, podobnie jak wszystkich praktyk postnych, jest uregulowana w prawie kanonicznym, nie w księgach liturgicznych. Prawo kanoniczne jest zasadniczo bardziej zmienne niż liturgia, przynajmniej do niedawna. Aczkolwiek pora sprawowania Mszy św. i w związku z tym też kwestia postu eucharystycznego była niezmienna od starożytności, tzn. aż do decyzji Piusa XII nie było Mszy św. o innej porze niż do przedpołudnia. To jest zasadniczy problem. Pozwolenie na celebracje późniejsze, z wieczorem włącznie nie przyniosło dobrych owoców, gdyż generalnie osłabiło szacunek do Komunii św., czego mamy obecnie dość jaskrawe a powszechne dowody. 

Jak się zachować w obecnej sytuacji prawnej?

Oczywiście prawnie obowiązuje obecnie tylko post godzinny. Tak więc grzechem jest tylko nieprzestrzeganie takiego postu. Jeśli nieprzestrzeganie to wynika z braku szacunku do Ciała Pańskiego, to jest grzechem ciężkim. 

Osobiście zalecam trzymanie się tradycyjnej dyscypliny, według możliwości, czyli preferowanie zarówno Mszy św. porannej jak też Komunii św. na czczo. Nikt tego nie może zabronić, a owoce duchowe na pewno będą, jeśli praktykować się będzie w duchu szczerej pobożności. 

Jak powinna wyglądać katolicka adoracja?


Wystawienie Najświętszego Sakramentu i adoracja nie są liturgią w sensie ścisłym lecz paraliturgią. W związku z tym nie ma rubryk co do przebiegu. Są tylko ogólne reguły i pojedyncze zasady wyrażone w pojedynczych dekretach wydanych w kwestiach niejasnych. 

Naczelną zasadą jest - tak jak we wszystkich obrzędach Kościoła - że wolno używać wyłącznie textów i śpiewów, które są oficjalnie zatwierdzone przez władze kościelne, czyli są zawarte w księgach liturgicznych czy paraliturgicznych wydanych z "nihil obstat" ze strony władzy kościelnej. Tym samym nie ma miejsca na jakieś inne, np. protestanckie, pomysły czy quasi spontaniczne zachowania. Tego typu proceder - wprowadzony niestety pierwotnie przez masona x. Blachnickiego - jest sprzeczny z zasadami Kościoła i powinien zostać oficjalnie potępiony i odrzucony. Dotyczy to zarówno modlitw jak też muzyki. To, co obowiązuje w liturgii np. mszalnej, to i tylko to obowiązuje także np. w adoracji czy innych formach paraliturgicznych. 

To samo dotyczy postawy i gestów. Oznacza to, że właściwą postawą na adoracji jest klęczenie, jeśli warunki fizyczne na to pozwalają. 

Przy okazji wspomnieć należy, że coś takiego jako klękosiad jest haniebną specjalnością chyba tylko w Polsce. Chodzi o takie klęczenie, że pośladki oparte są o siedzenie. Taka dziwaczna, właściwie pokraczna postawa jest niestety wymuszana przez ławki, które są rozpowszechnione przynajmniej w centralnej i wschodniej Polsce, choć praktycznie też w innych regionach. Jest ona wymuszana przez niespotykaną chyba nigdzie indziej na świecie pochyłą konstrukcję klęcznika w ławce tak, że nie da się normalnie klęczeć, lecz wymuszane jest oparcie się pośladkami o ławkę do siedzenia. Nie jestem w stanie podać, kto wymyślił coś tak głupiego i niegodnego miejsca świętego. W normalnych ławkach znanych na całym świecie deska do klęczenia jest pozioma tak, że można normalnie, w sposób wyprostowany klęczeć i nie jest wymuszany paskudny i niegodny klękosiad. Oczywiście zwykły wierny, który nie ma wpływu na taką a nie inną konstrukcję ławki, nie ponosi winy za taki stan rzeczy. Warto jednak, by duszpasterze zwrócili uwagę na sprawę, zwłaszcza przy zakupie nowych ławek bądź przy renowacji starych. Katolicyzmu nie da się pogodzić z paskudą także w kwestii postawy w kościele. Klękosiad jest czymś ohydnym, choć być może wygodnym. Nie jest to ani klęczenie, ani siedzenie, choć bliższe jest siedzeniu, które udaje klęczenie. 

Czy "studniówka" to coś mądrego?


Banalne pytanie, banalna sprawa. Czy aby?

Otóż sprawa dotyczy szkoły, pośrednio także systemu edukacji. Wszak studniówki dzieją się w szkołach, przynajmniej w ścisłym związku ze szkołą i nawet w ten sposób, że należą wręcz jakby do programu szkolnego. W każdej szkole średniej w Polsce - i tylko w Polsce - jest co roku studniówka. 

Skąd się wzięła? Wszystko wskazuje na to, że jest to wynalazek PRL-u. Owszem, w II RP istniały komersy, bale maturalne, podobnie zresztą jak w innych krajach. Jednak bal przed maturą jest pomysłem komunistycznym. Już sam ten związek z minioną epoką powinien pobudzić do namysłu. 

Bale same w sobie są związane zwłaszcza z karnawałem, czyli okresem zabawowym między Bożym Narodzeniem a Wielkim Postem, choć nie tylko, gdyż istniały w różnych okresach roku. To była rozrywka arystokracji (kultywowana chociażby na wiedeńskim Opernball). Takie są też chyba korzenie studniówki: nawiązanie do balów karnawałowych. A polegało to na tym, że przyszli maturzyści - a właściwie ich rodzice - fundowali swoim nauczycielom darmową zabawę, zresztą zakulisowo (ukradkiem) obficie zakrapianą trunkami. W mentalności komunistycznej miało to wymiar kupienia ich łaskawości na maturze, która polegała na niemal oficjalnym ściąganiu czyli oszukiwaniu, które dawało przepustkę na studia i awans społeczny. 

Oczywiście pretextem była niby potrzeba relaxu młodzieży przed ciężkimi przygotowaniami do matury. W rzeczywistości studniówka nigdy nie była ani jedyną zabawą młodzieży, ani na prawdę relaxującą, a przygotowanie i zorganizowanie jej pochłaniało i pochłania nie tylko spore środki finansowe, lecz także czas i energię. 

Przede wszystkim brakuje jej sensowności, gdyż ani nie ma czego świętować, skoro matura jeszcze nie jest zdana, ani w niczym nie pomaga, a raczej przeszkadza w skupieniu na uczeniu się (oczywiście wraz z odpowiednim, indywidualnym relaxem, gdyż ludzie w różny sposób odpoczywają i relaxują się). Quasi rytualna studniówka jest raczej pseudobowiązkiem i to szkodliwym, także dla kieszeni rodziców. Uczniowie z rodzin mniej zamożnych - a takich jest w Polsce wciąż nadal większość - albo zostają siłą rzeczy wykluczeni, albo czują się zmuszeni stawać na uszach, by opłacić sobie ów "bal". Nie bez znaczenia jest fakt, że szkoły zawodowe mogą czuć się "gorsze", skoro w nich nie ma studniówek. Maturzyści i ich nauczyciele odgrywają rolę quasi arystokracji, skoro bal szkolny o takim charakterze jest ich przywilejem. 

W tym miejscu pomijam kwestie moralne związane z zachowaniem podczas takiego balu, zwłaszcza sprawę fundowania nauczycielom darmowej rozrywki i popitki, pokątne pijaństwo, toaletowe romanse itp. Już sam fakt organizowania dla młodzieży, która jeszcze nie zdała matury, balu, który sam w sobie ma charakter elitarnej zabawy dorosłych, jest antypedagogiczny i demoralizujący. 

Pod tym względem o wiele sensowniejszy byłby bal maturalny po maturze, w ramach świętowania zakończenia szkoły średniej, gdy jest co świętować i jest za co dziękować. Wymaga to jednak myślowego dystansu do pseudotradycji prl-owskiej oraz odwagi zerwania z nią. 

Czy Kościół może wprowadzać nowości?


Te pytania są dość istotne i szczególnie aktualne w kontekście ostatnich dekad historii Kościoła. Sprawa jest prosta, jednak równocześnie postawienie tych pytań faktycznie nie dziwi, gdyż mamy do czynienia z forsowaną odgórnie - zarówno przez sprawujących władzę w Kościele, jak też przez świecką propagandę medialną - mentalnością dokładnie przeciwną odwiecznej i stałej zasadzie Kościoła: misją Kościoła jest nauczanie wszystkich ludzi wszystkich czasów jedynego, danego raz na zawsze Bożego Objawienia. Dlatego właśnie nowość była w Kościele zawsze synonimem herezji, czyli zanegowania tegoż Objawienia. 

Są dwa zasadnicze źródła teologiczne w tej kwestii:

- "Commonitorium" św. Wincentego z Lerynu

- konstytucja dogmatyczna Soboru Watykańskiego I "Dei Filius", która jednoznacznie i nieomylnie określa, że zadaniem najwyższego urzędu w Kościele, czyli urzędu papieskiego, nie jest wprowadzanie nowości, lecz strzeżenie depozytu wiary. 

Obydwa źródła są łatwo dostępne także w internecie. Nieprzypadkowo są skrzętnie pomijane w ramach studiów teologicznych w modernistycznych wydziałach teologii i w seminariach duchownych. 

Co do drugiego pytania:

Są różnice doktrynalne między dokumentami Vaticanum II a wcześniejszymi dokumentami Magisterium Kościoła. Te różnice nie dotyczą jednak najwyższego poziomu, czyli nieomylnych definicyj dogmatycznych, lecz wniosków teologicznych oraz zaleceń duszpasterskich i administracyjnych. Najistotniejszą różnicą jest regularny brak precyzji, wieloznaczność i mętność - cechy wszechobecne w dokumentach Vaticanum II. To jest podstawowy i zapewne zamierzony problem tych dokumentów, powodujący obecne zamieszanie doktrynalne i duszpasterskie, wraz z praktyczną apostazją znacznej części nominalnych katolików, być może nawet większości, przynajmniej w krajach, gdzie zmiany soborowo-posoborowe zaszły najdalej. 

Innymi słowy, osobiście nie znajduję w dokumentach Vaticanum II żadnego nauczania wymierzonego wprost przeciw dogmatom wiary katolickiej. Znajduję natomiast sporo prób dogodzenia różnej maści heretykom, co się odbywa zwykle na drodze dwuznaczności i widocznie chcianej niejasności. To jest oczywiście wystarczająco skandaliczne, zwłaszcza w obliczu katastrofalnych skutków tej metody, z którymi mamy do czynienia obecnie. Jednak z całą pewnością drogą naprawy szkód nie jest głoszenie, że Vaticanum II było zgromadzeniem heretyckim. Jedyną rozsądną i owocną drogą jest cierpliwe wyjaśnianie i prostowanie, nawet jeśli druga strona - czyli heretycy-moderniści - tego nie chce. 

Czy w protestantach działa Duch Święty czyli kto działa w jezuicie Recławie? (z post scriptum)


O. Remigiusz Recław znany jest nie tylko z działalności „charyzmatycznej“, w ramach której urządza quasi dyskotekowe imprezy w kościele, gdzie młodzi ludzie tańczą na stołach:



Od pewnego czasu udziela także odpowiedzi w internecie (owszem, pod względem medialnym w miłym, sympatycznym stylu), gdzie występuje nie tylko w imieniu swojej grupy „charyzmatycznej“ lecz także jezuitów, co zobowiązuje już do wypowiadania się zgodnie z nauczanem Kościoła, i to zarówno dokumentów Magisterium jak też zwłaszcza nauczania św. Ignacego z Loyoli. Przyjrzyjmy się dla przykładu jednemu z ostatnich wystąpień, które wpisuje się w dyskusję odnośnie działalności M. Zielińskiego, którego o. Recław publicznie popiera. Podaję w skrócie jego zasadnicze tezy, następnie odnosząc się do nich.

1. Duch Św. działa w protestantach i działa z mocą.
Tak o. Recław twierdzi stanowczo. Ponieważ w kontekście mówi o Toronto Blessing, przez „moc“ rozumie zapewne charakterystyczne zjawiska „pentekostalno-charyzmatyczne“ czyli niezrozumiały bełkot, który ma być „darem języków“, zwierzęce ryczenie, histeryczne chichoty, tarzanie się po ziemi, drgawki, rzekome uzdrowienia (nie są znane przypadki zbadane i uznane medycznie). Problem polega na tym, że tego nie twierdzi wprost, choć w kontekście wiadomo, o co chodzi. Nie mówi też, na czym opiera to swoje zdanie. Gdyby powiedział, że na nauczaniu Soboru Watykańskiego II, to by można było łatwo sprawdzić w dokumentach, co sobór faktycznie mówi i do czego odnosi. Wówczas byłoby oczywiste, że o. Recław przez taką wieloznaczność po prostu oszukuje odbiorców.

2. Protestanci karmią się Ciałem i Krwią Pana Jezusa, bo tak uważają i wierzą. To my uważamy, że oni nie przymują Komunii św. Mamy różną teologię, czyli inny punkt widzenia, ale Bóg jest szerszy od naszego wąskiego myślenia.
Tutaj kłamstwo polega również na uproszczeniu, które zmienia istotę sprawy, a także na wmieszaniu ewidentnych fałszerstw.
Po pierwsze, żaden odłam protestancki nie twierdzi, że w postaciach eucharystycznych jest realnie obecny Jezus Chrystus. Dla nich jest to jedynie symbol i najwyżej kwestia wewnętrznego przekonania, nigdy obiektywnej rzeczywistości. Tak więc o. Recław widocznie albo nie zna teologii protestanckiej, albo świadomie kłamie.
Po drugie, realna Obecność Jezusa Chrystusa w Eucharystii nie jest kwestią różnych możliwych podejść teologicznych, lecz objawionej prawdy wiary, czyli Objawienia Bożego poświadczonego w Tradycji i Piśmie św. Mówi o tym jasno całe nauczanie Kościoła, aż po Sobór Watykański II i Katechizm Kościoła Katolickiego. Kto uważa - jak widocznie o. Recław, że protestanckie pojęcie Eucharystii jest równorzędne z pojęciem zawartym w nauczaniu Kościoła, ten albo nie ma pojęcia nawet o prawdach katechizmowych, co jest karygodne u kapłana po studiach teologicznych, albo po prostu kłamie na użytek doraźnej tezy i celu.
Po trzecie, nazwanie prawdy wiary nauczanej przez Kościół „naszym wąskim myśleniem“, może być jedynie bezczelnym przyznaniem się nie tylko do relatywizmu, lecz do niewiary i tym samym odrzucenia prawdziwości nauczania Kościoła o Eucharystii. Innymi słowy: skoro katolicka wiara w Eucharystię jest dla o. Recława tylko „naszym wąskim myśleniem“, a nie prawdą pochodzącą od Boga, to o. Recław albo neguje boskie pochodzenie wiary katolickiej, albo możliwość Bożego Objawienia w ogóle, albo jedno i drugie, i jest tym samym po prostu apostatą negującym fundamentalnie całe nauczanie Kościół z Soborem Watykańskim II włącznie (w tym temacie polecam chociażby konstytucję "Dei Verbum"). 

3. Ludzie z Toronto Blessing kładą się na grobach, bo tak wyrażają swój szacunek, co wynika z kultury, tak jak z nas czci się rellkwie.
Tutaj znowu jest problem, że albo o. Recław nie wie i nie rozumie, czym jest katolicka cześć do relikwij, albo wie, a jedynie na doraźny użytek kłamie. Po pierwsze bowiem zakłada, jakoby praktyka ludzi z Toronto Blessing oznaczała wyłącznie szacunek dla zmarłych. Po drugie kłamie, jakoby owa praktyka wynikała z kultury (wiadomo przecież, że czegoś takiego nie robią wszyscy Amerykanie czy Kanadyjczycy, czy chociażby jakaś znaczna grupa oprócz ludzi z Toronto Blessing). Po trzecie o. Recław widocznie nie uznaje różnicy między świętymi kanonizowanymi przez Kościół a zmarłymi. Czyżby w ogólnie nie uznawał obecności w niebie i wstawiennictwa świętych? A może uważa, że wszyscy zmarli są w niebie? Niestety brakuje dopowiedzenia. Pewne jest jednak, że zarówno jedno jak też drugie jest sprzeczne z wiarą katolicką, czyli jest herezją.

4. Także protestanci czczą Matkę Bożą. Tylko jakieś „frakcje“ protestantów niszczą obrazy Matki Bożej.
Po pierwsze o. Recław kłamie, mówiąc, jakoby protestanci czcili Matkę Bożą. Kaznodzieje i teologowie protestanccy mówią jedynie o „matce Jezusa“ czy „Maryi“, gdyż z zasady nie uznają i nie wyznają dogmatu o Bożym Macierzyństwie.
Po drugie, owszem, nawet M. Luder napisał jeden traktat o Maryi jako Matce Jezusa Chrystusa (właściwie komentarz do Magnificat), ale potraktował ją wyłącznie jako wzór wiary, czyli podobnie jak innych wierzących, bez uznania jej wyjątkowej godności i świętości w porządku nadprzyrodzonym.
Po trzecie, wzmiankowany przez o. Recława fakt zborów protestanckich z obrazami Matki Bożej świadczy wyłącznie o tym, że są to zrabowane katolikom świątynie i że u protestantów nie ma jedności co do form i praktyki, choć łączy ich odrzucenie katolickich prawd wiary także odnośnie Matki Bożej.

5. Możemy się od protestantów bardzo dużo nauczyć. Czytanie Pisma św. przyszło do nas od protestantów, to że świeccy czytają Pismo św. i że mają je czytać. Tak przez protestantów działa Duch Święty.
Nie wiem, czy o. Recław do końca zdaje sobie sprawę z tego, co mówi. Bo skoro czytanie Pisma św. przez wszystkich na wzór protestancki pochodzi od Ducha Świętego, to oznacza to niechybnie, że Kościół katolicki błądził i był przez całe wieki pozbawiony prowadzenia przez Ducha Świętego przynajmniej w tej sprawie.
Po drugie o. Recław albo nie wie, albo nie chce wiedzieć, że także zachęty do czytania Pisma św. począwszy od Soboru Watykańskiego II zawierają pouczenia i napomnienia do czynienia tego zgodnie z katolickimi regułami hermeneutyki biblijnej, które są gruntownie różne od podejścia protestanckiego, stosowanego właśnie u tzw. charyzmatyków. Tak więc kłamstwo jest tutaj wielorakie. Prawdą jest natomiast, że Kościół nigdy nie zmienił swoich zasad podejścia do Pisma św., przejmując zasady protestanckie, a jedynie dopasował reguły dyscyplinarne, konkretnie: wcześniej był zakaz czytania tłumaczeń na języki narodowe, obecnie wymagana jest kościelna aprobata tłumaczeń.
Po trzecie, także w aspekcie historycznym o. Recław po prostu kłamie. Nigdy nie było w Kościele zakazu czytania Pisma św. przez świeckich. Zawsze i każdemu wolno było czytać Biblię w językach oryginalnych (hebrajskim i greckim) oraz w tłumaczeniu łacińskim Wulgaty. Był jedynie zakaz odnośnie tłumaczeń na języki narodowe, które pochodziły zwykle od heretyków i zawierały wiele fałszerstw (także Biblia M. Ludera zawiera wiele zafałszowań).

6. Powiedzenie, że u protestantów nie ma sakramentów, jest nieprawdą, bo oni mają rytuały i choć nie nazywają tego sakramentem, „to jest to jak sakrament“.
Tutaj o. Recław albo popisuje się wprost nieprawdopodobną niewiedzą odnośnie elementarnych prawd katechizmowych, albo niemal wprost neguje katolicką naukę o sakramentach. Ktokolwiek ma choć bladą znajomość katechizmu katolickiego, ten wie, że sakrament to nie to samo co obrzęd. Pozostaje prosta rada: 1° niech sobie o. Recław poczyta chociażby Katechizm Kościoła Katolickiego w tym temacie, oraz 2° niech zapyta protestantów, co rozumieją przez sakrament. Wówczas się dowie, że są to dwie różne rzeczywistości. Chyba, że już o tym wie, a jedynie okłamuje odbiorców na doraźny użytek.

7. „Czerpmy nawzajem od siebie“, tzn. katolicy od protestantów i odwrotnie.
To jest jedynie pozornie zdanie pojednawcze. Twierdzenie, jakoby Duch Święty prowadził w ten sposób do „pełnej jedności“, jest właściwie bluźnierstwem przeciw Duchowi Świętemu. Oznacza bowiem, jakoby prawdy wiary głoszone uroczyście na soborach powszechnych właśnie dla odrzucenia herezyj - także herezji protestanckiej - nie pochodziły od Ducha Świętego. Takie twierdzenie jest sprzeczne także z nauczaniem Soboru Watykańskiego II, a wynika jedynie z pokrętnych wywodów skrajnych ekumenistów, których poglądy nie mają żadnego poparcia w dokumentach Kościoła.

8. Skoro mamy pełnię Ducha Św., to skąd jest grzech? Dlatego musimy się uczyć od protestantów, „bo Duch Św. uzupełnia w ten sposób“.
Tutaj o. Recław dokonuje kolejnego perfidnego zabiegu: niby odwołuje się do klasycznego pojęcia, ale je przekręca i zafałszowuje właściwą treść. Sobór Watykański II mówi w konstytucji dogmatycznej o Kościele „Lumen gentium“ (8), że tylko w Kościele katolickim jest „pełnia prawdy i środków zbawienia“. O. Recław widocznie do tego się odnosi, mówiąc o „pełni Ducha Świętego“. Jest to fałszywe już chociażby z tego powodu, że Ducha Świętego nie można podzielić na części, tym samym Duch Święty jest zawsze Pełnią, a udziela Swoich darów w różny sposób.
Po drugie o. Recław widocznie z rozmysłem unika mówienia zarówno o prawdzie jak też o środkach zbawienia, gdyż wówczas nie mógłby tak łatwo dojść do swoich fałszywych tez i wniosków. Nie mógłby pomieszać kwestii grzeszności ludzi Kościoła z doskonałością Kościoła pod względem prawdy i środków zbawienia. Dlatego dokonuje fałszerstwa już na kluczowym pojęciu. Tym zafałszowanym pojęciem - „pełnia Ducha Świętego“ - posługuje się następnie do sformułowania fałszywego postulatu uczenia się od protestantów. Zaiste diabelska przewrotność!

9. Nie używajmy określeń w systemie zero-jedynkowym, że to jest dobre a to jest złe, bo to jest śmieszne; tak nie jest, nie ma kogoś tylko dobrego i tylko złego.
Tutaj znowu miesza kwestię grzeszności członków Kościoła z prawdziwością wiary i Kościoła jako takiego. Dokładnie biorąc, o. Recław widocznie neguje świętość Kościoła, o której mówi nie tylko Sobór Watykański II lecz także wyznanie wiary. Tym samym o. Recław określa się jako apostata. Wobec tego faktu jako drugorzędne jawi się odrzucenie - pozorne, kłamliwe - logiki dwuwartościowej. Skoro wypowiada wezwanie „nie używajmy“, to tym samym zakłada różnicę przeciwieństwa między używaniem i nieużywaniem, tym samym właśnie logikę dwuwartościową, którą chciałby równocześnie odrzucić. Tak więc słowa o. Recława są jedynie perswazyjnym bełkotem - widocznie obliczonym na brak elementarnego trzeźwego myślenia u odbiorców - niezależnie od tego, czy on sobie zdaje z tego sprawę czy nie.

Zamiast podsumowania, które by musiało być proste i krótkie, przytoczę dwa fragmenty ze Ćwiczeń Duchowych założyciela zakonu jezuitów, św. Ignacego z Loyoli. Mówią one same za siebie, zwłaszcza w zestawieniu z powyższymi i innymi wypowiedziami o. Recława:



Święty Ignacy, módl się za nami!



Post scriptum

Powyższe uwagi zostały napisane 30 X 2018, czyli około 6,5 roku. Dziś (9 III 2024) dotarła do mnie wieść o skandalu wewnętrznym w łonie zakonu jezuitów z powodu działalności Remigiusza Recława, dokładnie prowadzenia przez niego wspólnoty "Mocni w duchu" (właściwie w demonie). Oto filmik w tej sprawie:


Tym samym znane dopiero obecnie fakty potwierdzają krytykę wyrażoną tutaj wielokrotnie już przed laty (więcej można znaleźć tutaj obok pod etykietą Recław R.). 

Jak ludzie zmarli przed Chrystusem mogli dostąpić zbawienia?



Oczywiście tzw. sąd szczegółowy czyli indywidualny odbywa się już od śmierci pierwszego człowieka. Każdy człowiek - zarówno przed jak i po Chrystusie - jest sądzony według tego, co poznał w sumieniu jako dobre czy złe. Nikt nie ponosi odpowiedzialności za to, że urodził się w takim a nie innym czasie, w takich a nie innych warunkach do poznania Bożego Objawienia. 

Wprawdzie przed ustanowieniem sakramentów świętych przez Jezusa Chrystusa nie było także sakramentu spowiedzi, ani sakramentalnego rozgrzeszenia. Jednak już przedtem możliwy był żal doskonały za grzechy, nawet jeśli ktoś nie wyznawał objawionej prawdy o Bogu, gdyż w takim przypadku wystarczył żal z miłości do prawdy. 

Prawo naturalne to poznawalne czysto rozumowo prawo moralne. Jeśli ktoś nie poznał Bożego Objawienia i zawartego w nim prawa moralnego, wówczas jest sądzony według poznania prawa naturalnego. A poznanie to jest możliwe dla ludzi różnych ras i religij.