Datki można wpłacać na numer konta (IBAN):
94 1020 4274 0000 1102 0067 1784
Odpowiadam w oparciu o Tradycję, Pismo św. oraz dokumenty Magisterium Kościoła. Nazywam się Dariusz Józef Olewiński. Jestem kapłanem Archidiecezji Wiedeńskiej. Tytuł doktora teologii przyznano mi na Uniwersytecie w Monachium na podstawie pracy doktorskiej przyjętej przez późniejszego Prefekta Kongregacji Doktryny Wiary, kard. Gerharda L. Müllera oraz examen rigorosum z oceną "summa cum laude". Od 2005 r. prowadziłem seminaria na uniwersytecie w Monachium oraz wykłady w seminarium duchownym.
Najczęstszym, nawet bardzo częstym nieporozumieniem jest ujmowanie przebaczenia jako przeciwieństwa sprawiedliwości czy rezygnacji ze sprawiedliwości. To jest oczywiście błędne.
Punktem wyjścia powinno być przebaczenie Boże i to rozumiane nie na zasadzie exegezy łupkowej, polegającej na izolowaniu pojedynczych zdań z Pisma św. bez włączenia szerszego kontekstu biblijnego i teologicznego, w tym Tradycji Kościoła.
Po pierwsze, w Piśmie św. przebaczenie Boże nigdy nie jest bezwarunkowe. Dotyczy to zarówno Starego jak i Nowego Testamentu. Pan Jezus nigdy nie powiedział, że Pan Bóg przebacza nam grzechy niezależnie od tego, czy za nie żałujemy i się nawracamy. W Tradycji Kościoła sformułowane zostały warunki sakramentu pokuty czyli warunki uzyskania sakramentalnego przebaczenia grzechów. To sakramentalne przebaczenie jest wzorem i podstawą wszelkiego innego przebaczenia, czyli pozasakramentalnego, także międzyludzkiego.
Zwolennicy przebaczenia bezwarunkowego powołują się na dwa przykłady:
- słowa Pana Jezusa w Ewangelii św. Łukaszowej 23,34: "Ojcze, odpuść im, bo nie wiedzą, co czynią",
- słowa diakona Szczepana w Dziejach Apostolskich 7,59-60: "Panie, nie policz im grzechu tego".
Przede wszystkim należy zauważyć, że są to słowa modlitwy wstawienniczej. Przebaczenia udziela sam Pan Bóg. Zarówno Pan Jezus - w Swojej ludzkiej naturze - jak też św. Szczepan - zwracając się do Pana Jezusa jako Boga - proszą Boga o przebaczenie dla swoich oprawców. Z tego w żaden sposób nie wynika bezwarunkowość przebaczenia Bożego.
A jak jest z przebaczeniem osobistym czyli ludzkim Pana Jezusa i św. Szczepana? Czy jest ono bezwarunkowe? W słowach Pana Jezusa zawarty jest warunek: "nie wiedzą, co czynią". W słowach św. Szczepana nie ma wprost określonego warunku, wynika on jednak z kontextu, gdyż Żydzi kamienowali go za wiarę w Jezusa Chrystusa, więc w pewnym sensie - oczywiście tylko subiektywnie - bronili religii Mojżeszowej i tym samym podobnie nie wiedzieli, co czynią. W jednym i drugim przypadku jest więc zawarta wielkoduszna życzliwość dla oprawców, a nie ma mowy o przebaczeniu im grzechu ze swojej strony, gdyż przebaczenia we właściwym sensie może udzielić tylko sam Bóg. Można tę życzliwość nazwać przebaczeniem w sensie szerszym, analogicznym, lecz na pewno nie jest ono bezwarunkowe tak samo jak przebaczenie Boże nie jest bezwarunkowe.
Jak więc rozumieć słowa Erik'i Kirk? Oczywiście należy uznać i odnieść się z podziwem dla heroizmu jej postawy. Nie można oczekiwać od niej znajomości meandrów i subtelności teologicznych. Nie wiem, czy jej słowa w praktyce oznaczają, że jako pokrzywdzona nie będzie występować w roli oskarżyciela posiłkowego w procesie sądowym mordercy. W każdym razie taka rezygnacja jest jak najbardziej rozsądna. Po pierwsze, jej udział jest o tyle zbędny, że morderca prawdopodobnie otrzyma najwyższą karę bez tego udziału. Po drugie, udział w procesie sądowym odświeżałby i pogłębiał traumę jej i reszty rodziny, zwłaszcza dzieci. Nie sądzę, by jej słowa oznaczały brak zgody na sprawiedliwe osądzenie mordercy. Prawdopodobnie ich sens polega na tym, że wewnętrznie nie pała żądzą zemsty i że życzy mordercy nawrócenia. To jest jak najbardziej chrześcijańskie, a równocześnie nie jest przebaczeniem bezwarunkowym.
Natomiast jako przebaczenie bezwarunkowe rozumie się zwykle przejście do porządku dziennego nad grzechem, nie biorąc pod uwagę, że grzech jest przede wszystkim skierowany przeciw Bogu, nie tylko przeciw człowiekowi, i że należy oczywiście zachować życzliwość wobec złoczyńcy, czyli wyrzec się chęci zemsty czy odwetu, ale nigdy kosztem sprawiedliwej kary, która ma zawsze na celu nawrócenie grzesznika. Jeśli tak - czyli błędnie - rozumiane przebaczenie utwierdza grzesznika w złu, chociażby dlatego, że czuje się bezkarny, to z całą pewnością nie jest ono chrześcijańskie.
Do popularnych obecnie wśród konserwatywnych katolików materiałów należy kanał Macieja i Anny Świerzyńskich. Ich głośnym wejściem był film o liturgii tradycyjnej, na który przez lata żebrali o fundusze (więcej tutaj). W działalności konserwatywno-katolickiej pojawili się nagle, nie wiadomo skąd. Właściwie nic nie wiadomo o ich wcześniejszym życiu w Kościele czy poza nim. Sukces, jaki odnieśli w tematyce, z której są obecnie znani, świadczy o tym, że trafili w lukę rynkową, a to już chociażby przez tytuł swego kanału, który wyraża powierzchowne doświadczenie katolika. Pewną rolę może też odgrywać fakt, że w katolicko-konserwatywnej polskiej przestrzeni internetowej praktycznie nie ma niewiast i to ładnych. Oczywiście dobrze jest, gdy coraz więcej ludzi, także tych działających publicystycznie, angażuje się w duchu katolickim dla spraw wiary katolickiej i Kościoła. Należy docenić ich staranie o prezentowanie rdzennie katolickich treści. Odnoszę jednak wrażenie, że w tym wypadku sprawa nie jest czysta. Wskazuje na to wyraźna nachalność Świerzyńskich wobec odbiorców, zresztą dość podobna do "słynnego" skądinąd oSzustaka, jak chociażby w powtarzanym sztucznie a maniakalnie "słuchajcie". Może nie wiedzą, że tak to się mogą zwracać co swoich dzieci i ich małoletnich kolegów, a zwodziciel oSzustak na pewno nie powinien być wzorem do naśladowania.
Znaczący jest następujący fragment:
Owszem, chwalebne jest polecanie wartościowych książek i popularyzowanie postaci wielkich dobrych katolików jak Gabriel Moreno - a to jest kontext tych haniebnych słów. Jednak:
Po pierwsze, te słowa są (delikatnie mówiąc) całkowicie nieprofesjonalne i niekulturalne, gdyż dla takiego stylu nie ma miejsca w przestrzeni publicznej, nawet "za przeproszeniem", tak samo zresztą jak w życiu rodzinnym i prywatnym (więcej tutaj).
Po drugie, świadczy o języku codziennym, co jest kompromitujące zwłaszcza dla niewiasty, żony i matki. Jeśli ona publicznie tak się wyraża, to można się domyślać, jak na co dzień prywatnie wygląda jej słownictwo i tym samym świat skojarzeń i wyobraźni. A skoro ona reprezentuje taki poziom, to jakiego poziomu można się spodziewać po jej mężu?
Pani Anna okazyjnie chwali się tym, że rozczytuje się w kryminałach, co też jest conajmniej dziwne u niewiasty, żony i matki. Rzeczywiście jej wystąpienia w temacie pewnej "damy-małżonki" pewnego prezydenta Francji świadczą o rozkoszowaniu się kryminalistyką. Znacznie gorzej jest z przejrzystym dla odbiorców prezentowaniem treści. Świerzyńscy nie potrafią nawet przedstawić porządnie książek, które polecają (oczywiście do kupienia w swoim sklepie internetowym), gdyż często nawet autora nie podają, ani nawet nie pokazują książki dobrze do kamery, czyli zmuszając odbiorców do wchodzenia na stronę ich sklepu. No cóż, to jest sporo albo nieudolności albo manipulacji w celach biznesowych.
Nie chcę oczywiście kwestionować ich szczerości w wyznawaniu wiary katolickiej. Zalecam jednak ostrożność, bo coś tu nie gra. Być może oni potrzebują jeszcze czasu do okrzepnięcia we wierze. Tutaj niezbędna jest jednak szczera wola i czyste intencje. Czas pokaże.
Należy zacząć od tego, że x. Szponar miesza podstawowe pojęcia jak śmierć kliniczna, śmierć mózgu, a zwłaszcza śmierć w znaczeniu filozoficzno-teologicznym, które to pojęcie jest mu widocznie zupełnie nieznane, mimo że regularnie chwali się znajomością pism św. Tomasza z Akwinu. Nawet jego rozumienie śmierci biologicznej - co przedstawia jako przejście od definicji krążeniowo-respiracyjnej do pojęcia tzw. śmierci mózgu (źródło tutaj) - jest najwyżej dyletanckie i z całą pewnością nienaukowe, lecz zaczerpnięte z kłamliwej ideologii przemysłu transplantacyjnego. Skoro ktoś w elementarnych pojęciach ma solidnie pomieszane i brakuje mu zasadniczej wiedzy, to oczywiście nie można się spodziewać rzetelnego potraktowania tematu.
Nie lepiej jest z jego wiedzą teologiczną. Otóż uparcie twierdzi on, że nie ma dowodów na istnienie Boga, oraz że Pismo św. - bez choćby wzmianki o Tradycji Kościoła - jest źródłem prawd wiary.
Nie wiem, w jaki sposób x. Szponar szukał i zbierał "świadectwa" osób, które rzekomo przeżyły NDE, jak do nich dotarł i jak weryfikował ich słowa. Załóżmy, że przynajmniej w tym wykazał się rzetelnością przynajmniej dziennikarską, gdyż ona wystarczy w tego typu przedsięwzięciach. Problem polega na tym, że x. Szponar traktuje owe świadectwa jako źródło teologiczne, nawet pretendując do roli "głosu Kościoła" w tej kwestii. Głównym jego argumentem jest powszechność geograficzna, kulturowa, a nawet religijna "doświadczeń bliskiej śmierci" według określonego schematu, co ma pozwolić na kwalifikację wykraczających ponad sferę subiektywnych i tym samym niesprawdzalnych przeżyć. Wspomina wprawdzie, że tego typu "przeżycia" były pierwotnie popularyzowane przez ludzi powiązanych z ezoteryką, jednak nie wyciąga z tego odpowiednich wniosków, za to domagając się od czytelników przyjęcia na wiarę podawanych przez niego "świadectw".
Poważnym błędem jest także utożsamianie tych przeżyć z przejściem do wieczności czyli ponadczasowości. W ten sposób x. Szponar tłumaczy to, że bogate treściowo przeżycia w stanie "śmierci klinicznej" wydarzyły się - mierząc po naszej stronie, czyli stronie czasowej - w czasie zaledwie kilkudziesięciu sekund. Także tutaj widać daleko idące skutki pomieszania pojęć czyli braku ustalenia momentu i stanu śmierci.
Otóż haniebna dla teologa jest nie tylko ignorancja stanu badań naukowych w temacie, o którym się wypowiada, mianowicie co do biologicznej definicji śmierci, zupełnie bezkrytycznie zakładając tzw. teorię śmierci mózgu. Nie do przyjęcia jest już brak choćby wzmianki o śmierci w znaczeniu teologicznym, czyli o odłączeniu duszy duchowej od ciała, które to odłączenie jest w porządku naturalnym zawsze i bez wyjątku nieodwracalne. Oznacza to, że - zresztą zgodnie z samą nazwą NDE - dane osoby nie przeżyły własnej śmierci lecz mogły doświadczyć jedynie bliskości swojej śmierci.
Podsumowując: książki x. Szponara nie mają wartości nawet dziennikarskiej, gdyż nie respektują elementarnej wiedzy zarówno biologiczno-medycznej jak też filozoficzno-teologicznej. To są najwyżej narzędzia - i to dość niskiej jakości - zarabiania na chodliwym temacie, a to kosztem powagi stanu kapłańskiego i zwykłej uczciwości intelektualnej.
Nie oznacza to, że nie należy zajmować się tym tematem z pozycji katolickiej. Pozycja katolicka jednak zawsze wymaga elementarnej rzetelności metodologicznej i merytorycznej. Tego kryterium pisanina x. Szponara niestety nie spełnia.
W sumie wygląda na to, że te opowiadania o doświadczeniu bliskiej śmierci są na usługach przemysłu transplantologicznego, który w głównej mierze - zwłaszcza gdy chodzi o narządy nieparzyste - polega na mordowaniu ludzi z orzeczeniem rzekomej "śmierci mózgu". Skoro ci rzekomi powrotnicy z progu śmierci tak pięknie i błogo wspominają tamte przeżycia i niechętnie wracali do życia, to zabicie ich - oraz innych ludzi znajdujących się w takiej sytuacji - nie jest zbrodniczym zabiciem lecz spełnieniem ich pragnienia pewnego szczęścia. Zapewne dlatego branża "medyczna" chętnie się dzieli z x. Szponarem doświadczeniami tych swoich pacjentów.
Ten przykład ukazuje, jak kiepski, wręcz haniebnie niski jest obecnie poziom edukacji w seminariach duchownych, skoro w takim stanie intelektualnym wypuszczany jest ktoś jeszcze w miarę inteligentny, aczkolwiek sprytniejszy w biznesie paradziennikarsoim niż w solidnej wiedzy choćby nawet teologicznej. Niestety odbywa się to kosztem zbawienia dusz. Skoro każdy, niezależnie od stanu duszy, ma takie piękne przeżycia u progu wieczności - a według x. Szponara już za tym progiem, co jest oczywiście kłamstwem - to zalatuje to dość wyraźnie negacją istnienia piekła, a nawet sądu Bożego. Nie przypadkowo x. Szponar tak nachalnie promuje równocześnie faustyno-sopoćkizm. W sumie kółko się zamyka, co nie powinno dziwić.
Nie milknie dyskusja w sprawie rodziny Ulmów (pisałem w temacie już kilkakrotnie: tutaj, tutaj, tutaj, tutaj, tutaj). Ostatnio znany polityk, były marszałek sejmu z ramienia PiS, Marek Jurek zaatakował posła Grzegorza Brauna, konkretnie tegoż wypowiedź z mównicy sejmowej uzasadniającą votum separatum od decyzji uchwały o ogłoszeniu roku Ulmów (tutaj).
M. Jurek dopuszcza się niestety szeregu manipulacyj, tudzież oddziaływania na emocje, bez jakichkolwiek podstaw czy to w uniwersalnej etyce, czy nawet w katolickiej teologii moralnej.
Główne jego zdanie brzmi:
"Zdaniem posła Brauna obowiązkiem Wiktorii i Józefa Ulmów było więc w czasie wojny odmawiać schronienia Żydom, a może nawet innych ryzykowanych form materialnej pomocy."
Po pierwsze, G. Braun nic takiego nie powiedział. Czym innym jest powiedzenie, że pierwszorzędnym obowiązkiem rodziców jest ochrona życia swoich dzieci, a czym innym, że obowiązkiem jest odmówić schronienia obcym. Owszem, w tym wypadku obowiązek ochrony życia swoich dzieci wymagał odmówienia udzielenia schronienia żydom. Jednak to nie odmowa schronienia jest przedmiotem obowiązku, lecz ochrona własnych dzieci. Odmowa schronienia wynika z pierwszorzędnego obowiązku, wynikającego z obowiązku rodzicielskiego, który jest nadrzędny wobec obowiązku co do innych ludzi.
Następnie M. Jurek przytacza film "Milczenie", który dotyczy historii pewnego misjonarza jezuity w Japonii w XVII w., który popełnia apostazję dla ratowania życia chrześcijan. Ciągnąc swoją myśl dalej, wskazuje na żołnierzy polskiego podziemia w okresie walki z okupantem niemieckim, którzy narażali życie swoje i swoich rodzin. Zawartą w tych porównaniach swoją zdumiewającą "logikę" uzasadnia tym, że "założeniem Polaków ratujących Żydów (ten zbiór zazębia się przecież z tym drugim, zbrojnie podziemnym) też nie było narażanie bliskich, ale dzielenie się życiem z tymi, dla których pomoc stawała się warunkiem przeżycia". No cóż, to jest piękne, wręcz poetyckie ujęcie. Problem w tym, że popełnia zasadnicze pomieszanie i przekłamanie. Równie dobrze, a właściwie słuszniej należy powiedzieć, że tutaj żydzi podzielili się swoją śmiercią, a Ulmowie przyjęli to podzielenie się dla siebie i dla swoich dzieci, do czego nie mieli moralnego prawa, a nawet postąpili wbrew moralnemu obowiązkowi ochrony życia swoich dzieci.
Otóż Ulmowie nie stali przed alternatywą: albo życie swoje i bliskich, albo wyznawanie wiary. Wręcz przeciwnie. Ochrona życia swoich dzieci była ich świętym obowiązkiem wynikającym z prawa naturalnego i z rodzicielstwa na mocy sakramentu małżeństwa. Na jakiej podstawie M. Jurek twierdzi, jakoby wiara katolicka wymagała udzielenia schronienia żydom kosztem życia swojego i swoich dzieci, pozostaje zagadką. Z całą pewnością takiej podstawy nie ma ani w żadnym orzeczeniu Magisterium Kościoła, ani w całej katolickiej teologii moralnej.
Podobnie jest z chwytem w postaci przywołania przykładu żołnierzy podziemia, którzy w narracji romantyczno-sanacyjnej wystylizowani zostali niemal na świętych czy przynajmniej męczenników. Także w ich sprawie ani Magisterium Kościoła, ani katolicka teologia moralna nie daje żadnych podstaw do pozytywnej oceny walki niezgodnej z katolicką doktryną tzw. wojny sprawiedliwej. Oczywiście, walka z niemieckim okupantem z całą pewnością zasadniczo była wojną sprawiedliwą o tyle, o ile jej celem była walka o niepodległe państwo chroniące prawo naturalne. Jednak cel nie jest - według katolickiej teologii moralnej - jedynym warunkiem wojny sprawiedliwej. Istotnym warunkiem jest także adekwatność zastosowanych środków. Skrajnym przykładem jest tzw. powstanie warszawskie, które należałoby nazwać rzezią warszawską, urządzoną na zamówienie dowódców Armii Krajowej. Otóż z całą pewnością nie spełniało ono kryteriów wojny sprawiedliwej, a to z tego powodu, że jego przewidywalnym skutkiem nie było wywalczenie niepodległego państwa, lecz jedynie śmierć rzeszy Polaków, zwłaszcza młodych, co na dziesięciolecia osłabiło naród i przyczyniło się do zapaści kulturowo-cywilizacyjnej, która miała miejsce w erze komunizmu. To samo należy powiedzieć o każdej innej tego typu walce z okupantem, także o tzw. żołnierzach wyklętych. Bowiem istotnym warunkiem sprawiedliwości walki jest adekwatność do celu, czyli zastosowanie środków, które prowadzą do celu, jakim jest niepodległość państwowa dla ochrony życia obywateli. Innymi słowy: nie wystarczy zginąć w walce o niepodległość. Moralna ocena danej walki zależy od dostosowania środków. Mówi o tym także sam Pan Jezus (Łk 14,31-32). Jeśli nie ma wystarczających środków militarnych do pokonania wroga, wówczas walka zbrojna z nim jest sprzeczna z warunkami wojny sprawiedliwej i niemoralna, a wobec tego walkę należy prowadzić innymi środkami niż militarne (skoro ich nie ma, przynajmniej w adekwatnej ilości), czyli kulturowo, duchowo, cywilizacyjnie.
M. Jurek miesza zupełnie, gdy retorycznie pyta, dlaczego G. Braun "nie piętnuje – w imię nienarażania rodziny – obowiązków wobec wiary czy Ojczyzny?". Tutaj znów błędnie zakłada, po pierwsze jakoby istniała sprzeczność między obowiązkiem wobec rodziny, a wobec wiary i Ojczyzny, a po drugie jakoby udzielenie schronienia żydom było obowiązkiem wynikającym z wiary. Obydwa założenia są fałszywe. Były marszałek sejmu, uważający się zresztą za katolika, widocznie nie rozumie katolickiej nauki społecznej, której główną zasadą jest subsydiarność. Oznacza ona, że prawa i obowiązki wobec państwa i narodu zaczynają się i kończą tam, gdzie jest dobro podstawowej komórki społecznej, jaką jest rodzina. Innymi słowy: celem, sensem i racją bytu obowiązku wobec narodu i ojczyzny jest dobro rodziny. Jeśli coś godzi w rodzinę, to godzi także w naród i państwo. Przykładem są rozwody, rozwiązłość, związki jednopłciowe itp. Na przykładzie wojennym: jeśli przewidywalnym skutkiem walki partyzanckiej była śmierć ojca rodziny (czy młodzieńca będącego potencjalnym ojcem rodziny polskiej) bez jakiejkolwiek wymiernej korzyści dla rodziny, narodu i państwa, to była to walka niemoralna z katolickiego punktu widzenia, nawet jeśli od dziesięcioleci, może nawet stuleci wpajany jest nam kult tego typu zachowań jako rzekomo bohaterskich i patriotycznych.
Zaś w kwestii postawy Ulmów regularnie zapomina się, że wynikająca z wiary etyka katolicka nie polega na uczuciach, lecz na cnotach. Pierwszą cnotą kardynalną jest sprawiedliwość, a ona wymaga przestrzegania porządku powinności. Nawet jeśli Ulmowie w swojej decyzji byli powodowani szlachetnym współczuciem dla żydów, to jednak nie mieli moralnego prawa działać wbrew rodzicielskiemu obowiązkowi ochrony życia własnych dzieci.
Dowodem jest chociażby fragment jednego z klasycznych podręczników teologii moralnej, słynnego dominikanina (D. Prümmer, Manuale Theologiae Moralis, t. I):
Swój bełkotliwy wywód M. Jurek oczywiście doprowadza do zarzutu antysemityzmu, co już zupełnie demaskuje poziom intelektualny tego textu. Nie chcę pełnić roli adwokata G. Brauna, tutaj on sam powinien się bronić, jeśli uzna za stosowne. Radzę natomiast panu M. Jurkowi, by się najpierw douczył, zanim się wypowie w kwestiach, o których właściwie powinien mieć choćby ogólne pojęcie, czego tutaj niestety nie wykazuje. A już zupełnie niemoralne jest łajanie kijem antysemityzmu z pozycji własnej ignorancji.