W swoim słynnym wywiadzie dla portalu Cruxnow - pochodzącego pierwotnie do lewackiego koncernu The New York Times - Leon XIV pośród wielu aktualnych tzw. gorących tematów sam ze siebie poruszył kwestię tzw. stałego diakonatu, mówiąc (źródło tutaj):
Wypowiedź jest w kontekście możliwości i perspektyw udzielania święceń diakonatu kobietom, czyli jednej z kwestij tzw. synodalnych, czyli omawianych na tzw. synodzie o synodalności.
W skrócie:
- we wielu regionach świata tzw. diakonat stały nigdy nie był promowany
- diakonat stały nie jest właściwie rozumiany, rozwinięty i promowany
- powody tego stanu rzeczy są niewiadome bądź przynajmniej niejasne
- wprowadzenie diakonatu stałego przez sobór było znaczące, jednak nie stał się on tym, co zamierzano
- w tej sprawie jest szereg otwartych kwestij.
Wypowiedź jest dość typowa dla Leona XIV, czyli bardzo ostrożna i bardziej wskazująca na problem niż podająca rozwiązanie.
Problem staje się coraz bardziej poważny, gdyż tzw. diakonat stały jest wprowadzany w kolejnych diecezjach w Polsce, oczywiście w tych najbardziej "postępowych", czyli ślepo i zawzięcie małpujących praktyki z tzw. Zachodu, które doprowadziły tam do zaniku powołań duchownych i zakonnych, oraz ogólnie do zapaści życia kościelnego.
Czym jest ów diakonat stały? Chodzi o udzielanie święceń diakonatu na stałe w tym znaczeniu, że dany kandydat pozostaje diakonem na stałe, czyli pozostaje w tym stopniu święceń, czyli nie zamierza przyjmować święceń w stopniu prezbiteratu. Taka praktyka istniała w Kościele starożytnym. W Kościele łacińskim zdarzały się takiej przypadki aż do XIX wieku. Generalnie jednak od średniowiecza udzielano w Kościele łacińskim święceń diakonatu na okres przejściowy przed udzieleniem święceń prezbiteratu. Miało to oczywiście swoje ważne powody, mianowicie:
- ograniczony zakres uprawnień diakona, czyli jedynie pomocniczy charakter jego posługi,
- zapotrzebowanie na pełną posługę duszpasterską, którą może zapewnić dopiero prezbiter,
- wszystkie zadania diakona może zasadniczo spełniać także prezbiter, więc ustanawianie stałych diakonów jest zbędne,
- prezbiterzy, a także nawet biskupi pozostają stałymi diakonami, ponieważ też stopień świeceń nie zostaje wymazany przez przyjęcie stopnia wyższego (to wyraża tradycyjny ubiór pontyfikalny biskupa, czyli ubieranie tunicelli i dalmatyki pod ornatem).
Te względy zostały pominięte przy wprowadzeniu tzw. stałego diakonatu.
Pomysł narodził się - jak wszystkie najgorsze dla Kościoła pomysły modernistyczne - oczywiście w Niemczech w latach 40-ych XX wieku (więcej tutaj). Bezpośrednio przed soborem zaangażował się dla sprawy "słynny" jezuita - a przy tym lewak, hipokryta, apostata i rozpustnik (więcej tutaj) - Karl Rahner, publikując niby teologiczną podbudowę tego pomysłu. Nie jest przypadkiem, że pierwsze tego rodzaju święcenia żonatych mężczyzn zostały udzielone 28 kwietnia 1968 r. w Kolonii pod zarządem słynnego kardynała Joseph'a Frings'a, który na soborze - przy poparciu swojego teologiczynego doradcy x. Joseph'a Ratzinger'a - szczególnie zaangażował się w sprawę.
W konstytucji Lumen Gentium 29 napisano:
"Cum vero haec munera, ad vitam Ecclesiae summopere necessaria, in disciplina Ecclesiae latinae hodie vigenti in pluribus regionibus adimpleri difficulter possint, Diaconatus in futurum tamquam proprius ac permanens gradus hierarchiae restitui poterit. Ad competentes autem varii generis territoriales Episcoporum coetus, approbante ipso Summo Pontifice, spectat decernere, utrum et ubinam pro cura animarum huiusmodi diaconos institui opportunum sit. De consensu Romani Pontificis hic diaconatus viris maturioris aetatis etiam in matrimonio viventibus conferri poterit, necnon iuvenibus idoneis, pro quibus tamen lex coelibatus firma remanere debet."
"A ponieważ te obowiązki, nader konieczne dla życia Kościoła, z trudem tylko mogą być spełniane w wielu okolicach przy panującej dziś dyscyplinie Kościoła łacińskiego, można będzie w przyszłości przywrócić diakonat jako właściwy i trwały, stopień hierarchiczny. Do kompetentnych zaś rozmaitego rodzaju terytorialnych Konferencji Biskupów, za aprobatą samego papieża, należy rozstrzyganie, czy i gdzie jest rzeczą dogodną ustanowić tego rodzaju diakonów dla sprawowania opieki duszpasterskiej. Za zgodą Biskupa Rzymskiego będzie można udzielać diakonatu takiego mężom dojrzałym, również żyjącym w stanie małżeńskim, a także zdatnym do tego młodzieńcom, dla których jednak obowiązek celibatu winien pozostać w mocy."
Jest to oczywiście jeden z licznych a typowych mistrzowskich chwytów krętactwa. Nowością nie jest diakonat stały jako taki, lecz udzielanie go żyjącym w małżeństwie bez wymagania wstrzemięźliwości czyli zaprzestania pożycia małżeńskiego (więcej tutaj).
"Cum vero haec munera, ad vitam Ecclesiae summopere necessaria, in disciplina Ecclesiae latinae hodie vigenti in pluribus regionibus adimpleri difficulter possint, Diaconatus in futurum tamquam proprius ac permanens gradus hierarchiae restitui poterit. Ad competentes autem varii generis territoriales Episcoporum coetus, approbante ipso Summo Pontifice, spectat decernere, utrum et ubinam pro cura animarum huiusmodi diaconos institui opportunum sit. De consensu Romani Pontificis hic diaconatus viris maturioris aetatis etiam in matrimonio viventibus conferri poterit, necnon iuvenibus idoneis, pro quibus tamen lex coelibatus firma remanere debet."
"A ponieważ te obowiązki, nader konieczne dla życia Kościoła, z trudem tylko mogą być spełniane w wielu okolicach przy panującej dziś dyscyplinie Kościoła łacińskiego, można będzie w przyszłości przywrócić diakonat jako właściwy i trwały, stopień hierarchiczny. Do kompetentnych zaś rozmaitego rodzaju terytorialnych Konferencji Biskupów, za aprobatą samego papieża, należy rozstrzyganie, czy i gdzie jest rzeczą dogodną ustanowić tego rodzaju diakonów dla sprawowania opieki duszpasterskiej. Za zgodą Biskupa Rzymskiego będzie można udzielać diakonatu takiego mężom dojrzałym, również żyjącym w stanie małżeńskim, a także zdatnym do tego młodzieńcom, dla których jednak obowiązek celibatu winien pozostać w mocy."
Jest to oczywiście jeden z licznych a typowych mistrzowskich chwytów krętactwa. Nowością nie jest diakonat stały jako taki, lecz udzielanie go żyjącym w małżeństwie bez wymagania wstrzemięźliwości czyli zaprzestania pożycia małżeńskiego (więcej tutaj).
Bardziej szczegółowe normy prawne wydano po soborze:
18-ego czerwca 1967 r. Paweł VI wydał motu proprio "Sacrum Diaconatus Ordinem", w którym bliżej określił wprowadzenie diakonatu stałego (źródło tutaj):
Po pierwsze, że wprowadzenie to nie dotyczy całego Kościoła, lecz według potrzeb lokalnych.
Po drugie, że chodzi zarówno o mężczyzn młodych jak też dojrzałych i żyjących w małżeństwie, przy czym ci pierwsi są zobowiązani do zachowania celibatu, ci drudzy natomiast nie są. Pomija się milczeniem odwieczną zasadę Kościoła, że wszystkich duchownych - także żonatych - od momentu przyjęcia do stanu duchownego obowiązywała wstrzemięźliwość sexualna, czyli zaprzestanie współżycia intymnego. To przemilczenie, biorąc logicznie, nie jest zaprzeczeniem tej zasadzie, lecz niestety faktycznym dopuszczeniem nieprzestrzegania tej zasady w praktyce, co stanowi poważny wyłom w dyscyplinie Kościoła oraz ma bardzo poważne konsekwencje dla życia Kościoła.
Po trzecie, kandydaci dojrzali (czyli starsi) są wykluczeni tylko wtedy, gdy wykonywany przez nich zawód jest nie do pogodzenia z posługą diakona i tym samym z przynależnością do stanu duchownego. Oznacza to, że zasadniczo nie jest wykluczona praca diakona w zawodzie świeckim równocześnie z posługą w Kościele. Musi to oczywiście prowadzić do konfliktu interesów, a zwłaszcza do traktowania posługi diakońskiej jako prywatnego hobby na spędzanie wolnego czasu, co oczywiście urąga godności sakramentu święceń. Mimo tego bardzo szeroki jest zakres zadań i obowiązków takiego diakona, mający właściwie charakter prawie kapłana, gdyż zawiera właściwie wszystko z posługi kapłańskiej oprócz sprawowania Mszy św., spowiadania oraz udzielania sakramentu namaszczenia chorych.
Po czwarte, brak jest wymogu ukończenia studiów teologii, co w Kościele zawsze było warunkiem nauczania wiary, czyli głoszenia kazań, udzielania katechezy i sprawowania wszelkiej posługi duszpasterskiej i sakramentalnej. Stanowi to furtkę dla domorosłych "mądrości" na szkodę wiernych, którzy mają prawo być nauczanymi przez duchownych, którzy wykazują solidną wiedzę teologiczną według autentycznego nauczania Kościoła.
Po piąte, jest zrównanie w prawach i posługach diakonów żyjących w celibacie i nie żyjących w celibacie. Oznacza to praktyczne zanegowanie wartości celibatu, który w znaczeniu życia w czystości jest niczym innym jak naśladowaniem Jezusa Chrystusa, i wpisuje się w modernistyczne dążenie do zanegowania jego istotnego związku z sakramentem święceń. Uderza to w Kościół i niszczy powołania do stanu duchownego. Skoro można sobie mieć żonę i rodzinę, pracować w świeckim zawodzie, a równocześnie dla hobby paradować przy ołtarzu jako "prawie ksiądz", to po co brać na siebie żmudne studia teologiczne oraz rezygnację z rodziny i zwykłej pracy zarobkowej?
Wskutek tych wytycznych zaczęto wprowadzać święcenie żonatych diakonów akurat w krajach, gdzie wówczas z całą pewnością nie brakowało kapłanów.
15 sierpnia 1972 r. Paweł VI wydał następne motu proprio "Ad pascendum" (źródło tutaj) dotyczące tej kwestii, w którym doprecyzował poprzednie normy. Dokument zaczyna się od przytoczenia starożytnych wypowiedzi co do diakonatu. Zaś postulowanie diakonatu stałego przez Vaticanum II przedstawia jako realizację istoty oraz wartości tego stopnia święceń wyższych, co jest o tyle problematyczne i niespójne, że nie uwzględnia odwiecznej dyscypliny Kościoła co do obowiązku duchownych życia w czystości.
Sprawa tzw. stałego diakonatu jest więc typowym przykładem "reform soborowych", czyli pomieszania, zakłamania i perfidnego niszczycielstwa od wewnątrz, czego skutki są obecnie ewidentne. Tzw. diakoni stali nie są ani taką masą, która by była w stanie zaradzić brakowi powołań do kapłaństwa, gdyż dla normalnego męża i ojca rodziny nie jest wcale atrakcyjną funkcją bycie kimś do wyręczania proboszcza, któremu się nie chce. A równocześnie jednak rodzina takiego diakona jest jakby na świeczniku. Jest to więc jedynie coś dla zakompleksionych starszych panów, którzy w ten sposób z opóźnieniem realizują swoje marzenie z dzieciństwa, aczkolwiek tylko częściowo, choć być może z nadzieją na usunięcie ostatnich przeszkód prawnych w dopuszczeniu do święceń prezbiteratu. Nie trudno zauważyć, że ten system jest chory i musi generować patologie. A dobitnym wyrazem tego jest zapaść powołań duchownych. Środkiem zaradczym nie byłoby nawet zupełne usunięcie obowiązkowego celibatu, na co dowodem są zarówno ryty wschodnie jak też protestantyzm, gdzie nawet geje i lesbijki są "święcone" z biskupstwem włącznie, a to nie powoduje ani popularności stanu duchownego, ani tym bardziej nie zapobiega odchodzeniu wiernych. Ktokolwiek ma bowiem zdrowe wyczucie i zna choćby pobieżnie Ewangelię bez zaślepienia przez fałszywe ideologie, ten przynajmniej wyczuwa istotną różnicę między duchownym naśladującym całym swoim życiem Jezusa Chrystusa duchownym w wolnych godzinach, a tym bardziej gejem czy lesbijką w sutannie. Wbrew pozorom od skasowania obowiązkowego celibatu i tym samym od zaprzestania podkreślania wartości i wagi czystości do akceptowania zboczeńców w szeregach duchownych nie jest wcale daleko, co bardzo wyraźnie widać w protestantyźmie, a w tym kierunku zmierzają "reformy soborowe" ze stałym diakonatem włącznie - w obecnej, niebywałej w historii Kościoła postaci. Zajmowanie się sprawami świętymi bez panowania nad swoją zmysłowością - a do tego w praktyce sprowadza się brak celibatu - wcześniej czy później prowadzi do dysharmonii osobowości, w tym także do zboczeń bądź przynajmniej do ich akceptacji. Przyczyna jest prosta: Celibat służy życiu duchowemu, modlitwie, ascezie, bezinteresownej ofierze swojego życia. Jeśli ktoś nie ma koniecznej wolności od spraw doczesnych - a takiej wolności naturalnie nie ma mąż i ojciec rodziny - to nie ma warunków do rozwinięcia dojrzałego życia duchowego, które jest fundamentem owocnej posługi duszpasterskiej. Bez tego fundamentu posługa jest realizowaniem własnych ambicyj i pielęgnowania poczucia własnej wartości, a to zwykle nawet kosztem życia rodzinnego i obowiązków rodzinnych. Dlatego nie jest rzadkością, że rodziny żonatych "diakonów stałych", zwłaszcza ich dzieci, oddalają się od Kościoła przynajmniej z czasem. To nie powinno dziwić, skoro Kościół postawił się w konkurencji do rodziny, kosztem jej prawdziwego dobra, poświęcenia jej czasu i sił jako mąż, ojciec, dziadek. Duma z wyświęconego ojca czy dziadka szybko mija, może nawet wcale się nie pojawia, gdyż rodzina dobrze zna zdolności i niezdolności, słabości i grzechy swojego członka. Jeśli Kościół kogoś, kogo niekoniecznie uważają za świątobliwego czy przynajmniej godnego zaufania, stawia przy ołtarzu w roli pół-księdza, to zwykle robi sobie antyreklamę, a przy tym zniechęca młodych, których - w przeciwieństwie do starych - można uformować duchowo i moralnie, do pójścia drogą powołania duchownego.
Osobiście nie rozumiem, jak można było popełnić taki błąd polegający na wprowadzeniu tzw. stałych diakonów w obecnej postaci. Rozumiem, że można święcić diakonów na stałe, czyli docelowo, nie tylko w ramach tymczasowej posługi. Równocześnie jednak: skoro każdy prezbiter zasadniczo potencjalnie może kiedyś przyjąć święcenia biskupie, to na jakiej podstawie wolno diakona zasadniczo wykluczyć z przyjęcia prezbiteratu? W obrządkach wschodnich przeszkodą do przyjęcia sakry biskupiej jest brak bezżeństwa czyli celibatu (to jest resztka starożytnej dyscypliny celibatu, która obowiązywała także na Wschodzie). Na jakiej podstawie więc w obecnej regulacji "posoborowej" diakoni stali nieżonaci (czyli celibaratiusze) i żonaci są całkowicie zrównani? Co więcej: na jakiej podstawie diakon przygotowujący się do święceń prezbiteratu (i tym samym celibatariusze) jest zrównany choćby liturgicznie z diakonem stałym, który nie przeszedł żmudnych studiów teologicznych i formacji seminaryjnej? Czyż to nie jest podważenie znaczenia, wagi i wartości tej formacji i tych studiów? Czyż wobec tego można się dziwić, że te studia i ta formacja coraz bardziej tracą w oczach młodych ludzi? Jakże bardzo zaślepionym modernistycznie trzeba być, żeby nie dostrzegać i nie rozumieć tych prostych związków? A może się je dostrzega i rozumie, a świadomie dąży się do zniszczenia Kościoła bądź jego przemiany w jedno z wyznań paraprotbestanckich z pewnymi - pozornymi i drugo- i trzeciorzędnymi - elementami katolicyzmu?
Tym, którzy forsują ten proces, wydaje się, że są w stanie oszukać głupich katolików. I tu się mylą. Nie trzeba bowiem dogłębnej wiedzy teologicznej by w obecnej praktyce tzw. stałych diakonów dostrzec potężny zgrzyt. Wystarczy zdrowe wyczucie oraz trzeźwe myślenie, wolne od ślepej ufności w zarządzenia hierarchii, które są nowością, choć są sprzedawane jako rzekomy powrót do starożytnej praktyki. Ludzie zaczynają się budzić. Dowodem na to jest rosnące zainteresowanie liturgią tradycyjną zwłaszcza wśród młodszego pokolenia. Właśnie ze strachu przed tym zainteresowaniem banda bergogliańska przeforsowała haniebne i zakłamane "Traditionis custodes". Jak wiadomo, kłamstwo ma krótkie nogi, a prawda zawsze zwycięża w odpowiednim czasie. Tak zawsze było i będzie.
"Bezpośrednio przed soborem zaangażował się dla sprawy "słynny" jezuita - a przy tym lewak, apostata i rozpustnik (więcej tutaj)"
OdpowiedzUsuńBrakuje linku w tym fragmencie.
Teksty tradycyjnych obrzędów święceń diakonatu i prezbiteratu, zakładają że jest to stopień przejściowy. Czy jednak sensowne by nie było, aby prezbiterat był rzeczywiście swego rodzaju "awansem" dla diakona, który dobrze wypełnia swoje obowiązki, w tym związane z nauczaniem?
OdpowiedzUsuńZrobienie z diakonatu de facto ostatniego roku seminarium, jeśli nikt nie nabroi nadzwyczajnie to zostanie kapłanem, mogło przyczynić się do tego, że wymyślono w drugą stronę: diakonat z przemyślanym zamknięciem się na kapłaństwo, i to nie z motywacji tak chwalebnych jak św. Franciszek.
Po co tak zdziwiać jak i tak mamy za mało księży...
UsuńIdąc tym tokiem rozumowania to można by skrócić seminarium do czterech lat. Po co sześć czy siedem lat skoro potrzebujemy więcej kapłanów
UsuńPo to, że w ciągu czterech lat nie da się wykształcić kapłana, a stały diakonat nie jest potrzebny, jest zwykłą fanaberią modernistów i faktycznie prowadzi tylko do protestantyzacji Kościoła. I ciekawe jak by to miało działać jak już teraz w wielu parafiach są problemy kadrowe księży. Robienie z prezbiteratu 'nagrody' (kto by tę 'nagrodę' miał dać? Idealne pole do nadużyć, kumoterstwa i nepotyzmu) tylko pogłębi ten problem i skończy się to na tym, że albo parafie będą miały Msze w niedziele co miesiąc albo ten system będzie działał tylko w teorii, a w praktyce diakonat nadal pozostanie przejściowy.
UsuńWracając jeszcze do protestantyzacji Kościoła. Stały diakonat jest głównie pod tych 'żonatych mężczyzn', czyli praktycznie jest to wstęp do rozwalenia celibatu.
UsuńAd anonimowy 30 września 2025 08:55
UsuńWłaśnie chodzi o realnie przejściowy, a nie o stały.
„Idealne pole do nadużyć, kumoterstwa i nepotyzmu" - czy zatem tak samo jest z przejściem z wikarego na proboszcza?
Nie widzę porównania, bo funkcja proboszcza jest integralną instytucją życia parafialnego, a ten tzw. prezbiterat za zasługi skończy się tym, że albo w tysiącach parafii na świecie nie będzie komu odprawić Mszy Świętej, czyli praktycznie będzie zator i problemy kadrowe albo ten tzw. prezbiterat za zasługi będzie czystą teorią.
UsuńPo przyjęciu "pielgrzymki" sodomitów i gomorytek w Watykanie ja już złudzeń nie mam co do tego papieża. Jak dla mnie taka delikatniejsza forma Franciszka niestety.
OdpowiedzUsuńW Obrządkach Wschodnich stosunkowo młodzi księża zostają biskupami
OdpowiedzUsuńŻonaty duchowny najwyżej może awansować na mitrata
UsuńTo jest małpowanie łacińskiego infułata.
UsuńZ drugiej strony, w konserwatywnych, amerykańskich wspólnotach protestanckich (typu południowi baptyści) działają przecież pastorzy którzy potrafią łączyć obowiązki rodzinne czy zawodowe z prowadzeniem kongregacji więc nie jest to zadanie niewykonalne (jeśli mylę się w tym względzie to proszę mnie poprawić). Wiem że to może zabrzmieć jak nieomal herezja ale jestem zdania że nie ma nic złego w kopiowaniu od innowierców pewnych praktyk jeśli sprawdzają się w działaniu oraz są niesprzeczne z szeroko pojętą wiarą katolicką (vide. zwyczaj nieustannego noszenia sutanny przez księży zapożyczony w XIX wieku od prawosławnych albo mająca pierwotnie protestanckie pochodzenie koloratka). Jeśli zaś chodzi o zarzuty dot. nieprzestrzegania wstrzemięźliwości seksualnej przez żonatych diakonów stałych i brak odpowiedniej formacji seminaryjnej to zgadzam się z księdzem w całej rozciągłości, to nie może być tolerowane.
OdpowiedzUsuńPrzecież te zbory to są ogólnie zwykłe korpo, których działalność ma charakter typowo zarobkowy jak w filmie Cudotwórca, opartym zresztą na prawdziwej historii teleewangelisty Jima Bakera. Polaczki płaczą, że księdzu daje się na tacę, chociaż nikt ich do tego nie zmusza, a gdyby zobaczyli jaka gruba forsa przechodzi przez tych pastorów to by zamienili się w słup soli niczym żona Lota.
UsuńPo 1) Jezus Chrystus nasz Pan był celibariuszem a ksiądz katolicki ma Go naśladować
UsuńPo 2) ksiądz katolicki w odróżnieniu od "pastorów" ma w obowiązku walczyć o zbawienie dusz przede wszystkim jako Szafarz sakramentów świętych. Ma walczyć nawet jeżeli zagraża to Jego życiu. No. spowiadać na froncie wojennym albo podczas zarazy. Tym samym nie może mieć obciążenia w postaci obowiązku jako ojciec i mąż. Jakby miał nie byłby wstanie poświęć życia dla ratowania dusz.
Po 3) w starożytnym Izraelu kapłani na czas składania ofiary Bogu mieli obowiązek wstrzemięźliwość seksualnej.
Kapłan katolicki składa ofiarę codziennie.
Także nie zgodzę się aby fajnie było naśladowanie "innowierców" w czymkolwiek.
"ksiądz katolicki w odróżnieniu od "pastorów" ma w obowiązku walczyć o zbawienie dusz przede wszystkim jako Szafarz sakramentów świętych. Ma walczyć nawet jeżeli zagraża to Jego życiu. No. spowiadać na froncie wojennym albo podczas zarazy. Tym samym nie może mieć obciążenia w postaci obowiązku jako ojciec i mąż. Jakby miał nie byłby wstanie poświęć życia dla ratowania dusz."
UsuńPięknie to ujęte, nic dodać, nic ująć.
Ad. 2. Ten argument raczej słaby, bo żołnierze na froncie czy lekarze podczas zarazy mają rodziny.
UsuńIstotne są argumenty bardziej teologiczne, związane z doskonałością czystości, dziewictwa, szczególną doskonałością wymaganą od kapłanów itd.
To był bardzo dobry argument, bo ksiądz ma być całkowicie poświęcony swojej funkcji. Dodawanie do niej życia prywatnego mija się z celem kapłaństwa.
UsuńAd. 2. Ten argument raczej słaby, bo żołnierze na froncie czy lekarze podczas zarazy mają rodziny."
UsuńŻołnierze czy lekarze nie szafują świętych sakramentów i nie są wstanie ratować dusz.
Słabe to raczej takie porównanie.
Dlaczego Ksiądz redukuje bandę posoborową tylko do bandy Bergogliańskiej. poprzednicu nie należeli do niej?
OdpowiedzUsuńSłuszna uwaga. Problemem jest posoborowe, a nie sam bergolianizm.
Usuń