Tak się złożyło, że przy okazji prywatnego przyjazdu do Warszawy mogłem uczestniczyć w konferencji poświęconej 30-leciu encykliki Jana Pawła II Veritatis Splendor, poświęconej głównym współczesnym problemom etyki ogólnej. Temat został ujęty prowokacyjnie w kontekście zapowiadanych przez obecną ekipę w Watykanie zmian w nauczaniu, a właściwie już zapoczątkowanych przez adhortację postsynodalną Amoris Laetitia. Oficjalnymi organizatorami byli Collegium Intermarium wraz z Instytutem Ordo Iuris (bliższe informacje łatwo można znaleźć samodzielnie). Natomiast faktycznym inicjatorem i organizatorem był Arkadiusz Robaczewski, swego czasu asystent o. prof. Mieczysława Krąpca OP na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, następnie założyciel Fundacji Servire Veritati - Instytutu Edukacji Narodowej i innych podobnych organizacyj, zresztą rozwodnik żyjący w innym związku. Grono prelegentów łączy środowiska konserwatywne KUL-owskie z młodszymi warszawskimi, jak wspomniane (CM i OI), oraz indultowego "Christianitas" i pseudokonserwatywnego grona "Polonia Christiana" (znanego też jako PCh24), które jest ściśle powiązane z CM i OI. Jako gwiazda programu wystąpił były prefekt Kongregacji Doktryny Wiary kard. Gerhard Müller, zaś reszta prelegentów sięgała poziomem od profesorów i wykładowców do publicystów:
Poziom merytoryczny był dość zróżnicowany, a w sumie niestety niewysoki (mówiąc oględnie). Przeważnie było to mówienie o wszystkim i o niczym, z wyjątkiem dwóch wykładów: prof. Dłubacza, który jako tako zajął się pojęciem prawdy (niestety z deficytem odniesień aktualnych), oraz prof. Collin, który porównał kwestię prawa i sumienia w Veritatis Splendor oraz Amoris Laetitia. Reszta prelegentów zaprezentowała coś, co było mieszanką streszczenia fragmentów VS i ogólnikowych odniesień do współczesności. A szkoda, gdyż można było wytoczyć druzgocące działa przeciw temu, co się obecnie forsuje w Watykanie, czyli przeciw odejściu nie tylko od Veritatis Splendor lecz od fundamentów katolickiej etyki.
Dlaczego uważam, iż ta konferencja była wojtylianistyczna? Chodzi nie tylko o osoby prelegentów, lecz sposób ich myślenia, argumentowania (choć ilość była tu jedynie szczątkowa), a także narzekania z lamentowaniem włącznie. Ciekawa była wzmianka, iż nawet w Polsce, gdzie nachalnie i groteskowo promuje się wręcz irracjonalny kult Jana Pawła II, dotychczas nie było żadnych obchodów najważniejszych - zdaniem tego środowiska, poniekąd słusznie - jego encyklik, mianowicie Veritatis Splendor oraz Fides et Ratio. Jak do tego doszło? Ano zapewne dlatego, że już za jego pontyfikatu dokumenty te pozostały praktycznie tylko na papierze, szanowane i podziwiane jedynie w środowiskach typu grono uczniów o. Krąpca, nawet nie na całym KUL-u. Po innych środowiskach na całym świecie spłynęły jak po kaczce, nawet w Rzymie, nie licząc rytualnych i przeważnie obłudnych pochwał i hołdów. W efekcie pozostał papier, bez żadnego czy prawie żadnego wpływu na treść i jakość nauczania teologii, a w konsekwencji także na katechezy i kazania. Dlaczego tak się stało? Problem jest prosty.
Po pierwsze, z powodu sprzeczności między teorią a praktyką, konkretnie między oficjalnym nauczaniem a posunięciami choćby personalnymi. Oto najprostsze przykłady: Walter Kasper jako biskup diecezji Rottenburg-Stuttgart "zasłynął" z publicznego postulowania generalnego dopuszczenia rozwodników żyjących w innych związkach do sakramentów. Był to słynny publiczny list trzech biskupów Górnej Nadrenii, którego sygnatariuszami oprócz Kasper'a byli arcybiskup Fryburga Oskar Saier oraz biskup Moguncji Karl Lehmann. To nie był ich oryginalny pomysł, lecz byli tubą większości biskupów niemieckojęzycznych i prawie wszystkich profesorów zainstalowanych na wydziałach teologii katolickiej po Vaticanum II, gdzie powszechna i regularna była - nadal jest i jest obecnie promowana przez ekipę Franciszka - wrogość nie tylko względem tradycyjnej moralistyki katolickiej, lecz do jej resztek posoborowych. Nie przypadkowo ten list wystosowali oni praktycznie równocześnie z ukazaniem się encykliki VS. Otóż trafnie ocenili, że encyklika uderza we front oponentów sprzeciwiających się nauczaniu Humanae Vitae i Familiaris Consortio i że należy wyrazić sprzeciw, aczkolwiek nie wprost frontalnie, lecz w niby jednej szczegółowej kwestii jak sprawa rozwodników. Jakie były konsekwencje tego ewidentnego aktu publicznego buntu? Otóż Walter Kasper został w 1999 r. powołany do Rzymu na szefa Papieskiej Rady ds. Jedności Chrześcijan, po czym w 2001 r. mianowany kardynałem. Równocześnie kardynałem został Karl Lehmann, co oznaczało poważne wzmocnienie "lewej nogi" w rychło spodziewanym konklawe, a także Jorge Bergoglio z Buenos Aires. Kasper, jak jest teraz oczywiste, będąc na urzędzie rzymskim torował drogę dla Bergoglio już na konklawe w 2005 r., a ostatecznie w 2013 r.
Po drugie, Jan Paweł II odwoływał się regularnie wyłącznie do Vaticanum II, a do nauczania wcześniejszego bardzo rzadko, wyjątkowo i tylko o tyle, o ile potwierdzało nauczanie posoborowe. Wierność wobec Vaticanum II i zmian po nim była też najważniejszym, fundamentalnym kryterium w wyborze biskupów. Być może robił tak z tego powodu, że obawiał się oskarżeń o zdradę soboru, a ostatecznie groźby schizmy, co jest poniekąd zrozumiałe. Nie dostrzegł jednak, że już odbywa się schizma podskórna, a właściwie herezja i apostazja, którą, zdaje się, zaczął zauważać dopiero pod koniec swego życia, aczkolwiek przypisując winę czynnikom i trendom pozakościelnym, a nie procesom i działaniom wewnątrz Kościoła, w tym także swoim poczynaniom i zaniedbaniom. W tym właśnie tkwi fundamentalna pomyłka: obwinianie "współczesnego świata", konsumpcjonizmu, sekularyzmu itp., przy równoczesnym przeświadczeniu o własnej niewinności, rozumianej kolektywnie jako odpowiedzialność pokolenia, które sprawiło sobór V2 i jego stosowanie.
Ta mentalność cechuje wojtylianistów także dziś. Od bergoglianistów różnią się tylko tym, że ubolewają nad odwróceniem się świata od nich, podczas gdy bergoglianiści chcą dogonić świat. Jedni i drudzy mają podobny, o ile nie identyczny stosunek do Tradycji Kościoła: ignorancja i pogarda, czy przynajmniej lekceważenie.
Specyfika i jakość intelektualna epoki wojtylianizmu była widoczna na konferencji. Wszyscy prelegenci, może oprócz dwóch młodocianych publicystów (Rowiński i Chmielewski), przeżywali wówczas swoją młodość i wykształcenie. Zaś kard. Müller pochodzi teologicznie ze środowiska K. Rahner'owskiego, jako że swoją karierę naukową zawdzięcza Karl'owi Lehmann'owi, który był - wraz z Walterem Kasper'em, głównym ideologiem i ojcem chrzestnym bergoglianizmu - dzielnym bojownikiem w zwalczaniu Humanae Vitae, Veritatis Splendor, Familiaris Consortio itp. Gdy go poznałem swego czasu podczas studiów w Monachium, a było to w ostatnim semestrze przed jego nominacją na biskupa Ratyzbony, wychwalał nie tylko Karl'a Rahner'a, lecz nawet Hegel'a i innych protoplastów apostazji modernistycznej. Wprawdzie akceptował moje zainteresowanie klasykami teologii katolickiej (pisałem u niego pracę seminaryjną o R. Bellarmin'ie), a było to już niezwykle dużo w porównaniu z innym profesorami, jednak poparcia dla tego zainteresowania nie zauważyłem. W skrócie: epokę i mentalność wojtyliańską - w szerokim sensie - cechuje wierność wobec Vaticanum II, a nie wobec całej Tradycji Kościoła. Dopiero wraz z Benedyktem XVI szumnie pojawiło się hasło "hermeneutyki ciągłości", co wynikało zapewne ze słusznej diagnozy, że ratowanie i naprawę Kościoła może zapewnić tylko sięganie poza Vaticanum II, czyli do Tradycji. Jednak po pierwsze nie poszły za tym czyny, oprócz uwolnienia liturgii tradycyjnej i przywdziewania starych szat papieskich (co ekipa modernistów bergogliańskich poniekąd słusznie nazwała "karnawałem"), po drugie Benedykt XVI przez abdykację sam skrócił czas wdrażania tego planu i go tym samym pogrzebał. Słuszność tego rozeznania paradoksalnie potwierdzają fakty, z którymi mamy do czynienia od 2013: jesteśmy świadkami tego, że reprezentowana przez ekipę Franciszka turbowierność wobec V2 oznacza w konsekwencji dopuszczenie rozwodników żyjących w nowych związkach do sakramentów, także protestantów, błogosławienie par homosexualnych, akceptację zbrodniczego procederu aborcji, głoszenie, że wielość religij jest chciana przez Boga, kult Pachamamy w kościołach itd.
Co na to epigoni wojtylianizmu zgromadzeni na konferencji, z byłym prefektem Kongregacji Nauki Wiary na czele? Oczywiście był żal i oburzenie z powodu skandalicznych excesów bergogliańskich, lecz zero reflexji nad korzeniami i przyczynami, oraz zero odniesienia do tradycyjnego, przedwojtyliańskiego nauczania Kościoła, przy czym nie jest istotne, czy to świadczy tylko o ignorancji, czy też o pogardzie.
Znamienny jest zwłaszcza jeden wątek z dyskusji po wykładzie kard. Müller‘a. Najpierw zadane pytanie:
Oto odpowiedź:
Jak każdy, kto zna niemiecki zauważy, tłumaczący x. Sławomir Śledziewski, osobisty sekretarz Kardynała, niestety dopuszcza się przekręcenia i twórczego "rozwinięcia" słów szefa (co czyni zresztą regularnie). Kardynał mówi, że SSmani są po stronie ojca kłamstwa i nikt nie ma obowiązku powiedzenia im prawdy, lecz ma obowiązek chronienia życia ludzi. Tyle. Mało, niejasno i niepełnie, ale bez fałszu. Sekretarz natomiast twierdzi, że w takiej sytuacji w ogóle nie popełnia się kłamstwa. Jest to oczywiście manipulacja zarówno słowami kardynała jak też na zdrowym rozsądku. Następnie Kardynał rozwija swoją odpowiedź w dziwny sposób:
Nie wiem, co mu sekretarz tłumaczył czy podpowiadał, gdyż to nie było słyszalne. W każdym razie zejście na kwestię wymagań moralnych stawianych katechumenom jest zadziwiające. Czyżby Kardynał twierdził - porównując kłamcę do narkomana i alkoholika - że wolno kłamać dla ratowania życia ukrywanych żydów? Znamienne jest zauważalne podenerwowanie zarówno jego jak też sekretarza. Ten stan psychiczny widocznie zaciemnił im umysły i spowodował taką a nie inną - właściwie żadną odpowiedź - na proste, precyzyjne i jasne, a jednak kłopotliwe pytanie. Następne pytanie dotyczy w zasadzie tej samej kwestii:
Tutaj Kardynał już jasno odpowiada, a zafałszowania jego odpowiedzi dopuszcza się jego sekretarz:Kardynał mówi wprost, że lekarzowi nie wolno kłamać, także dlatego, że kłamstwo o stanie pacjenta spowoduje brak przygotowania do śmierci, także wobec rodziny i jej spraw (testament itp.). Sekretarz natomiast bredzi o możliwym kłamstwie jak "mniejszym złu", czego Kardynał wcale nie powiedział. W tym samym temacie wypowiada się następny uczestnik:
Odpowiedź Kardynała jest znowu pokrętna:Przede wszystkim mam tutaj podejrzenie, iż sekretarz nie przetłumaczył całości pytania lub je w znacznym stopniu przekręcił. Stąd zapewne jest tutaj właściwie brak odpowiedzi, a może nawet uciekanie od niej, podobnie jak w pierwszym podanym fragmencie. Nasuwa się więc pytanie: co się z tymi ludźmi dzieje? Dlaczego nie potrafią odpowiedzieć na proste pytanie, co jest kłamstwem, a co nim nie jest, i czy wolno kłamać w pewnych warunkach? Dlaczego w temacie, w którym występują żydzi, ci ludzie zachowują się nienormalnie, a nawet widocznie nie są w stanie racjonalnie myśleć i mówić? Wprawdzie kard. Müller jest po fachu dogmatykiem, nie moralistą, jednak - zwłaszcza jako były prefekt Kongregacji Nauki Wiary - moim skromnym zdaniem powinien mieć na tyle wiedzy z katolickiej teologii moralnej, by być w stanie dać odpowiedź na precyzyjne i jasne pytanie. Skąd więc bierze się takie jego zachowanie, nawet biorąc pod uwagę nieuczciwe, "korygujące" postępowanie jego sekretarza w fałszywych tłumaczeniach, za które jednak także jest odpowiedzialny kardynał, skoro zrobił kogoś takiego swoim sekretarzem? Przyznam, że nie jestem w stanie wyjaśnić, mogę jedynie snuć przypuszczenia. Znamienne jest tutaj jeszcze coś innego, mianowicie brak udzielenia odpowiedzi na proste pytanie przez całe grono prelegentów. W przerwie popołudniowej podszedłem do młodzieńca, który zadał pierwsze z podanych tu pytań, i zapytałem, czy jest zadowolony z odpowiedzi, które otrzymał. Przyznał uprzejmie, że nie jest, ale dodał, że prywatnie podeszła do niego pewna pani, która mu ten problem załatwiła w następujący sposób: przykazanie VIII dotyczy fałszywego świadectwa, które godzi w miłość bliźniego, więc nie dotyczy skłamania dla ratowania życia. No cóż. Ten młodzieniec, jak można się dowiedzieć w internecie, zajmuje się profesjonalnie naukami ścisłymi, więc nie musi mieć wykształcenia ani filozoficznego, ani teologicznego. Nie dziwi, że uwierzył kobiecie, która mu w specyficzny, a fałszywy sposób wyłożyła znaczenie VIII przykazania. Nie wiem, kim była ta kobieta. Domyślam się jednak, skąd czerpała swoją "wiedzę", mianowicie z fałszywej teorii jezuity o. Tadeusza Ślipko - niegdyś i chyba nadal głównego guru modernistów teologów moralistów polskich - która to teoria sieje truciznę w umysłach katolików zarówno duchownych jak i świeckich (więcej tutaj). A jest to tylko jeden z zatrutych owoców zapaści teologii w Polsce epoki kardynałów Wyszyńskiego i Wojtyły.
Tragizm sytuacji - a raczej stanu umysłowego szanownego grona prelegentów - ujawnił się jeszcze bardziej w reakcji na następne pytanie tego samego młodzieńca:
Nie będę już podawał reakcyj szanownego grona, które nastąpiły. Każdy może je sobie odszukać na yt (tutaj, od około 6:18). Powiem krótko: są one skandaliczne. Panowie zachowują się jak obrażone primadonny, widocznie nie pojmując nic ani z treści, ani z intencji pytania młodego człowieka. Widocznie nie dociera do nich, że gra idzie o wiarygodność Kościoła, a ich zadaniem byłoby ukazanie młodemu pokoleniu zarówno wiarygodnej, bo stałej nauki Kościoła, jak też wagi pójścia za nią. Młody człowiek pyta szczerze, z całą powagą wiary i egzystencji, też ze szczerą troską o dusze swoich rówieśników i o Kościół. Natomiast panowie obracają się w świecie swojego żalu, że zły świat współczesny nie docenia dzieła wielkiego Jana Pawła II i go zapomina. Czyż można się więc dziwić, że dokonania tamtej epoki kruszą się, upadają i ulegają rozkładowi? Czyż lamentowanie nad brakiem pamięci i szacunku dla "Veritatis Splendor" i innych rzeczywistych zasług Jana Pawła II nie jest zbyt płytkie, leniwo-wygodne i żałosne, gdyż przypominające utyskiwanie rozgoryczonych starców, przynajmniej mentalnych? Czyż nie tylko groteskowa, lecz o wiele bardziej tragiczna jest sytuacja, gdy jeden z nielicznych młodych uczestników konferencji nie otrzymuje odpowiedzi, którą można znaleźć w każdym tradycyjnym podręczniku katolickiej teologii moralnej, mimo że głos zabierają poważne autorytety etyki filozoficznej i teologii, jak były prefekt Kongregacji Nauki Wiary, profesorowie i wykładowcy uniwersyteccy?
Przyznam, że osobiście jestem wstrząśnięty. Jeśli tak miałaby wyglądać obrona wiary i moralności katolickiej, to nie można się spodziewać powodzenia. A przecież są to we większości ludzie jeszcze w sile wieku (w moim i częściowo chyba nawet młodsi). Jeśli są zdolni tylko do takiego wysiłku w obronie tego, co najlepsze w pontyfikacie Jana Pawła II, to niestety pozostaje beznadziejność. Pod warunkiem, że tylko w taki sposób można się sprzeciwić bojownikom spod znaku "Amoris Laetitia" itp.
Dzięki Bogu tak nie jest. Jest bowiem rozwiązanie i droga: sięganie dalej i głębiej niż produkty spod znaku Vaticanum II, Pawła VI, Jana Pawła II itp. Tego sięgania właśnie brakuje. Gdyby profesorowie i biskupi - z kardynałem J. Ratzinger'em jako prefektem Kongregacji Nauki Wiary na czele - znali, rozumieli i szanowali choćby głównych klasyków teologii katolickiej, to by nie doszło do takich skandali jak dopuszczenie - mimo zakazu Świętego Oficjum - do obrotu "Dzienniczka" s. Faustyny (więcej tutaj). A jest to, póki co, najtrwalsze i najbardziej brzemienne w katastrofalne skutki, haniebne dokonanie Karola Wojtyły jako biskupa i papieża. Nie przypadkowo tacy ludzie jak Walter Kasper wraz Franciszkiem wręcz nachalnie exploatują ten fałszywy, zakłamany i heretycki, wręcz apostacki miłosierdzizm.
Nie będzie uzdrowienia Kościoła bez odrzucenia tych błędów i powrotu do nieskażonego nauczania wiary i obyczajów. Do tego potrzeba światłych umysłów i męskich charakterów, nie krętaczy i tchórzy.