W związku z medialnymi skandalami z ostatnich miesięcy odnośnie pontyfikatu Jana Pawła II pojawiają się głosy próbujące poradzić sobie z sytuacją. Szczególnie godna uwagi jest reakcja młodszego pokolenia, tego ostatniego pamiętającego tamte czasy ze swojej młodości. To pokolenie przeżywa już trzeci pontyfikat z kolei, ma więc szerszą bazę empiryczną niż pokolenie wcześniejsze i też późniejsze, co oczywiście nie daje automatycznie kompetencji wiedzy i umiejętności w ocenie. Wypowiedzi, póki co, nie są liczne, i raczej tak pozostanie. Tym bardziej warto się przyjrzeć tym, które są.
Jedną z popularniejszych postaci "salonów" youtubowych jest Tomasz Samołyk, obecnie prawnik z wykształcenia, który, jak sam podaje, miał bierzmowanie w roku śmierci Jana Pawła II, czyli był już dorastającym człowiekiem. Nie bez znaczenia jest, że następnie znalazł się w odmętach czegoś, co wygląda na satanizm, jak sam wyznaje (chodzenie na czarno, w łańcuchach, słuchanie pseudomuzyki). Nie pomogło religijne wychowanie w rodzinie, o którym świadczy pielgrzymka do Asyżu z rodzicami. Szkoda, że nie podejmuje choćby próby reflexji nad tym, dlaczego jednak wylądował w sataniźmie. To byłby bardzo ciekawy temat, istotny w tym kontekście. Być może zalążek odpowiedzi znajduje się w tym opowiadaniu (widocznym powyżej), jednak odbiorcy mają prawo do wyjaśnienia tej kwestii, przynajmniej do poznania punktu widzenia "łysiejącego katolika".
Najpierw odniosę się do poszczególnych tez tego wystąpienia.
1. Lekcja religii jest jednym z przedmiotów w szkole, a "nie tak powinno wyglądać nauczanie religii". Samołyk postuluje: "do tego trzeba dodać Ewangelię" jako "sposób na rozwiązywanie problemów". Konkretnie: "trzeba czytać Ewangelię i mówić, co to znaczy w moim życiu".
Odpowiadam: Po pierwsze rzeczywiście chodzi o lekcje religii jako jeden z przedmiotów szkolnych. I tak powinno pozostać. Jest różnica między lekcją religii a katechezą. Lekcja religii ma przekazywać solidną wiedzę odnośnie religii katolickiej. Jeśli jej owocem jest przekazanie pewności, że religia katolicka ma solidne podstawy rozumowe, to zasadniczy cel został osiągnięty. Innymi słowy: najpierw wystarczy, jeśli lekcja religii podprowadzi do wiary (praeambula fidei). Dlaczego wystarczy? Ano dlatego, że w szkole na lekcji są dzieci z obowiązku, rzadko całkiem dobrowolnie. Wiara jest aktem woli opartym na argumentach rozumowych. Te argumenty mogą być jedynie wstępem, nie mogą zastąpić tego aktu. Czytanie Ewangelii nie pomoże, przynajmniej nie musi pomóc, a zakłada, że przeszkody dla rozumu zostały usunięte. Ponadto lekcja religii nie może i nie powinna próbować zastąpić uczestniczenia w liturgii, gdzie oczywiście czytana i wyjaśniana jest Ewangelia. Natomiast postulowanie paraprotestanckiego "dzielenia się" niedobrze świadczy już nawet o zrozumienia istoty i natury Pisma św. Ono zasadniczo nie jest i pierwotnie nigdy nie było przeznaczone do indywidualnego czytania, lecz służyło do publicznego nauczania wiary. Tym samym traktowanie go do prezentowania swoich osobistych odczuć, wrażeń, myśli i pomysłów, jest nie tylko nadużyciem typu protestanckiego, lecz de facto często prowadzi do mniej czy bardziej grubych herezyj.
2. Samołyk zauważa, że "uniesienia religijne" z dzieciństwa nie mogą być trwałym fundamentem wiary: "wiara to nie są emocje", dlatego "na tym nie można budować relacji z Bogiem". Nie zauważa jednak, że posługując się pojęciem relacji - bez zdefiniowania - poddaje się narracji typowej dla przeżyciowego, emocjonalnego ujmowania wiary. To pojęcie należy sprecyzować, by nie wpaść w pułapkę. Czym innym jest relacja w znaczeniu naturalnym, a czym innym w znaczeniu porządku łaski. Każdy człowiek jest w relacji z Bogiem jako stworzony na Jego obraz i to nieutracalnie, nawet jeśli jest ateistą czy zbrodniarzem. Natomiast relacja w porządku łaski jest posłuszeństwem wiary wobec Stwórcy, który się w pełni objawił w Jezusie Chrystusie. Nie są tutaj istotne uniesienia czy przeżycia. Istotne jest przyjęcie Bożego Objawienia (na ile jest ono znane) w akcie wiary, oraz życie według niego. Jeśli czytanie, studiowanie i medytowanie Pisma św. temu służy, to super, ale nie ma żadnej gwarancji, że tak się zawsze dzieje, czego przykładem są całe zastępy heretyków i obłudników (do nich należą już biblijni "uczeni w Piśmie"). Można powiedzieć, że zadaniem lekcji religii jest przekazanie poznania tej dwojakiej relacji z Bogiem, zarówno naturalnej jak też nadprzyrodzonej. Przy czym oczywiście relacja nadprzyrodzona buduje na naturalnej, czyli na poznaniu rozumowym, ale także na przeżyciach estetycznych i wszelkim odczuciu dobra. Z tego powodu lekcja religii powinna zawierać poznanie sztuki chrześcijańskiej, z muzyką włącznie, zwłaszcza z liturgiczną, czyli chorałem gregoriańskim, który jest nie tylko właściwą muzyką Kościoła, lecz także podstawą i punktem wyjścia całej wielowiekowej kultury muzycznej Europy.
3. Zupełnie daleko od stanowiska nie tylko Kościoła lecz także już zdroworozsądkowego jest, gdy Samołyk deklaruje: "uważam, że edukacja sexualna jest bardzo potrzebna" i dodaje: "szanowna prawico, leżysz po stronie edukacji sexualnej". Według niego miejscem odpowiednim na edukację sexualną jest szkoła. A przy okazji kłamie, sugerując, jakoby "prawica" sprzeciwiała się edukacji sexualnej w ogóle. Tak więc "łysiejący katolik" albo nie ma pojęcia o sprawie, o której się wypowiada, albo świadomie wprowadza w błąd. Bowiem według nauczania Kościoła jedynie rodzina jest właściwym miejscem dla tego tematu, nie szkoła, ani ulica. Jeśli rodzice nie wypełniają tutaj swojego obowiązku, to wydają swoje dzieci na pastwę sex"edukatorów", którym bynajmniej nie zależy na właściwie pojętym dobru dziecka. O zupełnej ignorancji w temacie świadczy także, gdy mówi, że "tylko o. Szustak i o. Knotz mówią, skąd się wziął ten pomysł Kościoła na te sprawy". Widocznie jego jedynym źródłem wiedzy są internetowe filmiki tych osobników. Gdyby się wysilił na sięgnięcie do autentycznego nauczania Kościoła, to by musiał stwierdzić, że o. Knotz je perfidnie fałszuje (więcej tutaj), zaś o. Szustak jak zwykle miesza tak, że niby nie neguje tego nauczania, ale jednak nagina do oczekiwań słuchaczy (por. tutaj).
4. Gdy mówi o bierzmowaniu jako "sakramencie pożegnania z Kościołem", podaje niby przyczyny takiego stanu:
- przygotowanie do bierzmowania było marne
- brakuje bodźców po bierzmowaniu
Zero konkretów i tym samym zero wartości takiej "diagnozy". Niewiele konkretów, za to banały pojawiają się, gdy mówi o "wnioskach":
- "budujmy"
- "jeśli chcemy zmienić rzeczywistość, zmieńmy najpierw samego siebie"
- argumenty czy książki nie przybliżają do Boga
- natomiast potrzeba "świadków" czyli dobrych przykładów
- trzeba, żeby każdy z nas się codziennie nawracał, detronizował ze swego serca siebie i wkładał tam Chrystusa (tutaj Samołyk powtarza utarty slogan blachnicyzmu, który sam w sobie jest słuszny, ale po pierwsze nie konkretny, a po drugie prymitywny)
- "czytać codziennie Ewangelie i starać się każdego dnia naśladować Chrystusa, być taki jak On".
Czyli jedyne, czego się dowiadujemy, to to, że argumenty i książki są zbędne, zaś należy czytać Ewangelie, czyli robić to, co zalecają protestanci. Tyle recepty Samołyka. Nie wiadomo do końca, do kogo kieruje te postulaty, czy do Kościoła, czyli prowadzących przygotowanie do bierzmowania, czy do każdego z osobna. W każdym razie podważają one sens solidnej wiedzy w sprawach wiary, a przykład Samołyka ukazuje, że już jego przygotowanie nie zawierało akurat tego.
Tutaj jest problem, na który wskazałem powyżej. Chodzi o różnicę między lekcją religii a katechezą, czyli przygotowaniem do sakramentów. Jeśli katecheza jest robiona tak samo jak lekcja religii, to jest to nieporozumienie. Celem lekcji jest dostarczenie solidnej wiedzy, która powinna być podstawą dla katechezy. Zaś celem katechezy jest wtajemniczenie, czyli całościowe wprowadzenie w tajemnice wiary. Dlatego katecheza powinna mieć bardziej charakter rekolekcyj niż lekcji szkolnej. Powinna zawierać przykłady z życia świętych, także osobiste "świadectwa" życia wiarą, oraz wdrażanie do tego życia, pod względem zarówno sakramentalnym jak też ogólnożyciowym. Natomiast danie każdemu do ręki Pisma św. do samodzielnego czytania jest przynajmniej nieporozumieniem i może być niebezpieczne, ponieważ także szatan potrafi posługiwać się Pismem św. (więcej tutaj).
Podsumowując:
Wystąpienie oznacza po pierwsze, że także myślący w kategoriach mainstreamu katolickiego w Polsce, który słusznie należy nazwać wojtylianizmem, zauważają tendencję schyłkową i dlatego szukają rozwiązań i ratunku. Brakuje jednak pogłębionej analizy zarówno stanu jak też przyczyn. Tym samym także recepta nie wnosi nic nowego, lecz sprowadza się do powtarzania tych samych błędów, czy wręcz leczenia dżumy cholerą. Głównym problemem wojtylianizmu jest bowiem niechlujność doktrynalna, która jest tego stopnia, że zniechęca każdego myślącego człowieka do katolicyzmu. Gdy ktoś regularnie powtarza, że talmudyzm to religia starotestamentalna, że talmudyści są "starszymi braćmi", że islam czci tego samego Boga (więcej tutaj) itp., to człowiek mający choćby minimalną wiedzę w temacie musi być przynajmniej zdegustowany. Tym bardziej, gdy nie ma blokady emocjonalnej typowej dla pokolenia, dla którego Jan Paweł II jest wielkim herosem młodości.
Nie mniej poważna jest niechlujność liturgiczna i administracyjna. Przykład: masowe koncelebry polowe z Komunią dołapną, po których zbierano z błota Ciało Chrystusa. Nie jest to bagatela. Zaś ewidentnym dowodem na zaniedbania w rządzeniu są takie przypadki jak Maciel, McCarrick i Paetz. Nawet jeśli odpowiednie wieści nie docierały do Jana Pawła II, to ponosi on odpowiedzialność za to, kim się otoczył i komu zaufał, kto stanowił blokadę informacyjną i to systematyczną. Ktoś na tak wysokim stanowisku ma obowiązek sprawdzać także osoby ze swojego najbliższego otoczenia. Gdyby to robił, to "don Stanislao" nie odważyłby się blokować istotnych informacyj, które obecnie są bardzo kłopotliwe także dla niego.
Rozwiązaniem nie jest udawanie, że nie ma problemu, że wszystko było super i na wieki wieków pozostanie. Prawdy nie można zdusić.
Szczególnie jaskrawym przykładem jest sprawa "Dzienniczka" s. Faustyny i jej koronki, co stanowi chyba najbardziej znany pomnik pontyfikatu Jana Pawła II. A jest to de facto najbardziej haniebna pamiątka po tym pontyfikacie, gdyż nie tylko promuje fałszywe "miłosierdzie" bez sprawiedliwości i bluźniercze bzdety (jak lot hostii z tabernakulum do ręki s. Faustyny, wynoszenie s. Faustyny ponad wszystkie inne stworzenia z Matką Najświętszą włącznie), lecz wręcz herezję ariańską (więcej tutaj). Innym haniebnym pomnikiem jest kariera takich ludzi jak Józef Życiński (TW Filozof) i Michał Heller, którego należy uznać za apostatę, i to nie dysponującego żadną poważną kompetencją ani filozoficzną, ani przyrodniczą, ani tym bardziej teologiczną (więcej tutaj).
Skandale obyczajowe związane z tym pontyfikatem są jedynie wierzchołkiem góry lodowej zaniedbań i błędów w rządzeniu Kościołem (por. tutaj).
Jest oczywiste, że wojtylianizm nie jest w stanie siebie uratować, tak jak w słynnej opowieści barona Münchhausen‘ie, który miał sam siebie za włosy wyciągnąć z bagna. Jedynym ratunkiem jest powrót do tego, co Kościół zawsze nauczał i czynił. Będzie to musiało oznaczać odbrązowienie postaci Jana Pawła II, co musi być bolesne szczególnie dla tych, którzy jemu zawdzięczają swoje kariery i zaszczyty. Jest to jednak nieuchronne.
Na koniec warto przypomnieć, że sam Jan Paweł II jako najważniejsze słowa Pisma św. podawał: "poznacie prawdę a prawda was wyzwoli" (J 8, 32). Należy to zastosować oczywiście także do niego samego. To jest jedyna droga uratowania jego dobrego dziedzictwa dla następnych pokoleń.
Post scriptum
Oto dowód, że więcej osób na podstawie solidnej wiedzy uważa, że "Dzienniczek" jest sprzeczny z wiarą katolicką:
https://www.youtube.com/playlist?list=PLB9wsq--mkdPdufUaUCaQPZAGyfp1OixJ&fbclid=IwAR2rjZzOdDAaTNtm0pt0UjP7id7FGf1vJovVmXLnC23QeM1nxoI_24XtYSY