Odbyła się zapowiadana szumnie "debata" dwóch głośnych twarzy internetowych: Marcina Zielińskiego (więcej tutaj i tutaj) oraz Dawida Mysiora (więcej tutaj). Odbyła się na kanale Bogdana Rymanowskiego z inicjatywy Zielińskiego, co już stanowi o pewnej przewadze. Ten, kto rzuca wyzwanie, ten przynajmniej częściowo dyktuje warunki, a na pewno z góry czuje się zwycięzcą. Ten drugi z panów podjął wyzwanie, zapewne pragnąc skorzystać z okazji do promowania swoich poglądów. Ten pierwszy ma przewagę o tyle, że od lat jest szkolony głównie przez pseudojezuitów i innych duchownych z sekty pseudocharyzmatycznej, a to pod kierownictwem i skrzydłami "słynnego" purpurata krakówkowo-łódzkiego, który zwykł "modlić się" z rękami na pośladkach (więcej tutaj, tutaj, tutaj), oraz poprzez "studia" modernistycznej "teologii". Ten drugi natomiast ma przewagę o tyle, że realistycznie postrzega obecny stan Kościoła i chce być konsekwentnym katolikiem. Ogólnie słuchanie słownej potyczki tychże panów, która nie jest na wybitnym poziomie merytorycznym, co można zauważyć już w jej pierwszych minutach, uważałem wpierw za stratę czasu, jednak zabrałem się za nią, odpowiadając na wyrażone oczekiwania szanownej publiczności.
Najpierw uwagi ogólne. D. Mysior wypadł w sumie nieźle, mimo iż ani nie ma wykształcenia teologicznego, ani widocznie nie otrzymał takowego wsparcia od kogoś kompetentnego. Popełnił kilka błędów i nie skorzystał z wielu okazyj do obalenia sugestywnych acz kłamliwych wypowiedzi M. Zielińskiego, zapewne dlatego, że brakuje mu odpowiedniej wiedzy. Zieliński natomiast wykazał się przede wszystkim bezczelnością i brakiem dobrego wychowania, gdyż uporczywie zwracał się do swego - notabene znacznie starszego - adwersarza per "ty", mimo że ten - prawie konsekwentnie - stosował per "pan". W dodatku w swoim komentarzu post factum kłamliwie twierdził, jakoby pierwotnie panowie byli na "ty", a Mysior dopiero przed kamerą przeszedł na per "pan", czemu Mysior w swoim komentarzu post factum zaprzeczył (kłamiąc przy tym, jakoby się łatwo nie spoufalał - polecam poczytać tutaj). Podczas gdy Mysior był skupiony i opanowany, aczkolwiek momentami zmęczony, to po Zielińskim widać było dość często napięcie, podenerwowanie, nawet irytację i niepokój, co próbował przykryć minami i uśmieszkami. Merytorycznie się zbłaźnił, gdyż w typowy dla obłudników sposób mieszał, kręcił, przerywał, usiłując sprawić wrażenie wiedzy i kompetencji, co było niczym innym jak tylko oszukiwaniem publiczności, także swoich rozmówców.
Zwróćmy uwagę na charakterystyczne wypowiedzi i wątki. Po kolei.
1.
Mysior zaliczył haniebną wpadkę już na początku, powołując się na s. Faustynę Kowalską jako źródło wiary o piekle. On widocznie wierzy w "Dzienniczek", co niedobrze świadczy już o zdrowym rozsądku. Tym bardziej, że powołuje się nań zamiast na autentyczne źródła wiary katolickiej, czyli nauczanie Pisma św., Ojców Kościoła, Doktorów Kościoła i Magisterium.
2.
Zieliński natomiast niby odpowiada z nauczaniem Kościoła, lecz miesza i zafałszowuje:
Jest oczywiście prawdą, że Kościół oficjalnie nikogo uroczyście nie ogłosił jako potępionego. Aczkolwiek Pismo św. dość wyraźnie mówi o losie Judasza, co ma właściwie rangę nawet wyższą niż Magisterium Kościoła. Zieliński kłamie natomiast, mieszając dwie zupełnie różne sprawy: z jednej strony brak naszej wiedzy, czy ktoś w ostatnim momencie przed przejściem do wieczności nie wzbudził żalu doskonałego za swoje grzechy i tym samym mógł otrzymać łaskę uświęcającą, a z drugiej strony przypadek tzw. dobrego łotra (czczonego w Tradycji Kościoła jako św. Dyzma), który wszak publicznie okazał skruchę i poprosił Zbawiciela o łaskę, jak poświadcza Pismo św. Tak więc kłamstwem jest pomieszanie tych dwóch różnych przypadków. Kłamstwem jest też i ponadto fałszem teologicznym, gdy Zieliński mówi, że to Pan Bóg decyduje, kto będzie zbawiony. Zalatuje to dość wyraźnie protestanckim predestynacjonizmem, który neguje rolę wolnej woli człowieka i jego uczynków dla zbawienia. Według nauczania Kościoła, Pan Bóg każdemu człowiekowi daje łaskę konieczną do zbawienia i tym samym możliwość zbawienia, lecz człowiek musi tę łaskę przyjąć zarówno w akcie wiary jak też swoimi uczynkami, czyli tym, co ze swej strony jest w stanie uczynić, czyli przestrzegać Bożych przykazań, które nie zostały nam dane przez Pana Boga dla jakiejś zachcianki czy kaprysu, lecz właśnie jako test szczerości naszej wiary i wypróbowanie naszej wiary. Z tego właśnie będziemy sądzeni po śmierci. Pan Bóg na tym sądzie nie decyduje - jak to nazywa Zieliński - według Swojego widzimisię, lecz jako Sędzia Sprawiedliwy, który za dobre wynagradza a za złe karze. Mówi o tym wyraźnie chociażby Ewangelia św. Mateusza (25, 31-46). Widocznie Zieliński, który na każdym kroku wymachuje Pismem św., albo nie doczytał, albo mimo tego woli wyznawać herezję protestancką.
3.
Zieliński mówi oczywistość, z którą wziętą jako taką pod pewnym względem nie sposób się nie zgodzić. Problem polega jednak na tym, że on tutaj nie tylko widocznie atakuje wiarę katolicką, lecz na koniec wypowiada bzdurę, która świadczy już dość wyraźnie o niekatolickim myśleniu:
Oczywiście prawdą jest, że zbawienie jest nam dane z łaski Bożej, nie z naszych zasług. Jednak - jak naucza Kościół - człowiek ma wolną wolę i tym samym możliwość sprzeciwienia się łasce, co ma zwykle postać braku chęci czy wręcz niechęci do zmiany swego życia czyli nawrócenia. Kłamstwem jest natomiast, że człowiek musi czekać na łaskę. Otóż nie brak łaski jest przeszkodą w nawróceniu i zbawieniu duszy lecz brak woli człowieka i tym samym brak czynienia przez człowieka tego, co w danej chwili i w danej sytuacji jest w stanie czynić. Fałszywa i zakłamana jest postawa tego typu: nie mam jeszcze łaski wiary, więc mogę sobie żyć tak, jakby Boga nie było, więc hulaj dusza. Jeśli to jest według Zielińskiego "czekanie na łaskę", to jest to właściwie odrzucenie łaski i stawianie jej oporu. Tak jest, gdy człowiek zna wiarę katolicką, ale jednak woli żyć po swojemu. Oczywiście Pan Bóg nieustannie daje mu różne pomoce ku nawróceniu i mogą to być także cierpienia, niepowodzenia. Czekanie, aż łaska zrobi to, na co człowiek nie ma ochoty, jest okłamywaniem samego siebie i wystawianiem Pana Boga na próbę, czyli rodzajem grzechu przeciw Duchowi Świętemu, na którego Zieliński tak chętnie się powołuje. Być może tutaj Zieliński chciał sprowokować sprzeciw Mysiora po to, żeby wykazać, iż Mysior nie zna Pisma św., a on naucza zgodnie z nim. Mysior tutaj o tyle godnie się zachował, że nie dał się sprowokować, jednak wypowiedź Zielińskiego zasługiwała na reakcję.
4.
W typowo bezczelny sposób Zieliński prowokuje, mieszając i kłamiąc jak regularnie:
Nie warto tutaj jest spierać się o definicję określenia "katolik tradycyjny", gdyż katolik ze swej istoty jest tradycyjny. Jeśli ktoś nie przyjmuje Tradycji Kościoła, to nie jest katolikiem. Dlatego właśnie Zieliński próbuje żonglować tym pojęciem, niestety bez odpowiedniej reakcji swego interlokutora. Równocześnie usiłuje zaimponować tym, że będzie magistrem teologii, oraz rzekomo czyta Ojców Kościoła. To drugie jest dość mało wiarygodne, gdyż on nawet chronologię przekręca. Według danych historycznych św. Ireneusz z Lyonu był akurat najstarszym spośród wymienionych Ojców, nie najmłodszym. Skoro Zieliński miesza nawet chronologię, to świadczy to raczej o tym, że on chwaląc się tym, iż rozczytuje się w Ojcach Kościoła, po prostu widocznie łże jak z nut. Zresztą także rzeczywistej znajomości treści pism Ojców Kościoła nie wykazuje, a raczej tylko coś tam poczytał w pseudocharyzmatycznych pisemkach propagandowych. Po kolei. Św. Ireneusz najpierw mówi o tym, że początkiem wszelkiej herezji jest Szymon Mag, o którym mówią już Dzieje Apostolskie (Adv. Haer. I, 23,1 - 31,2; źródło tutaj), a który nie tyle uwierzył w prawdziwego Boga, co raczej chciał być konkurencją dla Apostołów pod względem czynienia cudów i dlatego właśnie zaoferował im pieniądze w zamian za udzielenie mu takiej samej mocy (stąd określenie "symonia"). Z powodu sztuczek, które stosował, czyli pozornych cudów, został wyróżniony posągiem przez samego cesarza Klaudiusza, a przez wielu był uważany za bożka. Miał też swoich uczniów, swoją sektę i naśladowców czyli specjalistów od magii. W księdze II (32,2) mówi święty, że heretycy nie działają mocą Boga, nie w prawdzie i nie dla dobra ludzi, lecz na ich zgubę i prowadząc ich do błędów we wierze, mianowicie przez złudzenia magiczne i powszechne oszustwo bardziej na szkodę niż na pożytek tych, którzy im wierzą, bo są zwiedzeni. Albowiem heretycy nie mogą przywrócić wzroku ślepym, słuchu głuchym, ani nie mogą wypędzać złych duchów, chyba że te duchy, które oni wpierw w ludzi posyłają. Nie mogą też uzdrawiać chorych, chromych i ułomnych, czy też zranionych w wypadkach. Zaś wskrzeszanie umarłych, jak to czynił Pan Jezus i Apostołowie, jest im tak dalekie, że oni nawet nie wierzą, że coś takiego jest możliwe. W przeciwieństwie do tego, jak pisze święty (31,3), Kościół żyje współczuciem, współcierpieniem, mocą i prawdą ku pomocy ludziom, a to nie tylko bezpłatnie lecz dzięki ofiarom wiernych, którzy dają na potrzeby chorych. Na tym właśnie polega istotna różnica między "cudami" heretyków a działalnością Kościoła: oni oszukują dla własnych korzyści, a wierni czynią dobro bezinteresownie i ofiarnie. Ireneusz dodaje: "Gdy ktoś obserwuje ich codzienne zachowanie, ten poznaje, że jest ono to samo, co zachowanie demonów". Niezawodnym kryterium jest zgodność z nauczaniem i wzorem życia Jezusa Chrystusa, podanym w Ewangelii, zwłaszcza w tzw. kazaniu na górze u św. Mateusza 5 (32, 1-2). Św. Ireneusz mówi o heretykach (32,3): "Jeśli czynią coś [z czynów nadzwyczajnych], to oszukańczo przez magię usiłują zwieść nieświadomych, zaś nie dają owocu ani pożytku żadnego w tych, dla których rzekomo działają cuda, lecz przyciągając jak małe dzieci i mamiąc oczy i pokazując urojenia, które natychmiast ustają i nie trwają chwili czasu, i tak okazują się podobni nie do Pana naszego Jezusa lecz do Szymona Maga." Istotna jest także uwaga (32,4), że Jezus Chrystus działał cuda na dowód spełnienia w Nim proroctw Starego Testamentu, czyli jako znaki tego, że On jest obiecanym i zapowiedzianym Zbawicielem. Prawdziwe cuda, które czynione w imię Jezusa wydarzają się w Kościele, mają to samo znaczenie, mianowicie prowadzenie do wiary w Niego. Kościół otrzymał liczne łaski od Boga właśnie po to i działa po to, nie zwodząc nikogo, ani nie biorąc za to pieniędzy.
W księdze III (16, 8) św. Ireneusz, przypominając słowa św. Jana Apostoła, ostrzega przed heretykami, którzy symulują działanie w imię Jezusa Chrystusa na wzór pierwszych chrześcijan, a w rzeczywistości wprowadzają podziały do Kościoła. Niezawodnym kryterium rozróżnienia jest to, iż Jezus Chrystus przyjdzie powtórnie jako ten sam, który przyszedł we Wcieleniu. Oznacza to, że aż do skończenia świata Ewangelia przekazana przez Apostołów, czyli Objawienie w Jezusie Chrystusie pozostaje niezmienione. Jeśli ktoś głosi inną naukę, to nie może być od Jezusa Chrystusa lecz antychrystem.
W księdze IV (26,2) padają bardzo ważne słowa, które Zielińskiemu i jemu podobnym zapewne zupełnie się nie podobają, gdyż wprost uderzają w pseudocharyzmatyzm. Oto one (w tłumaczeniu własnym roboczym):
"Dlatego należy byś posłusznym tym, którzy są starszymi w Kościele, tym, którzy mają sukcesję od Apostołów, jak pokazaliśmy, którzy wraz z sukcesją biskupstwa przyjęli zapewniony charyzmat prawdy według upodobania Ojca. Innych natomiast, którzy są oddaleni od pierwotnej sukcesji i gromadzą się w jakimkolwiek miejscu należy uważać za podejrzanych, bądź jako heretyków i o złym myśleniu, bądź jako odszczepieńców, wyniosłych i zadufanych, którzy robią to dla zysku czy próżnej chwały. Bowiem oni wszyscy odpadają od prawdy. I heretycy, przynosząc do ołtarza Bożego jakiś obcy ogień, to jest obce nauki, są spalani ogniem z nieba tak jak Nadab i Abihu (Kpl 10,1n); ci, co stawiają się przeciw prawdzie i podburzają innych przeciwko Kościołowi Bożemu, co pozostają w piekle pochłonięci przez czeluści ziemi tak jak ci wraz z Korachem, Datanem i Abiramem; ci, którzy rozdzierają i dzielą jedność Kościoła, otrzymują tę samą karę od Boga co Jeroboam (1Krl 14,10-16)."
Dalej mówi św. Ireneusz (33-8):
"Prawdziwym poznaniem jest nauczanie Apostołów oraz starożytny stan Kościoła w całym świecie oraz znamię Ciała Chrystusa według sukcesyj biskupów, którym Apostołowie przekazali ten Kościół w poszczególnych miejscach; strzeżenie tego doszło aż do nas bez zmyślania pism, najpełniejsze rozważanie bez dodatku i bez uszczerbku, czytanie bez zafałszowania, oraz wykład według pism prawowity i staranny i bez niebezpieczeństwa i bez bluźnierstwa, zaś szczególnie dar umiłowania, który jest cenniejszy niż poznanie, bardziej chwalebny niż proroctwo zaś przewyższający wszystkie pozostałe charyzmaty."
W swoim późniejszym, krótszym dziele pt. Wykład nauczania Apostołów św. Ireneusz w jego zakończeniu (nr 99-100, źródło tutaj) streszcza istotę wszelkich herezyj. Otóż polegają one czy to na fałszywym pojęciu Boga, czy to odrzuceniu Wcielenia Syna Bożego i Jego dzieła Zbawienia przez krzyż, czy też na odrzuceniu darów Ducha Świętego i łaski prorockiej, przez które człowiek żyje w Bogu, czyli żyje według nauki i wzoru Jezusa Chrystusa. Nieprzyjęcie Ducha Świętego, który uświęca, jest więc zarazem pogardą dla proroctwa. Oznacza to, że proroctwo czyli dary Ducha Świętego nie polegają na dziwacznym i nierozumnym zachowaniu, lecz na świętości życia. Wypowiedzi Tertuliana i Orygenesa są zgodne z tymi zasadami teologicznymi, aczkolwiek autorytet tych teologów jest o tyle niższy, że w pewnych momentach i okresach swego życia ulegali naukom, które nie są zgodne z nauczaniem Kościoła (montanizm, tzw. orygenizm). Dlatego można ich tutaj pominąć. W każdym razie pewne jest, że także u nich nie ma potwierdzenia czy choćby usprawiedliwienia specyficznie pseudocharyzmatycznych i pseudopentekostalnych praktyk.
Biorąc dokładniej, wypowiedzi św. Ireneusza oraz innych Ojców Kościoła demaskują i potępiają te praktyki. Oto istotne punkty, zawarte w powyższych treściach i cytatach:
1) Celem cudów czynionych przez Pana Jezusa i Apostołów jest okazanie mocy Bożej czyli Boskiej godności Jezusa Chrystusa, czyli doprowadzenie do wiary w Niego jako Mesjasza obiecanego i zapowiadanego przez proroków Starego Testamentu.
2) Ta moc została przekazana przez Apostołów ich następcom, którymi są duchowni katoliccy, czyli ci, którzy zachowują jedność z wiarą Apostołów.
3) Kryterium rozeznania prawdziwych cudów od fałszywych sztuczek jest związek z prawdziwą wiarą Kościoła oraz pożytek dla zbawienia dusz, a także bezinteresowność.
We wszystkich trzech punktach zachodzi sprzeczność względem tego, co głosi i czyni pseudocharyzmatyzm (tak samo jak pseudopentekostalizm), gdyż on
- nie zwraca się do żydów i pogan, by ich nawrócić na wiarę katolicką, lecz do katolików, żeby ich zindoktrynować po protestancku,
- "moc", którą się posługuje, nie pochodzi z Sukcesji Apostolskiej czyli z sakramentu świeceń lecz od świeckich heretyków protestanckich,
- te rzekome "znaki" z całą pewnością nie są cudami, gdyż nie spełniają warunków stosowanych przez Kościół katolickich w procedurze badania i stwierdzania charakteru tych zjawisk,
- regularnie działalność szamanów pseudocharyzmatycznych jest bardzo dochodowa, także w przypadku Marcina Zielińskiego, który przez swoje "uwielbienia" zebrał pokaźną fortunkę.
Te fakty są ewidentne i nie wymagają dalszego komentarza.
5.
Zieliński, dość groteskowo, próbuje nie tylko ukazać siebie jako niby dobrego tradycyjnego katolika, lecz także podważyć takowe mniemanie o sobie po stronie Mysiora. A czyni to przez wypowiadanie bzdur i kłamstw:
Na krótkie - i niestety nie rozwinięte - powiedzenie przez Mysiora, że nowa msza jest gorsza, Zieliński zaczyna gadać o tym, że msza trydencka pochodzi dopiero z XV wieku, co jest oczywiście nieprawdą. Po pierwsze, on miesza wydanie mszału - które notabene miało miejsce w 1570 r., nie w XV wieku - z istnieniem obrzędu Mszy św. (zapisywanego już na długo przed wynalezieniem druku w rękopiśmiennych sakramentarzach), który sięga ewidentnie w niemal identycznej postaci przynajmniej czasu św. Grzegorza Wielkiego, czyli VI wieku. Tutaj Mysiorowi widocznie zabrakło nawet takiej prostej wiedzy, więc milczał. Drugim - i właściwie koronnym - argumentem Zielińskiego jest niezgodność mszy trydenckiej z opisem zawartym w Ewangelii. Tutaj już przejawia się wyraźnie, że on myśli po heretycku, utożsamiając Eucharystię z Ostatnią Wieczerzą, co jest iście protestanckie, nie katolickie (więcej tutaj i tutaj). Po trzecie, Zieliński wprawdzie słusznie zauważa, iż istotą Mszy św. jest Przeistoczenie, czyli obecność Jezusa Chrystusa pod postaciami chleba i wina. Tutaj Mysior powinien był od razu wskazać na to, że gorsza jakość nowej mszy w porównaniu z tzw. trydencką polega właśnie na zaciemnieniu tej prawdy (choć na szczęście nie została ona wprost i całkowicie zanegowana). Powinien był wskazać chociażby na brak klękania do Komunii św. i przyjmowanie na łapkę.
Na koniec Zieliński stawia chochoła, bo nikt nie twierdził, jakoby przed V2 istniał tylko jeden ryt. On ma widocznie urojenia. Może kiedyś słyszał, że św. Pius V wprowadzając Missale Romanum zakazał wszystkich innych rytów Mszy św., które nie mogły się wykazać istnieniem przez przynajmniej 200 lat, czyli pozostawił w użyciu tylko starsze.
6.
Następny dość ważny temat:
Tutaj Zieliński zaczyna niby dobrze, mówiąc, że zadaniem soborów jest uporządkowanie. Tutaj należałoby go zapytać, co w takim razie miał uporządkować i faktycznie uporządkował Vaticanum II. On pewnie nie bardzo potrafiłby odpowiedzieć. Zaś prawidłowa odpowiedź powinna brzmieć: nic. A nawet wręcz przeciwnie, że wprowadził chaos. Natomiast co do tego, co jest niezmienne, to Zieliński już poważnie miesza, reprodukując dość prymitywną propagandę modernistyczną. Otóż w Kościele nie tylko dogmaty czyli definicje dogmatyczne są niezmienne, lecz całe Boże Objawienie, czyli także te prawdy, które jeszcze nie zostały zdefiniowane dogmatycznie. Definicja dogmatyczna oznacza jedynie, że ktoś, kto danej zdefiniowanej prawdzie zaprzecza, jest formalnie exkomunikowany. Nie jest więc prawdą, że każdy papież może zmieniać dowolnie wszystko to, co nie zostało zdefiniowane dogmatycznie. Normą nadrzędną i niezmienną jest Boże Objawienie. To jemu podlegają wszystkie decyzje papieskie, muszą być z nim zgodne i muszą jemu służyć, to znaczy być zastosowaniem prawd wiary. Nie jest więc prawdą, jakoby następcy św. Piusa V mieli wolność w stosowaniu się czy niestosowaniu jego decyzji o wieczystym trwaniu wydanego przezeń Missale Romanum. Powodem wydania tegoż była bowiem ochrona kultu Kościoła przed herezjami, zwłaszcza przed herezją protestancką. Jakiekolwiek prawomocne zmiany w Missale mogły dotyczyć jedynie kontynuowania i ewentualnie ulepszenia tejże funkcji ochronnej, czego mszał Pawła VI z całą pewnością nie spełnia, lecz wręcz przeciwnie, w czym zresztą wychodzi bardzo daleko poza postulaty zawarte w konstytucji o liturgii "Sacrosanctum Concilium". Taki proces z całą pewnością nie jest rozwojem lecz zdradą i niszczeniem, nawet jeśli odbywa się to pod pięknymi a kłamliwymi hasłami typu "aggiornamento" czy "odnowa".
7.
Zieliński stosuje mistrzowsko tzw. ofensywę uroku czy sympatii, aczkolwiek, jak zwykle w końcu kłamliwie:
Miło, że był na tzw. mszy trydenckiej raz, aczkolwiek zapewne tylko po to, żeby się móc tym pochwalić. Łaskawie przyznaje, że jej istota jest taka sama jak Novus Ordo. Tak go zapewnie nauczyli na tych "studiach teologicznych", co się zresztą zgadza z poglądem większości tzw. tradycjonalistów (oprócz tych, którzy negują sakramentalną ważność Novus Ordo). Widocznie jednak nie dociera do niego, że chodzi o to, czy dane obrzędy wynikają z istoty i czy są z nią zgodne. Jeśli istotą Mszy św. jest Ofiara Krzyżowa, a nie upamiętnienie Ostatniej Wieczerzy - jak twierdzą protestanci i de facto większość novusowców - to absurdalne i sprzeczne z tą istotą jest chociażby naleganie na zwrócenie celebransa przodem do ludu. Jeśli w Komunii św. przyjmujemy samego Jezusa Chrystusa, to absurdalne i sprzeczne z istotą jest forsowanie dołapnego i stojącego przyjmowania, co jest de facto charakterystyczne dla novusizmu. Już zupełnie niewiarygodnie brzmi deklaracja Zielińskiego, jakoby on oraz "cały ruch charyzmatyczny" nie miał problemu z powrotem do liturgii tradycyjnej czyli zakazem Novus Ordo. Po jego mimice widać, że on sam w to nie wierzy.
8.
Mysior się stopniowo rozkręcił i począł ofensywnie:
Zieliński zareagował widoczną paniką i poirytowaniem jak ktoś zdemaskowany. Czyżby obrzędy satanistów były mu osobiście znane i wolałby to ukryć? Najpierw udaje, że nie zrozumiał, coby zyskać czas na myślenie w tle. Udaje przy tym skromność, co znów należy zaliczyć do taktyki uroku. Wprawdzie rzeczywiście to pytanie go widocznie przerasta, choć odpowiedź jest dość prosta dla każdego, kto zna elementarz sakramentologii katolickiej, czyli warunki konieczne do ważności danego sakramentu. Jednak on właściwie unika odpowiedzi, chyba wyczuwając, do czego zmierza Mysior.
Następnie Zieliński ucieka w subiektywizm, zresztą oczywiście obłudny, przyznając w końcu przyznaje, że preferuje Novus Ordo (przekręcając przy tym ponownie z novus na novum, co świadczy nie tylko o ignorancji w podstawach łaciny - mimo że kurs języka łacińskiego jest w obowiązkowym programie studiów teologii katolickiej - lecz o problemie w słuchaniu i uczeniu się prostych słów, mimo iż twierdzi, że "modli się" w językach:
Ofensywa Masiora okazała się więc tutaj dość udana.
9.
Zieliński nie chce pozostać dłużny i atakuje dość frontalnie tematem autorytetu w Kościele i posłuszeństwa:
Jest rzeczywiście bardzo prawdopodobne, a nawet wręcz pewne, że Zieliński został wychowany w typowej dla novusizmu pospolitego mentalności sekciarskiej, według której "porządek" polega na ślepym posłuszeństwie wszystkiemu, co dany proboszcz, biskup czy papież zarządzi, nawet jeśli byłoby to sprzeczne z prawdami wiary katolickiej czy odwieczną Tradycją Kościoła. To jest zresztą mentalność typowa także dla protestantyzmu, oczywiście w odpowiedniej wersji, gdyż w nim o prawdzie decyduje guru danej wspólnoty względnie wierchuszka liderów pozostająca w ukryciu jak w przypadku pseudocharyzmatyzmu. Zieliński bełkocze natomiast zupełnie, gdy chodzi o przykłady historyczne. Otóż nigdy kobiety nie brały udziału w wyborze papieża, gdyż zawsze było to zarezerwowane dla kleru rzymskiego. Owszem, były naciski możnych rodów rzymskich czy innych czynników politycznych. To był jednak nacisk na elektorów, którymi byli wyłącznie duchowni, a nie udział w elekcji. Zieliński bredzi również o soborach, nie wiedząc widocznie nawet, czym jest modernizm. I oczywiście kłamie co do wprowadzania nowości przez sobory, zwłaszcza przez Sobór Trydencki. On oczywiście nie jest w stanie wymienić żadnego przykładu. Żaden sobór przed Vaticanum II nie nauczał ani nie wprowadził czy choćby dopuścił czegoś, co by było sprzeczne z Bożym Objawieniem podanym w Piśmie św. i Tradycji Kościoła. Wręcz przeciwnie: zadaniem i zamiarem soborów było zawsze umocnienie i pogłębienie wierności Bożemu Objawieniu, a nie jej poluzowanie, jak to miało miejsce na Vaticanum II.
Na koniec tego wątku Zieliński demaskuje się jako wyznawca skrajnego modernizmu, któremu zależy na tym, by wypchnąć z oficjalnych struktur Kościoła katolików wiernych Tradycji:
To podejście polega oczywiście na fałszu już choćby historycznym, ponieważ np. Sobór Trydencki nie spowodował podziału, gdyż podział - czyli odszczepienie herezji protestanckiej - nastąpiło na długo przez nim. Tenże Sobór jedynie wyposażył Kościół w środki do sprowadzenia z powrotem do Kościoła tych, którzy już ulegli herezji protestanckiej, a uczynił to bardzo owocnie, aczkolwiek wielu pozostało w herezji.
10.
Typową metodą modernistów i wszelkiej innej maści heretyków jest pomieszanie spraw, co stosuje także Zieliński:
Nasuwa się pytanie, czy on rzeczywiście nie wie, co jest dla katolika punktem odniesienia, czy tylko udaje. Jeśli nie wie, to daje tym samym dość haniebne świadectwo "studiom", którymi się chwali. Już w programie szkolnym najpóźniej licealnym powinno być wykładane, że punktem odniesienia dla katolika jest Boże Objawienie przekazane przez Apostołów w Tradycji i Piśmie św. Jeśli wyrzuci się czy odsunie Tradycję, to pozostaje tylko Biblia, a że jest ona - sama w sobie wzięta - w znacznym stopniu niejasna i otwarta na różne interpretacje, to pozostaje wtedy albo zupełny subiektywizm (które zresztą konsekwentnie nie jest możliwy), albo poddanie się "autorytetowi" jakiegoś guru. Dla novusistów takimi guru są modernistyczni "teologowie" i hierarchowie różnych szczebli, czyli po prostu heretycy, którzy z mniejszą czy większą racją powołują się na "sobór", który de facto uważają za jedynie obowiązujący, mimo że jego oficjalnie zadeklarowanym zamiarem było jedynie kaznodziejstwo a nie wiążące definiowanie prawd wiary. Zresztą gdyby tacy jak Zieliński rzeczywiście traktowali Vaticanum II jako poważny czy najpoważniejszy autorytet, to by musieli - zgodnie z konstytucją o liturgii "Sacrosanctum Concilium" - zawsze uczestniczyć w liturgii po łacinie i z chorałem gregoriańskim, a nie z bełkotami wziętymi od protestantów. Zieliński oczywiście uderza tutaj zarzutem braku posłuszeństwa "soborowi" ze strony "tradycjonalistów". Zapomina natomiast, że każdy autentyczny sobór - zarówno w każdym swoim autentycznym orzeczeniu doktrynalnym jak też w decyzjach dyscyplinarnych - jest i musi być posłuszny Bożemu Objawieniu poświadczonemu przez Tradycję Kościoła i tym samym przez poprzednie autentyczne sobory. Jeśli tego nie czyni, to nie jest soborem wiążącym dla katolika.
11.
Następuje moment, w którym obydwaj dyskutanci popisują się ignorancją:
Tutaj widać, że wiedza Masiora ogranicza się do pisemek lefebvriańskich. Gdyby przeczytał choćby "O duchu liturgii", to by wiedział, skąd jest ten cytat. Także Zieliński miałby właściwie obowiązek przeczytania tej książki, która jest właściwie kluczem do zrozumienia poczynań Benedykta XVI w dziedzinie liturgii. Zieliński sprytnie usiłuje sprowadzić problem do wymiaru osobisto-pobożnościowego. Szkoda, że Mysior nie podjął tematu odpowiednio. Wszak można było wskazać na zapaść duchową w katolicyzmie po Vaticanum II, co ma także wymiar moralny. Dla Zielińskiego kryterium jest widocznie popularność jego występów:
Nasuwa się pytanie, czy on rzeczywiście jest tak nierozgarnięty, że nie dostrzega różnicy między nagłośnionym i pompowanym okazyjnym "event'em" polegającym na przyciągającej muzyczce i fałszywych rzekomych uzdrowieniach, a regularnym, przynajmniej coniedzielnym uczestniczeniem w liturgii. Dlaczego on nie robi takich występów co niedzielę w swojej parafii? Zapewne dlatego, że jest na tyle rozgarnięty, by wiedzieć, że po kilku niedzielach miałby najwyżej kilkanaście czy nawet kilka osób.
Perfidia tego, co on robi wraz ze swymi poplecznikami, polega na tym, że wchodzi w rdzennie katolickie praktyki jak adoracja i spowiedź ze swoimi bełkotami szamańskimi praktykami, tak, jakby katolickie praktyki nie wystarczały. A chodzi właściwie o zwiedzenie katolików i wciągnięcie ich w herezje, które wprawdzie nie są podawane wprost, lecz wsączane sprytnym dawkowaniem pod znieczuleniem przez umiejętnie pompowane emocje.
12.
Zieliński - jak zwykle przekręcając i mieszając - podejmuje się obrony tego, co zrobił Franciszek w haniebnym i zakłamanym dokumencie "Traditionis custodes":
Zieliński jak zwykle miesza, a nawet kłamie, gdyż ogromna większość tzw. tradycjonalistów zasadniczo nie neguje ważności sakramentalnej Novus Ordo, przynajmniej gdy chodzi o indultowców i lefebvrian. Jedynie sedewakantyści, którzy zarówno w Polsce jak też na świecie stanowią ułamek "tradycjonalistów", podważają tą ważność, i w ogóle nie uznają Franciszka za papieża, więc jakieś jego dokumenty ich zupełnie nie dotyczą i nie mogą dotyczyć. Jest bardzo mało prawdopodobne, by Zieliński akurat z nimi miał do czynienia. A na pewno nie mają z nimi do czynienia biskupi, gdyż sedewakantyści się od nich zupełnie odcinają. Zresztą o nich w "TC" nie ma wcale mowy, więc Zieliński sobie bredzi. W sposób ewidentny "TC" odnosi się wyłącznie do tzw. indultów, czyli do grup wewnątrz oficjalnych struktur diecezjalnych, które stale są pod nadzorem biskupów oraz duszpasterzy wyznaczonych przez biskupów. Mówienie, jakoby te grupy negowały ważność "Novus Ordo" jest po prostu kłamstwem. Zieliński się wyraźnie odpalił i bredzi dalej:
Teraz Zieliński zarzuca już tylko "podważanie" nowej liturgii jako "gorszej". Tutaj rzeczywiście idzie za specyficzną "logiką" bergogliańską, polegającą na tym, że należy odebrać katolikom to, co uważają za lepsze, i tym samym zmusić do praktykowania tego, co uważają za gorsze. To jest oczywiście także zakłamane, gdyż absurdalne. W rzeczywistości chodzi modernistom o to, żeby wyrzucić z oficjalnych struktur - i tym samym w ramiona czy to lefebvrianizmu czy sedewakantyzmu - tych, którzy wyżej cenią liturgię tradycyjną od Novus Ordo. I to ma być ta słynna bergogliańska duszpasterskość, otwartość i miłosierdzie... A przy okazji Zieliński kłamie, jakoby "TC" było inicjatywą biskupów. Wszak biskupi zawsze mieli możliwość ukarania czy to wiernych czy kapłana za polemikę, którą uważali za niestosowną, i nie potrzebowali do tego ograniczenia ich władzy, którego dokonał bergogliański dokument "TC". Nasuwa się pytanie, czy Zieliński w ogóle czytał ten dokument, a jeśli nawet czytał, to na pewno nie ze zrozumieniem.
Następnie Mysior próbuje logicznie rozłożyć Zielińskiego:
Zieliński kontratakuje ponownie typowym sekciarskim "argumentem" z posłuszeństwa, obnażając się przy tym ponownie. Mysior sobie z tym najwyraźniej nie poradził, a sprawa jest dość prosta. Gadka Zielińskiego sugeruje bowiem, jakoby Duch Święty zmieniał zdanie, co jest oczywiście bluźnierstwem. W rzeczywistości moderniści bezczelnie przypisują Duchowi Świętemu swoje własne pomysły, które są sprzeczne z tym, jak Duch Święty prowadził Kościół począwszy od Apostołów. Posłuszeństwo względem tych pomysłów oczywiście nie obowiązuje, gdyż nie wolno być posłusznym oszustom, którzy podszywają się pod autorytet kościelny i głos Ducha Świętego. Nie wolno zapominać, że samo piastowanie urzędu kościelnego nie daje gwarancji słuchania Ducha Świętego i działania pod Jego natchnieniem. Prostym przykładem jest fakt, że wszyscy herezjarchowie w historii Kościoła byli duchownymi, przynajmniej prezbiterami jak Luder. Bywały też synody zbójeckie, nazywające się "soborami", jak ten słynny w Pistoia, który również powoływał się na Ducha Świętego.
Mysior magluje jeszcze raz podłoże haniebnego dokumentu bergogliańskiego, dając Zielińskiemu jeszcze raz okazję do wykazania jego ignorancji i zakłamania:
Przy tej sposobności Zieliński ponownie i dość wyraźnie prezentuje swoje - a właściwie wytresowane u niego przez modernistów i protestantów - pojęcie posłuszeństwa, skoro według niego krytyczne podejście do Novus Ordo i ogólnie do "zreformowanej" liturgii oraz do nauczania Vaticanum II i po nim sprzeciwia się tejże cnocie. No cóż. Z jednej strony - według tej mentalności - Duch Święty rzekomo może zmieniać zdanie, z drugiej zaś katolik ma ślepo, bez namysłu, refleksji i bez używania swojego rozumu oświeconego nadprzyrodzoną wiarą. Trzeba tutaj powiedzieć wprost: to jest nie tylko karykatura katolicyzmu, lecz wręcz jego przeciwieństwo, a za to coś na modłę wszelkiej maści sekt, zwłaszcza sekty protestanckiej, gdzie nie ma prawdy, a są jedynie subiektywne przeżycia, odczucia, a ponad wszystkim jest irracjonalna wola przywódcy, która też sama w sobie jest dowolna i zmienna. To jest nic innego jak dość czytelna forma agnostycyzmu na usługach wszelkiej maści dyktatur i tyranij. I to jest właściwy korzeń i przyczyna zapaści wiarygodności i autorytetu Kościoła.
13.
Dlatego słusznie Rymanowski prowadzi debatę tym śladem, a Zieliński ponownie atakuje i to frontalnie właściwie cały Kościół:
Rymanowski wprawdzie próbuje dopytać, co Zieliński ma na myśli mówiąc o religijności lękowej, jednak łatwo się poddaje i odpuszcza temat, a szkoda, bo to jest dość kluczowa kwestia. Zieliński wypycha się nic nie znaczącym "wyjaśnieniem", że chodzi o to, iż ludzie się boją. Próbuje to następnie podeprzeć pięknymi i słusznymi słowami św. Jana o tym, że w miłości nie ma lęku. A jest to typowa taktyka protestancko-modernistyczna, polegająca na wyciągnięciu fragmentu z jego kontextu bliższego i dalszego po to, by to użyć dla własnej fałszywej ideologii. Cóż konkretnie Zieliński ma na myśli, gdy tak chce zwalczać lęki i głosić miłość? Wprawdzie słusznie przyznaje, że należy bać się piekła, ale właściwy sens tych pięknych haseł jest zawarty w tym, co on robi wraz z całą sektą pseudopentekostalno-pseudocharyzmatyczną, zwłaszcza z tzw. trzeciej fali pod nazwą "Toronto blessing", z której się wywodzi i z którą jest blisko choć skrycie związany: obiecywanie uzdrowienia, majątku, w połączeniu z bełkotaniem mniej czy bardziej zmyślonych sylab, tarzaniem się po gruncie czy to dla rzekomego "spoczynku" czy dla naśladowania zwierząt. Jeśli ktoś ma zastrzeżenia co do takowych praktyk, to jest według Zielińskiego przedstawicielem "religijności lękowej", tym bardziej jeśli odrzuca dołapne przyjmowanie Komunii czy Novus Ordo w całości. "Lękowe" jest według niego zapewne też odrzucanie nielegalnej imigracji, "parad równości", "edukacji zdrowotnej" i wszystkiego, co niekatolickie i "postępowe". Wszak to on i jego ziomkowie od pseudocharyzmatyzmu są wzorami religijności nielękowej i miłości w serduszku. Brakuje już tylko zachęcania wprost do zbiórek dla Owsiaka itp.
Zieliński oczywiście zupełnie pomija prawdę, że jednym z darów Ducha Świętego, na którego się regularnie powołuje, jest dar bojaźni Bożej. Robi to zapewne przezornie, by nie musiał wyjaśniać różnicy między tym darem a religijnością, którą on zwalcza. Mogłoby się okazać, że takowej różnicy nie ma.
14.
Zieliński nieco rozwija swoją własną hagio-autobiografię:
A konkretnie chodzi o następujące specyficzne zdarzenie:
Chodzi więc o to, że do 15-latka podchodzi ksiądz - zapewne z sekty pseudocharyzmatycznej - i mówi słowa niby pobożne, ale zapewne kryjące coś zupełnie innego. Jeśli dorosły mężczyzna zagaduje nastolatka, to zdroworozsądkowo należy przypuszczać najpierw coś, co z pobożnością nie ma nic wspólnego, nawet jeśli używane są słowa quasi religijne. Wszak takie słowa zasadniczo można powiedzieć do każdego i zawsze. Jeśli ten kapłan z sekty pseudochary powiedział to do młodocianego Marcina, to najwyraźniej go sobie upatrzył. Reakcja takiego chłopaka, który bynajmniej nie grzeszy wybitną inteligencją czy choćby zdrowym rozsądkiem, a raczej wybujałą uczuciowością, jest o tyle zrozumiała, że w tym wieku, gdy młody człowiek szuka swojej tożsamości, drogi i też jakiejś więzi emocjonalnej, jest to znaczące i znamienne przeżycie, zwłaszcza oznacza wejście do grupy, która jest jakąś nowością, a równocześnie daje poczucie wyjątkowości, wielkiej misji i świetlanej przyszłości. Natomiast nazywanie tego "nawróceniem" czy doświadczeniem miłości Bożej jest conajmniej nieporozumieniem, a właściwie nawet bluźnierstwem. Nawet, jeśli było powiązane z jakąś nową gorliwością religijną, gdyż ona była widocznie powiązana z wejściem do sekty pseudocharyzmatycznej powiązanej z demonicznym "Toronto blessing". Innymi słowy: Zieliński widocznie myli nawrócenie w znaczeniu chrześcijańskim (czyli katolickim) z uczuciem i uwielbieniem dla siebie, jakiego doświadczył w tej sekcie, która go zresztą od tamtego czasu nadal pompuje emocjonalnie i też finansowo. Dlatego właśnie Zieliński nawet nie próbuje i widocznie stanowczo nie chce - przynajmniej publicznie - zinterpretować tego "przeżycia" rozumowo:
Skoro on tak zdecydowanie blokuje trzeźwe, racjonalne podejście do sprawy, to ma w tym zapewne jakiś interes. I chyba nie tylko on.
15.
Mysior usiłuje przygwoździć i skompromitować adwersarza:
Zieliński jest widocznie podenerwowany, lecz na tyle wytresowany na bezczelność, że odpowiada pytaniem, sugerując ignorancję rozmówcy. Tutaj Mysior popełnił kardynalny błąd, nie domagając się wskazania na konkretny cytat czy przynajmniej dokument Vaticanum II, który by zaprzeczał, iż protestanci są heretykami. Widocznie "człowiek rozumny" z Sopotu jest tak zaczadzony propagandą lefebvriańską, że wierzy na słowo także Zielińskiemu. Ten ostatni oczywiście wije się i skręca, by nie odpowiedzieć na pytanie, prezentując za to zarówno przekręcone jak też urojone wypowiedzi soboru. Jeśli by rzeczywiście znał tegoż dokumenty, zwłaszcza odnoszące się do tak istotnej dla niego kwestii, to byłby w stanie przynajmniej znaleźć w internecie odnośne dokumenty i wskazać konkretnie cytaty. Dla każdego trzeźwo myślącego, zwłaszcza dla choćby średnich lotów teologa, jest dość jasne, iż fakt działania Ducha Świętego u wyznawców fałszywych kultów wcale nie zaprzecza temu, że są to fałszywe kulty czy herezje. Duch Święty działa w każdym człowieku, także w heretyku, poganinie czy najgorszym zbrodniarzu, a to po to, by go doprowadził do nawrócenia na prawdziwą wiarę i zmianę życia.
16.
Zieliński ma kłopot także z prostym pytaniem prowadzącego debatę:
Także tutaj Zieliński unika odpowiedzi na zadane pytanie, aczkolwiek tym razem w taki sposób, że dość wyraźnie ukazuje, że nie myśli zgodnie nawet z nauczaniem Vaticanum II. Mysior znów go próbuje przygwoździć, lecz znów nieudolnie, a powinien się stanowczo domagać wskazania na konkretne dokumenty. No i sam powinien wiedzieć, że istnieje deklaracja "Dominus Jesus" z 2000 r., która dość wyraźnie mówi, że wspólnoty protestanckie nie są Kościołami. Zieliński natomiast - ponownie z typowym tupetem wskazując na swój rzekomy autorytet jako studenta teologii - dość widocznie wyznaje herezję, jakoby wszyscy powołujący się na Jezusa Chrystusa należeli do Kościoła Chrystusowego.
Mysior próbuje się ratować - tym razem słusznie - wyznaniem wiary w to, co wyczytał w pisemkach lefebvriańskich:
I pozostaje uparty wobec już prawie płaczącego z rozpaczy Zielińskiego, ale nie do końca:
Zieliński unika określenia "herezja" jak diabeł święconej wody, mimo że to pojęcie jest jasno podane i zdefiniowane zarówno w Kodexie Prawa Kanonicznego jak też w Katechizmie Kościoła Katolickiego. Tym samym mamy tutaj dowód na to, że Zieliński nie jest w zgodzie nawet z tymi podstawowymi źródłami struktur Novus Ordo, czyli sam jest heretykiem. Skoro Zieliński "podziwia" wiarę protestanta, to ma ewidentnie niekatolickie rozumienie wiary, czyli odrzuca choćby definicję wiary również podaną w Kodexie Prawa Kanonicznego i Katechizmie Kościoła Katolickiego.
Te wypowiedzi są wystarczającym powodem do skierowania zarówno do Arcybiskupa Warszawskiego jak też do rektora uczelni, na której "studiuje" Zieliński, sprzeciwu co do przyznania Zielińskiemu tytułu magistra teologii katolickiej. Ktoś z tak niekatolickimi, wprost sprzecznymi z nauczaniem Kościoła poglądami, nie powinien zostać dopuszczony nawet do studiowania teologii, o ile do tego dopuszczenie niezbędne jest przedłożenie opinii własnego proboszcza co do wiary i obyczajów.
Zieliński jakieś strzępy wie, ale jednak kłamie, gdyż czegoś takiego nie ma w żadnym oficjalnym dokumencie Magisterium:
Mysior niestety znów nie domaga się wskazania na konkretny dokument. Gdyby się domagał, to by się na pewno okazało, że Zieliński nie jest w stanie wskazać, a by jedynie próbował się jakoś wykręcić. On kłamie też w tym sensie, że sugeruje, jakoby nauczanie o możliwości zbawienia dla heretyków było nowością. Wszak w teologii katolickiej od dawna istnieje pojęcie "fides implicita", czyli niewyraźnego wyznawania wiary. Zachodzi ono wtedy, gdy ktoś bez własnej winy nie zna wiary katolickiej i tym samym jej nie odrzuca, a żyje według prawdy czy jej elementów, które przynależą do wiary katolickiej. Właśnie według tej zasady można zasadniczo przyjąć, że niekatolik szczerze wyznający choćby nie w pełni to, w co wierzy Kościół katolicki, może dostąpić zbawienia, o ile nie odrzuca zupełnie wiary Kościoła. Tym niemniej nie jesteśmy w stanie określić, których przypadków czyli konkretnych osób to dotyczy, ponieważ tylko Pan Bóg zna stan duszy człowieka w momencie śmierci i sądzi sprawiedliwie.
c. d. n.