Pierwotnie rozróżniano nurty "duchowości" według poszczególnych mistrzów teologii w tej dziedzinie oraz według założycieli zakonów. Tak mówiło się o duchowości augustiańskiej, benedyktyńskiej, dominikańskiej, franciszkańskiej, ignacjańskiej, karmelitańskiej itd. Wraz z pojawieniem się w przestrzeni kościelnej w okresie od Vaticanum II różnych tzw. ruchów, zaczęto stosować to pojęcie do poszczególnych rodzajów czy organizacyj. Są autorzy - zwykle moderniści - którzy widzą analogię czy wręcz tożsamość między rolą nowo powstałych zakonów w historii Kościoła z jednej strony, a obecną funkcją "ruchów". Problem jest oczywiście złożony. Z jednej strony pewne podobieństwa są niezaprzeczalne, jednak tym bardziej oczywiste są istotne, nawet kluczowe i fundamentalne różnice, na które należy zwrócić uwagę. Te różnice to głównie:
- klerycki bądź przynajmniej regularny charakter zakonów w znaczeniu życia wspólnotowego uregulowanego daną regułą (względnie konstytucjami)
- śluby zakonne
- zatwierdzenie przez Stolicę Apostolską czyli nadzór administracyjny.
Te aspekty tutaj pominę. Wymagają one dokładniejszego studium kanonicznego. Ograniczę się do zarysowania problematyki obecnej w praktyce duszpasterskiej oraz koniecznych uwag z punktu widzenia dziedziny jaką jest teologia duchowości. Omówię główne typy, oczywiście w skrócie, zwracając uwagę na istotne cechy - zalety, wady i niebezpieczeństwa. Oczywiście granice między nimi są dość płynne, nierzadko różne typy łączą się i przenikają w jednej osobie, rodzinie czy środowisku. Jednak dominujące właściwości można wyróżnić i scharakteryzować.
1. Novusizm pospolity
Chodzi o większość obecnych katolików, których wiara i praktyki religijne bazują i zasadniczo ograniczają się do tego, co ogólnie prezentuje i oferuje przeciętna parafia Novus Ordo. Ich znajomość wiary i życia Kościoła zasadniczo polega na tym, czego niegdyś się nauczyli na lekcji religii, co słyszą na kazaniach i czego dowiedzą z mediów, którym ufają. Obecnie prawie wszyscy - z nielicznymi wyjątkami w bardzo podeszłym wieku - są wychowani i ukształtowani przez "reformy" tzw. posoborowe, które oni zasadniczo bezkrytycznie przyjmują, czy to z braku głębszego namysłu, braku zainteresowania czy też w dobrodusznej naiwności. Są tutaj bardzo różne nurty: jedni są szczerze pobożni i mają poglądy prawicowe, inni uważają się za inteligentniejszych od motłochu i mają poglądy liberalne a nawet lewackie. Ci ostatni to są tzw. katolicy postępowi, reprezentowani głównie w pseudoliberalnych środowiskach postkomunistycznych. Natomiast bardziej prawicowi czy przynajmniej patriotyczni novusowcy są zorientowani głównie na PiS i tym samym na środowisko radiomaryjne w różnym stopniu intensywności. Poziom intelektualny novosowca jest więc bardzo różny, także intensywność praktyk religijnych oraz poglądy polityczne. Jest więc dość oczywiste, że fundament religijny czyli religia Novus Ordo nie daje ani solidnej formacji intelektualnej, ani moralnej, ani pobożnościowej, czego dowodem jest głosowanie przez około połowę katolików tego typu na polityków o poglądach niekatolickich czy wręcz antykatolickich.
2. Blachnicyzm ("oaza", "ruch światło życie", "domowy kościół")
Chodzi o organizacje założone przez x. Franciszka Blachnickiego, który w okresie komunizmu był jedynym promowanym przez hierarchię kościelną i tolerowanym przez komunistów przywódcą duszpasterstwa młodzieży. Wzorując się na głównie niemieckojęzycznym, lewackim tzw. ruchu liturgicznym drugiej fali (datowanym od 1922 roku, gdy to austriacki augustianin Pius Parsch zaczął celebrować Msze św. tzw. ludowe, czyli ze śpiewem po niemiecku i z ustawieniem celebransa w kierunku ludu, a z czasem zasłynął także z opowiadania się za współpracą z nazistami). Blachnicki dość otwarcie zaliczał swoją działalność do tegoż "ruchu liturgicznego", wprowadzając nowinki liturgiczne już w latach 50-ych, czyli na długo przed "soborem". Istotą jego działalności były:
- tzw. materiały formacyjne, indoktrynujące modernistycznie, zwłaszcza pod pozorem krzewienia znajomości Pisma św. z pominięciem katechizmu,
- nowinki liturgiczne jak używanie gitar podczas liturgii i Komunia na stojąco, a z czasem także inne dziwactwa jak dziewczyny "lektorki".
Blachnicki był tym, który nie tylko był pionierem rewolucji teologiczno-liturgicznej przez "soborem", lecz także skrajnym realizatorem nowości "posoborowych", z trudem hamowanych przez większość biskupów polskich. Hamulcowym był zwłaszcza kardynał Wyszyński, co wynikało bardziej z taktyki niż z przekonania o szkodliwości tychże nowinek. Otwartym obrońcą i promotorem działalności x. Blachnickiego był kardynał Wojtyła.
Mówiąc najogólniej, blachnicyzm jest skrajnym novusizmem. Dotyczy to zarówno działalności samego Blachnickiego jak też jest następców w kierowaniu ruchem po jego wyjeździe do Niemiec i potem śmierci, mimo pewnych niuansów, które tutaj można pominąć.
W "duchowości" blachnicyzmu czy ogólniej "oazowej" należy wyróżnić następujące istotne cechy:
- mniej czy bardziej ukrywana niechęć do "Kościoła przedsoborowego" wraz prawdami wiary i liturgią tradycyjną
- modernistyczno-protestantyzująca teologia i to już w metodologii, gdyż polegająca na protestanckim traktowaniu Pisma św., czyli w oderwaniu od Tradycji Kościoła, a w powiązaniu najwyżej z nauczaniem "soboru" i "posoborowym"
- pozytywistyczne i zarazem obłudne traktowanie liturgii, czyli mentalność trepa w stosowaniu Novus Ordo, tzn. wykorzystanie wszelkich furtek do forsowania coraz dalej idących nowinek
- emocjonalność czyli przeżyciowość w sprawach wiary, w połączeniu z zarówno ignorancją prawd katechizmowych jak też zarażeniem mentalnością protestancką, konkretnie irracjonalizmem w religijności.
Owszem, zdarzają się wyjątki co do poszczególnych elementów duchowości, zależnie od diecezji czy opieki danego duszpasterza. W okresie komunizmu do "oazy" trafiali wszyscy, którym nie wystarczył szary i płytki repertuar zwykłej parafii, a szukali więcej. To było perfidnie wykorzystywane przez x. Blachnickiego - przy poparciu najbardziej wpływowych hierarchów - do zainfekowania Kościoła w Polsce mentalnością skrajnie modernistyczną, czego dowody mamy obecnie głównie w postaci hierarchii, wywodzącej się głównie czy nawet niemal wyłącznie z blachnicyzmu.
3. Pseudocharyzmatyzm ("odnowa w Duchu Świętym")
Tzw. odnowa w Duchu Świętym, która jest niby katolicką gałęzią protestanckiego tzw. pentekostalizmu, została zaszczepiona w Polsce akurat za sprawą głównie x. F. Blachnickiego, choć nie tylko. Jest to wersja duchowości jeszcze bardziej oddalona od katolicyzmu, aczkolwiek jest pewną konsekwencją blachnicyzmu, nawet jeśli tegoż wyznawcy nie są chętni do przyznania tego.
W pseudocharyzmatyźmie do wręcz absurdalnej skrajności posunięte są następujące cechy:
- biblicyzm i do skrajnie antyracjonalny i antyteologiczny
- dystans, a nawet mniej czy bardziej ukryta wrogość wobec prawdy wiary katolickiej oraz samej instytucji Kościoła (powołując się na nauczanie Kościoła tylko wtedy i o ile służy to ich interesom)
- emocjonalizm doprowadzony do skrajności w praktykach i zjawiskach typowych dla tzw. trzeciej fali czyli tzw. "Toronto blessing".
Te cechy należące do sfery quasi teologicznej są przeniknięte dogłębnym i wręcz nawykowym zakłamaniem, które oczywiście najdobitniej wskazuje na ducha, który tym kieruje i rządzi. To zakłamanie jest tak głębokie i zarazem subtelne, że osoby związane z pseudocharyzmatyzmem kłamią i oszukują nagminnie i wręcz odruchowo, prawdopodobnie nawet nie do końca zdając sobie z tego sprawę, to znaczy w jakiś sposób wierząc w swoje kłamstwa. Jest to pewien mechanizm na poziomie psychiki: nie liczą się fakty, nie liczy się rzeczywistość i stan obiektywny, lecz własne przeżycia i samopoczucie, zwłaszcza przeświadczenie o swojej doskonałości i pobożności. Dla utrzymania tego poczucia gotowi są zaprzeczyć prawdzie, a prawda ich właściwie nie interesuje, o ile mogła by zaburzyć świat przeżyć zwłaszcza grupowych w ramach praktyk pseudocharyzmatycznych, które ostatecznie także polegają na pozorach i oszukiwaniu.
Owszem, zdarza się, że osoby zaangażowane w tę "duchowość" z czasem doznają otrzeźwienia i odchodzą z niej, niekiedy nawet zbliżając się do Tradycji Kościoła. Warunkiem koniecznym jest jednak zachowanie przynajmniej resztek trzeźwego myślenia i wierzenia po katolicku, oraz odwaga przyznania się do błędu, czyli stawianie prawdy ponad fałszywym poczuciem własnej wartości.
Oprócz głównego nurtu, pozostającego w ścisłym związku ze swoimi pierwotnymi korzeniami, czyli z protestanckim pentekostalizmem, są w pseudocharyzmatyźmie odmiany zbliżone do pobożności katolickiej, czyli praktykujące zarówno kult eucharystyczny jak też marijny, jak "wspólnota Emmanuel", "nowa droga" ("Chemin neuf") czy medjugorjanizm (będzie o tym osobno). W tego typu gałęziach jest wprawdzie więcej z duchowości katolickiej, jednak w różnym stopniu, w zależności od środowisk i osób.
4. Kikonizm ("droga neokatechumenalna")
Ruchem jakby równoległym, również powstałym w latach 60-ych ubiegłego wieku, jest organizacja założona przez hiszpańskiego malarza o nazwisku Francisco José Gómez-Argüello Wirtz, znanego obecnie jako Kiko. Zbędne jest powtarzanie ogólnie dostępnych informacyj, zwłaszcza oficjalnej propagandy tej sekty czy jej fanów. Zwrócę uwagę na szczególnie brzemienne w skutki znamiona:
- Przywódcami zarówno całości czyli centrali jak też oddziałów lokalnych są świeccy - tzw. katechiści, a duchowni są praktycznie tylko na ich usługach. To "katechiści" nauczają i prowadzą. W zamian duchowni otrzymują wszelakie wsparcie quasi rodzinne. Już ten istotny element, zupełnie oficjalny, świadczy o dogłębnie niekatolickiej istocie tej organizacji.
- Sekta ma swoje rytuały, po pierwsze oparte na herezji, czyli odejściu od wiary katolickiej, a po drugie służące tworzeniu i umacnianiu tożsamości grupowej. Za pontyfikatu Benedykta XVI podejmowane były próby skorygowania tych obrzędów w kierunku ich zgodności z Novus Ordo. Jednak abdykacja przerwała ten proces, co wyjaśnia też zachwyt sekty pontyfikatem Franciszka.
- Również istotnym elementem jest pierwszeństwo życia sekty ponad życiem rodzinnym. Wyrazem tego są dwa przykłady: 1. Rodzice mający nawet małe dzieci zostawiają je pod opieką innej osoby, żeby uczestniczyć w tzw. konwiwencjach, czyli spotkaniach grup sekty. 2. Gdy wierchuszka tak zadecyduje, to rodzice wraz z dziećmi wyruszają na "misję" nawet do bardzo dalekich krajów, co ma poważne negatywne skutki dla psychiki i rozwoju dzieci, które są wyrywane ze swojego zwykłego środowiska, ze swojej społeczności, i zmuszane są do porzucenia swoich relacyj społecznych w imię interesu sekty.
- Tajemniczość jest także istotną cechą kikonizmu. Przez dziesięciolecia materiały robocze, które służyły nauczaniu przez "katechistów", były trzymane w tajemnicy także przed władzami kościelnymi. Wygląda na to, że wprawdzie pod koniec pontyfikatu Jana Pawła II doszło do jakby udostępnienia tych materiałów w celu zbadania teologicznego, jednak nie jest to wersja pierwotna i pełna, co oznacza, że sekta oszukuje nawet Stolicę Apostolską.
- Poniekąd pozytywnym elementem jest zachęcanie do wielodzietności, co jednak oczywiście także ma służyć interesowi sekty jako zapewnianie nowych członków wychowanych od początku przez sektę.
- Jak w każdej sekcie, kładziony jest nacisk na silne, uzależniające więzi wewnętrzne. Są jednak granice tej więzi, gdyż warunkiem jest zarówno bezwzględna wierność jak też dobro sekty. Gdy powikłania życiowe czy to osobiste czy rodzinne, nawet nie natury moralnej czy religijnej lecz np. finansowe czy polityczne zagrażają choćby reputacji "drogi neokatechumenalnej", wówczas dana osoba doznaje nie tylko braku pomocy lecz wręcz odwrócenia się od niej.
W rezultacie sekta produkuje osobowości przeważnie dobrze zsocjalizowane rodzinnie, jednak z poważnymi deficytami pod względem doktryny, a nierzadko też moralności w zakresie wykraczającymi poza interes sekty.
5. Escribizm ("opus Dei")
Tak się składa, że ojczyzną tej sekty jest także Hiszpania, a założona została już dekady przed Vaticanum II (oficjalna data to 2.X.1928). Podczas gdy kikonizm jest skierowany do środowisk lewackich i warstw niższych, to escribizm celuje zasadniczo w inteligencję i warstwy wpływowe.
Założycielem jest Josemaria Escriba, który w ramach dodawania sobie prestiżu zmienił nazwisko na jakby arystokratyczne Escrivá de Balaguer (więcej tutaj). Znany był z hochsztaplerstwa: podawał, że zdobył trzy doktoraty, a brak jest dowodów na choćby jeden, aspirował do godności biskupiej (osiągnął to dopiero jego następca w przywództwie organizacji), lubował w luxusie, dla którego wyzyskiwał swoich zwolenników. Nie bezpodstawne wydają się zarzuty o stosowanie narkotyków na najwyższych szczeblach (więcej tutaj). Całkowicie pewna jest natomiast powszechność nikotynizmu zarówno w najwyższych kręgach kierowniczych "opus Dei" jak też w niższych. Organizacja ta składa się z czterech integralnie powiązanych części: 1) tzw. numerariusze, czyli żyjący domach organizacji w celibacie świeccy pracujący czy to w zawodach świeckich też wyłącznie wewnątrz organizacji, 2) kapłani należący do tzw. stowarzyszenia kapłańskiego św. Krzyża, rekrutujący się wyłącznie z numerariuszy, 3) tzw. supernumerariusze, czyli świeccy żyjący rodzinach, 4) kapłani diecezjalni współpracujący z organizacją, głównie przez wsparcie finansowe, zresztą podobnie jak supernumarariusze. Kuriozum, zresztą sprzecznym z naturą i ustrojem Kościoła jest fakt, że przełożonymi placówek organizacji są wyłącznie świeccy numerariusze i to im podlegają kapłani. Taka struktura oczywiście nie jest przypadkowa i okazuje charakter i naturę tej organizacji: ma ona właściwie cel świecki czyli zapewnienie wpływów organizacji w dziedzinie świeckiej, a kapłani są jedynie narzędziem pomocniczym ku temu. Zasadą naczelną jest spójność struktury i posłuszeństwo jej, a temu celowi podporządkowana jest sfera duchowa, zwłaszcza kierownictwo duchowe. Od członków wymagane jest bezwzględnie poddawanie się wyłącznie kierownictwu duchowemu w ramach organizacji. Jest wiele głosów świadczących nawet o łamaniu tajemnicy spowiedzi w interesie organizacji. Sam jako kleryk i młody kapłan doznałem wielokrotnego werbunku ze strony "OD", na decydującym etapie dość jednoznaczne nalegano, żebym się spowiadał u ich kapłanów oraz poddał się ich kierownictwu duchowemu. Gdy te starania okazały się bezskuteczne, całkowicie zerwano kontakt i traktowano mnie jako zupełnie obcego. Tym niemniej lata doświadczeń z nimi dały mi dość dobrze poznać charakter tej organizacji.
Są to ludzie generalnie starannie wykształceni, starający się też zachować ortodoxję katolicką, jednak unikając jakiejkolwiek konfrontacji z modernizmem czy choćby najdelikatniejszej krytyki. To wyjaśnia ich kariery w hierarchii, szczególnie rozwinięte za pontyfikatu Jana Pawła II.
Jedną z naczelnych zasad jest tajemność czyli skrzętne ukrywanie członkostwa tzw. supernumerariuszy.
Duchowość członków jest wybitnie sekciarska, gdyż polega ona na zupełnej kontroli członków i na bezwzględnym wyzysku. Interes sekty jest najwyższą wartością. Równocześnie są dość wiarygodne świadectwa o lenistwie i rozpuście - z narkotykami włącznie - na najwyższym poziomie kierowniczym tej organizacji.
6. Giussanizm ("communione e liberazione")
Ta organizacja jest dotychczas mało znana w Polsce. Swe powstanie i rozwój zawdzięcza działalności włoskiego kapłana Luigi Giussani. Organizacja zawiązała się najpierw jako duszpasterstwo studentów w ramach Akcji Katolickiej. Ponieważ jednak x. Giussani nie podzielał skrętu lewackiego dominującego w latach 60-ych, a równocześnie trzymał się linii Vaticanum II, gromadził wokół siebie także duchownych. Jego linia była zbieżna z poglądami i działalnością późniejszego kardynała J. Ratzinger'a, choć działalność rozwijała się głównie we Włoszech. Miałem z tym środowiskiem styczność jedynie jako czytelnik miesięcznika 30Giorni, które de facto było jego organem. W latach 90-ych podejmował on nie tylko ogólne promowanie poglądów ratzingeriańskich lecz także pewnej wolności dla liturgii tradycyjnej i pewnej otwartości na szeroko rozumiany "tradycjonalizm". Już wtedy jednym z głównych redaktorów piszących był tam Andrea Tornielli, zaangażowany przez ówczesnego naczelnego, polityka zdradzieckiej "chadecji" i byłego wielokrotnego premiera rządu włoskiego Giuglio Andreotti'ego. Jednak sławny stał się Tornielii dopiero za pontyfikatu Franciszka, gdzie trafił do wąskiego grona świeckich przyjaciół dziennikarzy, a nawet stał się poniekąd szefem nadwornej propagandy kultu osoby Bergoglio. Osobiście byłem tym faktem zaszokowany, kojarząc tego dziennika właśnie z 30Giorni, którego byłem abonentem przez szereg lat. W końcu jednak zrozumiałem, że nie powinienem się dziwić. Przypomniałem sobie, że już w latach 90-ych pewien starszy kapłan znający kręgi okołokościelne nazwał Andreotti'ego masonem, co mnie wówczas dziwiło. Natomiast abstrahując od kwestii spisku masońskiego, myślę, że powiązania są głębsze. Otóż środowisko x. Giussani'ego i on sam dość wyraźnie propagował teologię z nurtu augustiańskiego, co go zresztą łączyło z profesorem i późniejszym kardynałem Ratzingerem. Nie byłoby w tym oczywiście nic złego, gdyby faktycznie nie oznaczało zgubnego zawężenia horyzontu teologicznego czy wręcz porzucenia wyważonej teologii scholastycznej i tomistycznej. Nie pomniejszając głębi i zasług myśli św. Augustyna, należy zauważyć, że była ona - i nadal jest - wykorzystywana przez modernistów do demontażu myśli tomistycznej w świadomości, doktrynie i życiu Kościoła, co musi mieć poważne konsekwencje nie tylko już na poziomie metody teologicznej, co z kolei musi prowadzić także do zapaści merytorycznej. Oczywiście nie twierdzę, że nie warto poznawać i studiować teologii św. Augustyna. Twierdzę natomiast, że nie daje ona wystarczającego wyposażenia w zwalczaniu błędów i herezyj, zwłaszcza współczesnych. To właśnie wyjaśnia posługiwanie się nią - aczkolwiek w sposób dość obłudny i perfidny - przez modernistów. O ile właśnie ten rodzaj teologii kształtuje i wyznacza "duchowość" ruchu x. Giussani'ego, o tyle stanowi to jego siłę i zarazem słabość. Więcej - czyli praktycznych konsekwencyj - nie jestem w stanie powiedzieć o tym środowisku, gdyż go po prostu bliżej nie znam.
7. Fokolaryzm ("foccolarini", "opus Mariae")
Ta organizacja jest o tyle ciekawa, że za jej założycielkę uchodzi włoska niewiasta Chiara Lubich. Jako 23-latka podczas II wojny światowej powzięła myśl, którą następnie rozwijała przy udziale 3 mężczyzn: włoskiego księdza Pasquale Foresi, niemieckiego księdza Klaus'a Hemmerle (który potem został biskupem Akwizgranu) oraz włoskiego polityka Igino Giordani. Lubich, pochodząca z północnych Włoch, od młodości była związana z pobliskim szwajcarskim opactem benedyktyńskim w Einsiedeln. Jako młoda niewiasta złożyła prywatny ślub czystości oraz poświęciła się jako osoba świecka tworzeniu swojej organizacji. Wspierał ją wspomniany polityk związany z chadecją, oraz wspomniani duchowni. Jej główną ideą była jedność między ludźmi ponad podziałami religijnymi. Działalność była i nadal jest adresowana zasadniczo do kręgów inteligenckich i politycznych. Deklarowana "marijność" polega nie na tradycyjnych katolickich praktykach, lecz na bliżej niezdefiniowanym "duchu", gdzie nie występuje ani wyraźny kult Najświętszej Matki, ani nawet kult Jezusa Chrystusa. Owa "duchowość" sprowadza się do powszechnego braterstwa rozumianego ekumaniacko i sprowadzającego się do indyferentyzmu religijnego. Skrzętnie unika się tematyki religijnej i teologicznej, skupiając się na tworzeniu wspólnot ponad tradycyjnymi podziałami służących formowaniu specyficznym elit intelektualnych, gospodarczych i politycznych w imię budowania nowej, globalnej rzeczywistości społeczno-politycznej. Musi się to oczywiście wiązać z pogardą i rugowaniem poglądów rdzennie katolickich, czyli rozumienia Kościoła katolickiego jako jedynej prawdziwej religii. Odbywa się to niby we wierności doktrynie Kościoła, której nie zwalcza się wprost. Unika się wszelkich kontrowersyjnych kwestij czy to wewnątrzkościelnych czy międzyreligijnych. Jedynym wrogiem jest wyjątkowość katolicyzmu. W łonie tego ruchu z założenia mają czuć się dobrze nie tylko katolicy, lecz także wszelkiej maści schizmatycy i heretycy, a nawet wyznawcy obcych kultów i ateiści. Jest to nic innego jak praktyczna realizacja "chrześcijaństwa praktycznego" - oczywiście specyficznie rozumianego - czyli słynnego rahnerowskiego "anonimowego chrześcijaństwa". Być może jest w tym pewna doza dobrej woli w znaczeniu zamierzenia unikania konfliktów i wojen. Jest to jednak przynajmniej naiwne, gdyż polegające na zakłamaniu i przynajmniej praktycznej negacji prawdy, że tylko Jezus Chrystus daje prawdziwą jedność rodzajowi ludzkiemu i prawdziwy pokój. Budujące na tej negacji ludzkie dążenia i starania muszą wcześniej czy później upaść jak każda utopia. Wyznawcy i zwolennicy fokolaryzmu są podobnie wybitni w obłudzie jak inne sekty wewnątrzkościelne. Fałszywa ideologia przenikająca ich umysły powoduje bezwzględność, nawet wręcz okrucieństwo wobec tego, co jest rdzennie katolickie. Są więc mili tylko wobec siebie nawzajem i wobec tych, którzy nie sprzeciwiają się ich ideologii, w imię której są gotowi działać wbrew prawdzie i zwykłej ludzkiej przyzwoitości.
8. Objawienizm
Specyfiką czasu od Vaticanum II jest niebywały wzrost zainteresowania wśród pobożnych (subiektywnie) katolików objawieniami prywatnymi. Wygląda na to, że także liczba i częstotliwość rzekomych objawień prywatnych także pokaźnie wzrosła. To jest poniekąd paradoxalne, ale jednak właściwie zrozumiałe. Wyzucie liturgii i w ogóle życia kościelnego zarówno z głębi religijnej jak też z harmonijnego współgrania uczuć religijnych z rozumem musiało prowadzić do szukania irracjonalnych przeżyć na dzikich manowcach. Wiele też wskazuje na to, że nadzwyczajne fenomeny były także programowo preparowane i promowane, zapewne z różnych powodów.
Obecnie można wyróżnić trzy główne nurty powiązane ze szczególnie popularnymi objawieniami prywatnymi, odpowiadające zresztą różnym choć nierzadko nakładającym się orientacjom religijnym:
- fatimizm
- medjugoryzm
- faustyno-sopoćkizm
Fatymizm stał się bardzo popularny w najbardziej konserwatywnych środowiskach katolickich. Ma to związek zarówno z globalną sytuacja polityczną, mianowicie z expansją komunizmu po II wojnie światowej, jak też z zapaścią życia kościelnego po Vaticanum II. Jego wyznawcami są zwykle katolicy konserwatywni, gorliwi, lecz jednak o tyle naiwni i prostoduszni, że traktują wszystko poważnie, co w przeróżnych publikacjach podawane jest jako "orędzie fatimskie" bez rozróżnienia między tym, co zostało uznane przez władze kościelne - czyli objawienia od maja do października 1917 r. - a tym, co zostało opublikowane dopiero końcem laty 30-ych do 40-ych jako rzekome wspomnienia s. Łucji. Pewien rozłam dokonał się w łonie fatymizmu w związku z badaniami naukowymi co do tożsamości zakonnicy przedstawianej światu od drugiej połowy lat 60-ych jako s. Łucji, czyli z dowodami świadczącymi o tym, że nie może to być s. Łucja znana do lat 30-ych. W "duchowości" fatimskiej mieszają się więc różne tendencje: zarówno powaga wiary i gorliwości, lęk przed zagrożeniem komunizmem sowieckim i wojną światową, ale też naiwność i brak krytycyzmu typowego dla katolickich umysłów.
Przeciwieństwem jest tutaj medjugoryzm w tym znaczeniu, że te fałszywe objawienia "Gospy" dość wyraźnie z założenia mają być - i faktycznie są - konkurencją dla objawień z Fatimy. Zamiast wezwania do pokuty Gospa głosi pokój i wzywa do posłuszeństwa sobie. Owszem, wzywa też do modlitwy i postu, jednak milczy o nawróceniu i naprawie życia. Główne cechy wpajane jej wyznawcom to ckliwość i zakłamanie, aczkolwiek są też tacy, którzy szczerze się modlą, miłują Matkę Bożą i poprawiają swoje życie. Jednak powszechną i naczelną cechą pozostaje wybitnie irracjonalne zacietrzewienie i całkowite odrzucenie z góry wszelkiej racjonalnej krytyki czy choćby wątpliwości. Regularna jest też nienawiść czy przynajmniej pogarda dla tych, którzy podchodzą krytycznie. Są to zresztą znamiona typowe dla tzw. charyzmatyzmu, czyli gałęzi protestanckiego pentekostalizmu zainstalowanej w łonie Kościoła.
Niejako pośrednią odmianą objawienizmu - aczkolwiek znacznie bliższą medjugoryzmowi - jest faustyno-sopoćkizm, czyli ruch związany z s. Faustyną Kowalską i x. Michałem Sopoćką. Jest to jednak z najmłodszych odmian objawienizmu i zarazem najbardziej nachalnie promowana czy wręcz forsowana odgórnie począwszy od pontyfikatu Jana Pawła II. Także tutaj dominuje ckliwość i brak choćby podstawowego krytycyzmu. Zachowuje się wprawdzie pewne pozory konserwatyzmu kościelnego, mianowicie w wersji wojtyliańskiej. Jednak mentalność i zachowanie jest niemal identyczne z medjugoryzmem, jedynie z tą różnicą, że w ścisłej jedności z wojtyliańskim establishmentem kościelnym, aczkolwiek w sprzeczności z nauczaniem i dyscypliną Kościoła przed Janem Pawłem II, nawet z episkopatem polskim, który aż do lat 70-ych dość jednoznacznie krytycznie a nawet wręcz negatywnie odnosił się do s. Faustyny i x. Sopoćki, zresztą tak samo jak Stolica Apostolska. Tak więc rdzeniem faustyno-sopoćkizmu jest podstępna i subtelna negacja katolickiej teologii dogmatycznej i duchowości. Katechizm katolicki i pisma świętych Doktorów Kościoła i mistyków zostają wyparte i zastąpione przez "Dzienniczek", a różaniec święty - potężna modlitwa zalecana przez szerze świętych i papieży - jest wypierany i zastępowany przez "koroneczkę". Także tutaj rozumna pobożność katolicka rugowana jest i zastępowana ślepym zaufaniem do wszystkiego, czego dokonał Jan Paweł II, nawet kosztem prostych prawd katechizmowych.
9. Parajezuityzm
Od około lat 80-ych jezuici najpierw na tzw. Zachodzie, a za niedługo po tym także w Polsce zaczęli prowadzić tzw. rekolekcje ignacjańskie - czyli ćwiczenia duchowe niby według metody założyciela swojego zakonu św. Ignacego z Loyoli - dla świeckich. Z tej działalności wyłoniły się kręgi świeckich - akurat głównie niewiast, ale nie tylko - które w jakimś stopniu poddawały się wpływowi nie tyle rdzennej duchowości ignacjańskie lecz bardziej ideologii propagowanej przez jezuitów modernistycznych. Główne cechy tej mentalności to subiektywizm i relatywizm, a to powiązany ze swoistym uzależnieniem od jezuitów, których kierownictwu duchowemu te osoby się powierzały. Ma to dość proste przełożenie na poglądy wewnątrzkościelne, a także polityczne - oczywiście lewackie - aczkolwiek zwykle nie wyrażane wprost, nawet wręcz ukrywane. Już z założenia jest to myślenie o sobie quasi elitarne, hodowane dość sprytnie przez opiekunów duchowych ku stanowieniu dla nich bazy socjologicznej i tym samym jakby zwrotnego wsparcia. Z pozoru te osoby niby nie mają żadnych poglądów, zwłaszcza w sprawach kontrowersyjnych. W rzeczywistości jednak zasadniczo lgną do wszelkiej maści lewactwa, co się nasiliło za pontyfikatu Franciszka, choć równocześnie unikają konfrontacji i merytorycznej dyskusji, uciekając we wrażenia, odczucia, potrzeby, przeżycia itp. Nie muszę udowadniać, że nie ma to wiele wspólnego ze rdzenną, autentyczną duchowością ignacjańską, która jest ukierunkowana na obiektywizm. Nie dziwi więc, że ten zakon cierpi nie tylko na zapaść powołań także w Polsce, lecz także na skandaliczne odejścia członków już po święceniach i to nawet z dość długim stażem. Wybujałe ekumaniactwo i wręcz rażące zbliżenie do protestantyzmu - czego częstym wyrazem jest promowanie pseudocharyzmatyzmu, kikonizmu, a nawet medjugoryzmu - musi prowadzić do choćby intuicyjnego zauważenia niespójności z wiarą katolicką i prawdziwą tożsamością Kościoła, która zawsze jest fundamentem autentycznych powołań.
10. Paradominikanizm
Z zakonem dominikanów sprawa wygląda o tyle podobnie, że rozkład wewnętrzny tego zakonu, a tym samym poważnego wypaczenia prowadzonego przezeń duszpasterstwa również sprowadza się do ekumaniactwa i protestantyzacji. Podczas gdy pseudojezuityzm cechuje głównie parapsychologizm, to pseudodominikanizm jest swoistym pseudointelektualizmem, czyli pewną manierą pseudointelektualną, która sili się na podążanie za modnymi trendami kulturowymi czy raczej pseudokulturowymi. Wprawdzie wprost nie odrzuca się teologii i filozofii św. Tomasza, jednak traktuje się go zwykle jedynie jako pretext do promowania aktualnych nowości (wszak Doctor Angelicus podążał za ówczesną sobie nowością jaką był arystotelizm). Zapaść poziomu intelektualnego w zakonie dominikańskim - w czym on zresztą nie jest wyjątkiem - ma oczywiście konsekwencje dla jakości jego nauczania i duszpasterstwa, tym samym na poziom wykształcenia religijnego ludzi, którzy się temu poddają. Zamiast zdrową teologią tomistyczną i duchowością katolicką karmi się ludzi modnymi "teologami" dominikańskimi oscylującymi na granicy herezji jak Mistrz Eckhart, Savonarola oraz Yves Congar, a ostatnio też były przełożony generalny zakonu, skrajnie progejowski Timothy Radcliffe (mianowany przez Franciszka kardynałem, o zgrozo). W ten sposób zakon słynący niegdyś z potęgi intelektualnej oraz zdrowego ducha zakonnego i kościelnego stał się gniazdem i promotorem niemal wszelakiej herezji, ubieranej w niby wysublimowane formuły, służące zadzieraniu nosa przy wypowiadaniu dość prymitywnych bzdur. Zdarza się, owszem, przypominanie o tradycyjnych dominikańskich praktykach pobożnościowych jak różaniec. Dalekie to jest jednak od niegdyś gorliwego duszpasterstwa zarówno modlitewnego jak też apologetyczno-intelektualnego. "Psy Pańskie" - jak się potocznie nazywało dominikanów ("Domini canes") - szczekają obecnie najwyżej na zbyt - ich zdaniem - konserwatywnych biskupów, uważając siebie oczywiście za kogoś lepszego i mądrzejszego, co jest zwykle oczywiście mocno przerośnięte.
11. Parakarmelitanizm
Zakony karmelitańskie są wprawdzie mniej liczne i mniej popularne niż wyżej wymienione, jednak tak się złożyło, że w Polsce duchowość karmelitańska stała się w pewnym stopniu popularna od lat 80-ych ubiegłego wieku w związku z popularnością Jana Pawła II, który od młodości był związany z tym zakonem, a św. Janem od Krzyża zajmował się w swojej pracy doktorskiej. Popularyzowanie dzieł tego świętego - aczkolwiek ograniczone do bardziej dociekliwych i ambitniejszych katolików - było bodaj najlepszym i najcenniejszym owocem pontyfikatu papieża z Polski. Równocześnie tkwi w tym zasadniczy problem: duchowość karmelitańska ma charakter pustelniczo-klasztorny i estetyczno-kontemplacyjny. Gdy osoby świeckie ją poznają i się zagłębiają, wiąże się to z dość poważnym niebezpieczeństwem dysharmonii duchowej, aż do poważnych wypaczeń włącznie. Chodzi o to, że nawet szczera pobożność kształtowana na duchowej estetyce karmelitańskiej nierzadko - a w przypadku osób świeckich wręcz regularnie - sprzyja zaniedbaniu wymiaru intelektualnego, praktycznego i moralnego. Ilustrują to następujące przykłady. Poznałem kiedyś, jeszcze w latach 90-ych pewnego studenta (obecnie męża i ojca rodzina), który był zafascynowany św. Janem od Krzyża. Wtedy to było właśnie na fali wojtylianizmu. Niedługo potem jak utalentowany grafik robił szatę graficzną dla jednego z periodyków, z którym również byłem luźno związany. Przy okazji wyraziłem wobec niego pewne uwagi, które moim zdaniem miały wpływ na wygodę w czytaniu tego periodyku. Reakcja owego grafika-"mistyka" była dość gwałtowna i pełna oburzenia, że w ogóle mam czelność krytykować. Drugi przykład: Jakiś czas temu zostałem poproszony o towarzyszenie grupie młodzieży akademickiej w obozie wędrownym, zapewniając im Mszę św. oraz nauki w temacie małżeństwa katolickiego. Grupa rekrutowała się z miłośników modlitwy kontemplacyjnej według duchowości karmelitańskiej. Gdy zajechałem na miejsce, powiedziano mi, że jednak nie ma zainteresowania naukami o małżeństwie, za to potrzebne jest transportowanie wyposażenia z noclegu na nocleg, co oczywiście mnie przypadło (bo nie deklarowałem chodzenia z nimi). Grupa ładnie się modliła i ogólnie była sympatyczna, jednak widocznie nikt nie dostrzegł zgrzytu, że jednak nie tak miało być. Tym bardziej, że - jak się okazało dopiero na miejscu - program był tak zaplanowany, że na wykład choćby jeden dziennie właściwie nie był czas przewidziany, bo trasy piesze były dość długie, a jechałem tam na własny koszt. Za to oczywiście nikt nie przeprosił. Nie muszę chyba rozwijać kwestii, ile warta jest taka "kontemplacyjność".
12. "Tradycjonalizm" (indultyzm, lefebvrianizm, williamsonizm, sedewakantyzm)
Chodzi oczywiście o dość powszechne, a błędne i niewłaściwe znaczenie słowa "tradycjonalizm". W historii teologii była to w XIX w. herezja negująca bądź bliska negacji dogmatu o możliwości naturalnego, rozumowego poznania Boga. Obecnie tym określeniem opatruje się błędnie i myląco tych katolików, którzy są zwolennikami tradycyjnej, czyli przekazanej przez wieki liturgii Kościoła, tudzież jego tradycyjnego nauczania, które jest przeciwieństwem błędów i herezyj modernistycznych. Bycie tradycjonalistą w tym znaczeniu należy to istoty i natury bycia katolikiem. Nie można być katolikiem, jeśli odrzuca się Tradycję Kościoła czy to w sensie ścisłym, czyli jako jedno z dwóch źródeł Bożego Objawienia (oprócz Pisma św.), czy też sensie szerszym, czyli jako komplex oficjalnych nauk i oficjalnych praktyk Kościoła, zwłaszcza liturgicznych, przy czym obydwa znaczenia się nawzajem przenikają.
Znakiem rozpoznawczym tzw. tradycjonalistów - czyli normalnych katolików - jest umiłowanie i sprawowanie przekazanej przez wieki liturgii rzymskiej (czy ogólnie łacińskiej), tudzież uczestniczenie w niej. Potocznie bywają też nazywani "trydenciarzami", gdyż ta liturgia jest również nazywana "trydencką", co też jest nie całkiem trafne.
W Polsce, gdzie odrodzenie katolicyzmu tradycyjnego zaczęło się dopiero w latach 90-ych, niemal wszyscy "tradycjonaliści" wywodzą się z novusizmu, a nawet z jego sekciarskich odmian jak pseudocharyzmatyzm czy kikonizm. Dotyczy to właściwie wszystkich nurtów, począwszy od indultyzmu aż do sedewakantyzmu. Z kolei w łonie "tradycjonalizmu" najbardziej wpływowym i chyba najsilniejszym liczbowo nurtem jest lefebvrianizm. Wiąże się to z tym, iż wspólnoty kapłańskie sprawujące opiekę duszpasterską nad indultami - czyli liturgią tradycyjną w ramach struktur diecezjalnych - wywodzą się pierwotnie z lefebvrianizmu, jak Bractwo Kapłańskie Św. Piotra (FSSP) czy Instytut Dobrego Pasterza (IBP). Wprawdzie obecnie - przynajmniej w Polsce - większość członków tych wspólnot, a nawet chyba wszyscy nigdy nie byli osobiście związani z lefebvrianizmem. Znacznie więcej jest takich osobistych związków w łonie sedewakantyzmu, a zwłaszcza williamsonizmu, pochodzącego od byłego biskupa lefebvriańskiego, zmarłego niedawno Richard'a Williamson'a, zresztą uważającego siebie za najwierniejszego syna arcybiskupa Marcel'a Lefebvre'a. Sedewakantyzm zarówno w Polsce jak też na świecie jest nie tylko najmniejszym liczbowo nurtem, lecz także najbardziej wewnętrznie podzielonym i to tak radykalnie, że poszczególne grupy kwestionują nawet ważność linii święceń w innych grupach, co wynika z kwestii ważności święceń z linii abpa M. Lefebvre'a.
Indultyzm znajduje się jakby na pograniczu między novusizmem a lefebvrianizmem. Polega on głównie na umiłowaniu liturgii tradycyjnej i poszanowaniu tradycyjnego nauczania Kościoła, jednak bez radykalnego odrzucenia nowej liturgii i nowości nie wykazujących sprzeczności z Tradycją Kościoła. W podejściu do liturgii dominuje estetyzm i pietyzm, a nie względy pogłębione względy doktrynalne. Ludzie po prostu w jakimś momencie swego życia zauważają braki i skrzywienia liturgiczne i doktrynalne w swojej parafii, i poznawszy liturgię tradycyjną czują się w niej bardziej u siebie, a to na podstawie zwykłej wiedzy katechizmowej i wyczucia z wiary. Są tacy, dla których środowisko indultowe jest jedynie etapem w przejściu do nurtów bardziej radykalnych jak lefebvrianizm czy nawet sedewakantyzm. Ma to miejsce zwłaszcza wtedy, gdy na tzw. indulcie liturgia jest kiepsko sprawowana, gdyż czyni to kapłan sprawujący zwykle Novus Ordo i niezadomowiony w liturgii tradycyjnej, a kazania są mniej czy bardziej modernistyczne, a nawet polemiczne w odniesieniu do "tradycjonalizmu", czyli mające zachęcić do novusizmu. Ktoś zniechęcony taką agresją trafia zwykle w ramiona lefebvrianizmu (FSSPX), gdzie panuje przeświadczenie o własnej doskonałości liturgicznej i doktrynalnej, co oczywiście nie jest prawdą. Łono lefebvriańskie daje jednak pewną stabilność i przewidywalność, co daje jakiś komfort psychiczny, przez co często ignorowane są znamiona sekciarstwa i to wręcz ewidentnego (więcej tutaj). Rozczarowani ułomnościami i też obłudą FSSPX zwracają się czy to do tzw. ruchu oporu (FSSPXR), którego faktycznym założycielem jest wspomniany już bp R. Williamson, czy też do sedewakantyzmu, który w Polsce jest póki co dość słaby, lecz także głęboko podzielony. Wprawdzie od dłuższego czasu działa w Polsce x. Rafał Trytek, wywodzący się z lefebvrianizmu, a związany obecnie z biskupem Donald'em Sanborn'em, który również wywodzi się z lefebvrianizmu. Kilka lat temu pojawiły się grupy z konkurencyjnych podnurtów sedewakantystycznych, mianowicie z jednej strony bywający gościnnie w Polsce x. Eugen Rissling związany z biskupem Mark'iem Pivarunas'em z linii wietnamskiego arcybiskupa Pierre Thuc'a, a z drugiej niewielka grupa zwolenników meksykańskiego biskupa Luis'a Madrigal'a (także z linii abpa Thuc'a), który podobno udzielił święceń warunkowych (na wypadek nieważności święceń w Novus Ordo) kilku polskim kapłanom. Te podnurty kwestionują ważność święceń z linii abpa M. Lefebvre'a (więcej tutaj). To są fundamentalne podziały, gdyż dotyczą ważności udzielania sakramentów świętych, mimo zasadniczej zgodności doktrynalnej, czyli odwoływania się od tradycyjnego nauczania Kościoła. Poziom dysputy teologicznej, zarówno co do znajomości źródeł jak też argumentów racjonalnych jest dość wysoki, znacznie ponadprzeciętny na tle obecnej rzeczywistości kościelnej. To jest zresztą ogólna cecha katolicyzmu tradycyjnego, co stanowi o jego sile i rokuje na pomyślną przyszłość.
Znaczące są jednak także ułomności, gdyż one nie tylko hamują i tłamszą rozwój obecnie, lecz stanowią wręcz śmiertelne zagrożenie. Dotyczą one oczywiście poszczególnych osób i grup w różnym stopniu.
Pierwszym zagrożeniem jest specyficzny irracjonalizm, w znaczeniu nie braku wiedzy i poziomu intelektualnego, lecz braku realizmu i roztropności, zarówno w stosunku do siebie jak też bliźnich. Skupienie się na wadach i błędach doktrynalnych i liturgicznych powszechnych w moderniźmie, odrzucenie ich i zwalczanie zwykle łączy się z pokusą uważanie siebie za kogoś lepszego już tylko na podstawie przynależenia do "Tradycji". Brak jest w tym wdzięczności za łaskę wiary, która zawsze wiąże się z pokorą i miłością bliźniego. Brak jest też walki z własnymi grzechami, słabościami i wadami. Spychane do podświadomości odczucie własnej grzeszności i niedoskonałości przejawia się w braku empatii, wyrozumiałości i chęci pomocy bliźnim w ich potrzebach czy to duchowych czy przyziemnych. Jest w tym co z zatwardziałości faryzejskiej, która oczywiście nie dotyczy wyłącznie środowisk "tradycjonalistycznych". W każdej odmianie religijnej gorliwości zawiera się zarzewie swoistego zaślepienia emocjonalnego czy wręcz irracjonalizmu, zwłaszcza w postaci oderwania religijności od zwykłej, szarej codzienności zarówno w sobie jak też w innych. W tym znaczeniu religia - w wersji zarówno modernistycznej jak też "tradycjonalistycznej" - staje się swoistym opium, które odrywa od rzeczywistości i tym samym nie może jej przemieniać według cnót chrześcijańskich. Prowadzi to do negacji własnej niedoskonałości i konieczności pracy nad sobą, przy równoczesnym stawianiu wymagań innym i gorliwości w krytykowaniu ich, a nie przyjmując jakiejkolwiek krytyki skierowanej do siebie. Ta tendencja jest tym silniejsza im więcej podstaw jest w przekonaniu - choćby nawet słusznym, jak w przypadku "tradycjonalistów" - że wyznaje się prawdziwą wiarę, prawdziwy katolicyzm. To przekonanie samo w sobie jest dobre i cenne, jeśli jest słuszne, jak w przypadku "tradycjonalizmu". Pokusa pychy i też obłudy jest wtedy jednak szczególnie subtelna i tym samym silna, co nierzadko prowadzi do problemów, upadków i wypaczeń duchowych.
Dotyczy to zarówno duchownych jak też świeckich. Szczególnie skandaliczne i bolesne jest, gdy z tego powodu cierpi rodzina danej osoby. Tutaj - tak samo jak w każdej formie religijności - niezawodny jest następujący test: Jeśli pobożność służy i pomaga do postępu w cnotach, czyli w dobrych moralnie sprawnościach, to jest szczera i autentyczna. Ten postęp jest dość łatwo zauważalny na co dzień, w przypadku świeckich głównie w życiu rodzinnym, także w pracy zawodowej. Oczywiście człowieka szczerze dążącego do świętości szatan atakuje szczególnie perfidnie i podstępnie, więc upadki mogą się pojawić. Jednak w autentycznej pobożności zawsze - mimo upadków - rośnie i rozwija się miłość Boga i bliźniego, nawet jeśli równocześnie może potęgować się nienawiść wrogów Boga względem tej osoby.
Oczywiście każdy z nurtów "tradycjonalizmu" ma też swoją specyfikę. Indultowców cechuje estetyzm w podejściu do liturgii oraz unikanie polemik także doktrynalnych. Są pogardzani i atakowani z dwóch przeciwnych stron - zarówno ze strony modernistów jak też levebvrianów i jeszcze radykalniejszych od nich sedewakantystów. W samym indultyźmie także są różne trendy: już to dość płytko myślący esteci, dla których najważniejsze jest piękno liturgii, już to pietyści, którzy uciekają od absurdów i profanacyj novusowych, czy też bardziej świadomi problemów doktrynalnych, a przy tym pragnący zachować łączność z oficjalnymi strukturami parafialnymi i diecezjalnymi. Pietyzm odgrywa ważną rolę także w lefebvrianiźmie i sedewakantyźmie, aczkolwiek łączy się wtedy z mniej czy bardziej radykalnym buntem i dążeniem do niezależności od upokarzającej podległości wobec struktur diecezjalnych. Agresywność jest tutaj wprost proporcjonalna do braku solidnej wiedzy teologicznej, w powiązaniu z neurotycznym zapatrzeniem w "bożyszcza" jakimi są "kapłani bractwa". Sekciarska mentalność jest dość wyraźnie wpajana ludziom przez FSSPX, któremu od ponad 30 lat dzielnie przewodzi x. Karl Stehlin, w wyniku czego mamy do czynienia w Polsce ze swoistą, jedyną na świecie wersją lefebvrianizmu, która zasługuje na miano stehlinizmu. Wszystko wskazuje na to, że w żadnym innym kraju nie ma takiego przypadku, by jeden kapłan aż tak długo był przełożonym i by zbudował taki kult dla swojej osoby. Więcej rozsądkowego krytycyzmu wykazują nawet grupy sedewakantystyczne, mimo wewnętrznych podziałów. A dzieli je właściwie tylko kwestia ważności święceń z linii abpa M. Lefebvre'a. Najbardziej dziwacznym ugrupowaniem jest williamsonizm czyli "ruch oporu", którego protoplastą był pochodzący z FSSPX i tym samym z linii abpa M. L. biskup Richard Williamson, nawiasem mówiąc najstarszy, najlepiej wykształcony i najinteligentniejszy z biskupów wyświęconych przez założyciela lefebvrianizmu. Tenże biskup, uważając się za wiernego syna swojego konsekratora, odciął się zarówno od aktualnej linii wierchuszki FSSPX jak też od sedewakantyzmu. Przez kilkakrotne udzielenie sakry biskupiej - a także święceń diakonatu i prezbiteratu sub conditione - stworzył hierarchię, która po jego śmierci nie ma jednoczącego zwierzchnictwa i zapewne skazana jest na podziały, rozejście się w różne skrajności i przynajmniej częściowy zanik. O stanie umysłu i poziomie duchowym samego bpa Williamsona - przynajmniej w ostatniej fazie życia - świadczy fakt udzielenia wszystkich stopni święceń z episkopatem włącznie - i to w zawrotnym, całkowicie niekanonicznym tempie - osobie świeckiej, która ani nie przeszła formacji seminaryjnej, ani nie ukończyła studiów teologicznych, ani nie zdobyła doświadczenia duszpasterskiego przed przyjęciem sakry biskupiej. To zakrawa wręcz na kpinę z odwiecznych zasad Kościoła i z powagi sakramentu święceń i wszystkich innych sakramentów. Część ludzi związanych pierwotnie z tak wyświęconym biskupem Michałem Stobnickim, szukając pewnej, tzn. nielefebvriańskiej linii święceń, zwróciła się - za pośrednictwem pewnych osób z Niemiec - ku sedewakantystycznemu biskupowi meksykańskiemu o nazwisku Luis Madrigal, zapraszając go do Polski. Duchowym przywódcą tej grupy w kraju jest (był) michalita Leopold Powierża, który prowadził działalność także internetową, zaś w kazaniach głosząc wręcz skandaliczne treści.
Także tutaj sprawdza się zasada, że kryterium rozeznania są zawsze owoce duchowe, czyli przede wszystkim prostolinijność, umiłowanie i trzymanie się prawdy - czyli odrzucenie wszelkiej obłudy i zakłamania, rzetelne wypełnianie obowiązków stanu zarówno w rodzinie jak też w zawodzie, szacunek i miłość dla bliźniego, oraz posłuszeństwo według zasad Kościoła. Gdzie jest problem z prawdomównością, gdzie jest chciwość, gdzie brak choćby nawet zwykłego szacunku dla człowieka, tam nawet rozbudowana i wybujała pobożność jest wewnętrznie zepsuta i fałszywa, co wcześniej czy później (a raczej wcześniej niż później) staje się oczywiste.
Co oznacza „raczej pewne” odnośnie rzekomego odrzucenie pracy doktorskiej Karola Wojtyły?
OdpowiedzUsuńW uczelniach rzymskich jest taka zasada, że praca doktorska musi być wydana drukiem przynajmniej w części i to jest jeden z warunków uzyskania tytułu. Wydanie drukiem jest wymagane nawet przed przystąpieniem do obrony pracy, a to z tego powodu, by publiczność mogła się z nią zapoznać zanim uczelnia przyzna tytuł doktorski. Praca doktorska x. Karola Wojtyły wcale nie została wydana drukiem wtedy. Z tego wynika, że on nie przeszedł rzymskiej procedury i nie zdobył doktoratu w Rzymie. Co zresztą przyznają nowsze biografie.
UsuńSą też "novusowi" katolicy którzy widzą jaki SV2 to był szwindel i katastrofą dla Kościoła i widzą wszystkie błędy i wyłączana czy to nowego rytu czy to takich postaci jak kard. Ryś ale co mamy poradzić ?? Nie mamy wpływu na to jaką msza jest w parafii kto ją odprawia i jakie kazania mówi ....
OdpowiedzUsuńJak można nazwać Sobor Kościoła Katolickiego szwindlem? Przecież można merytorycznie i konstruktywnie krytykować (jeśli się ma kompetencje) ale tyle pogardy co się tu wylewa to szok. Dziś co drugi mądry “katolik” w internecie to znawca od Soboru Watykańskiego II używający epitetów nasączonych jadem i wrogością. Nie uwierzę że w tych postawach jest postawa katolicka.
UsuńTo nie był sobór, nawet jeśli to tak nazwano. I to już jest szwindel pierwszy.
UsuńMerytoryczne i konstruktywne jest nazwanie spędu przejętego podskórnie przez talmudystów - dokładnie SZWINDLEM. Postawa katolicka polega na adekwatnym nazywaniu oszustwa oszustwem, kłamstwa kłamstwem. Zamiast lawirowania na okrągło, żeby tylko nie urazić jednostek z plemienia żmijowego, które ma się nad sobą w hierarchii, tylko po to, żeby nie zostać zdegradowanym na gorszą parafię.
Usuńik
Wystarczy popatrzeć na owoce jakie przynosiło to wydarzenie. Kościół znajduje się w chyba największym kryzysie w historii żeby nie powiedzieć że jest już na skraju upadku. Wystarczy zaznajomić się z suchym faktami co się tam działo i jak się działo. Proponuję zacząć od książki "Ren wpada do Tybru" albo posłuchać licznych analiz np. Pawła Lisickiego. Użyte przeze mnie słowo "szwindel" jest jeszcze dość umiarkowane na opis tego wydarzenia i jego skutki dla Kościoła.
UsuńNo a co do określenia "sobór katolicki" byłbym bardzo ostrożny. Porównując to wydarzenie z poprzednimi faktycznie soborami katolickimi cech wspólnych jest niewiele żeby nie powiedzieć nie ma żadnych ...
Od kiedy świeccy reporterzy są autorytetami wiary i nauki katolickiej?Analizy Pana Lisickiego maja być wyznacznikiem? Cenie twórczość Pana Lisieckiego ale zachowuje dystans do niektórych jego poglądów.
Usuń"Jak można nazwać Sobor Kościoła Katolickiego szwindlem? Przecież można merytorycznie i konstruktywnie krytykować (jeśli się ma kompetencje) ale tyle pogardy co się tu wylewa to szok. Dziś co drugi mądry “katolik” w internecie to znawca od Soboru Watykańskiego II używający epitetów nasączonych jadem i wrogością. Nie uwierzę że w tych postawach jest postawa katolicka."
UsuńPostawą katolicką raczej nie jest bronienie tego rozmycia i destrukcji nauki katolickiej, jakim był V2.
"Analizy Pana Lisickiego maja być wyznacznikiem?"
UsuńNie, ale jeśli już na samym początku liczne duchowieństwo, w tym wielkie autorytety teologiczne dostrzegły problem już na samym początku to jest już jakiś argument. Tym bardziej, że poszlaki wskazujące na podejrzane powiązania, w tym powiązania z masonerią ojców soborowych w ich działalności, również związanej z obradami są nie do zignorowania. I treść dokumentów soborowych wyraźnie rozmydla naukę katolicką na sposób tendencyjnie liberalny.
"Od kiedy świeccy reporterzy są autorytetami wiary i nauki katolickiej?Analizy Pana Lisickiego maja być wyznacznikiem? Cenie twórczość Pana Lisieckiego ale zachowuje dystans do niektórych jego poglądów."
UsuńArgument z "autorytetu" lub ad personam to podstawowe i prymitywne błędy logiczne w dyskusji. Żal komentować. Proszę podać chociaż jedną taką analizę i ją merytorycznie obalić to możemy rozmawiać. Otóż Pan Lisicki był podany jako przykład a jedyny argument czy jedyna osoba które takie analizy robi. Po prostu są one przystępne i łatwo dostępne jakie się komuś nie chce szukać poważniejszych prac.
"Jak można nazwać Sobor Kościoła Katolickiego szwindlem? Przecież można merytorycznie i konstruktywnie krytykować (jeśli się ma kompetencje) ale tyle pogardy co się tu wylewa to szok. "
Nazywanie rzeczy po imieniu to jeszcze nie pogarda to po 1) a po 2) nie jest pana krytyczność i merytoryka bo poza oburzeniem nic Pan sensownego nie prezentuje...
"Dziś co drugi mądry “katolik” w Internecie to znawca od Soboru Watykańskiego II używający epitetów nasączonych jadem i wrogością. Nie uwierzę że w tych postawach jest postawa katolicka."
Dziś z 90% katolików nie ma pojęcia co się dzieje w Kościele i co się działo na SV2. Trzeba trochę wysiłku aby wyjść poza bańkę propagandową. I to właśnie jest postawa katolicka. Prawdziwy katolicyzm zawsze opierał się na rozumie a nie na emocjach. Obrońcy SV2 jak widać poza emocjami nie są wstanie nic sensownego zaprezentować.
Kolejna duchowość - pseudopolski mesjanizm.
OdpowiedzUsuńNie wiem czy doszło, więc wklejam przykład tutaj:
https://pch24.pl/czy-proroctwo-o-iskrze-z-polski-juz-sie-spelnilo/
ik
a tak w ogole to chyba materiał obcięty, ciekawe czy będzie "stehlizm" i "rysizm"
OdpowiedzUsuńDo tej listy można byłoby dodać analizę historyczno-krytyczną w naturalistycznej wersji. Czyli ci, którzy mają klasycznie modernistyczny punkt widzenia, pod płaszczykiem racjonalizmu podchodzą relatywistycznie do prawd Wiary i etyki. Do tego można zaliczyć wszelkie formy fajnokatolików pokroju Hołowni, kwestionujący historyczność pewnych ważnych aspektów historii chrześcijaństwa, tych, którzy w sprawach takich jak aborcja itd są "za, a nawet przeciw" albo "inni też mają swoje racje". Można jeszcze dodać do tej listy wszelkiej maści fideistów biegnących za kolejnymi rzekomymi "objawieniami" i "cudami", które oni traktują jako źródło Wiary ignorując nieomylne Magisterium. Jeszcze inną patologiczną formą duchowości można określić guryzm. W ostatnich latach (w dobie rozpowszechnienia internetu i social mediów zwłaszcza) popularna jest mania na zakrawającą o sekciarstwo bezkrytyczną egzaltację działalnością indywidualnych osób duchownych. Ich wyznawcy nie widzą świata poza nimi. A to popadają w przesadne zachwyty nad Szustakiem, a to nad Pelanowskim, a to nad Galusem, a to nad Natankiem. Tak jakby Kościół katolicki to był tylko Natanek, Pelanowski albo inny Szustak. W normalnych przedsoborowych czasach podstawową komórką społeczno-religijną katolika była jego parafia, a nie pojawiający się współcześnie jak grzyby po deszczu guru traktowani niczym papież tak jakby ich nauczanie było nieomylne ex cathedra.
OdpowiedzUsuńMotyw współczesnych guru kolejny raz potwierdza się. Najpierw upadł autorytet x. Glasa, teraz upadł kolejny autorytet x. Dominik Chmielewski. Jak słusznie napisali schizmatycy z portalu Nicefor nie można pokładać bezgranicznej wiary w autorytetach religijnych, bo dzisiaj kroczą oni właściwą ścieżką, jutro pokusa, namiętności i ich słabości mogą ich sprowadzić do upadku. I same autorytety religijne powinny unikać wszelkich pochwał: https://nicefor.info/kult-herosow-patologia-naszej-swietej-walki/
UsuńA co się stało u x. Chmielewskiego ?? Bo to kolejny z fanatyków Medjugorie...
UsuńProszę mnie poprawić jeśli źle pamiętam, ale czy x Chmielewski mówił, że chyba w Medjugorie miał kiedyś widzenie Gospy?
UsuńSama nazwa wojowników niepoważna. Co będzie następne? Wojownicze katoliki ninja, czy inne power rangers albo różańcowe rambo?
Zero zaskoczenia z tymi aferami.
Tu raczej już nie ma sensu dalej drążyć tematu x. Chmielewskiego. Morał jest taki, że musimy samemu uważać, by jakichkolwiek duchownych, czy inne osoby uznane za autorytet religijny nie traktować jak nieomylne guru. Słuchać ich, ale zawsze pamiętając, że to są nadal ludzie. Omylni.
UsuńRycerze niepokalanej też była śmieszna nazwa ?? Wojownicy to akurat na te czasy dobra nazwa bo przypomina zagadnienia "kościół wojujący" czy wogole że jest coś takiego jak walka duchowa. A nie tylko wszystko fajnie i wszyscy będziecie zbawieni. Więc teoretycznie ruch wydawał się pozytywny do czasu kiedy się nie okazało że popadli w sekciarstwo Medjugorie...
UsuńAle o co chodzi ?? O tę najnowsza aferę że rzekomo zbałamucił jakąś kobietę ?? Bo jak widzę źródło GW to jednak mam wątpliwości. Poza tym ksiądz też grzesznik nawet jeżeli ja osądzać nie będę. Sam grzeszyłem ciężko miliony razy w życiu ....
UsuńAle rzecz w tym, że tu wcale nie chodzi o to co zrobił x. Chmielewski tylko o to jak jego zwolennicy zaczęli go traktować niczym złotego cielca na fali popularności. Oczywiście, że ksiądz też grzesznik i należy liczyć na to, że jakieś wnioski z tego wyciągnie, że jak raz poczuł konsekwencje to jakoś zadziała to na niego odstraszająco na przyszłość i będzie miał więcej samodyscypliny. Główny problem jest w tym jak ludzie tak przesadnie poddają się autorytetowi, że podchodzi to pod jakiś obłąkany kult. A potem wystarczy, że jakiś autorytet się potknie, popełni grzech, zgorszenie i cała konstrukcja upada. Skompromitowany jest nie tylko on sam i jego wspólnota, ale też Kościół katolicki. I niestety wielu katolików ma takich różnych swoich religijnych "führerów", a wszystko to pachnie sekciarstwem. Współcześnie są dwie skrajności wśród katolików, jedna to tępy zuchwały antyklerykalizm, brak szacunku do kapłanów, szmacenie ich (gdy odbywałem staż w urzędzie to spotkałem się z takimi postawami trzech idiotek o mentalności wyborcy Platformy Obywatelskiej, tu wypominanie pieniędzy na tacy, tu wygadywanie o pedofilach. Dwie z nich uważały siebie za takie wierzące i chrześcijanki, upominały mnie "nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni", że Pan Jezus "powiedział", że trzeba wszystkich lubieć, oczywiście same nie stosowały się do tego, co mówiły. Niestety muszą się liczyć, że za swój niewyparzony język będą musiały kiedyś odpowiedzieć przed Bogiem.), druga to tępy, naiwny i idolatryczny klerykalizm, czyli traktowanie ulubionego księdza jak jakiegoś "führera" (w sensie nie chodzi o ideologię tylko o samo odchylenie bezkrytycznego patrzenia jak na jakiegoś wszechwładnego wodza). Zawsze należy mieć na uwadze, że wszyscy jesteśmy słabi i bez pomocy Boga nie jesteśmy w stanie kontrolować swoich słabości.
UsuńDlatego nigdy w życiu nie miałam kierownika duchowego, ani stałego spowiednika, ani nie dałam się zaciągnąć różnym znajomym do żadnej wspólnoty. Może ktoś powie, że to źle, ale w dobie postmodernizmu ja wolę używać samodzielnie swojego rozumu. Być może miałabym inne zdanie, gdyby obecnie nie było epidemii modernizmu i księża nie byliby rekrutowani z chętnych na bawidamka lub na psychoterapeutycznego kołcza.
Usuńik
Podstawową wspólnotą katolika jest jego parafia.
UsuńCo do samodzielnego rozumu trzeba rozróżnić dwie rzeczy. Jedną to używanie samodzielnie rozumu by zrozumieć Wiarę katolicką i rozeznawać jak postępować zgodnie z katolickimi zasadami. Drugie to zasłanianie się samodzielnym rozumem dla wymówki postępowania niezgodnie z katolickimi zasadami i zuchwałego, bez pokory sprzeciwiania się nauce katolickiej i Kościołowi. Pierwsze jest dobre, drugie niekoniecznie.
UsuńWschodni chrześcijanie uważają teologię duchowości za uwieńczenie teologii. Myślę, że słusznie, gdyż teologia ta opisuje prawidła wzrostu w świętości, a do świętości zostaliśmy powołani. W tym kontekście przydałaby się szersza znajomość teologii duchowości, gdyż trzeba zważać na prawidła trzech okresów życia wewnętrznego. Mniej byłoby bólu i cierpienia, gdyby respektowano nauki świętych ojców odnośnie do owych trzech okresów, a które to nauki tak pięknie zebrał i teologicznie opracował o. Reginald Garrigou-Lagrange.
OdpowiedzUsuńZ tematu duchowości wypaczenie, które mnie odstręczało od bardzo dawna, to instrumentalne wykorzystywanie nauk o pokorze (np. "imitatione") w przewrotny sposób, czyli z pominięciem niezbędnego kontekstu, w którym powinny być stosowane, a dość często powtarzane są zwłaszcza przez osoby świeckie (z premedytacją lub z niezrozumienia) w celach społecznie szkodliwych np. utrwalających omertę, pacyfikowanie, blokujących potrzebną wiedzę i inicjatywy. Dla osób ukształtowanych ten problem może być banalny, ale nie dla pozostałych.
OdpowiedzUsuńik
ale się nazbierało tych herezji....
OdpowiedzUsuńMam nadzieje, ze bedzie rozwiniecie pozostalych punktow, w szczegolnosci ostatni 11. to wisienka na torcie ;) Czekam z niecierpliwoscia ;)
OdpowiedzUsuńno właśnie zastanawiam się czy można do jednego worka wrzucić lefebvrianizm i indultyzm a tym bardziej sedewakantyzm. Akurat widziałem kilka ostrych polemik Bractwa z sedewakantyzmem
UsuńTo są trzy zupełnie różne zjawiska. Indultowcy to po prostu zwolennicy tradycyjnych form liturgicznych z konserwatywną duchowością i teologią, do samego V2 mają ambiwalentny stosunek. Lefebryści stawiają opór zmianom posoborowym, ale widzą siebie w jedności z Kościołem posoborowym. Sedewakantyści w ogóle nie uznają Kościoła posoborowego za Kościół katolicki (jedynie zwolennicy tezy z Cassiciacum, zwanej błędnie sedeprywacjonizmem uznają instytucjonalne struktury Kościoła posoborowego za prawne, materialne struktury Kościoła katolickiego, ale nie uważają ich za Kościół katolicki w sensie stricte religijnym). Więc w pierwszym przypadku chodzi faktycznie o sentyment, estetykę lub pewną postawę konserwatywną, w obu kolejnych przypadkach chodzi o poważne różnice teologiczne, często wręcz większe niż różnice między katolikami, a wschodnimi schizmatykami.
UsuńParajezuityzm brzmi fascynująco - czekam niecierpliwie na ciąg dalszy!
OdpowiedzUsuńA gdzie Ksiądz znalazł informację o zmianie nazwiska przez Escrivę? Nie spotkałem się z tym wcześniej a i teraz nie mogę znaleźć.
OdpowiedzUsuńhttps://www.opuslibros.org/libros/Carandell/estetica_apellido.htm
UsuńPoproszę jeszcze o FAUSTYNIZMIE
OdpowiedzUsuńTo się praktycznie zawiera w punkcie ósmym.
UsuńW sumie można byłoby do tego dać punkt miłosierdzizm, tzw. nadzieja powszechnego zbawienia, tzw. ekumenizm krwi, czyli współczesna krypto-apokatastaza: https://news.fsspx.pl/2025/08/leon-xiv-i-ekumenizm-krwi/
UsuńProszę Księdza. A ja bym poprosił, o ile Ksiądz wgłębiał się w temat o odniesienie się do pewnej kwestii. Temat akurat pasuje do tematyki niniejszego artykułu, praktycznie można byłoby go dodać jako kolejny punkt, jako kolejną duchowość pod tytułem np "teologia polityczna", czyli dziwne mieszanki katolicyzmu z ekscentrycznymi nurtami politycznymi. Z pewnością Ksiądz wie, że do tradycyjnego katolicyzmu odwołują się również nacjonaliści, w tym narodowi radykałowie. Co oczywiście nie jest niczym złym jako takie, ale temu towarzyszą pewne niejasne okoliczności i wątki. A mianowicie chodzi mi o to, że środowiska nacjonalistyczne programowo uznające się za katolickie promują podejrzane persony, na przykład okultystę Aleksandra Dugina,, kolejnego okultystę Juliusa Evolę i cały nurt tradycjonalizmu integralnego, schizmatyka Corneliu Codreanu o sekciarskiej duchowości, islamskich fanatyków, czy różne nienormalne prądy polityczne z protestanckich krajów Zachodu. Słyną z tej polityki redakcyjnej takie portale jak nacjonalista.pl, a niegdyś również organizacja Falanga prowadząca Xportal, na którym udzielali się niegdyś katoliccy publicyści i który słynął promowania oprócz treści katolickich różnych dziwnych poglądów narodowo-bolszewickich. Innym przykładem tej dziwnej mieszanki był śp. pan Robert Markowski, autor słynnego tekstu "Ario katolicyzm". Do tej kwestii odniósł się niegdyś śp. pan Łukasz Paczuszki, który wyraził się tak na temat promowania przez katolików takich postaci jak Codreanu, Leon Degrelle i inne postaci przedwojennych ruchów faszystowskich lub narodowo-radykalnych (pomińmy teraz jego sedewakantyzm, bo to nie jest sedno tematu):
OdpowiedzUsuńhttps://myslkatolicka.wordpress.com/2018/11/14/podstawy-ideologii/
https://myslkatolicka.wordpress.com/2019/01/15/degrelle/
https://myslkatolicka.wordpress.com/2018/12/07/codreanu/
X. Rafał Trytek niegdyś napisał komunikat, w którym wyraził dezaprobatę dla absurdalnej polityki portalu nacjonalista.pl, w ramach której obok publikowanych treści katolickich, w tym duchownych tradycjonalistycznych (lefebrystów, sedewakantystów, Ruchu Oporu itd.) tolerowane były również komentarze według których od Wiary katolickiej ważniejszy jest jakiś naród, rasa, państwo, ideologią, Tradycja (obowiązkowo pisana przez duże T) Antysystem (obowiązkowo pisany przez duże A) czy jakaś antyliberalna rewolucja światowa, a Kościół katolicki komentujący nazywali "częścią Systemu". Wytknął promowanie różnych podejrzanych osób i środowisk niemających zbyt wiele z nauką katolicką wspólnego, różnych, często najgłupszych, absurdalnych teorii spiskowych oraz instrumentalne traktowanie Wiary katolickiej do celów własnej ideologii:
http://sedevacante.pl/teksty.php?li=239
Poprosiłbym Księdza o zdanie, bo to jest bardzo interesujący temat, bo część sympatyków umownej skrajnej prawicy, zwłaszcza w dobie łatwego dostępu do informacji podatna jest na tego typu treści (włączając moją osobę w przeszłości), co skutkuje u nich potem tym, że ich pojęcie nauki katolickiej jest skrajnie wypaczone. Niejednokrotnie kończy się to porzuceniem religii katolickiej.
Drogi Księże Dariuszu, komentarze Księdza i wyjaśnienia dotyczące różnych duchowości są niezwykle cenne. Prowadząc ten blog, proszę mieć na uwadze, że część czytelników pragnie podążać za wskazaniami Księdza. Wiele z opisów krytycznych, zwłaszcza dla okresu posoborowego jest w pełni uzasadnione. Jednak proszę o odpowiedź, którą zatem duchowością powinniśmy się kierować? W której z nich zostało najwięcej prawdziwego nauczania katolickiego? Bo jeśli krytyce poddamy wszystkie rodzaje od modernizmu (co w pełni zrozumiałe) do tradycjonalizmu lub samej ortodoksji to jak się mamy w tym odnaleźć?
OdpowiedzUsuńz Panem Bogiem
Z jezuityzmu będzie krameryzm, recławyzm i inne
OdpowiedzUsuńKolejny punkt, jaki można dodać do tematu to millenaryzm - czyli zaszczepiony z protestanckiego adwentyzmu odpał apokaliptyczny, charakteryzujący się manichejskim (dualnym) podejściem do świata, głoszeniem teorii spiskowych i doszukiwaniem się wszędzie znaków antychrysta. A to "znamię bestii" ukryte w chipach, a to nowy sanhedryn i budowa trzeciej świątyni, a to wielki szatan zza oceanu. Te grupy często powołują się na wspomnianego wcześniej w komentarzu Aleksandra Dugina, co dziwne często przedrukowują propagandę schizmatyckich fanatyków (takich jak słynny "starzec Paisjusz" lub zbuntowani mnisi z klasztoru Esfigmenu) i dodają do tego różne teorie spiskowe. Na gruncie katolickim tego typu teorie głosi "Bizantyjsko-Katolicki Patriarchat", znany również pod potoczną nazwą "dohnalowcy", tego typu odpał apokaliptyczny jest cechą wyznawców pseudoobjawień "Marii Bożego Miłosierdzia". Kiedyś te treści popularyzował znany wielu osobom portal "Wolna Polska" publikujący wiele absurdalnych rzeczy.
OdpowiedzUsuńTrzeba mieć minimum pojęcia, żeby o czymś pisać, a wiadomości są łatwo dostępne, częściowo nawet w lewoskrętnej wikipedii.
UsuńPróba odbudowy świątyni, czerwone j ał ówki, san ched ryn, to są fakty. Należy do tego dodać jeszcze tzw. prawa no achickie, które stały się częścią prawa "szatana z za oceanu", -- słuszna nazwa z wielu względów - budowa wielkiego i z rae la, o której dzisiaj mówią nawet w TV.
Naprawdę warto się choć trochę zorientować w tych sprawach, bo niestety sytuacja jest krytyczna.
Często się mówi, że nie trzeba wierzyć w uznane przez Kościół objawienia prywatne (i sam mam umiarkowane podejście do wielu z nich, przykładowo w Gietrzwałdzie wystarczyłby mi obraz, aby odbyć tam pielgrzymkę)
OdpowiedzUsuńAle przechodząc do rzeczy: Jak pogodzić to ze świętem (3. klasy w dniu 11 lutego) wspominającego objawienia z Lourdes, w które w kolekcie wprost mówi się, że obchodzimy święto objawienia Matki Bożej.
Więc kapłan musi odmawiać tą kolektę, a wierni śpiewać amen.
Czy nie wystarczyłoby dopuścić używanie tego dnia formularza z 8 grudnia?
Ciekawe. Z jednej strony faktycznie nie ma obowiązku wiary w prywatne objawienia z drugiej na liturgii wyznajemy nasza… wiarę. Jak to jest Księże?
UsuńCo Ksiądz sądzi o nabożeństwie pierwszej soboty miesiąca oraz kwestii poświęcenia Rosji Niepokalanemu Sercu NMP? Czy można mieć pewność ze te dwie prośby miały faktycznie miejsce?
OdpowiedzUsuńMożna jak najbardziej praktykować, nawet jeśli tych praktyk nie żądała Matka Boża.
UsuńWspaniały tekst, jak zwykle...ale może najbardziej na czasie ,wprost rewelacyjny !
OdpowiedzUsuńChłonąć i rozgłaszać bo to wszystko prawda, święta prawda, rzymsko-katolicka prawda!
W jednym z komentarzy jest taki fragment ,cyt."Dziś z 90% katolików nie ma pojęcia co się dzieje w Kościele i co się działo na SV2. Trzeba trochę wysiłku aby wyjść poza bańkę propagandową. I to właśnie jest postawa katolicka. Prawdziwy katolicyzm zawsze opierał się na rozumie a nie na emocjach. Obrońcy SV2 jak widać poza emocjami nie są wstanie nic sensownego zaprezentować."
Dodam tylko ,że większość katolików nie zna katechizmu przedsoborowego np.Piusa X (pdf) a tym samym nie zna prawd wiary rzymsko-katolickiej,to często ochrzczeni ateiści lub wierzący w fałszywy obraz boga.
W RM o.Rydzyk powiedział,że wierzy w tego samego boga co Jonny Daniels,w jego obecności.
Odpowiedz
Ale co się spodziewać po środowisku Rydzyka, które jest środowiskiem konserwatystów Novus Ordo? To naturalne będzie, że będą promować judeofilię, bo oni wzięli słowa Jana Pawła II o "starszych braciach" bardzo do siebie. Zwłaszcza w sprawach ekumenizmu to są wybitni moderniści.
Usuńco Ksiądz sądzi o sporze n/t budowy kościoła przez Bractwo Kapłańskie św.Piusa X we Wrocławiu a Abp Józefem Kupnym, który uważa Bractwo za schizmatyczne.
OdpowiedzUsuńhttps://dorzeczy.pl/religia/773925/relacje-kosciola-z-lefebrystami-arcybiskup-kupny-wskazuje.html
i odpowiedź Ks. Karola Stehlina FSSPX
https://news.fsspx.pl/2025/10/odpowiedz-na-list-kurii-metropolitalnej-we-wroclawiu/
To nie moja sprawa Niech między sobą dyskutują.
UsuńGeneralnie jest tak, że im więcej miejsc, gdzie sprawowana jest liturgia tradycyjna, tym lepiej. Z FSSPX problemem nie jest liturgia lecz niski poziom teologiczny nauczania, aczkolwiek generalnie lepszy niż we większości kościołów, co zresztą nie jest trudne.
to chyba smutna konkluzja :), bardziej mnie interesowało co ksiądz sądzie o sporze czy kara ekskomuniki dla abp lefebra była zasadna czy tak jak twierdzi FSSXP w ogóle jej nie było bo "stan wyższej konieczności"
UsuńChyba samo się komentuje, że została zdjęta przez BXVI.
UsuńParakarmelitalizm trochę na podstawie przypadków z Księdza życia.
OdpowiedzUsuńAkurat lektura Drogi doskonałości św. Teresy czy dwutomowej Na drogach życia duchowego o. Gabriela od św. Marii Magdaleny pokazuje, iż to duchowość dostępna także dla świeckich. Św. Teresa pisała nawet o osobach niezdolnych do rozmyślań metodycznych, a oddających się prostym modlitwom ustnym.
Pytanie na ile współczesne propagowanie duchowości karmelitańskiej zostało dotknięte posoborowiem.
Nie chodzi o dostępność lecz o duchową pomocność i owocność.
UsuńI te słowa (pomocność i owocność) również dobrze opisują te lektury.
UsuńA odnośnie jednego z podanych przez Księdza przykładów: skoro to była młodzież akademicka stanu wolnego to jeszcze może ktoś z nich wkroczyć na drogę życia zakonnego.
Czy komuś w stanie zakonnym nie jest potrzebna katolicka teologia małżeństwa?
UsuńAnonimowy4 października 2025 20:02
UsuńJednak obawiam się, że w dużej mierze nie. Nie dla świeckich. Dla większości świeckich. A już zwłaszcza w obecnych czasach zamętu. Osobiste moje doświadczenie z młodości: na tej fali zachwytu pismami św.św. Jana i Teresy z Avili, przy braku lub/i błędnym ich rozumieniu, końcem lat 80tych i początkiem 90tych byli bliscy wówczas znajomi moich rodziców będący na przejściowym etapie od oazy do charyzmatyzmu. Utwierdzani przez związanych z nimi tzw. kapłanów charyzmatyków (działających z pozwoleniami lub przymrużeniem oka biskupów) w przekonaniu o własnym głębokim rozwoju duchowym przyrównywali siebie i swoje wyimaginowane doznania do mistycznych doświadczeń tych oraz innych świętych. Tworzyli wąskie, quasi elitarne grupy prowadzone przez owych duchownych (z których wielu było wykładowcami seminarium), organizowali rekolekcje w różnych miejscach w Polsce, gdzie odbywały się eksperymentalne egzorcyzmy o spektakularnym przebiegu (w obecności wiernych m.in. licznej młodzieży i przy aktywnym uczestnictwie wybranych świeckich, głównie niewiast) kończące się na ogół niepowodzeniem a wręcz zagrożeniem dla zdrowia tak egzorcyzmowanych jak i szkodą moralną obecnych. Zaniedbywali przy tym swoje obowiązki rodzinne, a głównie wychowawcze włączając własne nastoletnie dzieci do tej aktywności kosztem normalnego wychowania, co po latach skutkowało często trudnościami i nieuporządkowaniem w ich życiu, zwłaszcza moralnym, pomimo materialnego powodzenia. Dotknęło to pośrednio także mnie jako świadka tych zdarzeń.
Karmelici, przynajmniej we Wrocławiu, niestety również ulegli modernizmowi w jego chyba najgorszej wersji. Postawili w kościele (w kościele a nie np. w przedsionku, co zresztą też byłoby złe) automat do płatności kartami. Podczas jednej z mszy ministrant w wieku powyżej średniego wychodząc z tacą nie przyklęknął przed Najświętszym Sakramentem, tylko skinął głową. Takie zachowanie w wydaniu wikarego miało miejsce również w mojej parafii. Ta zaraza coraz bardziej rozprzestrzenia się.
OdpowiedzUsuńPrzecież taki jest przepis liturgii novus ordo, że po przyklęknięciu na początku Mszy, "zapomina się" o sakramentalnej Obecności Pana Jezusa w tabernakulum tylko oddaje się pokłon ołtarzowi, niejednokrotnie wprost tyłem do tabernakulum.
UsuńWe Wrocławiu jest codzienna Msza Trydencka.
Wrocław - Msza Trydencka w tygodniu o 7:00- 35 min. i można zdążyć do pracy np. na 8:00. Taka możliwość to wielka łaska.
UsuńCo ma ofiaromat do ,,modernizmu w najgorszej wersji"?
UsuńTo proste- profanum wprowadzone do sacrum.
UsuńAle profanum naruszające sacrum w postaci gotówki wyrzucanej do koszyka w czasie offertorium, to już szanownemu nie przeszkadza?
UsuńNie, bo to jest tradycja.
UsuńJeśli wszystko jest OK, to może niech ktoś idzie w czasie mszy św. z terminalem- nie trzeba będzie wychodzić z ławki, tylko wrzucić gotówkę do koszyka lub wyciągnąć kartę i wpisać PIN.
UsuńA co Ksiądz powie o działalności zmarłego x. Jana Kaczkowskiego?
OdpowiedzUsuńNie zajmowałem się nim bliżej. Z tego, co wiem, wygląda na to, że dość długo lewakował, jednak pod koniec życia się chyba nawrócił.
Usuńdość osobliwa postać jak dla mnie; z jednej strony lewak kochany przez TVN i celebryta z drugiej strony nauczył się i poświecił aby odprawiać "ryt trydencki"; jak sam mówił, jedni nazywali Go "modernista" a drudzy "lefebrysta".
Usuńjak dla mnie taka szkoła Benedykta XVI, czyli "hermeneutyka ciągłości"; Heglowska "teza. synteza, antyteza" czyli jak wbrew logice łączyć czarne z białym i mówić, że to jest to samo;
bardzo niebezpieczny nurt jak dla mnie bo sprawiający wrażenie że posoborowie jest kontynuacją a nie zerwaniem z nauką Kościoła
Proszę wziąść jednak pod uwagę, że jak sam mówił wyszedł z ateistycznej rodziny, a dotarł do tradycyjnych form liturgicznych, mocno też bronił nawet w wyborczej nauczania KK w sprawach takich jak np. aborcja, etc. Dla mnie, przy wszystkich politycznych zastrzeżeniach, to jednak bardzo pozytywna postać. Też go kiedyś miałem za "lewaka", ale jednak jak przeczytałem jego jakąś książkę, to w kwestiach np. nauczania moralnego i liturgii wychodzi kawał wierzącego "po tradycyjnemu" kapłana. Wg mnie warto docenić, mając na uwadze jaki miał punkt startu.
Usuń"jak dla mnie taka szkoła Benedykta XVI, czyli "hermeneutyka ciągłości"; Heglowska "teza. synteza, antyteza" czyli jak wbrew logice łączyć czarne z białym i mówić, że to jest to samo"
UsuńPorównanie ratzingerowskiej hermeneutyki ciągłości do heglizmu jest bardzo trafne.
Kaczkowski jest nadal publikowany, jego książki można kupić nawet na poczcie. I jest to zrozumiałe tylko w świetle wspomnianego wyżej heglizmu. Kapłan katolicki nie może akceptować NOM-u, ponieważ NOM nie jest katolicki. Dlaczego? Ponieważ nie wyraża wiary katolickiej.
UsuńBrakuje "hermeneutyki ciągłości"; czyli Benedyktynskiej (wbrew logice) teorii (poprzez gimnastykę dialektyczną) że SV2 to tak naprawdę kontynuacja i ciągłość z nauką Kościoła.
OdpowiedzUsuń"Chodzi oczywiście o dość powszechne, a błędne i niewłaściwe znaczenie słowa "tradycjonalizm". W historii teologii była to w XIX w. herezja negująca bądź bliska negacji dogmatu o możliwości naturalnego, rozumowego poznania Boga."
OdpowiedzUsuńDodać trzeba, że wspomnianymi XIX-wiecznymi tradycjonalistami, heretykami byli osławione postacie tzw. konserwatyzmu, legitymizmu, tacy jak Joseph de Maistre, czy Louis de Bonald, którzy są mentorami ideowymi znanych polskich konserwatystów takich jak Jacek Bartyzel i Adam Wielomski. Słyną oczywiście z tego, że mieszają to, co jest związane z doktryną katolicyzmu z własnymi, niekoniecznie nieomylnymi filozofiami politycznymi nie potrafiąc odróżnić drugorzędnych spraw polityki od istotowych spraw religii. Tworzą swoje własne elitarystyczne kółko, niezrozumiałe dla zwykłego człowieka. Z racji tego, że w środowiskach prawicy tradycjonalistycznej modne jest mieszanie, z właściwie wiązanie tych niszowych koncepcji politycznych z tradycyjnym katolicyzmem to tradycyjny katolicyzm dla przeciętnego odbiorcy staje się hermetyczny, w sensie zawężony do wąskiej grupy. To jest zjawisko szkodliwe dla tradycyjnego katolicyzmu, bo zabija potencjał dotarcia z przekazem do szerszej grupy katolików.
Faktycznie sedewakantyści mają między sobą silne spory na wiele różnych kwestii. W USA wspomniany Instytut Rzymskokatolicki bp Sanborna, do którego należy x. Rafał Trytek jest w sporze z CMRI bp Pivarunasa, do którego należy x. Eugen Rissling. Głównie chodzi o kwestie tezy z Cassiciacum, którą popiera ICR, a CMRI nie popiera, o chrzty sub conditione katolików Novus Ordo przechodzących do wspólnot sedewakantystycznych (przykład: słynny przypadek z Detroit, x. Matthew Hoods został nieważnie ochrzczony i musiał powtarzać od nowa wszystkie swoje sakramenty), których udziela ICR, a CMRI generalnie nie udziela no i najważniejsza kwestia to CMRI zdaje się pozwalać na uczęszczanie na Msze sprawowane przez FSSPX (Msze una cum), a bp Sanborn ICR surowo ich zabrania. Ale na grunt polski te konflikty zdaje się nie przenoszą, bo x. Trytek i x. Rissling raczej nie rywalizują ze sobą. Polscy klerycy, którzy do niedawna byli w seminarium CMRI, dk. Wojciech Więckowski i sdk. Krzysztof Handke prawdopodobnie związani są z apostolatem x. Rafała Trytka. Gorzej jest z apostolatem bp Madrigala, który podobnie jak apostolat FSSPXR bawi się w konspirację i chyba duża część wyświęconych warunkowo przez niego księży wcześniej została wyświęcona warunkowo (albo mają być już któryś raz z kolei wyświęceni) przez bp Williamsona lub w niektórych przypadkach byli wyświęceni przez takie specyficzne postaci jak brat-biskup Stanisław Sawicki lub bp Emmanuel Korab. Wśród polskich sedewakantystów konflikty się zdarzały, np o duchownych Ruchu Oporu, którzy w Polsce są non una cum, ale nie wydali oficjalnych deklaracji, o zmarłego biskupa Olivera Oravca (część wiernych biskupa bojkotowała x. Trytka), czy o księdza obrządku bizantyjsko-ukraińskiego Walerija Kudriawcewa, który raz na jakiś czas przebywał w Polsce.
OdpowiedzUsuń"W Polsce, gdzie odrodzenie katolicyzmu tradycyjnego zaczęło się dopiero w latach 90-ych, niemal wszyscy "tradycjonaliści" wywodzą się z novusizmu, a nawet z jego sekciarskich odmian jak pseudocharyzmatyzm czy kikonizm."
OdpowiedzUsuńW latach 90' rozpoczął się rozwój tradycyjnych wspólnot, ale pewne początki były już wcześniej. W latach 60' na krakowskim Salwatorze byli tradycyjni księża, w 1969 roku obiekcje do zmian posoborowych miał Jędrzej Giertych (dziadek nieszczęsnego Romana Giertycha) w swojej książeczce "W obliczu zamachu na Kościół". W Polsce na początku lat 70' kontakty z francuskimi środowiskami Tradycji katolickiej nawiązał przedwojenny narodowiec Jan Bogdanowicz. W latach 70' zmiany posoborowe krytykował również słynny Józef Mackiewicz. Nie można zapominać o x. prof. Michale Poradowskim związanym z Narodowym Odrodzeniem Polski. Środowiska konserwatystów związane z Tomaszem Gabisiem, późniejszym profesorem Jackiem Bartyzelem, Markiem Jurkiem, Krzysztofem Kawęckim i innych osób związanych ze środowiskiem konserwatywnym i narodowym już w latach 80' utrzymywały kontakty ze środowiskami tradycyjnych katolików ma Zachodzie. Więc choć apostolat zaczął się po zmianach ustrojowych to pierwsze kontakty były już dużo wcześniej.
Indultowcy to w sumie nie tylko pietyzm, ale też pewnego rodzaju kwietyzm. Ograniczenie do przysłowiowego palenia świeczek w kościele często bez wyraźnego zajęcia wyraźnego stanowiska w sprawach ważnych. Ograniczenie się do estetyzmu, byle tylko być na zalegalizowanych pozycjach za wszelką cenę. Tu tkwi problem w nurcie indultowym.
OdpowiedzUsuńProblemem indultowców jest posłuszeństwo błędowi, uginanie kolana przed błędnowierczą hierachią, nikczemne żebranie o owe indulty, traktowanie biskupów apostatów jakby byli katolikami.
UsuńNIKT nie miał prawa zakazać mszy katolickiej i faktycznie Watykan nigdy jej nie zakazał; wprowadzono siłą NOM - bezprawnie - i wyrugowano mszę katolicką - równie bezprawnie. To całe posoborowie jest contra legem.
Jest to możliwe. Myślę, że kiedyś czas to zweryfikuje.
UsuńNie ważna jest duchowość. Ważne, aby wszyscy wyznawali tę samą wiarę katolicką i byli w jedności z papieżem.
OdpowiedzUsuńOczywiście, że ważna jest duchowość, bo skrzywiona duchowość prowadzi do wynaturzeń moralnych, herezji, a w skrajnych przypadkach do bluźnierstw, apostazji i otwarcia, choćby nie do końca świadomego na wpływ złego ducha.
UsuńDobre opracowanie tzw. całokształtu zagadnień z podziałem na "wspólnoty", zasługujące na odrębne wydanie w postaci broszury lub jako rozdział obszerniejszego pisma. Nazwanie katolicyzmu tradycjonalizmem wrzuca naszą jedyną prawdziwą religię do zbioru wszystkich możliwych denominacji chrześcijańskich. Jest bowiem tylko jedna prawdziwa religia: katolicka, czyli katolicyzm. I nie jest on ani tradycyjny, ani żaden inny. Nawet nie można powiedzieć, że jest ortodoksyjny, ponieważ ten przymiot z natury przynależy tylko katolicyzmowi i jest oczywistością. Jeśli zatem ktoś dodatkowo nazywa katolicyzm tradycyjnym, to należałoby zapytać, w jakim celu?
OdpowiedzUsuńZasadniczo sama nazwa "katolicyzm" zawiera w sobie znaczenie ortodoksyjny, bo katolicki, czyli obejmujący całość oznacza kompletność doktryny Kościoła, której nic nie brakuje i nie trzeba dodawać nowości. Systematyzacja przez papieży w historii ogłaszających dogmaty i prawdy Wiary temu nie przeczy.
UsuńTak właśnie jest: katolicyzm, bez jakichkolwiek przymiotników. Katolicyzm tradycyjny nie jest, jak widać, katolicyzmem.
UsuńNo katolicyzm tradycyjny to po prostu katolicyzm. Modernizm nie jest katolicki.
UsuńJeśli chodzi o "parajezuityzm" i "paradominikanizm", to widzę tutaj inną przyczynę niż te wymienione powyżej. Wspomniane problemy są tylko skutkiem, przyczyną jest - napiszmy to wprost - j u de a izacja obu zakonów, przede wszystkim jeśli chodzi o zakonników, ale i o wiernych.
OdpowiedzUsuńZnam oba środowiska, i widzę napływ osób wiadomego po cho dzenia - wiąże się on ze spadkiem dyscypliny doktrynalnej i zakonnej, ale też, jak przypuszczam, ze wzrostem statusu majątkowego. Dzisiaj zakonnik może sobie pozwolić na rzeczy, które jeszcze ze dwie dekady temu byłyby nie do pomyślenia. No mamy napływ wspomnianych osób, i one coraz bardziej nadają ton, i postawy oraz opinie, które wcześniej były przez polski kler piętnowane i nie do pomyślenia, staje się możliwe.
Jakby się przyjrzeć koryfeuszom modernizmu, dokładniej ich pochodzeniu, to łatwo znajdziemy wspólny mianownik. Ten ekumaniakizm jest głównie skierowany na ... kontakty z j u dai zmem, inne religie traktowane są raczej po macoszemu, chyba, że służą do niszczenia Doktryny Kościoła, jak protestantyzm. Tak to wygląda.
Zresztą podobnie sprawa wygląda i z klasztorem Jasnogórskim, który objął ... no właśnie. To tam śpiewano banderowski hymn, a teraz czytamy, że przeor osobiście udzielał komunii transwestycie: https://kobieta.onet.pl/wiadomosci/transplciowa-filozofka-na-jasnej-gorze-kosciol-uznal-jej-tozsamosc/zgngxky
Przypomnijmy też o dorocznych "pielgrzymkach" do grobów cad yków, które organizuje bp. Markowski -- tak, te iventy nazywane są "pielgrzymkami" i są organizowane w ramach Diecezji Warszawskiej -- informacje w sieci.
Przypomnijmy też, że Gądecki, czy jak on się tam naprawdę nazywa, kiedyś powiedział, że ż yd zi są zbawieni poprzez Mojżesza, a więc nie Chrystusa - co jest oczywiście herezją, która zresztą pokazuje, o co w tym wszystkim chodzi: o to, żeby od środka niszczyć Kościół promując ich religię, czyli j u da izm.
Więc żeby zrozumieć, co się w polskim Kościele dzieje, trzeba znać T alm ud i ukształtowaną przez niego mentalność jego wyznawców. To w tej księdze są podstawy genderyzmu, czym się sami jej wyznawcy chwalą:
https://www.myjewishlearning.com/article/the-eight-genders-in-the-talmud/
Także nie dziwmy się temu, co się dzieje, ale starajmy się to dobrze rozumieć i odpowiednio przeciwdziałać.
W czasie mojego nieszczęsnego błądzenia po różnych wspólnotach pseudo-katolickich miałem niedługą styczność z kikonizmem. Myślę, że jest to ruch najgorszy z najgorszych.
OdpowiedzUsuńOni działają na zasadzie bardzo silnego uzależnienia emocjonalnego, prania mózgu i piramidalnej struktury podobnej do masonerii - poziomy wtajemniczenia. Jak kogoś uwikłają, to potem mają korzyść materialną w postaci sporych datków, nieraz dziesięciny.
We "wspólnocie" był ścisły podział na nauczających i sprawujących władzę "katechistów" oraz wiernych, którzy mają słuchać i być posłuszni. Nie byłoby to oczywiście złe, gdyby nie to, że ci "katechiści", po pierwsze zupełnie nie znali doktryny katolickiej, albo ją naumyślnie przekręcali, a po drugie nie należeli do tej samej mniejszości etnicznej - w przypadku o sektę, o którą się otarłem, chyba wszyscy byli jej członkami. A więc podział był prosty, nie na zasadzie znajomości doktryny Kościoła i walorów moralnych, a na zasadzie pochodzenia - i to mówi bardzo wiele.
W tej "wspólnocie" ksiądz pełnił rolę wyłącznie pomocniczą, nie nauczając ani nie kierując, ot taki dodatek.
Oni wmawiają wiernym -- często ludziom z problemami emocjonalnymi, bo takich chętnie gromadzą -- że człowiek nie może żyć bez grzechu, więc niech sobie grzeszą. To oczywiście przeczy nauczaniu Kościoła, bo człowiek ma obowiązek nawrócenia i pokuty, w tym odrzucenia grzechu i pracy nad sobą.
Jak się przejdzie przez te para-masońskie szczeble wtajemniczenia, to przynajmniej niektórych adeptów zabierają do Palestyny, do ich "Domus Galilei". A tam ich naucza ... ra bin pokazując, że chrześcijaństwo prowadzi do ... j u dai zmu, i że o ten ostatni chodzi. Na Youtube był reklamowy filmik o tym przez nich samych zrobiony, i pewnie nie tylko ten jeden.
Warto też obejrzeć dostępne w sieci tzw. kikony, czyli bohomazy Kiko, które w sekcie są nabożnie traktowane jako przedmioty kultu. Często przedstawiają Chrystusa, ale w sposób karykaturalny i bluźnierczy -- pokazuje to nastawienie założyciela tej sekty do chrześcijaństwa.
I jeszcze jedno: nam na samym początku -- czyli jak byliśmy na dole piramidy wtajemniczenia -- kazano pisać na kartce, dlaczego nasza wiara jest zła - tak! Cel był jasny, zstąpienie jej inną wiarą, ale kropkę nad i stawiano na górze piramidy, w "Domus Galilei".