Zasady komentowania: bez anonimowych komentarzy

O demoralizacji dzieci


Zwykle jest tak, że człowiek wychowuje swoje dzieci przynajmniej tak jak sam był wychowywany, a nawet - według własnego mniemania - lepiej. Bywają skręty w różne strony, oczywiście zwłaszcza pod wpływem współrodzica. W każdym razie w działalności wychowawczej okazuje się, jak dana osoba była wychowywana i z jakim skutkiem, nawet jeśli chce być subiektywnie lepszym wychowawcą, a na pewno okazuje się, jakie wartości i nawyki sobą reprezentuje. Innymi słowy: pokaż mi, jak wychowujesz, a powiem ci, kim jesteś. 

Znany już skądinąd gwiazdor internetowy (więcej tutaj i tutaj) chwali się ostatnio swoją genialnością rodzicielsko-wychowawczą, konkretnie opowieścią (o małym rycerzu, którym ma być jego 3-letni synek), której wybitnym autorem jest zapewne on sam. Pierwszą, zasadniczą cechą tutaj jest więc pomieszanie rzeczywistości z bajkowością, do której widocznie aspiruje. On widocznie uważa, że tak można dla celu pedagogicznego, choć jest dość oczywiste, że właściwie chodzi o chwalenie się przed publicznością swoim potomstwem, oczywiście nie mniej genialnym niż sam ojciec. Nikt normalny nie wymyśla dość debilnej historyjki po to, by publiczne odczytanie wpływało wychowawczo na jej bohaterów. Tym bardziej, że głównym bohaterem jest 3-letni Józio, który z całą pewnością w tej sprawie obecnie nie ogarnia nawet tego, że jest w centrum uwagi. Innymi słowy: to "arcydzieło" twórcy cyfrowego M. Ochmana ewidentnie skierowane jest do publiczności, nie do jego dzieci, które są w tym bohaterami. Oznacza to, iż Ochman ponownie - i widocznie nałogowo - wykorzystuje własne dzieci dla zaspokojenia swojego narcystycznego parcia na szkło. Tym samym więcej mówi przez to o sobie niż o dzieciach. 

Jest w tym jednak jeszcze inny poważny problem, dotyczący pozornie tylko pewnego szczegółu. Oto on:



Czy Ochman zdaje sobie sprawę z tego, że w tej swojej genialnej "opowieści" każe własnemu dziecku okłamywać swoje inne dziecko? 3-letni Józio tego obecnie na pewno nie ogarnia, lecz córka, która to czyta, już raczej tak. Zaś na pewno każdy normalny, nie przywykły do kłamania człowiek zauważa, iż okłamywanie także pod pozorem pedagogicznym jest okłamywaniem i demoralizacją, gdyż niszczy wrażliwość na brak prawdomówności i wpaja bagatelizowanie kłamstwa. Skoro Ochman przedstawia kłamstwo jako przynajmniej normalny środek wychowawczy, to nie tylko ukazuje, jaką metodą wychowawczą on się posługuje, lecz także wdraża własne dzieci w tę metodę, mianowicie w kłamanie dla rzekomego celu pedagogicznego. 

Ochman zapewne będzie się bronił tym, że to przecież tylko zmyślona bajka, której nie należy brać dosłownie. To znów będzie świadczyło o jego narcyzmie i braku autokrytycyzmu. Może mi będzie znów słał jakieś pisma przez swojego prawnika. Zapewne nie będzie chciał dopuścić do siebie myśli, że chodzi o dobro jego dzieci, a także innych dzieci wychowywanych w podobny sposób, czyli wdrażanych w kłamanie. I chodzi też o dobro rodziców, gdyż dziecko niezdeprawowane jest samo ze siebie wyczulone na prawdomówność, a gdy zauważy, że zostało choćby jeden raz okłamane - a zauważy to nieuchronnie wcześniej czy później - to bardzo ciężko będzie odzyskać jego zaufanie. Wprawdzie doraźnie kłamstwo może wydawać się użyteczne jako skuteczne do wymuszenia na dziecku może nawet czegoś dobrego, jednak choćby drobne użyte kłamstwo nie tylko ostatecznie i długofalowo rujnuje relację z dzieckiem, lecz skrzywia jego charakter i może mieć bardzo poważne konsekwencje na przyszłość. Tacy rodzice, nawet na swój sposób niby pobożni, nie powinni się dziwić, gdy ich dziecko oddali się od wiary i Kościoła. Przekazywanie wiary zawsze opiera się na zaufaniu do osoby przekazującej. 

Na argument, że to przecież bajka, odpowiadam ponadto, że bajkę też trzeba umieć pisać. Nie każda zmyślona historyjka jest bajką i może być bajką. W bajce nie ma pomieszania osób rzeczywistych i faktów z osobami fikcyjnymi i zdarzeniami zmyślonymi. Gdyby Ochman ukończył jakieś porządne studia, czy choćby poczytał prawdziwe bajki z literatury klasycznej, a nie ograniczał swojego wykształcenia do mniej czy bardziej debilnych filmów, to może byłby w stanie napisać jakąś sensowną bajkę, a przynajmniej byłby mądrzejszy i nie prezentował swoim dzieciom i publiczności czegoś, co bajką nie jest i być nie może. 

Sprawa jest, wbrew pozorom, bardzo poważna. Każdy, kto trzeźwo obserwuje rzeczywistość, mając choćby elementarną katolicką wrażliwość moralną, dostrzega, że korzeniem zła, które drąży i zatruwa społeczeństwo polskie (a także inne społeczeństwa niegdyś katolickie) jest powszechne, dogłębne i wręcz odruchowe zakłamanie, a w związku z tym brak wyczulenia na kłamanie (dlatego wygrywają wybory ci, którzy wręcz nałogowo i odruchowo kłamią). Czy można już tylko z tym się pogodzić i włączyć się w powszechną grę kłamstw, oszustw i pozorów? Katolikowi nie wolno tego czynić. A zacząć oczywiście można i trzeba od siebie. I też walczyć o prawdomówność wszędzie, gdzie ma się na to wpływ, zwłaszcza w wychowaniu swoich dzieci. 

2 komentarze:

  1. No i słynny od niedawna na tym blogu portal dał odpowiedź do tekstu, tym razem pochlebną dla Księdza :)
    https://etosweb.pl/2025/10/11/demoralizacja-dzieci-poprzez-klamstwo-w-wychowaniu-analiza-z-perspektywy-integralnej-wiary-katolickiej/

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo dobrze że zwrócił Ksiądz na ten problem w wychowywaniu dzieci uwagę.

    OdpowiedzUsuń