Zasady komentowania: bez anonimowych komentarzy

Jak przeniknęły błędy do Kościoła?


Pytanie opiera się na konkretnym przykładzie, dotyczy jednak dość szerokiego i złożonego problemu, który dotychczas nie został systematycznie i wyczerpująco zanalizowany. A jest tak szeroki, a równocześnie powszechny, że całościowe, obejmujący cały Kościół powszechny opracowanie wydaje się niemożliwe przynajmniej dla jednej osoby. Prościej jest zająć nim w zawężeniu do danego kraju, w tym wypadku do Niemiec. W pewnym sensie jest to przypadek typowy, wręcz wzorcowy i pierwotny w tym sensie, że - jak już zauważa się najpóźniej od słynnej książki werbisty x. Ralph'a Wiltgen'a "Ren wpływa do Tybru" - zmiany, które nastąpiły w Kościele do Vaticanum II, mają swoje źródło głównie w działaniach hierarchów niemieckojęzycznych oraz pewnego nurtu teologii niemieckojęzycznej. 

Na podstawie zarówno zdobytej jak też doświadczenia kościelnego i duszpasterskiego w krajach niemieckojęzycznych widzę dwie główne przyczyny tego zjawiska, które jest właściwie procesem, dość ściśle powiązane ze sobą:

- zerwanie z tradycyjną teologią katolicką (w znaczeniu zarówno patrystyki i scholastyki z tomizmem na czele) na korzyść pseudoteologicznej narracji ubranej głównie w hasła biblistyki oraz rzekomych osiągnięć nauki współczesnej

- nastawienie ekumaniackie, czyli dążenie do zatarcia i przezwyciężenia różnic między Kościołem katolickim a protestantyzmem, co ma dość oczywisty związek z nacjonalizmem niemieckim (na co są dowody głównie w postaci tzw. Reformkatholizismus sięgającego drugiej połowy XIX). 

Dochodzą oczywiście wpływy pseudokulturowe, głównie w postaci środków masowego przekazu, co było zwłaszcza znaczące w epoce przedinternetowej, gdy ludzie, także duchowni, byli jakby skazani na wieści z prasy, radia i telewizji, które kształtowały myślenie i system wartości już od dzieciństwa. Ze strony oficjalnych struktur kościelnych, odchodzących w ramach euforii "soborowej" od tradycyjnego nauczania katechizmowego, opór i przeciwdziałanie stopniowo i systematycznie malało aż do niemal całkowitego zaniku. Duchowni, a także świeccy trzymający się tradycyjnego nauczania Kościoła, zostali programowo, bezwzględnie i niemal bez reszty odsunięci nie tylko od urzędów decyzyjnych (nieliczne dobre nominacje biskupie były od lat 70ych rzadkim wyjątkiem) lecz także od regularnego duszpasterstwa i pracy naukowo-dydaktycznej zwłaszcza na wydziałach teologicznych. Natomiast promowano tych, którzy powołując się na wierność "soborowi", reprezentowali rzekomą otwartość na świat współczesny, pod którą faktycznie ukrywała się - mniej czy bardziej radykalnie - wrogość wobec tego, co jest specyficznie katolickie i jako takie odróżnia Kościół od sekt protestanckich czy inny wspólnot religijnych. 

Rdzeniem tej mentalności regularnie był ostatecznie neomarxizm, prezentowany zresztą dość otwarcie przez tzw. pokolenie '68, czyli obecnych mniej więcej 80-latków. Dość oczywiste są powiązania tych ludzi - zwłaszcza profesorów teologii, a także wielu wysokich hierarchów - z politykami lewackimi. W tym sojuszu znaczną rolę odgrywał i nadal odgrywa instytucja tzw. podatku kościelnego, czyli daniny ściąganej przez państwo niemieckie na rzecz uznanych przez nie związków wyznaniowych, oczywiście według przynależności wyznaniowej danego podatnika. Wynikiem tego jest fakt, że Kościół niemiecki jest najzamożniejszy w Europie, a równocześnie najszybciej tracący swoich członków. Co zresztą nie powinno dziwić: skoro płacenie podatku kościelnego staje się jedyną więzią z instytucją kościelną, to pozbycie się tego obciążenia przez formalne opuszczenie Kościoła jest dość atrakcyjne. U ludzi mało rozgarniętych intelektualnie bądź zupełnie zaślepionych systemowo prowadzi to do mechanizmu myślenia, według którego dla ratowania pozycji i stanu posiadania wiernych należy jeszcze bardziej upodobnić Kościół do trendów polityczno-kulturowych. Najbardziej bezczelni, zakłamani i zaślepieni przedstawiciele pokolenia '68 jak emerytowany profesor "teologii pastoralnej" na Uniwersytecie Wiedeńskim x. Paul Michael Zulehner, zdeklarowany neomarxista, mówią wprost, że powodem obecnej zapaści Kościoła jest zahamowanie reform rozpoczętych po Vaticanum II. Za pontyfikatu Jorge Bergoglio tacy ludzie, choćby w bardziej umiarkowanym wydaniu, należeli do jego ekipy i takich on faworyzował w nominacjach biskupich, nawet w kardynalskich. Wykwitem tej mentalności jest słynna "droga synodalna" przeniesiona przez Franciszka i jego ekipę co do zasady (choć nie we wszystkich szczegółach) na cały Kościół. 

Owszem, w Niemczech są poszczególni biskupi, którzy myślą czy przynajmniej czują po katolicku, oraz sprzeciwiają się przynajmniej tym najgorszym pomysłom "drogi synodalnej". Są oni jednak w mniejszości i to pogardzanej przez establishment zarówno polityczny jak też wewnątrzkościelny. 

Jaka może i powinna być droga ku wyjściu z tej zapaści? 

Jak zawsze, leczenie należy zacząć od korzenia czyli od głównych przyczyn: 

- powrót do solidnej, rdzennie katolickiej teologii, oraz

- szacunek dla tego, co rdzennie katolickie, zwłaszcza dla tradycyjnej teologii. 

Także w krajach niemieckojęzycznych okazuje się od dziesięcioleci, że tam, gdzie zachowane są te dwie główne zasady, tam też gromadzą się wierni i są też powołania do kapłaństwa i życia zakonnego. Jedyną przeszkodą jest przeszkadzanie przez establishment kościelny w tym, zwłaszcza co do wpływu na młodzież, czy raczej umożliwienia młodzieży zapoznania się z Tradycją Kościoła bez negatywnych uprzedzeń. 



Sprawa x. Piotra Glas'a


Okazyjnie jakiś czas temu już wypowiadałem się odnośnie do działalności x. Piotra Glasa (więcej tutaj), nie przypuszczając wtedy, że stanie się "sławny" też w innym sensie tego słowa. Jednak afera obecna, trwająca od około roku, nie jest dla mnie zaskoczeniem wobec faktów, które były wiadome wcześniej, tzn. w czasie gdy ów kapłan był celebrytą, nawet wręcz gwiazdorem katolików konserwatywnych w Polsce. 

Obecnej afery - jeszcze nie zakończonej, ponieważ ma się dopiero odbyć apelacja od wyroku skazującego wydanego przez sąd na brytyjskiej wyspie Jersey - nie będę przedstawiał, gdyż można się zapoznać z obszernymi materiałami znajdującymi się w internetach, pochodzącymi także od przyjaciół, zwolenników i apologetów x. Glasa, do których należy zwłaszcza x. Sławomir Kostrzewa, również wyznawca sekty medjugorjańskiej. 

Do wiarygodności oskarżyciela, który zresztą także jest wyznawcą sekty medjugorjańskiej, podchodzę oczywiście ostrożnie, nawet sceptycznie. Jednak wystarczy zwrócić uwagę na dwa niezaprzeczalne i przez nikogo nie podważane fakty:
- praktykowane przez x. Glasa "exorcyzmowanie" ducha nieczystości przez dotykanie genitaliów męskich, o czym mówił publicznie sam x. Glas
- znalezienie przez policję w jego domu większej ilości skarpetach dziecięcych, prawdopodobnie używanych, co posłużyło jako jeden z dowodów przed sądem. 

Te dwa fakty świadczą dość wyraźnie, że x. Piotr Glas ma problemy ze sobą i do tego ma dość wyraźnie pomieszane w umyśle, skoro takie rzeczy zrobił i to nawet się ich nie wstydząc. 

Oczywiście dochodzi pomieszanie a właściwie zboczenie polegające na wyznawaniu wiary w zjawę medjugorjańską. Tylko ktoś zupełnie pozbawiony wiedzy teologicznej, zdrowego rozsądku i elementarnego wyczucia duchowego może ulec propagandzie tej sekty. Zwykle wiąże się to z duchowym zaślepienie i zakłamaniem charakterystycznym dla osób uformowanych w tzw. charyzmatyźmie czyli w demonicznym zwiedzeniu pseudopentekostalnym, gdzie zwodnicze uczucia dominują, zakłamują i tłumią zdrowe, trzeźwe myślenie, które jest fundamentem wiary katolickiej. 

Podsumowując: 

Wygląda na to, że x. Piotr Glas przez swoją widowiskową "walkę z szatanem", którą się przez długie lata namiętnie chwalił we wszelaki sposób, usiłował przykryć swoje problemy, dokładniej zboczenie sexualne, żeby na wypadek wybuchu afery tłumaczyć się niby zemstą demonów. To dość dokładnie pasuje do zakłamania typowego dla sekty pseudocharyzmatyzmu, w tym też dla sekty medjugorjańskiej. 

Jak należy okadzać podczas procesji?


Pytanie niby szczegółowo-drobiazgowe, jednak dość istotne, ponieważ w liturgii wszystko ma znaczenie i każdy szczegół świadczy o pietyźmie czyli staranności o kult Boży, co z kolei świadczy o miłości do Pana Boga. Polska jest krajem, gdzie - wbrew pozorom - doszło w ostatnich dekadach, a nawet już wcześniej do daleko idącej dewastacji w dziedzinie liturgii, nawet jeśli często nie wynikało to ze złej woli lecz raczej z ignorancji i niechlujstwa. To świadczy niestety zwłaszcza o zapaści kształcenia w seminariach duchownych. 

Okadzanie jest pozornie jedynie szczegółem. Z mojego doświadczenia we wielu krajach wynika, że akurat w tej dość prostej kwestii sytuacja w Polsce jest szczególnie haniebna. Osobiście dopiero za granicą poznałem właściwy sposób okadzania i to nawet w kontekście modernistycznego Novus Ordo. W Polsce nawet biskupi niemal bez wyjątku widocznie nie mają pojęcia o właściwym okadzaniu podczas Mszy św., które jest wskazane w tradycyjnym Missale Romanum. Tego widocznie od dziesięcioleci nie uczy się na liturgice w seminariach duchownych. Zamiast przepisanego liturgicznie sposobu, który wyraża ofiarowanie spalanego kadzidła, stosuje się powszechnie okadzanie według dosłownego znaczenie polskiego słowa, czyli jakby okrążanie dymem z kadzidła, co raczej kojarzy się z magicznym gestem. No cóż, głupota nie boli. 

Zapewne nie uczy się także o tym, że podczas procesji eucharystycznej tradycyjnie przepisanych jest dwóch turyferariuszy z kadzielnicami (co wyjątkowo miało miejsce w mojej rodzinnej parafii w okresie mojego dzieciństwa). Mają oni okadzać na przemian, odwracając się przy tym w kierunku Najświętszego Sakramentu:






Materiał przedstawia procesję Bożego Ciała ulicami Wiednia. 

Inny szczegół, również o znaczeniu praktycznym dotyczy dzwonienia. Zwykle daje się dzwonki dwóm ministrantom, którzy dzwonią nieprzerwanie aż się zmęczą, co oczywiście następuje dość rychło. Brakuje zwykłego trzeźwego pomyślunku (zwłaszcza po stronie duchownych, którzy to powinni o tym myśleć), który prowadzi do prostego rozwiązania, które poznałem w innych krajach: ministranci dzwonią po jednym "rzucie" na przemian, dzięki czemu zmęczenie nie następuje szybko, a równocześnie dźwięk zachowuje elegancję. 

Na tych drobnych przykładach widać, że liturgia ma związek z kulturą oraz trzeźwym myśleniem, które łączy wymiar duchowy z pragmatyzmem. Także od takich szczegółów należy zaczynać dla naprawy i odrodzenia nie tylko liturgii katolickiej lecz także katolickiej kultury. 

Wysyp hochsztaplerów


W niewiele ponad miesiąc po wyborze Leona XIV ukazały się w języku polskim już dwie biografie nowego papieża. Wygląda na to, że ich autorzy pisali na wyścigi i wydali na wyścigi. Jednym z nich jest znany skądinąd gwiazdor niby konserwatywnego grona pech24 Paweł Chmielewski, który już niejednokrotnie skompromitował się haniebnym fałszem zwłaszcza w związku ze sprawą jeszcze bardziej haniebnego hochsztaplera i oszusta krakówkowego x. Dariusza Oko (tutaj, a podobny przykład rzetelności i powiązań ekipy pech24 jest tutaj). Chmielewski znów bryluje na salonach jako niby expert od spraw kościelnych, oczywiście nie sprostowawszy żadnego ze swoich wcześniejszych kłamstw i oszustw na odbiorcach. Teraz przykład dotyczy niby nieistotnego szczegółu, jednak udowadnia znów, jak ten człowiek potrafi z potężną pewnością siebie wypowiadać nieprawdę, na której sprawdzenie zapewne nie zadał sobie najmniejszego trudu, choć wystarczyłoby zaglądnąć na pierwszą lepszą stronę internetową. Oto Chmielewski w oryginale:


Jak każdy może łatwo sprawdzić, uniwersytet augustiański nie jest chicagowski, lecz znajduje się w zupełnie innym stanie USA, mianowicie w stanie Pensylwania w okolicy Filadelfii (dowód tutaj):


Oczywiście ta informacja nie jest istotna dla wiary katolickiej. Jednak, gdy ktoś pisze czyjąś biografię, a następnie z niewzruszoną pewnością siebie wypowiada fałszywy szczegół, to świadczy to przynajmniej o niechlujstwie w poznawaniu faktów, które rzutuje na ogólną jakość tego, co dana osoba pisze i mówi. 

W tym samym wywiadzie Chmielewski wykazuje ignorancję podaną z ciemniejszą pewnością siebie także co do o wiele istotniejszej sprawie. W pewnym momencie wspomina o sprawie słynnego raportu arcybiskupa Edwarda Gagnon'a z drugiej połowy lat 70-ych, o którym wielokrotnie opowiedział ówczesny prywatny sekretarz Arcybiskupa x. Charles Murr zarówno w  w swoich książkach jak też we wielu wywiadach internetowych dostępnych obecnie (łatwo sobie wygóglować): 



Chmielewski albo nie zapoznał się z tymi źródłami, a uważa, że je zna (a faktycznie zna najwyżej plotki w tym temacie wymieniane przy piwie z x. Oko), albo ma dziurawą pamięć i przekręca fakty, podając urojenia jako prawdę:

Otóż według wiadomości z najbardziej wiarygodnego i póki co jedynego źródła, jakim jest x. Charles Murr, w raporcie abpa Gagnon'a chodziło głównie o następujące osoby: 

- architekta Novus Ordo czyli abpa Annibale Bugnini'ego, zesłanego przez Pawła VI do Teheranu, 

- prefekta Kongregacji ds. Biskupów kard. Sebastiano Baggio, oraz 

- kardynała sekretarza stanu Jean Villot'a, 

- wraz z jego pupilem i następcą na urzędzie Agostino Casaroli.

Tylko pierwszy z nich został usunięty z Kurii Rzymskiej. Natomiast dwaj następni zostali pozostawieni na swoich stanowiskach przez Jana Pawła II, zaś ostatni został wywindowany przez tegoż. Jean Villot rzeczywiście chorował na raka i zmarł niedługo po otrzymaniu raportu przez Jana Pawła II, mianowicie w marcu 1979. Jednak wynikiem braku usunięcia go z urzędu było to, że następcą na urzędzie został jego pupil Agostino Casaroli, reprezentujący haniebną "Ostpolitik" czyli politykę ustępliwego układania się z komunistami. Najbardziej niebezpiecznym dla Kościoła z powodu decydowania o nominacjach biskupów był Sebastiano Baggio, którego Jan Paweł II pozostawił na tym stanowisku aż do 1984 roku, po czym uczynił go kamerlingiem czyli odpowiedzialnym za rządzenie Kościołem podczas sede vacante czyli w okresie od śmierci papieża do wyboru nowego. To on był zresztą osobą, która jako ostatnia widziała papieża Jana Pawła I jako żywego, wieczorem 27 września 1978 r., po czym rano 28 wrześnie papież został znaleziony martwy. Baggio zmarł w 1993 r. bez jakichkolwiek dochodzeń w sprawie i uszczerbków na swojej karierze. 

Przykład gwiazdora Chmielewskiego w swej haniebności nie jest jedynym w kręgach konserwatywnych katolików w Polsce. Interpretując takie sytuacje jak najżyczliwiej jest to możliwe, można je sprowadzić przynajmniej do niechlujstwa połączonego z pewnością siebie, która graniczy z bezczelnością. Takie osoby przez takie postępowanie wyrządzają poważną szkodę szczególnie katolikom konserwatywnym, którzy są karmieni takimi śmieciami. Zapewne nie bez chęci zysku czerpanego z naiwności publiczności. 

Czy procesja Bożego Ciała jest tradycyjna?

 


Ostatnio okazało się, że święto Bożego Ciała - tak silnie związane z religią w Polsce, że nawet komuniści nie odważyli się go skasować - staje się przedmiotem kontrowersji. W samym Rzymie po stuleciach odwołano w tym roku centralną, diecezjalną procesję Bożego Ciała, z pokrętnym, właściwie kłamliwym uzasadnieniem przez chorobę kolana Franciszka, który wszak nigdy dotychczas nie klękał przed Najświętszym Sakramentem, a ostatnimi laty też nie prowadził procesji (choćby jadąc na lawecie z Najświętszym Sakramentem, jak to czynił w ostatnich latach życia Jan Paweł II, zresztą do końca klęcząc mimo sędziwego wieku i schorowania). Pewien skrajnie modernistyczny jezuita w Polsce publicznie zaatakował to święto, co wpisuje się w przygotowywanie gruntu dla dalszej protestantyzacji katolików przez skasowanie najpierw zwyczajowych obchodów, a ostatecznie zapewne także samego święta, które przeszkadza zapędom ekumaniackim. Dlatego warto zwrócić uwagę na kwestie historyczne, doktrynalne, rytualne i zwyczajowe związane z tematem. 

Pominę tutaj historyczne korzenie tego święta, związane ze św. Julianną z Liège, zakonnicą belgijską. Najważniejszych faktów można się łatwo dowiedzieć z internetu. Mniej znana jest historia procesji Bożego Ciała i zwyczajów z nią związanych. Tutaj istniała - i nadal oficjalnie istnieje - znaczna różnorodność zarówno co do obrzędu jak też zwyczajów. 

Procesja Bożego Ciała pierwotnie nie była praktykowana wraz z liturgicznym świętem, wprowadzonym w diecezji Liège w 1246 roku, zaś w roku 1264 w całym Kościele. Procesja pojawiła się dopiero z pewnym opóźnieniem, mianowicie w roku 1277 najpierw w Kolonii i w innych miastach i regionach niemieckojęzycznych. Według historyków liturgii, nawiązywała ona do procesji w tzw. dni krzyżowe z błogosławieństwem pól. W tych procesjach pierwotnie niesiono obrazy i figury świętych, następnie dołączono Najświętszy Sakrament. Wówczas papież Urban IV w swojej bulli zalecił śpiewać podczas tej procesji hymny eucharystyczne autorstwa św. Tomasza z Akwinu. Na jej koniec udzielano błogosławieństwa eucharystycznego. W takiej postaci procesja Bożego Ciała została ujęta w tradycyjnym Rituale Romanum. 

Natomiast w krajach niemieckojęzycznych doszło do rozbudowania procesji przez dodanie czterech stacyj ze śpiewaniem Ewangelii (zapewne z powodów praktycznych, by celebrans miał nieco wytchnienia w przeważnie długiej drodze i to w skwarze dnia). Pierwotnie Ewangelie te nawiązywały oprócz Wielkiego Czwartku do tajemnicy Wcielenia, czyli Bożego Narodzenia. Dopiero w XX w., w ramach pełzającej protestantyzacji forsowanej głównie z Niemiec, zastąpiono te treści Ewangeliami o uczcie i rozmnożeniu chleba. 

Równocześnie rozwijał się folklor związany z procesją. Ponieważ niesienie obrazów i figur było podzielone na stany i cechy, była to sposobność do ich autoprezentacji galowej. Ołtarze stacyjne także były okazją dla twórczości folklorystycznej, która przy braku czujności duszpasterzy mogła przybierać bardziej dziwne formy, zwłaszcza gdy sam duszpasterz nie dysponował ani wystarczającą wiedzą, ani wyczuciem liturgicznym, teologicznym czy choćby estetycznym. 

Jaskrawym przykładem są tutaj dywany z kwiatów przedstawiające symbole święte czy wręcz postaci eucharystyczne i symbole oznaczające samego Jezusa Chrystusa. Nawet jeśli tworzono je z pieczołowitością i kunsztem, to jednak stanowiły one nadużycie i wręcz zaproszenie do bezczeszczenia symboli świętych, mimo nawet szlachetnych intencyj połączonych z bezmyślnością i brakiem wyczucia. Oczywiście nie ma nic złego w tworzeniu obrazów z kwiatów przedstawiających osoby czy symbole święte. Jednak ich miejscem z całą pewnością nie powinna być ziemia, lecz lokalizacja powinna oznaczać szacunek i zapraszać do oddawania czci, nie do deptania. 

Poważnym nadużyciem, sprzecznym z zasadami liturgii katolickiej i znaczeniem procesji eucharystycznej, jest także głoszenie kazań podczas procesji w obecności Najświętszego Sakramentu. Ten fałszywy zwyczaj rozpowszechnił się zwłaszcza w Polsce, co jest haniebnym przykładem stanu wiedzy i wyczucia liturgicznego. 

Niestety nawet w kręgach tradycyjnych katolików często brak jest takiego zdrowego, trzeźwego wyczucia i rozróżnienia. Świadczy to o głęboko sięgającej ruinie duchowej, intelektualnej i estetycznej, której należy się przeciwstawić, by to iście katolickie święto było w każdym szczególe sprawowane z należną starannością i nienagannym pięknem. 

Duch prawdy


J 15,26 - 16,4


A gdy przyjdzie Obrońca, którego ja wam poślę od Ojca, Duch Prawdy, który od Ojca wychodzi, Ten zaświadczy o mnie.

Ale i wy także świadczycie; bo jesteście ze mną od początku.

To wam powiedziałem, abyście nie byli oburzeni.

Wyłączać was będą z synagog; a nawet nadchodzi godzina, że każdy, kto was zabije, będzie uważał, że okazuje cześć Bogu.

A to wam uczynią, gdyż nie poznali Ojca, ani mnie.

Lecz to wam powiedziałem, abyście, gdy przyjdzie ta godzina, przypomnieli sobie, że to ja wam powiedziałem; a nie mówiłem wam tego od początku, bo byłem z wami.


οταν δε ελθη ο παρακλητος ον εγω πεμψω υμιν παρα του πατρος το πνευμα της αληθειας ο παρα του πατρος εκπορευεται εκεινος μαρτυρησει περι εμου

και υμεις δε μαρτυρειτε οτι απ αρχης μετ εμου εστε

ταυτα λελαληκα υμιν ινα μη σκανδαλισθητε

αποσυναγωγους ποιησουσιν υμας αλλ ερχεται ωρα ινα πας ο αποκτεινας υμας δοξη λατρειαν προσφερειν τω θεω

και ταυτα ποιησουσιν υμιν οτι ουκ εγνωσαν τον πατερα ουδέ εμε

αλλα ταυτα λελαληκα υμιν ινα οταν ελθη η ωρα μνημονευητε αυτων οτι εγω ειπον υμιν ταυτα δε υμιν εξ αρχης ουκ ειπον οτι μεθ υμων ημην 


Św. Jan Apostoł jest zwykle uważany za najbardziej mistycznego Ewangelistę, a jego Ewangelia za najbardziej tajemniczą. Poniekąd jest to słuszna charakterystyka, ponieważ jej słowa, w tym także podane słowa Pana Jezusa są nierzadko tak pełne treści i głębokie, że wydają się zagadkowe, mimo iż językowo są proste. 

Pan Jezus wielokrotnie zapowiedział Swoim uczniom posłanie i przyjście Ducha Świętego. Ewangeliści nie podają ich reakcji na te słowa. Nie wiemy, czy i na ile one były jasne dla nich. Zapewne rozumieli je w świetle i w duchu ksiąg starotestamentalnych. Nowe było jednak określenie Go przez Pana Jezusa jako "parakletos". To greckie słowo, tłumaczone na polski zwykle jako "pocieszyciel" (w nawiązaniu do niegdyś popularnego tłumaczenia niemieckiego jako Tröster) bardziej adekwatnie, niemal dosłownie wyrażone jest łacińskim advocatus, od którego pochodzi polskie słowo "adwokat", zawężone obecnie do zawodu prawniczego. "Paraklet" to jest ktoś wezwany na pomoc, ktoś wspierający, ktoś towarzyszący, ktoś powołany do bycia obecnym i to do obecności wspomagającej i ratującej w trudnej sytuacji i potrzebie. 

Dlaczego Pan Jezus zesłał Ducha Świętego, który pochodzi od Ojca? Nie tylko dlatego, że uczniowie tego potrzebowali i że potrzebuje tego Kościół i cała ludzkość. To przysłanie jeszcze bardziej było konieczne z powodu tego, kim i jakim jest Bóg Trójjedyny. 

Duch Święty jest tym, który daje świadectwo o Chrystusie, a przez to świadectwo uczniowie stają się świadkami. Zadaniem świadka jest mówienie prawdy, mówienie tego, co świadek widział, słyszał, czego doświadczył. Dlatego ważne jest, iż uczniowie są "od początku" z Jezusem. To bycie od początku jest niejasne. Chodzi o początek Jego publicznej działalności? Przecież to nie jest początek życia Syna Bożego na ziemi, a o tym także mówią Ewangelie. Św. Paweł wcale nie należał do uczniów, którzy chodzili z Nim, a jednak został powołany na świadka Ewangelii z całą pewnością także przez działanie Ducha Świętego dla niego i w nim. Greckie słowo "arche" ma znacznie szersze znaczenie niż polskie słowo "początek". W filozofii greckiej oznacza ono także przyczynę i zasadę istnienia, nie odnosi się więc jedynie do chronologii. Tak więc chodzi tutaj bardziej o związek uczniów z prawdą, która jest ponadczasowa: o bycie z Jezusem, które jest oparte na prawdzie i prawdziwości, a to oznacza znacznie więcej niż doświadczenie zmysłami, oczywiście bez sprzeczności z nimi. 

"Świadków" życia i działalności ziemskiej Pana Jezusa było znacznie więcej niż dwunastu Apostołów, czy kilkudziesięciu czy kilkuset uczniów, którzy po Zmartwychwstaniu świadczyli, że On żyje. Większość z tych uczestników wydarzeń chyba nawet nie uwierzyła w to, co mówili uczniowie, którzy widzieli Zmartwychwstałego. Uczestnik wydarzeń to nie to samo co świadek. Świadek mówi prawdę, a uczestnik wydarzeń może milczeć i może też kłamać. 

Mówienie prawdy napotyka na sprzeciw tych, którzy nie miłują prawdy, jej nie chcą i czują się zagrożeni przez nią. Nienawiść do prawdy jest nienawiścią do rzeczywistości, która jest przenoszona na świadków prawdy. To właściwie wyjaśnia historię Kościoła od Abla (ab Abel) aż do skończenia świata. O tym właśnie mówi Pan Jezus, uświadamiając uczniom wtedy obecnym i po wsze czasy, by nie byli zgorszeni tym, co ich spotyka ze strony tych, którzy nie chcą i nienawidzą prawdy. 

W postawie i zachowaniu wobec świadków Jezusa Chrystusa wykazuje się zasadnicze nastawienie człowieka do prawdy czyli rzeczywistości. Nie chodzi o stosunek do wyznawców Chrystusowych wraz z ich grzechami, błędami, słabościami i ograniczeniami. Grzech i zło nie może być akceptowane - tego też wymaga szacunek dla prawdy czyli dla rzeczywistości. Świadek nie staje się automatycznie święty czy doskonały wraz z poświadczenie o zdarzeniu. Z drugiej strony człowiek nałogowo grzeszący bardziej skłania się do kłamstwa i dawania fałszywego świadectwa. Zarówno grzechy jak też cnoty żyją gromadnie: każdy grzech pociąga, żywi i wzmacnia inne i następne grzechy, tak samo każda cnota działa z innymi cnotami. 

W ten sposób spełnia się proroctwo starca Symeona wypowiedziane do Matki Jezusowej (Łk 2,34): "Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu, i na znak, któremu sprzeciwiać się będą. A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu." Stosunek do prawdy Jezusa Chrystusa ujawnia zamysły czyli wnętrze człowieka, jego pragnienia, dążenia i zamiary. Można to nazwać także stanem czystości serca. 

Spoglądając trzeźwo na rzeczywistość społeczną w węższym i szerokim sensie, na politykę i też na problemy rodzinne i osobiste, nie trudno dostrzec, że korzeniem i rdzeniem problemów, konfliktów i tragedii jest brak prawdy i jej zaprzeczenie czyli kłamstwo. Widzimy, a równocześnie poniekąd przywykliśmy do tego, że politycy nie tylko się mylą lecz nagminnie i wręcz nałogowo kłamią, może nawet nawykowo i odruchowo, bezrefleksyjnie. Kłamstwo jest wszechobecne, a nie omija obecnie niestety środowisk kościelnych nawet najwyższych stopni (czego dość wyraźnym przykładem jest zakończony niedawno pontyfikat). Równocześnie każdy z nas decyduje o swoim stosunku do prawdy i kłamstwa, a tym samym o ich obecności w swoim środowisku i na tym świecie. W tym znaczeniu Duch Prawdy, który pochodzi od Ojca i Syna, jest "tylko" wsparciem, obrońcą, adwokatem. On oczywiście jest także tym, który woła w sercu człowieka ku Bogu prawdziwemu ukazującemu, że człowiek jest Jego dzieckiem, Jego stworzeniem i synem adoptowanym w Jezusie Chrystusie, jak mówi św. Paweł (Rz 8,15). 

W historii ludzkości i też Kościoła widzimy, że nie każdy człowiek godzi się na tę godność. Wynika to z tego, że tak dziecięctwo Boże jest relacją czyli osobistą więzią kojarzoną błędnie i fałszywie - jak od zarania dziejów podszeptuje ojciec kłamstwa czyli szatan - ze zniewoleniem. 

Lęk przed ograniczeniem wolności czy też inną domniemaną stratą zwykle motywuje do sprzeniewierzenia się prawdzie. Także chciwość czyli nieuporządkowane pragnienie czegoś może być motywem do kłamania. Zwykle są to dobra materialne i ogólnie doczesne, które przysłaniają dobra wyższe, wieczne. Duch Święty, który oświeca umysł, daje lekarstwo na te schorzenia duszy, prostując myślenie i pragnienia w świetle prawdy. Także dlatego Pan Jezus Go nazywa Duchem Prawdy. 

Zakończenie widzialnej obecności Zbawiciela na tym świecie wymaga od Jego wiernych dojrzałości. Zesłany z góry Duch Święty prowadzi nas w dojrzałym dziecięctwie Bożym, które wymaga współdziałania w wolności. Zaś istotnym i zarazem wyraźnym kryterium ukierunkowania naszego życia jest stosunek do prawdy, zwłaszcza tej przykrej i nieprzyjemniej, uderzającej w naszą pychę i fałszywą bo zakłamaną miłość własną. Poznanie i uznanie swej grzeszności otwiera na prowadzenie przez Ducha Prawdy. Równocześnie ci, którzy bardziej miłują zakłamanie, w swej niekiedy nawet nieuświadomionej rozpaczy i zazdrości, nienawidzą tych, którzy przynajmniej starają się iść za prawdą, która przemienia duchowo i uszlachetnia. To właśnie powoduje złość i złośliwość tych, którzy nałogowo kłamią, choćby nawet byli poniekąd "pobożni". Przykład faryzeuszy pokazuje, że fałszywa "pobożność" dość łatwo, wręcz naturalnie łączy się z obłudą. 

Pokusa fałszu dotyka każdego, gdyż jest to najbardziej typowa pokusa szatańska. Jednak jest to kuszenie względnie łatwe do pokonania, gdyż wystarczy konsekwentnie trwać w prawdzie, nawet jeśli wiąże się to z nieprzyjemnościami. To jest jedyna droga, na której prowadzi Duch Prawdy.