Zasady komentowania: bez anonimowych komentarzy

Uczciwość na egzaminie

 


Samo posłużenie się znanymi już pytaniami jest moralnie w porządku, gdyż jest to pomoc w przygotowaniu wiedzy, a nie oszukiwanie co do wiedzy. 

Równocześnie także na tym przykładzie widać, że problem tkwi w systemie, który poniekąd rodzi dylematy moralne, a nawet sprzyja wychowaniu do kombinowania czy wręcz oszukiwania. Mówiąc w skrócie, wygląda to na grę, gdzie wykładowca czy nauczyciel usiłuje przyłapać studenta czy ucznia na braku wiedzy, podczas gdy ten drugi usiłuje uniknąć trudu solidnego przygotowania z wiedzy. To jest z całą pewnością patologiczna i patogenna sytuacja, pod wieloma względami. 

Osobiście zawsze dawałem studentom wszystkie pytania egzaminacyjne z dużym wyprzedzeniem, zwykle na ostatnim wykładzie. Obejmowały one całość materiału, odpowiednio zgrupowanego według zagadnień. Z mojej listy pytań prefekt nadzorujący egzamin wybierał 5 pytań, z których potem studenci musieli sobie wybrać 3 do odpowiedzi. Egzamin był zawsze pisemny. Przygotowanie studentów było prawie zawsze wzorowe, z czego ja też miałem satysfakcję. Obydwu stronom procesu dydaktycznego zależało na zdobywaniu wiedzy i kształtowaniu zdolności myślenia, nie na przyłapaniu na jakimś braku. To się bardzo dobrze sprawdziło. Innego podejścia i systemu po prostu nie rozumiem i nigdy nie chciałem, ani nie stosowałem. 

Jak można w chorym systemie przetrwać i przebrnąć przez studia zgodnie z zasadami moralnymi? 

Oczywiście przede wszystkim przez solidność w zdobywaniu wiedzy. Rola nauczyciela czy wykładowcy jest tutaj niezbędna. W moim dość długim doświadczeniu szkolnym i uczelnianym po dwóch stronach walki o wiedzę miałem znacznie więcej złych doświadczeń niż dobrych. Dlatego właśnie sam jako wykładowca stosowałem inny system (ten wspomniany powyżej). Moim zdaniem znacznie większą winę za brak jakości w przekazywaniu wiedzy ponosi strona ucząca, zwłaszcza na poziomie akademickim, choć właściwie na każdym poziomie, począwszy od szkoły podstawowej. Osobiście doświadczyłem jedynie bardzo niewielu dobrych nauczycieli i profesorów, i to zarówno w Polsce jak i za granicą. Z przykrością muszę stwierdzić, że przynajmniej za czasów moich studiów (koniec lat 80-ych i początek 90-ych) poziom nauczania pod względem dydaktycznym był w Polsce generalnie znacznie gorszy niż w Austrii czy w Niemczech, choć merytorycznie był często lepszy przynajmniej w moich dziedzinach czyli w filozofii i teologii. Owszem, niechlujstwo i wręcz karygodna tandeta zdarzała się także na tzw. Zachodzie, jednak generalnie staranność przygotowania była znacznie większa. Nie wiem, jakie są przyczyny. Myślę, że głównie w zapaści kulturowo-cywilizacyjnej spowodowanej komunizmem, gdzie karierę naukową robiło się często nie dzięki wiedzy i umiejętnościom, lecz dzięki poglądom zgodnym z linią partii i powiązaniom z partią. W ten sposób wyhodowane zostały całe zastępy pseudointeligencji, im bardziej zakompleksionej tym bardziej butnej i groteskowej, czego wręcz skandalicznym objawem stało się przyznanie doktoratu honoris causa komuś takiemu jak Jerzy Owsiak. 

Innym przejawem - poniekąd słusznego - zakompleksienia tej pseudoointeligencji jest, że w Polsce wykładowca poczytuje sobie wręcz za punkt honoru wygłaszanie z głowy, nawet bez notatek, co ma zwykle, a nawet prawie zawsze wręcz fatalne skutki zarówno co do uporządkowania podawanej treści, jak też co do samej treści. Ten haniebny przykład przenosi się na dziedzinę pozaakademicką, z poważną szkodą dla przekazywanych treści. Pamiętać należy, że fachowym określeniem wykładu uniwersyteckiego jest lectio, czyli odczyt, nie wygłaszanie przemówień wiecowych. 

Tak więc za braki, skrzywienia i wypaczenia w systemie odpowiedzialność ponosi strona ucząca, nie strona nauczana. 

Jednak strona nauczana nie jest wolna od odpowiedzialności ani pozbawiona możliwości oddziaływania na jakość. W dobie internetu znacznie łatwiej jest dotrzeć do solidnych źródeł wiedzy i to nawet dość samodzielnie. Oczywiście może tutaj pojawić się dylemat, czy bardziej należy zaspokoić egocentro-narcyzm wykładowcy przez bezmyślną reprodukcję podanych przez niego treści, nawet jeśli są absurdalne, czy raczej postawić na zdobywanie solidnej wiedzy, niezależnie od osobistych upodobań strony uczącej. Generalnie powinno być tak, że gorliwość uczniów i studentów w samodzielnym poszukiwaniu wiedzy powinna motywować nauczycieli i wykładowców, jeśli chcą być uznanym autorytetem. Tutaj życie według zasady "3 z" (zakuć zdać zapomnieć) nie wystarczy. A jeśli strona ucząca z premedytacją stawia na tę zasadę, wówczas nie powinna się dziwić, gdy młodzież ucieka się do odpowiadających jej metod, nawet jeśli są wątpliwe moralnie. 

Do postawionego mi pytania należy podejść właśnie w tym kontekście. Jeśli młodzież jest ustawiona zarówno przez system jak też przez konkretnego uczącego w taki sposób, że celem procesu dydaktycznego nie jest ukazywanie prawdy i prowadzenie do jej poznawania, lecz zaliczenie egzaminów, to nie należy się dziwić stosowaniu przez nią sposobów z pogranicza uczciwości. W kwestii pytań egzaminacyjnych już odpowiedziałem. Osobną kwestią jest tzw. ściąganie na egzaminie. Otóż ściąganie jest możliwe tylko w bardzo ograniczonym stopniu, może dotyczyć jedynie szczegółów, które w zdrowym systemie nie powinne decydująco wpłynąć na ocenę z egzaminu. Jeśli strona ucząca stawia na podawanie szczegółów i wymaganie ich reprodukowania na egzaminie, a nie na uczenie zrozumienia materii i kojarzenia, to jej podejście jest z gruntu antydydaktyczne i demoralizujące. Taka osoba nie jest na właściwym miejscu zadań społecznych. Jeśli się jednak na takim miejscu znajduje i ten fakt jest dla młodzieży barierą w zdobyciu dyplomu, wówczas nawet ściąganie na egzaminie może być moralnie usprawiedliwione, o ile nie wynika z lenistwa i braku własnego przygotowania do egzaminu. Dlatego właśnie do właściwej oceny moralnej należy włączyć wiele czynników. W razie wątpliwości czy wyrzutów sumienia należy się zwrócić do spowiednika czy duszpasterza. 

5 komentarzy:

  1. No niestety zdarzaja sie "perelki" na uczelniach. Jeden jedyny raz, ktory sciagalam na egzaminie do dzis uwazam za w pelni usprawiedliwiony moralnie. Profesor wymagal nie tylko wykucia czegos na pamiec, ale doslownego cytowania jego ksiazki, w ktorej filozofowal sobie mniej lub bardziej sensownie na temat literatury. A propos chorego systemu: byl to egzamin na pierwszym semestrze, ktorego nie wolno bylo powtarzac. Jako czlek polslepy i niewprawiony w sciaganiu, odpisalam z kserowek tyle ze wystarczylo na 3,5 i to byla chyba jedyna nie piatke na roku :D Przy wpisie do indeksu prof spojrzal na mnie z wyrzutem i zapytal czy naprawde nie dalo sie tego nauczyc na 5 :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Dlaczego sciąganie może być dozwolone skoro to jest forma kłamstwa a kłamstwo zawsze jest grzeszne?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. teologkatolicki12 grudnia 2023 12:08

      To nie jest rodzaj kłamstwa. Jeśli na egzaminie liczy się reprodukcja wiedzy na kartce, to jej pochodzenie nie jest istotne, tzn. czy pochodzi wprost z pamięci piszącego, czy z kartki sąsiada czy z innych źródeł poza pamięcią piszącego.

      Usuń
  3. "Otóż ściąganie jest możliwe tylko w bardzo ograniczonym stopniu, może dotyczyć jedynie szczegółów, które w zdrowym systemie nie powinno decydująco wpłynąć na ocenę z egzaminu."
    To jest typowe podejście polskich księży. Pamiętam wideo ks. Pawlukiewicza, znanego duszpasterza akademickiego, modernisty, ale umiarkowanego i nie bez pewnej dobrej woli, który w czasie sesji mówił jakoś tak: sesja, ściągi przygotowane, ... jakby ściąganie było rzeczą moralnie dopuszczalną, a nawet dobrą.
    Tak jednak nie jest. Można się nawet zastanawiać, czy nie jest to czyn typu intrinse malum, czyli czyn wewnętrznie zły i w związku z tym w każdych warunkach niedopuszczalny, jak kłamstwo, cudzołóstwo, czy antykoncepcja włączając tzw. NPR, które księża reklamują katolikom, a którego skutkiem jest depopulacja i sodomia.
    Wracając do ściągania, to jest oszustwo, bo ktoś przypisuje sobie wiedzę i umiejętności, których nie posiada. A więc jest to rodzaj kłamstwa. Na domiar złego, jest to nieuczciwość i łamanie porządku - w Polsce nikt się tym nie przejmuje, ale na świecie jak najbardziej. To tak, jakby, powiedzmy, ktoś po zapłaceniu zostawił towar w przy kasie, a potem przyszedł i sobie coś ukradł jako rekompensatę. Albo ukradł, bo poczuł się oszukany zbyt wysoką ceną. Nawet, jeśli mu się taka rekompensata należała, to jest inna droga niż łamanie prawa i "Zelbstjustiz" - czyli wymierzanie sobie sprawiedliwości.
    Z wykładowcą można, a czasem trzeba, rozmawiać o trybie egzaminu, w tym, czy są dopuszczone materiały pomocnicze, czy nie. Można też sprawę postawić przez samorząd studencki, albo nawet przez dziekana. Są legalne środki na uregulowanie takiej sprawy i takich środków powinien katolik używać - ale u nas, nawet księża, ... no nic -zostawmy temat.

    " ... w Polsce wykładowca poczytuje sobie wręcz za punkt honoru wygłaszanie z głowy, nawet bez notatek, co ma zwykle, a nawet prawie zawsze wręcz fatalne skutki zarówno co do uporządkowania podawanej treści, jak też co do samej treści."
    Wygłaszanie wykładu z głowy i bez notatek jest jak najbardziej uzasadnione w przypadku dziedzin typu chemia, biologia, informatyka, ... Używa się wtedy slajdów zawierających podstawowe informacje i obrazy. Resztę się dopowiada. Lectio, czyli czytanie, w sensie dosłownym byłoby w tym przypadku zupełnie niestrawne. Tak jest w Polsce i tak jest na świecie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. teologkatolicki14 grudnia 2023 09:17

      Należy najpierw uważnie czytać zanim się skomentuje. Jeszcze raz:
      1. Jeśli ściąganie decyduje o pozytywnym wyniku egzaminu, to problem jest po stronie egzaminatora. Obowiązkiem wykładowcy jest takie wyłożenie materiału, które daje nie tylko wiedzę lecz także - a nawet przede wszystkim - jej zrozumienie. Z natury rzeczy zrozumienia nie można ściągnąć. Można ściągnąć tylko dość ograniczone fragmenty wiedzy. Tak więc w normalnym układzie, za który odpowiedzialny jest wykładowca, ściąganie byłoby nieskuteczne i bezużyteczne. Jeśli jest skuteczne i użyteczne - co zaprasza do jego stosowania - to winę za ten stan rzeczy ponosi wykładowca, nie egzaminowany.
      2. Oczywiście wykładaną wiedzę wykładowca powinien mieć w głowie, skoro wymaga jej potem w głowach studentów. Chodzi o sposób jej wyłożenia. Oczywiście są dziedziny i tematy, gdzie uporządkowane wyłożenie materiału nie zależy od korzystania z zapisu. Oczywiście wykładowca, przynajmniej doświadczony, może i powinien mieć materiał na tyle uporządkowany w swojej głowie, że jest w stanie podać go w taki sposób z głowy na wykładzie. W praktyce dzieje się jednak tak, że wykładowca sili się na popisanie się swoją pamięcią i wiedzą z głowy kosztem uporządkowanego podania materiału, co jest fatalne dydaktycznie i zniechęcające dla studentów.

      Usuń