Zasady komentowania: bez anonimowych komentarzy

Joseph Ratzinger / Benedykt XVI - wspomnienie

 


Wraz z odejściem do wieczności Benedykta XVI dobiegła końca pewna epoka. Zakończyła się nie nagle, jej agonia zaczęła się wraz z abdykacją w 2013 r. Ta epoka trwała poniekąd od lat 60-ych, odkąd młody teolog x. Joseph Ratzinger począł mieć znaczący wpływ na myślenie części katolików i pasterzy Kościoła. Ten wpływ wzmógł się od lat 80-ych wraz z powołaniem go do Rzymu na urząd prefekta Kongregacji Doktryny Wiary. Apogeum nastąpiło oczywiście wraz z wyborem na Stolicę Piotrową. 

Nie czas jeszcze na podsumowanie teologicznej i pasterskiej działalności. W momencie emocjonalnego także dla mnie, żałobnego pożegnania skupię się na osobistych wspomnieniach. Nie są one wyłącznie osobiste, lecz powiązane dość ściśle z kontextem historyczno-kościelnym. 

Pierwszy raz znacząco zetknąłem się z nazwiskiem Joseph Ratzinger dopiero podczas studiów teologii w Austrii pod koniec lat 80-ych. Były to gromy i szyderstwa ze strony wykładowców w wyższej szkole filozoficzno-teologicznej werbistów (SVD) w Mödling koło Wiednia, gdzie jako alumn zostałem skierowany przez przełożonych na studia. Były to zarazem ataki na Jana Pawła II i właściwie całość myślenia jako tako katolickiego. Ratzinger był atakowany za zdradę "postępu soborowego" na rzecz "konserwatyzmu" i "wstecznictwa" wojtyliańskiego. To wzbudziło moją sympatię i zainteresowanie, w wyniku czego kupiłem sobie jedyną książkę J. Ratzingera dostępną w sklepie przyklasztornym werbistów, zarazem - czego wówczas nie byłem świadomy - jego najbardziej modernistyczną, mianowicie "Wprowadzenie do chrześcijaństwa" (Einführung in das Christentum). W tym czasie natrafiłem też przypadkowo na artykuł o egzegezie biblijnej Schriftauslegung im Widerstreit, która była już wówczas jego ulubionym tematem (o czym świadczy jego ostatnia książka, trylogia chrystologiczna, napisana już podczas pontyfikatu). Czytałem go z wypiekami na twarzy, gdyż formułował i potwierdzał moje wątpliwości odnośnie traktowania Pisma św. przez wykładowców. To był ratunek w osamotnieniu myślowo-teologicznym, tym ważniejszy, że pochodzący od osoby piastującej jeden z najwyższych urzędów w Kościele. Po przejściu do seminarium archidiecezjalnego we Wiedniu i zarazem na studia w uniwersytecie wiedeńskim natrafiłem na "Raport o stanie wiary" (Zur Lage des Glaubens), który jeszcze bardziej pomógł mi w przyporządkowaniu i zrozumieniu aktualnej sytuacji w Kościele. Było to przeżycie zarówno intelektualne jak też emocjonalne. Wówczas po raz pierwszy zetknąłem się z myślą, że istnieje i ma prawo istnieć liturgia tradycyjna. 

Jeszcze jako profesor w pierwszych latach po Vaticanum II x. Joseph Ratzinger jasno wypowiadał się przeciw zakazowi liturgii tradycyjnej, choć nie występował jako jej zwolennik, lecz opowiadał się za Novus Ordo. Nie krytykował też jakichkolwiek wprowadzonych oficjalnie nowości liturgicznych, jak skasowanie niższych święceń czy dopuszczenie Komunii dołapnej. Sprzeciwiał się jedynie nadużyciom niezgodnym z literą Novus Ordo. Jak się z czasem okazało, dla liturgii tradycyjnej żywił jedynie szacunek i sympatię wynikającą z miłości dla Kościoła i tradycyjnego katolicyzmu bawarskiego. Było to podejście typowe dla większości intelektualistów: konkretne obrzędy uważał za nieistotne i w pewnym sensie względne. Znamienny jest następujący przykład. Otóż w Monachium - gdzie przebywałem od 2002 r. - poznałem kapłana, który zasłynął swoim sprzeciwem wobec Komunii dołapnej. X. Wilhelm Schallinger napisał potem za pontyfikatu Benedykta XVI książkę w tej kwestii, opowiadając swoją walkę. Gdy rozmawiałem z nim po raz pierwszy jeszcze przed rokiem 2005, ku mojemu zaskoczeniu nie wyrażał się z uznaniem o ówczesnym Kardynale z okresu zarządzania archidiecezją, wręcz przeciwnie. X. Schallinger w momencie wprowadzenia Komunii dołapnej w Niemczech zgłosił swój sprzeciw, informując władze archidiecezji, że nadal będzie udzielał wyłącznie do ust i na klęcząco. Kardynał Julius Döpfner, poprzednik Ratzingera, choć z charakteru człowiek mocnej ręki w rządzeniu, okazał poniekąd zrozumienie i zaakceptował decyzję sumienia x. Schallinger'a. Wprawdzie odwołał go z posługi parafialnej, jednak starał się o przydzielenie mu duszpasterstwa poza parafią. Kardynał Ratzinger natomiast - według opowiadań x. Schallinger'a - nie wykazał żadnego zrozumienia, lecz krytykował za "sztywność" i nalegał na zmianę postawy, czyli zaakceptowanie Komunii dołapnej. Dopiero po latach, jako Benedykt XVI, widocznie zrozumiał słuszność postawy x. Schallinger'a, skoro w Rzymie zaczął udzielać Komunii św. wyłącznie na klęcząco i do ust. 

Osobiście spotkałem kard. Ratzinger'a po raz pierwszy w roku 1991. Było to podczas dorocznej letniej akademii teologicznej w Górnej Austrii, organizowanej przez raczej konserwatywnych duchownych i teologów. Kardynał przewodniczył głównej uroczystej Mszy św. oraz wygłosił wykład. Miałem zaszczyt jako jeden z alumnów służyć mu do Mszy św. Homilią byłem, przyznam szczerze, nieco rozczarowany. Mówił o bohaterze swoich studiów teologicznych, św. Augustynie (było to akurat jego święto), czyli był w swoich żywiole. Brakowało mi w tym treści teologicznej, a za dużo było o sercu, co na mój gust trąciło subiektywizmem. 

Drugie spotkanie miało miejsce w Rzymie w marcu 1993, gdzie byliśmy z pielgrzymką wyższych roczników seminarium Archidiecezji Wiedeńskiej. Zostaliśmy grupowo przyjęci przez Kardynała w siedzibie kongregacji. O jego wielkości świadczy fakt, że znalazł czas na prawie godzinne spotkanie z młokosami seminarzystami. Była nawet możliwość zadawania pytań (ich poziom nie był wygórowany, oględnie mówiąc). Treściowo nic nie pamiętam z tego spotkania. Pamiętam natomiast, że styl był profesorski, czułem się jak na seminarium uniwersyteckim, oczywiście na wysokim poziomie, a na koniec podał rękę każdemu. 

Trzecie spotkanie było najbardziej osobiste, choć typowe co do dystansu, którym Joseph Ratzinger się otaczał. Kontext był następujący: Paweł Milcarek, redaktor naczelny "Christianitas", prosił mnie na początku 2000 r. o pomoc w sprawie słynnego wykładu Kardynała na Sorbonie w temacie prawdziwości chrześcijaństwa (z listopada 1999 r.). Przez znajomego xiędza nawiązałem kontakt z ówczesnym austriackim współpracownikiem Kardynała i otrzymałem niemiecki oryginał wykładu (wersja francuska była tłumaczeniem z niemieckiego) wraz z pozwoleniem na tłumaczenie polskie i jego wydanie. Zrobiłem to dla "Christianitas", po czym - chyba w ramach wdzięczności - p. Milcarek załatwił mi zaproszenie na konferencję liturgiczno-teologiczną w opactwie Fontgombault w lipcu 2001 r., w imię i w duchu "reformy reformy", postulowanej od pewnego czasu przez Kardynała. Podczas tego spotkania w przerwie na prośbę Pawła Milcarka wręczyłem Kardynałowi egzemplarz "Christanitas" z polskim tłumaczeniem wykładu, na co Kardynał powiedział: "zwykle każemy sobie przysłać takie rzeczy" ("normalerweise lassen wir uns solche Dinge zuschicken"), ale jednak przyjął, oddając swojemu sekretarzowi. Potem na zewnątrz przed furtą klasztorną poprosiłem Kardynała o wspólną pamiątkę fotograficzną wraz z p. Milcarkiem, na co Kardynał przystał bez słowa. Nie przypuszczałem wówczas, że za niedługo będzie mi dane poznać go w inny sposób, już nie osobiście. 

Gdy od 2002 r. znalazłem się w Monachium dla skończenia studiów doktoranckich, trafiłem do najstarszej parafii, w samym sercu miasta. Jak się okazało, kościół parafialny św. Piotra, utrzymany, a właściwie odbudowany po wojnie i następnie ciągle utrzymywany bez jakichkolwiek "unowocześnień" posoborowych, był szczególnie bliski Kardynałowi z okresu jego arcypasterzowania. Jego późniejszy osobisty sekretarz, abp Georg Gänswein, kilka lat wcześniej mieszkał i posługiwał pomocniczo w tej parafii podczas swoich studiów doktoranckich w uniwersytecie monachijskim. Bez wątpienia można powiedzieć, że była to parafia najbardziej ratzingeriańska w mieście, może nawet w całej Bawarii, pod względem zarówno liturgicznym, jak też teologicznym i emocjonalnym. Chodzi o liturgiczne myślenie późnego Ratzinger'a, dążącego do "reformy reformy". Przykładowo:

- w niedziele i święta główna Msza św. była po łacinie, przynajmniej raz w miesiącu z chorałem gregoriańskim,

- Komunia św. była udzielana wyłącznie przy balaskach, gdzie każdy mógł uklęknąć,

- stale były używane ołtarze boczne do celebrowania prywatnych Mszy św., także według tradycyjnego Missale Romanum. 

Proboszcz sam nie był zwolennikiem liturgii tradycyjnej, jednak w duchu prawdziwej libertas bavarica ("leben und leben lassen") dawał jej także miejsce, przygarniając chętnie studiujących xięży, w tym także i mnie. Nie lubił jedynie exkluzywizmu typu wspomnianego wyżej x. Schallinger'a. W tym czasie spotykałem w zakrystii nie tylko obecnego abpa Gänswein‘a (gdy bywał przejazdem w Monachium), lecz także ówczesnego kardynała Leo Scheffczyk'a (m. in. przy okazji celebracji Mszy św. urodzinowej dla Otto von Habsburg'a) oraz obecnego kardynała Walter'a Brandmüller‘a (ówcześnie prałata przewodniczącego Papieskiego Komitetu Historycznego). Z tym ostatnim miałem też znajomość pośrednią o tyle, że jego gospodyni z czasu gdy był profesorem w Augsburgu, mieszkająca potem w okolicy Monachium, uczęszczała codziennie na moje Msze św. i zapraszała też czasem na obiady. Na moich Mszach św. bywał też Peter Seewald, autor wielu wywiadów i książek z kard. Ratzinger'em/ Benedyktem XVI. Do dziś nie potrafię sobie wyjaśnić, jak to się stało, że znalazłem się tak blisko słynnych ludzi i tym samym współczesnej historii Kościoła. Póki co nie dzielę się całą wiedzą dotyczącą tych osób. Może przyjdzie na to czas, Deo volente. 

Podczas posługi w tej parafii poznałem także x. Alfred'a Läpple, który był swego czasu nauczyciele i mentorem młodego Józefa Ratzinger'a. X. Läpple regularnie należal do grona kaznodziejów nowenny przed uroczystością Niepokalanego Poczęcia NMP. Na zakończenie nowenny proboszcz zapraszał grono kaznodziejów, w tym także mnie niegodnego, na kolację do bawarskiej restauracji. Tak się złożyło, że posługiwałem tam do lata 2005 r., więc tylko do pierwszych miesięcy pontyfikatu Benedykta XVI. Tym niemniej osobiste poznanie środowiska, z którego on pochodził, bardzo mi pomogło w zrozumieniu zarówno jego osoby jak też mentalności i myślenia. 

Oczywiście zetknąłem się także z jego przeciwnikami. Otwarty sprzeciw był wyraźny do 2005 r. Po wyborze na papieża także przeciwnicy i wrogowie zasadniczo przycichli, przynajmniej w Bawarii. Co oczywiście nie oznaczało zmiany poglądów czy nastawienia, lecz powodowane było raczej wyczuciem chwili i kulturą, nawet swego rodzaju lojalnością patriotyczno-bawarską i kościelną. Dla porównania zupełnie inaczej było wtedy w Austrii, gdzie moderniści tym bardziej poczuli się zagrożeni i wystartowali z nowym wydaniem nieboszczyka "plebiscytu kościelnego" (Kirchenvolksbegehren) w postaci pseudoklerykalnej "inicjatywy proboszczów" (Pfarrerinitiative). Nie kryli się oni z tym, kto jest ich wrogiem i celem ataków, nawet jeśli nie wymieniali imienia. 

Więcej dobrego wychowania i kultury wykazały także wydziały teologiczne, w tym rodzimy wydział nowego papieża w Monachium. Nie było w tym środowisku paniki czy zawiści, ani euforii typu sytuacji w Polsce po wyborze kardynała Wojtyły. Nie było też lawiny wykładów czy konferencyj odnośnie myśli J. Ratzinger'a. Pierwsze seminarium w temacie jego teologii przypadło mi poprowadzić. Tak się złożyło, że w semestrze zimowym 2005 r. w ramach przygotowywania habilitacji zacząłem nauczanie w katedrze teologii fundamentalnej, tej katedrze, gdzie młody J. Ratzinger zdobył doktorat i habilitację. Ku mojemu zdziwieniu były to wówczas chyba jedyne zajęcia w tym temacie przynajmniej w Monachium. Frekwencja studentów była dobra, ale niewiele więcej niż przeciętna. Podejrzewam, że wyglądało by sporo inaczej, gdyby papieżem został ktoś taki jak chociażby Walter Kasper, który miał wielu gorliwych fanów zarówno na wydziale uniwersytetu LMU, jak też na innych uczelniach w Monachium, zwłaszcza na uczelni jezuickiej. 

Podobne były reakcje na płaszczyźnie parafialnej, kurialnej i diecezjalnej w Monachium. Przycichły polemiki, kpiny i szyderstwa pod adresem J. Ratzinger'a. Jednak równocześnie wzmogła się opozycja i subwersja, a to na wyższych szczeblach. Wśród duchowieństwa parafialnego przeważała lojalna cisza, a jedynie konserwatywni poczuli wiatr w żaglach, żywiąc nadzieje na lepsze czasy dla Kościoła. Te nadzieje oczywiście nie pozostały niezauważone przez modernistów, którzy przystąpili do brutalniejszej, choć podjazdowej walki zwłaszcza z liturgią tradycyjną. Tak było na szczeblu zarówno diecezjalnym jak też rzymskim. Dlatego właśnie zajęło Benedyktowi XVI ponad 2 lata przygotowywanie publikacji motu proprio Summorum Pontificum. Sprzeciw był mocny. W tym czasie nie posługiwałem już na parafii w Monachium, lecz potrzebowałem miejsca stałej celebracji Mszy św. tradycyjnej. Najpierw miałem codziennie Mszę św. w kościele rektoralnym na terenie parafii św. Piotra. Krótko przed publikacją motuproprio "SP" miała miejsce prowokacja, typowa dla modernistów grasujących w kręgach tradycyjnych. Otóż kapłan, który zwykle celebrował Msze św. tzw. indultowe w niedziele, mimo że z przekonań był modernistą i to z nieciekawą przeszłością moralną (wyświęcony w diecezji ratyzbońskiej, porzucił wkrótce kapłaństwo dla kobiety, a gdy "żona" zachorowała na MS, porzucił ją i został "miłosiernie" przywrócony do wykonywania święceń kapłańskich w archidiecezji monachijskiej akurat przez ówczesnego arcybiskupa kard. J. Ratzinger'a), pojawiał się na moich Mszach św. wraz ze swoją gospodynią, wyciągając łapki do Komunii św., a następnie - po przewidywalnej odmowie z mojej strony - śląc skargi na mnie do kurii arcybiskupiej. W wyniku tych działań musiałem szukać innego miejsca celebracji. Nawiązałem kontakt z kilkoma proboszczami, znanymi z sympatii czy przynajmniej otwartości dla liturgii tradycyjnej. Zbiegło się to czasowo z publikacją motu proprio "SP", więc proboszczowie bez oporów zgadzali się, także na prośbę wiernych, którzy pragnęli uczestniczyć. Po kilku dniach jednak dostawali telefony z kurii z nakazem usunięcia mojej Mszy św. Bez formalnego aktu prawnego pouczono proboszczów, że takie przypadki jak mój należy zgłaszać do kurii, co było oczywiście sprzeczne z motu proprio. Proboszczowie nie byli jednak w stanie sprzeciwić się kurii. Widać było, że moderniści stali się jeszcze bardziej zuchwali, zapewne z lęku o swoją pozycję w Kościele, także widząc powodzenie liturgii tradycyjnej w młodym pokoleniu, zwłaszcza u młodych xięży. 

Po pewnym czasie przydzielono mi - oczywiście za wiedzą i milczącą zgodą kurii - na terenie parafii franciszkanów kaplicę na wyłączne użytkowanie. Była niewielka, mieściła kilkanaście do dwudziestu osób, ale położona w centrum, i przede wszystkim dostępna praktycznie zawsze, gdyż dostałem klucze. W tym czasie dane mi było znowu zetknąć się z historią Kościoła w Monachium, gdyż ta kaplica była konsekrowana przez ówczesnego nuncjusza apostolskiego w Bawarii, abp Eugenio Pacelli'ego. W zakrystii w zakurzonej szafie natrafiłem na - widocznie zapomnianą - piuskę z autografem, którą podarował dla kaplicy, gdy został papieżem. W każdym razie z obecnej perspektywy jest jasne, że przydzielenie mi tej kaplicy było swego rodzaju antycypacją ograniczeń wprowadzonych przez Franciszka w "Traditionis custodes". Ta sytuacja trwała do czasu, aż nowy prowincjał franciszkanów zdecydował sprofanować kaplicę i wydzierżawić budynek do celów świeckich. Taka oto jest kolej rzeczy u modernistów... Musiałem wówczas znowu wyruszyć na poszukiwanie miejsca celebracji. Pisałem w tej sprawie skargi do Rzymu, także do Benedykta XVI, gdyż bezprawne działania kurii były oczywiste. Wprawdzie nie otrzymałem merytorycznej odpowiedzi, jednak niespodziewanie znalazłem dwa miejsca celebracji (jedno na dni powszednie, drugie na soboty, niedziele i święta) załatwione przez wiernych, gdzie w życzliwej atmosferze celebrowałem gościnnie przez kilkanaście lat, mimo że proboszczowie nie byli zwolennikami liturgii tradycyjnej, a jednak zachowali się po kapłańsku i ludzku na poziomie. Jeden znamienny przykład: W tym czasie parafia, gdzie celebrowałem w soboty, niedziele i święta, obchodziła jubileusz stulecia istnienia. Zwrócono się wówczas do mnie o napisanie krótkiego artykułu o Mszy św. tradycyjnej i grupie wiernych, którzy w niej uczestniczą. Zostałem więc potraktowany nie tylko gościnnie, lecz jako część życia parafii, mimo że prawie wszyscy wierni uczestniczący w moich Mszach św. byli spoza parafii, nawet spoza miasta. To jest także swego rodzaju wyraz i odzwierciedlenie bawarskiego ducha kościelnego, którego uosabiał w wybitny sposób Benedykt XVI. 

Czy coś pozostanie z tego na trwałe w Kościele, mimo brutalnego zwalczania i niszczenia tego dziedzictwa? Czas pokaże. Pewne jest, jaki jest duch katolicki. Joseph Ratzinger, mimo swoich młodocianych ciągot ku modernizmowi i mimo swoich ludzkich ograniczeń stał się dla milionów katolików bohaterem, wybawcą z ucisku i przyczyną nadziei na prawdziwą wiosnę Kościoła, która czerpie z niezatrutych źródeł Tradycji liturgicznej Kościoła. Takim pozostanie na zawsze w pamięci żywego Kościoła, mimo tragicznego aktu abdykacji, który był aktem słabości i braku wiary. Tej wiary, o której tak często mówił. I mimo modlitw wielu, by nie uciekł przed zgrają wilków, czyhających na życie dusz. A może za mało było tej modlitwy?

14 komentarzy:

  1. Wbrew temu, co sądzi wielu, osobiście nie uważam Benedykta XVI ani za wybitnego teologa, ani wybitnego papieża, choć emocjonalnie ten papież był mi bliski, bo robił cokolwiek, by przywrócić znienawidzoną przez modernistów Tradycję do Kościoła. Z punktu widzenia racjonalności i roztropności trzeba jednak obiektywnie stwierdzić, że był to papież, a wcześniej kardynał i biskup, którego działania przez kilkadziesiąt lat cechowała wewnętrzna sprzeczność - z jednej strony życzliwość wobec zmian (po)soborowych, z drugiej strony - próby postawienia Tradycji na piedestał, który jednakowoż nie był wyraźnie określony co do kształtu, formy i wymiarów. Kulminacyjne zaś lata to desperacka próba pogodzenia wody z ogniem i stworzenie "rytów w rycie" - na skutek jego trwającego wiele lat dwójmyślenia i teologicznego rozdwojenia - nadzwyczajnej i zwyczajnej formy rytu rzymskiego - kuriozum bez precedensu, którego w żaden sposób nie można usprawiedliwić. A kulminacją kulminacji Benedyktowego dwójmyślenia była nieszczęsna quasi abdykacja i próby wprowadzenia rozdwojonego papiestwa, czynno biernego, którego to w żaden teologiczny sposób uzasadnić niepodobna.
    (O Jego hermeneutyce ciągłości już nie wspominam, bo to równie interesujący i równie schizofreniczny koncept)
    Co do rzekomo pozytywnych owoców Summorum Ponitficum - cóż... poza niewielkim wzrostem liczby wiernych zainteresowanych tradycyjną liturgią trzeba powiedzieć, że wszyscy oni (mam na myśli tych, którzy nie byli związani wcześniej z FSSPX) w gratisie otrzymali fałszywy przekaz o równorzędności NOM i tradycyjnej liturgii, co jest oczywistym kłamstwem. I co więcej - ci "wszyscy oni" ten przekaz łyknęli. Kolejną kwestią jest, że Summorum Pontificum było "zaledwie" motu proprio. Dziwne, że najwybitniejszy teolog XX wieku, jak piszą o J. Ratzingerze, kwestię przywrócenia Tradycji potraktował dokumentem całkiem niskiej rangi. To co, nie wiedział, że byle kolejny papież będzie mógł ten dokument dowolnie zmienić, albo go wyrzucić do kosza? Możliwości są dwie: albo sprawa Tradycji nie była dla niego tak ważna, jak mówią, albo był człowiekiem krótkowzrocznym i naiwnym. Nie wiem, co gorsze.
    Podsumowując, niewątpliwie ważne teologicznie kwestie poruszane przez J. Ratzingera są dalece bardziej przyćmione Jego skrajnie ambiwalentnymi i w konsekwencji prowadzącymi na manowce konceptami hermeneutyki ciągłości, dwóch form jednego rytu i quasi abdykacji.
    Nie potrzeba nam papieży, którzy stojąc w rozkroku nie wiedzą do której łodzi mają wejść. Stojąc każdą nogą w innej łodzi zawsze się to kończy tym samym - wpadnięciem do wody.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy może Ksiądz w skrócie opowiedzieć o egzegezie biblijnej Schriftauslegung im Widerstre? Niestety nie znam niemieckiego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest to umiarkowana krytyka excesów egzegezy tzw. historyczno-krytycznej, czy raczej jej zasad ideologicznych, pochodzących z tzw. liberalnego protestantyzmu.

      Usuń
    2. Jakie to są ekscesy? Przyznam się, że (to nie jest ten samy Anonimowy, co napisał pytanie komentarzu) nie znam się na egzegezie i obawiam się popadnięcia w herezję nawet materialną. Czy mógłby ksiądz podać różnicę w podejściu (oraz ekscesy), powiedzmy, na przykładzie nauczania o stworzeniu świata?

      Usuń
  3. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

    Dobrze znów widzieć Księdza nowy wpis. Bóg zapłać!
    Życzę Księdzu przy tej okazji obfitości łask Bożych w AD 2023!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyłączam się do grona wdzięcznych za nowy wpis. Szczęść Boże w AD 2023.

      Usuń
  4. Ostatnie zdania to już nie fakty, nawet nie ocena, tylko osąd. Nie bardzo sobie wyobrażam 95 letniego Benedykta rządzacego Kościołem. Kiedyś papieże jak zaczynali chorować to szybko umierali. Obecny stan medycyny pozwala przedłużać życie,w przypadku papieży do kiedy człowiek nie jest w stanie zająć sie nawet samym sobą co dopiero całym Kościołem. Czy to dobrze, że Jan Paweł II był do końca? Wydaje się, że Benedykt zastał Kosciół w fatalnym stanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tyle, że Benedykt XVI po abdykacji jeszcze całkiem długo cieszył się wystarczająco dobrym zdrowiem.
      Czy stan Kościoła po Janie Pawle II to wyłączna zasługa ludzi, którzy rzekomo mieli wykorzystać jego stan zdrowia pod koniec pontyfikatu?

      Usuń
    2. Jak ktoś już słusznie zauważył, Kościół rządzi się rozumem, a nie nogami czy rękami. Tylko brak sił intelektualnych i duchowych byłby słusznym powodem abdykacji. Natomiast B XVI był w momencie abdykacji nawet fizycznie był w dość dobrym stanie, co widać chociażby na filmach z jego wyjazdu z pałacu apostolskiego, gdy laska służy mu jedynie jako dość groteskowy rekwizyt, a dość żwawo i bez jej używania idzie o własnych siłach. Abdykacja mogła być oczywiście jego decyzją, choć naciski są oczywiste i nie do zanegowania. On chciał mieć spokój, gdyż zawsze wolał czytać i pisać książki niż rządzić, zwłaszcza gdy polegało to na walce z perfidnymi wilkami w owczej skórze. W swojej naiwności i nieznajomości sytuacji (= zakulisowych knowań) w Watykanie liczył na to, że jego następcą zostanie ktoś po jego linii. Ratzinger nigdy się nie angażował w intrygi i walki wewnątrzwatykańskie. One go przerastały pod każdym względem i też poniekąd brzydziły.

      Usuń
  5. Może dziwne pytanie, ale skoro modernizm jest herezją, to dlaczego mówi Ksiądz o "pozycji w Kościele" modernistów, tych świadomych? Czy chodzi o formalną przynależność?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ponieważ formalnie są w strukturach Kościoła, choć jako heretycy (i apostaci) są de facto exkomunikowani.

      Usuń
    2. Zaznaczę jeszcze dla osób postronnych, że chodzi o świadomie WYGŁASZAJĄCYCH herezje. Według prawa kanonicznego (i tu proszę mnie w razie czego poprawić), osoba ma wypowiedzieć herezję, by zaciągnąć karę kanoniczną, a według nowego Kodeksu z 1983 musi też ta herezja zostać usłyszana i zrozumiana (nie w języku niezrozumiałym dla słuchacza).

      Kan. 1330 - Przestępstwo, które polega na oświadczeniu albo na innym ujawnieniu
      woli, doktryny lub wiedzy, należy uważać za niedokonane, jeśli nikt nie spostrzegł tego
      oświadczenia lub ujawnienia.

      Usuń
  6. Szczęść Boże, czy jest książka Bendykta XVI szczególnie warta przeczytania na dzisiejsze czasy zamętu?

    OdpowiedzUsuń
  7. Pisze Ksiądz Profesor, że Wprowadzenie do chrześcijaństwa jest najbardziej modernistyczną książką Ratzingera. Może dobrym pomysłem byłaby propozycja tematu na bloga, a mianowicie choćby krótkie omówienie tej książki wraz z zaznaczeniem na czym ten modernizm u Ratzingera się ujawnił?

    OdpowiedzUsuń