Zasady komentowania: bez anonimowych komentarzy

X. Hryniewicza problemy z prawdą



X.Wacław Hryniewicz od dziesięcioleci co jakiś czas wzbudza publiczne kontrowersje. Zasłynął najpierw tezą o tzw. powszechności zbawienia, nawiązującą do starożytnej koncepcji apokastazy. Z czasem niby wycofał się z niej, aczkolwiek w sposób niejasny do końca i nieprzekonywujący. Przed kilkunastu laty stała się głośna jego polemika odnośnie deklaracji „Dominus Iesus” oraz innych dokumentów Stolicy Apostolskiej w kwestiach eklezjologicznych i dotyczących ekumenizmu. Po rześkiej reakcji katolickiej opinii publicznej oraz interwencji władz kościelnych x. Hryniewicz o tyle spuścił z tonu, że na rozkaz swego przełożonego zamilknął w temacie, zobowiązując się nie komentować dokumentów Stolicy Apostolskiej. Nie wycofał się jednak zupełnie z działalności publicznej, nadal pozostając nie tylko symbolem, lecz także głównym przedstawicielem dysydenctwa teologicznego w Polsce.

Jak to zwykle bywa w przypadku poglądów dysydenckich czy wręcz heretyzujących, wystąpienia x. Hryniewicza cechuje zarówno brak precyzji, jak też połączenie całkiem poprawnie brzmiących wypowiedzi z nierzadko wręcz uderzającymi absurdalnością. Nawet przy sporej dozie dobrej woli niekiedy nie sposób oprzeć się wrażeniu, że autor albo nie przemyślał należycie tego, co napisał, chcąc za wszelką cenę zyskać poklask za wygłoszenie tez pasujących do komunałów i sloganów nagminnie propagowanych w mniej czy bardziej ambitnych mediach. Nierzadko pod czy między pozornie słusznymi treściami pojawiają się w sposób mniej czy bardziej zamaskowany tezy przynajmniej kontrowersyjne, o wątpliwej jakości, ale także dość wyraźnie sprzeczne z wiarą katolicką. Dotyczy to chociażby opublikowanego kilka lat temu textu pt. „Katolik nie ma monopolu na prawdę”, będącego fragmentem książki tegoż autora. 

Sam tytuł, być może nadany specjalnie dla publikacji tego fragmentu, jest zaczerpnięty z języka potocznego, oczywiście chwytliwy, sympatyczny, odpowiadając zarówno zasadom wolnego rynku jak też ideologii demokratycznej i grzecznościowej uprzejmości. Swe wywody autor zaczyna słusznie brzmiącymi tezami odnośnie punktu widzenia zarówno chrześcijańskiego jak też niechrześcijańskiego w kwestii wartości i konieczności zbawczej Jezusa Chrystusa, mówiąc, że chrześcijanie w to wierzą, zaś niechrześcijanie nie przejmują. Zmierza natomiast do tezy sformułowanej przynajmniej o tyle bałamutnie, że mieszającej pojęcia, oraz zwodniczej, choć już na pierwszy rzut oka fałszywej:

Chrześcijanin wierzy w powszechny zasięg zbawczego dzieła Chrystusa. Nie musi rezygnować z tej wiary. Nie może jednak rościć sobie pretensji do posiadania prawdy absolutnej. Chrystus jest ostateczną pełnią Objawienia Boga, ale pełnia ta nigdy nie zostanie w całej adekwatności objawiona i wyrażona w ludzkich dziejach na tej ziemi. Objawienie, które ludzkość otrzymała, nie jest bynajmniej absolutne. Nie może nim być, gdyż zostało przekazane za pośrednictwem świadomości ludzkiej Chrystusa, która nie wyczerpuje całej tajemnicy Boga. Pełnia Objawienia Boga w Chrystusie jest pełnią historyczną, możliwą do asymilacji dla świadomości ludzkiej, ale nie pełnią ostateczną. Nie jesteśmy jeszcze u kresu pielgrzymowania ku Prawdzie Ostatecznej. Wszyscy do niej zdążamy. Wszyscy oczekujemy Wielkiego Spełnienia sensu ziemskiej historii ludzkości.
Hryniewicz zastępuje więc wiarę chrześcijańską w jedyność zbawczą Jezusa Chrystusa przez wiarę „w powszechny zasięg zbawczego dzieła Chrystusa”. Nie precyzuje, co rozumie przez ten „zasięg”, nie mówi, jak to się ma do istnienia religij odrzucających Jezusa Chrystusa. Groteskowo ujmując: Jezus Chrystus dosięgał (i dosięga) swoim nauczaniem wielu ludzi, zwracając się do wszystkich ludzi na całym świecie w ciągu całych dziejów ludzkości, ale wcale sobie nie rościł i nie rości posiadania prawdy absolutnej.


Sformułowanie „posiadanie prawdy absolutnej” w odniesieniu do Kościoła jest karykaturą stanowiska katolickiego. Karykatura jest oczywiście do odrzucenia, ale nie jej prawdziwa podstawa, o którą x. Hryniewiczowi w tym zabiegu zapewne chodzi. Bowiem katolik nie posiada prawdy w tym znaczeniu, jakoby był ponad nią. Wręcz przeciwnie: prawda objawiona jest ludziom dana i ludzie powinni się jej podporządkować. W tym znaczeniu jest ona absolutna, nie relatywna. Ona nie może być posiadana, lecz ma wziąć w posiadanie człowieka, jako że pochodzi od Boga, który jest Absolutem. Chodzi o fakt Bożego Objawienia, które jest ze swej natury i definicji absolutne, ponieważ pochodzi od Boga, aczkolwiek ma miejsce w historii. Historyczność nie pomniejsza absolutności, analogicznie do Wcielenia Syna Bożego, które nie pomniejszyło Jego Boskości.

Według nauczania katolickiego, zakorzenionego w Piśmie św. i Tradycji, Objawienie Boże jest dane w pełni w Jezusie Chrystusie i przekazywane przez Kościół do końca dziejów świata. Jest to ono zarówno doskonałe jak też adekwatne dla całej ludzkości aż do skończenia świata, aczkolwiek historyczne, jako że wydarzyło się w konkretnym miejscu w konkretnym czasie. Jest ono w tym znaczeniu absolutne, że pochodzi od samego Boga, i jest ostateczne w tym znaczeniu, że nie może być odwołane i skorygowane, ponieważ Bóg sobie nie zaprzecza i nie popełnia błędów. Oznacza to, że nie może być zanegowane przez Objawienie eschatologiczne, które wszak polega na powtórnym przyjściu tego samego Syna Bożego Jezusa Chrystusa, dawcy i pośrednika Objawienia historycznego.

Gdy x. Hryniewicz swoją negację absolutności Objawienia w Jezusie Chrystusie uzasadnia ograniczonością „ludzkiej świadomości Chrystusa”, to nie bierze pod uwagę świadectwa Nowego Testamentu (bądź je odrzuca), które w sposób jasny poświadcza boską świadomość Jezusa Chrystusa. Wprowadzone przez autora odróżnienie między „pełnią historyczną” a „pełnią ostateczną” jest wprawdzie niesprecyzowane, jednak już czysto logicznie fałszywe. Wiadomo, że Objawienie Boże w Jezusie Chrystusie ma charakter w tym znaczeniu historyczny, że miało miejsce w historii. Równocześnie jest z całą pewnością ostateczne w tym znaczeniu, że nie ma i nie może być innego Bożego Objawienia. Tym samym nie może być innej, różnej treściowo i formalnie „pełni ostatecznej”. Wszystko, co ludzkość potrzebuje w doczesności do poznania Boga, zostało jej dane w Jezusie Chrystusie. Poznanie Boga we wieczności – czy u jej progu, tzn. w chwili śmierci czy przy końcu świata – może być jedynie kontynuacją i spełnieniem Objawienia historycznego, nie jego zaprzeczeniem.

Bałamutne jest także dalsze mieszanie pojęć i wątków, gdy x. Hryniewicz twierdzi:

Tylko Bóg jest Rzeczywistością w pełni absolutną. Żadna religia nie może pretendować do takiej iście Boskiej absolutności. Każda religia pozostaje rzeczywistością relacyjną, skierowaną ku ostatecznemu spełnieniu ludzkich dziejów. Wierzymy w Jezusa Chrystusa jako eschatologiczną pełnię, która nie będzie jednak nigdy adekwatnie objawiona w historii.

Już samo sformułowanie „w pełni absolutna” jest dziwolągiem myślowym i absurdem pojęciowym. Nie ma czegoś takiego jak częściowa absolutność. Każda absolutność jest pełna, oczywiście odpowiednio do jej podmiotu jako nośnika. Inna jest absolutność Boga, a inna absolutność religii, ale każda z nich jest pełna (w odniesieniu do swego podmiotu), bo nie może być absolutności częściowej. Oczywiście absolutność religii jest udziałem w absolutności Boga, od którego religia objawiona pochodzi, i jest tym samym boska co do źródła i charakteru.

W następnym akapicie staje się jasne, do czego x. Hryniewicz tak pokrętnie zmierza:

Podzielam przekonanie, że wielość religii jest rzeczywistością zamierzoną i chcianą przez Boga. Każda z nich kryje w sobie coś z Boskiej mądrości, gdyż w każdym człowieku jest coś absolutnego i Boskiego.

Jest to nic innego jak zrelatywizowanie nie tylko chrześcijaństwa jako religii objawionej, lecz także nawet samego Objawienia Bożego, i tym samym jego zanegowanie. Nasuwa się proste pytanie: skoro Bóg chciał i zamierzył wielość religij, to po co, w jakim celu dał ludzkości Objawienie w Jezusie Chrystusie, po co Syn Boży stał się Człowiekiem i umarł na krzyżu?

Potrzebne jest w tym miejscu sprecyzowanie, na czym polega Boży zamiar i wola. Oczywiście całość dziejów ludzkości – w tym także poniekąd istnienie wielu religij – wynika z woli i planu Bożego. Wielość religij, jak wszystkie dziedziny rzeczywistości ludzkiej, ma związek z wolnością człowieka i tym samym z jego grzesznością. Ta wielość odpowiada woli Bożej podobnie jak ludzka grzeszność, a nie jak różnorodność w stworzeniach czysto materialnych jak kwiaty na łące czy gatunki zwierząt. Ponadto x. Hryniewicz popełnia tym miejscu pomieszanie indywidualnej, naturalnej religijności poszczególnego człowieka – w znaczeniu otwartości na Boga czyli zdolności poznania Boga w sensie religii naturalnej (filozoficznej) – z religią w znaczeniu grupowego czy społecznego systemu wierzeń i praktyk, które mogą bardzo daleko odbiegać od Boskiej mądrości czyli od Bożego Objawienia, o czym świadczy wiele przykładów historycznych.

Ponętnie brzmi sformułowanie, jakoby w każdym człowieku istniało „coś absolutnego i Boskiego”. Według teologii katolickiej każdy człowiek, także największy grzesznik, nosi w sobie obraz i podobieństwo Boga, który go stworzył. Nie jest to więc „coś”, lecz jakość dość jasno określona w teologii, mianowicie że jest to nieśmiertelna dusza, której funkcjami są rozumność i wolna wola. Te właściwości w człowieku są o tyle Boskie, że pochodzą od Boga i czynią człowieka podobnym do Boga, na ile jest to możliwe dla stworzenia materialno-duchowego. Nie są one jednak absolutne, bowiem pod każdym względem, także pod względem istnienia, zależne od Boga, który jest jedynym Absolutem. Istnienie tych właściwości w człowieku jest podstawą i celem nie wielości religij, lecz poznania i przyjęcia Bożego Objawienia, co oczywiście zakłada także możliwość jego odrzucenia. Zamiarem Boga nie jest i nie może być zanegowanie Objawienia przez człowieka. Tym samym wielość religij nie może być chciana przez Boga i nie może być usprawiedliwiona i dobra o tyle, że człowiek nie ma prawa (choć ma możliwość) sprzeciwić się Bogu, który objawia mu Siebie.

Niepoważne, aczkolwiek szczególnie niebezpieczne jest następujące zdanie, będące rezultatem powyższej z gruntu fałszywej – pod względem zarówno antropologicznym jak też teologicznym – koncepcji:

Mozolnie wyzwalamy się z więzów teologii ekskluzywnej, niedostrzegającej pozytywnej celowości innych religii. Chrześcijańska wiara w Chrystusa jako jedynego i powszechnego Zbawiciela ludzkości daje się pogodzić z uznaniem pozytywnej roli i znaczenia innych tradycji religijnych w zbawianiu swoich wyznawców.

Przez „teologię exkluzywną” x. Hryniewicz rozumie teologię katolicką utrzymującą Boskie pochodzenie i charakter religii chrześcijańskiej jako przez Boga objawionej w Jezusie Chrystusie. Wyjaśnia to nieco bliżej:

Różne tradycje religijne są nie tyle wyrazem wysiłków poszukiwania Boga przez człowieka, ile ukazują przede wszystkim ustawiczne i rozliczne sposoby wychodzenia samego Boga naprzeciw ludzkości. Inicjatywa zawsze należy do Niego. W rzeczywistym sensie tego słowa inne religie są różnymi drogami zbawienia dla ich wyznawców, a to dlatego, że sam Bóg odsłonił i zaaprobował te drogi w ciągu historii ludzkości. (…) Inne religie są autonomicznym i suwerennym darem Boga, niejako dodatkowym w stosunku do tego, co dokonało się w Chrystusie.

Zdefiniowanie wszystkich religij jako „sposobów wychodzenia samego Boga naprzeciw ludzkości” jest dość jasnym twierdzeniem Boskiego pochodzenia religij niechrześcijańskich, a to absurdalnie oznacza, jakoby Bóg sobie sam zaprzeczał, skoro – jak wiadomo każdemu, kto ma choćby zupełnie powierzchowną znajomość religij – jest wiele i to zasadniczych sprzeczności między religiami. X. Hryniewicz zrównuje chrześcijaństwo do poziomu wszystkich innych religij, podnosząc je do rangi „autonomicznego i suwerennego daru Boga”. Takowa nie tyle nowatorska co wybitnie urągająca elementarnej wiedzy religioznawczej oraz zdrowemu rozsądkowi teza może być obliczona jedynie na zupełną ignorancję i brak podstaw logicznego myślenia u odbiorców. Autor dość wyraźnie kpi sobie z czytelnika, widocznie programowo unikając precyzji i posługując się wieloznacznością pojęć. Oczywiście szczera religijność każdego człowieka, także niechrześcijanina, ma swoje źródło w przyrodzonej, danej przez Boga – niezniszczonej nawet przez grzech pierworodny i jego skutki – zdolności szukania Boga i poznania elementów prawdy i dobra. Jednak czymś zupełnie innym jest określenie systemów religijnych, które są sprzeczne z Bożym Objawieniem i przeszkadzają w tegoż przyjęciu przez ludzi, „darem Boga”. Dokładnie rzecz biorąc, jest to określenie bluźniercze, obraźliwe wobec Boga, ponieważ imputuje Bogu sprzeczność z samym Sobą lub przynajmniej cyniczne traktowanie ludzi. 

Gwoli umiejscowienia w kontekście współczesnej literatury teologicznej przytoczę uznaną powszechnie systematyzację współczesnych poglądów w kwestii stosunku Kościoła i chrześcijaństwa do innych religij. Odróżnia się zwykle trzy główne nurty:

Exkluzywizm, którą to nazwą określane jest tradycyjne nauczanie nie tylko Kościoła katolickiego, lecz wszystkich wyznań chrześcijańskich uznających nauczanie Pisma św. za normatywne (oczywiście z odpowiednimi różnicami w eklezjologii czyli w pojęciu Kościoła). Polega on na wyznawaniu wyłączności Boskiego pochodzenia oraz zbawczego działania Objawienia dokonanego w Jezusie Chrystusie.

Inkluzywizm jako koncepcja związana z tezą tzw. „anonimowych chrześcijan” głoszoną przez K. Rahnera. Jest to pogląd podciągający wszystkie religie, poniekąd także ateizm, pod dzieło zbawcze Jezusa Chrystusa. Religie niechrześcijańskie uważane są za różnorodne odmiany wyznawania prawdy o rzeczywistości transcendentnej oraz związanych z tym norm etycznych. W tym ujmowaniu zwykle niedopowiedziane jest, czy owe religie są wybrakowanymi formami religijności (to ujęcie dałoby się niejako pogodzić z teologią katolicką pod warunkiem uznania absolutności Objawienia Chrystusowego), czy raczej systemami równorzędnymi z chrześcijaństwem. Zwykle traktuje się w tym kontekście jedynie tzw. religie monoteistyczne, które jest łatwiej obronić, dowartościować czy nawet zrównać. Jednak w obydwu przypadkach nieuchronnie lekceważone są zarówno fundamentalne różnice między systemami religijnymi (także tzw. monoteistycznymi), jak też doniosłość wolnego wyboru religii przez człowieka. Słusznie już dawno zwrócono krytycznie uwagę, że z tego ujęcia odwrotnie może czy nawet musi wynikać mówienie o chrześcijanach jako „anonimowych ateistach”, „anonimowych żydach”, „anonimowych buddystach” itd.

Pluralizm czyli pogląd, według którego każda religia jest równie prawdziwa (o ile w ogóle się mówi o prawdziwości), zatem jest wiele dróg prowadzących do zbawienia, a są one równowartościowe i równorzędne. Według tej koncepcji chrześcijaństwo ze swą wiarą w Boskość Jezusa Chrystusa nie zajmuje wyjątkowej pozycji, lecz jest tylko jednym z licznych wyrazów prawdy i ludzkich dążeń do zbawienia. Właśnie ta ostatnia koncepcja odpowiada lansowanej współcześnie mentalności relatywizmu jako rzekomego uzasadnienia tolerancji, łącząc w sobie absurdalność i tym samym niską wartość intelektualną z być może nawet szlachetnymi pobudkami pokojowego współistnienia wyznawców różnych religij.

Wygląda na to, że x. Hryniewicz próbuje wpisać się w ten wachlarz poglądów, poszerzając go równocześnie o własną koncepcję. Swoje stanowisko określa jako „pluralizm inkluzywny, który nie idzie po linii pluralistycznego modelu wielu teologów zwanych dzisiaj pluralistami”. Nie trudno jednak dostrzec, że nie jest ono ani nowatorskie, ani solidnie uzasadnione, ani tym bardziej zasadne. Nie różni się bowiem zasadniczo od tzw. pluralistów głoszących wprost wielość i równorzędność dróg zbawienia, traktując chrześcijaństwo jedynie jako jedną z nich. Oryginalne i raczej rzadko spotykane jest jedynie przypisywanie religiom niechrześcijańskim Boskiego pochodzenia, co jest, jak zauważone powyżej, tyle niesprecyzowane, co absurdalne i właściwie fałszywe. Dodanie przymiotnika „inkluzywny” należy uznać za jedynie dość nieporadną próbę złagodzenia i ukrycia sprzeczności z teologią katolicką. Mimo tego autor usiłuje stwarzać pozory trzymania się wiary katolickiej, prezentując następujący wywód:

Wierzę, że decydujący charakter wcielenia Chrystusa bynajmniej nie pomniejsza powszechnego działania Boskiego Logosu i suwerennej obecności Bożego Ducha od początku w dziejach ludzi i różnych religii. Jezus Chrystus jest nie tylko postacią jednostkową, partykularną i niepowtarzalną, ale także uniwersalną. Choć tylko On jest obrazem Boga niewidzialnego (Kol 1,15), Boski Logos może oświecać także inne zbawcze postacie, a Boży Duch inspirować je, aby stały się znakami zbawienia dla swoich wyznawców, zgodnie z całym Boskim planem zbawienia ludzkości. Różnymi drogami zmierzamy do tego samego celu ostatecznego. Ostateczna pełnia Bożego Królestwa jest wspólnym spełnieniem dla wszystkich, zarówno dla chrześcijaństwa, jak i dla innych religii.

W tym wyłożeniu „pluralizmu inkluzywnego” autor próbuje pogodzić Boskość Jezusa Chrystusa z rzekomo – według jego koncepcji – boskim pochodzeniem i charakterem „innych zbawczych postaci” czyli zapewne założycieli religij niechrześcijańskich przez pojęcie Logosu, nawiązując do Prologu Ewangelii św. Jana. Jest to uzupełnione tezą o możliwości inspirowania przez Ducha Świętego. Obydwa elementy, zarówno oświecenie przez Boski Logos jak też Boskie natchnienie, są użyte według zwyczajowej taktyki x. Hryniewicza znowu na zasadzie wieloznaczności, aczkolwiek dość jasne jest, że w danym kontekście służą do tezy fałszywej. Brak precyzji ma jedynie zapobiec przyłapaniu na fałszu i wręcz heretyckości, oraz umożliwić ewentualną obronę przed zarzutami. Żaden teolog katolicki nie neguje ani słów św. Jana, że Boski Logos oświeca każdego człowieka, gdyż to jest podstawa prawego sumienia oraz poznania prawdy. Nikt też nie neguje nieograniczoności i niezmierzonej obfitości działania Ducha Świętego w dziejach świata i ludzkości. Jednak czym innym jest twierdzenie, jakoby systemy religijne sprzeczne z Bożym Objawieniem i jemu się sprzeciwiające mogły być dziełem – według określenia x. Hryniewicza „darem” – Bożym i to na równi z religią objawioną, którą jest chrześcijaństwo.

Autor akurat uporczywie przemilcza zasadniczy problem: jak ten sam Bóg mógł dać Objawienie zarówno w Jezusie Chrystusie jak też w innych religiach. Zupełnie pomija jednoznacznie „exkluzywistyczne” nauczanie Nowego Testamentu odnośnie jedyności zbawczej Jezusa Chrystusa, wybierając jedynie fragment z Kol 1, pasujący (pozornie) do jego koncepcji. Tym samym rzekomo wyznawany przez autora uniwersalizm jawi się jako puste słowo, podobnie jak wyznanie Boskości Jezusa Chrystusa pozbawione jest właściwego sensu i pozostaje bez zastosowania w danym temacie. Nie ma żadnego odniesienia do treści Objawienia w Jezusie Chrystusie, do prawdy przez Niego głoszonej, do historii jej przyjęcia i odrzucenia, począwszy od patriarchów Starego Przymierza aż po historię Kościoła w zetknięciu także z innymi systemami religijnymi. Nie ma nawet żadnego odniesienia do pojęcia prawdy i poznania prawdziwościowego, które jest podstawą każdego poznania, także przed- i niereligijnego, a jest też zasadniczym, fundamentalnym wątkiem Objawienia zawartego już chociażby w Piśmie świętym. Tak więc przywołanie biblijno-patrystycznego pojęcia Logosu oraz działania Ducha Świętego w oderwaniu od jego poświadczonej historycznie treści oraz charakterystyki może być jedynie próbą stworzenia pozoru chrześcijańskiej prawowierności, tym bardziej, że x. Hryniewicz pomija kwestię prawdziwości zarówno religii w ogóle jak też poszczególnych religij. Te – zasadnicze i istotne dla rzetelnego uprawiania teologii – braki, przemilczenia i wieloznaczności próbuje przysłonić ponętnymi acz mglistymi hasłami, mówiąc:

Zauważmy, że centralne miejsce w tego rodzaju dociekaniach należy do Boga i Jego miłości względem wszystkich ludzi, Chrystusa, Królestwa Bożego oraz tajemnicy wszechogarniającego zbawienia. Miłość Boga jest znakiem obecności i działania daru zbawienia w każdym zbawiającym się człowieku. Pluralizm religijny opiera się na niepojętym bezmiarze wszechogarniającej miłości Boga – Boga prawdziwie ekumenicznego, Boga dla wszystkich bez wyjątku.

Mówienie o „centralnym miejscu” Boga – i tym samym Jego Syna Jezusa Chrystusa – w odniesieniu do tak sprzecznej z Bożym Objawieniem koncepcji zakrawa na wysokiej rangi cynizm. To mówienie jest kłamliwe, skoro owo „centralne miejsce” pozbawione jest zupełnie treści znanej chociażby z nowotestamentalnego orędzia o Królestwie Bożym. Sprowadzenie istnienia – i tym samym historycznie ewidentnego wzajemnego zwalczania się – wielu religij do wszechogarniającej woli zbawczej i miłości Boga jest fałszowaniem zarówno faktów jak też prawdy teologicznej. Oczywiście Bóg miłuje każdego człowieka niezależnie od wyznawanej przez niego religii i chce jego zbawienia. Jednak właśnie dlatego zesłał Swego Syna, żeby ustanowił prawdziwą religię i tym samym wszystkie inne religie straciły rację bytu, w tym także religia starotestamentalna. Wskazuje na to zerwanie zasłony przybytku w świątyni jerozolimskiej w momencie Śmierci Jezusa Chrystusa na Krzyżu, która jest doskonałą Ofiarą i od tego momentu jedynym prawdziwym kultem prawdziwego Boga. Takie zawsze było i jest nauczanie Kościoła począwszy od Pisma św. właściwie aż do najnowszych dokumentów Magisterium.

Wszechogarniająca miłość Boga nie może chcieć dróg zbawienia innych niż Jezus Chrystus czyli prawda Jego Ewangelii i moc Jego sakramentów sprawowanych przez Kościół. W przeciwnym razie bezsensowny i bezcelowy byłby chociażby nakaz misyjny dany przez Zmartwychwstałego Apostołom. Jakże ten sam Bóg może chcieć wielości religij? Jakże nauka Buddy, Wedy, Talmud czy Kuran itd. mogą być tak samo chciane przez Boga jak Ewangelia? Jakże prowadzenie drogą prawdy Chrystusowej i sakramentów może być równe prowadzeniu przez nauki, praktyki i kulty innych religij, uwłaczające wręcz zdrowemu rozsądkowi i elementarnym zasadom rozumnej etyki jak chociażby nienawiść do Jezusa Chrystusa w talmudyźmie czy do innowierców w islamie? Chodzi przecież nie o indywidualną opiekę nad każdym człowiekiem wyposażonym przez Boga w rozum, sumienie i zdolność do poznania i czynienia dobra, lecz o charakter i jakość systemów religijnych, które w ewidentny sposób zaprzeczają Objawieniu Bożemu, odrzucają je i przeszkadzają w jego przyjęciu.

Kończąc swoje wywody x. Hryniewicz występuje w roli orędownika zgody i pokoju, wprost odrzucając nawet nauczanie Vaticanum II (Lumen gentium, 8), a jest to jedyne w tym kontekście odniesienie do Magisterium Kościoła:

Istnieje wiele dróg zbawienia, które zna tylko Bóg. Stąd mój apel: nie spierajmy się, która z nich jest najlepsza czy jedynie słuszna. Nie spierajmy się o pełnię prawdy i środków zbawienia. Bóg ma ich więcej, niż nam się wydaje.

Sprowadzenie kwestii pełni prawdy i środków zbawienia do dziedziny czysto ludzkich mniemań („nam się wydaje”) świadczy dość wyraźnie o tym, że x. Hryniewicz stawia się poza nauczaniem Kościoła, traktując je li tylko jako subiektywno-grupowe złudzenie, z którym się utożsamia jedynie czysto retorycznie („nam”). W tych prostych, zabiegających o sympatię słowach, wyrażony jest czystej wody relatywizm, widocznie nie tylko teologiczny, lecz wręcz ogólnopoznawczy (epistemiczny). Tym samym koncepcja autora okazuje się ponownie wcale nie oryginalna i nie nowatorska, lecz powielająca stare odmęty myśli ludzkiej bynajmniej nie górnolotnej, ani tym bardziej nie szlachetnej, o czym świadczy dobitnie oddziaływanie wszelkiej maści relatywizmów w dziejach ludzkości. W tym miejscu przypominają się nie tylko słowa Benedykta XVI o złowieszczej „dyktaturze relatywizmu”, lecz także przykłady systemów filozoficznych, które doprowadziły do tragicznych i okrutnych skutków. Powierzchowna pokojowość czy ugodowość z reguły okazuje się pozorem, bowiem wynika z zafałszowania myśli, czy to uciekającej od faktów w złudzenia, czy to świadomie negującej rzeczywistość.

Zapewne nie jest przypadkiem, że znany z antykatolickiej działalności portal internetowy akurat w okresie nasilonej inwazji islamu na Europę, przytacza i popularyzuje tego typu poglądy nominalnie katolickiego teologa. Wpisuje się to w hasła gościnności, tolerancji, pluralizmu itp. Głoszenie poglądów tego typu ma zapewne teologicznie legitymizować aktualnie prowadzoną politykę, wymierzoną przeciw narodom chrześcijańskim i ich cywilizacji. Fałsz i systemowe zakłamanie zarówno działań jak też ideologij staje się ewidentne, gdy pojawiają się głosy sprzeciwu: wówczas kończy się kultywowanie wielości poglądów, gdyż okazuje się, że nie ma miejsca dla ograniczenia czy powstrzymania wielości, zaś wrogiem godnym zwalczania i radykalnie exkluzywistycznego wykluczenia staje się akurat ktoś, kto przypomina kwestię prawdy i prawdziwości, także w odniesieniu do religii. Uciszanie i eliminowanie już nawet intelektualnej dyskusji w tym temacie odbywa się wówczas pod pretekstem kłamliwej dbałości o zgodę i pokój.

Podsumowując należy powiedzieć: 
Przedstawiona przez x. Hryniewicza koncepcja stanowi radykalne zerwanie nie tylko z nauczaniem Kościoła i katolicką teologią, lecz nawet z jej rozumowymi podstawami, mimo pozorów opierania się na Piśmie św. i Ojcach Kościoła. Źródła teologii, przytoczone bardzo fragmentarycznie i wybiórczo, są przez niego używane jedynie jako – pozorne – potwierdzenie własnych poglądów, które są zasadniczo i istotnie odległe zarówno od treści Pisma św., jak też od całej Tradycji teologicznej Kościoła aż do nauczania Soboru Watykańskiego II włącznie. Nawet jeśli aktualnie nie jest sprzyjający moment na zdecydowane stanowisko Urzędu Nauczycielskiego w sprawie poglądów tego autora, to tym bardziej konieczny jest sprzeciw wobec nich, podjęty z pozycji teologii wiernej Objawieniu Bożemu. 

3 komentarze:

  1. To już wiem, skąd bierze tezy do kazań mój "kapłan Tradycji".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyżby ten?
      https://teologkatolicki.blogspot.com/2018/11/czy-liturgia-tradycyjna-jest-mao.html

      Usuń
  2. Uwaga biograficzna. Wacław Hryniewicz zmarł w maju 2020.

    OdpowiedzUsuń