Zasady komentowania: bez anonimowych komentarzy

Sprawa Heleny Kmieć czyli kumoterstwo "świętościowe"



Sprawa jest forsowana dość mocno od kilku lat, od momentu śmierci tej młodej niewiasty. W maju 2024 r. wszczęto proces beatyfikacyjny. Istotną okolicznością wydaje się fakt, że jest blisko powiązana rodzinnie z biskupem pomocniczym Archidiecezji Krakowskiej, Janem Zająca, który jest stryjem jej macochy (jej matka wcześnie zmarła, ojciec ożenił się ponownie). Sprawę gorliwie forsują także salwatorianie, z których "wolontariatem misyjnym" Helena było blisko związana przez ostatnie lata życia. Jak łatwo można się dowiedzieć w internetach, zmarła tragicznie w wyniku morderstwa jako 26-latka w roku 2017 (ur. 1991). Morderstwo nastąpiło w Boliwii, gdzie znalazła się jako "woluntariuszka misyjna" wraz z drugą koleżanką z Polski. Wyjechały tam by pomagać siostrom służebniczkom w urządzaniu przedszkola. Nie był to pierwszy wyjazd "misyjny" Heleny, gdyż poprzednio przebywała 2 miesiące w Afryce, w Zambii, a także na pobytach wakacyjnych w krajach europejskich. Istotne okoliczności śmierci nie są jasne. Na filmie dostępnym na yt (tutaj, nagrane zostało 2 dni przed śmiercią Heleny) pokazany jest dom, gdzie mieszkały wolontariuszki. Widać kraty na oknach budynku. Tajemnicze jest, jak morderca dostał się do budynku. Oficjalna wersja głosi, że włamała się żeby ukraść butlę z gazem. W nocy towarzyszka Heleny usłyszała wrzask, a następnie znalazła zakrwawioną Helenę oraz uciekającego sprawcę. Morderca po schwytaniu przyznał się do winy i został skazany w uproszczonym procesie, co oznacza, że nie zbadano szczegółowo okoliczności zajścia. To budzi wątpliwości. Tym bardziej, że z jednej strony podawana jest wersja taka, iż morderca został przez nią przyłapany przypadkowo, gdy wstała w nocy, żeby napić się wody, z drugiej strony jednak poświadczone jest, że została zamordowana w swoim pokoju (tutaj). Wygląda więc na to, że mamy do czynienia z krętactwem i tym samym, coś jest ukrywane przed opinią publiczną. 

Od tego zdarzenia zaczęto natychmiast budować i promować narrację o rzekomej świętości Heleny. Być może - i wiele na to wskazuje - była osobą wszechstronnie uzdolnioną i powszechnie lubianą. Taka opinia jest szczególnie zrozumiała w tych tragicznych okolicznościach, gdy młoda i chyba szlachetna kobieta pada na obczyźnie ofiarą absurdalnej zbrodni. Wstrząs i współczucie na pewno sprzyjają uwielbieniu dla takiej osoby. Osobną sprawą jest interes osób w to zaangażowanych. 

Z życia prywatnego wiadomo, że Helena był z zawodu stewardessą z dwuletnim doświadczeniem w zawodzie. Miała "chłopaka" Michała, z którym planowała wspólną przyszłość (zaręczyny były planowane za kilka miesięcy, po powrocie do Polski). Jej motywacja do zaangażowania w "wolontariacie misyjnym" mogła mieć także komponent altruistyczny, lecz nie tylko. Od lat licealnych pociągały ją inne kraje. Zapewne dlatego wybrała zawód stewardessy. W "wolontariacie misyjnym" mogła połączyć zamiłowanie do przygód z religijnością, może też z pewnym altruizmem czyli chęcią bezinteresownej pomocy. 

Kobieta młoda, ładna, miła, zdolna, pobożna. I tragiczny koniec, który obecnie przekształcany jest w wynoszenie na ołtarze. W czym jest problem? 

Są dwa zasadnicze problemy. Pierwszy problem jest bliższy i węższy, mianowicie kwestia zapewnienia bezpieczeństwa młodym woluntariuszkom w dalekim, obcym kraju. Siostry służebniczki nie przygotowały im zakwaterowania w swoim domu zakonnym, lecz w budynku przedszkola i to widocznie bez odpowiedniego zabezpieczenia i opieki. To jest kardynalny i wręcz karygodny błąd. Nasuwa się tutaj pytanie, czy ktokolwiek ustanawia standardy zwykłego, elementarnego bezpieczeństwa dla "wolontariuszy misyjnych" i pilnuje ich przestrzegania. Zwłaszcza, że w tym wypadku młoda kobieta nie została zamordowana na ulicy lecz w miejscu zakwaterowania, gdzie była widocznie zupełnie bezbronna. Czy organizatorzy wyjazdu oraz gospodarze na miejscu - czyli siostry służebniczki dębickie - czują się odpowiedzialni moralnie za zaistniałą sytuację bądź przynajmniej powinni mieć wyrzuty sumienia? Być może, aczkolwiek raczej tylko po cichu. Czy to jest obecnie powód do forsowania zadośćuczynienia pośmiertnego dla Heleny oraz dla jej rodziny i przyjaciół? Być może. 

Drugi problem jest szerszy, głębszy i nadrzędny. Chodzi o sam pomysł "wolontariatu misyjnego" świeckich, praktycznie młodzieży, która jest zwykle porywcza, idealistyczna, żądna przygód, a przy tym często mało rozważna, mimo dobrej woli. Otóż pomysł oraz instytucja "wolontariatu misyjnego" pojawiła się na tzw. Zachodzie w latach 80-ych ubiegłego wieku, gdy stało się oczywiste, że nagła zapaść powołań duchownych i w tym misyjnych nie jest zjawiskiem chwilowym, lecz na trwale związanym z "reformami soborowymi". Po typowo zwodniczym hasłem aktywizacji świeckich, a poniekąd także w cichej nadziei zwerbowania ewentualnych powołań, zgromadzenia misyjne zaczęły wysyłać na tzw. "doświadczenie misyjne" zarówno swoich alumnów przed święceniami jak też młodzież świecką. Nadzieje na impuls czy ożywienie powołań się oczywiście nie ziściły. Raczej wręcz przeciwnie. Konfrontacja z brutalną rzeczywistością misyjną w połączeniu z brakiem zarówno dojrzałej motywacji jak też dojrzałego przygotowania musiała doprowadzić bardziej do rozczarowania, zniechęcenia i porzucenia jakichkolwiek ideałów co najwyżej oprócz lewackiej indoktrynacji. Do Polski ten pomysł dotarł oczywiście ze znacznym opóźnieniem, a przy tym wraz z durną naiwnością i zaślepieniem na efekty tego typu experymentów wypróbowanych w praktyce krajów zachodnich. 

Tutaj także problem jest głębszy, gdyż dotyczy zapaści teologicznej i duchowej już w łonie samych zgromadzeń zakonnych, zwłaszcza misyjnych. Gdy zamiast nauczania katolickiej apologetyki i misjologii w celu krzewienia wiary katolickiej i uświęcania przez sakramenty, wtłacza się do głów młodzieży świeckiej i duchownej bzdety o ekumenizmie, dialogowaniu, budowaniu wspólnoty itp. to trzeba być zupełnie zaczadzonym choćby nawet umysłowo, by nie dostrzec związku z brakiem powołań, tudzież z nastawieniem na jedynie przygodę czy najwyżej kilka miesięcy "wolontariatu" dla budowania własnego samopoczucia i chlubnych wspomnień. 

Piszę to z całą odpowiedzialnością jako były członek zgromadzenia misyjnego, który poznał tę rzeczywistość od wewnątrz. Szczególnie tragiczne są przypadki nieco starszych moich byłych współbraci czy rówieśników. Owszem, są tacy, którzy przez lata wiernie trwają w posłudze misyjnej. Więcej jest jednak takich, co wpierw pełni entuzjazmu nie mogli się doczekać wyjazdu na misje, a już po niewielu latach sfrustrowani i zagubieni wewnętrznie uciekli do Europy czy nawet do Polski, udając zasłużonych weteranów misyjnych, nadrabiając swoje komplexy przez bieganie z brodą i w białej misyjnej sutannie (której na misjach może nawet nigdy nie zakładali). Pustka duchowa, którą zawsze owocuje brak rozumnej wiary opartej na zdrowej teologii, jest przykrywana pozorami. 

Tak więc ostatecznie Helena Kmieć jest ofiarą wypaczonego systemu modernistycznego, który teraz chce z niej zrobić świętą, by siebie usprawiedliwić i quasi kanonizować. Prosty przykład: Gdyby do prac i zadań, dla których wysyła się z Polski (czy z innych krajów, aczkolwiek w krajach zamożniejszych chętniej do takich przygód młodzieży praktycznie już nie ma) żądną "pobożnych" przygód młodzież, zainwestowano w kształcenie i zatrudnienie młodzieży na miejscu, to by skutki i owoce były trwałe i autentyczne. Helena ze swoją towarzyszką zaczęły swoje "misje" malowaniem pomieszczeń i myciem okien. Docelowo miały też pomagać w opiece nad dziećmi, co jest o tyle absurdalne, że przecież dopiero uczyły się języka, więc nawet bawić się nie były w stanie z dziećmi w sposób rozsądny, a pobyt ich miał trwać 6 miesięcy, czyli okres, w którym tylko geniusze są w stanie dobrze opanować język. Oczywiście nie wyklucza to nawiązania jakiejś emocjonalnej więzi z dziećmi, które przecież szybko się przywiązują się do osób, które okazują im serdeczność, nawet przy brakach komunikacyjnych. Czy ktoś pomyślał w ogóle o dzieciach, które po pół roku oswajania się i zbudowania serdecznej więzi skazane są na pożegnanie i rozstanie? Czy kierujący "wolontariatem" w ogóle biorą pod uwagę, jak czują się dzieci, czy nawet choćby dorośli, którzy traktowani są przez "wolontariat" jako tymczasowe "doświadczenie", jako przygoda, bez jakichkolwiek zobowiązań? Czyż to nie jest przejaw - jeden z wielu - mentalności i stanu ducha narcystycznego, starokawalerskiego, nawet wręcz perwersyjnego, jako że dla własnych przeżyć i jakieś poczucia własnej wartości traktuje się tych biednych ludzi jak środek czy przynajmniej okazję dla własnych "doświadczeń" i wspomnień? 

Wygląda na to, że uwielbienie dla "Helenki" ma na celu nie tylko pocieszenie jej rodziny dotkniętej tragedią, lecz także apoteozie fałszywej idei i fałszywej praktyki, której ona stała się ofiarą. Jest to jeden z wielu przejawów zwyrodnienia umysłowego, duchowego i moralnego, zżerającego życie Kościoła od wewnątrz. Fałsz zawsze rujnuje i zabija, choć skrycie, a nieuchronnie. Zakłamanie w sprawie Heleny Kmieć jest widoczne już w odniesieniu do ustaleń co do prostych faktów. Tym bardziej zakłamany jest kult, w którym tragicznie zmarła ładna i miła dziewczyna wykorzystywana jest dla fałszywej ideologii modernistycznej. 

Helena Kmieć jest ofiarą fałszywej ideologii pseudomisyjnej, ponieważ jej powołaniem było albo poświęcenie się pracy misyjnej w stanie zakonnym, albo założenie rodziny i tym samym rezygnacja z przygód pseudomisyjnych. Oby jej los był ostrzeżeniem i posłużył ku opamiętaniu się tych, którzy deprawują młodzież, narażając jej zdrowie i życie w tego typu z gruntu fałszywych - choć być może subiektywnie szlachetnych - przygodach. 

Na koniec jeszcze o samym procesie beatyfikacyjnym (i w przyszłości kanonizacyjnym). Otóż tradycyjnie były stosowane dość jasne kryteria kryteria w tego typu kwestiach. Oto one:

1. Osoba zmarła w opinii świętości. Dotyczy to nie tylko jej życia, lecz także, a nawet zwłaszcza momentu śmierci. O momencie śmierci wiadomo tylko tyle, że towarzyszka Heleny usłyszała przerażający krzyk. Jest on oczywiście zrozumiały w tego typu sytuacji. Jednak to sprawia wątpliwość co do ustalenia stanu duchowego Heleny w momencie śmierci, a przynamniej niemożliwość ustalenia tego stanu. Kluczowe jest, czy świadomie umierała i czy przebaczyła swojemu mordercy. Tego się nie dowiemy i to jest pierwszym i decydującym czynnikiem wykluczającym wszczęcie procesu beatyfikacyjnego. Owszem, na podstawie życia Heleny można domniemywać co do jej stanu duchowego, lecz domniemanie nigdy w Kościele nie było wystarczającą podstawą do stwierdzenia spełnienia kluczowego warunku jakim jest chrześcijańska postawa w obliczu śmierci. 

2. Kult spontaniczny i trwały tej osoby. Ten warunek z całą pewnością nie jest spełniony. Nie wolno mylić spontanicznego kultu z miłymi, choćby nawet wzruszającymi wspomnieniami o danej osobie, zwłaszcza w obliczu tragicznej śmierci, która naturalnie wzbudza współczucie. Kult osoby Heleny jest profesjonalnie i nachalnie forsowany zarówno przez jej rodzinę, do której należy biskup pomocniczy krakowski, jak też przez salwatorianów, którzy powinni czuć się winni tego, że wysłali młodą kobietę - i nadal wysyłają młodych ludzi - na tego typu sytuacje. Istotne jest także, że tradycyjnie Kościół czekał przynajmniej 50 lat od śmierci danej osoby, właśnie po to, by nie ulegać uczuciom rodziny, przyjaciół, czy jakimkolwiek naciskom bądź manipulacjom. Owszem, zdarzały się w historii Kościoła wyjątki, ale to były zupełnie wyjątkowe przypadki, które nigdy nie budziły wątpliwości. I wówczas nie było internetu ani innych massmediów. Spontaniczny kult wynikał przede wszystkim, a z czasem niemal wyłącznie na doświadczeniu łask przypisywanych wstawiennictwu danej osoby. W każdym razie w sprawie Heleny Kmieć nie może być obecnie mowy o spontanicznym, czyli przez nikogo niesterowanym kulcie. 

Wobec tych faktów wszczęcie procesu beatyfikacyjnego nie ma wystarczających podstaw teologicznych, a z całą pewnością nie jest zgodne z tradycyjnymi zasadami Kościoła w takich sprawach.

Komuś widocznie bardzo zależy na forsowaniu kultu Heleny Kmieć, być może nawet w dobrej intencji. Dobre intencje nie mogą jednak zastąpić prawdy, która jest fundamentem powagi Kościoła i jego wiarygodności. 

Powyższe warunki są jedynie wstępne. Dopiero po ich spełnieniu można prowadzić dwa następne etapy:

3. Proces o heroiczności cnót, czyli wykazanie u danej osoby teologalnych cnót wiary, nadziei i miłości i to w stopniu heroicznym, czyli nie tylko ponadprzeciętnym lecz wybitnym, przy czym istotny jest także moment śmierci, a nie tylko życie danej osoby przed śmiercią. Tego momentu nie można zbadać, co stanowi znów poważną przeszkodę. Bez pozytywnego wyniku tego procesu nie można przystąpić do etapu następnego, czyli 4. 

4. Proces o cudach za wstawiennictwem danej osoby. Nowe prawo procesowe wprowadzone przez Jana Pawła II nie tylko usunęło urzędową krytykę opinii postulatora i materiałów przedłożonych przez niego (czyli funkcję promotor iustitiae, zwanego potocznie "advocatus diaboli"), lecz także zredukował o połowę liczbę wymaganych cudów. Według obecnego prawa wystarczy jeden cud do beatyfikacji, co jest chociażby o tyle problematyczne, że orzekanie o cudzie odbywa się jedynie z pewnością moralną (certitudo moralis), która jest najsłabszym stopniem pewności. Z powodu natury tej pewności tradycyjnie były wymagane przynajmniej dwa cudy, co zapewniało znacznie wyższy stopień pewności tzn. podwojoną pewności moralną. 

25 komentarzy:

  1. czy coś z tych zdjęc wynika że nie powinna wg Księdza być ta osoba kanonizowana?

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam taką propozycję dla Księdza, aby na końcu artykułów, które są jeszcze w budowie i są opublikowane choć wyglądają na nieukończone pisał Ksiądz c.d.n.

    OdpowiedzUsuń
  3. jakby się Ksiądz ustosunkował do pojęcia "altruizm"?

    OdpowiedzUsuń
  4. no cóż za śmierć w katastrofie lotniczej zostaje się bohaterem narodowym i jest się chowanym na Wawelu to i za śmierć na "misji" można zostać świętym ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie była katastrofa lecz zbrodniczy zamach.

      Usuń
    2. Proszę księdza, nikt w Polsce poza środowiskiem PiSu ani tym bardziej za granicą nie uznaje katastrofy pod Smoleńskiem za zamach.

      Usuń
    3. Kto to stwierdził i w jaki sposób?
      Jest raczej odwrotnie: jedynie hardcorowi wyznawcy tuskizmu (z neokomuchami włącznie) mają na tyle zaczadzone mózgi, że niewzruszenie wierzą w pancerną brzozę.

      Usuń
    4. Niech Ksiądz uważa, bo zaraz odezwą się nożyce, to znaczy wyznawcy świętego Putina i zaczną wyzywać od "rusofobów" i "sekty smoleńskiej".

      Usuń
    5. Raczej wyznawcy przenajświętszego rudego z Sopotu.

      Usuń
    6. Ci również, niemniej znamiennym jest, że jeden z głównych punktów styczności obu przypadków łączy się w wątku Smoleńska.

      Usuń
  5. Słusznie Ksiądz napisał, że deprawują młodzież. Znam przypadek osoby, która pod wpływem "charyzmatycznego natchnienia" dla wyjazdu na egzotyczną pseudomisję rzuciła studia przy ich końcu. W przypadku tragedii śp. Heleny narażenie zdrowia i życia stało się jawne, natomiast nagminnie we "wspólnotach" narażane jest co najmniej zdrowie psychiczne świeckich, w efekcie czego poszkodowani odchodzą z deszczu pod rynnę "profesjonalnej pomocy" psychologicznej kryptoateizujących nurtów, ostatecznie stając się "neutralnymi" religijnie lub zadeklarowanymi wrogami Kościoła - jest wiele takich przypadków. Eksploatowanie młodych, nieświadomych bycia ofiarami nadużyć świeckich przez dogłębnie zdeprawowany system modernistyczny, kryjący sprawców - jest właśnie typowym przejawem klerykalizmu. Dlatego klerykalistycznym absurdem jest roszczenie przemilczania nadużyć i blokowanie nagłaśniania ich medialnie.
    ik

    OdpowiedzUsuń
  6. „Niemniej jednak kwitnie ta cnota i wśród zupełnie świeckich osób.
    Spotykamy bowiem mężczyzn i niewiasty, które nie należąc do stanu doskonałości, na mocy postanowienia lub prywatnego ślubu całkowicie się powstrzymują od małżeństwa i rozkoszy cielesnych, aby swobodniej móc służyć bliźnim, łatwiej i ściślej zjednoczyć się z Bogiem." Pius XII
    Czy swobodniejsza służba bliźnim o której pisze Magisterium nie może dotyczyć, np. pomocy duchowieństwu w krajach misyjnych? Zwłaszcza w dobie kryzysu życia zakonnego, gdzie trudno ze świecą szukać zgromadzeń tradycyjnych.

    Piszę ogólnie, nie w odniesieniu do przypadku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przecież Pius XII jasno mówi o rezygnacji z małżeństwa, czyli o poświęceniu całego życia, nie na kilka miesięcy dla przygody, a niekiedy z poważnymi skutkami dla zdrowia i życia.

      Usuń
  7. Posoborowa "fabryka świętych" nie działa od teraz i nie skończy się na tym przypadku.

    OdpowiedzUsuń
  8. To nie jedyny taki przypadek. W 2019 na Filipinach rozegrał się identyczny dramat.
    W napadzie zginęła 24-letnia wolontariuszka, druga została ranna, ale zdołała uciec. Należały do wolontariatu jezuickiego.

    OdpowiedzUsuń
  9. Jakie to wszystko mądre co czcigodny Ksiądz napisał... i jednocześnie tak oczywiste, choć ujęte w krótki ale bardzo jasny,istotny i ważny problem.
    Radość wielka czytać takie teksty ale jednocześnie przeraża poziom intelektualny i moralny polskiego społeczeństwa zarówno wśród świeckich jak i duchownych.
    Czy czasy J.Kochanowskiego trwają już wieki i ciągle z głupotą mamy do czynienia ...bo takie i podobne sprawy o tym świadczą?

    OdpowiedzUsuń
  10. Swego czasu dużo myślałem o Helenie Kmieć i pomyśle jej beatyfikacji. Osobiście jej nie znałem, ale znam osobę, która się z nią zetknęła w jakiejś "wspólnocie". Rozumiem, że dla bliskich zmarłej i jej znajomych ta śmierć była szokiem i trudnym przeżyciem, ale patrząc na spokojnie, to ten pęd do beatyfikacji Heleny Kmieć jest naprawdę dziwny. Czy ona jest męczennikiem za wiarę? Raczej nie. Być może posiadała liczne zalety o których Ksiądz wspomina, ale to jeszcze nie powód do beatyfikowania kogoś (wiele jest osób miłych, serdecznych, pomocnych, rozmodlonych itd.). Próba jej beatyfikacji przypomina mi trochę ostatnią kanonizację Carlo Acutisa (może napisałbym Ksiądz coś o nim?). Mam wrażenie, że na siłę chce się stworzyć świętych, którzy przyciągną młodych, bo inne sposoby już słabo działają. Trochę na zasadzie- "zobaczcie, on czy ona też grali w piłkę, na gitarze, mieli znajomych i kochali Jezusa i zostali świętymi, wy też możecie" (trochę to płytkie).
    Dobrze, że wspomniał Ksiądz o "wolontariacie misyjnym" jako o czymś relatywnie nowym i kontrowersyjnym. To chyba wpisuje się w to pomieszanie z poplątaniem, które jest teraz w Kościele- świeccy jadą na misje, udzielają Komunii, zarządzają parafiami, a duchowni są psychologami, strój duchowny zakładają tylko od parady itd.

    OdpowiedzUsuń
  11. Problem dziwnych kanonizacji będzie się pogłębiał, gdyż obecne pokolenie hierarchów zostało ukształtowane w dobie masowej nadpodaży kandydatów na ołtarze. H. Kmieć, C. Acutis, rodzina Ulmów - to tylko wierzchołek góry lodowej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tych trzech przypadków jednak nie należy wkładać do jednego worka. Są zupełnie różne. Najmniej problematyczny - właściwie bezproblematyczny - wydaje się Carlo Acutis, bo miał wiarę tradycyjną i autentyczną. Oczywiście o ile opowiadania matki są prawdziwe. Helenka też raczej miała szczerą pobożność, ale problem jest tego rodzaju, że nie wiadomo, w jakim stanie duchowym zmarła, bo świadkiem był tylko morderca. Ulmowie też mogli być szczerze pobożni, ale na pewno nie są męczennikami za wiarę.

      Usuń
    2. Wymyślanie patronów do rzeczy prozaicznych jak wspomniany Karol Acutis, obwołany "patronem internetu" jest oczywistym absurdem posoborowego modernizmu zważywszy na fakt, że wyniesienia na Ołtarze nie mogą się doczekać dużo bardziej zasługujący na to tacy jak abp Fulton Sheen lub pionierzy katolickiej nauki społecznej tacy jak Leon XIII, Gilbert Keith Chesterton, czy Hilaire Belloc. Kolejnym "błogosławionym" zostanie patron myjni samochodowych, stacji benzynowych, czy fotowoltaiki (byliby to "patroni ekologii")?

      Usuń
    3. Nie mówiąc już o świętych, o których moderniści twierdzą, że "nie istnieli" jak św. Krzysztof lub których moderniści skazali na zapomnienie jak św. Szymon z Trydentu, św. Werner z Oberwesel lub św. Liberiusz, papież, o którym krąży błędna powszechna informacja, że nie jest w Kościele katolickim, a przecież w kalendarzu rzymskim Kościół wspominał Liberiusza w liturgii 23 września...

      Usuń
    4. "o którym krąży błędna powszechna informacja, że nie jest w Kościele katolickim"
      O którym krąży błędna informacja, że nie jest *świętym w Kościele katolickim oczywiście.

      Usuń
  12. Opowiadania matki Acutisa nie są prawdziwe, gdyż kłamała ona w sprawie jego ciała po śmierci. Zapewniała, że było nienaruszone i ze widziała to na własne oczy, a było odwrotnie. Potem go dopiero zabalsamowano i awoskowano.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja w tej sprawie mam jedno pytanie, na które wciąż nie dostałam rzeczowej odpowiedzi (prócz paru obelg): kto zdecydował o umieszczeniu w otwartej trumnie ciała odzianego w logo działających czynnie na rynku firm odzieżowych?

      Usuń
    2. Nie mam takiej wiedzy. Można się domyślać, że była to wspólna decyzja rodziny i modernistycznych duchownych.

      Usuń