Równocześnie jest on "trudnym" świętym, szczególnie w naszych czasach - aczkolwiek właściwie zawsze - nie spełniającym kryteriów popularności. Wystarczy znać jego surowy styl życia począwszy od młodości, ostre nauczanie, a zwłaszcza powód i okoliczności jego uwięzienia i skazania (Mt 14,3-11; Mk 6,17-28), by dostrzec ponadczasowy kontrast względem mentalności i wzorców tego świata.
Kontextem powyższych słów Pana Jezusa o Janie jest następujący fragment Ewangelii (Mt 11-2-10):
Pierwsze zdanie może być zaskakujące i niezrozumiałe. Jan i Jezus, będąc krewnymi, najprawdopodobniej znali się od dzieciństwa. Jan widocznie już bardzo wcześnie wybrał życie na pustyni, o czym wspomina św. Łukasz (Łk 1):
Nie był zupełnym wyjątkiem, gdyż istniały wtedy grupy czy ruchy anachoreckie jak esseńczycy i nazorejczycy, aczkolwiek nie wiemy, czy Jan należał do któregoś z nich, czy raczej żył na pustyni w samotności. Natomiast Pan Jezus pozostawał w domu rodzinnym, prowadząc zwykłe życie.
Zetknęli się znowu, gdy Jezus przyszedł do Jana po chrzest (Mt 3,13-17). Wówczas Jan w swej pokorze rozpoznał wielkość Jezusa i wskazał na Niego, jako "baranka Boga", który gładzi grzech świata (ο αμνος του θεου ο αιρων την αμαρτιαν του κοσμου, J 1, 29.36). Chronologicznie publiczna działalność Pana Jezusa zaczyna się u końca działalności Jana Chrzciciela, niedługo przed jego uwięzieniem i męczeńską śmiercią. Tak więc ich życie i działalności były ściśle związane już od poczęcia i urodzin, choć równocześnie poniekąd osobne.
Pierwsze ich spotkanie miało miejsce już w łonach matek (Łk 1). Ewangelista podaje słowa Elżbiety, że dziecko w jej łonie "podskoczyło" z radości na głos pozdrowienia Marii, niosącej w swoim łonie Zbawiciela świata. Ta radość jest znamienna także w późniejszej działalności Jana, o czym on sam mówi (J 3):
Znamienne są różnice w pochodzeniu, mimo pokrewieństwa. Podczas gdy Jezus wywodził się z królewskiego rodu Dawida, Jan był przedstawicielem stanu kapłańskiego - jego ojciec Zachariasz należał do klasy kapłańskiej Abjasza (jednej z 24 klas), zaś matka Elżbieta pochodziła z rodu Aarona. Nie poszedł jednak w ślady ojca, posługującego w świątyni, lecz wybrał życie w opozycji do izraelskiego establishmentu religijnego, za to radykalnie ukierunkowane na oczekiwanie i przygotowywanie przyjścia Zbawiciela, nawet za cenę konfliktu z przywódcami żydowskimi na tle religijnym (spór o oczyszczenie - J 3,25). To prowadzenie przez Ducha Świętego oraz radość z nadejścia Mesjasza była powodem jego drogi aż do męczeństwa z ręki siepaczy Heroda.
Nawet będąc we więzieniu Heroda Jan myślał o przyjściu Mesjasza, widocznie żywo się interesując wydarzeniami. Uczniowie donieśli mu o czynach Chrystusowych. Wydaje się niejasne, dlaczego mimo poznania wielkości Jezusa już podczas chrztu w Jordanie, Jan każe uczniom zapytać, czy to On jest tym oczekiwanym. Czyżby nie ufał do końca swojemu rozeznaniu, które miało miejsce już przed chrztem Jezusa w Jordanie, a jako człowiek trzeźwy i ostrożny chciał polegać ostatecznie dopiero na faktach, które miały potwierdzić proroctwa Starego Przymierza? Raczej, przeczuwając swoją bliską śmierć, chciał zwrócić uwagę swych uczniów na Jezusa, by rozpoznali w Nim Mesjasza i tym samym pozostali wierni posłannictwu Janowemu. Innymi słowy: pytanie dotyczyło nie tyle niepewności czy wątpliwości Jana, lecz miało na celu naprowadzenie uczniów na wiarę w Jezusa jako Mesjasza. Udało się to o tyle, że przynajmniej dwóch z dwunastu Apostołów - Jakub i Jan - było prawdopodobnie najpierw uczniami Janowymi.
Jezus kazał im odpowiedzieć Janowi tym, co słyszeli i widzieli, czego byli świadkami. Te fakty były potwierdzeniem tego, co Jan rozpoznał już wtedy, gdy Jezus przyszedł do niego po chrzest. A były to fakty, które są wypełnieniem proroctwa Izajasza:
Ten ostatni werset Pan Jezus odniósł do Siebie, czytając w synagodze swojego rodzinnego miasta Nazaret właśnie ten fragment z proroka Izajasza (Łk 4, 16-21):
Reakcja słuchaczy była typowa: niedowierzanie, sprowadzenie sprawy do pochodzenia jako syna Józefa oraz podejrzewanie problemów ze zdrowiem.
Chodzi więc tutaj o wypełnienie oczekiwania, które ożywiało religię starotestamentalną (i nie tylko). Szczególnie w czasach i sytuacji cierpienia i ucisku - a tego nie brakowało w historii tego ludu - uwydatniał się wątek błagania o wybawienie i oczekiwanie na wyzwoliciela z rodu Dawida, namaszczonego przez Boga, wyposażonego w moc działania i ratowania z niedoli.
Jezus natomiast właściwie mało odpowiadał ówczesnym oczekiwaniom mesjańskim. Zgorszeniem było, gdy odniósł do siebie słowa proroka Izajasza w synagodze w Nazarecie. Jezus ani nie uzdrawiał wszystkich chorych, ani nie wskrzeszał wszystkich umarłych, widocznie nawet nie chciał wyzwolić Izraela spod panowania pogan. Zgorszeniem było to, że nie nawoływał i nie przewodził zbrojnemu powstaniu przeciw Rzymianom. Zaś szczytem zgorszenia było pojmanie, skazanie na śmierć i ukrzyżowanie. Nawet sam Siebie nie uchronił od hańby krzyża, nie zszedł z krzyża, co także było okazją do szyderstw. Zaś Jan, choć może nie do końca rozumiał Jezusa, to jednak był o tyle zwiastunem tajemnicy krzyża, że nie bał się względów ludzkich, ani nawet Heroda, więzienia i śmierci, lecz nieustraszenie wytykał grzechy i wzywał do nawrócenia, a nie do zbrojnego powstania i odrodzenia państwa izraelskiego.
Postać Jana, jak została przedstawiona przez samego Jezusa, była także wyzwaniem dla współczesnych. Jan nie był ani trzciną chwiejącą się na wietrze (dziś mówimy o chorągiewce na wietrze), ani elegancko odzianym dżentelmenem, ani gładkosłownym dyplomatą. Czyż obecnie - zresztą jak zawsze w historii ludzkości - ideałem sympatycznego przywódcy czy idola nie jest elastyczność, dopasowanie się do gustów i oczekiwań tłumu? Czyż nie liczy się aparycja i sympatyczny wygląd? Czyż kluczem popularności nie jest bycie zawsze miłym i starannie unikającym wszystkiego, co mogłoby kogokolwiek urazić?
Ta postać ma jednak większe i szersze znaczenie, ponadczasowy potencjał. Tak się składa, że jest on aktualny szczególnie obecnie. Otóż Pan Jezus, mówiąc o Janie nawiązuje do księgi proroka Malachiasza, której treść stanowi ostra krytyka wobec ówczesnych kapłanów i zapewne nie tylko ówczesnych, skoro są to słowa natchnione przez Ducha Świętego i dane Kościołowi po wsze czasy. Szczególnie aktualne są następujące słowa tego proroka:
Tak więc prorok Malachiasz ostro gani pobłażliwość kapłanów wobec zła, ich zakłamanie, a właściwie fałszowanie prawdy o Bogu przez mniemanie, jakoby zło było obojętne. Prorok karci zaprzeczenie "Boga sądu", czyli sprawiedliwości Bożej, który za dobre wynagradza, a za złe karze. W końcu zapowiada oczyszczenie ogniem samego stanu kapłańskiego. W tym właśnie duchu i posłannictwie - według świadectwa samego Pana Jezusa - to Jan, syn kapłana Zachariasza, działał i nauczał, wzywając do nawrócenia i zwiastując przyjście Mesjasza, które oznacza sąd i oczyszczenie, szczególnie w dziedzinie religijnej. Jakie to ma znaczenie dla nas obecnie?
W konfrontacji tego fragmentu Ewangelii o Janie ze współczesnością nasuwają się dwie zasadnicze kwestie:
- czy w ogóle czegoś czy kogoś oczekujemy, oraz
- czy oczekujemy Tego, który przyszedł i przyjdzie powtórnie, czyli Jezusa Chrystusa.
Wydaje się, że mentalność współczesna daleka jest od oczekiwania w ogóle, zwłaszcza od tego, które było charakterystyczne dla czasu Jana Chrzciciela. To był czas ucisku dla Izraela, co oczywiście sprzyjało tęsknocie za Zbawicielem. W okresach pomyślności i dobrobytu słabła w narodzie tęsknota za przyjściem Mesjasza, które wszak ściśle wiązano przede wszystkim z doczesnym dobrobytem i pokojem. Pod tym względem każdy naród, cała ludzkość i każdy człowiek wykazuje podobną postawę: gdy się dobrze powodzi, to łatwo zapomina się o Bogu. Do tego właśnie odnosi się powiedzenie, że jak trwoga to do Boga. Ten odruch uciekania się do Boga jest sam w sobie słuszny i dobry. Natomiast niedobre, bo niesprawiedliwe jest zapominanie o Bogu i Jego wzniosłych obietnicach, gdy się dobrze powodzi i nie doskwierają potrzeby doczesne. W tym znaczeniu niedostatki, troski i cierpienia są błogosławieństwem, gdyż pomagają w uświadomieniu, że dobra doczesne nie są pewne, trwałe i niezniszczalne. Cokolwiek mamy, otrzymaliśmy dzięki dobroci Boga. Często dopiero brak czy utrata tych dóbr pomaga w ich docenieniu.
Oczekiwanie na Mesjasza w Starym Testamencie miało jednak także wymiar głębszy. Już w Księdze Rodzaju (w tzw. Protoewangelii, Rdz 3,15) jest mowa o potomku niewiasty, który zmiażdży głowę węża-szatana. Ten wątek wprawdzie nie pojawia się często wprost w późniejszych pismach natchnionych, aczkolwiek pragnienie i dążenie do oczyszczenia z grzechów i win jest stale obecne w Starym Przymierzu zarówno w oficjalnym kulcie jak też w modlitwach indywidualnych, zwłaszcza w psalmach. Tylko Bóg może przebaczyć winy i zgładzić grzechy. Dlatego oczekiwanie wybawienia od grzechu jest ściśle związane z boską godnością Mesjasza. Innymi słowy: tylko Syn Boży jako prawdziwy Bóg mógł przynieść Izraelowi i całej ludzkości wybawienie od grzechów, obiecane w Starym Testamencie, a upragnione przez całą ludzkość w sposób przynajmniej pośredni i niewyraźny.
Pragnienie prawdziwego zbawienia zakłada oczywiście świadomość grzechu, czyli zarówno własnej grzeszności, jak też istotnego związku każdego zła z grzechem. Na tym właśnie polega problem w mentalności współczesnej, aczkolwiek nie tylko współczesnej, gdyż ludzie w każdej epoce niechętnie myśleli o własnych grzechach, ani nie lubili się do nich przyznawać. Jak poświadcza powyższy fragment z proroka Malachiasza, także usprawiedliwianie grzechów przez kapłanów także nie jest nowością. Widocznie już kapłani starotestamentalni mieli tendencję do bagatelizowania zła i grzechu, czy wręcz zamazywania granicy między dobrem a złem, zapominania i pomijania sądu i sprawiedliwości Bożej. Dlatego potrzebny był taki prorok jak Jan Chrzciciel, który według słów Pana Jezusa był kimś więcej niż prorokiem. Dlatego konieczna jest nadal postać tego zwiastuna Zbawiciela, przypominanie jego posłannictwa i działalności także obecnie, zwłaszcza obecnie. Niezbędne jest trwanie jego misji w Kościele, oczywiście wypełnionej w działalności samego Jezusa Chrystusa. Nic z posłannictwa proroków Starego Przymierza nie zaginęło, lecz trwa i żyje w Kościele Chrystusowym. Przypomina nam o tym właśnie tradycyjna liturgia Kościoła, tak zwalczana obecnie.
Tęsknoty i oczekiwania nie można oddzielić od osoby, której ono dotyczy. Wbrew pozorom nie jest oczywiste i pewne, że wszyscy uważający się za wierzących w Jezusa Chrystusa pragną, tęsknią i oczekują właśnie Jego. Spór o to, kim jest Jezus Chrystus poruszał umysły już Jego współczesnych. On sam nakłaniał uczniów od zadawania sobie pytania, kim On jest, a to nie dla zaspokojenia ciekawości, lecz dla przyjęcia rangi Jego słów - jako prawdy pochodzącej od samego Boga i podawanej przez samego Boga. Cała historia interpretacji Pisma świętego oraz teologii począwszy od starożytności krąży wokół tej kwestii: kim jest Jezus Chrystus. Tak jest nadal, także obecnie, mimo rozstrzygnięć dogmatycznych, które określają wyznanie wiary Kościoła. Wciąż i zawsze w dziejach Kościoła i ludzkości tak będzie, że ludzie, także niewierni swemu posłannictwu ludzie Kościoła, będą tworzyć na doraźny użytek własną, fałszywą wersję tego, kim był i czego nauczał Jezus Chrystus.
Jak rozpoznać takie zabiegi? Podstawowym kryterium jest zgodność z wiarą Kościoła poświadczoną w Piśmie św. i Tradycji. Szczególnym, uroczystym wyrazem tej wiary jest tradycyjna liturgia katolicka, nie tylko obrządku rzymskiego, lecz każdego o pochodzeniu z czasów apostolskich i od Ojców Kościoła. Tylko ta wiara przekazuje autentycznie, kim był, jest i będzie Jezus Chrystus jako Zbawiciel, który powtórnie przyjdzie, by sprawiedliwie sądzić żywych i umarłych. Dlatego właśnie utrudniany i blokowany jest dostęp do autentycznych źródeł wiary Kościoła, a pośród tych źródeł szczególne miejsce zajmuje liturgia tradycyjna. Równocześnie właśnie sprawiedliwość Boża, która oznacza sąd, karę za zło i potępienie zła, jest obecnie szczególnie atakowana i zwalczana, czy choćby pomijana, na rzecz popularnych a fałszywych nauk, także internetowych.
Ma to przełożenie i poważne konsekwencje dla konkretnego zachowania, posunięć i nawyków w życiu codziennym, także w dziedzinie kościelnej. Miłosierdzie rozumiane fałszywie jako pobłażliwość dla zła oraz bagatelizowanie grzechu, tudzież pomijanie konieczności autentycznego nawrócenia i pokuty, stało się w ostatnich dziesięcioleciach narzędziem zwalczania prawdy o sądzie Bożym, który według słów Pisma św. już się zaczął w Jezusie Chrystusie i będzie spełniony na końcu czasów (por. Mt 7,2; Mt 11,22.24; Mt 12,36; Mt 12,42; Łk 10,14; J 5,22; J 12,31; Dz 17,31; Dz 24,25; Rz 14,12; 1 Kor 6,2; 2 Kor 5,10; 2 Tes 1,5; 1 Tm 5,24; Hb 9,27; 1 P 4,2.17; 2 P 2,4.9; 2 P 3,7; Jud 1,6; 1 J 4,17; Ap 20,12-13). Zamiast wzywania do nawrócenia, pokuty, zadośćuczynienia i naprawy życia propaguje się fałszywe teologicznie modlitwy jako rzekomo gwarantujące zbawienie wieczne i to zamiast środków, których Kościół od wieków nauczał, które podawał i stosował. To jest oblicze zdrady nauczania wszystkich proroków i samego Jezusa Chrystusa, przekazanego przez Apostołów. To jest droga masowej apostazji i szydzenia z prawdy, którą objawił o Sobie sam Bóg, a którą Kościół zawsze wiernie głosił. Ta prawda jest obecnie nachalnie zastępowana przez rzekome objawienia prywatne, które są sprzeczne z odwiecznym nauczaniem Kościoła.
Widoczna tutaj ikona-mozaika, przedstawiająca św. Jana Chrzciciela, ukazuje go w postawie uniżenia, oraz z gęstem rąk, który wyraża zarówno wskazanie, jak też prośbę i przyjęcie. Kto trwając w prawdzie tęskni, prosi i oczekuje, ten przyjmuje w pokorze prawdę. Jan Chrzciciel polegał na faktach, nie na swoich wyobrażeniach czy urojeniach. Wierność swojemu posłannictwu dla prawdy Bożej przepłacił krwią. Tą wiernością ściągnął na siebie nienawiść ludzi tego świata, którym wytykał grzeszne życie. Przykładów takiej wierności powinniśmy także dzisiaj pragnąć, gdyż to przygotowuje nas i cały świat na przyjście Zbawiciela w chwale.
------
Wersja do posłuchania: