Zasady komentowania: bez anonimowych komentarzy

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą etyka sexualna. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą etyka sexualna. Pokaż wszystkie posty

Czy sex jest darem Boga?


Zostałem zapytany wielokrotnie o działalność tej kobiety. Spojrzałem na kilka jej wystąpień i stwierdziłem, że poza talentem do sugestywnego gadania o dziedzinie poniżej pasa nic sobą nie reprezentuje. Kobieta ma gadanego i umie sprzedawać sieczkę słowną opakowaną zwłaszcza w zachwyty Franciszkiem, nie zauważywszy chyba, że ta epoka dobiegła końca (chwała Pana Bogu). To wygląda na pomysł na biznes, nic więcej. Aczkolwiek ze szkodą dla naiwnych, co jest szczególnie perfidne, gdyż chodzi o dziedzinę, która w jakimś stopniu i jakiś sposób dotyczy każdego z osobna, a także całego społeczeństwa. 

Problem się sprowadza mianowicie do różnicy w rozumieniu seksualności. Według tradycyjnego nauczania Kościoła celem seksualności jest wydanie potomstwa. Natomiast według mentalności "nowoczesnej", która w ostatnich dekadach dość mocno przeniknęła do struktur kościelnych, tym celem jest zabawa, rozrywka i przyjemność. Taki jest zasadniczy przekaz ludzi określających swój zawód jako seksuolog, sugerujących przy tym, jakoby chodziło o dziedzinę nauki i wiedzę naukową, podczas gdy jest to w swej istocie bełkot, który nie jest nawet na poziomie poważnej psychologii, a tym bardziej medycyny. 

Tym kręgom znacznie się niestety przysłużył Franciszek przez swoje liczne bzdurne i oscylujące na granicy herezji wypowiedzi, obliczone oczywiście - jak zawsze - na poklask a nawet uwielbienie przez lewackie media oraz przedstawicieli "rzemiosła" zwanego seksuologią. Dość luźnego związku, a właściwie braku związku "nauczania" Franciszka z rdzenną katolicką teologią i nauczaniem Kościoła nie muszę w tym miejscu wykładać. Zresztą akurat w dziedzinie etyki sexualnej poniekąd prekursorem co do fałszywych zasad, czy raczej co do odejścia od rdzennie katolickich zasad był Karol Wojtyła ze swoją słynną "teologią ciała", która właściwie powinna się nazywać "teologią" genitaliów, gdyż chodzi w niej nie o całe ciało człowieka lecz jedynie o jego dość zawężoną część. Takie to są skutki ignorancji tradycyjnego nauczania Kościoła począwszy od Ojców Kościoła, tudzież zachłystywania się metodą i pomysłami wypaczonych neopogańskich umysłów, głównie tzw. fenomenologii, aż do neomarxizmu. 

To, czym Paulińska się zachwyca, jest niczym innym jak typowo bergoliańskim, oszukańczym pomieszaniem. Nikt rozsądny nie zaprzeczy, że sexualność została stworzona przez Boga. W tym znaczeniu można ją nazwać "darem". Jednak to określenie jest fałszywe, o ile rozumiane jest jako coś wzniosłego i chlubnego. W skrócie: teologicznie, i to już na poziomie teologii biblijnej pewne jest, że seksualność ma ścisły związek z wydawaniem potomstwa, zaś wydawanie potomstwa ma ścisły związek ze śmiertelnością człowieka, która z kolei jest teologicznym wynikiem grzechu pierworodnego. Innymi słowy: fakt i sposób wydawania potomstwa może być prawidłowo zrozumiany wyłącznie na tle i w związku z grzechem pierwszych rodziców. To właśnie wyjaśnia istotne dla Kościoła Chrystusowego wartościowanie dziewictwa czyli dobrowolnej wolności od cielesnej realizacji sexualności. 

W temacie już się wypowiadałem (tutaj). 

"Pieszczoty oralne" czyli gorszyciel w sutannie (z post scriptum)


Niestety mamy kolejny skandal w wykonaniu słynnej internetowej gwiazdy stehlinizmu, ponownie świadczący o wręcz niewyobrażalnej i karygodnej ignorancji tego osobnika, oczywiście zakładając, że to tylko ignorancja, a nie świadome zakłamywanie katolickiej teologii moralnej. Tym razem chodzi o tzw. sex oralny, o który pyta ktoś z jego odbiorców. Oto jego odpowiedź:


Podkreślam, gdyby ktoś nie zauważył: x. Szymon Bańka FSSPX uważa, że tzw. sex oralny nie stanowi żadnego problemu i że nie ma żadnego powodu do niepokoju co do niego.

Nie będę tutaj powtarzał całości wykładu, który uczyniłem odnosząc się do bzdetów w wykonaniu takich osobników jak Remigiusz Recław i Ksawery Knotz (tutaj i tutaj). Zachęcam do zapoznania się z tamtymi wpisami.

Po krótce: tzw. sex oralny jest zaliczany przez WSZYSTKIE tradycyjne podręczniki katolickiej teologii moralnej do sodomii, czyli do współżycia sprzecznego z naturą aktu małżeńskiego, ponieważ dochodzi w tym do spółkowania narządów niesłużących do aktu płodnego. Dla Szymona Bańki - aż wstyd nazwać go tutaj xiędzem - taki akt jest rodzajem pieszczoty, a to świadczy o tym, że albo nie wie, o czym mówi, albo nie chce wiedzieć, albo jedno i drugie. 

A wystarczyłoby znać chociażby nauczanie św. Tomasza, który w Summa Theologiae II-II q. 154 a. 11 (tutaj) mówi, że grzechem lubieżności jest m. in takie współżycie, że skierowane jest ono do narządu nie przeznaczonego do naturalnego czyli płodnego współżycia:

Oraz w q. 154 a. 12 ad 4:

Oczywiście wskazane już poprzednie wpisy w temacie szerzej i dokładniej opisują sprawę w oparciu o klasyczne podręczniki katolickiej teologii moralnej. 

W związku z tym zachęcam P. T. Czytelników do wystosowania skarg na tę i też na inne publiczne wypowiedzi x. Szymona Bańki, adresując je do jego przełożonych, wzywając ich do zajęcia stanowiska, wyjaśnienia sprawy oraz przeproszenia katolików za tę i za inne skandaliczne wypowiedzi tegoż osobnika.

Adres do przełożonego dystryktu:

k.stehlin@fsspx.email

Kontakt do siedziby przełożonego generalnego:

https://fsspx.org/en/contact-us-29

Kontakt do seminarium duchownego w Zaitzkofen, gdzie x. Sz. Bańka otrzymał formację:

https://zaitzkofen.fsspx.org/de/wir-freuen-uns-auf-ihre-nachricht-42924

 


Post scriptum 1

Delikwent próbuje się rozpaczliwie bronić, oczywiście w zakłamany sposób:


Oto podane przez niego strony:


Jak widać, x. Noldin mówi o tzw. niepełnych aktach lubieżności dozwolonych w małżeństwie. Zalicza do nich "spojrzenia, dotyk i tym podobne". X. Bańka widocznie nie rozumie istotnej różnicy między tego typu aktami a "sexem oralnym", który z całą pewnością jest czymś zupełnie innym niż spojrzenia, dotykanie i tym podobne. 

Drugą wspomnianą stronę podaję wraz ze stroną poprzednią, żeby mieć na uwadze kontext:



Tutaj x. Noldin rzeczywiście mówi o tym, co ma związek z tym, co obecnie jest przywoływane w obronie "sexu oralnego", wyraźnie odróżniając od spojrzeń i dotyku: mówi o aktach obrzydliwych (actus obscoeni) jak dotykanie genitaliów ustami czy językiem. Jezuita nie zajmuje tutaj swojego stanowiska, lecz zaznacza, że są teologowie, którzy takie akty potępiają jako grzech ciężki, ale są też teologowie (tych wymienia z nazwiska), którzy te akty zaliczają do niepełnych aktów lubieżności, które nie są grzechem ciężkim, aczkolwiek mogą być grzechem lekkim. 

Jak widać, x. Noldin nie rozważa tutaj specyfiki takich aktów, czyli ich obrzydliwości, a to jest przecież także istotny czynnik dla oceny moralnej. 

W każdym razie x. Bańka nie ma racji, twierdząc (jak wyżej), że z tych wypowiedzi x. Noldina wynika, jakoby "sex oralny" nie stanowił problemu moralnego. Po pierwsze, jedynie mniejszość teologów moralnych i to akurat nie świętych uważa, że akty obrzydliwe mogą być bezgrzeszne czy najwyżej grzechem lekkim. Po drugie, czym innym jest dotykanie genitaliów ustami czy językiem, a czym innym naśladowanie kopulacji w ten sposób (gdyż to jest bezsprzecznie sodomia czyli tzw. sex oralny). Tak więc x. Bańka nadal widocznie nie wie, co mówi, a nawet nie potrafi czy nie chce rzetelnie przeczytać textu, na który się powołuje, licząc widocznie na to, że naiwnym zamuli w ten sposób mózgi. 


Post scriptum 2

X. Karl Stehlin widocznie zareagował i skłonił delikwenta do następującego oświadczenia pod filmikiem:

Moje uwagi:

1. Określenie "odpowiedź nie wystarczająco precyzyjna" świadczy o braku przyznania się do poważnego, wręcz skandalicznego błędu, oraz o kolejnej próbie oszukania publiczności. To jest wybielanie siebie, aż kipiące zakłamaniem i pychą. 

2. Kłamstwem jest także, jakoby "niektórzy teolodzy moralni, że czynności, których dotyczy omawiane pytanie, nigdy nie są dokonywane w małżeństwie z czystego upodobania sprośności". Co mówi x. Noldin, widać wyraźnie powyżej: nie ma żadnego takiego twierdzenia. Jest jedynie powiedziane, że dotykanie genitaliów ustami czy językiem należy zaliczyć do niepełnych aktów lubieżności, i tyle. Przecież nikt rozsądny nie może powiedzieć, że małżeństwo bezwarunkowo chroni przed "czystym upodobaniem sprośności". Także więc Bańka znów ma widocznie urojenia, albo znów próbuje oszukać publiczność. 

3. Na poziomie językowym x. Bańka również błyszczy skandaliczną ignorancją, gdyż widocznie nie potrafi poprawnie gramatycznie ująć wyrażenia "actus luxuriae imperfecti" (w prawidłowym tłumaczeniu: "niepełne akty lubieżności"). Otóż rzeczownik "actus" - zresztą prosty i bardzo często używany w teologii - należy do deklinacji IV i nie ma formy "acti", lecz w liczbie mnogiej brzmi "actus". Ponadto sformułowanie "aktów luxuriae imperfecti" świadczy o tym, że Bańka nie umie odmieniać także przymiotników, ponieważ "imperfecti" odnosi się do "actus" (liczba mnoga), nie do "luxuriae". 

Mamy więc niestety następny popis wręcz niewyobrażalnej obłudy, pychy oraz ignorancji. 

Niechlujstwo, ignorancja i urojenia, czyli "sex oralny" raz jeszcze


Jeden z P. T. Czytelników wskazał mi na kanał o bardzo ambitnej nazwie "Panarion" (w nawiązaniu do słynnego dzieła św. Epifaniusza z Salamis, tak więc człowiek ma bardzo wysokie mniemanie o sobie), prowadzony przez anonimowego człowieka, który podobno nazywa się Adrian Skoczkowski. Chodzi o jego wypowiedź krytyczną odnoszącą się do tez pewnej "influenserki", konkretnie w temacie tzw. sexu oralnego. Nie znam tego człowieka i nic o nim nie wiem. Po zapoznaniu się z jego wystąpieniem muszę niestety stwierdzić, że bardzo wyraźnie nie jest ono dostateczne, a właściwie jest niedostateczne, gdyż zawiera szereg zasadniczych błędów a nawet kłamstw, wykazując przy tym ignorancję, niechlujstwo i zmyślanie. O niechlujstwie świadczy chociażby fakt, że cytując św. Alfonsa nie jest w stanie rozszyfrować skrótów nazwisk, których używa święty: 


A wystarczyłoby zaglądnąć do ostatniego tomu "Theologia moralis", gdzie wszystkie te skróty są wyjaśnione. Wygląda więc na to, że ten człowiek nie zapoznał się rzetelnie ze źródłem, którym się posługuje i które obficie cytuje. Także jego tłumaczenie części podstawowych pojęć łacińskich z teologii moralnej wskazuje na brak ich właściwego zrozumienia, a nawet na ich fałszowanie:


On uporczywie powtarza "naczynie uporządkowane" zamiast "narząd właściwy", "sodomia doskonała" zamiast "sodomia zupełna (całkowita)", "niedoskonałe akty" zamiast "niecałkowite akty", "dług małżeński" zamiast "powinność małżeńska". Widać, że nie ma wiele pojęcia o łacinie, a polega prymitywnie na tłumaczeniu przez maszyny internetowe. 

Zafałszowanie pojęć ma oczywiście konsekwencje dla treści, a ten człowiek porwał się na tłumaczenie z łaciny dość wyraźne nie dysponując wystarczającą wiedzą językową i merytoryczną. Zapał należy oczywiście docenić, jednak potępić należy brak rzetelności i zbytnią pewność swoich umiejętności, co ma fatalne skutki dla całości. 

O wiele ważniejsze, wręcz istotne są fałszywe tezy wypowiadane przez tego człowieka, świadczące już o poważnej ignorancji teologicznej, jak zwłaszcza:


Tak więc Skoczkowski zawęża nauczanie Kościoła do oficjalnych orzeczeń ex cathedra, co jest oczywiście błędne. W Kościele jest tak, że urząd nauczycielski (Magisterium Ecclesiae) w sensie ścisłym swoimi orzeczeniami ingeruje jedynie i dopiero wtedy, gdy dana kwestia jest niejasna bądź pojawiają się poważne błędy zagrażające dobru ogólnemu całego Kościoła bądź jego części. Innymi słowy: oficjalnego orzeczenia Magisterium w kwestii tzw. sexu oralnego nie ma dotychczas dlatego, ponieważ do niedawna, dokładnie mniej więcej do Vaticanum II sprawa była oczywista i nie wymagająca ingerencji Stolicy Apostolskiej, gdyż powszechnie w Kościele przestrzegano nauczania św. Tomasza z Akwinu oraz św. Alfonsa Liguori. Równocześnie kanonizacja tego ostatniego, a zwłaszcza ogłoszenie go przez papieża Doktorem Kościoła (przez Piusa IX w 1871 r.) oraz patronem teologów moralnych (przez Piusa XII w 195o r.) jest wyraźnym i jednoznacznym poparciem nauczania tegoż i postawieniem go za wzór. Tym samym nauczanie św. Alfonsa nie jest jednym z możliwych głosów we wielości opinii teologicznych, lecz wedle decyzji Magisterium Kościoła jest nauczaniem wzorcowym i materialnie nieomylnym, choć nie zostało formalnie zdefiniowane dogmatycznie. Każdy absolwent teologii katolickiej powinien wiedzieć, że nieomylne są nie tylko uroczyste definicje dogmatyczne, lecz tę rangę materialnie ma każde nauczanie powszechne i stałe, a do tego z całą pewnością należy nauczanie św. Alfonsa w kwestii tzw. sexu oralnego czy ogólniej sodomii. 

Następnie Skoczkowski przytacza we własnym tłumaczeniu (dość ułomnym, chyba zerżniętym z google translator czy z czegoś podobnego) kilka fragmentów pochodzących z "Theologia moralis" św. Alfonsa (zresztą nie wypowiadając nawet jego nazwiska prawidłowo). Sprawdzenie ich w oryginale jest dość trudne, ponieważ on nie podaje miejsca tych rzekomych cytatów w oryginale. Jednak z całą pewnością ten człowiek popełnia kilka przekłamań (mam nadzieję, że nieświadomie), gdyż jego "tłumaczenia" mają we wielu miejscach niewiele wspólnego z oryginałem. 

Skoczkowski odnosi się wyłącznie do tomu VI, traktat VI, rozdział 2, od numeru 915, z zupełnym pominięciem wcześniejszego wykładu z tomu III (o przykazaniu VI, od numeru 464), do którego sam św. Alfons odsyła. Jest to poważny błąd metodologiczny i hermeneutyczny, gdyż w tomie III święty dokonuje wykładu systematycznego, czyli fundamentalnego i zasadniczego dla zrozumienia także niniejszej kwestii. Nie będę szczegółowo przedstawiał i analizował wypowiedzi Steczkowskiego, gdyż są one chaotyczne, niechlujne, w istotnych częściach wręcz fałszywe i budujące skrajnie fałszywą narrację, jak chociażby umieszczanie nauczania św. Alfonsa po stronie tzw. rygoryzmu. Fałszywe jest przedstawianie przez Skoczkowskiego także treści podręcznika jezuity Hieronima Noldin'a, na który zresztą wskazywałem w poprzednich wpisach w temacie. Przedstawię natomiast właściwe, faktycznie podawane przez tychże teologów treści, gdyż wystarczająco przeczą one prezentacji Skoczkowskiego. Wygląda na to, że Skoczkowski wprawdzie czyta, lecz niechlujnie, i następnie na podstawie takiej wypaczonej lektury formułuje swoją teoryjkę ogólną, która jest oczywiście urojeniem, czyli fałszywa i do odrzucenia. 

Tą główną teoryjką - oprócz rzekomo braku nauczania Kościoła w tej kwestii - jest twierdzenie, jakoby
- św. Alfons reprezentował jedynie prywatne czyli niewiążące stanowisko teologiczne
- to stanowisko reprezentowało nurt rygorystyczny pośród teologów moralnych
- nie było zgody w tej kwestii pośród katolickich teologów moralnych
- z czasem następowało odejście od "rygoryzmu" św. Alfonsa, czego przykładem ma być pogląd jezuity H. Noldin'a.

Wszystkie te tezy są FAŁSZYWE. Oto dowody:

W tomie III, ks. 4, traktat 4, rozdział 2 (nr 464-466) św. Alfons omawia kwestię: "jakie są rodzaje lubieżności spełnionej przeciwnej naturze?". Wymienia następujące rodzaje:
1. przy różnicy płci i przez narządy właściwe, lecz w sposób niewłaściwy, powodujący niebezpieczeństwo dla nasienia złożonego w łonie
2. spowodowanie wypływu nasienia poza łonem
3. sodomia niepełna (imperfecta), czyli spółkowanie między osobami różnej płci poza narządem właściwym do prokreacji
4. sodomia pełna (perfecta), czyli spółkowanie między osobami tej samej płci, oczywiście poza narządem właściwym do prokreacji. 

Następnie św. Alfons podaje, że sodomia polega na spółkowaniu poza właściwym narządem, zarówno w przypadku osób różnej płci jak też tej samej płci. Różnice między teologami dotyczą jedynie określenia pojęcia sodomii, tzn. czy istotą tego pojęcia jest niewłaściwość narządu, czy niewłaściwość płci. Wszyscy teologowie są więc zgodni co do tego, że spółkowanie narządem niewłaściwym do prokreacji jest grzeszne. 

W tomie VI, ks. 6. traktat 6, rozdz. 2 "o używaniu małżeństwa" św. Alfons mówi między innymi o niewłaściwych sposobie współżycia (nr 915-916). 

Najpierw zauważa, że spółkowanie poza narządem właściwym dla prokreacji jest nazywane przez jednych teologów "prawdziwą sodomią" (vera sodomia), zaś przez innych "grzechem ciężkim przeciw naturze" (grave peccatum contra naturam). Taki akt, o ile wykluczone jest wylanie nasienia poza łonem żony, jest uważane przez niektórych teologów za grzech lekki, aczkolwiek za godny potępienia. 

Doktor Kościoła omawia wprost kwestię: "czy mąż grzeszy śmiertelnie (peccet mortaliter) zaczynając kopulację w narządzie niewłaściwym, by potem ją dokończyć w narządzie właściwym?". Jak zwraca uwagę, niektórzy teologowie odpowiadają na to pytanie negatywnie, o ile w takim akcie nie ma niebezpieczeństwa wylania nasienia poza łonem. Uzasadnieniem jest tutaj, iż dotyk narządów płciowych między małżonkami nie jest niedozwolony pod grzechem ciężkim. Według św. Alfonsa jednak powszechna i prawdziwsza jest opinia innych teologów, według których taki akt jest prawdziwą sodomią, aczkolwiek niepełną. 

Następną kwestią jest: "czy grzechem ciężkim jest pocieranie męskiego narządu płciowego męża w okolicy przedniego narządu żony?". Jak podaje św. Alfons, niektórzy teologowie odpowiadają negatywnie, gdyż dotykanie warg narządu przedniego (os vasis praeposteri) żony nie jest ukierunkowane na spółkowanie sodomickie. Jednak prawdziwsza jest opinia innych teologów, gdyż taki dotyk zwykle nie może się odbyć bez pożądania sodomickiego, czyli upodobania w takiej przyjemności. 

Jak widać, w żaden sposób spółkowanie sodomickie - czyli narządem niewłaściwym do prokreacji - nie jest uznawane za bezgrzeszne. Różnice zdań między teologami dotyczą wyłącznie definicji pojęcia sodomii oraz ciężaru grzechu pod pewnymi warunkami. Zaś św. Alfons opowiada się za opinią większości teologów, nigdy nie forsując swojej. 

Podobnie rzecz się ma z podręcznikiem jezuity x. Hieronima Noldin'a: nie ma w nim NIC, co by stanowiło choćby cień uznania "sexu oralnego" za bezgrzeszny. Wręcz przeciwnie. 

X. Noldin, którego z całą pewnością nie można zaliczyć do rygorystów moralnych, poświęca w swojej Summa Theologiae moralis specjalny tomik tematyce VI przykazania oraz małżeństwa. 

Według niego sodomia jest jednym z grzechów przeciw pierwszemu i istotnemu celowi małżeństwa jakim jest prokreacja. Zgodnie z definicją podaną przez św. Alfonsa, sodomią niepełną (imperfecta) jest penetracja przez męża narządu żony niewłaściwego dla prokreacji. Jest to zawsze grzech ciężki, jeśli odbywa się za zgodą obydwojga małżonków. Także pozytywne współdziałanie w sodomii nie jest nigdy dozwolone. Z poważnej przyczyny (jak jedność małżeństwa, pokój w rodzinie) wolno jest żonie nie opierać się takiemu aktowi ze strony męża, ale po następującymi warunkami:
- przyzwolenie jest konieczne dla ochrony przed większym złem
- żona nie zgadza się wewnętrznie na przyjemność płynącą z takiego aktu.

Noldin zaznacza, że nieuporządkowane czy wręcz obrzydliwe akty intymne małżonków, które same w sobie nie są przeciwne naturze aktu małżeńskiego czyli prokreacji, nie muszą być grzechem ciężkim. Gdy nie zachodzi pożądanie sodomickie, to nie są grzechem ciężkim następujące przypadki:
- zaczęcie spółkowania w narządzie niewłaściwym do prokreacji z zamiarem dokonania w narządzie właściwym
- dotykanie narządem płciowym męża niewłaściwego dla prokreacji narządu żony, o ile nie ma niebezpieczeństwa wylania nasienia poza łonem. 

Są to więc zasady identyczne z tym podanymi przez św. Alfonsa: spółkowanie narządem niewłaściwym do prokreacji jest zawsze grzechem, także wtedy, gdy odbywa się jako wstęp do właściwego spółkowania, choć pod pewnymi warunkami nie jest grzechem ciężkim. Jedynie poddanie się z poważnych przyczyn aktowi sodomickiemu ze strony męża nie jest grzeszne, aczkolwiek pod pewnymi warunkami. 

Porównanie tych danych z niechlujnym gadaniem Skoczkowskiego prowadzi nieuchronnie do pytania, jak on może aż tak bezczelnie kłamać. Nie umie czytać? Nie chciało mu się uważnie i rzetelnie czytać? A może jednak ma on zamiar oszukiwać katolików na doraźny użytek? Może kiedyś zbliżymy się do odpowiedzi na te pytania. 

Kiedy współżycie jest grzechem?


Temat poruszałem już wielokrotnie jakiś czas temu. Widocznie nadal jest zapotrzebowanie. 

Mówiąc krótko: współżycie w opisanej sytuacji nie jest grzechem, jeśli nie stosuje ubezpłodnienia (tzw. antykoncepcji) czy to chemicznego czy mechanicznego. Grzech może zachodzić tutaj jedynie ze strony małżonki, jeśli bez rozumnego i sprawiedliwego powodu nie jest otwarta na poczęcie następnego dziecka. Mąż ze swojej strony nie grzeszy, jeśli w takiej sytuacji współżyje, nie wykluczając ze swojej strony poczęcia dzieciątka. 

Być może brakuje cierpliwego wyjaśnienia z małżonką powodów jej niechęci do dalszego potomstwa. Dobrze by było, gdyby udało się pomyślnie wyjaśnić. Być może małżonka nie czuje się na siłach, może chce odczekać aż obecne dzieci będą starsze i bardziej samodzielne. Jednak nie powinna zasadniczo wykluczać dalszego potomstwa, zwłaszcza jeśli ma zapewnione przez męża warunki. Dzieci także zapewne cieszyłyby się z dalszego potomstwa. 

W sytuacji oporu małżonki co do poczęcia potomstwa mąż nie grzeszy przez współżycie, gdyż na szali jest jedność małżeńska, która może być zagrożona, jeśli nie byłoby współżycia. 

Czy ubiór może być grzeszny?



Urząd nauczycielski Kościoła wypowiadał się w tej sprawie oficjalnie dwukrotnie. Mianowicie Kongregacja Soborów wystosowała do biskupów diecezjalnych w roku 1930 instrukcję odnośnie nieskromnego ubioru niewiast:


Oryginał w całości: http://www.vatican.va/archive/aas/documents/AAS-22-1930-ocr.pdf

Text polski.

Natomiast w roku 1954 Kongregacja skierowała list do biskupów diecezjalnych odnośnie nieskromnego ubioru w ogóle:

Oryginał w całości: http://www.vatican.va/archive/aas/documents/AAS-46-1954-ocr.pdf


W obydwu dokumentach napomina się i zachęca biskupów i kapłanów do pouczania wiernych o wadze i znaczeniu zachowania skromności w ubiorze. Powodem jest godność ciała ludzkiego jako świątyni Ducha Świętego oraz obowiązek strzeżenia cnoty swojej i bliźnich.

Dokumenty te nie zawierają szczegółowych przepisów co do rodzaju ubioru. Wynika to z tego, że mają one charakter ogólnokościelny, tzn. skierowane są do biskupów całego świata, pasterzujących w różnych krajach i kulturach. Wiadomo, że problem stał się szczególnie aktualny w krajach uprzemysłowionych, czyli cywilizacji zachodniej. Jednak zasady Kościoła i moralności są powszechne, tak jak powszechna jest godność ludzka i niebezpieczeństwa godzące w nią.

Formułowanie konkretnych pouczeń i reguł ubioru pozostawiono więc pasterzom lokalnym, którzy mogą się odnieść do problemu bardziej szczegółowo, tzn. mogą wprowadzać szczegółowe regulacje i czuwać nad ich przestrzeganiem.

Równocześnie właściwie każdy człowiek ma pewne wyczucie stosowności i godziwości ubioru, zarówno ogólnie jak też odpowiednio do sytuacji. Dotyczy do zarówno niewiast jak i mężczyzn.

Jest też oczywiste, że godność niewiast jest szczególnie narażona przez nieskromny ubiór, który wyzywa i przyciąga pożądliwość.

Pamiętać należy, że ubiór jest ważnym sposobem komunikacji społecznej, tym samym ma wpływ i kształtuje zarówno stosunki międzyludzkie jak też świadomość, mentalność i emocje.

Dlatego nie jest to dziedzina neutralna moralnie czy wyjęta spod wartości i norm moralnych. Innymi słowy: nie jest obojętne, w jaki sposób się ubieramy, jaki ubiór i kiedy nosimy.

Z powodu społecznej natury ubioru jako sposobu komunikacji jedynym kryterium oceny nie może być własne samopoczucie czy wygoda. Nieodzownym czynnikiem jest oddziaływanie społeczne ubioru, jego wpływ na bliźnich dalszych i bliższych.

W ramach znaczenia ubioru jako sposobu expresji nie można pominąć wymiaru naturalnego. Ubiór ma nie tylko znaczenie intencjonalne, tzn. jest nie tylko wyrazem intencjonalnym, gdyż zależy nie tylko od tego, co chcemy w danym momencie i sytuacji wyrazić, lecz o wiele bardziej powinien wyrażać to, co nie jest zależne od naszej wolnej decyzji czy zamiaru, czyli to, kim i czym jesteśmy obiektywnie, naturalnie, a także w porządku nadprzyrodzonym (który buduje na porządku naturalnym).

Nasuwającym się i prostym przykładem jest tutaj kwestia spodni u niewiast. Nie ma wprawdzie jednoznacznego przepisu co do rodzaju odzienia niewiast i mężczyzn, tzn. jak mężczyźni mogą nosić suknie wskazujące na godność, tak też noszenie spodni przez niewiasty może mieć uzasadnienie na określone okazje, oczywiście z zachowaniem godności ciała niewiasty (jak w szerokich spodniach, o ile spodnie są konieczne). Jednak z porządku naturalnego, mianowicie z różnicy płci w rodzaju ludzkim wynika konieczność odróżnienia w ubiorze, tym bardziej, że wiąże się z tym także różnica w zadaniach i zajęciach codziennych. 

Historycznie jest dość oczywiste, że pierwotnie np. suknie to także ubiór męski, czego pozostałością jest sutanna kapłańska oraz toga profesorska czy sędziowska. Pierwotnie jest to najbardziej naturalna szata obojga płci, obecnie zachowania jako strój stanowy czy uroczysty. Dopiero z czasem, w epoce nowożytnej wraz z rozwojem krawiectwa pojawiły się spodnie jako ubiór do ciężkiej pracy fizycznej i na pole walki. Są to dziedziny z natury obce kobiecości.

Wprawdzie założenie spodni przez niewiastę nie jest bezwzględnie grzeszne, o ile ma odpowiednie uzasadnienie w danej konieczności praktycznej. Jednak jest grzeszne, jeśli wynika z braku respektowania różnicy płci, czyli porządku stworzenia, a tym bardziej gdy wiąże się z mniej czy bardziej świadomym poniżaniem swojej godności i wyzywaniem pożądliwości. Wówczas jest to nawet grzech ciężki i stanowiący zgorszenie, które powinno prowadzić do środków karnych, o których mówią także wyżej podane dokumenty Kościoła.

Czym jest pożądliwe patrzenie?


Tej kwestii nie można rozstrzygnąć jedynie na podstawie samej exegezy tego fragmentu Pisma św., lecz w powiązaniu zarówno całości etyki nowotestamentalnej jak też nauczania Kościoła. 

Katolicka teologia moralna dość jasno określa, kiedy zaczyna się grzech. Otóż zaczyna się on wraz z przyzwoleniem woli na grzech, a tym bardziej w zamiarze zgrzeszenia. Jeśli na widok pięknej niewiasty budzi się pożądliwość w znaczeniu upodobania w tym pięknie czy nawet w tej osobie, to samo upodobanie nie jest grzechem. Grzechem jest natomiast już przyzwolenie na to, by popełnić grzech przeciw VI przykazaniu, czyli zaspokojenie pożądliwości poza związkiem małżeńskim, bądź w związku małżeńskim w sposób niezgodny z porządkiem naturalnym i prawem Bożym. 

Jest oczywiste, że w tzw. zakochaniu się dość znaczącym czynnikiem jest pociąg zmysłowy, czyli upodobanie, które samo w sobie nie jest grzeszne. Grzech jest wtedy, gdy zamierza się zbliżenie do danej osoby w celu zaspokojenia pożądania, a nie w celu założenia rodziny i wydania oraz wychowania potomstwa. Są to dwa różne sposoby myślenia i pragnienia: ten pierwszy jest egoistyczny, niedojrzały i grzeszny, natomiast ten drugi integruje upodobanie zmysłowe w naturalny osobowy porządek relacji między mężczyzną a niewiastą. 

Co jest cudzołóstwem? (z post scriptum)


Polskie tłumaczenie szóstego przykazania Dekalogu jest oczywiście wysoce niedoskonałe. Jego brzmienie, będące słusznie okazją do żartów (cudze łoże może oznaczać wiele), wynika z braku odpowiedniego, specyficznego słowa (a takie słowa mają zwykle inne języki, por. tutaj), ale także z opisowego unikania nazwania rzeczy po imieniu. Tym niemniej sens jest oczywisty, choć określenie może sprzyjać sprowadzaniu sprawy do sfery sexualnej. W świetle historii etyki i prawa jest jasne, że chodzi o złamanie wierności małżeńskiej. Należy mieć na uwadze, że to znaczenie jest dużo wcześniejsze niż sakrament małżeństwa ustanowiony przez Jezusa Chrystusa i szersze. Także etyka pogańska i żydowska mówią o tej kwestii. 

Równocześnie jasne jest, że także w kulturach i religiach przed- i pozachrześcijańskich istnieje ścisły związek między sferą sexualną a instytucją małżeństwa jako związku mężczyzny i niewiasty w celu wydania i wychowania potomstwa. Zaś w znaczeniu szerszym i pochodnym szóste przykazanie Dekalogu odnosi się również do sfery sexualnej w ogóle, czyli do wszelkich grzechów w tej dziedzinie, nie tylko bezpośrednio przeciw wierności małżeńskiej. 

Rzeczywiście wiele kwestij w encyklikach Familiaris Consortio i Veritatis Splendor jest niedopowiedzianych i niejasnych. Nie będę ich komentował, ponieważ każdy może się sam zapoznać. Postaram się odpowiedzieć natomiast w świetle teologii katolickiej. Po kolei:

1. 

Wierność małżeńska nie dotyczy wyłącznie pożycia sexualnego. Jednak pożycie sexualne - ze względu jego naturę i cel jakim jest potomstwo - jest specyficzne dla małżeństwa i tylko dla małżeństwa. Tym samym to pożycie jest jednoznacznym kryterium odróżniającym małżeństwo, choć nie wyczerpuje instytucji małżeństwa. Tak więc grzechem przeciw wierności małżeńskiej jest także zaniedbanie czy zaprzestanie wspólnoty domowej i rodzinnej, co jednak jest trudniejsze do zdefiniowania i określenia. Równocześnie prawo kanoniczne - także tradycyjne - zna instytucję separacji małżeńskiej, czyli zaprzestania - tymczasowego czy stałego - wspólnoty małżeńskiej w znaczeniu wspólnoty domowej. Powody muszą być oczywiście ważkie, a separacja nie upoważnia do wchodzenia we wspólnotę domową czy quasi rodzinną z inną osobą. 

Wspólnota domowa osób płci przeciwnej jest konkubinatem, niezależnie od tego, czy te osoby są związane sakramentalnym małżeństwem z kimś innym czy nie. Określenie to odnosi się - ściśle biorąc - jedynie do wspólnego zamieszkiwania, niezależnie od tego, czy te osoby żyją ze sobą na sposób małżeński, czyli z pożycie sexualnym, czy nie. 

2. 

Związek osób związanych węzłem sakramentalnego małżeństwa z inną osobą czy osobami jest zawsze złem, gdyż godzi w świętość i nierozerwalność węzła małżeńskiego. Jest złem także wtedy, gdy nie ma w nim pożycia na sposób małżeński czyli sexualnego, ponieważ godzi we wierność małżeńską pojętą całościowo, tzn. nie ograniczoną do pożycia sexualnego. 

Jest jednak kwestia uporządkowania oraz możliwego uregulowania życia religijnego osób żyjących w takim związku czy w związku uważanym za taki. To są sprawy dość indywidualne i różnorakie. Inna jest np. sytuacja osób, które z pożądliwości sprzeniewierzyły się wierności małżeńskiej i domagają się kościelnego uznania tej zdrady dokonanej przez nowy związek, a inna jest u osób, u których ważność sakramentalna pierwszego związku jest przynajmniej wątpliwa, a przez przykładne życie w nowym związku wykazują szczerą wolę do prowadzenia pożycia małżeńskiego i wychowania dzieci w duchu katolickim. Dochodzi też kwestia możliwości powrotu do poprzedniego związku, a często jej nie ma. 

Kluczowa jest tutaj kwestia sakramentalnej ważności pierwszego związku. Zdarza się tak, że są przesłanki, które przemawiają za jego nieważnością, lecz nie ma praktycznej możliwości udowodnienia procesowego. Wówczas spowiednik, rozeznając w ramach swojej jurysdykcji (czyli władzy sądowniczej) stan rzeczy oraz dobro danych dusz, może udzielić rozgrzeszenia oraz - w sposób ograniczony, dla uniknięcia zgorszenia - dopuścić do przyjmowania Komunii św. Podkreślam: spowiednik bazuje na tym, co wie ze spowiedzi sakramentalnej. Jeśli jest okłamywany, to spowiedź jest świętokradzka i nieważna. Wówczas jego decyzja jest wyłudzona i on nie ponosi za to odpowiedzialności przed Bogiem, oczywiście o ile ze swojej strony postąpił starannie teologicznie i duszpastersko. Natomiast gdy spowiedź jest szczera, a to jest zwykle dość łatwo zauważalne, wówczas spowiednik odpowiednio stosuje władzę sądowniczą (jurysdykcję) daną mu ku zbawieniu dusz. 

Zgorszenie dotyczy oczywiście przede wszystkim tych, którzy zostali czy czują się skrzywdzeni przez zerwanie pierwszego związku uważanego niesłusznie za sakramentalny. O ile możliwe, duszpasterz powinien poznać także stanowisko tej strony i tę wiedzę powinien zastosować jako spowiednik, oczywiście zachowując tajemnicę spowiedzi (w spowiedzi spowiednik może użyć wiedzy zdobytej poza spowiedzią, nawet jeśli ma ona związek z forum internum, czyli z przedmiotem spowiedzi, a nie zachodzi niebezpieczeństwo złamania tajemnicy spowiedzi). 

Odpowiadając krótko: ponowny związek, o ile jest zerwaniem wierności sakramentalnego małżeństwa, nie może być dobry. Jednak w pewnej, określonej powyżej sytuacji może być akceptowalny, jeśli ważność pierwszego związku jest conajmniej wątpliwa, nie ma możliwości powrotu do pierwszego związku, a są zobowiązania wobec potomstwa w drugim związku. Problemem jest oczywiście brak formalnego zawarcia sakramentalnego małżeństwa w nowym związku. Z tego powodu spowiednik nie powinien pochopnie udzielać rozgrzeszenia oraz pozwalać na regularne przystępowanie do Komunii św. Jeśli jednak widzi szczerą chęć i starania o życie w czystości, czyli nie na sposób małżeński w sensie ścisłym, a równocześnie ma podstawy do przyjęcia, że pierwszy związek jest nieważny, wówczas może zastosować zasadę prawa kościelnego, że konsens stanowi o zawarciu małżeństwa (consensus facit matrimonium). Innymi słowy: jeśli spowiednik na podstawie zbadania sprawy przynajmniej w spowiedzi uzna, że są podstawy do uznania pierwszego związku za nieważny (choć dowodzenie procesowe jest niemożliwe), a osoby w nowym związku wykazują szczerą, wykazaną czynami wolę prowadzenia życia małżeńskiego i rodzinnego, wówczas może te osoby dopuścić do sakramentów, aczkolwiek w sposób ograniczony dla unikania zgorszenia. 

Zaznaczam: taki jest obecny stan nauczania Kościoła w świetle Familiaris Consortio oraz Veritatis Splendor

3. 

Sakramentalne małżeństwo jest związane węzłem małżeńskim. Innymi słowy: nie ma sakramentalnego małżeństwa bez węzła małżeńskiego. Dlatego takie małżeństwo jest nierozwiązywalne. 

4. 

W kwestii mieszkania razem przed ślubem także główną jest zasada consensus facit matrimonium. Jeśli np. w sytuacji wojny czy prześladowań nie jest możliwe zawarcie sakramentalnego małżeństwa wobec przedstawiciela Kościoła, czyli zachowując formę liturgiczną, wówczas samo wzajemne wyrażenie woli zawarcia sakramentalnego małżeństwa (o ile to możliwe wobec świadków) sprawia jego zawarcie. Gdy potem możliwe jest prawne uregulowanie tak zawartego małżeństwa, wówczas Kościół jedynie prawnie stwierdza jego zawarcie, oficjalnie zwalniając z formalnego, liturgicznego zawarcia związku (sanatio in radice). 

Oczywiście inaczej sprawa wygląda w przypadku, gdy nie ma obiektywnych przeszkód do formalnego zawarcia sakramentalnego małżeństwa, czyli wobec przedstawiciela Kościoła w przepisanej formie liturgicznej. Wówczas ocena moralna zależy od tego, czy para żyje na sposób małżeński (czyli ze współżyciem sexualnym). A nawet jeśli dochowuje czystości przedmałżeńskiej, to jest jednak kwestia narażania się na grzech (przynajmniej pożądliwości) oraz zgorszenia, co także ma znaczenie moralne. 

5. 

Potomstwo w nowym związku w żaden sposób nie ma pierwszeństwa przed potomstwem z pierwszego. Zaniedbywanie obowiązków wobec pierwszego czy drugiego jest grzeszne. Już samo opuszczenie wspólnoty domowej przez jednego z rodziców jest krzywdą dla niego, niezależnie od tego, czy pożycie było możliwe bez niebezpieczeństwa dla życia i zdrowia duchowego i cielesnego. Jest jednak kryterium wieku: jeśli dziecko z pierwszego związku jest już dorosłe i samodzielne, wówczas w znaczeniu potrzeby pierwszeństwo ma potomstwo niepełnoletnie czy potrzebujące opieki. 


Post scriptum

Odnośnie do kwestii, czy i na ile FC i VS wprowadziły nowość do nauczania Kościoła, warto wziąć pod uwagę wcześniejsze nauczanie Kościoła zawarto chociażby w Codex Iuris Canonici z 1917 r. Otóż także ten kodex mówi o rozłączeniu (separatio) wspólnoty małżeńskiej (can. 1128-1132). Po krótce:

Zasadą główną jest, że małżonkowie są zobowiązani do wspólnoty małżeńskiej (łoża, stołu i mieszkania), o ile sprawiedliwa przyczyna (causa iusta) nie usprawiedliwia opuszczenia tej wspólnoty, tymczasowego czy trwałego. 

To rozłączenie może być albo całkowite, albo częściowe, czyli odnoszące się jedynie do współżycia sexualnego (torus). Może być ono obustronne (za obopólną zgodą) albo jednostronne. Jednostronne i całkowite rozłączenie jest dopuszczalne wyłącznie według norm prawa kanonicznego. 

Stałe rozłączenie jest dozwolone z powodu cudzołóstwa pod następującymi warunkami:

- jeśli cudzołóstwo zostało popełnione w sposób pewny, świadomy i własnowolny przez dokonany akt płciowy, oraz

- jeśli współmałżonek bądź współmałżonka nie zgodzili się ani nie spowodował(a) cudzołóstwa (np. przez namówienie, przez stwarzanie okazji czy przez stałe i zawinione odmawianie współżycia w małżeństwie), nie przebaczył(a) czy to wyraźnie czy milcząco, oraz sam(a) nie popełnił(a) cudzołóstwa. 

Czasowe rozłączenie jest możliwe, gdy współmałżonek (współmałżonka)

- wyrzekł się wiary katolickiej względnie przystąpi do sekty antykatolickiej czy ateistycznej,

- wychowuje bądź powoduje niekatolickie wychowanie potomstwa,

- prowadzi życie przestępcze lub gorszące,

- poważnie naraża zbawienie duszy współmałżonka przez stałe nakłanianie do grzechów ciężkich zwłaszcza przeciw wierze i czystości małżeńskiej,

- stanowi niebezpieczeństwo dla zdrowia i życia współmałżonka, np. przez próby zabójstwa, powodowanie zarażenia chorobami, schorzenia psychiczne, niezrównoważenie czy inne choroby stwarzające bezpośrednie niebezpieczeństwo,

- stosuje przemoc uciążliwą dla wspólnego życia. 

Jeśli te powody występują w sposób oczywisty, a zwłoka mogłaby spowodować poważne skutki, wówczas strona niewinna ma prawo dokonać separacji jednostronnie i bez orzeczenia władzy kościelnej. Musi jednak przywrócić współżycie, jeśli powody separacji ustają. 

Natomiast trybie regularnym separację orzeka ordynariusz miejsca. Wówczas powrót do wspólnoty małżeńskiej odbywa się po upływie terminu wyznaczonego przez niego bądź według jego nowego zarządzenia. 

Widać więc, że także tradycyjne prawo kanoniczne przewiduje środki na trudne sytuacje małżeńskie. Nierozwiązywalność węzła małżeńskiego jest zachowana, mimo ustania - trwałego bądź czasowego - obowiązku wspólnoty małżeńskiej. 

Analogicznie można te zasady odnieść do sytuacji, gdy sakramentalny węzeł małżeński został na forum internum uznany za nieistniejący. 

Jak powinien się zachować katolik wobec zwyczajów weselnych?



Odpowiadając krótko: katolik nie ma obowiązku przestrzegania zwyczajów kulturowych czy pseudokulturowych, lecz ma obowiązek postępować zgodnie z sumieniem ukształtowanym w świetle prawd wiary i moralności katolickiej. Innymi słowy: katolik powinien być człowiekiem myślącym samodzielnie i o silnym charakterze, nie o mentalności stadnej.

Odnośnie tańców damsko-męskich nie ma wprawdzie oficjalnego generalnego zakazu Kościoła, aczkolwiek są zalecenia i zakazy duszpasterskie. Każdy duszpasterz ma prawo i obowiązek je wydawać, choć nie są one wiążące prawnie. Tak więc, jeśli katolik rozpozna, że zalecenie duszpasterskie - pochodzące od autentycznych katolickich autorytetów moralnych - jest słuszne, wówczas ma obowiązek być jemu posłusznym. Jeśli nie rozpozna, to przyczyną może być brak gotowości i woli rozpoznania, które prowadziłoby do korekty własnych zachowań czy odróżniania się od otoczenia. Takie zamknięcie na prawdę jest także grzeszne, aczkolwiek wina i jej stopień może być niejasna w danym przypadku.

Szczególnie skandaliczne jest przejmowanie tego typu zwyczajów weselnych do przyjęć prymicyjnych, gdzie od pewnego czasu coraz częściej także stosuje się potańcówki. Jest to przejaw bezmyślności i zakomplexienia, a zarazem postępującej dominacji mentalności świeckiej w przestrzeni duchownej.

Należy mieć na uwadze, że nie chodzi o każdy taniec. Taniec jako taki jest swoistym połączeniem sportu i expresji, także w znaczeniu sztuki. W starożytnych kulturach pogańskich taniec był związany z teatrem, zaś teatr z kultem publicznym czyli religią. Prostytucja świątynna była dość powszechna w kultach pogańskich, dlatego nie dziwi, że doszło także do wytworzenia tańca godowego i rozrywkowego, który ma charakter mniej czy bardziej wyraźnie erotyczny, choć nie zawsze bezwstydny. Właśnie z powodu różnorodności tańców nie ma generalnego potępienia tańca jako takiego przez Kościół. 

Nie oznacza to jednak zasadniczej neutralności, chociażby z powodu - faktycznych, choć nie koniecznych - powiązań zarówno kultami pogańskimi jak też ze sferą erotyczną. Problem polega także na naturze tańca jako expresji nonwerbalnej i tym samym trudno uchwytnej w kategoriach doktrynalnych. Dlatego kwestia ta jest pozostawiona prowadzeniu duszpasterskiemu, zarówno w spowiedzi jak też w kazaniach i katechezie. Jest oczywiste, że nie każdy taniec jest grzeszny i nie każdy tańczący czy tańcząca grzeszą. Istotne jest, jakie treści, emocje i zamiary dany taniec zawiera i powoduje, zarówno w tańczących osobach jak też w odbiorcach. 

Co oznacza powinność małżeńska?

 


Ta kwestia została już poruszona, aczkolwiek nie omówiona. Chodzi o następujące słowa św. Pawła:


Odpowiedź jest już zawarta w słowach św. Pawła, choć nie całkiem wyraźnie.

Według katolickiej nauki moralnej, małżonkowie na mocy sakramentalnego małżeństwa mają prawo do swojego ciała wzajemnie w tym znaczeniu, że powinni być otwarci na akt małżeński w jego pełni, czyli płodny, czyli otwarty na potomstwo. Celem właściwym współżycia nie jest zaspokojenie pożądliwości, gdyż niemoralne jest oddzielenie jej od jej celu, którym jest przekazywanie życia. 

Tak więc grzechem jest zasadnicze odrzucanie współżycia przez któregoś ze współmałżonków, ale także żądanie współżycia z wyłączeniem płodności, czyli z użyciem tzw. antykoncepcji. Oznacza to, że zarówno małżonek jak i małżonka nie mają obowiązku być zawsze gotowi do współżycia według pożądliwości drugiej osoby, lecz mają obowiązek być gotowi zasadniczo. Wymaga to oczywiście odpowiedniego wyczucia jak też wzajemnego poszanowania, co jest właśnie testem prawdziwej, osobowej miłości. 

Grzechy nieletnich

 


O ile picie alkoholu szkodzi zdrowiu, o tyle jest grzechem. A jest grzechem ciężkim wtedy, gdy wyrządza poważną szkodę dla zdrowia, jest świadome i własnowolne. 

W wieku dorosłym alkohol w małych ilościach i u osób zdrowych nie powoduje szkód dla zdrowia. U osób nieletnich jednak już nawet mała ilość może być szkodliwa. Dlatego nawet prawo świeckie zakazuje sprzedaży alkoholu osobom nieletnim. 

Należy wziąć pod uwagę także praktykowane w Polsce przyrzeczenie z okazji 1ej Komunii św., w którym dziecko zobowiązuje się nie pić alkoholu do 18ego roku życia. To przyrzeczenie obowiązuje, nawet jeśli dziecko nie było świadome trudności jego dotrzymania. Świadome łamanie przyrzeczenia dodatkowo powiększa wagę grzechu spożywania alkoholu przed osiągnięciem pełnoletności.

Mieszkanie wspólne pary nie będącej małżeństwem nie jest wprawdzie grzechem wprost przeciw 6emu przykazaniu, jeśli para żyje w czystości. Jednak może być i zwykle jest grzechem z następujących względów:

- Stanowi okazję do pokus i grzechów wzajemnego pożądania, nawet jeśli nie dochodzi do zbliżeń intymnych. 

- Stanowi zgorszenie, gdyż przynajmniej rodzina i znajomi wiedzą o wspólnym zamieszkiwaniu osób nie będących małżeństwem, co sprzyja mniemaniu, że dochodzi do rozwiązłości i tym samym lekceważenia przykazań Bożych. 

Ciężar grzechów tego rodzaju może być różny. Jest on oczywiście mniejszy niż w przypadku rozwiązłości, czyli prowadzenia pożycia na sposób małżeński (czyli nie w czystości przedmałżeńskiej). Może to być jednak także grzech ciężki, o ile spełnione są zwykłe warunki grzechu ciężkiego (waga materii, świadomość i własnowolność). 

Oczywiście możliwa jest sytuacja, w której grzech nie zachodzi, gdy jest konieczność wspólnego zamieszkania przed ślubem, np. z powodu sieroctwa, przebywania na obczyźnie bez wsparcia innych osób, braku środków na osobne mieszkanie itp. Sytuacja konieczności musi być poważna.

Czy "chodzenie ze sobą" jest grzeszne?

 


Temat był już poruszany jakiś czas temu (por. tutaj). Zasady katolickie są oczywiście niezmienne, ponieważ bazują na prawdzie o człowieku w świetle zarówno poznania naturalnego jak też nadprzyrodzonego, czyli z Bożego Objawienia. 

Doświadczenie zakochania się - nawet już w wieku wczesnym młodzieńczym - jest dość powszechne i normalne. Należy do procesu dojrzewania emocjonalnego i osobowego w ukierunkowaniu na małżeństwo czyli założenie rodziny. Problem polega na oderwaniu tego doświadczenia z jego kontextu osobowo-społecznego, zwłaszcza przez zredukowanie do dziedziny uczuciowej i zmysłowej, co ma poważne konsekwencje, mianowicie destrukcyjne zarówno dla tych osób jak też dla społeczeństwa. 

Tzw. chodzenie ze sobą - nazywane też "byciem ze sobą" - oznacza więcej niż samo uczucie i wzajemną atrakcyjność, mianowicie jest świadomym zachowaniem i postępowaniem w konsekwencji wzajemnego uczucia i atrakcyjności. Jest to wspólne spędzanie czasu. Jego celem powinno być wzajemne poznawanie się, czyli budowanie wspólnoty osobowej. W mentalności, która przyzwala na rozwiązłość, przeradza się to jednak w zaspokajanie pożądliwości zmysłowej, także popędu sexualnego, co jest oczywiście moralnie złe i fatalne w skutkach, ponieważ wypacza proces dojrzewania i skrzywia osobowości, czyniąc je zwykle niezdolnymi do prawdziwego, wiernego i trwałego małżeństwa w przyszłości. 

Dlatego naczelną zasadą jest zachowanie czystości, czyli wstrzemięźliwości zmysłowo-sexualnej. Prostym środkiem pomocnym jest spotykanie się tylko w miejscu publicznym i w obecności przynajmniej wizualnej osób trzecich, gdyż zwykle zabezpiecza to przed zbliżeniami intymnymi. Wprawdzie od pewnego czasu promowane są zachowania intymne także w miejscach publicznych, np. pocałunki, co jest oczywiście niemoralne i świadczy bardziej o ostentacji niż o głębi uczuć. Jednak człowiek z normalną wrażliwością czuje, że nie jest to miejsce i sytuacja właściwa dla tego typu zachowań. Zadaniem społeczności jest wyrażanie dezaprobaty dla takiego zachowania, dla dobra tych osób. 

Im większa jest powściągliwość zmysłowa tym większe są szanse i warunki dla rozwijania autentycznej więzi osobowej, czyli trwałej relacji na płaszczyźnie zarówno rozumowej jak też emocjonalnej. Nie ma sprzeczności między uczuciami a rozumem, jeśli uczucia są regulowane przez rozumność. Takie uczucia są trwałe, w przeciwieństwie do uczuć sprzężonych bardziej z doznaniami zmysłowymi.

W skrócie:

- zakochanie się jest czymś normalnym

- jest szansą dla dojrzewania emocjonalnego i osobowego

- nie są dozwolone moralnie zachowania zarezerwowane dla małżonków, czyli zbliżenia intymne. 

Dlaczego współżycie przed ślubem jest grzechem?


Pytanie dotyczy głównie znaczenia i wartości Sakramentu Małżeństwa i sakramentów w ogóle.

Sakrament to znak ustanowiony przez Jezusa Chrystusa, w którym udzielana jest łaska potrzebna do zbawienia. Warunki tego znaku wynikają z jego istoty (materia, forma, intencja), a także z ustaw Kościoła. W przypadku Sakramentu Małżeństwa szafarzami są wprawdzie zawierający sakramentalny związek małżeński, jednak jego zaistnienie musi być zatwierdzone przez Kościół, przynajmniej post factum. Jest teoretycznie możliwe, że w razie obiektywnej niemożliwości asystowania przez kapłana małżonkowie złożą sobie przysięgę małżeńską wobec świadków i zostanie to następnie zatwierdzone przez Kościół jako sakramentalne małżeństwo (sanatio in radice). Jednak do tego konieczna jest intencja takiego zawarcia, wraz z wolą spełnienia formy katolickiej czyli asystowania przez kapłana posiadającego jurysdykcję.

Czym innym jest jednak lekceważenie czy odwlekanie uroczystej przysięgi małżeńskiej we właściwej formie czyli tzw. ślubu kościelnego. Samo prywatne wyznawanie miłości i przyrzekanie dozgonnej wierności nie wystarczy, gdyż nie można mieć pewności intencji zawarcia małżeństwa sakramentalnego. Intencję można zwykle uznać dopiero wtedy za pewną, gdy wyraża się w woli i zamiarze dokonania formy sakramentalnej, o czym powiedziałem powyżej.

Dlaczego ten wymiar - z pozoru - formalny jest tak ważny? Ano z tego powodu, że małżeństwo jest instytucją społeczną, a nie tylko prywatną, i tym samym wymaga odpowiedniej realizacji w wymiarze społecznym. Innymi słowy: nie jest to jedynie kwestia uczuć i obietnic dwojga kochających się ludzi, gdyż celem małżeństwa jest wydanie potomstwa, a nie zaspokojenie ich poszczególnym potrzeb. Dobro dzieci ma rangę nadrzędną i musi być zabezpieczone w możliwie pewny sposób. Dlatego nie wystarczą prywatne ustalenia dwojga partnerów. Dla dobra zarówno potomstwa jak też ich samych konieczne zawarcie umowy najwyższej rangi, jaką jest sakramentalna przysięga małżeńska, dokonywana w zwykłych warunkach w sposób uroczysty w świątyni przez kapłanem. Unikanie tej formy czy lekceważenie jej stawia pod znakiem zapytania powagę i szczerość związku już choćby pod względem czysto ludzkim. Tym samym istnieje poważne ryzyko dla trwałości związku i tym samym dla bezpieczeństwa potomstwa. Dlatego właśnie Pan Bóg związał współżycie na sposób małżeński z sakramentalnym małżeństwem. Lekceważenie tego przykazania Bożego godzi w miłość Boga i też w miłość bliźniego, zarówno partnera jak też możliwego potomstwa.

Co jest dozwolone w małżeństwie? (c. d.)

 


Temat był już kilkakrotnie omawiany. Poprzednie wpisy można znaleźć pod etykietami (lista jest po prawej) "małżeństwo", "etyka małżeńska", "etyka seyxualna" itp.

Odpowiadam po krótce:

W małżeństwie dozwolone są wszelkiego rodzaju pieszczoty, o ile ich celem nie jest onanizm czyli wylanie nasienia poza łonem. Samo podniecenie nie jest grzechem, oczywiście o ile szanuje się godność osobową, czyli nie redukuje się drugiej osoby do rangi przedmiotu przyjemności zmysłowej. Także pożądanie zmysłowe współmałżonka nie jest grzechem, oczywiście także o ile pożądana jest osoba, a nie tylko jej ciało. 

Innymi słowy: miłość małżeńska ma także aspekt zmysłowy i pożądaniowy, co nie jest grzechem. Grzechem jest pożądanie oderwane od miłości osoby. 

Sprawa jest dość delikatna, to znaczy zarówno indywidualna jak też dynamiczna, czyli zależy od indywidualnych cech danych osób (różna pobudliwość, różna dyspozycja do okazywania miłości), co może też podlegać zmianom. 

Grzechem są natomiast czynności wbrew naturze jak sodomia, gdy dochodzi do jakby naśladowania aktu sexualnego przez części ciała niewłaściwe dla tego aktu. 

Czy homosexualizm jest grzechem?

 


Problem polega na pomieszaniu pojęć. Należy bowiem odróżnić skłonność do czynów homosexualnych od samych tych czynów. Skłonność nie musi oznaczać poddania się jej, gdyż człowiek ma zdolność poddania tej skłonności osądowi rozumu, do czego nawet nie jest konieczne bycie katolikiem. 

Nowy Katechizm mówi:


Tym samym sprawa jest jasna. 

Istotny jest tutaj następujący wątek: nie należy utożsamiać stanu faktycznego danego człowieka - wraz z jego pragnieniami i skłonnościami - z jego naturą. Z faktu, że dana osoba nie ponosi winy za swoją skłonność homosexualną, nie wynika w żaden sposób, jakoby pójście za tą skłonnością było czymś naturalnym czy wręcz koniecznym. 

Istnienie tej skłonności i jej geneza nie jest całkiem jasna pod względem nauk szczegółowych (psychologii, medycyny itp.). Trwają dyskusje i spory w tej kwestii. Jednak pod względem teologicznym sprawa jest jasna, gdyż chodzi o porządek i celowość stworzenia, konkretnie sexualności. To, co jest sprzeczne z celowym porządkiem sfery sexualnej, jest przeciwne jej naturze i tym samym grzeszne. Decydujące są bowiem obiektywne kryteria rozumowe, nie indywidualne odczuwanie czy atrakcja zmysłowa. Dlatego w tej kwestii właściwie wystarczą argumenty racjonalne, bez konieczności odwoływania się do źródeł Bożego Objawienia. 

Boże Objawienie, czyli poznanie z wiary nadprzyrodzonej, oczywiście wspiera i potwierdza prawdziwe poznanie racjonalne także w tej kwestii. Ponadto poprzez światło wiary i sakramentów świętych Kościół otacza swoją pasterską troską i opieką także osoby z takimi skłonnościami, oczywiście w żaden sposób nie zamazując prawdy. 

Jak należy moralnie ocenić tzw. naturalne planowanie rodziny?



Jeśli NPR stosuje się w celu zaspokojenia popędu z wykluczeniem czy unikaniem potomstwa, to jest to grzeszne tzn. niezgodne z prawem Bożym i nauczaniem Kościoła. Jednak moralnie dopuszczalne jest stosowanie NPR w celu świadomego współżycia zasadniczo otwartego na potomstwo. Tak więc istota problemu tkwi w zasadniczym nastawieniu oraz ludzkim panowaniu nad popędem. Tym samym chodzi o pielęgnowanie personalnego i duchowego wymiaru małżeństwa, bez wykluczania aspektu cielesnego i biologicznego. Moralność także w tej dziedzinie oznacza harmonię, czyli uporządkowaną jedność zgodnie z hierarchią dóbr, gdzie dziedzina duchowa zachowuje swoją nadrzędność i pierwszeństwo. W tym znaczeniu znajomość mechanizmów (procesów) fizjologicznych nie powinna służyć prymatowi czy dyktatowi zmysłowości, lecz panowaniu sfery duchowej nad zmysłowością.

Tak więc NPR jest moralnie godziwe nie jako sposób unikania potomstwa, lecz jako odpowiedzialne rozumne zachowanie w pożyciu małżeńskim. Właściwym, głównym celem pożycia intymnego jest potomstwo i powinno się ono odbywać przynamniej z otwartością na potomstwo. Oczywiście moralnie odbywa się to tylko w atmosferze autentycznej miłości, która jest ze swej natury płodna. Branie pod uwagę rytmu biologicznego ma służyć wydaniu potomstwa, nie jego unikaniu. Jeśli stosowanie tzw. kalendarzyka ma na celu wyżycie pożądania z wykluczeniem potomstwa, to nie różni się co do istoty od antykoncepcji.

Są jednak istotne różnice między stosowaniem NPR a antykoncepcją. Po pierwsze, tzw. kalendarzyk nie zawsze daje stuprocentową pewność co do niepłodności dni. Po drugie, zakłada szacunek dla rytmu biologicznego kobiety i tym samym wymaga pewnego opanowania pożądliwości. Po trzecie, nie ma szkodliwych skutków ubocznych dla zdrowia jak w przypadku antykoncepcji hormonalnej czy mechanicznej.

Kwalifikacja moralna antykoncepcji, także w postaci NPR, nie zależy od okoliczności czyli sytuacji rodziny. Istotny jest wewnętrzny charakter zachowania czy środków, ich natura. Konkretnie chodzi o zaspokojenie popędu (nawet jeśli jest to eufemistycznie nazywane miłością) jak celu w sobie, czyli bez motywacji autentycznej, bezinteresownej miłości, oraz możliwości czy prawdopodobieństwa poczęcia następnego dziecka. Nie trzeba chyba wykładać, że problem tkwi w nastawieniu do siebie nawzajem i do małżeństwa.

De facto wynika z biologii, że niewiasta jest płodna tylko w niewiele dni. Współżycie małżonków w dni niepłodne jest wg nauczania Kościoła dozwolone. Chodzi więc ostatecznie o kwestię, czy małżonkowie mają prawo do współżycia bez respektowania rytmu biologicznego, pod wpływem jedynie zachcianki czy popędu, z reguły głównie mężczyzny. Problem tkwi więc w gotowości i umiejętności zarówno opanowania żądzy, głównie przez mężczyznę, oraz w randze współżycia cielesnego czyli z wyżyciem popędu.

Kościół, wierny nauczaniu Jezusa Chrystusa, zawsze stał na straży zarówno godności poszczególnego człowieka jak też Boskiej instytucji małżeństwa, wyniesionego zresztą do rangi Sakramentu. Nie chodzi więc o zakazywanie pożycia cielesnego w małżeństwie, lecz o rozumne, połączone ze wzajemnym szacunkiem zachowanie i kierowanie swoim zachowaniem, co ma służyć ostatecznie duchowemu i wiecznemu celowi małżeństwa. 

Opanowanie pożądliwości służy zarówno dojrzewaniu duchowemu małżonków jak też charakterowi i duchowi ich związku i tym samym atmosferze czystej, bezinteresownej miłości, która jest konieczna dla prawidłowego i duchowo zdrowego rozwoju ich dzieci.
Kościół nie pozostawia małżonków samymi z ich problemami. Zawsze mogą szukać i znaleźć pomoc w modlitwie i Sakramentach świętych, zwłaszcza w Spowiedzi i Komunii św. Kto korzysta z tych środków nadprzyrodzonych, ten jest wyposażony we wszystko, co pomaga w realizacji celów doczesnych małżeństwa, a zwłaszcza celu wiecznego.

Jakie jest nauczanie Kościoła w sprawie tzw. stosunków przerywanych?

W reakcji na moje wpisy odnośnie etyki małżeńskiej pojawiły się zaplecowo krytyczne głosy, zarzucające mi niezgodność z nauczaniem Kościoła. Wskazano na "monitum" Świętego Oficjum z 1952 r. 

Po pierwsze, podkreślam, że w mojej prezentacji stanowiska katolickiego (por. tutaj) jedynie oddałem treść klasycznych podręczników katolickiej teologii moralnej. Z ich treścią się zgadzam i tylko w tym znaczeniu jest to stanowisko moje, a nie w znaczeniu mojej prywatnej opinii teologicznej. 

Po drugie, rzeczone "monitum" nie zawiera treści, która jest sugerowana przez krytykę. 

Zacznijmy od samej treści tego dokumentu

Dla jasności i wygody PT Czytelników podaję własne tłumaczenie robocze (tutaj można znaleźć tłumaczenie na francuski):

"Z wielką troską Stolica Apostolska zauważa ostatnimi czasy niemało autorów, którzy traktując o pożyciu małżeńskim schodzą publicznie i detalicznie w sposób bezwstydny do szczegółów tego dotyczących: że zwłaszcza niektórzy akt zwany zjednoczeniem wstrzymanym opisują, chwalą i zalecają.

Aby w sprawie tak ważnej, która ma na uwadze świętość małżeństwa oraz zbawienie dusz, nie uchybić swej posłudze, Najwyższa Święta Kongregacja Św. Oficjum, z wyraźnego zlecenia Ojca świętego Piusa z Bożej Opatrzności XII, wszystkich rzeczonych autorów z powagą upomina, by odstąpili rozumnie od takiego działania. Tudzież usilnie zachęca wyświęconych pasterzy [= biskupów], aby w tych sprawach gorliwie czuwali oraz troskliwe zastosowali odpowiednie środki zaradcze.

Zaś kapłanów w duszpasterstwie i kierowaniu sumieniami wzywa, by nigdy, ani ze sobie, ani zapytani, nie ważyli się mówić tak, jakoby ze strony prawa chrześcijańskiego nie było nic do zarzucenia przeciw zjednoczeniu wstrzymanemu."

Kolej na istotne uwagi:

1. Dokument nie definiuje kluczowego pojęcia amplexus reservatus, zakładając jego potoczne znaczenie. 

2. Dokument jest skierowany przeciw "licznym autorom" (scriptores), bez podania konkretnych nazwisk choćby przykładowych. 

3. Istotnym ich przewinieniem jest

- szczegółowe publiczne opisywanie tego rodzaju aktu

- jego pochwalanie, oraz zachęcanie do praktykowania.

4. Dokument odrzuca takie nauczanie i prowadzenie sumień, które pomija zastrzeżenia i zarzuty odnośnie takiego aktu z punktu widzenia etyki chrześcijańskiej. 

W skrócie: dokument Św. Oficjum nie zawiera generalnego potępienia aktu zwanego amplexus reservatus. Potępia natomiast przemilczanie kryteriów moralnych w jego ocenie w poszczególnych przypadkach, tudzież pochwalanie i zachęcanie.

Dokument odnosi się konkretnie do dwóch książek francuskiego świeckiego katolika Paul'a Chanson'a z 1948 i 1950 r. (texty tutaj i tutaj). 


W wyniku "monitum" Arcybiskup Paryża zakazał ich rozpowszechniania, także w innych językach. 

Tym samym dokument nie zawiera potępienia treści, które zaprezentowałem w poprzednich wpisach na podstawie klasycznych podręczników katolickiej teologii moralnej. Żaden z podręczników, którym się posłużyłem, nie został ani potępiony, ani wycofany z obiegu w formacji kapłańskiej przed Vaticanum II. Owszem, istnieją pewne różnice poglądów w tej kwestii między teologami katolickimi, co jest normalne, dopóki nie ma ostatecznego orzeczenia Magisterium Kościoła. 

W skrócie przedstawię stanowisko teologów tomistycznych, opierając się na artykule w słynnym rzymskim czasopiśmie Angelicum z 1951 r. autorstwa dominikanina o. Hering'a. 

W teologii mówi się o "amplexus reservatus" bądź "copula reservata", rozumiejąc pod tym "zjednoczenie małżeńskie dokonywane z intencją powstrzymania wylania nasienia tak, by nie doszło do zapłodnienia" ("copula peracta cum intentione cohibendi seminationem ne fecondatio sequatur"). Istotna różnica względem onanizmu polega na powstrzymaniu wylania nasienia. 

Autor podaje najpierw, co podałem na podstawie podręcznika x. Noldina, że połączenie narządów zgodne z naturą nie jest grzeszne (bądź przynajmniej nie jest grzechem ciężkim), nawet jeśli nie dojdzie do złożenia nasienia w łonie, o ile nie ma niebezpieczeństwa wylania nasienia poza łonem:


Wspomniany jezuita Tomás Sánchez napisał pierwszy w historii Kościoła traktat o etyce małżeńskiej, który zyskał pochwałę papieża Klemensa VIII oraz przez długi czas pozostawał dziełem standartowym (więcej tutaj). 

Po przeglądzie poglądów teologów katolickich o. Hering dochodzi jednak do wniosku, że zaczęcie połączenia z intencją zapobieżenia wylania nasienia, jest niedozwolone i grzechem ciężkim: 


Wskazuje na nauczanie św. Tomasza zawarte w Summa Theologiae II - II, q. 153 jako podstawę. Podaje argumenty:

1. Na podstawie kontraktu małżeńskiego małżonkowie mają prawo do swoich ciał tylko w celu wydania potomstwa, czyli do zjednoczenia płodnego. Takim zjednoczeniem nie jest zjednoczenie z zamiarem przerwania bez złożenia nasienia. 

2. Zjednoczenie tego rodzaju, że wyklucza poczęcie, jest wbrew naturze zjednoczenia, czyli wbrew jego naturalnemu celowi, którym jest poczęcie. 

To jest spójna doktryna, całkowicie zgodna z zasadami podawanymi przez Magisterium Kościoła. Należy jednak zauważyć, że nie ma ona rangi nauczania samego Magisterium. Nie ma orzeczenia Magisterium dotyczącego bezpośrednio tzw. stosunków przerywanych. Tym samym kwestia pozostaje na poziomie opinii teologów oraz porad duszpasterskich. Istotną zasadą jest tutaj cel aktu małżeńskiego, którym jest wydanie potomstwa. Cel drugorzędny, czyli uśmierzenie pożądliwości, musi być podporządkowany celowi pierwszorzędnemu. Zadaniem teologów i duszpasterzy jest odpowiednie wyłożenie oraz przybliżenie małżonkom tej zasady, nie oddalanie od niej czy wręcz lekceważenie.