Zasady komentowania: bez anonimowych komentarzy

Jak odróżnić muzykę dobrą od złej?


Władze Kościoła regulują prawnie jedynie muzykę kościelną, czyli wykonywaną w ramach liturgii oraz w pomieszczenia kościelnych czyli przeznaczonych dla kultu Bożego. Osąd odnośnie innych rodzajów muzyki pozostawia się roztropności duszpasterzy oraz samych wiernych. Wiąże się to z tym, że - w odróżnieniu od wypowiedzi słownych, czy to pisemnych czy ustnych - muzyka działa zasadniczo na uczucia i emocje, zaś treść słowna pełni w niej rolę jedynie drugorzędną i podrzędną. Tym samym przekaz i odbiór jest zasadniczo subiektywny i trudno uchwytny doktrynalnie, aczkolwiek stosowalne są także kryteria racjonalne, czego dowodem jest cała dziedzina krytyki muzycznej czy w ogóle sztuki. Odnośnie wszelkich rodzajów i dziedzin sztuki Kościół zwykł działać zasadniczo przez inspirację, patronat i tworzenie wzorców, dzięki czemu powstał przebogaty zasób dzieł, który nie tylko na zawsze pozostanie istotną i najcenniejszą częścią dorobku ludzkości, lecz stale może służyć jako punkt odniesienia, natchnienie i wzór dla następnych pokoleń. Akurat w dziedzinie muzyki postawa Kościoła nacechowana jest życzliwą opieką oraz zaufaniem do zdrowego gustu i wyczucia zarówno wiernych jak też wszystkich ludzi dobrej woli. Człowiek, którego duch, uczucia i wrażliwość są ukształtowane przez prawdy wiary oraz zdolność odróżniania dobra od zła, ma także wyczucie piękna, które jest odblaskiem doskonałości, harmonii i dobroci samego Boga. Także tutaj ma zastosowanie reguła: pokaż mi, co lubisz, a powiem ci, kim jesteś, czyli co masz w sercu.

Znane powiedzenie, że muzyka łagodzi obyczaje, zawiera w sobie dwa zasadnicze aspekty: po pierwsze, muzyka służy expresji, głównie uczuć, ale także poniekąd treści, po drugie także moderuje i kształtuje uczucia zarówno twórcy jak też odbiorcy, przez co ma wpływ nie tylko na sferę emocjonalną i psychiczną, lecz również na zachowanie, postawy, a nawet - przynajmniej pośrednio - na przekonania i poglądy. Istnieje więc jakby sprzężenie zwrotne: słuchamy tego, co ma pewien oddźwięk w naszym wnętrzu, i równocześnie poddajemy się tegoż wpływowi, przynajmniej przez to, że pozwalamy wzmocnić w sobie odpowiednie emocje, odczucia czy fantazje.

Tym samym nie jest bynajmniej obojętne, jakiej muzyki słuchamy, w znaczeniu zarówno rodzaju i gatunku jak też konkretnych twórców. Wiadomo przecież, że akurat w dziedzinie muzyki cechy indywidualne twórczości są szczególnie mocne i tak wyraźne, że bardzo łatwo jest odróżnić utwory poszczególnych twórców nawet w ramach jednego gatunku, stylu czy nurtu. (Jedynym wyjątkiem jest muzyka gregoriańska, czyli liturgiczna Kościoła, która nie tylko nie podaje poszczególnych kompozytorów lecz de facto nie daje możliwości odróżnienia, ponieważ indywidualne cechy są praktycznie nieobecne, a przynajmniej zupełnie ukryte pod jednorodnością gatunkową, łączącą prostotę zasad z wolnością i bogactwem ich stosowania.)

Jak więc katolik może i powinien dobierać sobie muzykę do słuchania? Czy wystarczy słuchać tego, co mi się subiektywnie podoba, co po prostu lubię?

Najpierw należy wziąć pod uwagę, że nasze upodobania estetyczne są wynikiem wpływów i ukształtowania już od bardzo wczesnego wieku. Naukowo jest właściwie pewne, że wpływ mają już nawet wrażenia akustyczne z okresu prenatalnego. Tym ważniejsze i brzemienne w skutki jest to, czego słuchają dorastające dzieci, a jest to zwykle muzyka, którą lubią i słuchają rodzice i najbliższe otoczenie. Nie jest przypadkiem, że wielcy muzycy w dziedzinie klasycznej pochodzą i są wychowywani z reguły w rodzinach o takich zamiłowaniach. Natomiast brak kultury muzycznej w domu jest typowy dla upodobania w gatunkach popkulturowych w szerokim znaczeniu. Oczywiście indywidualnie granice bywają płynne, tzn. także wybitni wykonawcy muzyki klasycznej nierzadko słuchają czy nawet grają muzykę nowoczesną. Znacznie gorzej jest w drugą stronę: kto wychował się wyłącznie w popkulturze, ten bardzo rzadko interesuje się i znajduje upodobanie w muzyce klasycznej. Uświadomienie sobie uwarunkowań, które przynajmniej miały znaczący wpływ na wrażliwość i gust muzyczny, powinno być początkiem ich relatywizacji. Innymi słowy: nie wystarczy poprzestać na tym, że coś mi się podoba. Powinienem przynajmniej dopuścić możliwość, że to upodobanie może być zbyt zawężone, czy wręcz niedobre i szkodliwe.

Alarmującym sygnałem powinno być upodobanie w twórczości wyraźnie destrukcyjnej. Jak ją rozpoznać? Są tutaj kryteria subiektywne i obiektywne.

Najprostszym obiektywnym kryterium rozpoznawczym jest życie danego twórcy, mianowicie pod względem moralnym i duchowym. Wiadomo przecież, że twórczość jest wyrazem nie tylko odczuć i poglądów, lecz także stanu duchowego twórcy. Szczególnie w młodym wieku odbiorca utożsamia się nie tylko z przekazem danego utworu lecz także poniekąd z twórcą, który wyraża siebie (czy coś ze siebie) w przekazie. Oczywiście jest też możliwy odbiór z krytycznym dystansem, jednak wymaga to pewnej dojrzałości intelektualnej, emocjonalnej i osobowościowej, co zwykle nie jest cechą wieku młodzieńczego. Konkretnie: jeśli dany twórca ma problem z alkoholem, narkotykami, sexualnością i w ogóle z etyką, to powinien być traktowany przynajmniej ostrożnie, a właściwie wręcz unikany, nawet jeśli wykazuje wybitny talent, a jego przekaz pobudza emocje. Nie chodzi o to, że każdy twórca musi być świątobliwy czy nienaganny by zasługiwać na słuchanie. Chodzi o zwrócenie uwagi na to, jakie konsekwencje w życiu danego twórcy ma przekaz, który on podaje, przy czym chodzi bardziej o przekaz emocjonalny niż racjonalno-werbalny.

Drugim kryterium obiektywnym, nie mniej istotnym, są poglądy danego twórcy, czyli jego przekonania co do zasadniczych kwestii odnośnie życia i świata. Jeśli ktoś ma fałszywy światopogląd, to ma to nieuchronnie wpływ nie tylko na jego osobowość lecz także na twórczość i tym samym na tych, którzy tę twórczość konsumują. Nie chodzi o to, że katolik powinien słuchać tylko twórczości katolików. Jest oczywiste, że jest sporo twórców niekatolików, których twórczość jest piękna, wzniosła, budująca i uszlachetniająca. Z drugiej strony nie brakuje katolików, których dzieła bywają nawet gorszące. Chodzi tutaj bardziej o kryterium negatywne: Gdy dany twórca swoimi poglądami zwalcza religię, Kościół i moralność, to z całą pewnością ma to swój wyraz także w jego muzyce, nawet jeśli nie podejmuje ona tej tematyki wprost.

Podsumowując:

1. Jeśli ktoś ma upodobanie w muzyce tworzonej przez kogoś niemoralnego i zwalczającego religię, Boga i Kościół, to powinien być zaniepokojony stanem swojego wnętrza oraz tegoż konsekwencjami.

2. Kto szuka muzyki pożytecznej, uszlachetniającej, ten powinien zwracać uwagę nie tylko na poziom artystyczny, lecz także na poglądy oraz życie danego twórcy, czyli jego stan duchowy i moralny.

3. Osoba o zdrowym i mocnym kręgosłupie duchowym i moralnym może dla wiedzy, rozeznania i nawet dla rozrywki zapoznawać się także z dziełami innych twórców, o ile nie oznacza to poparcia dla nich czy marnowania czasu i środków.

4. Dbałość o czystość własnego serca przez pogłębianie wiary, modlitwę i przyjmowanie sakramentów, wyposaża w odpowiednie wyczucie duchowe także odnośnie konsumpcji dóbr kultury.

Czy można się zarazić przez Komunię św.?


Nie nazwałbym tego herezją lecz kiepską teologią, względnie nieporozumieniem.

Przede wszystkim należy odróżnić Ciało Pańskie, czyli konsekrowaną hostię, od zarazków, które mogą się znaleźć na hostii z różnych przyczyn. Twierdzenie, jakoby Ciało Pańskie zabijało czy unieszkodliwiało zarazki, nie ma podstaw w teologii katolickiej. Pan Jezus przeistacza chleb w Swoje Ciało dla zdrowia duszy, nie dla higieny, zabijania zarazków czy dla zdrowia ciała przyjmującego.

Owszem, Pan Bóg ma moc zabijania czy unieszkodliwiania zarazków kiedy chce i gdzie chce. Nie jest wykluczone, że czyni to faktycznie obecnie, gdy ktoś z wiarą i ufnością przyjmuje Komunię św. przez hostię skażoną zarazkami. Jednak jest to jednostkowe i w tym sensie wyjątkowe działanie Pana Boga na zasadzie cudu czyli ingerencji w przebieg naturalnego działania zarazków na człowieka. Nie wynika to z istoty Sakramentu Eucharystii.

Innymi słowy: sposobem ustrzeżenia się przed zarażeniem są zasady higieny i dezynfekcji. Ich lekceważenie nie ma oparcia w katolickim rozumieniu Przeistoczenia i Komunii św., aczkolwiek może wynikać z osobistej pobożności w połączeniu z brakiem zrozumienia prawd wiary i teologii.

Równocześnie trzeba zaznaczyć, że nie ma stuprocentowej pewności w zabezpieczaniu się przed zarażem. Dlatego ufność w opiekę i ochronę Bożą jest jak najbardziej na miejscu. Nie powinno to jednak oznaczać lekceważenia i zaniechania środków ostrożności, które są w naszej mocy. Należy ze swojej strony stosować możliwe zwykłe środki ostrożności, a resztę pozostawić Panu Bogu.


P. S.

Dyskusja wrze:



Tutaj wersja pisemna:



Ksiądz Profesor owszem się nieco zagalopował, aczkolwiek nie powiedział właściwie, że zarazki w sposób nadprzyrodzony nie mogą być przenoszone przez Komunię św. Dlatego zarzut herezji jest fałszywy. Ksiądz Profesor broni nadprzyrodzonego charakteru Komunii św., oraz prawa do uczestniczenia we Mszy św. i do normalnego przyjmowania Komunii św. czyli do ust. Wskazuje przy tym na stosowane przez kapłana zachowanie higieny. Aczkolwiek należy zauważyć, że w Novus Ordo niestety wyszło z użycia mycie rąk w zakrystii przez kapłana, co jest obowiązkiem w liturgii tradycyjnej. Warto do tego powrócić, szkoda że dopiero przy okazji obecnej sytuacji. Tym niemniej wypowiedź x. Guza jest niestety niezręczna, gdyż może być odczytana w taki sposób, jakoby sakrament Eucharystii miał sam w sobie moc dezynfekującą, co oczywiście nie ma oparcia w teologii katolickiej. Może to być najwyżej pobożne mniemanie, z którym można się nie zgadzać i przeciw któremu można się powołać na katolickie rozumienie istoty, natury oraz owoców sakramentów, na które wskazałem powyżej.

Czy katolik może słuchać i podziwiać Mozarta?


To pytanie pojawiło przy okazji tematu innego kompozytora, właśnie zmarłego.
Przytaczam uczynione wpisy wraz z dyskusją.






Oto dowody z prywatnych listów:




Z listu do ojca z dnia 4.IV.1787:
"Dziękuję mojemu Bogu, że mi dał to szczęście skorzystania ze sposobności, żeby poznać Go jako klucz dla naszej prawdziwej szczęśliwości"



Z listu do żony z dnia 25.VI.1791:

"Jutro ze świecą w ręku pójdę w procesji" (chodzi o procesję Bożego Ciała)




W tym temacie wywiązała się niestety niemiła dyskusja, również niemiło zakończona:










Ostatni okres życia Mozart'a zawiera wiele dziwności i tajemnic. Wiadomo, że w ostatnich miesiącach życia pracował nad zleconą operą "Czarodziejski flet" (Die Zauberflöte), która miała prapremierę 30 września 1791 r. Znane są jej wątki rozumiane jako masońskie. Równocześnie pracował nad Requiem zleconym mu anonimowo przez hrabiego Franciszka von Walsegg, który wydał je potem pod swoim swoim nazwiskiem, przypisując sobie autorstwo. Wiadomo, że hrabia był także masonem:





(źródło tutaj)

Komunia dołapna czyli Mikołaja Kapusty oszustw ciąg dalszy




Na wstępie zaznaczam, że świadomie i celowo niniejszym nie powstrzymuję emocyj, gdyż mimo merytorycznej rzetelności nie chcę ukrywać oburzenia w obliczu iście demonicznego fałszu i zakłamania w sprawie najświętszej na świecie, mianowicie eucharystycznej Obecności naszego Pana Jezusa Chrystusa, w którą perfidnie uderza w swoim kolejnym występie internetowy "magister teologii", nadal bez najmniejszych skrupułów popisujący się ignorancją i manipulacją, w połączeniu z bezczelną pewnością siebie. Czyni to zresztą nagminnie, o czym była już mowa (tutaj, tutaj, tutaj, tutaj i tutaj).

Otóż Mikołaj Kapusta nie omieszkał zabrać głosu w aktualnej sprawie tzw. Komunii na rękę czyli dołapnej. Za okazję obrał sobie wystąpienie Wojciecha Cejrowskiego, krytykującego ową forsowaną obecnie praktykę.

1. Pierwszym "argumentem" pana Kapusty jest powiedzenie, że jest "magistrem teologii", w atmosferze powagi powstrzymującej się w znacznym stopniu od typowego błaznowania z nienormalnym śmiechem przed kamerą. Ile warte jest to jego magisterium, staje się tutaj znowu wyraźne.

2. Drugim "argumentem" jest powołanie się na fragment wypowiedzi w jednej z książek kard. Ratzinger'a. Popisuje się przy tym fałszywym poważaniem dla teologa Józefa Ratzinger'a, oczywiście na doraźny użytek. O pokazowej obłudzie świadczy już fakt, że nazywa kard. Ratzinger'a "przewodniczącym komisji wiary". Jak na "teologa", jest to dość kompromitujące, gdyż nie ma takiej funkcji w Stolicy Apostolskiej i tym samym kard. Ratzinger, późniejszy papież Benedykt XVI, nigdy takiej funkcji nie miał. Kapusta ma na myśli funkcję prefekta Kongregacji Doktryny Wiary, najważniejszej dykasterii Kurii Rzymskiej. Niezdolność poprawnego podania tej nazwy świadczy dobitnie o kompetencji teologicznej czyli już nawet faktograficznej błaznującego "magistra teologii".

Podając fragment z jednej książki, Kapusta popełnia chytry zabieg:
- po pierwsze pomija, że chodzi o wypowiedź z 1978 roku,
- po drugie pomija kontext wypowiedzi, którego uwzględnienie jest konieczne dla poprawnej interpretacji,
- po trzecie pomija wszystkie inne wypowiedzi zarówno teologa i kard. Ratzinger'a, jak też Benedykta XVI, które dość wyraźnie, choć pośrednio krytykują także Komunię dołapną.

Chodzi o następujący fragment z książki "Gott ist uns nah. Eucharistie: Mitte des Lebens":






W kontekście jest dość jasne, że chodzi o starożytną formę udzielania Komunii św. Jest ona pod wieloma względami istotnie różna od obecnie stosowanej Komunii dołapnej. Ówczesny arcybiskup Monachium kard. Ratzinger wskazuje bowiem na słowa św. Cyryla Jerozolimskiego:



Istotne elementy to:
- ręce mają być ułożone w geście sakralnym, zupełnie innym niż sięganie po zwykły pokarm
- prawa ręka symbolizuje tron na przyjęcie Króla Jezusa Chrystusa, Ciała Pańskiego, czyli Osoby godnej najwyższej czci
- przyjęcie ma się odbyć ostrożnie z pieczołowitą uwagą, by nie utracić choćby cząstki Ciała Chrystusowego
- utrata choćby cząstki powinna zaboleć tak jakby to była utrata na własnym ciele czy utrata drogocennego złotego pyłu
- cząstki Ciała Pańskiego są warte o wiele więcej niż złoto i drogocenne kamienie.

Kapusta pomija wszystkie te punkty, sugerując kłamliwie, jakoby zarówno św. Cyryl jak też kard. Ratzinger świadczyli na korzyść obecnie stosowanej Komunii dołapnej, w której zupełnie nie zwraca się uwagi na cząsteczki Ciała Chrystusowego, co prowadzi do ich profanacji czyli bezczeszczenia.

Przy tym Kapusta przemilcza, że to właśnie Benedykt XVI powrócił do udzielania Komunii św. wyłącznie do ust i na klęcząco, a począwszy od 24 grudnia 2010 r. unieważnił indult zezwalający na udzielanie Komunii św. do ręki na mszach papieskich, czyli zakazał udzielania Komunii dołapnie. Jak już w 2008 r. oznajmił publicznie ceremoniarz papieski x. Guido Marini, Benedykt XVI chciał promować i de facto promował Komunię św. na klęcząco i do ust. Począwszy od święta Bożego Ciała w 2008 r. papież udzielał Komunii św. wyłącznie na klęcząco i do ust, jak poświadcza urząd celebracyj papieskich.




Tym samym powoływanie się na słowa kard. Ratzinger'a z 1978 r. i to wyrwane z kontextu, z równoczesnym przemilczaniem innych wypowiedzi oraz jednoznacznych działań Benedykta XVI jest kłamliwą manipulacją.

Już bowiem w książce o liturgii z 1981 r. ówczesny kard. Ratzinger krytykował degradowanie Komunii św. do codzienności i jej desakralizację:




Jako prefekt Kongregacji Nauki Wiary kard. Ratzinger sam przyjmował Komunię św. na klęcząco i do ust, jako poświadczają naoczni świadkowie:


(źródło tutaj)

Po pierwsze, pomija napominania zawarte już chociażby u św. Cyryla Jerozolimskiego (zob. powyżej), by przyjmując Ciało Pańskie dołożyć wszelkich starań, aby nie uronić choćby cząsteczki Ciała Pańskiego.

Po drugie, pomija także brzmienie nawet samych dokumentów zezwalających na Komunię dołapną, gdzie także napomina się do zadbania, by cząsteczki Ciała Pańskiego nie zostały utracone:



(Memoriale Domini)

Także instrukcja De communione eucharistica wydana w 1972 r. przez Kongregację Doktryny Wiary, jak też instrukcja wydana w 1985 r. przez Kongregację Kultu Bożego i Dyscyplina Sakramentów odnośnie udzielania Komunii do ręki podkreślają, że należy zwracać uwagę, by cząsteczki Ciała Pańskiego nie zostały utracone.

Tak samo mówi Jan Paweł II w encyklice Ecclesia de Eucharistia z 2003 r.:



Także katechizm podkreśla:



Biskup Atanazy Schneider w swojej słynnej książce podaje dowody patrystyczne:














3. Trzecim "argumentem" Kapusty jest obszerne cytowanie bełkotliwych wywodów opublikowanych na stronie grupy "Mocni w duchu" prowadzonej przez jezuitów z Łodzi. Te wypociny sprowadzają się do maniakalnego powtarzania: Kościół wie, że podczas Komunii dołapnej okruchy Ciała Pańskiego są bezczeszczone i mimo tego na to pozwala. To twierdzenie jest pod wieloma względami kłamliwą manipulacją. Na te zasady zwrócili uwagę także katolicy świeccy, którzy wystosowali słuszne memorandum. Samouniżenie Boga nie upoważnia do tego, żeby Bóg był poniżany przez człowieka. W żaden sposób nie jest wykluczone, że Pan Jezus podawał im do ust. Wręcz przeciwnie: jest historycznie pewne, że ówcześnie w Izraelu był zwyczaj kładzenia pokarmu do ust przez ojca rodziny domownikom. Wynikało to nie tylko ze względów higienicznych (z braku wystarczającej ilości czystej wody nie wszyscy domownicy mogli zasiadać do stołu z czystymi rękami, żeby sięgać po pokarm ze wspólnego naczynia), lecz oznaczało ojcowskie karmienie na obraz Boga Stwórcy, który daje pokarm Swoim stworzeniom. Zwłaszcza skoro Pan Jezus powiedział, że to jest Jego Ciało, to je Apostołowie na pewno z całą miłością i pieczołowitością przyjęli, bacząc, by nie uronić choćby okruszyny. Ojcowski gest kładzenie pokarmu do ust jest także znakiem ojcowskiego charakteru kapłaństwa Chrystusowego trwającego w Kościele.

Warto zauważyć, że nie przypadkowo forsowanie tzw. nadzwyczajnych szafarzy zwykle idzie w parze z forsowaniem Komunii dołapnej: zatracenie związku udzielania Komunii św. z kapłaństwem zaciemnia związek kapłaństwa z Ofiarą Chrystusa, dającego Swoje Ciało na pokarm. Kapusta ten fakt zupełnie pomija i tym samym zakłamuje sprawę. Co teolog Ratzinger i później Benedykt XVI wcześniej czynił, pozostaje sprawą jego sumienia, zwłaszcza gdy wynikało to z przejęcia praktyki swojego poprzednika oraz uległości wobec tegoż ekipy. Istotne jest, jakie decyzje podjął samodzielnie, gdy miał taką możliwość w ramach polityki personalnej i strategii rządzenia.
Widocznie Kapusta nie chce nawet wiedzieć, że według przepisów liturgicznych nieprzerwanie nadal regularną formą Komunii także w Novus Ordo jest udzielanie do ust, zaś udzielanie na rękę jest dozwolone wyłącznie na zasadzie indultu czyli zezwolenia przez Stolicę Apostolską na prośbę konferencji biskupów. Przy okazji Kapusta pozwala sobie na groteskowy i zarazem perfidny zarzut, jakoby sprzeciw wobec Komunii dołapnej był przejawem protestantyzacji. Widocznie nie rozumie on ani istoty protestantyzmu, ani istoty i ustroju Kościoła. Kościół bowiem w znaczeniu katolickim nie jest strukturą absolutystyczną, w której sprawujący władzę dyktują myślenie i postępowanie. W Kościele Chrystusowym władza podporządkowana jest prawdom wiary i Tradycji Apostolskiej, nie jest więc władzą absolutną, lecz podrzędną. Tym samym żadna władza w Kościele nie stoi ponad prawdami wiary, a każdy dzierżący władzę może ją utracić i faktycznie traci wskutek popadnięcia w herezję i exkomunikę, i to automatycznie czyli bez karnego orzeczenia (latae sententiae). Niechże sobie Kapusta poczyta chociażby Kodex Prawa Kanonicznego.

Przy okazji znowu widać, że Mikołaj Kapusta jest właściwie tylko tubą i marionetką starszych i mniej medialnych lisów pseudocharyzmatyzmu typu jezuici z Łodzi. Ten człowiek ma poziom wiedzy teologicznej (w znaczeniu prawdziwej teologii katolickiej) bliski zeru. Co więcej: widocznie nie chce mieć tej wiedzy, przynajmniej nie z prawdziwych źródeł. Wydaje mu się chyba, że dla zaimponowania publiczności wystarczy błaznować wymachując Biblią i rzucając paroma wyrwanymi z kontextu i nieprzemyślanymi cytatami. Taka to jest wizytówka modernistyczno-paraprotestanckiego pseudokatolicyzmu, dokładnie pasująca do obrazu katolika na doraźny użytek wojującego ateizmu.

4. Czwartym "argumentem" Kapusty są bełkoty o rozdartej zasłonie świątyni, o Bogu jako domowniku, którego wolno dotykać, o bezpośrednim dostępie do Jezusa Chrystusa itd. Mówiąc o "zażyłości" Kapusta usprawiedliwia i postuluje brak wyrazów czci wobec Boga, a ostatecznie brak bojaźni Bożej, która jest jednym z darów Ducha Świętego. Oszustwo polega tutaj na tym, że pomija on zupełnie nakazy wyrazów czci dla Ciała Pańskiego (także w jego cząsteczkach), powtarzane stale także w dokumentach w związku z Komunią dołapną, na które wskazałem wyżej.

Przytoczę tutaj dodatkowo słowa Jana Pawła II z początku jego pontyfikatu (list apostolski Dominicae coenae):



Także z jego ostatniej encykliki (Ecclesia de Eucharistia):




Warto przytoczyć tutaj świadectwa podawane przez bpa Atanazego Schneider'a w jego cytowanej już powyżej książce Dominus est:






















5. Piątym "argumentem" Kapusty jest: "Bóg nie boi się profanum", to my "jesteśmy skażeni starotestamentalnym myśleniem", a Pan Jezus "chciałby się wykruszyć wszędzie". Kapusta posługuje się przy tym wywodami jezuitów z Łodzi, nazywając je z zachwytem "głęboką teologią". Według niej Bóg wybrał na eucharystyczne ciało Chrystusa postać chleba dlatego, ponieważ się kruszy. Nasuwa się tutaj pytanie, czy jezuici z Łodzi wraz z Kapustą głoszą takie bełkoty tylko z ignorancji, czy także ze złej woli. Gdyby bowiem znali choćby pobieżnie katolickie podręczniki dogmatyki i liturgiki, to by wiedzieli, że jest istotna różnica między okruchami hostii a "pyłem" czyli ziarenkami mąki, które już nie są postacią chleba i tym samym Ciałem Chrystusa. Ponieważ w praktyce trudno jest oddzielić faktyczne odłamki konsekrowanej hostii od "pyłu", który oddzielił się od hostii, dlatego Kościół zawsze otaczał czcią wszystkie cząstki pochodzące z postaci eucharystycznej. Ponadto łódzcy jezuici i wraz z nimi Kapusta mieszają dwie różne sprawy: uniżenie Boga obecnego pod postacią chleba oraz postawę człowieka wobec tej obecności. Z uniżenia Boga w żaden sposób nie wynika upoważnienie do braku czci ze strony człowiek wobec Niego. Podkreślam:
Tym samym łódzcy jezuici i Kapusta wraz z nimi dopuszczają się iście diabelskiej manipulacji i oszustwa.

6. Kapusta wyszydza wskazany przez W. Cejrowskiego obrazek przedstawiający deptanie po Jezusie Chrystusie przy okazji i z powodu Komunii dołapnej.





Są to według niego mikroskopijne czy ledwo zauważalne okruchy, które upadają na ziemię także podczas Komunii udzielanej do ust, a Jezus tym "się nie przejmuje". Manipulacja także tutaj polega na ukrytej negacji obowiązku czci wobec Pana Boga. Nikt nie twierdzi, że w udzielaniu Komunii do ust całkowicie wykluczone jest upadanie cząstek Ciała Pańskiego. Jednak to nie zwalnia z obowiązku stosowania wszelkich środków dla zapobieżenia bezczeszczeniu, a jest to możliwe tylko w udzielaniu Komunii do ust, nie na rękę. 

7. Kolejną manipulacją Kapusty jest wskazanie na słowa Konsekracji: "Bierzcie i jedzcie". Tutaj Kapusta kłamliwie sugeruje, jakoby słowa te oznaczały branie ręką na sposób sięgania po chleb przy zwykłym posiłku. Dowodem ma być Ostatnia Wieczerza, podczas której Pan Jezus wypowiedział te słowa. Po pierwsze, w żadnym biblijnym języku nie ma mowy o chwytaniu ręką, lecz o przyjmowaniu (accipite, λάβετε, לקחת). Po drugie, jest powiedziane, że Pan Jezus dawał (ἔδωκεν), a nie że Apostołowie brali (Łk 22,19).






8. Kapusta kilkakrotnie zestawia słowa Cejrowskiego o profanacji i świętokradztwie z fotkami pokazującymi Benedykta XVI podczas udzielania Komunii dołapnej. Jak już wyżej wskazałem, fotki te pochodzą wyłącznie z pierwszego, wczesnego okresu pontyfikatu. Faktem jest, że wraz ze zmianami personalnym Benedykt XVI nie tylko przeszedł na udzielanie Komunii wyłącznie do ust i na klęcząco, lecz zakazał innego udzielania na swoich celebracjach.




9. Nie trudno więc zauważyć, że szczytem bezczelnego oszustwa są słowa "tak wierzy Rzym" w odniesieniu do Komunii dołapnej. Instrukcja Memoriale Domini mówi dokładnie odwrotnie:



W tym kontekście należy zaznaczyć, że to u kalwińskich protestantów pojawiła się najpierw praktyka Komunii dołapnej. Ich synody zakazywały klękania do Komunii św. i przyjmowania do ust, gdyż taki sposób oznaczał rzekomo oddawanie czci chlebowi. Jasne jest, że podłożem jest odrzucanie i zwalczanie prawdy o Realnej Obecności Jezusa Chrystusa w Eucharystii. Dla kalwinistów w Komunii przyjmuje się chleb, będący jedynie symbolem Chrystusa.

10. Kłamstwem jest także powtarzane przez Kapustę maniakalnie twierdzenie, jakoby stosowana obecnie Komunia dołapna była formą stosowaną pierwotnie w Kościele. Przeczą temu źródła. Starożytna forma polegała na tym, że kładziono w formie krzyża prawą rękę na lewą, po czym kapłan kładł hostię na prawą rękę, skąd wierny głęboko pochylony językiem spożywał Ciało Pańskie wraz z okruchami. Wierny nie brał więc hostii w palce, jak to ma miejsce zwykle obecnie, i tym samym nie zostawiał okruchów Ciała Pańskiego na dłoni, lecz wylizywał je ze swojej dłoni. Jest oczywiste, że był to sposób niehigieniczny, dlatego został zastąpiony we wszystkich obrządkach Kościoła przez podawanie Komunii z ręki kapłana do ust przyjmującego. Dopiero w zborach kalwińskich pojawiła się praktyka obecna, która nie ma nic wspólnego ze starożytną praktyką Kościoła, gdyż z góry wyklucza troskę o okruchy Ciała Pańskiego.

Kładzenie Ciała Pańskiego bezpośrednio do ust przyjmującego było stosowane przez papieży najpóźniej już w V wieku, o czym poświadcza choćby św. Grzegorz Wielki (Dial. III, 3) mówiąc o swoim poprzedniku:



Jeszcze raz oddaję głos bpowi Schneider'owi:



























Podsumowując:
Wywody Kapusty ponownie świadczą o tym, że widocznie nie przeczytał ani dokumentów Magisterium Kościoła w temacie, ani podstawowych książek chociażby kard. Ratzinger'a, na którego się powołuje, ani choćby najnowszych jak niewielka a treściwa pozycja bpa A. Schneider'a. Wiedza błaznującego "magistra teologii" ogranicza się do wypocin jezuitów z Łodzi i tym podobnych protestanckich, paraprotestanckich i kłamliwych pisemek. Z tym większą pewnością siebie - a właściwie bezczelnością - Kapusta pozuje na kogoś pretendującego do miana "teologa", nie tylko pouczającego masy naiwnych i mało myślących ignorantów, lecz z niesłychaną butą szydzącego ze świętych, prawdziwych teologów Kościoła jak Ludwik Maria Grignon de Montfort.


Na koniec kilka uwag w kwestii, która się tutaj nasuwa: Jak to możliwe, że ktoś taki jak jezuici z Łodzi i Kapusta wraz z nimi mogą bez przeszkód siać kłamliwą propagandę i to powołując się na "Kościół"? Jak to możliwe, że niektórzy biskupi w Polsce ochoczo wykorzystali obecną histerię z corona-wirusem do forsowania Komunii dołapnej i to wbrew nie tylko Tradycji Kościoła lecz także dokumentom Novus Ordo?
Są dwa główne powody:
Po pierwsze, istnienie tej praktyki na tzw. Zachodzie oraz chęć dopasowania polskiego katolicyzmu. A skąd się wzięła ta praktyka na Zachodzie? Niewielu wie, a zwykle nie chce się wiedzieć, że została wprowadzona przez nieposłuszeństwo czyli wbrew obowiązującemu prawu w latach bezpośrednio po Vaticanum II i to jeszcze zanim ukazał się mszał Pawła VI. Powodem tego wprowadzenia były antykatolickie poglądy niektórych teologów negujących prawdę wiary o Realnej Obecności Jezusa Chrystusa w Najświętszym Sakramencie, w powiązaniu z zapałem ekumaniackim, czyli bratania się i upodobniania do zwyczajów protestanckich.
Po drugie więc chodziło i chodzi o praktyczne podważanie prawd wiary katolickiej (przy równoczesnym obłudnym ich wyznawaniu), uważanych za przeszkodę w ekumaniactwie oraz w dostosowywaniu życia Kościoła do niewiary w prawdy wiary katolickiej.

Nie twierdzę, że wszyscy zwolennicy Komunii dołapnej są świadomi tych powodów i je podzielają. Z pewnością wielu jest takich, którym wystarczy argument typu: "Kościół pozwolił, więc jest OK, a trzeba iść z duchem czasu". Jest to myślenie na poziomie najwyżej nastolatka, a raczej analfabety niezdolnego do samodzielnego myślenia i krytycznej oceny w świetle podstawowej wiedzy katechizmowej. Co nie znaczy, że tego typu mentalności nie reprezentują osoby nawet z wyższym wykształceniem, które w dziedzinie religii zatrzymały się na poziomie przedszkolnym.

Ogólnie mówiąc, sprawa Komunii św. skupia jak w soczewce obecne problemy Kościoła: zamieszanie, dezorientację, podziały, a przede wszystkim odejście od podstawowych prawd wiary. Wystarczy bowiem wiedzieć, co a właściwie Kogo przyjmujemy w Komunii św., by dojść całkiem krótką drogą do odpowiednich wniosków praktycznych także co do sposobu przyjmowania. Wtedy wystarczy już prosta i odważna konsekwencja, nawet wbrew bełkotowi głoszonemu przez duchownych czy uzurpatorów świeckich.

Tym samym mamy do czynienia z próbą zarówno wiary jak też charakterów. Na podstępne i podłe podkopywanie i podważanie wiary Kościoła i rdzenia jego życia jakim jest Najświętszy Sakrament należy odpowiedzieć zdecydowanie i odważnie. Niezależnie od ceny, jaką trzeba będzie za to zapłacić.



Na koniec małe post scriptum:



Przy okazji dodam: Młody x. J. Ratzinger robił karierę naukową w Monachium u x. prof. Gottlieb'a Söhngen‘a, który pochodził z mieszanego małżeństwa katolicko-protestanckiego (zawartego wbrew ówczesnym zakazom Kościoła) i miał już z tej racji ciągoty ekumaniackie, zarówno osobiste jak też teologiczne. Ponadto był pod wyraźnym wpływem heglizmu oraz zwalczał tomizm w teologii. Przykładem są jego sarkastyczne wypowiedzi o słynnym neotomiście o. Garrigou-Lagrange OP, znanego wówczas jako "młot na modernizm":







W takiej oto atmosferze teologicznej wychował się późniejszy kard. Ratzinger i Benedykt XVI. Nie trudno zauważyć zarówno rozdwojenie w jego myśleniu (z jednej strony tendencje modernistyczne w myśleniu, z drugiej pragnienie wierności wierze katolickiej) jak też pewien rozwój, na który często wskazują jego koledzy teologowie z młodych jak chociażby apostata i mason H. Küng, zarzucający zdradę młodzieńczej "otwartości" i "nowoczesności". Oczywiście nie pomniejsza to zasług kard. Ratzinger'a i Benedykta XVI dla odnowy Tradycji Kościoła zwłaszcza za jego pontyfikatu, któremu zawdzięczamy dowartościowanie i potwierdzenie stałego miejsca liturgii tradycyjnej w życiu Kościoła. Tym niemniej zarówno teolog J. Ratzinger jak też Benedykt XVI jest i pozostanie postacią niejednoznaczną i tym samym w pewnym sensie tragiczną.

I jeszcze jedno dopowiedzenie:




I jeszcze taki kwiatek rzekomego apologety: