Zasady komentowania: bez anonimowych komentarzy

Kolegialność a konferencja biskupów



Niedawny komunikat rzecznika prasowego Polskiej Konferencji Biskupów (oficjalna nazwa "Konferencja Episkopatu Polski" nie ma podstaw w dokumentach Magisterium Kościoła) w sprawie x. abpa Jana Pawła Lengi nasuwa pytania natury nie tylko prawnokanonicznej lecz także teologicznej:



Chodzi konkretnie o kwestie:

1. Kto jest członkiem konferencji biskupów?
2. Czy członkostwo w konferencji biskupów danego kraju jest równoznaczne z przynależeniem do kolegium biskupów i Kościoła?
3. Czy biskup katolicki nie będący członkiem konferencji biskupów nie reprezentuje Kościoła?

W celu odpowiedzi na te pytania należy najpierw streścić zasadnicze wypowiedzi Magisterium Kościoła odnośnie instytucji zwanej konferencją biskupów.

Historia konferencyj biskupów zaczęła się we Francji od XVII w. w związku z herezją gallikanizmu, czyli budowania odrębności kościelnej wobec Stolicy Apostolskiej. Biskupi Belgii zbierali się na konferencje od 1820 r., niemieccy od 1848 r., usańscy od synodu plenarnego w Baltimore 1884 r. Do tego typu instytucji należy zaliczyć także powstałą w 1955 r. Konferencję Biskupów Ameryki Łacińskiej (CELAM).

Sobór Watykański II mówi o konferencjach biskupów w konstytucji o liturgii (SC 22), w dekrecie o ekumeniźmie (UR 8 - tutaj właśnie w tłumaczeniu polskim po raz pierwszy użyto fałszywego tłumaczenia określenia "conferentia episcopalis" jako "konferencja episkopatu"). Zasadniczym textem jest rozdział 23 konstytucji o Kościele (LG 23), który mówi o kolegialności biskupów:


Tym samym sobór określa konferencje biskupów jako jeden - i nie jedyny - ze sposobów realizacji kolegialności na płaszczyźnie lokalnej, nie utożsamiając przynależności do danej konferencji z przynależnością do kolegium biskupów i Kościoła. 

Dekret o posłudze biskupów mówi bardziej konkretnie (CD 37-38):


Tudzież postanawia:


Kodeks Prawa Kanonicznego z 1983 r. sformułował odpowiednio zasady prawne:

Ponieważ nadal trwały spory i przepychanki odnośnie teologicznego i prawnego statusu konferencyj biskupów, Jan Paweł II zwołał w roku 1985 nadzwyczajny synod biskupów poświęcony tej tematyce. Widocznie starcia i kłótnie trwały także po synodzie, skoro dopiero w 1998 r. papież wydał posynodalny list apostolski motuproprio "Apostolos suos". Podstawowa zasada jest dość jasna:


Tym samym, podstawą teologiczną przynależności do kolegium biskupów i działalności biskupiej jest otrzymana sakra, a nie przynależność do konferencji biskupów. Ta ostatnia służy jedynie jako środek większej skuteczności w realizacji działań i sama w sobie nie jest konieczna teologicznie.

Fundamentem jedności i kolegialności biskupów jest Tradycja Apostolska:


Papież wyjaśnia też, że konferencje biskupów nie stanowią same w sobie żadnej władzy kościelnej, gdyż ani nie reprezentują całości kolegium biskupów, ani nie zastępują władzy i odpowiedzialności poszczególnych biskupów diecezjalnych:


Podsumowując należy stwierdzić po pierwsze, że prawnie członkami konferencji biskupów danego terytorium są biskupi sprawujący urząd czy zlecone zadanie. Tym samym członkami nie są biskupi emerytowani, niezależnie od tego, czy pełnili niegdyś urząd na danym terenie czy nie pełnili. Nie oznacza to jednak, jakoby biskupi nieprzynależący do konferencji biskupów nie przynależeli do kolegium biskupów.

Po drugie: Z braku przynależności do konferencji biskupów nie wynika w żaden sposób ani pomniejszenie godności biskupiej, ani działalności sakramentalnej i doktrynalnej danego biskupa, ani brak przynależności do kolegium biskupów. Dokładnie biorąc, także dla urzędującego biskupa nie ma teologicznej konieczności członkostwa w konferencji biskupów czyli brania udziału w zebraniach. Biskup może zarówno prawnie jak też de facto odmówić zastosowania ustaleń konferencji na podległym sobie terytorium, co nie będzie miało żadnego znaczenia dla wagi i ważności prawnej jego władzy, ani też dla przynależności do kolegium biskupów.

Po trzecie: Z całą pewnością konferencje biskupów same w sobie nie reprezentują Kościoła ani powszechnego ani lokalnego, gdyż Kościół powszechny obejmuje wszystkich biskupów niezależnie od przynależności do konferencji biskupów, zaś Kościoły lokalne czyli diecezje (i podobne struktury) są reprezentowane przez swojego biskupa ordynariusza.

Na koniec pozostaje pytanie: kogo reprezentuje x. abp Jan Paweł Lenga i jaką rangę mają jego wypowiedzi?

Ogólnie należy stwierdzić:
- Brak członkostwa w konferencji biskupów nie ma żadnego wpływu na rangę wypowiedzi.
- Jedynym kryterium są względy formalne i materialne, czyli
a) odniesienie do katolickiego nauczania wiary i moralności, oraz
b) zgodność z tym nauczaniem.

O ile mi wiadomo, nikt dotychczas nie wskazał na choćby minimalną niezgodność wypowiedzi x. abpa Lengi z katolickim nauczaniem wiary i obyczajów. Tym samym nie ma żadnych powodów do odcinania się od jego wypowiedzi odnośnie tej dziedziny.

Wiadomo równocześnie, że publiczną uwagę, krytykę i karcenie spowodowały treści o charakterze kościelno-politycznym. Tutaj jest problem, gdyż chodzi o wypowiedzi odnośnie papieża Franciszka, a także innych biskupów. O ile mi wiadomo, dotychczas nikt z biskupów nie podjął rozmowy z Księdzem Arcybiskupem w tej kwestii, a tego wymagałaby kolegialność.

W jego wypowiedziach bardzo wyraźny jest także wątek osobisty, który ukazuje dość jasno, że czuje się niesprawiedliwie potraktowany zarówno przez Stolicę Apostolską jak też przez współbraci w biskupstwie w Polsce, także przez współbraci z zakonu. Czyż nie świadczy to o braku traktowania w duchu kolegialności, o której tak dużo się współcześnie mówi? Czyż dziwne jest, że pozbawienie urzędu i działalności biskupa w sile wieku (w momencie zmuszenia do rezygnacji miał 61 lat) i skazanie na żywot emeryta w obcym kraju praktycznie w odosobnieniu bez jakichkolwiek podstaw w zarzutach natury prawnej, doktrynalnej czy moralnej może powodować rozgoryczenie?

W tej sytuacji komunikat rzecznika prasowego konferencji biskupów nie tylko nie podejmuje właściwego wyzwania, wynikającego z kolegialności episkopalnej, lecz posuwa się wręcz do oszczerstwa poprzez fałszywy zarzut "wprowadzania w błąd". Wraz z tak poważnym zarzutem moralnym i prawnym obowiązkiem jest wykazanie
- błędu oraz
- sposobu wprowadzania w błąd na podstawie konkretnych wypowiedzi Księdza Arcybiskupa.
Ani jednego ani drugiem rzecznik prasowy nie uczynił. I jest dość oczywiste, że nie jest w stanie tego uczynić zgodnie z prawdą, i tym samym popełnił publiczne oszczerstwo.

To nie ma nic wspólnego ani z podejściem kapłańskim, ani teologicznym, ani nawet po ludzku przyzwoitym. Bardzo przykro to stwierdzić. Chodzi bowiem nie tylko o traktowanie w duchu katolickim i chrześcijańskim katolickiego biskupa nadzwyczaj zasłużonego dla Kościoła, lecz już nawet o kulturę i życzliwość na poziomie czysto ludzkim.

Czy o. Szustak ma prawo promować S. Hołownię? (z Post scriptum)



Zwrócono mi uwagę na wystąpienie o. Szustaka, w którym deklaruje publicznie (od 3:35), że będzie głosował na Szymona Hołownię i to w kontekście faktu, że dotychczas nigdy nie brał udziału w wyborach, ponieważ "nie ma na kogo głosować".

Wypowiedź ta jest wyjątkowo skandaliczna z wielu względów:

1. O. Szustak zaznacza, że jest to jego "prywatna opinia". Jest tutaj oczywiście sprzeczność, świadcząca dobitnie o obłudzie. Gdyby to miała być opinia prywatna, to by jej nie wyrażał publicznie za pomocą popularnego kanału.

2. Obłudę potęguje zarzekanie się, że nie ma to być zachęta do takiego właśnie głosowania. Wiadomo przecież, że wypowiedzi o. Szustaka mają znaczny zasięg i że jest on dla wielu młodych naiwnych "autorytetem", nawet w znaczeniu swoistego "guru". Wykorzystywanie tej swojej pozycji - wypracowanej na tematyce wiary i Kościoły - do celów kampanii politycznej i to akurat na rzecz kandydata nie kryjącego swoich poglądów antykatolickich i antypolskich jest szczególnie perfidne.

3. Publicznie deklarowanie poparcia dla S. Hołowni oznacza popieranie tegoż poglądów, które we wielu sprawach są ewidentnie sprzeczne z nauczaniem Kościoła.

4. Wyrażanie tego poparcia w kontekście nauczania wiary katolickiej - a do tego pretenduje o. Szustak wypowiadając się jako zakonnik Kościoła katolickiego - jest kolejnym oszukiwaniem publiczności przez tegoż dominikanina.

5. Odwieczną zasadą Kościoła jest zachowywanie właściwego dystansu wobec frakcyj politycznych i też poszczególnych polityków, ponieważ Kościół zwraca się do wszystkich ludzi w nauczaniu zasad moralnych i prawa Bożego. Dlatego właśnie niebywałe i sprzeczne z zasadami Kościoła jest publiczne wyrażenie poparcia dla konkretnego kandydata w wyborach, tym bardziej że poglądy kandydata są dalekie od nauczania Kościoła.

Tym samym potwierdzona zostaje diagnoza uczyniona wielokrotnie już jakiś czas temu:







Zachęcam P. T. Czytelników do wysyłania protestów i skarg do władz kościelnych, zarówno zakonnych jak też episkopalnych.

Kuria generalna zakonu:

secretarius@curia.op.org

s.eurcent@curia.op.org


Kuria prowincji polskiej:

sekretariat@dominikanie.pl


Zarząd Polskiej Konferencji Biskupów:







Post scriptum

Widocznie po licznych protestach o. Szustak zamieścił nagranie, w którym 

- zaprzecza, że jego publiczne wyrażenie poparcia dla Hołowni jest częścią kampanii wyborczej tego polityka,

- twierdzi, że jego wypowiedź była "błędem" z powodu braku przemyślenia,

- przeprasza, że nie dotrzymał obietnicy nie angażowania się na swoim vlogu w politykę,

- nie odwołuje swojego poparcia ani dla poglądów Hołowni ani dla jego kandydatury,

- pluje na tych, którzy "bez miłości" wyrazili swoje zdanie o tym wystąpieniu.

Tym samym ta wypowiedź jedynie potwierdza, że o. Szustakowi nie zależy ani na wierności nauczaniu Kościoła, ani na zwykłej ludzkiej prawdzie i szczerości, a jedynie o uprawianie manipulacji na własny użytek. I widocznie ma ludzi za idiotów skoro próbuje wmówić, że ów rzekomy "błąd" nie był przemyślany i zaplanowany.



Czy katolik musi mieć misję kanoniczną do wypowiadania się w sprawach wiary i Kościoła?

Ostatnimi laty życie w Kościele przyniosło szczególnie wiele absurdów. W Polsce od kilku lat toczy się dość burzliwa dyskusja wokół działalności tzw. charyzmatyków, czyli grup i osób związanych z protestanckim ruchem tzw. pentekostalnym, przynależących oficjalnie do Kościoła katolickiego.

Głośnym był i nadal jest film o Marcinie Zielińskim wyprodukowany przez grupę świeckich, którzy mają osobiste doświadczenia z tzw. charyzmatyzmem od wewnątrz. Nie brakuje też głośnych wypowiedzi z drugiej strony, broniących Marcina Zielińskiego i innych "charyzmatyków", zaś atakujących autorów filmu oraz inne osoby wypowiadające się krytycznie. Jednym z głównych "apologetów charyzmatyków"  jest x. Tomasz Szałanda z Archidiecezji Warmińskiej (było już o tym niegdyś tutajtutajtutaj i tutaj ). Ostatnio popełnił on dość groteskowy atak na jedną z autorów filmu o Marcinie Zielińskim. Także tym razem x. Szałanda popisał się nie tylko ignorancją teologiczną i brakiem trzeźwego myślenia, lecz także złośliwością, która przybrała formę wręcz śmieszną:




Tym zapytaniem x. Szałanda sugeruje, jakoby do wypowiadania się w sprawach wiary i Kościoła była wymagana misja kanoniczna, czyli oficjalny dekret biskupa miejsca upoważniający do urzędowego nauczania wiary i moralności katolickiej. X. Szałanda popełnia tutaj zasadnicze błędy wynikające czy to z ignorowania czy z lekceważenia nie tylko kanonicznych zasad Kościoła, lecz nawet nauczania Soboru Watykańskiego II, który mówi:



Otóż według nauczania soboru, zresztą tak samo jak całej Tradycji Kościoła, do poświadczania wiary i jej obrony wierni świeccy są powołani i wyposażeni mocą Chrztu św. i Bierzmowania. Tak zwana misja kanoniczna dotyczy natomiast nauczania w formie urzędowej, czyli w ramach katechezy, lekcyj religii czy rekolekcyj organizowanych przez władze kościelne. Uzyskać tę misję mogą osoby, które odbyły pomyślnie studia teologii katolickiej lub przynajmniej odpowiednie kursy. Nie oznacza to oczywiście, jakoby innym osobom nie wolno było wypowiadać się publicznie w sprawach wiary i Kościoła. Dla takich wypowiedzi, które same w sobie nie są urzędowe, jedynym wymogiem i kryterium jest zgodność z prawdami wiary i moralności, oczywiście także rzetelność rozumowa i roztropnościowa. 

Tym samym ową akcję x. Szałandy należy uznać jedynie jako próbę - typową dla mentalności sekciarskiej - zastraszenia p. Anny oraz innych osób wypowiadających się krytycznie o działalności tzw. charyzmatyków oraz deprecjacji i zdyskredytowania ich cennych i bardzo potrzebnych głosów. Są to zwykle osoby, które mają za sobą lata osobistego zaangażowania i poznania "ruchu charyzmatycznego" od wewnątrz. Nie są one związane względami dyplomatycznymi i hierarchicznymi jak w przypadku duchownych, dzięki czemu mogą szczególnie otwarcie i odważnie poświadczać prawdę. Dlatego ich głos jest potrzebny i cenny dla Kościoła, nawet jeśli są to "tylko" osobiste świadectwa, a nie nauczanie wyposażone w misję kanoniczną. 

Ponieważ wypowiedzi tych osób powodowane są wiernością wierze katolickiej oraz troską o Kościół i także de facto wykazują tą wierność i miłość w stopniu nierzadko heroicznym, dlatego można i należy je uznać za napominające i ostrzegające głosy prorockie, na które zważać powinni także przedstawiciele hierarchii, będąc wdzięcznymi za nie jako pomoc i wsparcie w sprawowaniu urzędu pasterskiego.


Post scriptum

X. Szałanda zareagował w następujący sposób:



Widocznie albo nie doczytał, albo po prostu próbuje oszukać swoich odbiorców.

Jak zaznaczyłem, jest istotna różnica między wystąpieniami zorganizowanymi jako publiczna modlitwa czy nauczanie (lekcja religii, katecheza, rekolekcje itp.), a indywidualnym zabieraniem głosu np. w formie filmu czy textu. Ponadto istotna jest tematyka wystąpienia: czym innym jest (rzekome) głoszenie "słowa Bożego", jego wyjaśnianie czy publiczna modlitwa, a czym innym wypowiedź o wydarzeniach, jak np. o wystąpieniach M. Zielińskiego.

Pierwszy rodzaj - publiczne, zorganizowane wystąpienie w formie nauczania wiary - wymaga misji kanonicznej, która poświadcza autorytet nauczania w imieniu Kościoła i w zależności hierarchicznej.
Drugi rodzaj natomiast - wypowiadanie się o wydarzeniach czy wystąpieniach - jest publicystyką katolicką i tym samym nie wymaga misji kanonicznej. Jedyną zależnością jest wtedy zgodność z wiarą katolicką.

Nikt nie zabrania np. Marcinowi Zielińskiemu opowiadania o swoich poglądach czy drodze życiowej. Jednak nauczanie w ramach spotkań zwanych "modlitewnymi" oraz zabieranie się za wykładanie Pisma św. (jak w jego filmikach internetowych) jest czymś zupełnie innym, gdyż stwarza pozory nauczania oficjalnego Kościoła. 

Czy karmelita miał prawo odmówić Komunii św.?




Wypowiedź kard. Burke’a podaje przegląd dokumentów o bardzo różnym pochodzeniu i wadze, począwszy od kanonów prawa kanonicznego po wytyczne kongregacyj rzymskich, synodów i konferencji biskupów. Zasadnicze jest tutaj następujący fragment z podsumowania:



Zawiera on istotną zasadę odpowiedzialności szafarza i obowiązek odmówienia Komunii św. w przypadku obiektywnego stanu braku dyspozycji z powodu publicznie głoszonych poglądów sprzecznych z nauczaniem Kościoła. 

Nowością i to dość kłopotliwą jest duszpasterskie zalecenie uprzedniego upomnienia danej osoby oraz wezwania do nieprzystępowania do Komunii św. Nie jest bowiem jasne, jak należy postąpić, gdy duszpasterz nie miał sposobności ani możliwości upomnienia ani nawet przypuszczenia, że dana osoba podejdzie do Komunii św., gdy np. przychodzi do innego kościoła niż swój parafialny albo gdy duszpasterz jest nowy w danej parafii. Czy uprzednie upomnienie jest warunkiem koniecznym dla zgodności odmówienia Komunii św. z prawem kanonicznym? Taki warunek nie wynika w żaden sposób z dokumentów prawnych Kościoła i jest tym samym jedynie zaleceniem duszpasterskim, nie wymogiem prawnym. To zalecenie należy stosować, jeśli jest to możliwe. Jednak niezastosowanie go nie zwalnia z obowiązku odmowy udzielenia Komunii św., gdy szafarz wie o obiektywnym braku dyspozycji. 

Jasne jest, że szafarz decyduje i ponosi odpowiedzialność, oczywiście według stanu swej wiedzy. Nie wolno udzielić Komunii św., jeśli podchodzi osoba znana z publicznych wypowiedzi czy postępowania przeciw wierze i moralności Kościoła, a szafarz o tym wie. 

W wypadku Hołowni kapłan przed udzieleniem Komunii powinien był się przynajmniej upewnić, czy ten pan podtrzymuje swoje znane publicznie stanowisko. Pytanie może i powinno być publiczne i głośne, bo on głosi poglądy publicznie i głośno. Jeśli by Hołownia potwierdził swoje poglądy, to nie powinien otrzymać Komunii. Jeśli by je odwołał i w sposób słyszalny wyraził skruchę i wolę naprawy zgorszenia, to można było udzielić. Gdyby się awanturował, to należałoby wezwać policję. 

Tak więc karmelita popełnił błąd, nie pytając Hołowni przed udzieleniem Komunii. A powinien był to zrobić. 

Oczywiście pytanie w trakcie udzielania Komunii jest wyjątkowym przypadkiem i nadzwyczajnym. Jednak szafarz powinien być na takie sytuacje przygotowany i nie powinien wahać się zadać pytania, oczywiście spokojnie, ale zdecydowanie. 

Sytuacja jest o tyle nadzwyczajna, że to władza kościelna czyli biskup diecezjalny powinien jasno ogłosić, że ktoś głoszący tego typu poglądy nie powinien podchodzić do Komunii św. dopóki ich publicznie nie odwoła, nie wyrazi skruchy i nie odbędzie odpowiedniej pokuty. Skoro biskup miejsca zaniedbał swojego obowiązku, wówczas ciężar odpowiedzialności spoczywa tylko na szafarzu, zgodnie z prawem kanonicznym. Biskup nie ma prawa przeszkadzać szafarzowi w jakikolwiek sposób. 

Podkreślam, że chodzi tutaj o przypadek publicznego głoszenia poglądów sprzecznych z nauczaniem Kościoła.

Inaczej rzecz się ma w przypadku gdy chodzi grzechy osobiste czy poglądy znane tylko prywatnie czy ze spowiedzi. Wówczas szafarz nie ma obowiązku upewnić się, czy dana osoba jest dysponowana do przyjęcia Komunii św., chyba że są ewidentne podstawy do wątpliwości, jak upojenie alkoholowe czy niegodne zachowanie w świątyni. W przypadku, gdy jest to osoba, której stan jest znany szafarzowi tylko ze spowiedzi, wówczas szafarz nie może działać na podstawie wiedzy, którą posiadł w ramach spowiedzi, tym bardziej gdy istnieje możliwość, że ta osoba otrzymała rozgrzeszenie u innego spowiednika. 


Czy intronizacja księgi Pisma św. jest zgodna z wiarą katolicką?



Ostatnio coraz częściej się pojawia zwyczaj "intronizacji Pisma św." czyli umieszczenia księgi na ołtarzu w centrum w taki sposób jakby księga miała by być przedmiotem kultu czy wręcz adoracji. Należy tutaj wskazać w skrócie na następujące okoliczności:

1. Jest to zwyczaj protestancki. Wynika on z

- fałszywej protestanckiej doktryny streszczonej w słynnym powiedzeniu herezjarchy M. Luder'a "sola Scriptura", czyli że Pismo św. samo wystarcza jako źródło wiary, oraz

- protestanckiej negacji Realnej Obecności Jezusa Chrystusa w Najświętszym Sakramencie, która jest trwała i zaznaczona przez wyszczególnione miejsce tabernakulum w centrum ołtarza i świątyni, na którym skupia się uwaga, modlitwa i adoracja.

Korzeniem i podstawą tego zwyczaju jest więc wieloraka negacja wiary katolickiej przez fundamentalne składniki doktryny heretyków protestanckich.

2. Swoją drogą ten protestancki zwyczaj nawiązuje do talmudyzmu, gdzie księga Tory przechowywana jest na sposób kultyczny w schowku umieszczonym w centrum synagogi i tym samym przypominającym tabernakulum.
Przejęcie tego zwyczaju od talmudystów i protestantów symbolicznie sugeruje uznanie fałszywych doktryn - już nawet fałszywego pojmowania Pisma św. - i tym samym wprowadza wiernych w błąd.

3. Oczywiście Kościół zawsze otaczał księgę Pisma św. należytym szacunkiem, także podczas liturgii. W uroczystej celebracji tradycyjnej liturgii rzymskiej Ewangeliarz jest uroczyście niesiony przez diakona w procesji wejścia. Jest on także uroczyście okadzany przed odśpiewaniem Ewangelii, podobnie zresztą jak ołtarz, relikwie, celebrans, duchowni oraz wszyscy wierni.
Jest też istotne, że jest to Ewangeliarz, nie całe Pismo św. wraz ze Starym Testamentem, który jest jedynie etapem i przygotowaniem prowadzącym do pełni Objawienia w Jezusie Chrystusie.

4. Kościół nigdy nie otaczał księgi Pisma św. takimi oznakami czci jak w odniesieniu do Najświętszego Sakramentu, gdyż tylko w Eucharystii pod postaciami sakramentalnymi jest obecny sam Jezus Chrystus czyli prawdziwy Bóg.

5. Talmudyczno-protestancki zwyczaj bierze się ponadto z poważnego błędu teologicznego polegającego na utożsamieniu Słowa Bożego z księgą Pisma św. Ten kardynalny błąd jest niestety powielany także przez duchownych i teologów katolickich. A jest on sprzeczny nawet z nauczaniem Soboru Watykańskiego II, który w konstytucji dogmatycznej "Dei Verbum" wyraźnie naucza, że

- Słowem Bożym jest Jezus Chrystus, prawdziwy Bóg i prawdziwy Człowiek,

- Jego Objawienie, czyli nauczanie i czyny, podane są nie tylko w Piśmie św., lecz najpierw i przede wszystkim w Tradycji, którą Apostołowie przekazali Kościołowi.

6. Exponowanie księgi Pisma św. sugeruje błędnie, jakoby Kościół katolicki był religią księgi, co jest oczywiście nieprawdą. To islam mówi o "religiach księgi", nazywając tak siebie wraz z judaizmem i chrześcijaństwem. Chrześcijaństwo nie jest religią księgi lecz religią Słowa Bożego, którym jest Jezus Chrystus - wcielony Syn Boży. Mówi o tym właśnie konstytucja dogmatyczna "Dei Verbum".

7. Wreszcie na koniec, jako że niektórzy powołują się na zwyczaj uroczystego ustawiania księgi Pisma św. podczas obrad soborów powszechnych. Otóż zachodzi tutaj nieporozumienie. Księga Pisma św. ustawiana jest w auli obrad soborowych jako przypomnienie i zaznaczenie, że Ojcowie wykonując urząd nauczycielski są zobowiązani do wierności Bożemu Objawieniu poświadczonemu w Piśmie św. (obok Tradycji) jako normie normującej nauczanie Kościoła (norma normans). Nie chodzi więc o kult księgi, ani tym bardziej o zastępowanie takim kultem kultu Najświętszego Sakramentu, lecz o wskazanie zgodności i jedności nauczania soboru z Pismem św.