Zasady komentowania: bez anonimowych komentarzy

Czy czyściec jest miejscem?


Czyściec jest zarówno stanem jak też miejscem. Chodzi o to, że dusza nie jest wszechobecna, lecz jako byt stworzony ma ograniczenie przestrzenno-czasowe. Po śmierci nie jest ani w ciele, ani wszędzie, lecz w "miejscu", które jest stworzone, aczkolwiek poza światem materialnym. Jest to oczywiście "miejsce" innego rodzaju niż miejsca w znaczeniu czasoprzestrzeni materialnej.

Czy Msza św. jest ucztą?



Kwestia była już niegdyś poruszana:
https://teologkatolicki.blogspot.com/2018/03/co-uobecnia-msza-sw.html

W tym pytaniu należy odróżnić istotę od aspektów drugorzędnych, pochodnych, a także dwa różne wymiary Mszy św., mianowicie skierowany ku Bogu i ku człowiekowi.

Z powodu herezji protestanckiej Sobór Trydencki sformułował uroczyście jako prawdę wiary czyli Bożego Objawienia, że Msza św. jest ofiarą Nowego Przymierza. Była to reakcja na protestanckie nauczanie, jakoby Msza św. była pamiątką Ostatniej Wieczerzy. Kościół zawsze nauczał, że Pan Jezus ustanowił Sakramenty Eucharystii i Kapłaństwa we Wieczerniku podczas Ostatniej Wieczerzy, w nawiązaniu do uczty paschalnej Starego Przymierza. Jednak w istocie było to ustanowienie uobecnienia Ofiary Nowego Przymierza, która historycznie miała miejsce na Krzyżu, zaś sakramentalnie ma być sprawowana w Kościele do końca czasów. Treść słów Pana Jezusa wypowiedzianych nad chlebem i winem we Wieczerniku jednoznacznie wskazuje na Jego Śmierć Krzyżową. Zawierają one owszem wezwanie do spożywania i picia, jednak jest to tylko konsekwencja i zastosowanie prawdy o Ofierze na Krzyżu za życie wieczne dla nas. Spożywanie jest sakramentalnym wyrazem i realizowaniem obdarowania życiem wiecznym, płynącym ze Śmierci Zbawiciela na Krzyżu.

Wynika z tego po pierwsze, że nie można oddzielić Ofiary od spożywania czyli Komunii św., ani Komunii św. od Ofiary. Ten związek oczywiście nie oznacza, jakoby nie było uczestnictwa w Ofierze bez uczestnictwa w Komunii św.  Chodzi o związek teologiczno-sakramentalny, do którego realizacji wystarczy Komunia św. celebransa. Pamiętać należy, że właściwą, pełną formą celebracji eucharystycznej jest Msza św. pontyfikalna czyli biskupia, podczas której de facto nie tylko sam celebrans przyjmuje Komunię św. W formie nieuroczystej i niepełnej (w sensie rytualnym) wystarczy przyjęcie przez celebransa.

Po drugie, aspekt uczty, jak wspomniałem, związany jest ze starotestamentalną ucztą paschalną, która ma znaczenie soteriologiczne: oznacza wyprowadzenie z niewoli do nowego życia w jedności z Bogiem. To wyprowadzenie jest darem nowego życia pochodzącym od Boga - to właśnie wyraża uczta rytualna w święto Paschy. Istotny jest tutaj, o czym się niestety zwykle zapomina w dyskusji w temacie, stosunek między Starym i Nowym Przymierzem, dokładniej: w rozumieniu chrześcijańskim poświadczonym już w Pismach biblijnych i nauczaniu Ojców Kościoła, Stary Testament  jest jedynie zapowiedzią i przygotowaniem do pełni Objawienia Bożego w Jezusie Chrystusie. Innymi słowy: dopiero w Nowym Testamencie ukazuje się właściwy i ostateczny sens zarówno Starego Testamentu jako całości, jak też jego poszczególnych elementów. Konkretnie: właściwy i pełny sens starotestamentalnej uczta paschalnej odsłania się dopiero w Ostatniej Wieczerzy, nie odwrotnie. Tym samym sprowadzenie istotnego wydarzenia z Ostatniej Wieczerzy, jakim jest ustanowienie Eucharystii, do uczty paschalnej jest sprzeczne z fundamentalnym chrześcijańskim rozumieniem Nowego Testamentu czyli Objawienia w Jezusie Chrystusie. Dlatego właśnie rozumienie Mszy św. jako Ofiary skupia w sobie podstawowe i najwyższe prawdy wiary.

Bardzo poważne są też konsekwencje negacji istotnego, czyli ofiarnego charakteru Mszy św. przez sprowadzenie jej do pamiątki Ostatniej Wieczerzy. Oznacza to bowiem pozbawienie chrześcijaństwa właściwego aktu kultu jakim jest w każdej religii ofiara. Nie ma religii bez ofiary składanej Istocie, którą dana religia czci. Także chrześcijaństwo musi mieć ofiarę ku czci prawdziwego Boga właśnie dlatego, że jest jedyną prawdziwą religią, zawierającą wszystko, co słusznego i prawdziwego zawierają inne religie, zwłaszcza religia Mojżeszowa czyli starotestamentalna. Pozbawienie Kościoła Ofiary Mszy św., czyli Mszy św. właśnie jako Ofiary Nowego Przymierza, sprowadza go do poziomu religii rabinicznej (talmudycznej), która nie ma kultu ofiarnego ani świątyni, jak ma to miejsce w protestantyźmie.

Czy Jan Paweł II działał na przekór soborowi? (Kłamstw Mikołaja Kapusty ciąg dalszy)


Ta wypowiedź jest z rodzaju tak absurdalnych i kłamliwych, że komentowanie powinno być właściwie zbędne.
Po pierwsze Sobór Watykański II zawarł nauczanie o Maryi Matce Bożej w Konstytucji dogmatycznej "Lumen Gentium", tym samym nie może być mowy o braku maryjności.
Po drugie Paweł VI w 1974 r. poświęcił mariologii specjalną adhortację "Marialis cultus".
Po trzecie Jan Paweł II w swoich wypowiedziach i pismach powoływał się stale i niemal wyłącznie na nauczanie Vaticanum II, także odnośnie Matki Bożej.

M. Kapusta ma, być może, na myśli fakt, że na soborze był pierwotnie zamiar wydania specjalnego dokumentu poświęconego Matce Bożej, jednak ostatecznie zdecydowano umieścić to nauczanie w konstytucji o Kościele, co bynajmniej nie jest pomniejszeniem rangi tego tematu. Być może też  Kapusta ma na myśli fakt, że nie doszło do realizacji postulatu pokaźnej części biskupów ogłoszenia Matki Bożej Pośredniczką Łask Wszelkich, choć "Lumen Gentium" mówi o "Pośredniczce", nie mówi natomiast o "Współodkupicielce". Prawdą jest, że osobnemu dokumentowi mariologicznemu sprzeciwili się biskupi z krajów z ludnością protestancką, głównie niemieckojęzycznych, którzy zajmowali główne stanowiska w prezydium soboru. Zablokowali oni ten postulat z powodów "ekumenicznych". Tym niemniej nieprawdą jest twierdzenie, jakoby sobór pomniejszył czy zmienił cokolwiek w nauczaniu Kościoła odnośnie Matki Bożej. Zaś św. Ludwik Grignon de Montfort z całą pewnością nie nauczał niczego ponad czy poza nauczaniem Kościoła.


Dlaczego taka wybiórczość?


Mam swoje przypuszczenia i to dość zasadne. Jednak poczekam najpierw na odpowiedź ze strony adresatów pytania. Aczkolwiek wątpię bym się doczekał.

Czy dotykanie monstrancji z Najświętszym Sakramentem przez osoby świeckie jest grzechem?



Ponieważ monstrancja jest naczyniem świętym, dlatego pytanie dotyczy kwestii dotykania naczyń świętych przez osoby świeckie.

Zarówno tradycyjne jak też nowe przepisy liturgiczne regulują posługiwanie się i obchodzenie się z naczyniami świętymi podczas liturgii. W tradycyjnych przepisach jest jasno powiedziane, że osobom świeckim nie wolno dotykać naczyń świętych nie tylko w czasie liturgii, lecz także poza nią. Kodeks Prawa Kanonicznego z 1917 r. stanowi, że zarówno naczyń liturgicznych jak też bielizny kielichowej (przed praniem) wolno dotykać wyłącznie duchownym oraz zakrystianom (zakrystianie musieli do tego używać białych rękawiczek):


Wynika to oczywiście z natury i świętego charakteru tych przedmiotów: chodzi zarówno o cześć ostatecznie dla Najświętszego Sakramentu jak też o hierarchiczny ustrój Kościoła, który służy właśnie świętości i uświęcaniu.

W ostatnich latach pojawiła się swego rodzaju moda na zapraszanie wiernych do dotykania monstrancji. Pochodzi ona z kręgów "charyzmatycznych", a wynika czy to z nieznajomości, czy z pogardy dla reguł Kościoła, w powiązaniu być może też z pewną fałszywie "pobożną" motywacją.

Być może według niektórych takie dotykanie ma być na wzór przykładów z Ewangelii, gdzie ludzie pragnęli dotknąć choćby szat Pana Jezusa. Takie myślenie polega jednak przede wszystkim na niezrozumieniu czy wręcz fałszywym intepretowaniu odnośnych opisów ewangelicznych. Przede wszystkim należy powiedzieć, że takie zachowanie ludzi wobec Pana Jezusa wynikało ze swego rodzaju magicznej, ludowej mentalności. Pan Jezus jej nie odrzucał, ponieważ doceniał i budował wiarę tych ludzi. Równocześnie po Zmartwychwstaniu jedynie Tomaszowi kazał dotknąć Swych ran. Maryi przy grobie nie pozwolił Siebie dotknąć (J 20,17). Tym samym, wprawdzie pobożność ludowa zawiera pewne elementy zmysłowe, jak dotykanie i całowanie krzyży, obrazów świętych i relikwij, jednak w obrębie liturgii zawsze obowiązywały ostre granice, które są zastosowaniem i uszanowaniem prawd wiary. Z tych względów należy powiedzieć: praktyka dotykania monstrancji przez osoby świeckie jest w gruncie rzeczy niekatolicka, mimo że w poszczególnych przypadkach motywacja może być szczera.

W kwestii grzeszności tej praktyki należy odróżnić także osoby. Inna jest odpowiedzialność duchownego, którego obowiązkiem jest przestrzeganie zasad Kościoła, a inna osoby świeckiej, która ma prawo polegać na kompetencji duchownych. Duchownym nie wolno wymyślać czy wynajdywać nowych praktych, także w odniesieniu do Najświętszego Sakramentu i naczyń świętych. Jeśli to czynią, nie są usprawiedliwieni nawet przez motywację quasi "duszpasterską", gdyż działają wbrew i w sprzeczności z Kościołem najwyższego Pasterza, którym jest Jezus Chrystus. Jest oczywiście kwestia świadomości problemu i winy subiektywnej. Zwykle znaczną rolę odgrywa tutaj brak znajomości przepisów Kościoła, w połączeniu z nawykiem pogardy dla tradycyjnych reguł, co jest powszechne w kręgach tzw. charyzmatyków.

Ze strony wiernych świeckich znaczną rolę odgrywa zaufanie do kompetencji i dobrej woli duszpasterzy. Dlatego odpowiedzialność i tym samym wina jest istotnie mniejsza, aczkolwiek także świeccy nie powinni zwalniać się z obowiązku zdrowego krytycyzmu wobec nowości.

Podsumowując:
- Nie ma obowiązku pójścia za zachętą do dotykania monstrancji. Nie należy też ulegać presji społecznej, tzn. stadnemu zachowaniu większości.
- Należy pouczyć zarówno duchownych, których sprawa dotyczy, jak też innych wiernych, że najbliższym i najintymniejszym "dotknięciem" Pana Jezusa jest Komunia św., której godne przyjęcie jest źródłem i rękojmią wszelkich łask, i że tym samym takowy pseudocharyzmatyczny "obrzęd" jest zbędny, a nawet szkodliwy, gdyż sprzyja mentalności magicznej, ze szkodą dla myślenia katolickiego, sakramentalnego.

Jak zwalczać pokusy i okazje do grzechu nieczystości?


Pytanie dotyczy pokus i okazji do grzechu. Oczywiście okazje niezależne od naszej woli, tzn. nie szukane, nie stanowią grzechu.

Rzeczywiście wszechobecność reklam apelujących do popędu sexualnego jest nowością w historii, aczkolwiek trwającą już od wielu dziesięcioleci. Jednak nie można twierdzić, jakoby wcześniej nie było wcale tego rodzaju okazyj. Zmiana polega na czymś innym, mianowicie na skali w życiu codziennym oraz na zaniku świadomości i wrażliwości w tej dziedzinie. Konkretnie: exponowanie nagości jest o tyle nowe i nasilone, że dotyczy większości, zwłaszcza kobiet. Wygląda na to, że tzw. moda polegająca na exponowaniu kształtów i miejsc intymnych stłumiła czy przynajmniej przyćmiła zdrowe poczucie taktu i estetyki. Podchodząc do tego trzeźwo, należy raczej mieć politowanie dla takich osób, które takim ubiorem poniżają przede wszystkim siebie. W tym znaczeniu ubiór świadczy o osobie i stanowi sygnał, z kim mamy do czynienia. Jest to więc nawet pomocne w odróżnieniu.

Problem polega głównie na bezmyślnym poddawaniu się nierozumnej modzie, zwłaszcza u młodzieży. Dlatego ważne są głosy rozsądku zwłaszcza spośród młodzieży.

Ponadto należy potraktować taką sytuację jako wyzwanie do zmierzenia się czy zahartowania w cnocie. Sytuacje, których nie można uniknąć, są właśnie okazją do ćwiczenia i wypróbowania woli trwania w przykazaniach Bożych, a jeszcze bardziej w trzeźwym podejściu do otaczającego świata i też do siebie.

Należy też pamiętać, że sama pokusa, a nawet niewłasnowolne pobudzenie, nie jest grzechem, jeśli wola nie przyzwala na grzech.

Istotnym środkiem jest pielęgnowanie w sobie poczucia prawdziwego piękna, które jest zawsze czyste, rozumne i trzeźwe. Pomaga w tym dojrzałe życie duchowe, a także obcowanie z prawdziwą, wartościową kulturą i sztuką. W kwestii czystości szczególnie ważne są zdrowie, dojrzałe relacje międzyludzkie, oparte na szacunku, zaufaniu i przyjaźni. Wówczas to co niskie, plugawe i podłe będzie łatwo jako takie rozpoznane i odrzucone, przynajmniej przez akt woli, ale także afektywnie, tym samym skutecznie.

Czy wolno uczestniczyć w protestanckim obrzędzie zawarcia małżeństwa?



Jak już wskazałem w poprzednim wpisie na podobne pytanie, należy rozróżnić sytuacje. Jeśli osoby ochrzczone nie będące katolikami zawierają związek małżeński wprawdzie przed funkcjonariuszem protestanckim, ale zgodnie z istotnymi cechami sakramentalnego małżeństwa (jedność, dozgonność i wydanie potomstwa), wówczas jest to małżeństwo sakramentalne i nierozerwalne.

Oczywiście jest problem uczestniczenia w obrzędzie niekatolickim. Powodem tradycyjnego zakazu takiego uczestniczenia była ochrona wiary katolików oraz dawanie świadectwa o fałszywości innych wyznań. Gdy chodziło o obrzęd małżeństwa bliskich krewnych, można było prosić o dyspenzę u proboszcza czy spowiednika. Zaś w nowym Kodeksie Prawa Kanonicznego tego zakazu nie ma.

Rzeczywiście może to być okazja do pouczenia błądzących i poświadczenia prawdziwej wiary.

Mimo różnicy religii (wyznania) pozostają więzy naturalne, tzn rodzinne. Nie ma obowiązku ich zerwania. Stanowią one raczej o obowiązku pouczania i pomocy w nawróceniu do jedynego prawdziwego Kościoła Chrystusowego. Zerwanie więzów rodzinnych jest dopiero wtedy konieczne i wskazane, gdy chodzi o ochronę przed wpływem fałszywej religii.

Czym jest mistyczne poznanie Boga?



Zadane pytania odwołują się do arbitralnych, uproszczonych, "szkolnych" pojęć i podziałów. Z nich wynika problem, który jest właściwie sztuczny. W Kościele, tym samym w teologii katolickiej, nigdy nie było różnych dróg poznania w sensie podziału na stany czy klasy. Jedyną i wspólną dla wszystkich drogą jest poznanie z wiary - czyli przyjęcie Objawienia Bożego - które zakłada oczywiście także poznanie ogólnoludzkie czyli rozumowe, w pewnym sensie filozoficzne. Zawarte jest w tym metodologiczne rozróżnienie na poznanie
- indukcyjne,
- dedukcyjne, oraz
- z autorytetu.
Niekiedy wyróżnia się dodatkowo poznanie intuicyjne, które odróżnia się od poprzednich trzech mniejszym udziałem racjonalności w sensie myślenia dyskursywnego, gdyż jest spontaniczne, w pewnym sensie nadracjonalne, choć może być też irracjonalne. Potocznie często jest ono łączone, kojarzone czy wręcz utożsamiane z poznaniem tzw. mistycznym w znaczeniu poznania nadprzyrodzonego i nadracjonalnego, które jest darem Bożym dla wybranych i odpowiednio przygotowanych osób.

Właściwie rozumiane poznanie mistyczne ma za podstawę poznanie racjonalne, zarówno czysto naturalne (indukcyjne i dedukcyjne) jak też z wiary, która w znaczeniu katolickim zawsze angażuje racjonalość, choć ją przekracza. Poznanie mistyczne zakłada poznanie z wiary jako punkt wyjścia, a polega na swego rodzaju doświadczeniu wewnętrznym, które jest formalnie podobne do poznania intuicyjnego, jednak co do istoty ma więcej wspólnego z wiarą, gdyż odnosi się do rzeczywistości nadprzyrodzonej, Boskiej, z niej pochodzi i do niej prowadzi.

Rzeczywiście powołanie i życie monastyczne czy ogólnie duchowne wypływa z poznania Boga ogólnie i do niego zmierza. W tym znaczeniu jest przygotowaniem do poznania mistycznego. Jednak poznanie mistyczne we właściwym sensie jest zawsze łaską specjalną, wyjątkową, czyli darem Bożym dla dusz wybranych, do którego nie wystarczy przygotowanie ze strony człowieka.

Przede wszystkim należy mieć na uwadze, że nie ma i nie może być sprzeczności między jakimkolwiek prawdziwym poznaniem czy to czysto naturalnym, czy z wiary, a poznaniem prawdziwie mistycznym, ponieważ prawda jest jedna i jeden jest prawdziwy Bóg - źródło i cel każdego poznania. Próby wprowadzania sprzeczności czy dysonansów w tym temacie w obrębie teologii katolickiej i Kościoła wynikają z powierzchowności ujęcia i zbytnich uproszczeń. Oczywiście istnieją różnice między zarówno poszczególnymi teologami, mistrzami duchowymi, jak też zakonami i szkołami teologicznymi. Jednak nie dotyczą one istoty ani poznania w ogóle, ani jego warunków. Jako konkretny przykład wskażę na następujący fakt: każdy katolicki klasztor i zakon zawsze był, przynajmniej w jakimś stopniu, także ośrodkiem naukowym w sensie studium i ogólnie wykształcenia intelektualnego. Wynika to z natury chrześcijaństwa, ostatecznie z wiary katolickiej i z prawdy Ewangelii.

Było to szczególnie wyraziste w średniowieczu, w okrecie rozkwitu scholastyki, która łączyła znajomość i rozwijanie myśli starożytnej z kładzeniem podwalin pod przyszły rozwój wszelkich nauk. Dlatego metoda scholastyczna pozostanie w zasadniczych zrębach na zawsze wzorcem nie tylko dla teologii, lecz także dla wszelkich nauk.

Zaś upadek i zapaść życia duchowego i monastycznego obecnie wynika właśnie z zaniedbania i wręcz porzucenia rzetelnego, naukowego uprawiania teologii, co zakłada i prowadzi zarówno do rozwoju intelektualnego jak też duchowego.

Komunia pod obiema postaciami


Domaganie się Komunii św. pod obiema postaciami wynikało w historii Kościoła z poglądów heretyckich i zostało jako takie odrzucone przez Kościół. Tradycyjna liturgia rzymska nie przewiduje Komunii św. pod obiema postaciami, ale jej nie wyklucza pod pewnymi warunkami, np. gdy ktoś z powodu choroby nie może spożyć Ciała Pańskiego.
Liturgia Novus Ordo dopuszcza szersze stosowanie, oczywiście nie odwołując potępienia heretyckich poglądów w tej sprawie.

Niektórzy xięża używają Komunii pod obiema postaciami jako sposobu uniknięcia udzielania do ręki, co jest uzasadnione. Jednak wiąże się z tym problem zarówno teologiczny jak też praktyczny, gdy nie ma drugiego kapłana czy przynajmniej diakona, który by asystował z kielichem Krwi Pańskiej. Angażowanie do tej funkcji świeckich jest teologicznie i liturgicznie fałszywe, choć mgliste przepisy Novus Ordo dopuszczają także przydzielenie tej funkcji komuś ad hoc, czyli w nagłej pilnej konieczności, co jest niestety nadużywane. W myśl liturgii katolickiej nagła konieczność byłaby wtedy, gdyby np. celebrans nagle zasłabł i nie byłoby innego kapłana czy diakona.

Tak więc opisana praktyka jest nadużyciem w sensie naciąganego wykorzystania mglistych przepisów dla własnego widzimisię, mimo, być może, dobrych intencyj.

Jak ma na imię Bóg?




W Piśmie św., który poświadcza Boże Objawienie, zawarte jest wiele imion Boga. Odnoszą się one zwykle do właściwości i przymiotów Bożych, jak Dobry, Sprawiedliwy, Prawdziwy, Wierny, Miłosierny, Wszechmocny itd.

Spośród tych imion szczególną rangę maja dwa imiona. Pierwsze to "imię" objawione Mojżeszowi, wyrażone w hebrajskim słowie JHWH, czytanym zwykle jako "Jahwe". Tłumaczenie starożytne greckie oddaje to słowo jako "istniejący", czyli "Ten, który jest", "Ten, który jest obecny i działa" (Ο ΩΝ). Tym samym to imię stanowi pomost do racjonalnego poznania istnienia Boga i Jego istoty w prawdziwej filozofii.

Drugim szczególnym imieniem Boga, charakterystycznym dla Nowego Testamentu czy Objawienia Bożego w Jezusie Chrystusie jest aramejskie słowo ABBA, którym sam Jezus Chrystus zwracał się do Boga i nam również polecił się tam zwracać. Oznacza ono dziecięce, czułe. serdeczne i zażyłe wezwanie ojca, które On sam używał wobec Ojca w niebie. Tę zażyłość i miłość Jezus Chrystus także nam umożliwił i otworzył, co jest pewnym udziałem w Jego miłości Ojca.

Czy modlitwa czytana jest skuteczna?


Skuteczność modlitwy nie zależy ani o tego, czy jest czytana czy mówiona z pamięci, czy tzw. spontaniczna, ani od tego, z czego jest czytana. Istotna jest wewnętrzna postawa, czyli
- szacunek dla Pana Boga
- ufność
- zgodność z wolą Bożą i uległość wobec niej.
Oczywiście wewnętrza postawa ma swój odpowiedni wyraz zewnętrzny, zarówno w słowach jak też w postawie ciała.

Czytanie gotowych modlitw jest szczególnie wtedy pomocne, gdy trudniej jest się skupić. Jednak także wtedy należy umysłem i sercem wnikać w słowa.
Gotowe słowa modlitwy, zwłaszcza "Ojcze nasz", są wzorem i uczą modlitwy także własnymi słowami. Oczywiście można się modlić także wtedy, gdy nie można czytać czy posłużyć się gotową formułą.

Gdy modlitwa wydaje się nieskuteczna, wówczas należy zwrócić uwagę na swoje nastawienie i postawę. Jak sam Pan Jezus poucza, Pan Bóg wysłuchuje każdej modlitwy, która jest w Jego imieniu, czyli zgodna z Jego nauką i postawą, choć niekiedy trzeba czekać na owoce i nie zawsze są one zgodne z naszymi pragnieniami i oczekiwaniami. Pan Bóg daje więcej, obficiej i wspanialej niż to sobie zwykle wyobrażamy.


"Smutne początki kapłaństwa" czyli wesołe kłamstwa Mikołaja Kapusty



Znany od kilku lat vloger, "charyzmatyk od urodzenia" (jak sam siebie nazywa), raczący swoich odbiorców niby biblijnymi i pseudoteologicznymi treściami w formie wesoło-błazeńskich występów, obecnie jako "magister teologii", opublikował niedawno swój "wykład", świadczący o poważniejszych ambicjach.

Nazwane szumnie wystąpienie, wyposażone w materiał źródłowy w postaci zbioru cytatów, skierowane jest przeciw "niedzielnym katolikom". Tym samym aspiruje nie tylko do głoszenia "Dobrej Nowiny" (jak podstępnie nazywa swój kanał na youtube oraz strony na facebooku), lecz do pouczania katolików i dlatego zasługuje na wnikliwszą uwagę.

Nie zachęcam do wysłuchania całego, dość długiego wystąpienia, gdyż jest to, jak zwykle u tego młodzieńca, właściwie tylko przytaczanie cytatów, głównie biblijnych, wykorzystywanych przez niego następnie do przedstawiania własnych, banalnych, a przeważnie bzdurnych, wręcz fałszywych i heretyckich poglądów. Generalnie jego wystąpienia jawią się jako narcystyczna autoafirmacja i bawienie publiczności mniej czy bardziej śmiesznymi wygłupami, zaś Pismo św. jest jedynie okazją i pretextem.

Na prośbę pewnego młodego człowieka, niegdyś wiernego widza p. Kapusty, zajmę się jednym fragmentem, który jest znamienny i demaskujący. M. Kapusta zamieścił także osobny wycinek, uważając go widocznie za szczególnie ważny i godny uwagi. Nie podaję linków, coby nie pomagać w rozpowszechnianiu fałszywych i przewrotnych treści. Jeśli ktoś zechce sprawdzić rzetelność mojej relacji, łatwo znajdzie odnośne źródła i materiały.

W podanym fragmencie p. Kapusta wychodzi od cytatu ze św. Jana Chryzostoma, bardzo ciekawego zresztą, jednak przewrotnie przez niego użytego:


Ten cytat Kapusta wykorzystuje do wywodów, które należy przeanalizować.

1. Kwestię troski o Kościół ze strony świeckich sprowadza do tematu "kapłaństwa o ogóle" i do różnicy między kapłaństwem starotestamentalnym ("które mieliśmy w Starym Testamencie") a nowotestamentalnym ("które mamy teraz"). Mówiąc o "kapłaństwie jako takim" twierdzi: "Początki kapłaństwa, można powiedzieć, że  były wręcz smutne trochę, ale właśnie zaznaczam, że chodzi tu o kapłaństwo ze Starego Testamentu. Bo początek kapłaństwa był taki, że według tej katolickiej pracy naukowej...", po czym wskazuje na w Księgę Wyjścia, nie podając ani cytatów ani numerów, lecz jedynie relacjonując treść w typowy prześmiewczy sposób. Odnosi się widocznie do Wj 20,18-21:


Teza Kapusty (przejęta od anonimowej, rzekomo "katolickiej pracy naukowej") jest tutaj następująca: początkiem kapłaństwa w ogóle, tym samym kapłaństwa Nowego Testamentu, jest pośrednictwo Mojżesza na Górze Synaj. Teza ta jest fałszywa pod wieloma względami:

- Kapłaństwo istniało już na długo przed Mojżeszem, nawet przed Abrahamem: świadczą o tym ofiary patriarchów (Rdz 4,3n; 12,8; 15,8-17; 18-23; 26,25; 33,20), poganina sprawiedliwego Hioba (Hi 1,5), tajemniczego pogańskiego kapłana Melchizedeka, króla Salem, któremu Abraham składał dziesięcinę i tym samym uznawał za kapłana prawdziwego Boga (Rdz 14,18).

- Mojżesz, którego rolę Kapusta wyszydza, był przywódcą, prawodawcą i pośrednikiem, ale nie był kapłanem w znaczeniu Prawa danego na Synaju, lecz z polecenia Bożego ustanowił kapłanem swojego starszego brata Aarona i jego potomków (Wyj 27,21).

- Kapłaństwo nowotestamentalne, czyli Jezusa Chrystusa, nie pochodzi z kapłaństwa Aaronowego, lecz jest według porządku Melchizedeka, o czym wyraźnie mówi zarówno proroctwo Dawida jak też List do Hebrajczyków: Ps 109,4 oraz Hbr 7 (por. Mt 22, 42nn). Mówią o tym także sobory powszechne, jak Efeski (431) oraz Trydencki.


2. Wychodząc od relacjonowanej treści Księgi Wyjścia, Kapusta omawia pojęcie kapłaństwa jako pośrednictwa przed Bogiem. Posługuje się przeciwstawieniem zachowania Izraelitów z jednej strony i postawy własnej, czyli "charyzmatyków", z drugiej strony: "my tu się gromadzimy, mówimy, Boże, powiedz nam coś, mów do nas, daj nam słowo, a Izraelici: niech Bóg do nas nie mówi, ty idź, hahaha, niech Bóg mówi tobie i niech nam przekaże. I tak powstało pośrednictwo, nie z jakiejś wielkiej, wspaniałej, nie wiem, nie z Bożego zamysłu, tylko z ludzkiej słabości, ludzkiego tchórzostwa, jakiegoś takiego, nie wiem, wycofania w stosunku do Boga, to na pewno nie jest dobre. Oni powinni  tam się cieszyć, Mojżeszu, może pójdę z tobą, jakiejś takiej gorliwości tam brakowało, nie: Bóg do nas niech nie mówi już, ty nam przekazuj. Tak powstało pośrednictwo, tak powstało kapłaństwo. I dlatego można powiedzieć, smutne początki kapłaństwa."

Tutaj teza Kapusty polega na wyszydzeniu postawy Izraelitów, którą przestawia fałszywie. Wystarczy przeczytać odnośny fragment z Księgi Wyjścia (20,18-21, podany wyżej), by dostrzec, jak fantazyjna, kłamliwa i przekręcająca jest jego interpretacja. Wygląda na to, że albo wcale nie czytał, albo z rozmysłem oszukuje na doraźny użytek. Jak można nie dostrzec, że opisana we fragmencie Księgi Wyjścia postawa Izraelitów nie ma nic wspólnego z niechęcią do słuchania słowa Bożego, lecz z bojaźni wywołanej przez samego Boga w sposobie objawienia się w konkretnej sytuacji? Tak więc ostatecznie z tej bojaźni, która jest darem i pouczeniem Bożym, szydzi Kapusta.

3. Kapusta kontynuuje:  "Dlatego Bóg w Starym Testamencie zapowiada nasze czasy, i jakby widać w Bogu samym tęsknotę do powrotu do tej Góry Synaj, gdzie On może mówić do calego ludu i nikt Mu nie mówi: niech Bóg nie mówi do nas. Bo prorocy mówią, znaczy Bóg mówi tak przez proroków: przyjdą takie czasy, kiedy stary już nie będzie mówił młodemu: poznaj Jahwe, bo wszyscy Mnie poznają, więc Bóg z wielką jakby tęsknotą zapowiada moment, w którym nie będzie pośrednictwa, tylko każdy pozna Pana. Kapłaństwo, chociaż mamy kapłanów wśród nas, to jest to kapłaństwo zupełnie inne, niż to, które było w Starym Testamencie, bo tam był kapłan, który znikał za kotarą...". Również tutaj nie podaje ani dokładnego cytatu, ani nawet proroka, na którego się powołuje. Ma na myśli widocznie Jeremiasza 31. To proroctwo cytowane jest także w Liście do Hebrajczyków (8), gdzie jest mowa o kapłaństwie Chrystusowym w odróżnieniu od starotestamentalnego:



Teza Kapusty sprowadza się tutaj do odrzucenia kapłaństwa jako pośrednictwa. Także to wykorzystanie słów Pisma św. jest fałszywe i bezpodstawne. W Piśmie św. Kapłan Nowego Przymierza, Jezus Chrystus, jest wprost nazwany Pośrednikiem między Bogiem i ludźmi (Hb 9,15). Tym samym pośrednictwo należy do istoty kapłaństwa także w Nowym Testamencie:


4. Następnie jako przykład kontrastowy ze Starego Testamentu Kapusta podaje służbę w świątyni, przy czym nie jest w stanie nawet podać, czy w tym opowiadaniu opiera się na Piśmie św. czy na tradycji żydowskiej. Chodzi konkretnie o Przybytek Przenajświętszego, gdzie wchodził jedynie poszczególny kapłan jedynie raz w roku. Wspominając o linie, którą uwiązywano o nogi arcykapłana na wypadek, jeśli by nie mógł o własnych siłach wyjść z Przybytku, szydzi bardzo rozbawiony z tego, że w razie pomyłek rytualnych groziło arcykapłanowi "padnięcie trupem": "to jest właśnie pośrednictwo, jeden człowiek, Bóg niech nie mówi do nas", natomiast "teraz nie ma tego, Bóg mówi: każdy poznaje Jahwe, nie ma pośrednika, który mówi: poznaję Jahwe i będzie coś tam opowiadał, albo chował się tam za kotarą i potem wracał."

Tutaj Kapusta wyraźnie odsłania kierunek i cel swojego używania słów Pisma św.: chodzi o wyszydzenie i negację także pośrednictwa w znaczeniu pouczenia, przekazania poznania Boga. Według niego każdy sam jest odbiorcą słowa Bożego i poznania Boga, bez pouczenia przez Kościół. Jest to w gruncie rzeczy nic innego jak jedno z głównych założeń protestantyzmu: każdy może i powinien bezpośrednio przyjmować "słowo Boże" (w znaczeniu textów biblijnych), nie potrzebując ani Tradycji, ani Magisterium Kościoła. W indywidualnym kontakcie człowieka z Biblią następuje wiara i zbawienie, bez konieczności jakiegokolwiek pośrednictwa. Tym samym Kapusta zdradza swoje iście protestanckie myślenie, wykazując przy tym zarówno nieznajomość Pisma św. jak też kłamliwe jego wykorzystywanie. Niech wystarczy tutaj wskazanie chociażby na nauczanie Vaticanum II w konstytucji "Lumen Gentium", którą Kapusta wprawdzie wzmiankuje, ale albo jej wcale nie czytał, albo znając, faktycznie po prostu odrzuca jej nauczanie:




5. Na koniec swoich wywodów Kapusta próbuje jednak wylądować w teologii katolickiej mówiąc: "Kapłaństwo jest teraz podzielone na kapłaństwo służebne i powszechne. Czyli każdy z nas w pewnym sensie jest kapłanem, bo nikt z nas nie jest potomkiem lewitów, więc nie z tej przyczyny", lecz "dlatego, że jesteśmy włączeni w kapłana, tylko i wyłącznie stąd wypływa nasze kapłaństwo". I dalej: "ci kapłani, o których się mówi w Kościele katolickim, że są kapłani właśnie, czyli księża, zakonnicy i tak dalej, to jest kapłaństwo służebne, które służy tym innym wszystkim kapłanom, którzy są w kapłaństwie powszechnym, żeby też mogli swoje funkcje jakoś na swój sposób spełniać, wiadomo itd."

Po pierwsze podział na kapłaństwo "służebne" i "powszechne" jest fałszywy, gdyż nie odpowiada nazewnictwu teologii katolickiej i jest rzeczowo nieadekwatny. Dokumenty Kościoła mówią z reguły o kapłaństwie urzędowym ("hierarchicum", też "ministeriale" w znaczeniu urzędu publicznego, od "minister", co jest czymś zupełnie innym niż "servus" czyli sługa) i wspólnym ("commune"). Mówi o tym chociażby Katechizm Kościoła Katolickiego:




Po drugie, Kapusta widocznie odrzuca istotną różnicę między kapłaństwem urzędowym, a wspólnym, o której mówi chociażby znowu "Lumen Gentium" (10):


Po trzecie, widocznie nie zna, a de facto odrzuca nauczanie św. Pawła, który mocą swego urzędu apostolskiego czyli władzy hierarchicznej napomina do podporządkowania się charyzmatyków - mając na myśli oczywiście tych prawdziwych - regułom Kościoła (1 Kor 14, 26nn).


Podsumujmy wynik

Otóż Kapusta
- wykazuje fundamentalną nieznajomość Pisma św., którym w swoich wystąpieniach wymachuje i się nań powołuje,
- powołując się na Pismo św., podaje jego treść w sposób fantazyjny i zafałszowany,
- posługiwanie się przez niego Pismem św. służy tezom i poglądom obcym zarówno tegoż treści jak też nauczaniu Kościoła, a nawet ewidentnie sprzecznym z wiarą katolicką, za to zgodnym z herezją protestancką,
- to samo dotyczy jego powoływania się na dokumenty Vaticanum II, których albo zupełnie nie zna, albo zna jedynie bardzo powierzchownie i wybiórczo,
- mimo pozorów oparcia na źródłach, wystąpienie jest metodologicznie wybitnie niechlujne i manipulacyjne, co próbuje kompensować elokwencją i błazeńskimi wstawkami.

Na koniec nasuwa się pytanie o intencje i cel tego typu działalności. Bez wątpienia Kapusta, podobnie jak inne "gwiazdy" internetowe, ma talent showmasterski, który w jego wypadku ma charakter szczególnie rozrywkowo-błazeński, co oczywiście służy jego popularności zwłaszcza wśród młodzieży, która ma najwyżej nikłe pojęcie o wierze i teologii Kościoła. Może pociągać to, że Kapusta widocznie sam świetnie się bawi na swoich występach, co w połączeniu z quasi religijnymi tematami daje nie tylko jakiś przekaz treściowy, mianowicie banalny, fałszywy i wręcz heretycki - czego przeciętny młody człowiek nie dostrzega, gdyż jest to sprytnie opakowane w pozory wykształcenia i znajomości Pisma św. - lecz przede wszystkim sporą dozę zabawy. Dopiero przy wnikliwszym spojrzeniu odsłania się cynizm i oszukańczy charakter jego wystąpień. 

Jakie będą tego konsekwencje? Czy władze kościelne odpowiednio zareagują i podejmą konieczne kroki dla ochrony odbiorców, głównie młodych ludzi, przed takim oszukańczym zwodzeniem? Czy są szanse na nawrócenie Kapusty, który - o ile się nawróci na wiarę katolicką i porzuci oszukańcze nawyki - mógłby swój talent zaangażować do rozpowszechniania prawdziwego nauczania Kościoła, prawdziwej wiary?

W każdym razie ze strony katolików potrzebna jest reakcja całościowa, czyli
- zarówno apelowanie do władz kościelnych o zakaz występów Mikołaja Kapusty w pomieszczenia kościelnych, dopóki nie wyrzeknie się publicznie głoszonych dotychczas błędów i herezyj,
- pouczanie tegoż pana we wierze katolickiej i nauczaniu Kościoła, tudzież modlitwa o jego nawrócenie.

Czy prawda zależy od polubień na pejsbuku? :-)


Taką oto reakcję otrzymałem na poprzedni wpis odnośnie wystąpienia Mikołaja Kapusty :-)

Znowu ktoś albo nie umie czytać ze zrozumieniem, albo nie chce, albo jedno i drugie. Zacytowanie i  merytoryczna krytyka jednej wypowiedzi Kapusty, ma być "zjechaniem" osoby... No cóż. Być może rzeczywiście ta osoba jawi się charakterystycznie i w pełnej krasie właśnie o owym filmiku o Marcinie Z. Tym niemniej nie było ani wypowiedzi o osobie ogólnie, ani tym bardziej ogólnej oceny osoby.

Ta reakcja pokazuje, że w sprawie MZ chodzi w znacznej mierze o rywalizację między grupami i nurtami w łonie tzw. charyzmatyzmu. Ruch Toronto Blessing, do którego ewidentnie należy zaliczyć MZ oraz jego popleczników, nazywany jest w literaturze "trzecią falą" pentekostalizmu. Jest ona dość specyficzna. Zabiera ona zwolenników starszym nurtom, gdyż najszybciej rośnie - głównie w krajach Ameryki Łacińskiej i Afryki - a równocześnie kompromituje i tym samym demaskuje cały pentekostalizm i jego "katolicką" wersję czyli charyzmatyzm. Stąd zakłopotanie starszych "charyzmatyków" i ich polemika, której przykładem jest chociażby M. Kapusta. Jest to jednak w zasadzie kłótnia w rodzinie, na którą katolik powinien trzeźwo spoglądać.

Że po krytyce odnośnie M. Kapusty jest rozczarowanie i odlajkowanie? Mam rozpaczać, żałować i przepraszać? :-D  Dla pocieszenia wiernych polubowników powiem: stawiam na jakość, nie na ilość :-)  Mimo skromnych wyników liczbowych, wygląda na to, że wpisy tego bloga trafiają do osób, do których powinne trafić. Jeśli ziarno jest dobre i Pan Bóg zechce, to kiedyś będzie wzrost i owoc. Jeśli nie, to dobrze, gdy przepadnie w zapomnieniu.

Przyznaję, że styl moich wypowiedzi nie jest ani kurtuazyjny (nie mam nawyków dworskich), ani dyplomatyczny. Teologocznie nie wychowałem się na wieloznacznym, miałkim i zakłamanym bełkocie modernistów (choć próbowano mnie wychować :-) ), lecz na jasnej, męskiej, niekiedy twardej i ostrej teologii Ojców Kościoła i scholastyków. Wcale tego nie żałuję i nie chcę żałować.

Na koniec jeszcze jedna uwaga. Wiem o wielu przypadkach machinacji przy lajkowaniu na fb. Jest sporo osób, które lajkują (niektóre wysłały mi zrzuty), ale to nie przechodzi do statystyki strony i u mnie te osoby pojawiają się tylko jako zaproszone do zalajkowania. Przypadek? Algorytmy pejsbukowe potrafią być sprytne :-)

Jak długo należy się modlić za dusze zmarłych?



Oczywiście zwykle nie wiemy, czy i kiedy dana dusza przeszła z czyśćca do nieba. Tylko w przypadku osób kanonizowanych Kościół uroczyście ogłasza, że znajdują się w chwale niebiańskiej i że można je prosić o wstawiennictwo.

Jednak żadna modlitwa za zmarłych nie jest daremna, gdyż zawsze, aż do końca świata będą dusze w czyśćcu, które potrzebują naszej modlitwy i ofiary.

Modlitwa na dusze czyśćcowe ma wartość nie tylko dla nich, lecz także dla modlących się, gdyż jest wyrazem i praktykowaniem miłości bliźniego.

Czy nauczanie Kościoła mówi o duszach błąkających się?


Nauczanie Kościoła mówi, że z chwilą śmierci dusza przechodzi do rzeczywistości wiecznej czyli pozadoczesnej, która oznacza trzy możliwości: niebo, piekło albo czyściec.

Tzw. błąkanie się dusz dotyczy zwykle dusz czyśćcowych. Może to być sposób, w który Pan Bóg dopuszcza wzywanie do modlitwy za te dusze. Dokumenty Kościoła nie mówią wprost o tego typu zjawiskach, gdyż nie są one wystarczająco udokumentowane i zbadane, a są to dość rzadkie osobiste doświadczenia czy przeżycia, których faktyczność i obiektywność nie są tego rodzaju, że w danych przypadkach nie budzą wątpliwości. Kościół generalnie zachęca do modlitwy za dusze czyśćcowe i ta modlitwa z reguły pomaga w tego typu sytuacjach.

Jednak podobnie objawiać się mogą działania demoniczne, które oczywiście nie mają związku z modlitwą za dusze zmarłych, a są manifestacjami rzeczywistości zła ku zgubie żyjących. Szatan działa przede wszystkim przez sferę zmysłową i emocjonalną człowieka, do której ma tym większy dostęp, im bardziej grzeszny jest stan duszy.

Czy nałożenie rąk zawsze było w Kościele?


W związku z dyskusją odnośnie Marcina Zielińskiego zabrał głos także inny znany internetowo "charyzmatyk", oczywiście plując na autorów filmu o Marcinie i wyrażając swoje poparcie dla autorów listu szkalującego film (przytaczając wypowiedź jezuity, przywódcy grupy "charyzmatycznej" z Łodzi, urządzającej tańce panienek na stołach w kościele...). Ów młody człowiek - nazywający się "charyzmatykiem od urodzenia" -  prowadzący już od kilku lat kanał pod ambitną, a właściwie uzurpatorsko-kłamliwą nazwą "Dobra nowina" (prawdzie odpowiadałaby nazwa: "zafałszowana nowina"), pośród zapewnień o sympatii i solidarności z Marcinem i jego promotorami, wyraża bardzo uprzejmie - zapewnie nie chcąc urazić nikogo z grona fanów - delikatne wątpliwości odnośnie praktyk z ruchu Toronto Blessing. To już coś. Tym niemniej, mimo że chwali się byciem magistrem teologii, wplątuje niestety także klasyczne i fundamentalne kłamstwo całego protestanckiego pentekostalizmu i jego odpowiednika w strukturach Kościoła katolickiego czyli tzw. charyzmatyzmu. Twierdzi mianowicie, że "włożenie rąk" praktykowane w tych sektach "zawsze u nas było". Jest to ewidentna nieprawda. NIGDY w Kościele nie było nakładania rąk, które jest praktykowane w pentekostaliźmie i jego agenturze "katolickiej" czyli charyzmatyźmie. Co więcej, ta praktyka nie ma ŻADNYCH podstaw biblijnych, a ma raczej korzenie w kultach pogańskich i okultystycznych.

W Piśmie świętym nałożenie rąk czynią wyłącznie poszczególne, wybrane i upoważnione przez Boga osoby:

- Jakub błogosławi potomków Józefa: Rdz 48,14
- Mojżesz przekazuje urząd Jozuemu: Lb 27, 18-23 
- Aaron wkłada winy i grzechy na głowę żywego kozła: Kpł 16,21

W Nowym Testamencie nakładają ręce tylko Pan Jezus i Apostołowie i jedyny raz wybrany przez Boga Ananiasz:

- Św. Paweł uzdrowił chorego:  Dz 28,8
- Po objawieniu się Pana Jezusa i oślepnięciu św. Paweł przyjął nałożenie rąk przez Ananiasza, którego Bóg do tego przeznaczył: Dz 9,10-19; 22,12-16. 
- Pan Jezus błogosławił dzieci: Mt 19,13; Mk 10,15n.
- Apostołowie ustanowili diakonów, powierzając im urząd:  Dz 6,6.
- Także św. Paweł powierzył urząd Tymoteuszowi przez włożenie rąk:  2 Tm1,6.  
- Prezbiterzy w ten sposób udzielają charyzmatów:  1 Tym 4,14. 
- Św. Tymoteusz ma czynić podobnie: 1 Tym 5,22.
- Apostołowie, także św. Paweł udzielają w ten sposób Ducha Św.: Dz 8,17; 19,6.  

Zstąpienie Ducha Św. odbywa się jednak także bez nałożenia rąk: Dz 2,14; 10,44-46.

Wielu powołuje się na słowa na końcu Ewangelii św. Markowej (16, 17-18): "Tym zaś, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą: w imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą; węże brać będą do rąk, i jeśliby co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić. Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie". Po pierwsze nie ma tutaj wcale mowy o tym, że wszyscy, którzy uwierzą, będą nakładać ręce. Po drugie, zgodnie z elementarną zasadą hermeneutyki biblijnej, także ten fragment należy interpretować oczywiście zgodnie z całą treścią Pisma św., zwłaszcza Nowego Testamentu, gdzie nie ma ani śladu takiej praktyki, by wszyscy wierzący nakładali ręce. Tym samym znaczenie tego fragmentu jest jasne: nakładanie rąk chorym będzie towarzyszyło Kościołowi, tzn. będzie praktykowane w Kościele. Mówią o tym podane fragmenty chociażby z Dziejów Apostolskich, gdzie nałożenie rąk jest zarezerwowane duchownym. 

Podsumowując: NIGDY w Kościele nie było nałożenia rąk ani przez świeckich, ani tym bardziej grupowo i przez anonimowe osoby. To jest gest zarezerwowany w Kościele dla sprawowania przez duchownych w udzielaniu sakramentów i sakramentaliów (czyli błogosławieństw).

Powód jest prosty. Jako że mamy to czynienia z rzeczywistością duchową, która się odbywa przez znak zewnętrzny, nie jest bez znaczenia, kto to wykonuje, tzn. w jakim duchu, zamiarze i dyspozycji. Gdy wykonuje to duchowny według rytu przepisanego przez Kościół, czyli na mocy urzędu kościelnego, wówczas jest gwarancja, że skuteczność i skutek nałożenia rąk nie zależy od jego osobistej dyspozycji i stanu wewnętrznego, lecz że przez niego działa Bóg, także mimo ludzkiej niedoskonałości czy nawet grzeszności. Natomiast w razie wykonywania bez urzędu kościelnego przekazanego w święceniach nie tylko nie ma gwarancji działania Bożego, lecz jest realne i faktyczne niebezpieczeństwo działania wpływu zarówno czysto ludzkiego jak też demonicznego.

Jest zrozumiałe, że protestanci, którzy nie uznają ani sakramentu święceń, ani hierarchii ustanowionej przez Jezusa Chrystusa, praktykują nałożenie rąk przez wszystkich, czyli przez świeckich. Nie ma to oczywiście NIC wspólnego ani z nałożeniem rąk opisanym w Piśmie św., ani tym bardziej z praktyką Kościoła.

Kto popiera Marcina Zielińskiego?


Tym razem oddam głos osobie, która zna osobiście sygnatariuszy listu potępiającego film o M. Zielińskim. Jest dość wymowny i jasny, dlatego komentarz jest zbędny:


Zwiedziony zwodziciel? (jeszcze raz)

(Ponownie umieszczam, gdyż poprzedni wpis jest podobno dla wielu niedostępny z niewiadomych przyczyn)


W związku z filmem opublikowanym na portalu zwiedzeni.pl o Marcinie Zielińskim, rozpętała się burzliwa dyskusja. Powstał list potępiający film, sygnowany przez duchownych i świeckich związanych z tzw. charyzmatyzmem w Polsce. Jednym z sygnatariuszy jest o. Adam Szustak OP, który dodatkowo nagrał około półgodzinny filmik w tej sprawie. Jest on o tyle cenny, że podejmuje jakąś polemikę z filmem o Marcinie, podczas gdy rzeczony list jest pustym protestem, bez wartości merytorycznej. Wygląda na to, że o. Szustak z powodu swego talentu i popularności ma za zadanie skutecznie rozprawić się z filmem, czyniąc to w imieniu całego grona sygnatariuszy, wykorzystując swoją medialność. Jest też osobiście zaangażowany w temat. Od dłuższego czasu popiera Marcina, udostępniając jego wystąpienia na swoim kanale. Ponadto przyznaje się do osobistych związków z charyzmatyzmem, konkretnie do "namaszczenia" przez xięży włosko-brazyliskich, Enrique Porcu i Antonello Cadeddu, byłych misjonarzy, uprawiających obecnie działalność "charyzmatyczną".
https://youtu.be/Df9J68y2YeA?t=1970

Warto zwrócić uwagę, że sam o. Szustak uważa, iż przed "przebudzeniem" spowodowanym przez owych "charyzmatyków" był "niewierzący", choć był duszpasterzem akademickim. Stąd nasuwa się pytanie o jego stan duchowny, skoro formacja zakonna, życie duchowe oraz studia teologii nie wystarczyły, by uważał się za wierzącego. Jak mógł ukończyć formację zakonną, przyjąć święcenia i duszpasterzować, nie będąc wierzącym, nie wierząc w to, co głosi? Czyż nie było to życie i działanie w zakłamaniu?

Tutaj nieco więcej o tych, którzy go "namaścili":
https://misericordia.com.br/fundadores/

Są to dwaj xięża pochodzący z Sardynii, którzy wraz ze świecką kobietą założyli w Brazylii wspólnotę charyzmatystyczną pod nazwą "Przymierze Miłosierdzia". W internecie nie ma bliższych informacyj na ich temat i wspólnoty. Jednak warto zwrócić uwagę na ich praktyki "liturgiczne":
https://youtu.be/22JvBPDgd_k?t=635


Na takie praktyki zapewne nie mieliby przyzwolenia w Europie, przynajmniej wtedy, gdy zakładali swoją wspólnotę. To jest prawdopodobnie powód przeniesienia działalności do Brazylii. Dopiero w ostatnich latach rozszerzyli ją na Europę, przede wszystkim na Polskę, gdzie hasło "miłosierdzie" znajduje obecnie szczególnie podatny grunt.

Nie sposób nie zauważyć, że o. Szustak wykazuje brak znajomości podstawowych praw wiary katolickiej, zawartych już chociażby w Piśmie św., co jest w przypadku kogoś posługującego się w swoich wystąpieniach stale Pismem św. szczególnie skandaliczne i demaskujące. Oto przykład:
https://teologkatolicki.blogspot.com/2018/03/czy-pan-jezus-zosta-wskrzeszony-czy.html

Warto zapoznać się także z ogólniejszymi uwagami na jego temat:
http://kontrowersje.net/m_dro_ci_z_toi_toia_ojca_adama_szustaka_op

Należy przyjrzeć się bliżej jego działalności, na kanwie chociażby wystąpienia odnośnie M. Zielińskiego, gdyż jest ono znamienne i najbardziej aktualne. Najpierw omówmy poszczególne argumenty i zarzuty ze strony o. Szustaka.

1. Na początku o. Sz. przytacza wypowiedź z końca filmu, gdzie autor przewiduje pojawienie się ataków, co dominikanin nazywa "samo spełniającym się proroctwem". Jest to wstępne fałszerstwo, którego celem jest wyszydzenie filmu już na wstępie, bez jakiejkolwiej merytorycznej krytyki. Wszak nic nie wskazuje na to, by słowa w filmie miały zamiar czy choćby podtext prorocki. Jest to jedynie przewidywanie reakcji na film, które nie ma jakichkolwiek aspiracyj do bycia nadprzyrodzonym natchnieniem (bo tym jest proroctwo). Tym samym o. Sz. w sposób perfidny imputuje autorowi filmu coś, do czego nie ma choćby najmniejszych podstaw.

2. We wstępie o. Sz. autorytatywnie ogłasza, że "wszystko, co się dzieje wokół Marcina Zielińskiego, co są po prostu czyste bzdury", oraz przyznaje, że obejrzał tyko pierwsze 16 minut (z ponad dwugodzinnego filmu), a potem tylko przeskakiwał co 2 minuty. Na wstępie oznajmia, że została złożona skarga do Konferencji Episkopatu Polski odnośnie działalności strony zwiedzeni.pl, "żeby coś z tym zrobić, bo takich rzeczy w Kościele być nie powinno". Postuluje wytropienie, "kto za tym stoi", zapewne w celu zakazu działalności i ukarania ludzi demaskujących tzw. ruch charyzmatyczny, zwłaszcza M. Zielińskiego. To jest widocznie główny "argument" o. Sz. - odgrażanie się i straszenie władzami kościelnymi. To mówi samo za siebie. Ten najmocniejszy "argument" ma zapewne sprawić wrażenie, jakoby M. Z. był niewinną ofiarą, która powinna być chroniona przez biskupów. Na koniec swego wystąpienia o. Sz. powraca do tego wątku, co świadczy o jego szczególnej wadze w polemice, aczkolwiek przyznaje tym razem, że być może nie będzie upragnionej przez niego reakcji Konferencji Episkopatu. Tak więc w tym "argumencie" chodzi zarówno o zastraszenie autorów filmu, jak też o sugerowanie, jakoby MZ miał prawo do ochrony ze strony biskupów przed krytyką ze strony katolików. Nie wiem, czy sam o. Sz. wierzy w to, co tutaj wyraża, gdyż to uwłacza nawet przeciętnej inteligencji. Takie odwoływanie się do władzy "starszego i silniejszego" jest zabiegiem oznaczającym przyznanie się do braku merytorycznych argumentów.

3. Następnym "argumentem" jest apel skierowany wprost do odbiorców: "bardzo was zachęcam, nie zaglądajcie" do tego filmu. Tak więc o. Sz. nie tylko przyznaje, że sam nie obejrzał rzetelnie filmu, lecz wzywa swoich fanów, by go w ogóle nie oglądali. Wg niego odbiorcy powinni znać film jedynie z jego relacji, mimo że sam nie podszedł do niego uczciwie. Widać to w sposobie przedstawienia przez niego tegoż treści: o. Sz. przekręca, jakby znał tylko fragmenty, i też po prostu kłamie. Rzetelne przedstawienie zarzutów wraz z dowodami i argumentacją przeciwną nie ma tutaj miejsca. O. Sz. ogranicza się do obelg pod adresem filmu i jego twórców, które odbiorcy mają przyjąć od niego na wiarę. To jest polecenie typu przywódcy destrukcyjnej, totalitarnej sekty, nie kogoś szanującego zdolność do samodzielnego myślenia u swoich odbiorców.

4. Innym charakterystycznym składnikiem tego niekrótkiego wystąpienia jest strzelanie zarzutami jakby z karabinu maszynowego, seryjnie  w jednym zdaniu i bez choćby próby ich uzasadnienia. O. Szustakowi nie podoba się:  forma, sposób przedstawiania, muzyka, smutne twarze, że rzekomo film nie podaje faktów (co jest ewidentnym kłamstwem), że występujący czytają przygowany text, a "nie wyrażają własnej opinii", że są "nieautentyczni", że "faktów nie ma żadnych w tym filmie", że są to w końcu  "insynuacje i pomówienia". W tym miejscu o. Sz. stosuje taktykę pomieszania rzeczywistych warsztatowych niedoskonałości filmu (który wszak nie jest dziełem profesjonalistów, jak w przypadku grubo sponsorowanych wystąpień o. Sz.), z ewidentnymi kłamstwami ze swojej strony, które są oszczerstwami i manipulacją.

5. O. Sz. przyczepia się do występującego w filmie sformułowania "nie sposób odnieść wrażenia" i "nie sposób myśleć inaczej", co interpretuje: "pokazują jakieś fakty, które de facto mogą oznaczać wszystko, i po zbiorze trzech, czterech faktów nagle główny prowadzący (...) wypowiada takie zdanie, no nie sposób odnieść wrażenia po tym". Według o. Szustaka, "każdy może sobie odnieść wrażenie, jakie chce", zaś autor powinien był przedstawić "fakty nie budzące żadnych wątpliwości". Zatem "wszystko, co jest w tym fllmie zrobione, to są insynuacje i pomówienia". Tutaj o. Sz. buduje swój zarzut nie potrafiąc, a może nawet nie chcąc zacytować faktycznych słów z filmu. On je po prostu diametralnie przekręca. W filmie jest sformulowanie "nie sposób NIE odnieść wrażenia". Oczywiście jest to sformułowanie słabe i problematyczne, wynikające z braku wyrobienia dziennikarsko-retorycznego, co o. Sz. bezlitośnie wykorzystuje. Jednak jest to jedynie kwestia doboru słów, nie meritum. De facto autorzy filmu prezentują niezbijalne, rzetelnie udokumentowane fakty. Że swoje rzetelne wnioski ubierają w niecałkiem adekwatne sformułowanie, które nie stanowi meritum sprawy, lecz słabość retoryczną, uczciwy odbiorca przy odrobinie dobrej woli potrafi odpowiednio potraktować. O. Sz. tego nie robi, z czego można wnioskować o ukierunkowaniu jego woli.

6. Korzenie czyli powiązania z protestantami. Ten zarzut o. Sz. uważa za "kuriozalny". Według niego
- "mniej więcej połowa współczesne biblistyki katolickiej powstala w oparciu o osiągnięcia również biblistyki protestanckiej",
- "protestanci to są nasi bracia w wierze",
- przypomina słowa Pana Jezusa: "kto nie jest przeciwko nam, ten jest z nami",
- wyraża "nadzieję, że nadejdzie taki czas, że będziemy razem wspólnie uwielbiać Pana Jezusa i czytać Jego słowo, a nie się ciągle dzielić".
- twierdzi, że "jeśli Marcin to robi, to robi tak, jak robi cały Kościół"  oraz porównuje MZ do Jana Pawła II w Asyżu, który "modlił się razem z innowiercami" i też z protestantami.
Tutaj o. Sz. ponownie poważnie przekręca treść filmu, czy to ze zwykłego niechlujstwa (u niego nierzadkiego braku szacunku dla kogoś o innych poglądach), czy zamiaru oszukiwania odbiorców (którym poleca nie zaglądać do filmu). Otóż:
Po pierwsze Marcin nie studiuje teologii, lecz sięga do poglądów i rad protestantów odnośnie prowadzenia swojej wspólnoty.
Po drugie podejście i interpretacja Pisma św. przez protestantów opiera się na zasadach diamentralnie sprzecznych z katolicką hermeneutyką biblijną, o czym także o. Sz. powinien wiedzieć ze studiów teologii, choćby nawet marnej jakości. Czym innym jest korzystanie z poszczególnych tez naukowych, a czym innym uczenie się podstaw oraz danej interpretacji.
Po trzecie, o. Sz. kłamliwie pomija fakt, że teologia, także egzegeza protestancka powstała i rozwijała się w opozycji, właściwie w proteście i przeciw teologii i egzegezie katolickiej.
Po czwarte, o. Sz. albo nie zna, albo świadomie odrzuca chociażby takie dokumenty watykańskie jak "Dyrektorium Ekumeniczne", które określa granice dialogu i spotkań z protestantami.
W końcu fałszywe, poniekąd także groteskowe, jest porównanie MZ do Jana Pawła II, który z całą pewnością nie po to się spotykał z protestantami i innymi innowiercami, by szukać u nich wskazówek do prowadzenia Kościoła czy uczyć się od nich interpretacji Pisma św. czy jakichś praktyk.

7. Kolejną zafałszowaną prezentacją treści filmu jest oskarżenie o "magiczne" pojmowanie nałożenia rąk praktykowanego w pentekostaliźmie i charyzmatyźmie (wersji pentekostalizmu na terenie katolicyzmu). O. Sz. oznajmia: "tak nie działa rzeczywistość duchowa". Wzmiankuje  wypowiedź x. Mariana Rajchela, ale albo jej rzetelnie nie wysłuchał, albo z premedytacją okłamuje odbiorców, równocześnie zarzucając autorom filmu "wmanipulowanie" kapłana, który jest znanym exorcystą Archidiecezji Przemyskiej. X. Rajchel mówi wyraźnie, że trzeba uważać, kto wkłada ręce, że jest niedopuszczalne, by czyniły to osoby nie będące w łasce uświęcającej, tym samym także innowiercy. O. Sz. pomija te słowa milczeniem.

8. Zamiast tego sprowadza sprawę do namaszczenia rąk w obrzędzie święceń prezbiteratu. Wedlug o. Sz. namaszczenie to jest jedynie  "obrzędem wyjaśniającym", bez istotnego znaczenia. Widocznie nie przestudiował solidnie sakramentologii katolickiej, choć powinien przynajmniej coś wiedzieć o sakramentaliach. Po pierwsze, według teologii namaszczenie  Krzyżmem podczas święceń ma charakter sakramentale, czyli udziela łaskę, tym samym nie jest pozbawione znaczena w porządku nadprzyrodzonym. Po drugie, nawet jako tylko obrzęd "wyjaśniający" wskazuje na istotę Sakramentu Święceń, którą jest wyposażenie w moc działania w Osobie i w imieniu Jezusa Chrystusa. Tym samym dla każdego, kto ma choćby nikłe pojęcie o teologii katolickiej, nie jest bez znaczenia, czy osoba nakładająca ręce jest kapłanem czy nie. Dla o. Sz. widocznie nie stanowi to różnicy.

7. O. Sz. twierdzi, że mówienie o "ogniu" w wykonaniu M. Zielińskiego i ostatecznie w Toronto Blessing jest wzięte z Pisma św., bo Pan Jezus "chciał, żeby ogień zapłonął na ziemi" i tym samym to, co robi MZ, "jest w najczystszym nurcie Kościoła". Jest to następne oszustwo dominikanina, gdyż zupełnie odrywa ten wątek od faktycznej treści filmu w kontekście nauczania i działalności MZ. Jest zwykłym kłamstwem twierdzenie, jakoby nauczanie i działalność MZ była tożsama z tym, co robi Kościół. Żaden biskup nie prowadzi tego typu wspólnoty, nie gromadzi ludzi na "uwielbieniu" z rzekomym uzdrowieniami itd.  Są owszem poszczególni duchowni, którzy to robią i są tym samym podobni zarówno do protestantów pentekostalnych jak i do MZ. Ale twierdzenie, jakoby to odpowiadało choćby nawet liturgii Kościoła, jest po prostu bezczelnym kłamstwem.

8. O. Sz. kłamliwie insynuuje wybiórcze traktowanie stanowiska biskupa. Film przedstawia świadectwa byłych członków wspólnoty M. Zielińskiego, którzy podają, że po pierwsze zachowania na spotkaniu z biskupem zostały starannie zaaranżowane i nie odpowiadały zachowaniu na co dzień, oraz że biskup oparł się głównie na opinii proboszcza. Nie ma to nic wspólnego z wybiórczością, gdyż nie chodzi w żaden sposób ani o całościowy stosunek autorów filmu do biskupa diecezji łowickiej, ani o ocenę jego stanowiska. Film mówi wyłącznie o metodzie MZ i jego wspólnoty zastosowanej wobec biskupa. Nic więcej. Słusznie natomiast o. Sz. podaje kryterium oceny, mianowicie "czy dany biskup działa zgodnie z nauką Kościoła". W świetle tej zasady akurat można mieć przynajmniej wątpliwości odnośnie aprobaty biskupa miejsca, skoro ta wspólnota czy jej lider praktykuje i naucza tak a nie inaczej.

9. O. Sz. szydzi z ankiety przeprowadzonej wśród członków wspólnoty MZ. Próbuje ją podważyć, stawiając absurdalny wymóg, że musiałaby obejmować wszystkich członków wspólnoty, czego oczywiście nie czyni żadne badanie socjologiczne. Wyraża swoje "przypuszczenie", że autorzy filmu wykorzystali do ankiety przeciwników wspólnoty, co jest bezpodstawnym pomówieniem. Równocześnie jednak widocznie przyjmuje wiarygodność ankiety, omawiając temat różnicy w nauczaniu "dla nowicjuszy". Tutaj popełnia kolejne kłamliwe pomieszanie. Otóż w zarzucie ze strony autorów filmu chodzi o niezgodność między wersją dla początkujących i dla zaawansowanych. Konkretnie chodzi o maryjność: dla adeptów są zachowane pozory katolickości, które już nie obowiązują wtajemniczonych. To jest właśnie znamienne dla sekt. Jest to coś zupełnie innego niż stopniowe wprowadzanie, które jest normalną i powszechną metodą pedagogiczną. Przykład Ignacjańskich Ćwiczeń Duchowy jest trafny: nie ma najmnejszej sprzeczności między Fundamentem a którymkolwiek z tygodni Ćwiczeń, choć św. Ignacy zaleca, by podawać każde ćwiczenie pojedynczo, nie wybiegając w następne. Tak więc albo o. Sz. ma sekciarskie doświadczenia w swoim zakonie, albo po prostu znowu oszukuje na doraźny użytek.

10. Podobnie postępuje, broniąc "maryjności" M. Zielińskiego. Także w tym temacie albo nie zna czy nie chce znać treści filmu, albo ją z rozmysłem kłamliwie przedstawia. Film podaje jednoznaczne świadectwa na pierwotną antymaryjność M. Zielińskiego i jego wspólnoty, która zmieniła się dopiero niedawno, co jest dość wyraźnie motywowane względami taktycznymi dla zdobywania zwolenników i zwalczenia krytyki. Ten zarzut o. Sz. zbywa jednym zdaniem, szydząc z rzekomego czytania w myślach, i zakłamując tym samym faktyczne wypowiedzi w filmie, gdzie podane są odnośne fakty, nie przypuszczenia odnośnie wnętrza MZ. Istotne w tej sprawie uwagi zawarte są w moim wcześniejszym tekście:
https://teologkatolicki.blogspot.com/2018/03/jak-w-swietle-teologii-katolickiej.html

11. O. Sz. twierdzi, że w filmie jest "mnóstwo ludzi z zamazanymi twarzami", mówiąc tym samym ponownie nieprawdę. Świadectwa osób anonimowych stanowią jedynie nikłą część filmu i zawierają treści nieistotne dla całości przekazu. Film byłby równie treściwy i mocny, gdyby takich świadectw nie było. Ich obecność świadczy o charakterze tej wspólnoty i ogólnie środowiska tzw. charyzmatyków, czego przykładów jest wiele (sam tego również doświadczyłem, gdy po tekście odnośnie MZ w marcu br. posypały się groźby i to niebagatelne). Stąd nazywanie tych osób "tchórzami" jest kolejnym popisem perfidii i bezczelności.

12. Na koniec o. Sz. broni gościnnych występów MZ na swoim kanale. W filmie pojawia się zarzut, że prezentowana w nich maryjność jest pozorna, gdyż zdecydowana większość czasu i treści nie jest poświęcona Maryi lecz samemu Marcinowi Z. Także ten zarzut spotyka się z szyderstwem o. Sz. Porównuje on wystąpienia swego protegowanego do całego Pisma św., a właściwie do pism historycznych Starego Testamentu, gdzie więcej miejsca poświęcone jest patriarchom niż Bogu. Porównuje też do Ewangelij, w których jest mało mowy o Maryi. Nasuwa się więc przede wszystkim pytanie, czy o. Sz. to porównanie traktuje poważnie, czy żartem, czy może w zapędzie szyderstwa i pogardy nie tylko dla szkalowanego filmu i ich autorów, lecz także dla słuchających go lemingów nie całkiem zdaje sobie sprawę z tego, co mówi. Czyżby nie znał i nie zauważał różnicy między księgami Pisma św. a 10-minutowym wystąpieniem, które według deklarowanego zamiaru ma być poświęcone danemu tematowi, konkretnie Maryi? Czyżby uważał swoich odbiorców za tak tępych umysłowo, że można im serwować tego typu prymitywny i zarazem perfidny zabieg?

W podsumowaniu o. Sz. po raz kolejny powtarza swój repertuar kłamliwych obelg i wyzwisk pod adresem filmu, jego autorów i osób występujących w nim, że to "paszkwil, złośłliwy, fałszywy, płotkarski, nie poparty żadnymi dowodami". Zarzuca, kłamliwie zmyślając: "posługujecie się nieustannie słowami, że Marcin jest skrajnie głupi i wykazuje się skrajną głupotą i debilizmem i tak dalej". Wskazania na cytaty czy przynajmniej na miejsca w filmie oczywiście brak. Nie przeszkadza to jednak słynnemu dominikaninowi nazwać ten film "złożeniem fałszywego świadectwa", choć to określenie dokładnie i wybitnie pasuje akurat do jego wystąpienia.

Cóż można na koniec powiedzieć? Wygląda na to, że w tym wystąpieniu o. Sz. przeszedł samego siebie w kłamliwości, ignorancji, bucie i perfidii. Widocznie nerwy mu poważnie puściły. Aczkolwiek nie są to nowe cechy, ani u niego, ani u innych osób związanych z tzw. charyzmatyzmem. Ktokolwiek ma doświadczenie z tym środowiskiem i zarazem trzeźwe spojrzenie z pewnego dystansu, ten wie, że zasadniczą główną jego cechą jest zakłamanie i pycha. To wystąpienie, dość emocjonalne zresztą, tym samym w miarę autentyczne, jest tegoż dobitnym przykładem. Dokładnie ilustruje, że merytoryczna dyskusja z tzw. charyzmatykami de facto praktycznie nie jest możliwa, gdyż na rzeczowe argumenty i zarzuty reagują czysto emocjonalną agresją, posuwając się od kłamstw, oszczerstw, perfidnych zagrań. Bronią bowiem nie obiektywnych racyj, lecz swoich osobistych przeżyć, zwykle grupowych. Nie sposób im wprawdzie odmówić pewnej sprawności intelektualnej, ale używana jest ona nie do szukania i ukazywania prawdy, lecz dla zaspokojenia poczucia własnej wartości, własnych przeżyć, i dla zwalczenia każdego i wszystkiego, co temu przeszkadza. Mówiąc krótko: nie prawda się liczy, lecz własne przeżycia i poczucie własnej wartości.

Na koniec wspomnę jeszcze przykład w związku z działalnością o. Szustaka. Około rok temu napisał do mnie 17-letni chłopak z Głogowa czy okolic. Miał trudny okres, dość poważne problemy życiowe. Wyznał, że jest pilnym słuchaczem wystąpień o. Szustaka oraz bpa Rysia. Wyznał mi też, że ma za sobą kilka prób samobójczych, o których opowiadał zadziwiająco swobodnie, powiedzmy na luzie. Próbowałem z nim poważnie o tym porozmawiać. Wówczas dowiedziałem się, że inspiracją były dla niego słowa o. Szustaka i że chciał po prostu zobaczyć Pana Boga. To była jego motywacja do samobójstwa...

W związku z tym z całą odpowiedzialnością zaznaczam, że uważam działalność o. Szustaka za wysoce niebezpieczną dla dusz i dla Kościoła. Ma on niewątpliwie talent showmastera i zdolność zdobywania sobie sympatii w wystąpieniach, w których się ewidentnie świetnie czuje i bawi. To jest kwestia techniki i narzędzi. Niestety wiele wskazuje na to, że swoją działalnością obecną powoduje wielkie szkody, głównie dla wiarygodności Kościoła. Posługując się zakłamaniem i zwodzeniem, prowadzi wielu młodych ludzi na manowce. Zastanawiam się, ilu młodych ludzi np. popełniło samobójstwo pod wpływem jego słów inspirujących do ciekawości tego, co jest po śmierci, bez przekazania powagi i skutków.

Zaś kluczem zarówno do jego osobowości jak i działalności jest jego własne opowiadanie autobiograficzne, wskazane powyżej: nie ma w nim ani pół słowa o nawróceniu koniecznym do zbawienia, jest natomiast tylko o doświadczeniu akceptacji grzesznika. Niestety jest to protestancki schemat myśleniał, gdzie usprawiedliwienie polega nie na uświęceniu, lecz na przykryciu ohydy grzechu. To wyjaśnia też doglębne i systematyczne zakłamanie, jaskrawo widoczne zwłaszcza w wystąpieniu w obronie M. Zielińskiego.

Dobrze, że powstał film. Zdemaskował on nie tylko "charyzmatyka" ze Skierniewic...

Ważność spowiedzi


Pytanie nie jest jasne.
Zatajenie grzechu ciężkiego powoduje nieważność spowiedzi. Wówczas należy spowiadać się ponownie z okresu od ostatniej ważnej spowiedzi, wyznając przynajmniej wszystkie świadome grzechy ciężkie.
Jeśli się wyznało wszystkie grzechy ciężkie, a jedynie nie określiło dokładniej rodzaju i okoliczności, to ważność zależy od intencji takiego wyznania, tzn. czy była intencja zatajenia grzechu co do jego rodzaju i wagi. Jeśli takiej intencji nie było, to spowiedź była ważna. Być może po czasie trudno jest to jednoznacznie ocenić. Dlatego lepiej jest powtórzyć całą spowiedź na wypadek, gdyby ona była nieważna. Jest to pomocne dla spokoju sumienia.

Czy obowiązek wobec małego dziecka zwalnia od obowiązku niedzielnego?


Pan Bóg z całą pewnością nie wymaga rzeczy niemożliwych czy sprzecznych z Jego miłością i porządkiem stworzenia i Zbawienia. Pan Jezus powiedział: "nie człowiek jest dla szabatu, lecz szabat dla człowieka", tzn. dla zbawienia dusz. Tak uczestniczenie we Mszy św. jest dla dobra człowieka, ale nie za cenę zaniedbania koniecznych obowiązków wobec bliźniego jak opieka nad małym dzieckiem. Jeśli ta opieka nie pozwala na pójście do kościoła, to należy pomodlić się w domu, najlepiej wraz z transmisją Mszy św. w radiu czy telewizji, oraz pójść do kościoła - ewentualnie z dzieckiem - w innym czasie, żeby przynajmniej na chwilę pomodlić się przed Najświętszym Sakramentem.

Czy katolikowi wolno oglądać horrory?


Pytanie dotyczy kilku kwestij:
- treść czy przesłanie duchowe takiego filmu,
- zainteresowanie tego typu filmami, czy upodobania w nich,
- wpływ takiego filmu na psychikę i stan duchowy człowieka,
- wspieranie produkcji takich filmów przez ich konsumpcję, tym samym popieranie autorów i ich intencyj.

Przesłanie i treść filmów tego gatunku rzeczywiście ma z reguły charakter okultystyczny. Tym samym oswaja człowieka z dziedziną zła i demoniczną. Tym samym może prowadzić i nierzadko faktycznie prowadzi do problemów emocjonalnych, duchowych, moralnych, także psychicznych. Należy też postawić pytanie o motywy i korzenie upodobania w tego typu obrazach i emocjach, tzn. czy nie odpowiadają one w jakimś stopniu stanowi wewnętrznemu człowieka. To jest zwykle objaw pewnych problemów, niekiedy nawet zaawansowanych, czy przynajmniej podatności na wpływ rzeczywistości zła i ciemnych mocy.

Jak należy zachować się w takiej sytuacji?

1. Nie ulegać pociągowi ku takim filmom, czyli po prostu nie oglądać ich, względnie przestać oglądać.

2. Przemyśleć, co może być powodem zainteresowania czy upodobania w takich obrazach, dźwiękach i doznaniach. Dobrze, może nawet konieczne jest skorzystać tutaj z pomocy drugiej osoby, najlepiej kogoś z rodziny czy z grona przyjaciół, i też spowiednika, najlepiej kierownika duchowego. Chodzi o kogoś, kto zna i może pomóc w rozpoznaniu.

3. Szukać odtrutki, czyli zajmować się rzeczywistością piękna i dobra, zarówno wizualnie i audycyjnie, jak też duchowo, zwłaszcza przez modlitwę, medytację, dobrą książkę, ale także dobrą sztukę, również filmy. Pomocne, a nawet niezbędne może być także budowanie serdecznych relacyj międzyludzkich, oraz odkrywanie piękna przyrody pod każdym względem, zarówno doświadczalnie jak też intelektualnie.

Czy zwierzęta trafią do nieba?


Rozumiejąc przez niebo rzeczywistość życia wiecznego, czyli nieśmiertelnego, należy powiedzieć, że w niebie nie ma i nie będzie zwierząt, gdyż nie mają one duszy nieśmiertelnej. Jednak można powiedzieć, że w pewien sposób będą miały udział w chwale wiecznej tak, jak całe stworzenie materialne i cielesne po zmartwychwstaniu i Sądzie Ostatecznym. Będzie to stworzenie przemienione w Chrystusie zmartwychwstałym, gdzie wszystkie istoty stworzone przez Boga osiągną cel swego istnienia, mianowicie wieczne, niekończące się wielbienie Boga.

Zwiedziony zwodziciel?


W związku z filmem opublikowanym na portalu zwiedzeni.pl o Marcinie Zielińskim, rozpętała się burzliwa dyskusja. Powstał list potępiający film, sygnowany przez duchownych i świeckich związanych z tzw. charyzmatyzmem w Polsce. Jednym z sygnatariuszy jest o. Adam Szustak OP, który dodatkowo nagrał około półgodzinny filmik w tej sprawie. Jest on o tyle cenny, że podejmuje jakąś polemikę z filmem o Marcinie, podczas gdy rzeczony list jest pustym protestem, bez wartości merytorycznej. Wygląda na to, że o. Szustak z powodu swego talentu i popularności ma za zadanie skutecznie rozprawić się z filmem, czyniąc to w imieniu całego grona sygnatariuszy, wykorzystując swoją medialność. Jest też osobiście zaangażowany w temat. Od dłuższego czasu popiera Marcina, udostępniając jego wystąpienia na swoim kanale. Ponadto przyznaje się do osobistych związków z charyzmatyzmem, konkretnie do "namaszczenia" przez xięży włosko-brazyliskich, Enrique Porcu i Antonello Cadeddu, byłych misjonarzy, uprawiających obecnie działalność "charyzmatyczną".
https://youtu.be/Df9J68y2YeA?t=1970

Warto zwrócić uwagę, że sam o. Szustak uważa, iż przed "przebudzeniem" spowodowanym przez owych "charyzmatyków" był "niewierzący", choć był duszpasterzem akademickim. Stąd nasuwa się pytanie o jego stan duchowny, skoro formacja zakonna, życie duchowe oraz studia teologii nie wystarczyły, by uważał się za wierzącego. Jak mógł ukończyć formację zakonną, przyjąć święcenia i duszpasterzować, nie będąc wierzącym, nie wierząc w to, co głosi? Czyż nie było to życie i działanie w zakłamaniu?

Tutaj nieco więcej o tych, którzy go "namaścili":
https://misericordia.com.br/fundadores/

Są to dwaj xięża pochodzący z Sardynii, którzy wraz ze świecką kobietą założyli w Brazylii wspólnotę charyzmatystyczną pod nazwą "Przymierze Miłosierdzia". W internecie nie ma bliższych informacyj na ich temat i wspólnoty. Jednak warto zwrócić uwagę na ich praktyki "liturgiczne":
https://youtu.be/22JvBPDgd_k?t=635


Na takie praktyki zapewne nie mieliby przyzwolenia w Europie, przynajmniej wtedy, gdy zakładali swoją wspólnotę. To jest prawdopodobnie powód przeniesienia działalności do Brazylii. Dopiero w ostatnich latach rozszerzyli ją na Europę, przede wszystkim na Polskę, gdzie hasło "miłosierdzie" znajduje obecnie szczególnie podatny grunt.

Nie sposób nie zauważyć, że o. Szustak wykazuje brak znajomości podstawowych praw wiary katolickiej, zawartych już chociażby w Piśmie św., co jest w przypadku kogoś posługującego się w swoich wystąpieniach stale Pismem św. szczególnie skandaliczne i demaskujące. Oto przykład:
https://teologkatolicki.blogspot.com/2018/03/czy-pan-jezus-zosta-wskrzeszony-czy.html

Warto zapoznać się także z ogólniejszymi uwagami na jego temat:
http://kontrowersje.net/m_dro_ci_z_toi_toia_ojca_adama_szustaka_op

Należy przyjrzeć się bliżej jego działalności, na kanwie chociażby wystąpienia odnośnie M. Zielińskiego, gdyż jest ono znamienne i najbardziej aktualne. Najpierw omówmy poszczególne argumenty i zarzuty ze strony o. Szustaka.

1. Na początku o. Sz. przytacza wypowiedź z końca filmu, gdzie autor przewiduje pojawienie się ataków, co dominikanin nazywa "samo spełniającym się proroctwem". Jest to wstępne fałszerstwo, którego celem jest wyszydzenie filmu już na wstępie, bez jakiejkolwiej merytorycznej krytyki. Wszak nic nie wskazuje na to, by słowa w filmie miały zamiar czy choćby podtext prorocki. Jest to jedynie przewidywanie reakcji na film, które nie ma jakichkolwiek aspiracyj do bycia nadprzyrodzonym natchnieniem (bo tym jest proroctwo). Tym samym o. Sz. w sposób perfidny imputuje autorowi filmu coś, do czego nie ma choćby najmniejszych podstaw. 

2. We wstępie o. Sz. autorytatywnie ogłasza, że "wszystko, co się dzieje wokół Marcina Zielińskiego, co są po prostu czyste bzdury", oraz przyznaje, że obejrzał tyko pierwsze 16 minut (z ponad dwugodzinnego filmu), a potem tylko przeskakiwał co 2 minuty. Na wstępie oznajmia, że została złożona skarga do Konferencji Episkopatu Polski odnośnie działalności strony zwiedzeni.pl, "żeby coś z tym zrobić, bo takich rzeczy w Kościele być nie powinno". Postuluje wytropienie, "kto za tym stoi", zapewne w celu zakazu działalności i ukarania ludzi demaskujących tzw. ruch charyzmatyczny, zwłaszcza M. Zielińskiego. To jest widocznie główny "argument" o. Sz. - odgrażanie się i straszenie władzami kościelnymi. To mówi samo za siebie. Ten najmocniejszy "argument" ma zapewne sprawić wrażenie, jakoby M. Z. był niewinną ofiarą, która powinna być chroniona przez biskupów. Na koniec swego wystąpienia o. Sz. powraca do tego wątku, co świadczy o jego szczególnej wadze w polemice, aczkolwiek przyznaje tym razem, że być może nie będzie upragnionej przez niego reakcji Konferencji Episkopatu. Tak więc w tym "argumencie" chodzi zarówno o zastraszenie autorów filmu, jak też o sugerowanie, jakoby MZ miał prawo do ochrony ze strony biskupów przed krytyką ze strony katolików. Nie wiem, czy sam o. Sz. wierzy w to, co tutaj wyraża, gdyż to uwłacza nawet przeciętnej inteligencji. Takie odwoływanie się do władzy "starszego i silniejszego" jest zabiegiem oznaczającym przyznanie się do braku merytorycznych argumentów.

3. Następnym "argumentem" jest apel skierowany wprost do odbiorców: "bardzo was zachęcam, nie zaglądajcie" do tego filmu. Tak więc o. Sz. nie tylko przyznaje, że sam nie obejrzał rzetelnie filmu, lecz wzywa swoich fanów, by go w ogóle nie oglądali. Wg niego odbiorcy powinni znać film jedynie z jego relacji, mimo że sam nie podszedł do niego uczciwie. Widać to w sposobie przedstawienia przez niego tegoż treści: o. Sz. przekręca, jakby znał tylko fragmenty, i też po prostu kłamie. Rzetelne przedstawienie zarzutów wraz z dowodami i argumentacją przeciwną nie ma tutaj miejsca. O. Sz. ogranicza się do obelg pod adresem filmu i jego twórców, które odbiorcy mają przyjąć od niego na wiarę. To jest polecenie typu przywódcy destrukcyjnej, totalitarnej sekty, nie kogoś szanującego zdolność do samodzielnego myślenia u swoich odbiorców.

4. Innym charakterystycznym składnikiem tego niekrótkiego wystąpienia jest strzelanie zarzutami jakby z karabinu maszynowego, seryjnie  w jednym zdaniu i bez choćby próby ich uzasadnienia. O. Szustakowi nie podoba się:  forma, sposób przedstawiania, muzyka, smutne twarze, że rzekomo film nie podaje faktów (co jest ewidentnym kłamstwem), że występujący czytają przygowany text, a "nie wyrażają własnej opinii", że są "nieautentyczni", że "faktów nie ma żadnych w tym filmie", że są to w końcu  "insynuacje i pomówienia". W tym miejscu o. Sz. stosuje taktykę pomieszania rzeczywistych warsztatowych niedoskonałości filmu (który wszak nie jest dziełem profesjonalistów, jak w przypadku grubo sponsorowanych wystąpień o. Sz.), z ewidentnymi kłamstwami ze swojej strony, które są oszczerstwami i manipulacją.

5. O. Sz. przyczepia się do występującego w filmie sformułowania "nie sposób odnieść wrażenia" i "nie sposób myśleć inaczej", co interpretuje: "pokazują jakieś fakty, które de facto mogą oznaczać wszystko, i po zbiorze trzech, czterech faktów nagle główny prowadzący (...) wypowiada takie zdanie, no nie sposób odnieść wrażenia po tym". Według o. Szustaka, "każdy może sobie odnieść wrażenie, jakie chce", zaś autor powinien był przedstawić "fakty nie budzące żadnych wątpliwości". Zatem "wszystko, co jest w tym fllmie zrobione, to są insynuacje i pomówienia". Tutaj o. Sz. buduje swój zarzut nie potrafiąc, a może nawet nie chcąc zacytować faktycznych słów z filmu. On je po prostu diametralnie przekręca. W filmie jest sformułowanie "nie sposób NIE odnieść wrażenia". Oczywiście jest to sformułowanie słabe i problematyczne, wynikające z braku wyrobienia dziennikarsko-retorycznego, co o. Sz. bezlitośnie wykorzystuje. Jednak jest to jedynie kwestia doboru słów, nie meritum. De facto autorzy filmu prezentują niezbijalne, rzetelnie udokumentowane fakty. Że swoje rzetelne wnioski ubierają w nie całkiem adekwatne sformułowanie, które nie stanowi meritum sprawy, lecz słabość retoryczną, uczciwy odbiorca przy odrobinie dobrej woli potrafi odpowiednio potraktować. O. Sz. tego nie robi, z czego można wnioskować o ukierunkowaniu jego woli.

6. Korzenie czyli powiązania z protestantami. Ten zarzut o. Sz. uważa za "kuriozalny". Według niego
- "mniej więcej połowa współczesne biblistyki katolickiej powstała w oparciu o osiągnięcia również biblistyki protestanckiej",
- "protestanci to są nasi bracia w wierze",
- przypomina słowa Pana Jezusa: "kto nie jest przeciwko nam, ten jest z nami",
- wyraża "nadzieję, że nadejdzie taki czas, że będziemy razem wspólnie uwielbiać Pana Jezusa i czytać Jego słowo, a nie się ciągle dzielić".
- twierdzi, że "jeśli Marcin to robi, to robi tak, jak robi cały Kościół"  oraz porównuje MZ do Jana Pawła II w Asyżu, który "modlił się razem z innowiercami" i też z protestantami.
Tutaj o. Sz. ponownie poważnie przekręca treść filmu, czy to ze zwykłego niechlujstwa (u niego nierzadkiego braku szacunku dla kogoś o innych poglądach), czy zamiaru oszukiwania odbiorców (którym poleca nie zaglądać do filmu). Otóż:
Po pierwsze Marcin nie studiuje teologii, lecz sięga do poglądów i rad protestantów odnośnie prowadzenia swojej wspólnoty.
Po drugie podejście i interpretacja Pisma św. przez protestantów opiera się na zasadach diametralnie sprzecznych z katolicką hermeneutyką biblijną, o czym także o. Sz. powinien wiedzieć ze studiów teologii, choćby nawet marnej jakości. Czym innym jest korzystanie z poszczególnych tez naukowych, a czym innym uczenie się podstaw oraz danej interpretacji.
Po trzecie, o. Sz. kłamliwie pomija fakt, że teologia, także egzegeza protestancka powstała i rozwijała się w opozycji, właściwie w proteście i przeciw teologii i egzegezie katolickiej.
Po czwarte, o. Sz. albo nie zna, albo świadomie odrzuca chociażby takie dokumenty watykańskie jak "Dyrektorium Ekumeniczne", które określa granice dialogu i spotkań z protestantami.
W końcu fałszywe, poniekąd także groteskowe, jest porównanie MZ do Jana Pawła II, który z całą pewnością nie po to się spotykał z protestantami i innymi innowiercami, by szukać u nich wskazówek do prowadzenia Kościoła czy uczyć się od nich interpretacji Pisma św. czy jakichś praktyk.

7. Kolejną zafałszowaną prezentacją treści filmu jest oskarżenie o "magiczne" pojmowanie nałożenia rąk praktykowanego w pentekostaliźmie i charyzmatyźmie (wersji pentekostalizmu na terenie katolicyzmu). O. Sz. oznajmia: "tak nie działa rzeczywistość duchowa". Wzmiankuje  wypowiedź x. Mariana Rajchela, ale albo jej rzetelnie nie wysłuchał, albo z premedytacją okłamuje odbiorców, równocześnie zarzucając autorom filmu "wmanipulowanie" kapłana, który jest znanym exorcystą Archidiecezji Przemyskiej. X. Rajchel mówi wyraźnie, że trzeba uważać, kto wkłada ręce, że jest niedopuszczalne, by czyniły to osoby nie będące w łasce uświęcającej, tym samym także innowiercy. O. Sz. pomija te słowa milczeniem.

8. Zamiast tego sprowadza sprawę do namaszczenia rąk w obrzędzie święceń prezbiteratu. Wedlug o. Sz. namaszczenie to jest jedynie  "obrzędem wyjaśniającym", bez istotnego znaczenia. Widocznie nie przestudiował solidnie sakramentologii katolickiej, choć powinien przynajmniej coś wiedzieć o sakramentaliach. Po pierwsze, według teologii namaszczenie  Krzyżmem podczas święceń ma charakter sacramentale, czyli udziela łaskę, tym samym nie jest pozbawione znaczenia w porządku nadprzyrodzonym. Po drugie, nawet jako tylko obrzęd "wyjaśniający" wskazuje na istotę Sakramentu Święceń, którą jest wyposażenie w moc działania w Osobie i w imieniu Jezusa Chrystusa. Tym samym dla każdego, kto ma choćby nikłe pojęcie o teologii katolickiej, nie jest bez znaczenia, czy osoba nakładająca ręce jest kapłanem czy nie. Dla o. Sz. widocznie nie stanowi to różnicy.

7. O. Sz. twierdzi, że mówienie o "ogniu" w wykonaniu M. Zielińskiego i ostatecznie w Toronto Blessing jest wzięte z Pisma św., bo Pan Jezus "chciał, żeby ogień zapłonął na ziemi" i tym samym to, co robi MZ, "jest w najczystszym nurcie Kościoła". Jest to następne oszustwo dominikanina, gdyż zupełnie odrywa ten wątek od faktycznej treści filmu w kontekście nauczania i działalności MZ. Jest zwykłym kłamstwem twierdzenie, jakoby nauczanie i działalność MZ była tożsama z tym, co robi Kościół. Żaden biskup nie prowadzi tego typu wspólnoty, nie gromadzi ludzi na "uwielbieniu" z rzekomym uzdrowieniami itd.  Są owszem poszczególni duchowni, którzy to robią i są tym samym podobni zarówno do protestantów pentekostalnych jak i do MZ. Ale twierdzenie, jakoby to odpowiadało choćby nawet liturgii Kościoła, jest po prostu bezczelnym kłamstwem.

8. O. Sz. kłamliwie insynuuje wybiórcze traktowanie stanowiska biskupa. Film przedstawia świadectwa byłych członków wspólnoty M. Zielińskiego, którzy podają, że po pierwsze zachowania na spotkaniu z biskupem zostały starannie zaaranżowane i nie odpowiadały zachowaniu na co dzień, oraz że biskup oparł się głównie na opinii proboszcza. Nie ma to nic wspólnego z wybiórczością, gdyż nie chodzi w żaden sposób ani o całościowy stosunek autorów filmu do biskupa diecezji łowickiej, ani o ocenę jego stanowiska. Film mówi wyłącznie o metodzie MZ i jego wspólnoty zastosowanej wobec biskupa. Nic więcej. Słusznie natomiast o. Sz. podaje kryterium oceny, mianowicie "czy dany biskup działa zgodnie z nauką Kościoła". W świetle tej zasady akurat można mieć przynajmniej wątpliwości odnośnie aprobaty biskupa miejsca, skoro ta wspólnota czy jej lider praktykuje i naucza tak a nie inaczej. 

9. O. Sz. szydzi z ankiety przeprowadzonej wśród członków wspólnoty MZ. Próbuje ją podważyć, stawiając absurdalny wymóg, że musiałaby obejmować wszystkich członków wspólnoty, czego oczywiście nie czyni żadne badanie socjologiczne. Wyraża swoje "przypuszczenie", że autorzy filmu wykorzystali do ankiety przeciwników wspólnoty, co jest bezpodstawnym pomówieniem. Równocześnie jednak widocznie przyjmuje wiarygodność ankiety, omawiając temat różnicy w nauczaniu "dla nowicjuszy". Tutaj popełnia kolejne kłamliwe pomieszanie. Otóż w zarzucie ze strony autorów filmu chodzi o niezgodność między wersją dla początkujących i dla zaawansowanych. Konkretnie chodzi o maryjność: dla adeptów są zachowane pozory katolickości, które już nie obowiązują wtajemniczonych. To jest właśnie znamienne dla sekt. Jest to coś zupełnie innego niż stopniowe wprowadzanie, które jest normalną i powszechną metodą pedagogiczną. Przykład Ignacjańskich Ćwiczeń Duchowy jest trafny: nie ma najmniejszej sprzeczności między Fundamentem a którymkolwiek z tygodni Ćwiczeń, choć św. Ignacy zaleca, by podawać każde ćwiczenie pojedynczo, nie wybiegając w następne. Tak więc albo o. Sz. ma sekciarskie doświadczenia w swoim zakonie, albo po prostu znowu oszukuje na doraźny użytek.

10. Podobnie postępuje, broniąc "maryjności" M. Zielińskiego. Także w tym temacie albo nie zna czy nie chce znać treści filmu, albo ją z rozmysłem kłamliwie przedstawia. Film podaje jednoznaczne świadectwa na pierwotną antymaryjność M. Zielińskiego i jego wspólnoty, która zmieniła się dopiero niedawno, co jest dość wyraźnie motywowane względami taktycznymi dla zdobywania zwolenników i zwalczenia krytyki. Ten zarzut o. Sz. zbywa jednym zdaniem, szydząc z rzekomego czytania w myślach, i zakłamując tym samym faktyczne wypowiedzi w filmie, gdzie podane są odnośne fakty, nie przypuszczenia odnośnie wnętrza MZ. Istotne w tej sprawie uwagi zawarte są w moim wcześniejszym tekście:
https://teologkatolicki.blogspot.com/2018/03/jak-w-swietle-teologii-katolickiej.html

11. O. Sz. twierdzi, że w filmie jest "mnóstwo ludzi z zamazanymi twarzami", mówiąc tym samym ponownie nieprawdę. Świadectwa osób anonimowych stanowią jedynie nikłą część filmu i zawierają treści nieistotne dla całości przekazu. Film byłby równie treściwy i mocny, gdyby takich świadectw nie było. Ich obecność świadczy o charakterze tej wspólnoty i ogólnie środowiska tzw. charyzmatyków, czego przykładów jest wiele (sam tego również doświadczyłem, gdy po tekście odnośnie MZ w marcu br. posypały się groźby i to niebagatelne). Stąd nazywanie tych osób "tchórzami" jest kolejnym popisem perfidii i bezczelności.

12. Na koniec o. Sz. broni gościnnych występów MZ na swoim kanale. W filmie pojawia się zarzut, że prezentowana w nich maryjność jest pozorna, gdyż zdecydowana większość czasu i treści nie jest poświęcona Maryi lecz samemu Marcinowi Z. Także ten zarzut spotyka się z szyderstwem o. Sz. Porównuje on wystąpienia swego protegowanego do całego Pisma św., a właściwie do pism historycznych Starego Testamentu, gdzie więcej miejsca poświęcone jest patriarchom niż Bogu. Porównuje też do Ewangelij, w których jest mało mowy o Maryi. Nasuwa się więc przede wszystkim pytanie, czy o. Sz. to porównanie traktuje poważnie, czy żartem, czy może w zapędzie szyderstwa i pogardy nie tylko dla szkalowanego filmu i ich autorów, lecz także dla słuchających go lemingów nie całkiem zdaje sobie sprawę z tego, co mówi. Czyżby nie znał i nie zauważał różnicy między księgami Pisma św. a 10-minutowym wystąpieniem, które według deklarowanego zamiaru ma być poświęcone danemu tematowi, konkretnie Maryi? Czyżby uważał swoich odbiorców za tak tępych umysłowo, że można im serwować tego typu prymitywny i zarazem perfidny zabieg? 

W podsumowaniu o. Sz. po raz kolejny powtarza swój repertuar kłamliwych obelg i wyzwisk pod adresem filmu, jego autorów i osób występujących w nim, że to "paszkwil, złośliwy, fałszywy, płotkarski, nie poparty żadnymi dowodami". Zarzuca, kłamliwie zmyślając: "posługujecie się nieustannie słowami, że Marcin jest skrajnie głupi i wykazuje się skrajną głupotą i debilizmem i tak dalej". Wskazania na cytaty czy przynajmniej na miejsca w filmie oczywiście brak. Nie przeszkadza to jednak słynnemu dominikaninowi nazwać ten film "złożeniem fałszywego świadectwa", choć to określenie dokładnie i wybitnie pasuje akurat do jego wystąpienia.

Cóż można na koniec powiedzieć? Wygląda na to, że w tym wystąpieniu o. Sz. przeszedł samego siebie w kłamliwości, ignorancji, bucie i perfidii. Widocznie nerwy mu poważnie puściły. Aczkolwiek nie są to nowe cechy, ani u niego, ani u innych osób związanych z tzw. charyzmatyzmem. Ktokolwiek ma doświadczenie z tym środowiskiem i zarazem trzeźwe spojrzenie z pewnego dystansu, ten wie, że zasadniczą główną jego cechą jest zakłamanie i pycha. To wystąpienie, dość emocjonalne zresztą, tym samym w miarę autentyczne, jest tegoż dobitnym przykładem. Dokładnie ilustruje, że merytoryczna dyskusja z tzw. charyzmatykami de facto praktycznie nie jest możliwa, gdyż na rzeczowe argumenty i zarzuty reagują czysto emocjonalną agresją, posuwając się od kłamstw, oszczerstw, perfidnych zagrań. Bronią bowiem nie obiektywnych racyj, lecz swoich osobistych przeżyć, zwykle grupowych. Nie sposób im wprawdzie odmówić pewnej sprawności intelektualnej, ale używana jest ona nie do szukania i ukazywania prawdy, lecz dla zaspokojenia poczucia własnej wartości, własnych przeżyć, i dla zwalczenia każdego i wszystkiego, co temu przeszkadza. Mówiąc krótko: nie prawda się liczy, lecz własne przeżycia i poczucie własnej wartości.

Na koniec wspomnę jeszcze przykład w związku z działalnością o. Szustaka. Około rok temu napisał do mnie 17-letni chłopak z Głogowa czy okolic. Miał trudny okres, dość poważne problemy życiowe. Wyznał, że jest pilnym słuchaczem wystąpień o. Szustaka oraz bpa Rysia. Wyznał mi też, że ma za sobą kilka prób samobójczych, o których opowiadał zadziwiająco swobodnie, powiedzmy na luzie. Próbowałem z nim poważnie o tym porozmawiać. Wówczas dowiedziałem się, że inspiracją były dla niego słowa o. Szustaka i że chciał po prostu zobaczyć Pana Boga. To była jego motywacja do samobójstwa...

W związku z tym z całą odpowiedzialnością zaznaczam, że uważam działalność o. Szustaka za wysoce niebezpieczną dla dusz i dla Kościoła. Ma on niewątpliwie talent showmastera i zdolność zdobywania sobie sympatii w wystąpieniach, w których się ewidentnie świetnie czuje i bawi. To jest kwestia techniki i narzędzi. Niestety wiele wskazuje na to, że swoją działalnością obecną powoduje wielkie szkody, głównie dla wiarygodności Kościoła. Posługując się zakłamaniem i zwodzeniem, prowadzi wielu młodych ludzi na manowce. Zastanawiam się, ilu młodych ludzi np. popełniło samobójstwo pod wpływem jego słów inspirujących do ciekawości tego, co jest po śmierci, bez przekazania powagi i skutków. 

Zaś kluczem zarówno do jego osobowości jak i działalności jest jego własne opowiadanie autobiograficzne, wskazane powyżej: nie ma w nim ani pół słowa o nawróceniu koniecznym do zbawienia, jest natomiast tylko o doświadczeniu akceptacji grzesznika. Niestety jest to protestancki schemat myślenia, gdzie usprawiedliwienie polega nie na uświęceniu, lecz na przykryciu ohydy grzechu. To wyjaśnia też dogłębne i systematyczne zakłamanie, jaskrawo widoczne zwłaszcza w wystąpieniu w obronie M. Zielińskiego.

Dobrze, że powstał film. Zdemaskował on nie tylko "charyzmatyka" ze Skierniewic...