Zasady komentowania: bez anonimowych komentarzy

Czy istnieje ubój religijny?

 


Ostatnio politycy uważani dotychczas za konserwatywnych i katolickich wypuścili w przestrzeń publiczną nowotwór słowny: "ubój religijny". Ma on widocznie służyć usprawiedliwieniu ich skandalicznego zachowania w kwestii uboju talmudycznego i islamskiego, praktykowanego w celach przynajmniej biznesowych - osobna sprawa, czy tylko biznesowych - w kraju katolickim jakim jest Polska. 

To określenie jest nowotworem, gdyż nie pochodzi ani z talmudyzmu, ani z islamu. W obydwu tych fałszywych kultach chodzi o sposób uboju służącego do codziennego spożywania mięsa przez ludzi, nie w składaniu ofiar kultycznych. Charakter kultyczny tego uboju wynika z tła i kontextu, czyli związku z tymi kultami. Talmudyści powołują się na zakaz spożywania krwi zawarty w Księdze Powtórzonego Prawa, co zostało przejęte do islamu, z dodaniem pewnych zasad rytualnych jak wezwanie islamskiego bożka Ałłaha (pisałem o tym poprzednio tutaj). Nazwanie więc uboju talmudycznego i islamskiego "religijnym" jest fałszem i to przynajmniej podwójnym. 

Po pierwsze sugeruje, jakoby ten ubój był "religijny" w znaczeniu, jakie jest przyjęte w kulturze europejskiej w myśl rozróżnienia między sacrum i profanum. Innymi słowy, to określenie błędnie sprowadza ten ubój do sfery sacrum, jak jest ona rozumiana w pojęciach naszej cywilizacji. Ma to widocznie kłamliwie ochronić taki sposób uboju przed zdroworozsądkową krytyką i obaleniem, zaś ochrona ma przysługiwać w imię tzw. wolności religijnej, i to fałszywie rozumianej. 

Po drugie, określenie to nazywa religią fałszywe kulty talmudyzmu oraz islamu, co zakłada pojęcie religii charakterystyczne dla ideologii ateistycznej i masońskiej, które w głupawy sposób funkcjonuje także w dziedzinie religioznawstwa. Innymi słowy: to według ateistów - światopoglądowych, czy przynajmniej metodycznych jak religioznawcy abstrahujący od kwestii prawdziwości kultów - różne kulty jak chrześcijaństwo, talmudyzm, islam, hinduizm, buddyzm, politeizm itd. należą do wspólnej kategorii określanej pojęciem "religia". Natomiast dla każdego przekonanego wyznawcy jakiegokolwiek kultu tylko ten właśnie kult jest religią, podczas gdy inne kulty są bezbożne i antybożne. Istnieje też oczywiście zjawisko relatywizmu religijnego (zwanego też pluralizmem), które jest właściwie niczym innym jak mniej lub bardziej sprytnie zamaskowanym ateizmem czy przynajmniej agnostycyzmem. Zaś katolikowi, jak też zresztą każdemu myślącemu człowiekowi, nie godzi się obejmować jednym pojęciem "religii" kultów sprzecznych z tym, co uważa - w przypadku katolika słusznie - za prawdziwą religię. 

Należy mieć na uwadze, że ubój talmudyczno-islamski w skali przemysłowej wiąże się nieuchronnie ze sprowadzaniem muślimów do Polski na coraz większą skalę, gdyż wykonujący ów barbarzyński proceder muszą być kontrolowani i certyfikowani przez władze owych fałszywych kultów. Oznacza to oczywiście zagrożenie nie tylko demograficzne, lecz religijne, kulturowe i cywilizacyjne, takie samo jak w przypadku - w międzyczasie już nieuchronnej - islamizacji Europy zachodniej i północnej. 

Ponadto pozwolenie na swobodną, niczym nieograniczoną działalność fałszywych kultów, i to nawet w dziedzinie życia codziennego jaką jest żywność, de facto sprzyja i powoduje u Polaków indyferentyzm odnośnie religii, a tym samym oddalanie się w myśleniu, kulturze i wartościowaniu cywilizacyjnym od standardów nie tylko katolickich, lecz także racjonalnych i zdroworozsądkowych. Jest to nie mniej fałszywe i niebezpieczne, gdy powodem - rzekomym, czy też rzeczywistym - jest interes biznesowy, gdyż postawa taka jest niczym innym jak materializmem przynajmniej praktycznym, który zawsze godzi ostatecznie w kulturę i cywilizację, czego dowodem historycznym jest komunizm w jego różnych postaciach. 

W końcu należy podkreślić, że całkowity zakaz zarówno uboju rytualnego jak też importu mięsa z niego pochodzącego jest najprostszym, najbardziej realnym i najbardziej skutecznym sposobem przeciwdziałania islamizacji. Taki zakaz, który jest ze wszech miar uprawniony choćby w imię zasad humanitarnego uboju zwierząt, spowoduje, że ludność islamska albo przestanie praktykować islamskie przepisy żywieniowe i zdystansuje się wobec islamu, albo wyemigruje do innych krajów, które tolerują barbarzyńskie praktyki. 

Tym samym muszę stwierdzić, że nastąpiła haniebna kompromitacja formacji politycznej, w której wielu katolików pokładało nadzieję co do obrony nie tylko materialnych warunków bytowych, lecz przede wszystkich co do ducha, kultury oraz wartości cywilizacyjnych. Stawanie w obronie i po stronie barbarzyńskich praktyk fałszywych kultów - nawet jeśli motywem są interesy biznesowe - i to reprezentując kategorie i myślenie antykatolickie, antychrześcijańskie i przeciwne cywilizacji łacińskiej świadczy niestety o braku elementarnych zasad myślenia i wartościowania. Czyżby katolicy zostali ponownie oszukani przez cynicznych ludzi?


P. S.

Z powodu znowu występującego tajemniczego błędu w odpowiadaniu na komentarze, zamieszczam tutaj komentarz i odpowiedź.





Tym bardziej haniebne jest posługiwanie się przez katolików ukutym przez talmudystę fałszywym pojęciem. To raz. 

Po drugie, nikt nikomu nie zamyka interesu życia przez zakaz barbarzyńskiego uboju. Rynek światowy jest wystarczająco chłonny i hodowca na pewno znajdzie zbyt dla mięsa pochodzącego z normalnego uboju. Co najwyżej trochę mniej zarobi. Więc musi wybierać: albo większy zysk za wspieranie fałszywych i barbarzyńskich kultów, albo mniejszy (najwyżej chwilowo) zysk na normalnej, cywilizowanej produkcji mięsa, która nie niszczy kultury, cywilizacji i wartości duchowych narodu polskiego. Jeśli ta formacja polityczna tego nie dostrzega, to jest niestety następnym oszustwem na narodzie polskim. 

Czy anioł mógł udzielić Komunii św.?

 


Chodzi zapewne o tzw. objawienia anioła z Fatimy. 

Przede wszystkim należy mieć na uwadze, że te rzekome objawienia są znane dopiero z późniejszych zapisków s. Łucji (ich autentyczność można uznać za wątpliwą) i nie należą do właściwych objawień fatimskich zatwierdzonych przez władze kościelne. Pisałem o tym poprzednio (tutaj). 

Niezależnie od kwestii źródłowej jest oczywiście problem teologiczny. Otóż rzeczywiście aniołowie z natury jako byty czysto duchowe nie mają ciała i są niewidzialne. Nie wyklucza to jednak cudu, czyli nadzwyczajnego działania Bożego, które jest nadnaturalne, nie przeciwnaturalne. Oznacza to, że niewidzialna osoba anioła może stać się jakby widzialna w wizji danej człowiekowi, która jest oczywiście duchowa, nie materialna. Pan Bóg oczywiście może się tutaj także posłużyć materią, to znaczy jej atomami, dając im na dany moment właściwości, które przewyższają naturalne właściwości, ale bez sprzeczności z nimi. Jednak Bóg nie może dać aniołom materialnego ciała w sensie ścisłym, nie dlatego, jakoby Jego wszechmoc była ograniczona (i nie była wszechmocą), lecz dlatego, że byłoby to sprzeczne z naturą aniołów czyli z dziełem stworzenia, którego przecież Bóg jest sprawcą. Tak na przykład - mówiąc groteskowo i abstrahując od niemożliwości - cudem nie jest latanie na miotle, gdyż naturą miotły jest służenie do zamiatania, nie do latania. Na tej zasadzie możliwa jest wizja anioła posługującego w Komunii św. duchowej, natomiast nie jest możliwe podawanie przez anioła realnie materialnej, sakramentalnej Komunii św. 

Jakie podatki są sprawiedliwe?



Podatek jest obowiązkową daniną na poczet wypełniania przez państwo jego zadań. Tym zadaniem jest - najogólniej mówiąc - dobro wspólne obywateli, wszystkich obywateli, bez różnicy. Państwo powinno gwarantować równość nie tylko wobec prawa, lecz także w udziale co do dobra wspólnego.

Zadania czyli funkcje państwa mogą być różne i ulegać zmianom w zależności od danych potrzeb. Dlatego konieczne jest dopasowywanie także systemu podatkowego w zależności od tego, które rozwiązania służą najlepiej dobru wspólnemu. Stałe są i powinny być zasady etyczne, natomiast ich zastosowanie w danym państwie może i powinno być zmienne, gdy tego wymagają okoliczności. Inne na przykład są potrzeby w sytuacji wojny, a inne w sytuacji wewnętrznego zagrożenia bytu czy to duchowego czy biologicznego.

Zachodzi oczywiście współzależność między dobrem indywidualnym - należycie rozumianym - a dobrem wspólnym. One się nie wykluczają lecz nawzajem warunkują. Dlatego fałszywy jest zarówno indywidualizm (nazywany często ogólnie kapitalizmem) jak i kolektywizm (nazywany często socjalizmem). Jest to szczególnie widoczne w kwestii podatków. Im więcej państwo pobiera podatków, tym bardziej szkodzi dobru indywidualnemu i ostatecznie też wspólnemu, jeśli nie przeznacza środków pochodzących z podatków na odpowiednie cele, czyli służące dobru wspólnemu. Tak jest, gdy nie pobiera - obojętne z jakiego powodu - odpowiedniej ilości środków dla realizacji chociażby bezpieczeństwa publicznego czy obronności militarnej, gdyż uderza to w interes wszystkich obywateli.

Istotne jest właściwe rozumienie dobra wspólnego. Nie jest ono przeciwieństwem dobra indywidualnego, lecz egoizmu. Tak samo jak na poziomie indywidualnym, również na poziomie wspólnotowym jest to dobro - odpowiednio do natury człowieka - o wymiarze zarówno materialnym i biologicznym jak też duchowym. Także te wymiary się nie wykluczają, lecz są w pewnym sensie współzależne, aczkolwiek z zachowaniem hierarchii. Tak np. sprawy religii, kultury, edukacji stoją wyżej niż sprawy zamożności materialnej, aczkolwiek bez odpowiedniego poziomu bytu materialnego nie sposób jest poświęcić czas i uwagę na sprawy duchowe. Należy też pamiętać o granicach kompetencji państwa zarówno w kwestiach gospodarczych jak też duchowo-kulturowych. Według etyki katolickiej istotną funkcją państwa jest pomocniczość, nie zastępowanie działań jednostek, rodziny i społeczności. Państwo nie ma prawa dyktować ani działalności gospodarczej ani duchowej. Ma jednak obowiązek chronić i wspierać, gdzie i na ile jest to konieczne, oraz służyć dobru wspólnemu.

Sprawiedliwość nie oznacza równości. Dotyczy to także kwestii podatków. Dlatego fałszywe jest domaganie się pogłównego czy takiej samej procentowej dla wszystkich. Ewangeliczna zasada: "komu więcej dano, od tego więcej wymagać się będzie" (Łk 12, 48) dotyczy także podatków. Oznacza to: jeśli komuś społeczeństwo i państwo - w różny sposób - stworzyło korzystne warunki do wzbogacenia się, wówczas ma on obowiązek większej daniny w postaci podatków. Kto np. bez własnej winy - lecz np. z powodu braku odpowiednich zdolności czy umiejętności mimo starań - zarabia mniej czy tylko minimalnie, pokrywając jedynie podstawowe potrzeby exystencjalne, ten ma prawo nawet do zwolnienia od podatku np. w postaci kwoty wolnej od podatku. Obowiązkiem państwa jest zapewnienie takich warunków prawnych i gospodarczych, by nikt dokładający swoich starań nie cierpiał niedostatku w podstawowych potrzebach jak pożywienie, godziwe mieszkanie oraz godziwy wypoczynek. Nie ma to nic wspólnego z socjalizmem, lecz wynika z istoty i natury państwa.

Przekładając te zasady na system podatkowy w Polsce należy powiedzieć niestety, że jest on skrajnie niesprawiedliwy, antypolski - wymierzony przeciw dobru narodu polskiego - i tym samym niemoralny. A to z następujących powodów:
- Fałszywa i zgubna niejasność i niespójność określenia zadań państwa, co skutkuje przerostem biurokracji państwowej w każdej dziedzinie.
- Skrajnie niesprawiedliwe obciążenie podatkowe najmniej zarabiających, którzy stanowią ok 2/3 społeczeństwa. Hamuje to i tłumi ich aktywność zarówno gospodarczą, jak też intelektualną i kulturalną. Prowadzi to do emigracji zwłaszcza młodych, ambitnych i pracowitych.
- Skrajnie niesprawiedliwe faworyzowanie najwięcej zarabiających, co powoduje niezgodę społeczną i skrajny wyzysk. Jest to zarówno efekt wpływu wąskiej grupy najzamożniejszych na polityków, jak też czynnik wzmacniający i utrwalający ten wpływ.

Konkretny przykład: mężczyzna zarabiający w zachodnich krajach Uni Europejskiej przeciętną pensję pracowniczą 2 tys. eurów płaci de facto - dzięki kwocie wolnej od podatku dochodowego - około 10 % daniny podatkowej jako nieżonaty (9 tys. eurów wolnych od opodatkowania), a jako żonaty (18 tys. eurów bez opodatkowania) może nawet 2-3 %. W Polsce natomiast taka osoba może przekroczyć nie tylko kwotę wolną od opodatkowania (8 tys. zł) lecz także próg dla niższego opodatkowania (85 tys. złotych) i płaci wtedy 32 % podatku od dochodów. To jest właśnie główny powód emigracji młodych, zdolnych i ambitnych, co de facto skutkuje zapaścią demograficzną. Ponadto blokuje to chęci oraz inicjatywę pozostających w kraju, gdyż godzi w ich motywację.

Czyż więc rację mają ci, którzy domagają się takiej samej stopy procentowej podatku dla wszystkich? Nie mają. Z prostego powodu, który łatwo jest zrozumieć na przykładzie: jeśli menedżer zarabia miliony netto rocznie, a kobiecie sprzątającej jego biurowiec płaci 15 tys. rocznie, to nie trzeba być specjalnie wyczulonym moralnie, by dostrzec jaskrawą dysproporcję. I nie ma to zupełnie nic wspólnego ani z socjalizmem ani z pożądaniem cudzej własności. Wchodzi tutaj bowiem pojęcie płacy godziwej i tym samym odpowiedniego traktowania swoich pracowników. Państwo ma tutaj obowiązek nie tylko uniemożliwienia tego typu dysproporcji, lecz także pobrania wyższego procentowo podatku od menedżera czy to w formie wyższej stopy procentowej, czy w formie podatku od luxusu (np. typu własny jacht, własny samolot, luxusowe nieruchomości na cele prywatne). Ten obowiązek wynika z natury każdego posiadania: każde posiadanie, zwłaszcza ponadprzeciętne, jest wynikiem nie wysiłku indywidualnego, aczkolwiek wkład indywidualny może być wyjątkowy i ponadprzeciętny, co oczywiście także powinno mieć swoje odbicie w wynagrodzeniu. Posiadanie zawsze jest efektem wysiłku społecznego, czy to poprzednich pokoleń (rodziny, narodu), czy aktualnych współpracowników i podwładnych.

Kwestia ma wymiar także socjologiczny i psychologiczny. Chodzi w znacznej mierze o mentalność pracowników administracji rządowej i ogólnie klasy politycznej. W Polsce - i też we wielu innych krajach - jest de facto tak, że klasę polityków stanowią w znacznej mierze, jeśli nie we większości, osoby, które nigdy nie zarabiały na swoje utrzymanie poza stanowiskami politycznymi. Powoduje to zarówno uległość wobec lobbystów, czyli interesów wielkiego biznesu, jak też komplexy i zazdrość. Także politycy są tyko ludźmi.

Podsumowując:
W świetle skrótowej analizy etyczno-społecznej system podatkowy w Polsce okazuje się wysoce niesprawiedliwy, patologiczny oraz patogenny. De facto powoduje on trwanie większości Polaków na poziomie płac krajów tzw. Trzeciego Świata, zapaść demograficzną oraz potrzebę - widocznie zaplanowaną i już niestety realizowaną - sprowadzania obcokrajowców dla zapełnienia miejsc pracy. Obecnie sprowadzani są głównie sąsiedzi spoza wschodniej granicy, lecz te zasoby są na wyczerpaniu (z różnych powodów). Następnym krokiem - również "nieuchronnym" - będzie sprowadzanie z dalszych rejonów, czyli z krajów islamskich, które obecnie jako jedyne mają nadwyżkę reprodukcyjną ludności. A to jest już śmiertelne zagrożenie kulturowe i cywilizacyjne.


Post scriptum

Otrzymałem następujący komentarz:


Ponieważ w tajemniczy sposób występuje błąd techniczny po dodaniu odpowiedzi na ten komentarz, odpowiadam tutaj.

Przesłanki słuszności progresji podatkowej to:
1. odpowiedzialność za dobro wspólne, która powinna być większa u bogatszych,
2. przeświadczenie, że nie ma przynajmniej moralnego uzasadnienia dla różnic w zarobkach rzędu kilkadziesiąt czy nawet kilkaset razy. 

Oczywiście system podatkowy powinien być dostosowany do sytuacji i struktury społeczeństwa. Jak wiadomo, w Polsce przemiany ustrojowe polegały na tym, że głównie dawne elity aparatu reżimu komunistycznego uwłaszczyły się majątkiem zrabowanym po 2wś prywatnym właścicielom, a także Kościołowi, względnie przeszły na wasalczą służbę globalnych i obcych koncernów, kosztem tych, którzy zarówno w komuniźmie jak też po przemianach pozostali tanią siłą roboczą, a to zarówno w kraju jak i na emigracji. 

Należy mieć na uwadze, że przynajmniej w Europie Polska jest niechlubnym wyjątkiem co do wyzysku fiskalnego najmniej zarabiających (groteskowo niska kwota wolna od podatku dochodowego, wysokie opodatkowanie w pierwszym progu, niski drugi i zarazem ostatni próg podatkowy, wyjątkowo wysoki podatek VAT), oraz stosunkowo niskiego opodatkowania najbogatszych (32%, czyli w progu, do którego należy już ktoś, kto zarabia na poziomie prostego pracownika w krajach zachodnich, jak kasjerka czy sprzątaczka). To jest sytuacja wręcz skandaliczna i antypolska, gdyż jest głównym mechanizmem motywjącym zwłaszcza młodych ludzi do emigracji zarobkowej. 

Konkretnie np. w Niemczech osoba samotna zarabiająca 2 tys. eurów brutto płaci około 10% podatku dochodowego (z powodu wysokiej kwoty wolnej od podatku dochodowego, a jest ona podwójnie wyższa dla małżeństw), podczas gdy w Polsce należy już do najwyższego progu podatkowego i musi płacić 32%, czyli tak samo jak milioner i multimiliarder. To jest wręcz zbrodnicza polityka podatkowa, przynajmniej de facto wymierzona zwłaszcza w młodych i zdolnych Polaków. 

Czy wykluczenie współżycia powoduje nieważność małżeństwa?

 


Nie wiemy dokładnie, według jakiej formuły były zawierane małżeństwa w średniowieczu. Pewne jest jednak, że katolickie rozumienie sakramentalnego małżeństwa było zawsze takie samo, choć nie zawsze jasno wyrażone. 

Dochodzi też kwestia zupełności i wiarygodności legend czy źródeł historycznych. Jest możliwe, a nawet prawdopodobne, że władze kościelne przed zawarciem związku przez Kingę i Bolesława nie wiedziały o ich postanowieniu. Być może to postanowienie jest dopiero późniejszą legendą. 

Jak już wskazywałem, małżeństwo nieskonsumowane nie jest nierozerwalne, nawet jeśli zostało ważnie zawarte co do formy. Forma obowiązująca przed Vaticanum II także zawiera wyrażenie woli przyjęcia potomstwa. 

Wykluczenie współżycia i tym samym potomstwa powoduje nieważność zawarcia, tzn. sakramentalne małżeństwo nie zachodzi. Jednak jeśli została wypowiedziana formuła, to z reguły nie ma podstaw do kwestionowania intencji wyrażonej w ślubowaniu. Jest więc kwestia udowodnienia intencji innej niż ta, która jest zawarta w wypowiedzianej publicznie formule. 

Katolicyzm a ubój rytualny

 


W związku z ostatnimi politycznym wydarzeniami pojawiał się często temat tzw. uboju rytualnego. Praktycznie dotyczy on tylko talmudyzmu (czyli judaizmu rabinicznego) oraz islamu. Po raz kolejny okazało się, że panuje powszechna ignorancja w tej kwestii i to po obydwu stronach polemiki. Zaś najbardziej skandaliczne jest powoływanie się na "wolność religijną" przez polityków podających się za katolickich konserwatystów. Mam nadzieję, że z powodu ignorancji w temacie, nie z obłudy, co się jednak okaże. 

Chodzi tutaj o przepis nazwany po hebrajsku szechita, dotyczący uboju zwierząt przeznaczonych do spożycia zgodnie z przepisami odnośnie pożywienia dozwolonego żydom (koszerkaszrut). Należy mieć na uwadze, że sposób uboju nie jest podany w Starym Testamencie. Jedyne słowa mówiące o tym znajdują się w Księdze Powtórzonego Prawa:

Dopiero Talmud (Chullin 1-2) i jeszcze późniejsze księgi (Miszne Tora, Szulchan Aruch) określają sposób znany obecnie jako warunek "czystości" rytualnej mięsa,  czyli koszerności. Wykluczone jest wszelkie znieczulenie zwierzęcia powodujące utratę jego świadomości, zaś zabicie dokonywane jest przez przecięcie tętnic szyi oraz tchawicy, przez co następuje zadławienie krwią oraz powolne wykrwawienie, trwające nawet kilkadziesiąt sekund aż do ustania odruchowych reakcyj ciała. Oczywiście talmudyści twierdzą, jakoby dokładne zastosowanie ich przepisów uboju minimalizowało mękę zwierzęcia. Jednak należy to uznać za kłamliwą wymówkę, gdyż

- po pierwsze, dokładność w zastosowaniu nie powoduje znieczulenia, na co ewidentnie wskazują trwające nawet kilkadziesiąt sekund konwulsje zabijanego zwierzęcia,

- po drugie, nie ma żadnej gwarancji, że rzeźnik rytualny zastosuje te przepisy z dokładnością (jeśli nie zastosuje i mięso zostanie orzeknięte jako "nieczyste", wówczas jest oddawane do spożycia jako pochodzące z normalnego uboju, co jest oszustwem na konsumentach). 

Jako motyw takiego uboju podawane jest zapewnienie zupełnego wykrwawienia zabitego zwierzęcia z powodu zakazu spożywania krwi, co jest oczywiście absurdalne i fałszywe, gdyż resztki krwi zawsze pozostają w mięsie. 

Zasada talmudyczna została przejęta w islamie, co wskazuje na ścisłe wzajemne powiązania tych kultów. 

Podkreślam: to nie jest rytuał starotestamentalny (religii Mojżeszowej), lecz talmudyczny oraz wtórnie islamski. 

O ścisłym związku z fałszywym kultem świadczy chociażby fakt, iż rzeźnik rytualny (szochet) musi przejść odpowiednie przygotowanie zarówno praktyczne jak i "duchowe", by miał prawo wykonywania tej czynności. 

Właściwie takie same są przepisy islamskie (dhabihah) dla mięsa dozwolonego do spożywania przez muślimów (halal). Dodatkowo do istotnych reguł należy 

- skierowanie głowy zwierzęcia w kierunku kamienia Kaaba w Mekce (quiblah), oraz 

- konieczne wypowiadane wezwania islamskiego Ałłaha (basmalah). 

Świadczy to o wybitnie kultycznym charakterze tego zabijania, czyli o ścisłym związku z fałszywym kultem Muhammada (więcej tutaj i tutaj). 

Jak wskazuje wiele nowoczesnych badań (przykład tutaj), mięso zwierzęcia ubitego w ten sposób wykazuje znacznie podwyższone tzw. wskaźniki stresu, czyli hormony wydzielane przez ciało zwierzęcia konającego w męczarniach, które spożywane przez człowieka mają wpływ na jego samopoczucie i zdrowie. 

Nawet prezydent Stowarzyszenia Weterynarzy Brytyjskich miał odwagę publicznie powiedzieć, że ubój rytualny powinien zostać przynajmniej poddany restrykcjom, jeśli nie zupełnie zakazany. 

Prawodawstwo państwowe na świecie jest w tej kwestii bardzo różne. Większość krajów europejskich niestety nie nakazuje znieczulenia przy uboju zwierząt. Wyjątkami są: Szwajcaria, Liechtenstein, Belgia (oprócz regionu Bruxeli), Islandia, Dania, Szwecja i Norwegia, gdzie zakazany jest ubój bez uprzedniego znieczulenia. W takich krajach jak Austria, Słowacja, Grecja, Łotwa i Estonia znieczulenie jest nakazane po dokonaniu cięcia. Finlandia nakazuje równoczesne znieczulenie. Jedynie w Słowenii obowiązuje całkowity zakaz uboju rytualnego. 

Wśród muślimów są obecnie różne opinie odnośnie rytualnej dopuszczalności znieczulenia wstrząsem elektrycznym. Także wśród tzw. reformowanych (nowoczesnych) talmudystów pojawiają się głosy dystansujące się wobec archaicznego rytuału. 

Jakie jest - względnie powinno być - stanowisko Kościoła i tym samym katolika w tej sprawie?

Wprawdzie nie ma oficjalnego dokumentu dotyczącego wprost kwestii uboju, jednak sprawa jest dość jasna. Teologicznie zasadnicze są tutaj dwie kwestie:

- traktowanie zwierząt, oraz

- granice tzw. wolności religijnej, to znaczy tolerancji dla fałszywych kultów. 

Chrześcijańskie rozumienie i traktowanie zwierząt wyklucza wszelkie zbędne zadawanie im cierpień. Jest oczywiste, że zaniechanie znieczulenia z powodu absurdalnego i zakłamanego rzekomego unikania spożywania krwi, jest wprost sprzeczne z tą zasadą. Tym samym obowiązkiem katolika jest stanowczy sprzeciw wobec takiej praktyki. Tym bardziej grzechem ciężkim jest praktykowanie takiego uboju, zwłaszcza dla celów komercyjnych i biznesowych, gdyż jest to rodzaj udziału w fałszywych kultach talmudyzmu czy islamu, tym samym wspieranie tych kultów przynajmniej pośrednie. 

Podobnie ma się sprawa z punktu widzenia tzw. wolności religijnej. Według tradycyjnego nauczania Kościoła granicą tolerancji dla fałszywych kultów oraz ich praktyk jest prawo naturalne, czyli poznawalne rozumowo normy etyczne. Do tych norm należy zasada humanitarnego traktowania zwierząt, co wyklucza zadawanie im zbędnych cierpień oraz zaniechanie możliwej ochrony przed cierpieniem. Tym bardziej, gdy wchodzą w grę także aspekty zdrowotne dla człowieka (wyżej wspomniana sprawa szkodliwych dla człowieka hormonów stresu w mięsie). 

Obowiązkiem katolika jest wskazywanie wyznawcom fałszywych kultów na absurdalność i niehumanitarność ich doktryn i praktyk. Zaniedbanie tego obowiązku na rzecz interesów biznesowych, na które wskazują pseudokatoliccy politycy, jest haniebnym autoświadectwem obłudy i kryptomaterializmu. 

Co to jest prymat sumienia?

 


Pytanie zawiera widoczne nieporozumienie. Przede wszystkim problematyczne jest mówienie o prymacie sumienia. Tego typu hasła są zwykle skrótem myślowym, który łatwo może zawierać czy przynajmniej powodować błędy. W tym wypadku jest to błąd fundamentalny. 

Zacznijmy od tego, czym jest sumienie. Źródło tego słowa w języku polskim nie jest jasne. Możne je jednak rozumieć jako w miarę dosłowne tłumaczenie łacińskiego conscientia (con = z, scientia = wiedza, umiejętność) oraz greckiego συνείδησις (συν = z,  εἰδέναι = poznawać, od εἴδος = obraz, kształt). Być może słowo to pierwotnie brzmiało z-umienie w znaczeniu współ-wiedzy, współ-poznania, czyli równoczesnego działania umysłu. W pochodnym znaczeniu określenie to odnosi się do umiejętności moralnej oceny oraz wynikającego stąd nakazu moralnego w odniesieniu do działania względnie jego zaniechania. 

W tym znaczeniu określenie "prymat sumienia" jest absurdalne, ponieważ zakłada ono, jakoby sumienie było jednym z elementów szeregu, w którym znajduje się na pierwszym miejscu pośród innych. Atoli sumienie jest umiejętnością jedyną i niezastępowalną. 

Tym niemniej mówienie o jego "prymacie" wiąże się z drugim znaczeniem, mianowicie jako nakazu. Chodzi o nakaz wewnętrzny, nazywany często "głosem sumienia", w odróżnieniu od nakazów czy zakazów zewnętrznych, pochodzących od instancyj innych niż osobista ocena moralna. Tutaj tkwi problem zarówno antropologiczny (filozoficzno-psychologiczny), jak też teologiczny. Albowiem poddanie się nakazowi zewnętrznemu, czyli przymusowi, jest także decyzją sumienia wynikającą z mniej czy bardziej reflektowanych powodów czy pobudek. Tak więc także przymus nie może ani zastąpić ani usunąć głosu sumienia, tym samym nie stanowi żadnej konkurencji, lecz podlega ocenie sumienia. W tym znaczeniu można - w sposób bardzo nieprecyzyjny czy wręcz mylący - mówić o prymacie, przy czym należy mieć na uwadze, o jaką kwestię czy temat chodzi. 

Właściwie rozumiany "prymat" nie oznacza bynajmniej, jakoby głos sumienia miał rangę absolutną i nieomylną. Takowej rangi nie nauczał ani żaden teolog katolicki ani tym bardziej żaden dokument Kościoła. Ponad sumieniem jest prawo Boże, zarówno poznawalne czysto rozumowo, czyli naturalne, jak też objawione w sposób nadprzyrodzony. To ono jest nieomylne, nie sumienie. Sumienie może błądzić, może być skrzywione, niewykształcone, czy przynamniej stłumione i zagłuszone w konkretnych ocenach moralnych i decyzjach człowieka. Człowiek ma obowiązek badać swoje sumienie oraz kształcić je w świetle i według norm prawa Bożego. Mówią o tym wszystkie dokumenty Kościoła poświęcone tej kwestii, a także wszyscy wielcy teologowie Kościoła. 

Następną pułapką pojęciową zawartą w pytaniu jest "internalizacja". Właściwie nie ma definicji tego pojęcia, mimo że brzmi ono i jest używane w quasi "uczony" sposób. Zwykle chodzi o to, że ktoś nie przyjmuje jakiejś prawdy czy normy moralnej, mimo że ją zna. Przyczyną może być oczywiście brak odpowiedniego wyłożenia i uzasadnienia w przekazywaniu, zwłaszcza w wychowaniu dzieci i młodzieży. Jednak przyczyną może być decyzja odrzucenia tej prawdy i normy, czy wręcz zasadnicza niechęć do treści ograniczających swawolę czy wymagających jakiegoś wysiłku duchowego bądź moralnego. Tym samym brak "internalizacji" jako taki nie jest i nie może być usprawiedliwieniem przed odpowiedzialnością moralną, ponieważ sam podlega ocenie moralnej. 

Jesteśmy więc w temacie błądzącego sumienia w znaczeniu czy to błędnej oceny danego czynu bądź zachowania, czy błędnego nakazu sumienia. Przykład: w sytuacji niesprawiedliwej i zbrodniczej wojny jednym obywatelom sumienie nakazuje udział w takiej wojnie z przekonania dla słuszności sprawy, innym z powodu lojalności wobec własnego państwa, które jest agresorem, jeszcze innym nakazuje uległość wobec zbrodniczej władzy ze względu na ochronę własną i rodziny, jeszcze innym nakazuje bierny bądź nawet aktywny sprzeciw. Te zupełnie różne postawy nie mogą równocześnie moralnie słuszne i dobre. Dlatego fałszywe byłoby twierdzenie, jakoby każda z nich była moralnie usprawiedliwiona z powodu prymatu sumienia. Pomocne jest tutaj klasyczne katolickie rozróżnienie między wartością moralną czynu a winą. Ma ono zresztą zastosowanie także w prawodawstwie świeckim i to od wieków: inna jest kwalifikacja prawna niezamierzonego spowodowania czyjejś śmierci, a inna zabójstwa, zwłaszcza z premedytacją. Osoba obwiniana za zabójstwo jest ponadto badana psychologicznie na okoliczność, czy jest osobowością patologiczną stanowiącą trwałe zagrożenie dla zdrowia i życia innych. Zwykle jest tak, że seryjni przestępcy i zbrodniarze mają wyraźnie i nieodwracalnie skrzywioną osobowość, odporną na resocjalizację. Mówienie o usprawiedliwiającym braku internalizacji w takich przypadkach jest kpiną ze zdrowego rozsądku i z krzywdy ofiar. Jest to przykład skrajny, jednak zasada obowiązuje generalnie. 

Osobną, aczkolwiek ściśle powiązaną, jest kwestia winy w znaczeniu teologiczno-moralnym. Jest to kwestia dla Sakramentu Spowiedzi czyli stanu sumienia. Osoba przystępująca dobrowolnie do tego sakramentu ma przynajmniej resztkowe wyrzuty sumienia czyli poczucie winy, tym samym "zinternalizowała" conajmniej w minimalnym stopniu ogólne zasady moralne. Zarówno teologia moralna jak też nauki empiryczne są zgodne co do tego, że głosu sumienia jako choćby resztkowej oceny moralnej swoich czynów i zachowań nie można całkowicie stłumić czy usunąć. Ani czynniki zewnętrzne (wychowanie, zwyczaje, nakazy), ani wewnętrzne (nawyki, potrzeba poczucia własnej wartości itp.) nie są w stanie zniweczyć wewnętrznej zasady moralnej nakazującej "czyń dobrze", chociaż pojęcie dobra może być u danej osoby poważnie skrzywione czy wręcz fałszywe. W tym znaczeniu sumienie jest zdolnością silniejszą i trwalszą niż umiejętność racjonalnego myślenia. 

Teologiczne uwarunkowania przejścia osób duchownych i zakonnych do Bractwa Kapłańskiego Św. Piusa X itp.

 


Należy odróżnić następujące płaszczyzny tego pytania:

1. kanoniczną, czyli kościelno-prawną

2. teologiczną, czyli w świetle prawd wiary katolickiej

3. moralno-ascetyczną

4. psychologiczną. 


1. 

W aspekcie kanonicznym chodzi zarówno o 

- status czyli prawa i obowiązki danej osoby wynikające z aktualnego (opuszczanego) członkostwa w strukturach diecezjalnych bądź zakonnych, jak też

- status kanoniczny wspólnoty, do której dana osoba wstępuje czy ma zamiar wstąpić. 

W Kościele zawsze było możliwe i zdarzało się przejście z jednej struktury kościelnej do innej (z zakonu do diecezji i odwrotnie, z diecezji do diecezji, z zakonu czy zgromadzenia do zakonu czy zgromadzenia). Jest to możliwe także obecnie, zaś warunkiem jest zgoda przełożonego po obydwu stronach. Według przepisów prawa, powinna ona zależeć nie od widzimisię czy swawoli, lecz od dobra zarówno danej osoby podejmującej przejście jak też od dobra Kościoła. Inicjatywa powinna wychodzić od tej osoby, oczywiście w porozumieniu zarówno ze spowiednikiem (czy kierownikiem duchowym), jak też z przełożonymi po obydwu stronach. Wynika to ze specyfiki stosunku podległości kościelnej, która jest czymś znacznie więcej niż formalnym członkostwem czy zatrudnieniem, lecz ma bardziej charakter wspólnoty rodzinno-duchowej. Innymi słowy: zarówno pod względem kanonicznym jak też duchowym przełożony kościelny jest bardziej ojcem niż rozkazodawcą. Dotyczy to oczywiście również zakonów żeńskich, na co wskazuje także nazewnictwo: matka generalna czy matka przełożona.

Praktycznie procedura powinna polegać na tym, że dana osoba prosi zarówno o przyjęcie do innej wspólnoty jak też o pozwolenie opuszczenia dotychczasowej. Zwykle przełożeni obydwu wspólnot porozumiewają się ze sobą przynajmniej korespondencyjnie. Prośba przejścia powinna być wnikliwie zbadana oraz potraktowana poważnie i z dobrą wolą według wspomnianych kryteriów (dobro danej osoby oraz dobro Kościoła, oczywiście równocześnie). Istotne jest tutaj, że dana osoba jest związana przyrzeczeniem czy ślubem posłuszeństwa z dotychczasowym przełożonym, którego obowiązkiem jest dbałość o dobro podwładnego, zaś prawem jest wymaganie posłuszeństwa, oczywiście w ramach poprawnie rozumianego posłuszeństwa kościelnego, którego nadrzędną normą są prawdy wiary i moralności. 

Formalnie wystarczy, jeśli przełożony dotychczasowy wyda pisemną zgodę na opuszczenie wspólnoty oraz przejście do innej, zaś nowy przełożony formalnie przyjmie daną osobę. Prawo kanoniczne wymaga tutaj okresu próbnego (ad experimentum), który zwykle trwa trzy lata. Przed ostatecznym (po okresie próbnym) przejściem do nowej wspólnoty dana osoba pozostaje formalnie członkiem pierwotnej (czyli w przypadku duchownych zachowuje dotychczasową inkardynację) oraz ma prawo powrotu do pierwotnej wspólnoty. Dopiero inkardynacja w nowej wspólnocie powoduje pełny i stały status w niej. 

Sprawa jest bardziej złożona - zarówno teologicznie jak też kanonicznie i praktycznie - gdy wspólnota, do której dana osoba pragnie przejść nie ma jasnego czy formalnego statusu kanonicznego. Ma to wpływ oczywiście zarówno na aspekt dobra danej osoby i Kościoła, jak też na płaszczyznę porozumienia między przełożonymi. Przełożeni powinni tutaj wyłączyć względy osobiste i emocjonalne. Może być tak, że w trosce o - subiektywnie pojęte - dobro danej osoby przełożony (względnie przełożona) nie wyrazi zgody na przejście do wspólnoty bez oficjalnego statusu kanonicznego. Jeśli dana osoba w sumieniu nie zgadza się z tą decyzją, wówczas powinna poprosić przełożonego (przełożoną)

- o pozwolenie przebywania poza diecezją względnie poza domem tego zakonu oraz 

- jeśli jest osobą zakonną, skierować do Stolicy Apostolskiej (Kongregacji ds. Zakonów) prośbę o zwolnienie ze ślubów wiążących ją z dotychczasową wspólnotą. 

Zwolnienie ze ślubów czyli odejście ze stanu zakonnego wiąże się zwykle z pozbawieniem prawa do noszenia dotychczasowego stroju zakonnego. Przyjęcie do nowej wspólnoty daje natomiast prawo do stroju tej wspólnoty. 

Procedura w dykasteriach rzymskich trwa zwykle wiele miesięcy, a nawet lat. Na ten czas dobrze jest znaleźć z przełożonym przejściowe rozwiązanie ugodowe. Praktycznie mało prawdopodobne jest, by przełożony (względnie przełożona) próbował na siłę zatrzymać daną osobę w swojej wspólnocie. Jeśli by to miało miejsce, wówczas należy się podporządkować, chyba że zachodzi niebezpieczeństwo dla życia lub zdrowia - wtedy naturalne prawo ochrony swego życia działa jako nadrzędne wobec prawa kościelnego. Należy o tej decyzji poinformować przełożonego formalnie wraz z wyczerpującym uzasadnieniem. 

Jeśli by przełożony bądź dykasteria rzymska nałożyła karę za samowolne opuszczenie wspólnoty zakonnej bądź diecezji, wówczas można i należy się bronić prawnie, zarówno według norm prawa kościelnego, jak też - w razie braku skuteczności - w ramach prawa państwowego (które oczywiście może dotyczyć tylko praw obywatelskich jak np. prawo pracy, ubezpieczeń itp.). 

Konkretnie odnośnie Bractwa Kapłańskiego Św. Piusa X, należy zaznaczyć, że jego status kanoniczny jest niejasny. Z pewnością nie można zasadnie twierdzić, że jego kapłani są suspendowani, skoro od 1 września 2015 roku (List Apostolski Misericordia et misera, nr 12) mają oficjalnie jurysdykcję do spowiadania oraz asystowania w Sakramencie Małżeństwa. Brakuje jednak całościowej kanonicznej regulacji w znaczeniu zatwierdzenia statutów i tym samym pełnej osobowości kościelno-prawnej na poziomie uniwersalnego prawa kościelnego. Jest to sytuacja nadzwyczajna pod względem prawnym. Tym bardziej znaczące są aspekty teologiczne. 


2. 

Kanonistyka jest dziedziną teologiczną. Oznacza to, że normy i reguły kościelno-prawne (kanoniczne) są podrzędne względem norm teologicznych czyli prawd wiary. Konkretnie oznacza to: jeśli życie w danej wspólnocie zakonnej czy strukturze kościelnej stanowi niebezpieczeństwo dla wiary i moralności, wówczas zachodzi zasadny powód to opuszczenia tej wspólnoty czy struktury. Wystarczy tutaj osobiste przekonanie o zagrożeniu, oczywiście o ile ma uzasadnienie zarówno w solidnej znajomości prawd wiary i moralności, jak też w bezsprzecznych faktach. Jeśli np. dana wspólnota czy przełożony wymaga czegoś, co jest sprzeczne z nauczaniem wiary i moralności, czy chociażby z normami dyscyplinarnymi czy liturgicznymi, wówczas jest to poważny powód. Należy zebrać dowody na taki stan rzeczy oraz przedstawić go przełożonemu względnie przełożonej. Jeśli nie ma wiarygodnych szans na skorygowanie stanu rzeczy, wówczas zachodzi moralna i teologiczna racja do opuszczenia danej wspólnoty czy struktury. Postępowanie kanoniczne powinno być podporządkowane tej racji, a nie odwrotnie. 

Teologicznie istotna jest tutaj kwestia rangi sumienia w podejmowaniu decyzyj moralnych, do których oczywiście należy także decyzja co do stanu i miejsca. Jest to osobny i dość szeroki temat, który przedstawię wkrótce w osobnym wpisie. 


3. 

W tym temacie zachodzą oczywiście aspekty z dziedziny duchowości, ascetyki i moralności. Dla osoby duchownej czy zakonnej ważne, a nawet istotne jest, czy dana decyzja jest zgodna nie tylko z prawem kościelnym i wiarą katolicką, lecz także z duchowością katolicką poświadczoną w nauczaniu i przykładzie świętych Kościoła. 

Należy mieć na uwadze, że obecny stan Kościoła nie ma analogii w całej historii. Nigdy dotychczas nie było sytuacji, by struktury kościelne de facto zwalczały wiarę katolicką oraz nauczanie Kościoła z ubiegłych stuleci aż do czasów apostolskich. Nie jest tutaj istotna motywacja tego zwalczania. Wiadomo, że odbywa się ono zwykle w powoływaniu się na Sobór Watykański II oraz papieży ostatnich dziesięcioleci. Jest to osobny temat, bardzo szeroki. W tym miejscu wystarczy wskazać, że 

- nie może być sprzeczności wewnątrz nauczania Kościoła, który jest i pozostaje ten sam od Zesłania Ducha Świętego aż do końca czasów,

- zerwanie ciągłości tego nauczania zawsze świadczy i musi świadczyć przeciw tym, którzy tego dokonują, nie odwrotnie. 

Życie duchowe, pobożność i asceza katolicka są także podrzędne i w pewnym sensie powinny być wtórne i pochodne względem prawd wiary. To one są jedynym prawdziwym i solidnym fundamentem zdrowej duchowości i dążenia do świętości. Odejście od prawd wiary katolickiej zawsze ma konsekwencje dla moralności, życia duchowego i pobożności (nie przypadkiem Kościół boryka się obecnie z nadużyciami moralnymi niesłychanymi w dziejach, przynajmniej co do skali). Przebywanie we wspólnocie czy strukturze zaciemniającej czy wręcz negującej doktrynę katolicką stanowi niebezpieczeństwo dla życia wiary. Ochrona tego życia jest prawem i obowiązkiem także wobec swojego życia duchowego. Jeśli decyzja przełożonego jest obiektywnie sprzeczna z wiarą katolicką, wówczas nie obowiązuje moralnie. Jeśli takie decyzje są nagminne, wówczas zachodzi powód odejścia z takiej struktury, niezależnie od skutków kanonicznych. Oczywiście najpierw należy podjąć kroki wyjaśnienia oraz odpowiedniego upomnienia przełożonego czy wspólnoty. Gdy usiłowania nie doprowadzą do uzasadnionej nadziei na istotną poprawę, wówczas moralnie i duchowo usprawiedliwione jest odejście z takiej wspólnoty. 


4.

U większości katolików, także duchownych i zakonników, mamy obecnie do czynienia z wręcz skandalicznym brakiem znajomości prawd wiary, zasad moralności, prawa kościelnego i duchowości katolickiej. W takiej sytuacji biorą górę mechanizmy psychologiczne, głównie emocje zaciemniające czy wręcz tłumiące trzeźwe myślenie i reagowanie. Jest to widoczne zwykle także w niniejszej sprawie. Brak solidnej wiedzy teologicznej, ascetycznej i kanonicznej zastępowany jest przez własne fantazje, uprzedzenia i odczucia, co jest oczywiście niegodne duchownych, tym bardziej w pozycji przełożonych. Należy się z tym liczyć, ale równocześnie starać o merytoryczne podejście. Wymaga to trudu i cierpliwości, z miłości bliźniego, która należy się także błądzącym przełożonym. 

Czy nałóg jest grzechem ciężkim?

 


Grzech ciężki - czyli pozbawiający łaski uświęcającej - zachodzi wtedy, gdy spełnione są równocześnie następujące warunki:

1. materia grzechu jest ważka

2. grzech popełniany jest ze świadomością grzeszności oraz

3. z wolnego wyboru

Ten ostatni warunek jest w nałogu często pomniejszony. Na przykład ktoś już w dzieciństwie czy wczesnej młodości zaczął palić tytoń, nie zdając sobie sprawy z wagi grzechu i nałogu, a we wieku dorosłym usiłuje porzucić ten nałóg, jednak podejmowane postanowienia nie prowadzą do trwałego porzucenia. Tak samo może być w przypadku innych nałogów. 

Nie jest prawdą, jakoby sytuacja nałogu zawsze istotnie pomniejszała wolność wyboru i tym samym powodowała, że nie ma grzechu ciężkiego. Decydujące jest, czy i na ile jest wola porzucenia nałogu. Musi się to wykazać w podejmowanych wysiłkach zwalczenia nałogu, a są to:

- mocne i konkretne postanowienie

- podejmowanie środków jego realizacji, a to przede wszystkim

- szukanie pomocy duchowej, ewentualnie także psychologicznej,

- modlitwa i życie duchowe, zwłaszcza w sakramentach pokuty i Eucharystii,

- ćwiczenie woli.

Na ciężar grzechu w nałogu mają wpływ także dwa pierwsze warunki, czyli ważkość materii oraz świadomość wagi grzechów wynikających z nałogu. Tak np. w przypadku palenia tytoniu często brakuje świadomości szkodliwości palenia. Zwłaszcza młodzież subiektywnie nie przyjmuje do wiadomości tego faktu, nie koniecznie z braku woli, lecz w ramach młodzieńczej mentalności, lekkomyślności, czy braku bezpośredniej styczności ze skutkami zdrowotnymi palenia. Ponadto inna jest waga wypalania dziennie paczki papierosów, a inna zapalenia sobie "dla towarzystwa" czy w sytuacji stresu. 

Spowiednik powinien rozeznać sytuację danego penitenta. Jeśli ocena nie wynika z wyznania grzechów, wówczas powinien dopytać. Może być tak, że spowiednik uzna, iż nie są spełnione warunki grzechu ciężkiego oraz można pozwolić na przyjmowanie Komunii św. mimo nałogu. 


Post scriptum




Tytoń jest tutaj tylko przykładem, zresztą podanym w uproszczeniu. Temat jest szerszy, gdy chodzi o używkę. Używka to nie to samo co nałóg, mimo że chodzi o ten sam tytoń. Istotne jest uzależnienie i to szkodliwe. Podobnie może być z alkoholem, kofeiną, być może także z miękkimi narkotykami jak konopia. Kwestia onanizmu jest bardziej złożona, gdyż sfera sexualności głębiej dotyka osobowości i relacyj międzyludzkich. Dlatego szukanie uwolnienia musi być bardziej komplexowe. Tym niemniej zasadniczo ograniczenie wolności woli także w tym przypadku może mieć wpływ na ciężar winy.

Czy istnieje powołanie do życia w samotności?



Powołanie (vocatio) w sensie właściwym oznacza wybranie do stanu duchownego (z przyjęciem święceń) czy konsekrowanego (zakonnego). Chodzi o szczególną, w pewnym sensie wyjątkową drogę życiową, która jest naśladowaniem Chrystusa w formie życia, nie tylko według przykazań Bożych i kościelnych, lecz także tzw. rad ewangelicznych ubóstwa, czystości i posłuszeństwa według statutów właściwych dla duchownych i osób zakonnych. W tym znaczeniu w klasycznej teologii mówi się o dwóch stanach życia w Kościele:
- stanie przykazań oraz
- stanie rad ewangelicznych (które zakładają oczywiście także wypełnianie przykazań).

Świętość można i trzeba osiągnąć oczywiście także nie przynależąc do stanu rad ewangelicznych. Z żyjących w stanie przykazań Pan Bóg powołuje niektóre osoby na swoją szczególną służbę dla Swojej chwały i dla zbawienia dusz.

Żyjący w stanie świeckim (czyli samych przykazań) mają za zadanie zwykle obowiązki wspólne wszystkim ludziom. Przeważnie jest to także a nawet przede wszystkim założenie rodziny i wychowanie potomstwa. Jednak, według świadectwa Pisma św. Starego i Nowego Testamentu, zawsze istniały osoby, które nie zakładały rodziny, z różnych przyczyn. Boże Objawienie ani nie nakazuje każdemu założenia rodziny, ani nie zleca poszczególnym osobom życia samotnego, ani go nie potępia. W starożytnym Kościele istniała instytucja dziewic poświęconych Bogu, także wdów. Tak było zanim powstały zakony żeńskie. Nieżonaci mężczyźni byli czy to żołnierzami, czy sługami u zamożnych, także jako uczeni, nauczyciele i wychowawcy, czy też duchownymi w niższych święceniach. W niższych warstwach społecznych bezżeństwo (czyli życie w samotności) było przez długie wieki i stosunkowo do niedawna bardzo częste, zarówno wśród niewiast jak też wśród mężczyzn, gdyż założenie rodziny wymagało zabezpieczenia utrzymania i wychowania dzieci, na co uboższych zwykle nie było stać. W tym znaczeniu można mówić o trzeciej drodze życiowej, oprócz stanu duchowno-konsekrowanego i stanu małżeńskiego.

Jaka jest specyfika tego stanu? Ponieważ nie ma obowiązków ani wobec własnej rodziny, ani wobec Kościoła, osoba taka ma znacznie większą wolność w wyborze i wypełnianiu zadań, ale także szerszą odpowiedzialność. W związku z tym jest to droga trudniejsza, wymagająca większej siły ducha i także umiejętności praktycznych. Pod względem duchowym taka osoba nie ma kontroli i korekty ze strony ani wspólnoty duchownej ani współmałżonka, pod względem czysto ludzkim i materialnym również jest zdana bardziej na siebie niż ktoś żyjący w stanie duchownym czy małżeńskim. Jest to oczywiście pewne niebezpieczeństwo i wyzwanie, ale równocześnie szansa dla rozwoju osobowego. Jednak warunkiem jest przede wszystkim dojrzałe życie duchowe i religijne, oraz zdrowe relacje ludzkie czyli życie miłością bliźniego, mimo że ten stan może sprzyjać egoizmowi i zamknięciu się w sobie, co musi powodować regres czy wręcz patologię osobowości.

Pewne jest, że Pan Bóg daje także takim osobom łaski i siły, których potrzebują do życia według przykazań, osiągnięcia świętości oraz odpowiedniej służby Bogu i bliźnim. Konieczny jest jednak wkład własnych sił i umiejętności. Środki są takie same jak dla innych stanów życia:
korzystanie z Sakramentów,
z kierownictwa duchowego oraz
czynna miłość bliźniego.

Zaletą tego stanu życia jest
- doskonalenie zawodowe oraz
- troska o potrzebujących, chorych, ubogich, opuszczonych itp.

Osoba samotna ma więcej czasu a także środków dla zdobywania wiedzy, umiejętności oraz dla uczynków miłości bliźniego. Osoba taka może i powinna docierać ze swoją uwagą i troską do ludzi niezauważanych, lekceważonych czy pogardzanych przez innych. Jest to sposób realizacji ojcostwa czy macierzyństwa duchowego, którego wzorem jest także w tym wypadku Jezus Chrystus.

Czy Bóg mógł zapobiec grzechowi?



W pytaniu zawarte jest niejasne i wieloznaczne słowo "mógł". Możność może bowiem oznaczać moc uczynienia czegoś, władzę decydowania o czymś, także zdolność. Konkretne znaczenie oczywiście zależy od właściwości podmiotu danej możności. Innymi słowy: inna jest możność kamienia, inna rośliny, inna zwierzęcia, inna człowieka, a jeszcze inna Boga.

Co do czynności Boga należy mieć na uwadze, że przekraczają one nieskończenie możliwości człowieka, jednak także odpowiadają naturze i właściwościom Boga. Dlatego mówienie o możności czy mocy Boga jest możliwe tylko na zasadzie analogii: zwykle używamy tych określeń w odniesieniu do stworzeń, a stosując je do Boga musimy pamiętać, że odnoszą one do Niego w inny sposób, to znaczy jedynie podobny do znaczenia znanego w odniesieniu do stworzeń.

Innymi słowy: Bóg mógł stworzyć tylko to, co stworzył. Nie jest to żadne ograniczenie Jego wszechmocy, ponieważ stworzył wszystko, tym samym mógł wszystko, co istnieje, i w tym znaczeniu jest wszechmocny. Jedyny ograniczeniem jest to, co jest sprzeczne z istotą Boga jako Najwyższego Bytu, a jest to niebyt, czyli coś, co nie istnieje. Tak np. nie istnieje człowiek nie wyposażony w wolną wolę, ponieważ do istoty człowieka należy wolna wola, i tym samym Bóg nie mógł stworzyć takiego "człowieka" bez wolnej woli, gdyż taka istota nie byłaby człowiekiem.

Dlatego punktem wyjścia dla teologii są fakty, nie rozważania o czymś, co nie istnieje i nie mogło zaistnieć.

Grzech pierwszych rodziców jest konsekwencją wolności woli, czy wyboru między dobrem a złem. Według Księgi Rodzaju ta granica została podana ludziom jasno i konkretnie w postaci jednego zakazu. Tylko od nich zależał wybór, czego nie niweczy pokusa szatana. Dlatego w pełni zasłużyli na karę. Zakaz był prosty i jednoznaczny, nawet jeśli konsekwencje jego złamania nie były z góry i do końca znane, aczkolwiek otrzymali także ostrzeżenie:


Innymi słowy: jedynym sposobem zapobieżenia grzechowi było niestwarzanie człowieka. To jednak byłoby sprzeczne z naturą Boga, który jest miłością, a miłość polega na udzielaniu siebie. Z powodu miłości jako udzielania niezbędne było stworzenie człowieka, obdarzonego wolną wolą na podobieństwo Boga. Ludzka wolna wola jest dobrem pochodzącym od Boga, tak samo jak człowiek jako Jego stworzenie. Tego dobra bytowego nie jest w stanie zniweczyć nawet grzech, gdyż także grzesznik ma wolną wolę i tym samym może się nawrócić ku dobru. W tym sensie zapobieżenie grzechowi przez Boga nie było niezbędne.

Dlaczego Judasz zdradził?

Nie mamy jednoznacznych informacji w tym temacie ani w Piśmie św., ani w Tradycji Kościoła. Jest tylko powiedziane, że był złodziejem (J 12, 4-8). Ponadto z faktów wynika, że był fałszywy i zakłamany, o czym świadczy jego pytanie odnośnie zdrajcy: "Czyżbym to ja był, Mistrzu?" (Mt 26, 25).
Ta niejasność oczywiście prowadziła w ciągu wieków do różnych interpretacyj, domysłów i teorij. Dość prawdopodobne wydaje się przypuszczenie, że powodem zdrady były motywy polityczne Judasza. Konkretnie, że Judasz był zawiedziony, iż Pan Jezus nie chciał poprowadzić zbrojnej rebelii przeciw Rzymianom.
Wiele przemawia także za tym, że Judasz chciał sprowokować cudowne uwolnienie Pana Jezusa z rąk oprawców i tym samym objawienie Jego mesjańskiej godności rozumianej na sposób doczesny, czyli bez tajemnicy krzyża.

Nie ma w tej kwestii rozstrzygnięcia Magisterium Kościoła i nie jest ono możliwe, ponieważ źródła Objawienia nie są jednoznaczne. Tym samym dopuszczalne są różne przypuszczenia i teorie, oczywiście o ile nie zaprzeczają danym Objawienia. Prawdopodobnie Judaszem kierowało szereg motywów, które się nie wykluczają.

Dlaczego należy odróżnić obecność od ofiarowania?

Temat koronki s. Faustyny - poruszany już wielokrotnie, proszę spojrzeć pod etykietami "koronka" i "Faustyna" - wzbudza spore zainteresowanie i też odruchowy sprzeciw. Wynika on zwykle z braku spokojnego i trzeźwego zapoznania się oraz przemyślenia argumentów, które już wielokrotnie podawałem. Świadczy o tym fakt, że krytycy nie odnoszą się wcale do moich argumentów, a jedynie powielają obiegowe tezy obrońców koronki. Oto jeden z przykładów:


Autor tej wypowiedzi zarzuca mi odrzucanie obecności Bóstwa Jezusa Chrystusa w Eucharystii, co oczywiście jest bezpodstawne i fałszywe. Autor nawet nie próbuje uzasadnić swojego zarzutu. Zaś przyczyną tego fałszywego zarzutu jest widoczne błędne pomieszanie kwestii Obecności Eucharystycznej i kwestii Ofiary. To są dwie różne kwestie, nie tylko logicznie, lecz tym bardziej pod względem teologicznym. 

Komuś bez wykształcenia teologicznego i bez starannego myślenia teologicznego takie odróżnienie może wydawać się zbędne. W uproszczonym - oględnie mówiąc - myśleniu sprawa wydaje się prosta: w Eucharystii jest obecne człowieczeństwo i bóstwo Jezusa Chrystusa, więc także ofiarowane jest zarówno człowieczeństwo jak i bóstwo. Jednak jest to poważny błąd teologiczny, świadczący przynajmniej o braku precyzji teologicznej. Błąd jest tutaj podwójny, polega bowiem nie tylko na pomieszaniu kwestii obecności z czynnością ofiarowania, lecz także na jakby "czasoprzestrzennym" ujmowaniu Bóstwa. Innymi słowy: jeśli ktoś uważa, iż w Ofierze Eucharystycznej ofiarowane jest także Bóstwo Jezusa Chrystusa, ponieważ jest ono obecne pod postaciami eucharystycznymi, to błędnie ujmuje związek Bóstwa z tym postaciami, mianowicie quasi fizycznie, tak, jakby niemożliwe było ofiarowanie samego Człowieczeństwa Jezusa Chrystusa, skoro w postaciach eucharystycznych jest obecne także Jego Bóstwo. 

Oto dowód na podstawie liturgii tradycyjnej: celebrans podczas kanonu wielokrotnie wykonuje gest ofiarowania - znak krzyża - nad postaciami eucharystycznymi także PO przeistoczeniu, czyli gdy te postaci są już Ciałem i Krwią Chrystusa. Wykonywanie tego samego gestu ofiarowania zarówno przed jak i po przeistoczeniu oznacza, iż odnosi się on do postaci materialnej, która przedstawia Człowieczeństwo Jezusa Chrystusa, gdyż Bóstwo jest oczywiście niematerialne. W Novus Ordo niestety usunięto gesty ofiarowania po przeistoczeniu, co jest sprzeczne z Tradycją liturgiczną Kościoła i niestety sprzyja między innymi nieporozumieniu, o które tutaj chodzi. 

Jeszcze raz: gdyby gest ofiarowania odnosił się także do Bóstwa Jezusa Chrystusa, to byłby bluźnierczy, gdyż oznaczałby, jakoby Jezus Chrystus złożył w ofierze na krzyżu także Swoje Bóstwo. 

Dla jasności: całkowicie przyjmuję i zakładam nauczanie Soboru Trydenckiego, według którego pod postaciami eucharystycznymi obecny jest cały Jezus Chrystus wraz z bóstwem i człowieczeństwem. Równocześnie podkreślam, że jest to orzeczenie o tym, że Jezus Chrystus jako Bóg i Człowiek jest prawdziwie obecny w Najświętszym Sakramencie, a nie o tym, co ofiarował Ojcu na Krzyżu. To jest istotna i decydująca różnica.

W kwestii koronki, dokładniej ofiarowania bóstwa, kluczowe jest, że Ofiara Eucharystyczna (oraz w pewnym sensie także duchowe uczestnictwo w niej przez osobistą modlitwę, jaką ma być koronka) jest uobecnieniem Ofiary Krzyżowej. Kluczowe jest więc, co wydarzyło się na Krzyżu, czyli to, co uczynił Syn Boży Jezus Chrystus na Krzyżu. Konkretnie: co ofiarował Jezus Chrystus na Krzyżu - bóstwo i człowieczeństwo, czy tylko człowieczeństwo?

Odpowiedź jest prosta: ofiarował tylko człowieczeństwo, ponieważ tylko człowieczeństwo mogło zostać ofiarowane, to znaczy zabite mogło zostać tylko życie ludzkie Syna Bożego, a nie życie boskie, a tym bardziej nie boska istota, natura i godność. Do istotnych przymiotów Bóstwa należy bowiem nieśmiertelność, niezmienność i niezniszczalność, w przeciwieństwie do natury ludzkiej.

Takie jest odwieczne i stałe nauczanie Kościoła, zawarte zarówno w dokumentach Magisterium jak też u Doktorów i pasterzy Kościoła na przestrzeni wieków. Dowodem są chociażby podręczniki dogmatyki katolickiej. 

Dowodem łatwo dostępnym w internecie jest chociażby przemówienie metropolity lwowskiego abpa Józefa Bilczewskiego na kongresie eucharystycznym we Wiedniu. Oto jego fragmenty istotne w temacie:



Ta Ofiara jest aktem Jezusa Chrystusa jako Osoby. Dlatego mówimy, że Syn Boży Jezus Chrystus ofiarował Siebie Ojcu, czyli Swoją Osobę. Osoba oznacza tutaj podmiot ("hypostasis"), a nie "zlepek" dwóch części czyli bóstwa i człowieczeństwa.

Dodam jeszcze, co już także kilkakrotnie wyjaśniałem:

Obrońcy ofiarowania Bóstwa powołują się na tzw. unię hipostatyczną, czyli jedność Osoby Jezusa Chrystusa. Z prawdy o tej jedności wnioskują błędnie, jakoby niemożliwe było ofiarowanie człowieczeństwa bez bóstwa. Jest to błąd nie tylko logiczny lecz także teologiczny. Jego podłożem jest quasi materialne wyobrażenie ofiarowania, być może nawet zmysłowo-liturgiczne: kapłan podczas Eucharystii podnosi konsekrowane postaci, pod którymi jest zarówno bóstwo jak też człowieczeństwo. Należy jednak pamiętać, że znaki liturgiczne wymagają odpowiedniej interpretacji i wyjaśnienia teologicznego, a nie mogą go zastąpić, ponieważ liturgia pochodzi z prawd wiary czyli Objawienia Bożego, a nie odwrotnie (dopiero wtórnie liturgia może być jednym ze źródeł Objawienia jako jego świadectwo). Innymi słowy: z liturgicznego gestu podnoszenia postaci eucharystycznych wcale nie wynika, jakoby ofiarowane było bóstwo Jezusa Chrystusa. Wręcz przeciwnie: to Jego eucharystyczne Ciało i Krew są ofiarowywane, jako uobecnienie Ofiary Jego życia ludzkiego na Krzyżu. To On sam - jako Bóg i Człowiek - rękami kapłana składa Swoje człowieczeństwo Ojcu w Ofierze na przebłaganie za nasze grzechy. On działa jako Osoba bosko-ludzka, czyli jedność hipostatyczna, ale ofiaruje tylko to, co jest ofiarowalne, czyli człowieczeństwo, ponieważ Jego Bóstwo jest współistotne Ojcu, tym samym nigdy nie jest i nie może być odłączone czy choćby nawet różne od Bóstwa Ojca, gdyż są tą samą Istotą Boską, tym samym Bogiem.

Ponadto obrońcy ofiarowania Bóstwa posługują się pojęciem communicatio idiomatum, co świadczy już o zupełnej ignorancji teologicznej i niezrozumieniu tegoż pojęcia w teologii katolickiej. Chodzi tutaj o wspólnotę względnie wymianę przymiotów między naturami Jezusa Chrystusa, czego podstawą jest unia hipostatyczna. W tym sensie możemy teologicznie poprawnie powiedzieć, że Bóg się narodził, Bóg cierpiał, Bóg został zabity na Krzyżu, zmartwychwstał itd. Możemy też powiedzieć, że Syn Człowieczy czynił cuda, zbawił świat, pojednał nas z Bogiem itd. Jednak stale mówimy tutaj o czynach względnie dziełach Osoby, czyli wcielonego Syna Bożego, Boga-Człowieka. W tych sformułowaniach zarówno Bóg jak też Syn Człowieczy oznaczają tę samą Osobę. Jednak czymś zupełnie innym i niedopuszczalnym teologicznie jest powiedzenie, że Bóstwo się narodziło, cierpiało, zostało zabite itd., tak samo jak fałszywe jest powiedzenie, że człowieczeństwo - czyli natura ludzka - czyniło cuda, zbawiło świat itd. To nie są tylko różnice czy niuanse słowne. Chodzi o precyzję pojęć i sformułowań, które są istotne dla prawd wiary katolickiej, konkretnie dla prawdy o Jezusie Chrystusie i dziele Zbawienia.

Ze strony osób nieco obeznanych w teologii - niestety modernistycznej - pojawia się też argument z tzw. kenozy, czyli w powoływaniu się na słowa z Listu do Filipian, gdzie jest mowa o "ogołoceniu" (ekenozen) Syna Bożego w Jego Wcieleniu. Temat ten jest od wieków modny w teologii protestanckiej, która zawsze miała problem z boską godnością Jezusa Chrystusa, a także z precyzją teologiczną. Odniósł się do tego chociażby papież Pius XII w swojej encyklice Sempiternus Rex z 1951 r.:



Papież odrzuca więc mniemanie, jakoby Wcielenie Syna Bożego oznaczało jakiekolwiek pomniejszenie Jego boskiej godności, oraz boskich atrybutów i właściwości.

Taka precyzja i rozróżnienia mogą się wydawać nieważne czy zbędne dla kogoś, kto nie ma pojęcia o sporach teologicznych, które doprowadziły do uroczystych orzeczeń Magisterium Kościoła już w starożytności. Jednak teolog, zwłaszcza każdy duchowny katolicki, ma obowiązek znać definicje nauczane przez Kościół, stosować je i wyjaśniać wiernym.

Koronka s. Faustyny - dowód fałszerstwa

Już kilkakrotnie dane mi było wypowiedzieć się teologicznie odnośnie słów tzw. koronki do Miłosierdzia Bożego, pochodzącej z zapisków s. Faustyny Kowalskiej. Chodziło o ofiarowanie Bóstwa. Czytelnik znajdzie te wpisy pod etykietami takimi jak "koronka" i "Faustyna" (zwłaszcza tutaj). 

Ostatnio miałem okazję zapoznać się z pisemkiem autorstwa pierwszego spowiednika s. Faustyny, x. Józefa Andrasza SJ, w oryginalnym wydaniu z 1947:





X. Andrasz podaje słowa koronki BEZ słów o ofiarowaniu Bóstwa (strona 33):



Tym samym pierwotna wersja koronki rozpowszechniana przez x. Andrasza i innych za pozwoleniem władz kościelnych nie zawierała głównego i fundamentalnego błędu teologicznego, który stanowi właściwie herezję ariańską negującą Współistotność Boga Syna i Boga Ojca.

Nie jestem w tej chwili w stanie stwierdzić, kiedy nastąpiło wprowadzenie owego ofiarowania Bóstwa do textu koronki i przez kogo zostało to uczynione. Musiało to mieć miejsce przed opublikowaniem książki x. Ignacego Różyckiego, który usiłować teologicznie obronić to sformułowanie. Ze skutkiem, o którym już się wypowiedziałem w poprzednich wpisach (tutaj).

W tej chwili nie jestem w stanie wykluczyć, że to wersja podana przez x. Andrasza jest ocenzurowana w celu uniknięcia spodziewanego sprzeciwu teologów i zakazu kościelnego.

Pewne jest natomiast, że mamy do czynienia z oszustwem. Zostało ono dokonane albo przez x. Andrasza, albo przez późniejsze wydanie textu koronki, rozpowszechnione obecnie.


Post scriptum 1


Jeden z czytelników wskazał, że ofiarowanie bóstwa znajduje się w publikacji x. Michała Sopoćki z 1949 r., czyli tylko dwa lata młodszej od publikacji x. Andrasza. Tym samym wygląda na to, że x. Sopoćko jest autorem fałszerstwa, które zawiera herezję.

Zresztą jest wiele śladów konflktu między o. Andraszem a x. Sopoćką. Oto przykład (źródło tutaj):


Tak to już jest: gdzie kłamstwo, tam też niezgoda. 


Post scriptum 2

Ciekawe jest także, że nawet biskup i zawodowy znawca x. Sopoćki, x. Henryk Ciereszko, wyznaje, iż nie widział nawet kopii "Dzienniczka":