Zasady komentowania: bez anonimowych komentarzy

Na czym powinien się skupić o. Kowalczyk?



O. Dariusz Kowalczyk, były prowincjał jezuitów a obecnie profesor dogmatyki na Gregorianum w Rzymie, co jakiś czas w swoich wystąpieniach publicznych wydaje się zabiegać o sympatię środowisk konserwatywnych katolików. W znaczym stopniu to mu się udaje, o czym świadczy cytowanie i linkowanie na odpowiednich portalach.

Tym razem odezwał się dość wyraźnie wnerwiony (delikatnie mówiąc) i to wraz z pogróżką, dość absurdalną zresztą.

Po pierwsze, nie wiem, o czym i z kim o. Kowalczyk rozmawia. Nie znam żadnej jego wypowiedzi publicznej zachęcającej do ukazywania piękna liturgii tradycyjnej. Oczywiście nie wykluczam, że czyni to dyskretnie czy prywatnie.

Po drugie, jedynym podanym przez niego dowodem jest wpis twitterowy jednego "reprezentanta nurtu", który o. Kowalczyk nazywa "tradycjonalistami". Od profesora dogmatyki należałoby się spodziewać większej rzetelności w używaniu tego określenia, gdyż powinien wiedzieć, co to jest tradycjonalizm w historii teologii i że nie ma on nic wspólnego z tymi, których o. Profesor ma tu na myśli (pisałem o tym tutaj).

Po trzecie, karcąc "tradycjonalistów" łomotających w internecie należałoby to karcenie odpowiednio uzasadnić. Cytowanie samego siebie oraz wymachiwanie porównaniem - zupełnie absurdalnym - do "pobożnego" o. Feeney'a oczywiście nie wystarczy. Tym bardziej, że w tytule wygraża byciem "poza Kościołem".

Po czwarte, powiem, dlaczego owo porównanie jest nie tylko absurdalne lecz także podłe. Absurdalne jest z tego prostego względu, że o. Feeney zabawił się w głoszenie własnej nauki, jednoznacznie odbiegającej nie tylko od stanowiska ówczesnego Świętego Oficjum lecz także od całej Tradycji Kościoła. Nie chodziło więc o konflikt z aktualną władzą kościelną, lecz z niezmiennym katolickim nauczaniem wiary. Innymi słowy: o. Feeney, zresztą "pobożny" jezuita, popadł w herezję. Profesor dogmatyki, jak śmiem twierdzić, musi o tym wiedzieć. A skoro wie i mimo tego porównuje swoich "tradycjonalistów" do przypadku o. Feeney'a, to po prostu oszukuje publiczność na doraźny użytek.

Na koniec pozwolę sobie odwdzięczyć się o. Kowalczykowi szczerą radą:

Wielebny Ojcze Profesorze! Proszę skupić się na herezjach głoszonych nagminnie przez swoich zakonnych współbraci. Jest ich sporo, także w Polsce. Niestety.

Jaką wartość ma koncelebrowanie?


Odnośnie wartości sprawowania sakramentów teologia katolicka odróżnia
- wartość właściwą sakramentalną, czyli udzielanie łaski z racji sprawowanego ważnie sakramentu według warunków ustanowionych przez Jezusa Chrystusa (ex opere operato), oraz
- wartość uczynkową, czyli zasługującą z racji czynności określonej przez Kościół oraz wynikającej z pobożności osobistej.

Dla tej pierwszej wystarczy sprawowanie zawierające materię i formę konieczną dla ważności Konsekracji, czyli wypowiedzenie słów Konsekracji nad chlebem i winem. Pod tym względem kapłan koncelebrujący sprawuje sakrament czyli działanie łaski sakramentalnej. 

Inaczej rzecz ma się natomiast pod względem wartości uczynkowej. Jest oczywiste, że czynności kapłana koncelebrującego jest o wiele mniej i że wymagają one znacznie mniej wkładu i zaangażowania, niezależnie od jego osobistej pobożności. Tym samym wartość koncelebrowania jest znacznie mniejsza niż osobnej celebracji. Ta ostatnia wymaga i wyraża zwykle większą pobożność i zaangażowanie uwagi, sił i środków. Jest to niestety niedoceniane w powszechnej obecnie praktyce koncelebrowania, która wynika przeważnie niestety z wygodnictwa czy wręcz lenistwa.

Czy święci i błogosławieni są zbawieni?

Już beatyfikacja jest orzeczeniem, że dusza danej osoby przebywa w chwale wiecznej. W kanonizacji to orzeczenie nabiera wyższą i ostateczną rangę. Nie można oddzielić zezwolenia na oddawanie publicznej czci danej osobie od stwierdzenia i orzeczenia o jej losie po śmierci.

Rozpoznanie prowadzące do orzeczenia odbywa się w drodze procesu kanonicznego. Tradycyjne postępowanie procesowe, opisane zwłaszcza przez kardynała Lambertini'ego (późniejszego papieża Benedykta XIV), jest najsurowszym i najbardziej wnikliwym pośród znanych w historii. Składało się ono z dwóch osobnych procesów sądowych: procesu o heroiczności cnót i procesu o cudach za wstawiennictwem danej osoby, bądź procesu o męczeństwie w przypadku cech męczeństwa czyli oddania życia za wiarę. Jak w każdym postępowaniu sądowym, dowody oparte są na faktach materialnych (jak pisma czy wypowiedzi danej osoby, stan ciała po exhumacji oraz uzdrowienia za wstawiennictwem) oraz zeznaniach świadków. Są to dane empiryczne, dlatego mogą prowadzić jedynie do pewności moralnej (certitudo moralis), nie dogmatycznej ani metafizycznej. Z powodu złożoności i wszechstronności postępowania jest to jednak pewność najwyższa z możliwych, oczywiście o ile zachowane są tradycyjne procedury.

Istnieje też możliwość zatwierdzenia poświadczonego przez wieki spontanicznego kultu danej osoby przez wiernych. Jest to tzw. kanonizacja równoważna (aequipolens). Ma ona wówczas miejsce, gdy kult ze strony ludu wiernego jest długotrwały i żywy, a z powodu odległości czasowej od śmierci danej osoby oraz stanu materiału dowodowego (brak świadków i świadectw) nie ma możliwości przeprowadzenia stosowanego zwykle postępowania kanonicznego odnośnie heroiczności cnót. Nie chcąc pozostawić takiej sprawy jedynie zwyczajowi, papież zatwierdza kult danej osoby przez dekret. Oczywiście teoretycznie możliwy jest także zakaz takowego kultu.

Jakie są warunki ważnej spowiedzi?

Warunkiem koniecznym dla ważnej spowiedzi czyli uzyskania odpuszczenia grzechów jest żal za grzechy przynajmniej niedoskonały (czyli z lęku przed karą za grzechy) oraz wyznanie grzechów świadomych przed spowiednikiem. Temu służą nauczane przez Kościół w katechiźmie warunki dobrej spowiedzi, czyli:
1. rachunek sumienia
2. wzbudzenie żalu za grzechy
3. szczere postanowienie poprawy
4. szczere wyznanie przynajmniej wszystkich świadomych grzechów ciężkich
5. pokuta oraz zadośćuczynienie.

Wspomniany problem dotyczy pojęcia grzechu oraz żalu. Zarówno grzech jak też żal za grzechy jest aktem woli, nie uczuciem. Uczucie może jedynie towarzyszyć aktowi woli (w różnym stopniu). Tak więc nienawiść jako grzech nie polega na negatywnym uczuciu, lecz na woli odnośnie danej osoby, tzn. na tym, czy chcę dla niej dobrze, czy chcę jej dobra i jestem gotów jej wyświadczyć dobro, mimo że jej nie lubię czy mam w sercu negatywne uczucie wobec niej. Wola jest władzą wyższą niż uczucia, tym samym może i powinna nad nimi panować i też nimi kierować.

Tak więc ów kapłan prawdopodobnie zrozumiał, że chodzi o uczucie, nie o nienawiść w znaczeniu grzechu jako aktu woli.

Oczywiście dobrze jest na spowiedzi wyznać także swoje uczucia, które mogą prowadzić do grzechu, nawet jeśli same w sobie, w swej istocie nie są grzechem. Szatan zwykle wykorzystuje nasze uczucia do wodzenia ku grzechowi. Jak zwraca uwagę św. Ignacy, zły duch woli działać z ukrycia i podstępnie, obawiając się ujawnienia swych podszeptów. Dlatego czysta szczerość na spowiedzi także odnośnie uczuć i pokus jest najlepszą bronią przed nimi i skutecznym lekarstwem.

Czy kult Matki Bożej jest konieczny do zbawienia?



O. Remigiusz Recław, znany z zaangażowania w tzw. charyzmatyzm i głoszenia fałszywych, antykatolickich poglądów, podjął niedawno to pytanie, widocznie w nawiązaniu do pytań kierowanych do niego. Odpowiedziawszy od razu krótko i jednoznacznie, że nie, dodał następnie jakby wyjaśnienie tej odpowiedzi. Sprowadza się ono do deklarowania osobistej czci i miłości do Matki Najświętszej, co oczywiśnie nie ma wpływu na właściwą odpowiedź. Brakuje więc jakiegokolwiek uzasadnienia teologicznego, a nawet odniesienia do jakichkolwiek źródeł teologii katolickiej czy dokumentów Magisterium. Jest to o tyle zrozumiałe, że w żadnych źródłach jednoznacznie katolickich po prostu nie ma podstaw do udzielonej przez o. Recława odpowiedzi. Wyraźnie zaznacza on natomiast względy ekumeniczne, dokładniej odniesienie do protestantyzmu, który, jak wiadomo, zasadniczo odrzuca katolicką pobożność maryjną i mariologię.

Dlaczego odpowiedź o. Recława jest - oprócz braku zasadności teologicznej - fałszywa?

Sprawa dotyczy dwóch zasadniczych kwestij teologicznych:
- miejsca Maryi i mariologii w Bożym Objawieniu
- zbawczej konieczności wiary w Boże Objawienie.

Aż do okresu protestanckiej tzw. reformacji rola Maryi w historii Zbawienia oraz Jej znaczenie w pobożności i życiu Kościoła nie były podważane. Wprawdzie już w starożytności spierano się przede wszystkim o tytuł "Boża Rodzicielka" (Θεοτοκος), jednak nie negowano ani Jej szczególnej godności, ani kultu znanego w Kościele od wieków. Dopiero herezjarchowie protestanccy odrzucili zasadniczo zarówno nauczanie jak też praktykę Kościoła odnośnie Matki Jezusa Chrystusa. Marcin Luder napisał wprawdzie na zamówienie swego protektora księcia Saxonii komentarz do Magnificat, gdzie wypowiada się z szacunkiem i czcią o "świętej Dziewicy". Jednak jego rozważania sprowadzają się do opisywania osobistego "doświadczenia" Maryi", które Luder interpretuje na użytek własnej, fałszywej teologii.

W tym miejscu oczywiście nie jest możliwe wyłożenie mariologii katolickiej choćby w skrócie. Mogę jedynie zasygnalizować fundamentalne prawdy, które stanowią o wyjątkowym, wzniosłym i istotnym miejscu Maryi w Bożym Objawieniu i tym samym we wierze i życiu Kościoła. Są to cztery dogmaty mariologiczne, które wyznaczają granicę między prawdą a fałszem, tym samym między drogą Zbawienia a drogą odrzucenia Bożego Zbawienia.

Pierwsza prawda, zawarta dość wyraźnie już w Piśmie św., mówi o Dziewictwie Maryi. Oznacza ono spełnienie proroctwa Izajasza (7,14) o przyjściu Mesjasza, dotyczy więc celu i wypełnienia Starego Przymierza, a zarazem punktu szczytowego historii Zbawienia i ludzkości. Równocześnie prawda ta dotyczy stosunku między Tradycją Kościoła a Pismem św., które mówi wyraźnie o Dziewictwie Maryi, jednak wymaga także w tej tajemnicy uzupełnienia i rozwinięcia przez nauczanie Kościoła, które jest właściwie pierwotne i pierwsze względem ksiąg biblijnych.

Dogmat o Bożym Rodzicielstwie Maryi, zdefiniowany na Soborze Efeskim (431) po długich sporach głównie z nestorianizmem, skupia w sobie prawdę o Jezusie Chrystusie, o tym, Kim jest w Sobie, dla nas, a także względem Swej Matki. Tytuł "Boża Rodzicielka" ma znaczenie nie tylko doktrynalne, lecz także liturgiczne i tym samym wyraża i uzasadnia cześć zarówno publiczną jak też osobistą dla Matki Chrystusowej w Kościele. Innymi słowy: Maryja zrodziła Jezusa, który już w Jej łonie był prawdziwym Bogiem. Stanowi to o jedynej w swoim rodzaju, wyjątkowej więzi ze Zbawicielem, która jest niepowtarzalną, jedyną w historii ludzkości łaską, a równocześnie jest na wskroś ludzka, tak jak ludzka jest więź każdego człowieka z jego matką.

Prawda o Niepokalanym Poczęciu jest jakby rozwinięciem tegoż. Papież Pius IX, ogłaszając dogmat w 1854 r., wskazał właśnie na bliskość i nierozerwalność życia i osób Syna Bożego i Jego Matki. To właśnie wolność od grzechu pierworodnego czyni Maryję w pewnym sensie bliższą Jezusowi niż nam, oczywiście nie pomniejszając Jej człowieczeństwa, ani nie czyniąc Jej osobą ponadludzką co do natury.

Najmłodszy dogmat Kościoła, o Wniebowzięciu Matki Najświętszej jest także ściśle związany z innymi dogmatami maryjnymi, zwłaszcza z poprzednim. Wolność od grzechu pierworodnego prowadzi w sposób zrozumiały do wolności od jego głównego skutku, mianowicie śmierci w znaczeniu kary i zniszczenia. Równocześnie ukazuje się tutaj znowu szczególna i wyjątkowa więź ze Zbawicielem, który zmartwychwstał i uwielbiony zasiada po prawicy Ojca. Łatwo zrozumieć, że także ciało, z którego wziął Swoje uwielbione Ciało, również nie może ulec rozpadowi w śmierci, lecz zasługuje na miejsce w chwale wiekuistej niezniszczalności.

Czyż wielkość, waga i wzniosłość tych prawd nie prowadzi już nawet spontanicznie przynajmniej do wewnętrznej postawy podziwu, czci i tym samym kultu? Czyż normalną, duchowo i psychicznie wręcz naturalną reakcją nie jest nawet więcej niż szacunek? Uznanie wyjątkowości Maryi wyklucza zredukowanie Jej godności do roli wzoru do naśladowania, jak czynią to zwykle protestanci (o ile w ogóle mają choćby szacunek dla Niej, aczkolwiek większość z nich w ogóle pomija Jej rolę, a nawet wprost gardzi).

Tak więc widać, że nie jest możliwe pominięcie Osoby i znaczenia Matki Jezusowej bez poważnego okrojenia i tym samym odrzucenia podstawowych i istotnych prawd wiary Kościoła i tym samym Bożego Objawienia. Doktryna Kościoła ma zawsze wyraz w jego praktyce, zarówno społecznej, czyli liturgii (w najszerszym sensie) jak też indywidualnej, pobożnościowej. Innymi słowy: pobożność maryjna należy istotnie i niezbywalnie do życia Kościoła i tym samym każdego wierzącego w Jezusa Chrystusa zgodnie z prawdą objawioną nam przez Boga.

Jakie to ma znaczenie dla naszego zbawienia? Skoro wyznawanie prawd o Matce Bożej - mające swój naturalny wyraz w praktykach pobożnościowych - należy istotnie i niezbywalnie do wiary w Boże Objawienie, to ma ono takie samo znaczenie dla zbawienia dusz. Innymi słowy: kto odrzuca prawdę o Matce Jezusa Chrystusa, ten odrzuca prawdę o Jezusie Chrystusie i ostatecznie prawdę pochodzącą od Boga. Jest oczywiste, że ma to konsekwencje dla zbawienia wiecznego, o czym mówi sam Pan Jezus: "Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony." (Mk 16,16)

Czyż więc wszyscy, którzy nie podzielają wiary Kościoła wyrażonej w dogmatach maryjnych będą potępieni?

Potrzebne jest tutaj doprecyzowanie teologiczne. Teologia katolicka rozróżnia między wierzeniem wyraźnym i pośrednim. Jeśli wyznajemy wprost prawdy podawane do wierzenia przez Kościół, wówczas jest to wiara wyraźna, oparta na wiedzy religijnej i jako świadomy akt (fides explicita). W przypadku kogoś, kto nie ma dostatecznej, odpowiedniej wiedzy o prawdach wiary, a zasadniczo aktem woli przyjmuje i pragnie wyznawać to, co Pan Bóg objawił, można mówić o wierze niewyraźnej czy pośredniej (fides implicita). Warunkiem jest oczywiście, by nie odrzucać niczego, co jest znane jako nauczane przez Kościół i przynależące do Bożego Objawienia. Może to mieć miejsce w przypadku niekatolików, także protestantów.

Podsumowując należy powiedzieć:
Stosunek do wiary Kościoła odnośnie Matki Najświętszej oraz czci do Niej nie jest obojętny ani dla wyznawania wiary ani dla zbawienia wiecznego. Kto bagatelizuje ten stosunek, ten stawia siebie nie tylko poza teologią katolicką, lecz także poza Kościołem, i naraża dusze na wieczną zgubę. Kapłan katolicki nie ma prawa utwierdzać kogokolwiek w odrzucaniu wiary Kościoła. Jeśli to czyni, sprzeniewierza się swemu posłannictwu oraz uroczystemu przyrzeczeniu złożonemu podczas święceń. Obowiązkiem duszpasterza jest prowadzenie ku prawdzie, nie jej lekceważenie. Kto pozbawia wiernych czy kogokolwiek okazji do poznawania i przyjęcia we wierze prawdy objawionej, ten jest wrogiem ich zbawienia i sprzymierzeńcem ojca kłamstwa.

Jak należy rozumieć kary w Starym Testamencie?



Kluczem do właściwego rozumienia Starego Testamentu jest Nowy Testament. Stary nie bowiem przygotowaniem, zapowiedzią i wychowawcą ku Nowemu.

Prawo Mojżeszowe z jednej strony odpowiadało ówczesnej sytuacji narodu, z drugiej wychowywało naród według woli Bożej, także w kontraście wobec innych narodów.

Nie jest przypadkiem, że czwarte przykazanie Dekalogu jest pierwsze w szeregu przykazań odnoszących się do relacyj międzyludzkich. Jest pewne zarówno zdroworozsądkowo jak też empirycznie, że stosunek do rodziców jest istotny nie tylko dla więzi rodzinnych lecz także ogólnie społecznych, tym samym także dla porządku i pokoju społecznego. To pozwala zrozumieć wagę przypisywaną tej sprawie, wraz z karą przewidzianą za przewinienia. Brak szacunku dla rodziców godzi zarówno w podstawowe relacje społeczne jak też w relację do Boga, gdyż to rodzice byli w Izraelu pierwszymi nauczycielami we wierze i też celebrującymi obrzędy religijne, których większość odbywała się w domach (codzienne modlitwy, uczty świąteczne, wspólne pielgrzymki).

Nowy Testament i tym prawo kościelne nie zawiera kary śmierci jako kary za przewinienia moralne i religijne. Nie ma też odrzucenia kary śmierci, która jest rozumiana jako obrona przed złoczyńcą, nie jako zemsta. W tym znaczeniu w Kościele wypełniło się proroctwo Ezechiela (33,11):

"Powiedz im: Na moje życie! - wyrocznia Pana Boga. Ja nie pragnę śmierci występnego, ale jedynie tego, aby występny zawrócił ze swej drogi i żył. Zawróćcie, zawróćcie z waszych złych dróg! Czemuż to chcecie zginąć, domu Izraela?"

Czym są ewangeliczne talenty?


Przypowieść o talentach mamy w Ewangeliach właściwie w dwóch wersjach: tej właściwej u św. Mateusza (25, 14-30) oraz nieco zmienionej u św. Łukasza (19, 12-27), gdzie jest mowa o minach, czyli znacznie mniejszej sumie pieniędzy (jeden talent to 60 min).

Jest powiedziane wprost, że w przypowieści chodzi o Królestwo Boże, czyli rzeczywistość istotnie duchową, ale nie wyłącznie duchową. W znaczeniu biblijnym nie ma oddzielenia rzeczywistości duchowej i materialnej, aczkolwiek jest odróżnienie, z wyraźnym prymatem tej pierwszej.

Tym samym talentów nie można odnosić jednostronnie ani to sfery materialnej ani czysto duchowej, lecz do każdego daru Bożego, zarówno w znaczeniu łaski jak też wszystkiego, co pochodzi od Boga i jest nam powierzone. Istotne są aspekty:
- obdarowania przez Boga oraz
- obowiązek zdania sprawy czyli odpowiedzialności przed Bogiem.

Wskazują na to zarówno pochwały za pomnożenie jak też nagany i kary za brak pomnożenia czyli gospodarowania darem według własnych sił i możliwości.

Jest to więc przypowieść o wartości i wadze naszego działania w wymiarze ostatecznie nadprzyrodzonym, aczkolwiek nieoddzielnym od rzeczywistości ziemskiej, stworzonej. Odpowiada to naturze człowieka, która jest duchowo-cielesna.

Chodzi więc także o to, że nie absurdalne byłoby sprowadzanie Królestwa Bożego czy to do sfery czysto duchowej, czy jedynie materialnej. Nie przypadkowo Pan Jezus posługuje się przykładem z życia codziennego. W pewnym sensie mamy tutaj - w słowach samego Zbawiciela - do czynienia z nobilitacją pieniędzy czy ogólnie dóbr doczesnych. Ich znaczenie i godność jest związana z ich istotą, którą jest bycie darem Bożym, Jego własnością powierzoną nam dla działania i pomnożenia.

Istotna jest tutaj zależność od Boga: nie są one własnością człowieka w znaczeniu absolutnego prawa własności. Równocześnie przypowieść jest skierowana przeciw zazdrości i przeciw fałszywie ujmowanemu egalitaryzmowi, skoro słudzy nie zostali obdarowani po równo.

Ostre pouczenie i zarazem ostrzeżenie skierowane jest do tych, którzy nie doceniają otrzymanego daru, być może właśnie z zazdrości o większe dary otrzymane przez innych.

Tym samym przypowiść wymyka się wszelkim zawężeniom, czy to do kwestii sporu między kapitalizmem a socjalizmem, czy to do indywidualistycznej absolutyzacji własności prywatnej. Nie można jej bowiem oddzielić o stale obecnej w Ewangelii prawdy o człowieku, mianowicie o prymacie ducha i sfery duchowej, moralnej, i wymiaru eschatologicznego, wiecznego. Dopiero w tej perspektywie sprawy doczesne ukazują się w swym właściwym znaczeniu, przeznaczeniu, godności i porządku.

Co będzie przy końcu świata?


Pytanie dotyczy właściwie istoty Paruzji czyli drugiego przyjścia Syna Bożego.

Według nauczania Pisma św. oraz Tradycji Kościoła to drugie przyjście odbędzie się na końcu świata oraz w chwale, to znaczy Syn Boży będzie rozpoznany w Swojej boskiej godności przez wszystkich. Będzie to powtórne przyjście na sądzenie żywych i umarłych, jak wyznajemy w Credo. Zmarli zostaną wskrzeszeni, czyli przyodzieją na nowo ciała, zarówno święci jak i źli.

Wskrzeszenie wszystkich zmarłych oznaczać będzie koniec historii wszechświata, tym samym koniec wszystkiego, co tę historię stanowi, także Kościoła walczącego w tym świecie oraz cierpiącego w czyśćcu. Dla wszystkich ludzi pozostanie tylko niebo i piekło. Takie jest znaczenie Sądu Ostatecznego.

Księga Apokalipsy św. Jana mówi o nowej ziemi i nowym niebie (21,1). Także św. Piotr zapowiada przeminięcie teraźniejszego nieba i teraźniejszej ziemi (2 P 3, 7-13), podobnie jak List do Hebrajczyków (1, 10-11), zgodnie z zapowiedzią samego Pana Jezusa (Mt 24,35) oraz proroków Starego Testamentu (Ps 102, 26-27; Iz 51, 6; Iz 65, 17; Iz 66, 22). Oznacza to, że rzeczywistość stworzona zostanie nie unicestwiona lecz przemieniona, stanie się nowym stworzeniem na chwałę Bożą. Mówi o tym List do Hebrajczyków (12, 26-29):

"Głos Jego wstrząsnął wówczas ziemią, a teraz obiecuje mówiąc: Jeszcze raz wstrząsnę nie tylko ziemią, ale i niebem. Te zaś słowa jeszcze raz wskazują, że nastąpi zniszczenie tego, co zniszczalne, a więc tego, co zostało stworzone, aby pozostało to, co jest niewzruszone. Dlatego też otrzymując niewzruszone królestwo, trwajmy w łasce, a przez nią służmy Bogu ze czcią i bojaźnią!  Bóg nasz bowiem jest ogniem pochłaniającym."


Czy katolik może popierać przymus szczepień?



Odpowiedź zależy od danych empirycznych odnośnie skuteczności oraz skutków szczepień. Tutaj zdania wśród lekarzy nie są całkiem jednolite.

Jasne są natomiast zasady moralne i społeczno-etyczne:

Po pierwsze, pewne jest, że odpowiedzialność za życie i zdrowie dzieci mają najpierw i przede wszystkim rodzice. Dopiero na zasadzie pomocniczości państwo może przejąć ten obowiązek.

Po drugie, nie jest moralnie dopuszczalne poświęcanie zdrowia i życia jednostki dla - mniej czy bardziej pewnego - dobra społeczności. Konkretnie: jeśli szczepienie stanowi ryzyko dla czyjegość życia i zdrowia, to nie wolno go podejmować w imię ochrony innych.

Po trzecie, społeczność ma prawo a nawet obowiązek ochrony zdrowia i życia swych członków także stosując przymus wobec jednostek, o ile stanowią one zagrożenie dla zdrowia i bezpieczeństwa czy wręcz życia. Konkretnie: jeśli szczepienie jest skutecznym sposobem ochrony przed zarażeniem ze strony nośnika choroby, wówczas państwo ma prawo i obowiązek zastosowanie przymusu.

Zasady te mają oczywiście charakter ogólny. W konkretnych sytuacjach zastosowanie ich może być nieproste. Ostatecznie chodzi o wyważenie praw i obowiązków. Ani wolność jednostki ani interes społeczny nie są dobrami absolutnymi czy nadrzędnymi. Wolność jednostki z całą pewnością nie stoi ponad dobrem i prawami innych. Z drugiej strony społeczeństwo i państwo nie ma prawa ingerować w decyzje jednostek czy rodziny, o ile nie zagrażają one bezpośrednio dobru wspólnemu.

Istotna jest też kwestia natury i charakteru szczepionek, tzn. sposobu ich produkcji, składu oraz motywów ich stosowania. Konkretnie: państwo nie ma prawa narzucania stosowania szczepionek produkowanych w sposób niemoralny, jak np. z wykorzystaniem ciał dzieci zabitych w wyniku aborcji.

Podsumowując:

1° Najpierw należy wykazać, że szczepienie jest niezbędnym i skutecznym środkiem ochrony nie tylko danej jednostki lecz społeczności.

2° Bez wykazania skuteczności i niezbędności państwo nie ma prawa ingerować w decyzje osobiste odnośnie ochrony życia i zdrowia.

3° Tym bardziej państwo nie ma prawa stosować przymusu, zwłaszcza gdy są uzasadnione podejrzenia o inne motywy, poza konieczną ochroną innych członków społeczności. Wówczas każdy ma obowiązek sprzeciwienia się przymusowi. Sprzeciw ten powinien poruszać się w ramach porządku prawnego. W sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia i zdrowia, a także generalnie prawo naturalne ma pierwszeństwo przed prawem stanowionym. Należy je stosować według rozsądnego rozeznania środków.

Czy wskrzeszanie zmarłych jest zgodne z nauczaniem Kościoła?

Odpowiedź wymaga najpierw doprecyzowania.

Oczywiście, jak wiemy z Pisma św. oraz Tradycji Kościoła, wskrzeszenie zmarłych jest możliwe jako cud czyli nadprzyrodzone działanie Boga, które ingeruje w przebieg historii i procesy naturalne. Jak każdy cud, może być sprawione wyłącznie mocą Bożą, czyli przez Pana Boga bezpośrednio czy poprzez osoby, którymi Pan Bóg zechce się posłużyć.

To Pan Bóg decyduje, czy, kiedy i przez kogo chce dokonać cudu, także cudu wskrzeszenia. Człowiek może jedynie prosić o cud. Człowiek nie może przypisywać sobie ani mocy sprawczej cudu, ani nawet roli narzędzia cudu, gdyż to sam Pan Bóg wybiera sposoby, środki i osoby.

Tym samym proszenie Pana Boga o dar wskrzeszania dla siebie jest właściwie bluźnierstwem, przynajmniej poważnym nieporozumieniem, jeśli nie wręcz oszustwem.

Innymi słowy: każdy może prosić Pana Boga o cud, jednak przypisywanie sobie jakiejkolwiek roli w działaniu cudu jest fałszywą uzurpacją i zuchwałością. Tym samym świadczy nie o działaniu Ducha Świętego, lecz ducha pychy i kłamstwa.

Czy Sobór Trydencki zalecał wprowadzenie stałego diakonatu?




Odpowiedź jest krótka: nie zalecał ani nie przewidywał, ani nawet nie dopuszczał wprowadzenia tzw. diakonatu stałego w tym sensie, jak to jest obecnie stosowane. Tym samym Gość Niedzielny po prostu kłamie i oszukuje.

W Dekrecie o reformie z sesji XXIII jest jedynie mowa o tym, że liturgiczne funkcje duchownych od ostiariusza do diakona powinni wykonywać wyświęceni, zwłaszcza w kościołach katedralnych i kapitulnych. Jest jednoznacznie powiedziane, że chodzi o wyświęconych żyjących w celibacie czyli bezżennych:


Jedynie w razie braku duchownych bezżennych funkcje niższych święceń - czyli ostiariatu, exorcystatu, lektoratu i akolitatu - mogą wykonywać żonaci, o ile nie są żonaci powtórnie (po owdowieniu) i są zdolni do wykonywania tych funkcyj. Sobór wyraźnie wyklucza zarówno udzielanie święceń żonatym jak też nawet pełnienie przez nich funkcyj liturgicznych od subdiakona wzwyż, czyli także diakona.

Zresztą także Sobór Watykański II nie mówi o wprowadzeniu diakonów stałych w znaczeniu takim jak stosowany obecnie. Nigdy nie było w Kościele Chrystusowym diakonów, którzy pełnili posługę bez zobowiązania do wstrzemięźliwości sexualnej oraz obok życia rodzinnego i pracy zawodowej, jak to ma miejsce obecnie. Jest to sprzeczne nie tylko z całą Tradycją Kościoła, lecz także z katolickim pojęciem Sakramentu Święceń. Równocześnie uderza w formowanie powołań do kapłaństwa i oznacza podstępne podważanie celibatu kapłańskiego.

Czy dokumenty Vaticanum II mogą być interpretowane po katolicku?



Pytanie porusza wiele kwestij szczegółowych, które wymagałyby osobnego rozpatrzenia. Niektóre z nich, jak wypowiedzi dokumentów Vaticanum II o islamie, były już poruszane na niniejszym blogu (zob. tutaj). W tym miejscu ograniczę się do zasad ogólnych.

Interpretowanie po katolicku oznacza przede wszystkim uczciwość i rzetelność, a także dobrą wolę. Niestety nierzadko spotyka się tendencję interpretacji podejrzliwej czy wręcz insynuującej. Pewne jest, że biskupi zebrani na soborze, przynajmniej w zdecydowanej większości, nie mieli ani woli ani zamiaru nauczania czegoś sprzecznego z wiarą katolicką. Zadeklarowanym celem było przedłożenie stałego nauczania Kościoła w sposób odpowiadający problemom oraz mentalności współczesnej. Ten klucz należy stosować dopóki i o ile okazuje się on adekwatny do danych textów.

Po drugie, należy stale pamiętać, czym jest sobór w ogóle i jakie są jego zadania wynikające z jego definicji. Sobór Watykański II różni się istotnie od wszystkich poprzednich soborów nie tylko co do zadeklarowanego celu, lecz także co do formy wypowiedzi. Określone przez Jana XXIII cele istotnie odbiegają od istoty oraz charakteru wszystkich innych soborów, gdyż chodziło w nich zawsze o precyzowanie i obronę prawdy objawionej przed herezjami. Miało to swój wyraz w formie i gatunku dokumentów, które wyjaśniały Boże Objawienie oraz odrzucały poglądy i praktyki z nim sprzeczne. Dokumenty Vaticanum II diametralnie się pod tym względem różnią. Dlatego traktowanie ich w taki sam sposób jak nauczanie innych soborów czy wręcz stawianie ponad nimi jest sprzeczne z zadeklarowanymi celami, tym samym niemerytoryczne i fałszujące.

Po trzecie, łatwo dostrzegalnym faktem jest nie tylko niejasność i wieloznaczność wielu zdań w dokumentach Vaticanum II. Wiele wypowiedzi, fragmentów i podejmowanych tematów ma jedynie luźny czy bardzo odległy związek z Bożym Objawieniem, a nawet wykazuje brak tego związku, przynależąc raczej do dziedzin nauk świeckich, jak socjologia, religiologia, kulturoznastwo. Ma to oczywiście znaczenie dla rangi danych zdań czy wypowiedzi. Kościół otrzymał misję i asystencję Ducha Świętego do głoszenia prawdy koniecznej do zbawienia dusz, nie wszelakich innych dziedzin wiedzy czy poglądów. Innymi słowy: w sprawach nie przynależących do dziedziny Objawienia naturalnego czy nadprzyrodzonego Kościół nie wypowiada się na mocy Boskiego autorytetu.

Po czwarte, należy odróżnić nauczanie magisterialne, czyli związane bezpośrednio bądź przynajmniej pośrednio z Bożym Objawieniem, od opinij teologicznych, nawet jeśli są one zawarte w dokumentach soborowych. Sama obecność w tych dokumentach nie nadaje tym ostatnim rangi magisterialnej. Ranga zależy wyłącznie od związku z Bożym Objawieniem, który jest zwykle wyraźnie zaznaczany i to wtedy, gdy dane nauczanie jest przedkładane w sposób obowiązujący.

Podsumowując w uproszczeniu mogę podać następujące elementarne zasady interpretacji:

1° Generalnie należy założyć zgodność z Bożym Objawieniem, czyli Tradycją Kościoła oraz Pismem św., w których świetle należy interpretować.

2° W wypadku, gdy w ramach rzetelnej interpretacji nie jest możliwe utrzymanie zgodności z Tradycją Kościoła oraz Pismem św., należy uznać, że dane zdanie czy fragment nie ma rangi magisterialnej i tym samym nie jest wiążący.

Oczywiście stosowanie tych reguł wymaga odpowiedniej znajomości źródeł teologii katolickiej, tym samym nie jest zadaniem kogokolwiek. Dlatego należy zachować należytą ostrożność i powściągliwość. Wynika stąd następna reguła:

3° Zwykły katolik zawsze może i powinien się uciec do jasnego nauczania Kościoła podanego w tradycyjnych dokumentach, zwłaszcza w katechizmach świętych oraz nauczaniu papieży i soborów.


Jaka jest różnica między świętym i błogosławionym?


Ogłoszenie kogoś błogosławionym (beatyfikacja) oznacza, że
- po zbadaniu zarówno życia danej osoby jak też zgłoszonych cudów przypisywanych jej wstawiennictwu można przyjąć, że ta osoba jest w niebie, oraz
- wolno publicznie wzywać jej wstawiennictwa, także w formie lokalnego święta liturgicznego czyli na ograniczonym terenie (diecezji, zakonu czy kraju).

W kanonizacji dochodzi jedynie stopień pewności tego orzeczenia oraz rozciągnięcie liturgicznego święta na cały Kościół.

W procesie kanonizacyjnym nie jest ponownie badana heroiczność cnót, czy męczeństwo za wiarę, lecz jedynie rozpowszechnienie kultu oraz następne cuda przypisywane danej osobie, które wydarzyły się po beatyfikacji.

Procesy według tradycyjnych zasad miały charakter przewodu sądowego, w którym ważono dowody i argumenty. Do beatyfikacji były wymagane przynajmniej dwa uznane cuda, do kanonizacji następne dwa (czyli w sumie cztery). Liczba ma znaczenie dlatego, ponieważ orzekanie o cudach, tak samo jak o każdych wydarzeniach historycznych, odbywa się z pewnością moralną (certitudo moralis), nie metafizyczną czy dogmatyczną.

Niestety po Vaticanum II nie tylko poważnie okrojono czynności procesowe, lecz zmniejszono o połowę liczbę wymaganych cudów. Oczywiście ma to konsekwencje dla stopnia pewności.

Czy są modlitwy nie do odparcia?


Odpowiedź jest właściwie prosta: takich modlitw w znaczeniu magicznego działania czy gwarancji oczekiwanego skutku nie ma. Z prostego powodu: Pan Bóg nie jest automatem do spełniania naszych pragnień, ani partnerem handlu wymiennego.

Oczywiście nasze modlitwy mają wartość u Pana Boga. Jak zaznacza chociażby św. Tomasz z Akwinu, Pan Bóg chce, żebyśmy prosili o to, czego nam chce udzielić. Dlatego możemy i powinniśmy się zwracać do Niego w różnych potrzebach, nawet w każdej godziwej. Nie oznacza to jednak, jakoby Pan Bóg miał obowiązek wysłuchać nasze prośby.

Pan Jezus mówi: "O cokolwiek prosić będziecie w imię moje, to uczynię, aby Ojciec był otoczony chwałą w Synu. O cokolwiek prosić mnie będziecie w imię moje, Ja to spełnię." (J 14,13-14) Warunkiem jest, że modlitwa ma być "w imię" Jego, tzn. w Jego istocie, w Jego postawie, na Jego wzór. Oznacza to całkowite oddanie się woli Ojca. Wówczas człowiek otrzymuje to, czego właściwie pragnie, mianowicie to, co jest wolą Pana Boga, a to jest zawsze najlepsze, choć nie od razu to poznajemy.

Innymi słowy: nie ma modlitw z gwarancją spełnienia prośby. Święty Tomasz mówi, że Pan Bóg zawsze wysłuchuje próśb dotyczących łask potrzebnych do zbawienia wiecznego. Natomiast gdy chodzi o inne sprawy i łaski, to wysłuchuje ich tylko wtedy, gdy służą one zbawieniu wiecznemu. To wyjaśnia, dlaczego stosunkowo rzadko wysłuchiwane są modlitwy w sprawach doczesnych, o zdrowie itp. Pan Bóg wie najlepiej, co jest dobre dla naszego zbawienia. Spełnienie naszych życzeń doczesnych mogłoby być szkodliwe dla naszych dusz.

Ponadto w modlitwie liczy się bardziej nastawienie wewnętrzne niż ilość czy długość. Owszem, czas i siły poświęcone na modlitwę mają znaczenie i wartość u Pana Boga, ale jako wyraz miłości i oddania, nie jako sposób wymuszenia czegoś od Pana Boga. W tym znaczeniu lepsza i "skuteczniejsza" ja taka modlitwa, która bardziej sprzyja i pomaga w odpowiedniej wewnętrznej postawie pokory, miłości i oddania się woli naszego miłującego Ojca.

Szczególną wartość mają modlitwy za wstawiennictwem Najświętszej Maryi Panny, co potwierdza doświadczenie wielu świętych i całego Kościoła na przestrzeni wieków. Wiąże się to zarówno z Jej wyjątkowym wstawiennictwem jak też z postawą, której to wstawiennictwo sprzyja. Jak zauważa św. Ludwik Grignon de Montfort, zwracanie się do Boga za wstawiennictem Matki Najświętszej wymaga większej pokory i wyraża pokorę, przez co szczególnie dysponuje człowieka od otrzymania łask.

Tzw. nowenna pompejańska wymaga ponadprzeciętnego zaangażowania czasu, sił oraz wytrwałości. Nie jest ona zwykle ponad siły także świeckiego katolika, jednak jest dość wymagająca. Oczywiście istotne nie jest zewnętrzne jej praktykowanie, lecz oddanie wewnętrze, które wyraża się w słowach i postawie zewnętrznej. Stąd wynika jej skuteczność, aczkolwiek także nie jest to działanie automatyczne czy kontraktowe. Kto szczerze uczynił taką modlitwę, ten może poświadczyć jej działanie przede wszystkim duchowe, które kształtuje i przemienia serce człowieka, który z czystych pobudek podejmuje modlitwę.

Czy technika jest dziełem demonów?



Przysłano mi link z kolejnym kazaniem x. G. Śniadocha z prośbą o ocenę teologiczną. Po zapoznaniu się muszę stwierdzić, że
- cel tego kazania jest niejasny, poszczególne zdania są niespójne, niekiedy nawet sprzeczne,
- jest to nie tylko ostrzeganie przed zgubnymi skutkami korzystania z techniki, lecz przypisywanie jej pochodzenia od złych duchów (z "inspiracji" demonicznej), tudzież twierdzenie, jakoby technika była narzędziem demonów.
Kaznodzieja posługuje się w tym celu rzekomą "opinią teologiczną" istniejącą już w starożytności, zaś wstępnie wykorzystuje fragment z pisma Ewagriusza Pontyjskiego pt. O różnych złych myślach.

Tymczasem już choćby pobieżne zapoznanie się z owym textem pozwala zauważyć, że nie ma on zupełnie nic wspólnego z tematem techniki, gdyż chodzi o wszelkie rozproszenia, które powodują u anachorety zapominanie o poznaniu Boga, cnoty oraz powołania:



(Całość można poczytać tutaj)

Tym samym kaznodzieja dokonuje manipulacji, gdyż tego typu niebezpieczeństwo dla życia duchowego istniało i istnieje niezależnie od wynalazków techniki, czyli nie jest z nim związane. Owszem, słusznie i dobrze jest wskazywać na niebezpieczeństwa i pokusy związane z powszechnymi obecnie technikami komunikacji, które nazbyt często szkodzą i przeszkadzają w normalnych, bezpośrednich kontaktach międzyludzkich. Jednak zasadna krytyka nie może posługiwać się fałszywymi tezami teologicznymi, jak to czyni x. Śniadoch.

Powołuje się on na bliżej niezidentyfikowaną "opinię teologiczną", według której technika jest dziełem demonów względnie pochodzi z ich inspiracji. Szkoda, że nie podaje autora, u którego wyczytał takie sensacje. Wspomina jedynie św. Augustyna, czyni to jednak mgliście, widocznie także nie będąc w stanie podać konkretnych wypowiedzi na poparcie swojego twierdzenia. U odbiorców niewyczulonych teologicznie powoduje to wrażenie referowania poglądów wielkich autorytetów teologicznych, co jest niestety - mówiąc wprost - zwykłym oszustwem.

Widocznie x. Śniadoch poczytał jedynie jakieś pisemka domorosłych "teologów", być może nawet czerpie swoją wiedzę jedynie z jakichś filmików internetowych, przy czym w takich tematach specjalizują się protestanci i to bynajmniej nie wybitni w znajomości teologii i jej źródeł. Nie zadawszy sobie trudu solidnego przestudiowania choćby podręczników teologii katolickiej wpadł przynajmniej w nieporozumienie, typowe dla ignorantów i sekciarskich kaznodziejów.

Nieporozumienie polega przede wszystkim na błędzie pojęciowym. Gdy autorzy starożytni mówią o techne (τέχνη), to mają na myśli nie technikę lecz każdy wytwór działalności zarówno ludzkiej jak też Bożej, a także samą działalność wytwórczą, w odróżnieniu od physis (φύσις), czyli tego, co się staje, żyje, rodzi i rośnie. Tak więc pojęcie techne obejmuje wszystko wytworzone, w tym sensie "sztuczne", zarówno sztukę jak i technikę, przy czym technika istniała wówczas jedynie w nieznacznym zakresie. Owszem, są wypowiedzi Ojców Kościoła wiążące techne z działaniem szatana i demonów, jednak żaden teolog katolicki nie przypisywał tej dziedziny jako takiej działalności czy inspiracji złych duchów. Innymi słowy: dziedzina techne może być wykorzystywana do złego i przez złe duchy, twory z tej dziedziny mogą być też dedykowane przez człowieka złym duchom, jednak nigdy nie jest to związek istotowy i genetyczny, lecz jedynie instrumentalny.

Stosując do przykładów przytaczanych przez x. Śniadocha: ani internet, ani komputery czy telefony komórkowe, ani badania CERN nie są dziełem demonów, lecz ludzi. To człowiek decyduje, do jakich celów wykorzystuje te wynalazki techniki. One są dziełem inteligencji człowieka, która pochodzi od Boga, nie od szatana czy demonów. Oczywiście szatan ma pewien wpływ na wolę i decyzje człowieka, ale to nie on wyposaża człowieka w inteligencję, to nie on inspiruje do wynalazków. Szatan jedynie usiłuje wykorzystać zdolności, czynności i osiągnięcia ludzkiej inteligencji - w tym wynalazki techniki - do własnych celów, czyli przeciw Bogu i przeciw człowiekowi. Jednak może to czynić wyłącznie poprzez decyzje człowieka, nie wbrew nim.

Na koniec zaznaczam, że zanim zabrałem się do napisania niniejszej koniecznej krytyki, napisałem do x. Śniadocha z prośbą o usunięcie tego kazania z przestrzeni publicznej oraz zamieszczenie sprostowania, wyrażając gotowość pomocy w jego opracowaniu. Niestety odpowiedź zawierała jedynie uporczywe trwanie w błędnych przeświadczeniach. Dlatego w poczuciu odpowiedzialności za dobro katolików i ochronę przed błędami godzącymi we wiarę katolicką, musiałem w ten sposób się odnieść.

I jeszcze jedna uwaga: Tego typu wystąpienie, umieszczone w internecie jako "kazanie" i to wygłoszone faktycznie podczas liturgii, nie spełnia elementarnych kryteriów kazania liturgicznego, zarówno pod względem formalnym jak też treściowym, gdyż jego właściwym źródłem nie jest ani Pismo św., ani nauczanie Kościoła, ani nauczanie teologów katolickich (mimo pozornego, fałszywego powoływania się na nich), lecz conajmniej dziwne, a nawet heretyckie poglądy, czego nie są w stanie zmienić dobre intencje. Jeśliby ktoś napotkał kolejne tego typu przypadki, proszę o zgłoszenie.

Jak Kościół odnosi się do objawień prywatnych?


Kościół rozumie i przyjmuje tzw. objawienia prywatne jako przynależące do charyzmatu proroctwa. Oznacza to staranne ich badanie i rozeznawanie.

W historii Kościoła, także obecnie, odnotowuje się wielką liczbę fenomenów, które aspirują do rangi objawień prywatnych. Przytłaczająca większość z nich jest czy to zapominana, czy też dość rychło rozeznawana jako nieautentyczne, tzn. nie pochodzące od Boga.

Kryteriami rozróżnienia są przede wszystkim:
- zgodność z Bożym Objawieniem poświadczonym w Tradycji Kościoła i Piśmie św.
- nadprzyrodzony charakter, świadczący o Bożym pochodzeniu
- wiarygodność osób, które otrzymały to objawienie.

Zaznaczyć trzeba, że autentyczne objawienia prywatne nie wnoszą nic nowego do Bożego Objawienia, a są jedynie prorockim przypomnieniem i napomnieniem do jego przestrzegania. Na tym polega ich wartość i znaczenie. Kościół bada i rozeznaje tego typu fenomeny, gdy chronić wiernych przed fałszywymi orędziami i zwodzeniem.

Wynika z tego, że nie ma obowiązku wierzenia w ich treść, jako że nie dodają one nic do Bożego Objawienia, w które katolik już wierzy. Są one jedynie pomocą, zachętą, potwierdzeniem i wezwaniem do wierności Bogu i Jego prawdzie.

Katolik, także jeśli jest duchownym, oczywiście samodzielnie nie jest w stanie ocenić i rozeznać, czy dane objawienie prywatne jest autentyczne. Należy to do kompetencji władz kościelnych, z reguły biskupa miejsca, który ustanawia stosowne komisje (doktrynalną i medyczną). Stolica Apostolska zajmuje się takimi sprawami jedynie nadzorując w razie potrzeby, zwłaszcza gdy dany przypadek nabrał znaczenie ponadlokalne.

Czy modlitwa czytana jest skuteczna?




Według klasycznej definicji - poświadczonej chociażby przez św. Jana Damasceńskiego i św. Tomasza z Akwinu -  modlitwa jest wzniesieniem umysłu ku Bogu. To jest istota modlitwy, czyli wewnętrzna, duchowa czynność. Człowiek jest istotą duchowo-cielesną, a jego duch (umysł) nie jest oderwany, lecz jest stale powiązany z ciałem i złożony, obejmując zarówno zmysły, jak też uczucia, pamięć. wolę i rozum. Dlatego czynności umysłu mają zawsze pewien - mniejszy czy większy - związek zarówno z psychiką jak też ze sferą cielesną. Im więcej sfer człowieczeństwa jest zaangażowanych - oczywiście w odpowiednio hierarchicznym porządku - w modlitwę, tym jest ona pełniejsza. Oznacza, że nie może i nie powinna wypływać jedynie z uczuć czy woli, lecz angażować także pamięć i rozum. Jest to zasada ogólna, tzn. nie każda modlitwa może czy powinna angażować wszystkie władze umysłu w równym stopniu.

W odniesieniu do pytania oznacza to: jeśli czytanie gotowej modlitwy pomaga we wzniesieniu umysłu ku Bogu, to jest ono dobre i słuszne, a może być nawet konieczne, jeśli jest to jedyny czy najlepszy sposób na skupienie się i ukierunkowanie umysłu.

Skuteczność modlitwy nie zależy oczywiście od władz człowieka i ich zaangażowania lecz od woli Bożej. To znaczy: tylko Pan Bóg może według Swej woli udzielić tego, o co prosimy. Jednak każda szczera i zaanażowana modlitwa ma wartość jako wyraz i ćwiczenie w miłości, a także wyproszenie łask potrzebnych do zbawienia, nawet jeśli nie prosimy o nie świadowie. W tym znaczeniu akt miłości, którym jest modlitwa, jest zawsze skuteczny na mocy sprawiedliwości Bożej i miłosierdzia.

Na czym polega postęp w rozumieniu Ewangelii?






Rozwój i postęp w rozumieniu Bożego Objawienia oczywiście nie może polegać ani na zaprzeczeniu jego treści, ani na dodawaniu treści nowych, w nim nie zawartych.

Ani w Piśmie św., ani w Tradycji Kościoła nie ma śladu twierdzenia absolutnej wartości życia ludzkiego. W Nowym Testamencie znajduje się wprawdzie zaostrzenie i radykalizacja piątego przykazania Dekalogu, przez rozszerzenie go na wewnętrzne nastawienie do bliźniego (1 J 3,15). Jest też jednoznaczne odrzucenie zemsty. Jednak nie ma ani śladu odrzucenia czy potępienia kary śmierci czy naturalnego prawa moralnego, które jest jej podstawą.

Tak więc ten rozwój i postęp może się odbywać jedynie na zasadzie harmonijnej jedności zarówno z treścią samego Bożego Objawienia, jak też z każdą dotychczasową poprawną i słuszną interpretacją. W przeciwnym razie nie mamy do czynienia ani z postępem, ani z rozwojem, lecz z nowym nauczaniem, oderwanym od Bożego Objawienia oraz tradycyjnego nauczania Kościoła.

Czy dusze zmarłych mogą się błąkać po tym świecie?


Dusze zmarłych nie mogą przebywać w doczesności, gdyż znajdują się nieodwracalnie w wymiarze wiecznym.

Tego typu fenomeny są opowiadane właściwie tylko przez pojedyncze osoby, tzn. nie ma świadków, co przemawia raczej za tym, że nie są to wydarzenia empirycznie poznawalne, lecz jedynie przeżycia subiektywne, o ile nie jedynie urojenia czy produkty fantazji.

W razie, gdyby to były jednak realne zdarzenia, tzn. doświadczenia postrzegalne zmysłami zewnętrznymi, są możliwe różne interpretacje.

Po pierwsze, Pan Bóg może sprawić pewne zjawiska, które mogą mieć postać (czy to wizualną, czy audycyjną, czy audiowizualną) przypisywalną zmarłej osobie. Tego typu przypadki są wprawdzie poświadczone jedynie o osobach świętych, jak np. w przypadku św. Andrzeja Boboli, jednak pod względem fizykalnym mogłoby by się wydarzyć w przypadku innych zmarłych, oczywiście jeśli byłaby taka wola Boża.

Po drugie, możliwe są działania demoniczne, o ile nie ma cech wskazujących na konkretną osobę. Oczywiście także wtedy musi być przyzwolenie Boże, o ile w naturze szatana i demonów nie należy powodowanie tego typu zjawisk (szatan nie może rozkazywać materii).

Podsumowując: Tego typu doświadczenia są zwykle najprawdopodobniej wynikiem czy to subiektywnych wrażeń projektowanych w rzeczywistość zewnętrzną, czy przynajmniej subiektywną interpretacją neutralnych, przypadkowych i właściwie niezwiązanych wydarzeń zewnętrznych. Gdy np. w drewnianym domu w nocy skrzypią ściany czy podłoga, to jest to naturalne zjawisko ruchu drewna pod wpływem zmian wilgotności i temperatury, nawet jeśli w wyniku tego może nastąpić coś rzadkiego, np. spadnięcie obrazu ze ściany drewnianej wskutek wysunięcia się gwoździa, na którym był umocowany.

Oczywiście można i należy tego typu zdarzenia potraktować jako przypomnienie i wezwanie do modlitwy za dusze zmarłych.

Czy zmiana nauczania odnośnie kary śmierci jest nauczaniem nieomylnym?


 

Jak widać, wiele osób porusza kwestię obowiązywalności względnie nieomylności ostatniej zmiany w nauczaniu Katechizmu Kościoła Katolickiego odnośnie kary śmierci.

Sprawa jest dość prosta. Jeśli coś uległo zmianie, to jest zmienne i tym samym nie należy ani do Bożego Objawienia, ani do nauczania nieomylnego. Nieomylność Kościoła dotyczy wyłącznie nauczania prawd zawartych przynajmniej pośrednio w Bożym Objawieniu, które jest niezmienne. Dlatego nauczanie zmienne nie wchodzi w zakres nauczania nieomylnego.

Po drugie, pierwszeństwo ma zawsze nauczanie poświadczone i sprawdzone przez wieki. Do nowości Kościół zawsze podchodził ostrożnie i z rezerwą.

Oczywiście należy przyjąć z uszanowaniem wprowadzoną zmianę, starając się ją zrozumieć co do kontextu, intencji i właściwej treści. Jednak nie wyklucza to krytycznej reflexji, o ile wynika ona z przesłanek zawartych w dotychczasowym nauczaniu Kościoła i teologów katolickich. 


Czy tzw. bliźniak wchłonięty ma duszę?


Chodzi o bardzo rzadkie zjawisko. Dotychczas zarejestrowano na całym świecie jedynie około stu takich przypadków.

Podstawowe informacje można znaleźć chociażby tutaj.

Istotne jest, że nie są żywe ciała czy organizmy bliźniaka, lecz mniejsze czy większe fragmenty ciała rozwinięte z komórek macierzystych. Naukowcy przyjmują, że jest to wynik wadliwego tzw. niepełnego zapłodnienia czyli połączenia plemnika z komórką jajową. W jego wyniku powstaje więc nie embrion czyli istota ludzka wyposażona w duszę, lecz jedynie zlepek komórek, który następnie rozwija się w postaci tkanek czy fragmentów narządów (z czasem mniej czy bardziej ukształtowanych). Taki zespół komórek nie ma większości organów, przede wszystkim nie ma mózgu. Tym samym nie może być właściwie mowy o wchłonięciu bliźniaka, lecz jedynie materiału biologicznego powstałego z komórek macierzystych, które same w sobie nie stanowią istoty ludzkiej. Tym samym część teologiczna pytania - o duszę itd. - jest bezprzedmiotowa.

Czy liberalizm można pogodzić z nauczaniem Kościoła?




Najpierw należy wziąć pod uwagę, że nie ma jasnej i ostrej definicji ani liberalizmu ani libertarianizmu. Tymi nazwami opatrywane są różne nurty i różni myśliciele w dziedzinie nie tylko polityczno-społecznej i ekonomicznej, lecz także światopoglądowej, etycznej i religijnej. Innymi słowy: nie istnieje jeden liberalizm, ani co do systemu poglądów, ani nawet co do dziedziny. Wspólne jest im główne pojęcie, mianowicie wolność (libertas), aczkolwiek także różnie rozumiane.

Ogólnie należy odróżnić trzy główne dziedziny i tym samym rodzaje liberalizmu, przy czym granice między nimi są płynne, a są ze sobą mniej czy bardziej wyraźnie powiązane:
1. światopoglądowo-filozoficzny
2. polityczny
3. gospodarczy.

Urząd nauczycielski Kościoła wypowiedział się najwcześniej odnośnie pierwszego rodzaju, dokładniej w temacie tzw. wolności religijnej, która ma ścisły związek także z liberalizmem politycznym. Głównym dokumentem jest tutaj encyklika Piusa IX "Quanta cura".


Papież odrzucił w niej zarówno fałszywe pojęcie wolności jednostki jak też jego zastosowanie postulowane przez ruchy rewolucyjne, zarówno kapitalistyczne jak też socjalistyczne.

W dziedzinie polityczno-społecznej i gospodarczej Kościół wypowiedział się w szeregu encyklik papieskich tzw. społecznych, począwszy od "Rerum novarum" Leona XII, poprzez ""Quadragesimo anno" Piusa XI, aż do kilkakrotnych dokumentów Jana Pawła II ("Laborem exercens", "Sollicitudo rei socialis", "Centesimus annus"). W tej tematyce nauczanie Kościoła wykazuje zarówno ciągłość jak i spójność, która bazuje na odwiecznych zasadach etyki katolickiej.

Obecnie wymienia się trzy podstawowe zasady nauki społecznej Kościoła:
- personalizm (zasada osoby)
- subsydiaryzm (zasada pomocniczości)
- solidaryzm (zasada współodpowiedzialności).

Nie trudno zauważyć wyraźny kontrast względem chociażby tzw. klasycznej ekonomii, za której twórcę uchodzi szkocki filozof protestancki, mason, bezbożnik i obłudnik Adam Smith.

 

Warto zauważyć, że Smith był z wykształcenia właściwie tylko filozofem, nie ekonomem, i to zaprzyjaźnionym z innym filozofem, cynikiem i ateistą David'em Hume'm. Łączyły ich poglądy odnośnie człowieka i ludzkiego poznania. Ponadto ważnym źródłem dla Smith'a były poglądy Thomas'a Hobbes'a, który w swoim dziele "Lewiatan" wyłożył egoistyczną koncepcję człowieka oraz koncepcję państwa opartego na kontrakcie.

Główne założenie Smith'a, który uważany jest za głównego teoretyka liberalizmu, głosi, że podstawą ekonomii prowadzącej do dobrobytu jest interes własny jednoski czyli egoizm. Dlatego nie należy nakładać żadnych ograniczeń dla realizacji tego interesu. W tym znaczeniu wolność jednostki jest podstawą dobrobytu narodów (jak głosi jego główne dzieło "The Wealth of Nations").

Warto zauważyć także, że zarówno poglądy Smith'a są niespójne, jak też jest u niego wyraźna sprzeczność między poglądami a praktyką życiową. W swoim pierwszym dziele mówi obszernie o uczuciach i sympatii jako podstawie etyki (https://en.wikipedia.org/wiki/The_Theory_of_Moral_Sentiments), natomiast we wspomnianym wyżej drugim dziele uważa osobisty egoizm za podstawę ekonomii i dobrobytu. Ta sprzeczność nazywana jest w literaturze "problemem Adama Smith'a". Druga jaskrawa sprzeczność polega na tym, że Smith w swojej teorii sprzeciwiał się wszelkim ograniczeniom w wymianie towarów, a z drugiej strony dwa lata po napisaniu "Dobrobytu narodów" przyjął dobrze płatną posadę komisarza celnego i tym samym pracował na rzecz ograniczeń handlowych, gorliwie zwalczając przemytników omijających rygorystyczne cła. Tak więc także własnym życiem podważył zasady, dzięki którym stał się sławny do dziś. 

Tak więc podstawą liberalizmu jest fałszywa, ateistyczna filozofia, rozwinięta w środowisku szkockiego protestantyzmu. Jego owocem jest kapitalizm, który w XIX w. doprowadził nie tylko do powstania wąskiej warstwy społecznej kapitalistów i przemysłowców korzystających z bujnego rozwoju przemysłu i handlu, lecz także szerokiej warstwy proletariatu pochodzącego zarówno z chłopstwa jak też z rzemieślnictwa i drobnej przedsiębiorczości. Stało się to podłożem dla ideologii komunistycznej, która sprowadziła na ludzkość zbrodnie, cierpienie oraz nędzę duchową i materialną. Nie jest to zaskakujące, ponieważ liberalizm i komunizm mają te same fundamenty filozoficzne, mianowicie negację poznania prawdy oraz fałszywą antropologię (z jednej strony indywidualistyczną, z drugiej kolektywistyczną, zaś wspólne jest negowanie godności osoby ludzkiej, zranionej grzechem pierworodnym).

Jest to wyraźne zwłaszcza u popularyzowanego ostatnio w Polsce przedstawiciela pierwotnego liberalizmu, jakim jest Ludwig Mises.


https://en.wikipedia.org/wiki/Ludwig_von_Mises

Jego teoria ekonomii, którą nazwał praxeologią, jest właściwie antypaństwowym - mówiąc językiem współczesnym - globalistycznym odpowiednikiem marxizmu. Sam Mises zresztą zauważył, że liberalizm różni się od socjalizmu tylko środkami, nie co do celu (Liberalismus, 1927). Opowiadając się za usunięciem wszelkich ograniczeń handlu, stał się jakby ojcem duchowym globalizmu. Był też przeciwnikiem zakazu narkotyków, a szkolnictwo państwowe uważał za szkodliwe dla mniejszości. Typowe dla liberalizmu sprzeczności ukazały się szczególnie wyraźnie w jego książce pt. Human Action (wydanej w 1949 r. w USA jako nowa i poszerzona wersja Nationalökonomie z 1940 r.), a także w ostatniej pt. Theory and History (1957). W dość kiepskim quasi filozoficznym stylu próbował oprzeć swoją praxeologię na metodzie dedukcyjnej z wyłączeniem indukcji czyli doświadczalnego sprawdzenia. Tym samym ustawił się w szeregu apriorycznego totalitaryzmu o wymiarze ponadpaństwowym i ponadnarodowym.

Obecnie wśród ekonomistów nikt już nie podziela w zupełności teorii Smith'a i jemu podobnych klasyków kapitalizmu. Pod wyraźnym wpływem nauczania Kościoła dokonano poważnych korekt, przynajmniej od strony rozwiązań praktyczno-etycznych w duchu chrześcijańskim. W wyniku tego powszechnym uznaniem cieszy się tzw. społeczna gospodarka rynkowa, która w różnym stopniu i w różnych formach cechuje systemy ekonomiczne najpotężniejszych gospodarczo państw (niezależnie od wielkości).

Szczególny wkład mają tutaj jezuici, począwszy od o. Heinrich'a Pesch'a, aż do jego uczniów o. Gustav'a Gundlach'a i o. Oswald'a Nell-Breuning'a.


https://pl.wikipedia.org/wiki/Heinrich_Pesch

O. Pesch, który wpierw studiował ekonomię, już pod koniec XIX w. rozprawił się zarówno z protestancko-kapitalistycznym liberalizmem jak i z socjalizmem pod względem filozoficznym i teoretyczno-ekonomicznym:

https://webcache.googleusercontent.com/search?q=cache:_rmsNDHYh8QJ:https://www.uni-muenster.de/Ejournals/index.php/jcsw/article/viewFile/713/679+&cd=6&hl=pl&ct=clnk&gl=de&client=firefox-b-d

Jego główne, pięciotomowe dzieło, stało się teologiczną podstawą encykliki społecznej Piusa XI "Quadragesimo anno":


Po polsku są dostępne niestety chyba tylko fragmenty:

http://xportal.pl/?p=8187

W Polsce od lat 90-ych ubiegłego stulecia widoczne jest zachłyśnięcie się liberalizmem, i to przeważnie płytko albo w ogóle mało rozumianym. Zwykle jest tak, że ten liberalizm polega na bezwzględnym dążeniu do osobistego zysku, wszelkimi środkami, bez brania pod uwagę kryteriów moralnych i nierzadko w poczuciu bezkarności (skoro prawnictwo i sądownictwo jest dość wyraźnie uwikłane w patologiczny system). To jest podłoże wszystkich afer gospodarczych i politycznych, i zarazem niebywałych różnic majątkowych. Skandalem jest, że ma to miejsce akurat w katolickim kraju, jakim jest Polska, i to mimo usilnego nauczania chociażby Jana Pawła II, które podaje odwieczne zasady katolickiej etyki społecznej.

Dlaczego stali diakoni to rak?


Pytanie to zadał mi pewien młody człowiek prywatnie. Odpowiadam też publicznie, ponieważ problem jest szerszy.

Otóż są następujące fundamentalne powody:

1. Nigdy nie było w Kościele diakonatu w postaci obecnego tzw. diakonatu stałego. Byli owszem duchowni, którzy na stałe pozostawali w stopniu diakonatu. Jednak nigdy diakonat nie był jakby dodatkiem do wykonywanego zawodu i życia rodzinnego.

2. Tzw. stali diakoni zasadniczo wykonują swoje świeckie zawody i prowadzą zwykłe życie rodzinne, a jedynie po godzinach czyli w czasie wolnym pełnią funkcje diakona quasi jako hobby. To jest dość wymowne i oznacza dość wyraźną pogardę zarówno dla samego sakramentu święceń (przynajmniej w stopniu diakonatu) jak też dla funkcyj i sakramentów przez nich sprawowanych. Skoro coś jest wykonywane po godzinach i po innych - pierwotnych i właściwych - obowiązkach, to ma to zarówno praktycznie jak też w prostym odbiorze niższą rangę i mniejszą wartość subiektywną. 

3. Są oni zwolnieni z obowiazku celibatu, co jest wbrew Tradycji Apostolskiej oraz jedności sakramentu święceń (skoro celibat obowiązuje w dwóch pozostałych stopniach święceń, czyli w prezbiteracie i episkopacie). Nigdy nie było w Kościele udzielania święceń wyższych bez zobowiązania do wstrzemiężliwości sexualnej.

4. Katastrofalne są skutki praktyczno-duszpasterskie:
- podważana jest ranga i waga sakramentu święceń, a także
- celibatu,
- osłabia się motywację młodych mężczyzn w decyzji wstąpienia na drogę kapłaństwa (skoro można spełnić swoje pragnienia posługi duchownej bez zobowiązywania się do celibatu).