Zasady komentowania: bez anonimowych komentarzy

Czy zachęcanie do Komunii na rękę jest zgodne z nauczaniem Kościoła?

Dostarczono mi następującą dyskusję z duchownym wysoko usadowionym w Watykanie, wywodzącym się ze szkoły wojtyliańskiej. Jest ona zarówno pouczająca jak też wstrząsająca. Wnioski niech wyciągnie każdy sam. Ograniczę się do kilku uwag na koniec.













 Podsumujmy:

1. Ów duchowny wpierw sprzeciwia się fałszywemu cytatowi, oczywiście słusznie. Należy dbać o solidność argumentacji źródłowej. Równocześnie potwierdza on swoje "usilne zachęcanie" do Komunii dołapnej, rzekomo w trosce o zdrowie bliźniego. Tutaj właśnie jest problem. Duchowny zakłada bowiem, jakoby przyjmowanie Komunii do ust stanowiło niebezpieczeństwo dla zdrowia, w przeciwieństwie do przyjmowania doręcznego. A jednak wiadomo, że drogą kropelkową przenoszonych jest wiele chorób i to znanych od dawna (więcej tutaj), ale nigdy nie stwierdzono zwiększonej zachorowalności w związku z Komunią św. udzielaną do ust. Tym samym x. Ptasznik popełnia fałszerstwo na faktach czysto medycznych, a po drugie zupełnie wyłącza aspekt teologiczny, co jest niegodne teologa i duchownego.

2. Duchowny najpierw ruga pytającego z powodu rzekomej niewiedzy, a sam daje świadectwo swojej ignorancji bądź zakłamaniu. Gdy rozmówca przedstawia mu niezaprzeczalne fakty historyczne, duchowny ucieka w pseudoargumentację ad personam, pogardliwie, wyniośle i obłudnie. Uczciwie byłoby, gdyby przyznał, że nie ma żadnej merytorycznej odpowiedzi na fakty podane przez rozmówcę. Zamiast tego wykręca się pseudopobożnym bełkotem, sugerując brak pobożności u rozmówcy. No cóż. Trudno temu odmówić swoistego sprytu. Problem w tym, że nie jest to postawa uczciwa i godna osoby duchownej.

3. Widać wyraźnie, że duchowny nie ma żadnych argumentów ani prawnych, ani teologicznych, ani pastoralnych, ani nawet historycznych na poparcie swojego "usilnego zachęcania" do Komunii dołapnej. Jedynym jego (pseudo)argumentem jest rzekoma miłość bliźniego czyli niby troska o zdrowie. Jest to argument pod każdym względem obłudny. Gdyby mu bowiem zależało na względach zdrowotnych, to musiałby zachęcać także do nieprzyjmowania na rękę, gdyż jest to wysoce niehigieniczne, a także do zaniechania koncelebrowania, i to niezależnie od COVID-19, gdyż picie z tego samego kielicha przez wiele osób jest wysoce niehigieniczne i sposobem przenoszenia wielu zarazków i chorób, które są wprawdzie mniej słynne, ale nie mniej niebezpieczne dla zdrowia i życia. Nikt z modernistów typu x. Ptasznik nigdy nie podniósł głosu odnośnie tych praktyk powszechnych w Novus Ordo i quasi obowiązujących (de facto, nie prawnie, a nawet wbrew Kodeksowi Prawa Kanonicznego, który gwarantuje prawo do celebracji indywidualnej, kanon 902).

4. Z żadnego dokumentu Kościoła w żaden sposób nie wynika zachęcanie do przyjmowania Komunii na rękę. Wręcz przeciwnie, wszystkie dokumenty, zarówno historyczne jak też nowsze, co najwyżej dopuszczają ten sposób, napominając do troski o cząstki Ciała Pańskiego.

5. Trzeba być zupełnym ignorantem bądź nałogowym kłamcą, by zakładać, iż przed COVID-19 i oprócz niego nie było i nie ma zagrożeń zdrowotnych zarówno w życiu codziennym jak też podczas liturgii. Każdy kontakt międzyludzki niesie ze sobą ryzyko zdrowotne. Tak zawsze było i będzie. Liturgia katolicka w swoich odwiecznych regułach zawsze to brała i bierze pod uwagę. W sytuacji podwyższonego ryzyka czy lęku można i należy wiernych pouczyć o możliwości Komunii św. duchowej, co jest zgodne z nauczaniem Kościoła. Natomiast zachęcanie do przyjmowania na rękę jest sprzeczne z całym nauczaniem Kościoła na przestrzeni wieków. Jest oczywiste, że motywacja tego zachęcania nie ma żadnych podstaw we wierze katolickiej.


P. S.

I jest też ciekawy epilog...



Uwaga: Wbrew obiegowej opinii, a za to zgodnie z odwiecznymi zasadami korespondencja jest własnością adresata i tym samym podlega jego dyspozycji. Jedynie jeśli dotyczy spraw prywatnych czy intymnych należy się upewnić, czy autor nie ma nic przeciw udostępnieniu jej osobom trzecim. Są przecież całe biblioteki literatury epistolarnej, zawierającej nawet dość intymne treści. Nie jest istotne, czy i jak długo po śmierci autorów zostały opublikowane. Zaś jest pewne, że w sprawach publicznych, jak kwestia sposobu przyjmowania Komunii św. nie ma i właściwie nie może być tajemnicy korespondencji, zwłaszcza gdy autor sobie tego nie zastrzegł. Tym samym nazwanie kogoś "kanalią" za to, że skorzystał ze swojego zwykłego prawa dysponowania korespondencją świadczy dobitnie niestety nie tylko o braku wiedzy i kultury, lecz także o poziomie moralnym.

Czy separacja małżonków jest przeszkodą w przyjmowaniu sakramentów?


Prawo kościelne przewiduje instytucję separacji małżonków. Jest ona niezależna od cywilnoprawnej instytucji rozwodu, tzn. może być z nim de facto powiązana, ale nie musi. Istotna różnica polega na tym, że separacja nie jest rozwiązaniem węzła małżeńskiego oraz może i powinna być zakończona, jeśli ustały jej przyczyny.

Kodeks Prawa Kanonicznego stanowi:



W praktyce należy się najpierw poradzić proboszcza, który powinien pokierować krokami prawnymi w celu uzyskania dekretu ordynariusza miejsca orzekającego separację. Jedynie w sytuacji niecierpiącej zwłoki można i należy samodzielnie dokonać separacji, jednak należy przynajmniej po fakcie postarać się o dekret ordynariusza. Chodzi bowiem o unikanie zgorszenia, gdyż ślubowanie małżeńskie ma charakter publiczny i tak samo na prawie publiczno-kościelnym powinno być wszystko, co dotyczy tego ślubowania, także zaprzestanie pożycia małżeńskiego.

Sama separacja, czy to orzeknięta oficjalnie przez władzę kościelną, czy dokonana samodzielnie bez takiego orzeczenia, nie jest przeszkodą w przystępowaniu do sakramentów świętych, oczywiście o ile dana osoba otrzymała rozgrzeszenie w ważnej spowiedzi świętej. Spowiednik powinien nakłonić do podjęcia kroków prawnych w celu uzyskania dekretu separacji małżonków.


Czy nagi model grzeszy?


Występowanie nago poza sytuacją intymną w małżeństwie i poza koniecznością (np. podczas koniecznych badań lekarskich czy zabiegów) jest sprzeczne z naturalnym poczuciem wstydu, które służy ochronie godności osoby ludzkiej oraz sexualności. Dlatego ubiór, przynajmniej minimalny, jest jedną z oznak odróżniających człowieka od zwierząt. Tylko człowiek ma poczucie wstydu, w przeciwieństwie do innych istot żywych. To poczucie wyraża ludzką wrażliwość odnośnie stosunków międzyludzkich, stanów emocjonalnych oraz rozumnego i duchowego wymiaru człowieczeństwa. Pozbywanie się tego poczucia, jego zwalczanie i gwałcenie uderza ostatecznie w godność człowieka, zwłaszcza gdy służy lubieżności czy komercyjnej pseudosztuce. Dlatego szanujący swoją godność człowiek, zwłaszcza katolik, nie powinien pod żadnym pretextem godzić się na takie występowanie czy swoje czy innej osoby. Państwo ma obowiązek zakazać zmuszania do tego typu sytuacyj, zwłaszcza w ramach systemu szkolnictwa, gdyż jest to pogwałcenie sumień i osobowości.

Jeśli ktoś jest zmuszany do tego typu czynności, czy jako model czy artysta, to ma prawo i obowiązek przeciwstawić się. Jeśli nie widzi problemu w takich czynnościach, to powinien poważnie zastanowić się nad swoim poczuciem wstydu i naturalnym wyczuleniu na godność swoją oraz innych osób.

Nie chodzi tutaj o purytanizm, który z genezy i natury jest protestancki, a wynika z fałszywej pogardy dla cielesności oraz niewłaściwego rozumienia grzeszności. Katolicka teologia docenia dobroć, piękno i godność dzieła stworzenia, w tym także ciała ludzkiego. Dlatego właśnie wymaga szacunku dla niego, co oznacza zastrzeżenie korzystania z niego w odpowiedni sposób, mianowicie nie dla nieuporządkowanego pobudzania i zaspokajania pożądliwości, jak ma to miejsce w tzw. sztuce.

W tym temacie często wskazuje się np. na freski przedstawiające Sąd Ostateczny w Kaplicy Sykstyńskiej. Rzeczywiście obraz przedstawia nagie czy prawie nagie ciała ludzkie. Należy jednak zwrócić uwagę, że obrazy te nie mają charakteru sexualnego czy pożądliwego. Prawdziwa sztuka potrafi właśnie tak przedstawić, że u normalnego odbiorcy nie powoduje to niewłaściwego pobudzenia zmysłowego. Wynika to przede wszystkim z podejścia i zamysłu artysty. Postacie namalowane przez Michała Anioła nie mają w sobie nic wyzywającego, mimo - a raczej właśnie dlatego - że przedstawiają bardziej ideał piękna ciała ludzkiego niż realne ciała. Do stworzenia takich obrazów artysta nie musiał mieć przed sobą żywych modeli.

Co to jest raj?


Najpierw należy określić pojęcie. Polskie słowo "raj" jest tłumaczeniem łacińskiego paradisus oraz greckiego παράδεισος, przejętego do hebrajskiego Starego Testamentu ze staroperskiego słowa (z Avesty) pairi-daeza, co oznacza ogrodzony park względnie ogród rozkoszy. To określenie odnosi się przede wszystkim do ogrodu, o którym mowa w Księdze Rodzaju. Chodzi o miejsce i stan pierwotnej szczęśliwości przed grzechem pierwszych rodziców. Za czasów Pana Jezusa w teologii rabinistycznej rozpowszechnione było powiązanie zbawienia z powrotem do raju, czyli miejsca i stanu pierwotnej zażyłości z Bogiem i szczęśliwości. W teologii nowotestamentalnej nie ma prostego utożsamienia rzeczywistości eschatologicznej - czyli ostatecznej - z pierwotnym rajem, aczkolwiek występują nawiązania do wyobrażeń rabinistycznych. Innymi słowy: w eschatologii chrześcijańskiej nie ma powrotu do raju. Ostateczna rzeczywistość to niebo w znaczeniu wiecznej szczęśliwości z Bogiem, ewentualnie poprzez oczyszczenie w czyśćcu, oraz piekło, czyli przeciwieństwo nieba.

Oczywiście już w Piśmie św. zawartych jest wiele podobieństw między pierwotnym rajem a ostateczną rzeczywistością niebiańską, jednak nie są one tożsame. Inna jest bowiem doskonałość pierwotna pierwszych rodziców przed grzechem, a inna doskonałość odkupionych z niewoli grzechu czyli zbawionych. Ta druga w pewnym sensie przewyższa tę pierwszą, przede wszystkim tym, że jest ostateczna i niezniszczalna. Ponadto ciało po zmartwychwstaniu, czyli uwielbione, w pewnym sensie przewyższa swoją godnością zwykłe ciało ziemskie, nawet to ciało, które pierwsi rodzice mieli przed upadkiem grzechowym. Będzie to wprawdzie to samo ciało, które było ożywiane przez duszę w życiu doczesnym, ze wszystkimi właściwościami naturalnymi czyli fizycznymi, wraz ze wszystkimi organami i wyglądem. Jednak nie będzie w nim niczego, co stanowi o śmiertelności i z niej wynika, jak zależność od pożywienia, oddychania, obumierania i odnawiania poszczególnych komórek, starzenia się i też prokreacji. Innymi słowy: ciało będzie nadal żywym "pomnikiem" Bożego dzieła stworzenia oraz historii zbawienia, ale jego życie nie będzie miało nic z tego, co jest zbędne dla wiecznej szczęśliwości. Dotyczy to oczywiście także sexualności, choć ciała nadal będą miały fizyczne cechy według porządku stworzenia czyli różnicy płci.

Dlaczego modlimy się do Matki Bożej?



Kult świętych, a do niego zalicza się także Matki Bożej, opiera się na dwóch filarach:
- świętości osób jako bliskości Bogu
- tzw. obcowaniu świętych, czyli wspólnocie i łączności między Kościołem na ziemi a Kościołem w niebie (czyli świętymi).

Nie ulega wątpliwości, Najświętsza Matka Jezusa Chrystusa jest najbliższa Bogu wśród ludzi. Ta bliskość nie oznacza oddalenia od ludzi, lecz tym większość bliskość dla Kościoła na ziemi, gdyż polega ona na mocy miłości, która wypływa z Boga. Innymi słowy: Marija jest najbliższa zarówno Bogu jak też nam ludziom.

Ta bliskość zawiera także wszystkie zdolności ludzkie Matki Najświętszej, które nie skończyły się wraz z Jej wzięciem do chwały wiecznej. Także Jej więzy ludzkie z Boskim Synem trwają w niebie, również Jej serdeczność i troska o sprawy codzienne ludzkie, jak to miało miejsce podczas godów w Kanie Galilejskiej. Skoro Pan Bóg przewidział i sprawił dzieło zbawienia z istotną rolą Mariji, to nie skończyło się to wraz z końcem życia ziemskiego, lecz trwa obecnie i będzie trwało do końca świata. Dzięki Ewangeliom i nauczaniu Kościoła znamy Matkę Najświętszą właśnie szczególnie w Jej matczynej trosce nie tylko dla Syna, lecz także dla nas, gdyż Panu Jezus powierzył Jej nas w umiłowanym uczniu św. Janie. Relacja człowieka wierzącego z Jezusem Chrystusem zawiera koniecznie także relację do Jego Matki, gdyż są to osoby nierozdzielne. Bliskość Jezusa Chrystusa oznacza zawsze bliskość Matki Jego i wszystkich wierzących.

Jest normalnym zachowaniem ludzkim, że zwracamy się z naszymi troskami i radościami do osób nam bliskich. Pragniemy dzielić się i naturalnie kierujemy do nich swoją uwagę, troski i prośby w potrzebie. Więzi miłości wręcz dyktują zwracanie się do nich. W odniesieniu do spraw zbawienia zwracamy się ostatecznie oczywiście do Pana Boga, jednak możemy i powinniśmy się zwracać także do świętych, zwłaszcza do Matki Najświętszej, która jest nam najbliższa zarówno po ludzku jak też w porządku nadprzyrodzonym czyli łaski. W sposób oczywisty Ona nie jest ani wszechobecna ani wszechmocna w znaczeniu wszechobecności i wszechmocy Boga. Chodzi tutaj o duchową więź i moc miłości, której źródłem jest sam Bóg. Dlatego każda modlitwa płynąca z miłości i skierowana ku miłości jest wysłuchiwana, choć nie zawsze w taki sposób, jaki sobie wyobrażamy czy pragniemy.

Czy wszechwiedza przeczy wszechmocy?



Odpowiedzią jest już właściwe określenie tych pojęć: wszechmoc i wszechwiedza. Otóż nie są to pojęcia abstrakcyjne, czysto formalne, jak np. liczby czy wartości logiczne, lecz realne. Oznacza to, że - jako przymioty Boga czyli Bytu realnego - muszą być rozumiane wespół ze sobą i też oczywiście wraz z innymi przymiotami jak wszechdobroć, wszechmądrość itd. Innymi słowy: właściwie znaczenie wszechmocy Boga można ująć jedynie w połączeniu ze wszystkimi innymi Jego przymiotami. Należy mieć przy tym na uwadze, że są to pojęcia zaczerpnięte ze świata stworzonego: na przykład mówiąc o wszechwiedzy mamy na myśli wiedzę ludzką jakby "pomnożoną" przez nieskończoność czyli spotęgowaną do nieskończoności, przy czym już nawet pojęcie nieskończoności - także słusznie orzekane o Bogu - również jest utworzone przez "spotęgowanie" pojęcia skończoności w znaczeniu trwania (które jest w świecie stworzonym ograniczone).

Tak więc trudność - pozorna - w pogodzeniu pojęć oznaczających przymioty Boga wynika z jednej strony ze specyfiki Bytu, którym jest Bóg, a z drugiej strony ze specyfiki czyli ograniczoności naszych pojęć i w ogóle naszego myślenia i mówienia o Bogu. Mówiąc o wszechwiedzy Boga mamy poprawnie na myśli nie tylko "pomnożenie" czy "spotęgowanie" pojęcia wiedzy ludzkiej w nieskończoność, lecz także inny rodzaj wiedzy, mianowicie wyższy niż wiedza ludzka, gdyż stanowiący jedność z wszechmocą oraz innym przymiotami Boga.

Tym samym postawione pytanie - należące do klasycznego repertuaru ateistów - popełnia zasadniczy błąd, gdy zakłada, iż wiedza i moc Boga jest tego samego rodzaju, co człowiecza. To założenie jest bezpodstawne i fałszywe, więc nieuchronnie prowadzi do pozornej sprzeczności, której nie można uznać za solidny argument.

Odpowiadając pozytywnie:
Ani we wszechwiedzy, ani we wszechmocy Boga nie ma "przed" i "po", gdyż Bóg jest Bytem istniejącym ponadczasowo. Tym samym nie ma w Bogu żadnej zmiany czasowej, gdyż wszystko jest równoczesne w znaczeniu "nadczesne" i "pozaczesne". Działanie Boga, Jego czynność zawierająca wszystkie czynności, zawiera wiedzę, moc i wszystko inne na raz. To działanie jest samo w sobie ponadczasowe, gdyż Bóg jest czystym Aktem (actus purus), a równocześnie w pewien sposób czasowe, o ile powoduje stworzenie i dotyczy stworzenia. Różnica, a właściwie przełom między rzeczywistością samego Boga (Bóg sam w sobie, ponad i poza czasem i przestrzenią) a rzeczywistością stworzoną, czyli bytem czasowo-przestrzennym, stanowi o trudności orzekania o Bogu w kategoriach czasowo-przestrzennych, z których składa się nasza pojęciowość i myślenie.

Prawo pracy a miłość bliźniego


Sprawa dotyczy prawa i stosunku pracy, ale także etyki społecznej oraz przykazania miłości bliźniego.

Należy mieć na uwadze, że w tego typu sprawie chodzi o dobro nie tylko danej osoby zatrudnionej, lecz także, a nawet przede wszystkim o dobro tych, z którymi dana osoba pracuje czy powinna pracować.

Pewne jest, że każdy człowiek został przez Pana Boga wyposażony w umiejętności, które uzdolniają go do wypełnienia pewnych zasad w odpowiednim miejscu i czasie historii ludzkości. Nie zawsze się to pokrywa z pragnieniami i wyobrażeniami danej osoby. Różne mogą być motywacje aspirowania do danego zawodu czy miejsca pracy. Wiadomo, że własne pragnienia nie są i nie mogą być jedynym czy najważniejszym kryterium. Pewne jest, że najlepsze zarówno dla danej osoby jak też dla jej bliźnich jest robienie tego, do czego jest uzdolniona, gdyż tylko wtedy może to robić dobrze i pożytkiem zarówno dla siebie (satysfakcja) jak też dla bliźnich, społeczności i ludzkości. Oczywiście samo uzdolnienie i jego rozpoznanie nie wystarczy. Konieczne jest jego rozwijanie oraz odpowiednie zastosowanie, do czego jest konieczna dobra wola oraz dyscyplina.

W tym konkretnym przypadku należy pomóc danej osobie ku zrozumieniu, że dane miejsce pracy nie jest dla niej odpowiednie, oraz pomóc jej w rozpoznaniu jej właściwego miejsca, a przede wszystkim umiejętności. Utwierdzanie w błędzie na pewno nie służy dobru ani tej osoby ani dobru wspólnemu.

Czy kanonizacje posoborowe obowiązują?



Należy najpierw odróżnić obowiązywalność prawną od moralnej. Odpowiedzialność prawna jest kwestią dość komplexową, zależną od wielu czynników teologicznych i kanonicznych, które trzeba by osobno rozważyć i to szczegółowo.

Rozumiem, że w pytaniu chodzi o obowiązywalność moralną dla katolika. Oczywiście wiąże się ona z obowiązywalnością prawną, lecz nie jest z nią tożsama.

Pewne jest, że zmienione po Vaticanum II zasady i reguły beatyfikacyj i kanonizacyj są mocno okrojone w porównaniu z klasycznymi zasadami Kościoła podanymi obszernie przez kardynała Lambertini'ego, późniejszego papieża Benedykta XIV. Ma to oczywiście konsekwencje dla stopnia pewności wyników procesów beatyfikacyjnych i kanonizacyjnych, gdyż jest to pewność jedynie moralna (nie dogmatyczna ani metafizyczna), która jest najsłabszym rodzajem pewności w teologii. Tym samym powątpiewanie odnośnie tych wyników nie jest grzechem przeciw wierze ani Kościołowi, o ile podstawą powątpiewania są prawdy wiary katolickiej oraz znajomość klasycznych reguł Kościoła odnoście kanonizacyj i beatyfikacyj. Tym samym nie jest grzechem także wyrażanie swoich wątpliwości, aczkolwiek należy zachować ostrożność, staranność i umiar. Przede wszystkim należy być gotowym do ważenia argumentów.

W razie zasadnych wątpliwości można się także dystansować wobec publicznego kultu okazywanego danym osobom. Wiadomo, że kult publiczny - konkretnie: kalendarz liturgiczny - ulegał poważnym zmianom w ciągu wieków historii Kościoła. Także po Vaticanum II usunięto wielu świętych z kalendarza, a nawet praktycznie zakazano ich kultu jak chociażby św. męczennika Szymonka z Trydentu i to bez formalnego anulowania kanonizacji. Są to jednoznaczne dowody na to, że ani herezją ani nawet grzechem przeciw wierze nie jest kwestionowanie danej kanonizacji - oczywiście o ile jest zasadne, czyli oparte na prawdach wiary katolickiej - lecz jedynie odrzucanie kultu świętych Pańskich w ogóle.

Czy współautor jest współodpowiedzialny?



Są tutaj dwie zasadnicze kwestie:
1. formalna, czyli formuły danej publikacji
2. odpowiedzialności moralnej za treść danej publikacji.

Współpraca w powstaniu publikacji jest rodzajem umowy prywatnej ze skutkami publicznymi i prawnymi. Tym samym podstawą jest jasne uregulowanie zasad tej współpracy. Zarówno współpraca jak też jej zasady powinny być wolne, czy podlegające wyborowi uczestników. Jeśli takiego wyboru nie ma, wówczas należy rozważyć celowość i moralną dopuszczalność udziału. Ktoś, kto z własnej woli godzi się na przymus, ponosi odpowiednio za niego odpowiedzialność.

Uczestnicy oczywiście mogą i powinni umówić się co do zasad współpracy, tzn. czy wspólnie ponoszą odpowiedzialność za treść czy nie. Należy to jasno podać czytelnikom, którzy mają prawo wiedzieć, kto odpowiada za daną treść. Brak takiego podania jest nieuczciwe i naganne przynajmniej moralnie.

Jeśli została ustalona wspólna odpowiedzialność na podstawie uzgodnienia treści, ale doszło do złamania uzgodnienia, czyli do zmiany uzgodnionej treści na inną, wówczas strona pokrzywdzona nie ponosi moralnej odpowiedzialności, oraz może a nawet powinna domagać sprostowania oraz zadośćuczynienia za poniesioną szkodę moralną.

Dla uniknięcia problemów moralnych i prawnych należy ustalić jasne zasady współpracy, unikając w miarę możliwości formuły współautorstwa. Jeśli nie można jej uniknąć, wówczas należy jednoznacznie uregulować - w formie umowy cywilnoprawnej - zasady takiej współpracy, z prawem veto oraz odszkodowania włącznie.

Czy nieprzestrzeganie przepisów COVID-19 jest grzechem?


Pytanie zawiera dwie kluczowe kwestie:
1. obowiązywalność moralną przepisów państwowych
2. obowiązek dbałości o zdrowie swoje i bliźnich

Prawo państwowe nie ma obowiązywalności moralnej samo ze siebie, lecz tylko na mocy zgodności z prawem naturalnym (i tym samym objawionym). Innymi słowy: przepisy państwowe nie obowiązują wtedy, gdy są sprzeczne z prawem moralnym poznawalnym rozumowo.

Konkretnie: jeśli rozumne poznanie prowadzi do wniosku, że przepisy odnośnie COVID-19 nie są konieczne czy przynajmniej pożyteczne, wówczas nie mają żadnej mocy wiążącej moralnie. Wówczas pozostaje jedynie kwestia skutków nieposłuszeństwa wobec nich.

Jeśli rozumne poznanie prowadzi do wniosku, że przepisy te są szkodliwe czy to pod względem zdrowotnym, ekonomicznym czy duchowym, wówczas opór wobec nich jest moralnym obowiązkiem. Jedynie dotkliwe konsekwencje zwalniają z obowiązku oporu.

Dotyczy to także sytuacji, gdy motywacją przepisów jest autentyczna troska o zdrowie obywateli. Państwo bowiem nie ma prawa zastępować decyzji obywateli odnośnie ich troski o własne zdrowie, aczkolwiek ma obowiązek chronić życie i zdrowie innych, oczywiście w zakresie koniecznym i wskazanym przez obiektywny i sprawdzalny stan wiedzy medycznej.

Obowiązek dbałości o zdrowie dotyczy zdrowia własnego oraz podopiecznych (dzieci, chorzy, starsi), oraz unikania zagrożenia także dla innych osób. Ten obowiązek nie jest zależny od przepisów państwowych (aczkolwiek przepisy mogą i powinny być pomocne). Oznacza to, że każdy ma obowiązek unikania niebezpieczeństwa dla zdrowia swojego i bliźnich, o ile nie jest to sprzeczne z dobrem wyższym, czyli z dobrami duchowymi. Istotną rolę w tym obowiązku odgrywa stan wiedzy, przy czym kryterium nie jest osobista wiedza, która może być niedostateczna i błędna, lecz ogólnie dostępne dane z dziedziny wiedzy medycznej.

W konkretnej postawie wobec przepisów moralnie oczywiście nie jest dopuszczalne kłamstwo w znaczeniu mówienia nieprawdy. Jest natomiast dopuszczalna restrictio mentalis, czyli wypowiedź niejednoznaczna, która może być zrozumiana przez odbiorcę na korzyść mówiącego. Na przykład nie jest kłamstwem powiedzenie, że powodem nienoszenia maseczki są względy zdrowotne, że ma się duszności, że miało się chorobę dróg oddechowych (raczej każdy miał kiedyś kaszel) itp.

Co jest lepsze - muzeum czy meczet?



W związku z ostatnimi wieściami odnośnie świątyni Świętej Mądrości w Konstantynopolu, pojawia się postawione w tytule pytanie.

Odpowiedź jest prosta: Jako muzeum to miejsce upamiętnia jego pierwotne przeznaczenie oraz używanie, tym samym wskazuje na chrześcijański charakter. Natomiast przekszałcenie w meczet jest oddaniem do użytku dla fałszywego kultu, którym jest religia islamu, słusznie nazwana przez św. Jana Damasceńskiego - podobnie jak przez wielu innych teologów Kościoła - zwiastunem antychrysta.

Także propozycja przekształcenia w ośrodek "spotkań międzyreligijnych" jest teologicznie fałszywa, gdyż po pierwsze oddala to miejsce od jego przeznaczenia czyli prawdziwego kultu, a po drugie sprzyja relatywizmowi religijnemu, który jest fałszem zarówno filozoficznym jak też teologicznym.

Więcej w temacie islamu powiedziałem już kilkakrotnie: tutaj, tutaj, tutaj.

Czy robienie zakupów w niedzielę jest grzechem?


Pytanie dotyczy oczywiście świętowania Dnia Pańskiego i tym samym świątecznego charakteru niedzieli. Jest to wprawdzie nakaz religijny, zakorzeniony już w Starym Testamencie, jednak ma swoje uzasadnienie także w prawie naturalnym, mianowicie w odniesieniu do
- godności człowieka, która polega na wymiarze duchowym jego egzystencji, oraz
- społecznej natury człowieka, i tym samym potrzeby i konieczności przełożenia duchowego wymiaru bycia człowiekiem na życie społeczne, także w postaci regulacji prawnych dotyczących świętowania.

Obowiązkiem państwa jest ochrona godności obywateli, czyli duchowego wymiaru życia zarówno indywidualnego jak i społecznego. Dlatego państwo powinno prawnie chronić świętowanie niedzieli w zakresie właściwym dla państwa, czyli nie przymuszając do świętowania, lecz chroniąc obywateli przed wszystkim, co sprzeciwia się świętowaniu. Oznacza to, że państwo ma obowiązek zapewnić wszystkim obywatelom wolność od jakiegokolwiek przymusu przeciwnego świętowaniu niedzieli. Konkretnie: państwo powinno zadbać o to, by nikt z jakichkolwiek powodów nie był zmuszony do traktowania niedzieli jako dnia powszedniego i roboczego, oczywiście nie ingerując w sferę prywatną, czyli faktyczny sposób spędzania niedzieli przez obywateli.

Przykładowo: Jeśli ktoś chce sam handlować czy wykonywać inną pracę w niedzielę, wówczas państwo nie ma prawa tego zakazać, o ile nie narusza to dóbr społecznych, zwłaszcza duchowych innych osób. Państwo może i nawet powinno wspierać to, co służy świętowaniu niedzieli, na przykład godziwą rozrywkę, sport itp., oczywiście chroniąc prawo pracowników zatrudnionych w takich branżach przed przymusem spędzania niedzieli w pracy. Należy tutaj oczywiście odróżnić, czy dana rozrywka rzeczywiście służy społeczeństwu, czyli zwłaszcza życiu rodziny, która jest podstawową komórką społeczną. Na przykład moralnie usprawiedliwiony, a nawet obowiązkowy jest zakaz gier hazardowych w niedziele, gdyż nie służą one w żaden sposób ani dobru materialnemu, ani tym bardziej duchowemu, jednostek, rodzin i tym samym społeczeństwa.

Tyle gwoli wyjaśnienia nadrzędnych zasad moralnych w tej kwestii. Teraz odnosząc się już konkretnie do pytania:

Państwo ma prawo, a nawet obowiązek zakazu handlu w niedziele w zakresie niekoniecznym dla zaopatrzenia w podstawowe produkty codziennego użytku. Tak więc państwo powinno zakazać pracy w niedziele sklepom, których działalność nie jest konieczna w niedziele. Przykładowo: podstawowe produkty spożywcze jak chleb itp. mogą być sprzedawane na stacjach paliwowych, na dworcach, w barach, ewentualnie też w sklepikach indywidualnych, czyli nie zatrudniających pracowników.

Jak katolik powinien postępować w sytuacji, która jest obecnie w Polsce? Powinien oczywiście stosować w swoim zakresie podane powyżej zasady. Oznacza to:
- Powinien w ogóle unikać korzystania z niekoniecznych usług handlowych w niedziele.
- W razie nieprzewidzianej konieczności oczywiście może bez grzechu korzystać z tych usług, preferując miejsca sprzedaży, które zaliczają się do miejsc koniecznych w niedziele i święta (stacje paliwowe, bary, ewentualnie sklepiki indywidualne), zaznaczając w ten sposób, jakie regulacje prawne państwo powinno podjąć.
Grzechem jest natomiast korzystanie z usług handlowych bez konieczności i z obojętnością dla praw pracowników, którzy są zmuszani - czy to ekonomicznie, czy przez brak ochrony prawnej - do pracy w niedziele i święta.

Czy warunkiem ważności sakramentu święceń jest bycie bierzmowanym?


Bycie bierzmowanym nie jest warunkiem koniecznym do ważności przyjęcia sakramentu święceń, ale jest warunkiem dopuszczalności czyli prawowitości. Już Kodex Prawa Kanonicznego z 1917 r. mówi, że jedynym warunkiem ważności od strony podmiotu jest bycie ochrzczonym mężczyzną:


Natomiast bycie bierzmowanym jest warunkiem legalności, a to już począwszy od tonsury czyli przyjęcia do stanu duchownego:


Podobnie mówi KPK z 1983 r.:


Co należy wyznać na spowiedzi?


Przedmiotem sakramentu spowiedzi jest wyznanie grzechów dla otrzymania rozgrzeszenia. Penitent powinien wyznać grzechy oraz okoliczności określające ciężar grzechu, czyli odnośnie tego, czy dany grzech jest powszedni czy śmiertelny. Kwestia osoby, której dany grzech wyrządził krzywdę, zwykle nie jest istotny dla ciężaru grzechu. Nie ma też obowiązku wyznawania takiego, które by wskazywało na konkretną osobę. Jeśli grzech dotyczy samego spowiednika, wówczas należy wręcz unikać podania okoliczności, o ile podanie ich nie jest konieczne dla rozeznania ciężaru grzechy, czyli kwestii, czy dany grzech jest powszedni czy śmiertelny. Powodem tego unikania jest nienarażanie spowiednika na niebezpieczeństwo sprzeniewierzenia się tajemnicy spowiedzi. Spowiednikowi bowiem nie wolno w jakikolwiek sposób używać wiedzy pochodzącej ze spowiedzi, zwłaszcza z wyznania grzechów. Jednak spowiednik jest także człowiekiem z emocjami. Gdyby na przykład dowiedział się w spowiedzi o nieuczciwości swego podwładnego, wówczas nie wolno mu - pod karą exkomuniki latae sententiae, czyli mocą samego czynu - w jakikolwiek sposób wykorzystać tej wiedzy, choćby nawet było to konieczne dla ochrony czy to jego interesu osobistego czy parafii, czy ogólnie społecznego. Także w tym konkretnym przypadku podanym w pytaniu mogłoby być tak, że w razie wskazania na spowiednika jako pokrzywdzonego byłby on narażony na pokusę odrzucenia dalszego kierownictwa duchowego dla penitenta. Dlatego należy unikać tego wskazania w ramach spowiedzi. Można natomiast przyznać się do winy poza spowiedzią, prosząc o przebaczenie oraz możliwość odpowiedniego zadośćuczynienia, jeśli tak nakazuje sumienie. Z wiedzy uzyskanej poza spowiedzią spowiednik może korzystać bez groźby kary exkomuniki latae sententiae. Jednak jeśli ta wiedza pochodzi z okoliczności kierownictwa duchowego, wówczas kapłan jest także zobowiązany do dyskrecji duszpasterskiej, aczkolwiek może wyciągnąć konsekwencje w decyzjach, które nie dotyczą materii kierownictwa duchowego. Przykład: jeśli osoba znajdująca się pod opieką duchową wyzna, że się zakochała w swoim kierowniku duchowym, wówczas sprawa ma się tak:
- jeśli to wyznanie miało miejsce w spowiedzi, to spowiednikowi nie wolno wyciągnąć z tego wyznania jakichkolwiek konsekwencyj, natomiast
- jeśli miało miejsce w rozmowie duchowej poza spowiedzią sakramentalną, wówczas kapłan powinien odmówić dalszego kierownictwa duchowego tej osoby, żeby nie narażać ani tej osoby ani siebie na grzech świętokradztwa.
W pierwszym przypadku - czyli wiedzy ze spowiedzi - spowiednik powinien dążyć do tego, by osoba podopieczna poruszyła ten temat poza spowiedzią.

Jak wzbudzić żal doskonały?



Doskonały żal za grzechy to jest żal z miłości do Boga, nie tylko z lęku przed karą na grzechy. Ten żal należy w sobie wzbudzać, rozważając dobroć Boga, Jego dary, opiekę, choćby nawet utrzymywanie przy życiu. Normalny człowiek odpowiada na miłość miłością: doświadczając dobra od kogoś, pragnie odpłacić dobrem. Chodzi więc o miłość jako pragnienie i czynienie dobra dla danej osoby, nie jedynie jako uczucie. Nie należy mylić miłości czy żalu z uczuciem. Oczywiście uczucie może towarzyszyć, ale chodzi tutaj o akt woli, czyli ukierunkowanie ku dobru i odrzucenie zła. Uczucia są wtórne, płoche i niestałe, lecz nie powinny niweczyć aktu woli. 

Czy katolik powinien być zawsze miły?


Chodzi o to wystąpienie:


Nie znając autora pytania, oczywiście nie jestem w stanie odpowiedzieć, czy i w jakim stopniu rozważania tej pani trafnie dotyczą jego osobowości. Mogę jedynie wyrazić ogólne uwagi o jej wystąpieniu.

Otóż reprezentuje ono dość typowy sposób podejścia do problemów osobowościowych, powszechny u większości - czy niemal u wszystkich - współczesnych psychologów czy to amatorów czy z dyplomami akademickimi i tytułami naukowymi. Widać w nich fundamentalną słabość współczesnej psychologii, polegającą na braku metody naukowej zarówno formalnie jak i materialnie. Jest nie tylko wiele szkół i nurtów w psychologii, lecz są one także wewnętrznie skłócone. Wynika to głównie z braku jasnych założeń antropologicznych, a raczej z braku reflexji nad nimi i dyskusji o nich, choć te założenia są nieuchronnie obecne. Sprawia to brak jasności pojęć i solidnej metodologii, co podważa charakter naukowy tej dyscypliny wiedzy, mimo, że od wielu dziesięcioleci ma ona swoje stałe miejsce w nauczaniu uniwersyteckim.

W skrócie: ta pani prezentuje mieszankę mniej czy bardziej trafnych życiowy spostrzeżeń i porad. Nic więcej. Jedynym uzasadnieniem i to podawanym zupełnie niesystematycznie są następne spostrzeżenia i reflexje. Jako teolog, dostrzegam w tym sporo trafnych uwag, które można znaleźć - wyrażone w znacznie prostszy, jaśniejszy i zasadny sposób - czy to w katolickiej literaturze duchowej, czy nawet w Ewangelii. Przykłady: Gdy ta pani mówi o "balansie", to można to poprawnie rozumieć jako odniesienie do kardynalnej cnoty umiarkowania. Gdy mówi o prawdziwości i szczerość wobec siebie, to można to poprawnie rozumieć jako zachętę do częstego rachunku sumienia oraz regularnej spowiedzi. Jednak poważnym brakiem tego wystąpienia - oraz innej tego typu twórczości "psychologicznej" - jest brak jasnego punktu odniesienia do podstaw i źródeł tych wywodów, a faktycznie mogą to być źródła dobre - jak właśnie tradycyjne katolickie nauczanie duchowe sięgające już samego Pisma św. - ale także zatrute, jeśli wywodzą się z fałszywych założeń i poglądów światopoglądowych i antropologicznych.

Innymi słowy: W nauczaniu Kościoła Chrystusowego mamy już wszelkie konieczne prawdy i środki psychologiczne, począwszy od Pisma św., poprzez Ojców Kościoła i świętych mistrzów życia duchowego, aż do realnego duszpasterstwa, także współcześnie. Problem polega zaś na tym, że obecnie wielu hierarchów i duszpasterzy nie docenia, a nawet nie zna wystarczająco tych naszych solidnych źródeł życia i zdrowia duchowego i psychicznego, zachłystując się natomiast rzekomo wspaniałymi odkryciami i terapiami tzw. nowoczesnej psychologii.

Rdzennie katolicka psychologia, obecna w całej Tradycji Kościoła, opiera się na następujących filarach:

1. Na prawdzie o człowieku, poświadczonej zarówno w prawdziwym poznaniu rozumowym, czyli filozofii (zwłaszcza antropologii), jak też w źródłach Bożego Objawienia, czyli Piśmie św. i Tradycji.

2. Na prawdzie o sobie samym, czyli życiu duchowym, najlepiej pod opieką duszpasterską, zarówno w regularnych praktykach jak rachunek sumienia, jak w też w nadzwyczajnych jak rekolekcje oparte na autentycznym nauczaniu świętych mistrzów duchowych. O to ostatnie jest obecnie niestety dość trudno, gdyż modne jest bazowanie bardziej na świeckich, niekatolickich, a nawet antychrześcijańskich "mistrzach" psychologii, niż na źródłach katolickich. Tutaj oczywiście pomocna może być wiedza psychologiczna, zwłaszcza charakterologia i diagnostyka, o ile służy postawie prawdziwości i szczerości już chociażby wobec samego siebie. Rzeczywiście psychologia zarówno amatorska jak też profesjonalna - o ile nie jest fundamentalnie skrzywiona przez fałszywe założenia - może i powinna służyć poznaniu mocnych i słabych składników osobowości. Przyjęcie swojej osobowości jako daru Boga Stwórcy jest podstawą także każdej dobrej psychoterapii. Równocześnie niezbędne jest także uznanie prawdy o grzechu - zarówno o pierworodnym z jego skutkami (jak osłabienie sił duchowych, skłonność do grzechu), jak też o swoich grzechach osobistych. Negacja swoich błędów i grzechów jest główną przyczyną zastoju i skarłowacenia duchowo-psychicznego.

3. Na życiu sakramentalnym, które zakłada życie duchowe, lecz daje czynnik nadprzyrodzony, czyli działanie łaski uświęcającej, która leczy i udoskonala także na płaszczyźnie naturalnej, czyli osobowościowo-psychologicznej, oczywiście pod warunkiem spełnienia warunków naturalnych, czyli prawości naturalnej oraz stosowania naturalnych sił i środków. Przykładowo: jeśli ktoś nie wypełnia obowiązków stanu (w małżeństwie, w zawodzie), okłamuje nawet samego siebie (a do tego prowadzi okłamywanie innych), nie prowadzi zdrowego trybu życia (żywienie, używki, odpoczynek, sport itp.) czy popełnia inne wykroczenia w sferze naturalnej, wówczas nie należy się dziwić, że środki nadprzyrodzone jak sakramenty święte wydają się być nieskuteczne, czy nawet prowadzą do dziwactw w pobożności i praktykach religijnych.

Facit: Tego typu porady jak w zalinkowanym wystąpieniu mogą być pożytecznym impulsem. Jednak właściwym środkiem jest porada duszpasterska, zwłaszcza kierownictwo duchowe przez kapłana, który oczywiście powinien spełniać choćby minimalne warunki katolickiego duszpasterza. Zaś ostatecznie trzeba mieć ufność w prowadzenie przez łaskę Bożą. Innymi słowy: nawet jeśli ktoś nie znalazł jeszcze odpowiedniego kierownika duchowego czy spowiednika, powinien trwać w praktykach religijnych (zwłaszcza codzienna szczera modlitwa, regularna spowiedź, Msza św. i Komunia św.), mając pewną ufność, że Pan Bóg nikogo nie opuszcza, nawet jeśli dopuszcza próby i cierpienia czy to duchowe czy cielesne.

Na koniec jeszcze odnośnie pytania tytułowego, na kanwie którego mogę wyjaśnić powyższe uwagi. Obowiązkiem katolika nie jest bycie miłym, lecz miłowanie. A to oznacza staranie o dobro innych, także o swoje, począwszy od myśli, poprzez słowa, aż do uczynków. Najwyższym wzorem i kryterium jest Syn Boży, który stał się Człowiekiem - Jezus Chrystus. On powiedział o Sobie, że jest cichy i pokornego serca. Jednak powiedział również, że przynosi miecz. W końcu zapowiedział, że przyjdzie powtórnie sądzić żywym i umarłych, wydając także wyrok potępienia, choć nie potępienie lecz zbawienie jest Jego misją. Innymi słowy: naśladowanie Chrystusa jest właściwą i jedyną drogą nie tylko zbawienia po śmierci, lecz także już w życiu doczesnym, a to oznacza także zdrowie duchowe, które ma wymiar również psychologiczny.

Także odnośnie do znoszenia upokorzeń naczelną zasadą jest, czy służy to zbawieniu duszy własnej i innych. Pobłażliwość wobec wyrządzanego zła może utwierdzać winowajcę w złu. Zdecydowany, choć spokojny opór może być jedynym czy najlepszym środkiem zapobieżenia grzechowi złoczyńcy i także wezwaniem do nawrócenia.

Co jest grzechem narażania wiary?



Pytanie zawiera kilka poszczególnych pytań.

1. Należy odróżnić krytykę modernizmu, Vaticanum II i wiary katolickiej. To są oczywiście różne przedmioty krytyki, aczkolwiek w jakiś sposób powiązane ze sobą. Istotne jest, z jakiej pozycji stosowana jest krytyka: czy w obronie wiary katolickiej, czy przeciw niej, i to zarówno subiektywnie jak i obiektywnie. Konkretnie: jeśli ktoś wyznając wszystkie prawdy wiary podane w tradycyjnym katechiźmie na tej podstawie wypowiada się krytycznie o moderniźmie czy Vaticanum II, wówczas zapoznawanie się z takimi wypowiedziami, tudzież ich rozpowszechnianie nie jest i nie może być grzechem.

2. Tzw. sedewakantyzm dotyczy kwestii, czy dana osoba względnie osoby są (byli) papieżami. Formalnie nie jest to wcale kwestia prawd wiary (czyli pewności dogmatycznej) lecz faktów historycznych (czyli pewności moralnej). Także materialnie nie musi to być kwestia prawd, ponieważ z przesłanek dogmatycznych nie wynika niemożliwość takiego stanu rzeczy w historii Kościoła, a jedynie mniejsze prawdopodobieństwo. Innymi słowy: nie jest kwestią wiary, czy dana osoba jest czy nie jest papieżem. Jest to kwestia prawno-dyscyplinarna, a tego typu kwestie są podrzędne wobec spraw wiary. Także tutaj istotne jest, z jakiej pozycji pod względem wiary ktoś podziela i ewentualnie też głosi stanowisko sedewakantystyczne. Konkretnie: jeśli dana osoba opiera to stanowisko na przesłankach z prawd wiary katolickiej podanych w tradycyjnym katechiźmie, wówczas nie popełnia grzechu materialnie, nawet jeśli formalnie popełnia nieposłuszeństwo wobec osoby, której nie uważa za papieża. Warunkiem niezbędnym jest tutaj wola poddania się w posłuszeństwie osobie, która według obiektywnych kryteriów jest papieżem.

3. Sedewakantyzm odnosi się de facto nie tylko do kwestij prawd wiary i teologii (fides quae), lecz również do osobistego życia wiary (fides qua), i tym samym niesie ze sobą także ładunek emocjonalny, co wynika z wielu przyczyn i ma wielorakie skutki. Należy mieć na uwadze wewnętrzne i ścisłe więzy między cnotami teologalnymi: wiarą, nadzieją i miłością. Konkretnie: brak miłości - oczywiście właściwie rozumianej, czyli nie jako płytkiej ckliwości i pobłażliwości - zawsze wskazuje na problem z wiarą (zarówno fides qua jak też fides quae) i też z nadzieją. Obrona wiary katolickiej zawsze ma na uwadze zbawienie dusz, także błądzących, to znaczy, że nie chce ich potępienia, lecz uratowanie przed nim.

4. Żadne szczere i uczciwe poszukiwanie prawdy, także historycznej, nie jest i nie może być grzechem, nawet jeśli znajomość gorszących czy wręcz skrajnie skandalicznych faktów z historii Kościoła stanowi poważne wyzwanie dla dziecięcej, prostej wiary. Teologia katolicka nie boi się i nie unika takowych wyzwań. Jednak powinna być zawsze uprawiana w duchu duszpasterskim, czyli z troską o zbawienie dusz. To powinno mieć miejsce oczywiście nie w fałszowaniu, negowaniu czy przekręcaniu faktów historycznych, lecz zawsze i tylko w pełnej prawdzie, nawet jeśli jest ona niewygodna czy bolesna. Konkretnie: jeśli ktoś w konfrontacji z wiedzą uczciwie i solidnie podawaną - czy to z pozycji zdecydowanie po stronie prawd wiary katolickiej, czy nie -  zauważa u siebie mentalne czy emocjonalne skutki zagrażające jego wierze i pobożności, wówczas powinien poradzić się swego spowiednika w celu rozeznania, czy w danej sytuacji i momencie zdobywanie takiej wiedzy jest celowe i pożyteczne. Jeśli dana literatura stoi na stanowisku prawd wiary katolickiej, wówczas zwykle nie powinna stanowić poważnego zagrożenia, ale może być i tak, że w danym momencie lepiej jest dla zbawienia duszy poświęcić swój czas i energię na literaturę innego typu i tematu. W rozeznaniu powinien pomóc spowiednik. Zwykle należy wówczas zwrócić się ku źródłom służącym bardziej życiu duchowemu i postępowi w nim, a nie dotyczącym bezpośrednio aktualnych wydarzeń czy polityki kościelnej.

5. Odpowiadając krótko na postawione pytania: Ani poznawanie ani rozpowszechnianie literatury pisanej z pozycji sedewakantystycznej nie jest samo w sobie grzechem, o ile wiadomo, że ta pozycja opiera się na przesłankach z katolickich prawd wiary, a nie na sprzeciwie wobec nich. Może jednak być grzeszne, jeśli zauważa się u siebie czy u innych niebezpieczeństwo odnośnie wiary i lekceważy to niebezpieczeństwo. Dlatego należy szukać porady spowiednika, który powinien pomóc rozeznać celowość poznawania i rozpowszechniania pod względem zbawienia dusz. 

Jak należy ocenić tzw. imperatyw kategoryczny?



Tzw. imperatyw kategoryczny ma wiele sformułowań w pismach Kant'a. Oto zestawienie (wg wiki):


Uproszczona wersja z tłumaczeniem na polski (wg wiki) brzmi:


Nie trudno zauważyć, że jest to kwestia etyki fundamentalnej, która przynależy do dziedziny filozofii, czyli poznania naturalnego. A tutaj jest już problem. Tzw. imperatyw kategoryczny stanowi integralną część systemu Kant'a, co przedstawia schemat:


Nie trudno zauważyć powiązanie z jego błędami. Wprawdzie docenić należy starania Kant'a o podanie solidnego fundamentu etyki uniwersalnej, jednak stwierdzić należy, że są one chybione, zaś przyczyna tkwi w fałszywych założeniach i tezach jego filozofii.

Powyższy schemat systemu Kant'a jest oczywiście bardzo uproszczony. Zaznacza jednak wyraźnie związek kwestii imperatywu z teorią poznania, która jest trzonem filozofii kantowskiej. Tutaj nie jest miejsce na relacjonowanie ani tej filozofii ani dość obszernej literatury krytykującej i odrzucającej główne założenia kantyzmu z różnych punktów widzenia. Akurat w sprawie naczelnej zasady etycznej widać dość wyraźnie słabość tych założeń i głównych tez systemowych, mimo wielu trafnych spostrzeżeń i myśli.

W skrócie: Skoro nasze poznanie pozostaje zamknięte w obrębie fenomenów czyli zjawisk i nie sięga rzeczywistości czyli prawdy, to także postulaty praktyczne - jak imperatyw kategoryczny - są nieuchronnie tylko subiektywne. Tym samym maxyma, którą Kant podaje jako najwyższą i uniwersalną, pasuje także do tego, czego chcą czy mogą chcieć psychopaci, zboczeńcy itp., i nie ma kryterium wyższego, które by ograniczało tę maxymę czyli imperatyw kategoryczny. Nie można bowiem wykluczyć ani teoretycznie ani empirycznie, że ktoś będzie chciał, by powszechnym prawem moralnym była przewaga silniejszego, z zabijaniem włącznie. Zresztą przykładem jest tutaj mentalność ewolucjonistyczna, przekładająca hipotezę biologistyczną na rzeczywistość moralną.

Co robić, gdy nie ma możliwości spowiedzi?


Jeśli jest wola wyspowiadania się sakramentalnego, lecz obiektywnie nie ma możliwości, wówczas doskonały żal za grzechy jest wystarczającym warunkiem do uzyskania przebaczenia grzechów oraz łaski uświęcającej. Rachunek sumienia jest oczywiście właściwym sposobem i pomocą do wzbudzenia żalu doskonałego. Wola wyspowiadania się musi zawierać zamiar wyspowiadania się, gdy będzie taka możliwość. Podczas najbliższej spowiedzi należy wyznać wszystkie niewyznane grzechy ciężkie.

O Komunii dołapnej raz jeszcze


Odpowiedzi są dość proste:

1. Nie ma jakichkolwiek dowodów na to, jakoby w starożytności nie było udzielania Komunii św. prosto do ust. Wręcz przeciwnie: św. Cyprian (Testimon. III, 25-26; De lapsis 25) poświadcza starożytną praktykę udzielania Bierzmowania i Komunii św. zaraz po Chrzcie św. także dzieciom i niemowlętom, co nie mogło następować do ręki.

2. Należy sprecyzować, o jaki brud chodzi. Niedorzeczne jest powiedzenie, jakoby usta były tak samo brudne jak ręce, gdyż ustami normalnie nie dotyka się przedmiotów na codzień tak jak ręką. Ponadto: jeśli ktoś bierze z ręki do ust, to dochodzą zarazki znajdujące się na dłoni, co nie następuje przy udzielaniu prosto do ust.