Zasady komentowania: bez anonimowych komentarzy

Dlaczego Pan Bóg daje konsekrować ateistom?


Odpowiedź jest prosta: ponieważ Przeistoczenie jest dla tych, którzy wierzą i pragną Eucharystii, a nie dla niegodnego kapłana. Aczkolwiek także ten ostatni ma szansę się nawrócić. 

To samo dotyczy heretyków i schizmatyków. Pan Jezus daje Siebie tym, którzy tego pragną, nawet mimo niegodności i przewrotności szafarzy. On nie karze ani nie krzywdzi niewinnych. 

Kłamstwa Konrada Krajewskiego


Człowiek z ekipy bugniniańsko-bergogliańskiej (pupil ceremoniarza watykańskiego homosia Piero Marini'ego) zagrzmiał ostatnio do młodzieży polskiej w Rzymie kłamstwami typowymi dla agendy Soros'a i Schwab'a, bredząc odmóżdżająco i porównując Pana Jezusa do nielegalnych imigrantów, którzy szturmują granice Polski. Ujęte to zostało w ramach pospolitej obecnie bergogliańskiej ideologii fałszywego miłosierdzizmu. Oto istotne części tego wystąpienia:


Ten człowiek widocznie nie ma pojęcia o eklezjologii katolickiej, albo nie chce mieć pojęcia, albo jedno i drugie, a za to wyciera sobie twarz Ewangelią i to przedstawianą opacznie i fałszersko. Gada on wręcz tak, jakby nie znał wcale Ewangelii, jakby nigdy nie czytał ani nie słyszał, że na początku działalności Jezusa Chrystusa jest Jan Chrzciciel, który w dość niewybrednych słowach wzywał do nawrócenia i zmiany życia. Także sam Pan Jezus nigdy nie powiedział, że można być w Kościele niezależnie od nawrócenia i mimo braku porzucenia grzesznego życia. Tutaj Krajewski po prostu bredzi jak ignorant albo oszust, albo jedno i drugie. Zaś niesamowitą bezczelnością jest już samo użycie określenie "kochający inaczej", gdyż jest ono żywcem wzięte z zakłamanej ideologii zboczeńców. Krajewski bez cienia dystansu posługuje się tym określeniem jako należącym do własnego słownictwa (co zapewne nie jest przypadkowe). Przy tym widocznie nie zauważył, jak bardzo poniżył i splugawił uchodźców, stawiając ich w jednym szeregu z "kochającymi inaczej". Każdy normalny człowiek by się z tego powodu obraził i domagał się przeprosin. Nota bene: gdzie są ci tropiciele "lawendowej mafii" z x. Oko na czele? Boją się Krajewskiego bądź jego agenta na Polskę - Rysia?

Natomiast zasadniczym fałszem jest pomylenie i pomieszanie przynależności do Kościoła z prawem do osiedlania się na terenie danego państwa. To także świadczy o elementarnej ignorancji eklezjologicznej czy choćby nawet historycznej czy zdroworozsądkowej. Wszak nie trudno zrozumieć, że czym innym jest przynależność do Kościoła, a czym innym przynależność narodowościowa i państwowa. Mieszanie tych dwóch spraw jest błędem na poziomie szkoły podstawowej. Czyżby Krajewski nie wiedział, że Kościół jest społecznością nie związaną z danym krajem i narodem, podczas gdy każdy naród, podobnie jak każda rodzina, ma względnie powinno mieć swoje terytorium i swoją państwowość chroniącą prawa narodu?

Na podobnym poziomie jest zrównanie ucieczki św. Rodziny do Egiptu dla ratowania życia niemowlęcia z przybywaniem zdrowych i silnych młodych mężczyzn do Europy nie po to, żeby uczciwie pracować, lecz żeby żyć ze świadczeń socjalnych i podbijać Europę dla islamu. Jeśli Krajewski o tym nie wie, to żyje nie w tym świecie. A jeśli wie - i to jest o wiele bardziej prawdopodobne - to jest obłudnikiem, łgarzem i oszustem liczącym na ignorancję i debilizm umysłowy młodzieży, do której przemawia. Trzeba bowiem być zupełnie odciętym od rzeczywistości, by mówić to, co mówi Krajewski, bądź jemu wierzyć. On widocznie uważa ludzi za debili, którzy uwierzą ślepo jego zakłamanej sugestii. 


Tutaj Krajewski bezczelnie przyznaje się, że sprawuje spowiedź (i zapewne nie tylko) z pogwałceniem sakramentalnego porządku Kościoła. I wyjawia przy tym przewrotną, niekatolicką ideologię, którą wyznaje i którą się kieruje. Otóż widocznie nie wie i nie chce wiedzieć, jaki jest sens pokuty sakramentalnej i że jest ona konieczna według katolickiego rozumienia zarówno sakramentu pokuty jak też sakramentologii Kościoła. Posługuje się przy tym typowym pomieszaniem różnych spraw i dziedzin: szydzi z człowieka, który zgodnie z praktyką i z obrzędem Kościoła oczekiwał i domagał się wyznaczenia pokuty. Wszak to oczekiwanie wynika z porządku sprawiedliwości: skoro każdy grzech narusza ten porządek, to odejście od grzechu musi oznaczać i wymaga uczynków dobrych, które oznaczają uszanowanie i przywrócenie porządku sprawiedliwości. Krajewski natomiast bredzi o przebaczeniu "za darmo", "z miłości", tak jakby było to w sprzeczności z wartością i koniecznością pokuty. Tak więc on znowu albo nie rozumie najprostszych spraw, albo nie chce rozumieć, a chodzi mu o demolowanie katolickiego rozumienia sakramentu pokuty, posługując się populistycznie myśleniem pozornie "ewangelicznym", a w gruncie rzeczy protestanckim, gdzie nie ma autentycznej pokuty bo nie ma autentycznego odejścia od grzechu i autentycznego uświęcenia. To w protestantyzmie jest przyzwolenie na dalsze grzeszenie, ponieważ usprawiedliwienie - według herezjarchy M. Luder'a - polega nie na wewnętrznej przemianie człowieka lecz na przykryciu grzechów płaszczem zasług Jezusa Chrystusa. I to jest właśnie korzeń zapaści duchowej i moralnej krajów protestanckich i opanowanych przez modernizm pseudokatolicki. Krajewskiego sugestywne mówienie o "zapachu" niczego tu nie zmienia, tak samo jak perfumy niewiele pomagają komuś, kto się nie myje. 


Tutaj Krajewski dopuszcza się następnych kłamstw i manipulacji. Wyjaśniam:

Nie ma analogii między obecną inwazją nielegalnych imigrantów na Europę a imigracją do Ameryki. Jak dziecko już w szkole podstawowej wie, Ameryka potrzebowała rąk do pracy i legalnie wpuszczała, a nawet zapraszała imigrantów z Europy. Ci przybywali, żeby uczciwie pracować i przyczyniać się do rozwoju kraju, oczywiście także i równocześnie z budowaniem własnego dobrobytu. W Ameryce nie było wtedy - i chyba nadal nie ma - świadczeń socjalnych za nic nie robienie i życie na koszt podatników. I praktycznie nie było wśród tych imigrantów takich, którzy chcieliby podbić Amerykę dla islamu. To ma miejsce dopiero teraz w Europie od kilku dekad i to dość otwarcie, niemal oficjalnie. 

Nasuwa się też tutaj pytanie: Co Krajewski i cała banda bergogliańska, do której należy, uczyniła, by nie dopuścić do dalszej islamizacji Europy, bądź przynajmniej głosić przybyszom Ewangelię? Czy ktokolwiek z nich choćby próbował ich nauczać o Chrystusie? Dawanie im tylko wsparcia materialnego z całą pewnością nie wystarczy. Pan Jezus nakarmił rzeszę, która słuchała Jego nauki i trwała przy Nim, a nie tych, którzy chcieli żyć na koszt innych bez własnej pracy. 

Mamy więc do czynienia z dość bezczelnym oszukiwaniem i okłamywaniem młodzieży, co jest o tyle bardziej haniebne i karygodne, że odbywa się w purpurze. On widocznie ma ludzi za niesprawnych umysłowo, skoro wydaje mu się, że bezmyślnie będą łykać lewacką propagandę według agendy żydomasonerii. 

Telefon z nieba oraz inne urojenia współzałożycielki sekty dolindowców (z post scriptum)


O współzałożycielu sekty dolindowców w Polsce, x. Robercie Skrzypczaku, było już nieco niedawno (tutaj). Ostatnio naiwny w swej dobroduszności Jan Pospieszalski udzielił forum żeńskiej współzałożycielce, Joannie Bątkiewicz-Brożek, słynnej autorce książek o x. Dolindo Ruotolo. I dobrze się stało, gdyż ta kobieta zdemaskowała się po raz kolejny dość wyraźnie. 

Jak wynika z jej osobistych wynurzeń w tym wywiadzie, mamy do czynienia z nie byle kim, lecz z osobą, która pogaduje sobie z sekretarzami Franciszka, ma wejście do archiwum Świętego Oficjum, a co najciekawsze nie tylko pisze pionierską poniekąd książkę, lecz jest nawet absolwentką watykańskiego szkolenia dla postulatorów procesów kanonizacyjnych. I to jako świecka kobieta, która dla zdobycia tej kwalifikacji - jak sama się chwali - na pół roku zawiesiła swoje życie rodzinne i wychowywanie małych dzieci:  



Zauważmy: matka małych dzieci cieszy się jak dziecko z tego, że przez pół roku widziała swoje małe dzieci tylko w weekendy. 

Już też niby drobny szczegół ukazuje, kim ona właściwie jest i z jakiej inspiracji działa. Nie muszę chyba wyjaśniać, że z całą pewnością nie jest to Duch Święty. 

Kobieta sugestywnie opowiada o rzekomych cudach x. Dolindo w swoim życiu. Któż się nie wzruszy, gdy słyszy o dramacie małżeńskim i jego cudownym uleczeniu:


Jak widać, gładkie kłamstwo nie zawsze jej wychodzi, skoro nie od razu wie, kto do kogo miał dzwonić i mówić w tak kluczowym dla małżeństwa momencie... Trudno powiedzieć, czy kobieta zmyśla, czy śniła coś takiego. Bardziej prawdopodobne wydaje się kłamstwo, skoro miesza. W każdym razie ta historyjka jest bluźniercza, gdyż szydzi sobie z Pana Jezusa, tak jakby Pan Jezus musiał posługiwać się telefonem, żeby ratować małżeństwo. Telefon od Pana Jezusa w środku nocy, który w jednym momencie usuwa zagrożenie rozpadu małżeństwa, jest czymś tak absurdalnym, że może być jedynie produktem fabularnej fantazji dla ludzi wyhodowanych na kinematografii dość niskich lotów. Oczywiście Pan Jezus może czynić cuda i mógł w jednym momencie nagle, także w środku nocy odmienić serca tych ludzi. Jednak z całą pewnością nie musiał się do tego posługiwać telefonem, gdyż to byłby osobny i to dość groteskowy cud. Brakuje jeszcze podania marki telefonu, bo wtedy kobieta by też mogła zgarnąć tantiemy za reklamę...

Nie wie też, czy x. Dolindo został oczyszczony z większości czy ze wszelkich zarzutów:


Nie miesza jej się natomiast gdy opowiada o wręcz hollywoodzkich zjawiskach:



No cóż, albo mamy do czynienia z pierwszymi w historii ludzkości zjawieniami osoby zmarłej, które są tego rodzaju co zjawianie się Pana Jezusa zmartwychwstałego, albo ta kobieta bezczelnie kłamie, albo ma chorobliwe urojenia. Nie wiem, czy ona zdaje sobie z tego sprawę. Choć powinna, bo podobno studiowała teologię, a tego powinni uczyć także na skrajnie modernistycznym wydziale teologicznym na UŚ. W każdym razie liczy na ignorancję i naiwność odbiorców, co jej się zresztą póki co dość często udaje, jak widać także w odniesieniu do red. Pospieszalskiego, który nie śmie nawet dopytać. 

Łatwość mówienia przez tą panią ma ten plus, że niekiedy mówi dość istotne rzeczy, demaskując to, co się dzieje w sprawie x. Dolindo:


Widać więc, że mamy do czynienia z oszustwem na wielką skalę, a przynajmniej z nawet oficjalnie znanymi manipulacjami. 

X. Robert Skrzypczak wespół z tą kobietą dość sprytnie forsuje popularność x. Dolindo w Polsce, rozgrywając narodowy komplex niższości Polaków kompensowany przez rzekome proroctwo x. Dolindo o czekającej wielkiej misji i wspaniałości Polski, co jest zresztą typowe także dla sprawy s. Faustyny. Jak wiadomo, komplex niższości - nawet pomijając jego zasadność - jest psychologicznie swoistą wersją pychy, w tym wypadku zbiorowej i to w wydaniu niby pobożnym. Tkwi tutaj pewna analogia do samoświadomości żydowskiej czyli także swego rodzaju wybrania. Zresztą już mniej więcej od fałszywego mesjanizmu masona Adama Mickiewicza wpajana jest Polakom mentalność quasi żydowska. To ona była paliwem między innymi, a nawet zwłaszcza powstań "narodowych" w czasie zaborów i aż do "powstania warszawskiego". Idea ofiary z życia, zwłaszcza młodych ludzi, na ołtarzu sprawy narodowej ma korzenie żydowskie, nie katolickie. W sprawie x. Dolindo mamy do czynienia z następnym epizodem podsycania dość płytkiej i wręcz naiwnej i w gruncie fałszywej pychy narodowej parażydowskiej. Inspiracji i celu można się domyślać. 


Post scriptum

Natychmiast pojawił się anonimowy komentarz, pochodzący widocznie albo od samej bohaterki, albo od kogoś z jej wydawnictwa, albo od kogoś blisko związanego:


Jak łatwo zauważyć, ta osoba nawet nie przeczytała uważnie tego, co komentuje. Odpowiadam:

1. Dzieci potrzebują matki nie tylko na weekend. To jest jej pierwsze i nadrzędne zadanie. Braku obecności, który nie wynika z konieczności dla dobra rodziny, nie usprawiedliwia ani kariera, ani rzekomo zbożny - właściwie fałszywie pobożny - cel. 

2. Cieszy się z tego, że była na tym kursie, mimo że przez to widziała swoje dzieci jedynie na weekend. Cieszy się więc z całej sytuacji, na którą składała się także nieobecność w domu w ciągu tygodnia. Tym samym cieszyła się także z tej nieobecności. 

3. To nie jest przejęzyczenie lecz całe zdanie. Przejęzyczyć się można najwyżej w jednym słowie, nie w całym zdaniu. 

4. Jeśli nie Pan Jezus to kto do niej dzwonił według jej relacji? Bóg Ojciec? Duch Święty? Cuda może działać tylko Bóg.

5. Przecież ona sama raz mówi, że został oczyszczony z większości zarzutów, a potem cytuje słowa x. Dolindo, według których on został oczyszczony ze wszystkich zarzutów. Kto więc kłamie?

6. Kto zgłaszał? Komu? Gdzie są dowody? Tutaj chodzi o istotną różnicę między widzeniem Zmartwychwstałego, które było realne, nie tylko wewnętrzne, a wizjami wewnętrznymi, które odbywają się we wnętrzu człowieka. 

Zakończenie tego "komentarza" już całkowicie demaskuje jego autora czy autorkę: zejście na atak osobisty i to dość groteskowy, bo akurat zupełnie chybiony (gdyż jestem po studiach modernistycznych i bardzo modernistycznych, a tradycyjne nauczanie Kościoła musiałem dopiero samodzielnie i żmudnie poznawać). To jest przejaw braku argumentów merytorycznych i nałogowego zakłamania, typowego zresztą dla wszelkich sekt, zwłaszcza tych typu "charyzmatyzmu". I to potwierdza słuszność i potrzebę krytyki. 

Podziękowanie

Z przyjemnością kieruję do P. T. Czytelników comiesięczne podziękowanie wraz z aktualną statystyką. 

Oto aktualna statystyka (na dzień 1.8.2025): 


Jak widać, w ostatnim miesiąc liczba wejść na bloga przekroczyła 3 miliony. 

Przebieg w skali ostatniego roku wygląda następująco:


Jak pokazuje statystyka, w bieżącym roku nastąpił znaczny wzrost oglądalności, która wynosi obecnie średnio ponad 2000 wejść na bloga dziennie. Gdyby każda z tych osób przeznaczyła na wsparcie bloga przynajmniej 1 (jeden) złoty miesięcznie, to byłaby to już oznaka docenienia wartości mojej pracy, która wymaga nie tylko czasu i trudu pisania lecz także badania i zakupu źródeł. 

Datki o różnej wysokości - a każde wsparcie się liczy - ofiarowało od początku istnienia bloga w sumie około trzydziestu osób, co stanowi około 1,5% osób codziennie korzystających z bloga. Kilka osób wspiera blog regularnie, co jest szczególnie cenne, niezależnie od wysokości ofiar. Tych kilka osób stanowi około 0,2-0,3% osób codziennie korzystających z bloga. 

Za wszelkie wsparcie - Bóg zapłać!  Wszystkich darczyńców wspominam w memento każdej Mszy św.

Datki można wpłacać na numer konta (IBAN):

94 1020 4274 0000 1102 0067 1784


Do przelewów z zagranicy:

PL 94 1020 4274 0000 1102 0067 1784

Kod BIC (Swift): BPKOPLPW

Kiedy zachodzi Przeistoczenie?


Do ważności Przeistoczenie konieczne jest równoczesne spełnienie następujących warunków:

1. ważne słowa Konsekracji
2. wypowiedziane przez ważnie wyświęconego kapłana
3. we właściwej intencji
4. odnoszącej się do ważnej materii chleba i wina. 

Rozumiem, że w pytaniu chodzi o element 3. 

Tutaj wystarczy, że celebrans ma intencję czynienia tego, co czyni Kościół, i to nawet jeśli sam nie wierzy w Przeistoczenie. Jeśli np. kapłan nie wierzy w realną obecność Jezusa Chrystusa, jednak ma intencję czynienia tego, do czego został wyświęcony i co przyrzekał podczas obrzędu przyjęcia święceń, to ważnie dokonuje Przeistoczenia. 

Nie dokonuje Przeistoczenia wtedy, gdy nie ma intencji czynienia tego, co czyni Kościół, a jedynie zachowuje pozory, czyli prawidłowo wypowiadając słowa Konsekracji nad ważną materią chleba i wina, czyli faktycznie oszukując. Dlatego należy unikać kapłanów, którzy w jakikolwiek sposób przejawiają dystans czy wręcz wrogość wobec wiary i nauczania Kościoła, czy to ogólnie czy szczególnie w kwestii Eucharystii. 

"Szlachetna blaga" Stanisława Krajskiego


O działalności Stanisława Krajskiego miałem już sposobność krótko pisać. Dostarczył on właśnie następnego powodu, nie mniej niechlubnego, i tak się składa, że w tej samej materii co do istoty, czyli prawdomówności (por. tutaj). Oto kluczowy fragment:


W dalszym ciągu wypowiedzi Krajski powołuje się na dwa źródła swojej mądrości: książki jezuity Tadeusza Ślipko oraz niemieckiego redemptorysty Bernhard'a Häring‘a. To są według Krajskiego "wszystkie podręczniki"...

X. Ślipko rzeczywiście w okresie komunizmu był chyba najbardziej znanym czyli najbardziej wypromowanym teologiem moralistą w Polsce. To oznacza jedynie, że miał poparcie establishmentu wyszyńsko-wojtyliańskiego czyli charystów. Stąd do tego zestawu "wszystkich podręczników" pasuje dość dokładnie Häring, który jeszcze do Vaticanum II płynął z głównym nurtem teologów niemieckich, a następnie - mniej więcej od wydania encykliki "Humanae vitae" w 1968 r. - przeszedł na pozycje dość otwarcie antykatolickie, zwalczając dość radykalnie nauczanie nawet Jana Pawła II. Takie to są "wszystkie podręczniki" Krajskiego. 

Idźmy po kolei. 


Najpierw Krajski zaleca coś, co nie sposób jednoznacznie sklasyfikować, gdyż on nie podaje, czy chodzi o prawdziwe motywy czy fałszywe. A to jest istotne dla kwestii. Oczywiście nie ma obowiązku powiedzenia każdemu prawdy. Wówczas wolno podać inny, poboczny powód odmowy gościny, jednak musi być on prawdziwy. 

Drugi przykład Krajskiego jest już większego kalibru, choć sprawa jest raczej błaha. Argumentem za kłamaniem jest według Krajskiego to, iż kobieta, która nie umie gotować, się popłacze. Według niego powiedzenie oględne ("nie mój smak", "oryginalne") byłoby krzywdą dla kobiety, więc pozostaje "szlachetna blaga", którą Krajski się wręcz zachwyca. I to właśnie świadczy o nim. Skoro dla uniknięcia przykrości z powodu powiedzenia prawdy, Krajski zaleca kłamstwo, to nie rozumie podstawowych zasad moralnych:
- do natury mowy należy zgodność z prawdą poznaną jako taka przez mówiącego
- tym samym powiedzenie nieprawdy jest złe z natury, czyli niezależne od okoliczności
- okoliczności mogą jedynie zwolnić z obowiązku powiedzenia prawdy, ale nie mogą usprawiedliwić powiedzenia nieprawy. 

Ponadto Krajski widocznie nie uznaje, że powiedzenie tej kobiecie prawdy o jej umiejętnościach gotowania - oczywiście doceniając jej starania - jest uczynkiem miłosierdzia co do duszy. Tylko wtedy bowiem można ją zmotywować do poprawy swoich umiejętności, co posłuży także jej zdrowiu, a przynajmniej będzie dla nią lekcją pokory, która zawsze jest zbawienna dla duszy. Czyżby Krajski nie brał pod uwagę dobra duchowego? Na to wygląda. Zamiast kierować się zasadami katolickiej teologii moralnej, buduje swoje sprzedawane publicznie "savoir vivre" na pseudomoralności zakłamanych pseudoelit, która niewiele ma wspólnego z katolicyzmem. 


Tutaj przykład jest o tyle odmienny, że motywacja do kłamstwa jest bardziej egoistyczna i to bardzo krótkowzroczna, pomijając nawet nierealność takiego przykładu, gdyż o spotkaniu ze szczerze cenioną osobą nie można zapomnieć. Także więc tutaj chodzi właściwie o zakłamaną relację. Krajski widocznie uważa, iż o takie relacje należy zabiegać i dbać, niezależnie od ich wartości i trwałości, co także świadczy o nim. 

W tym miejscu miesza do sprawy wspomnianego już x. Ślipko. Zobaczmy, co ów faktycznie pisze w swojej "Etyce szczegółowej" (tom 1):






Mamy tu więcej póki co powtórzenie klasycznego nauczania katolickiego. Dalej czytamy słuszną krytykę tego, co w gruncie rzeczy reprezentuje Krajski:



Wygląda na to, że Krajski albo nie doczytał, albo niczego nie zrozumiał. 

Następnie jednak x. Ślipko dopuszcza się sprytnego, a właściwie perfidnego zabiegu, który wygląda na jego oryginalny wynalazek. Otóż opierając się na - dość absurdalnym i fałszywym - odróżnieniu między "mową formalną" a "mową materialną" prowadzi do usprawiedliwienia różnych form kłamstwa, oczywiście bez jakiegokolwiek oparcia w nauczaniu Kościoła i w teologii katolickiej, a za to czerpiąc od autorów protestanckich, żydowskich i ateistycznych. Ślipko mówi:




No cóż, to jest pseudouczony bełkot. Ślipko gruntownie miesza i mąci, by w rezultacie sugestywnie wmówić odbiorcom sieczkę słowną, która sprowadza się do tego, że wolno kłamać dla dobrego celu. Widać więc, że ów Krajskowy "słynny jezuita" to arcykrętacz, a wystarczy nieco się przyjrzeć jego pisaninie by poznać, jak bardzo jest ona niemoralna i haniebna. Nie przypadkowo zarówno Ślipko jak też Krajski skrupulatnie unikają jakiegokolwiek odniesienia do tradycyjnych podręczników katolickiej teologii moralnej, czy choćby do doktorów Kościoła jak św. Tomasz czy św. Alfons. Mówiąc krótko: Ślipko jest oszustem, a Krajski wraz z nim. 

Przy tym Krajski widocznie nie doczytał tego, co napisał Ślipko. Ten ostatni bowiem oficjalnie odrzuca to, na co Krajski się powołuje czyli tzw. fałszomówstwo. Chodzi o - dość absurdalne - odróżnienie między powiedzeniem nieprawdy a kłamstwem. Według tzw. teorii fałszomówstwa (jak to nazywa Ślipko) powiedzenie nieprawdy w ramach tzw. mowy defensywnej nie jest kłamstwem. Problem w tym, że z jednej strony Ślipko niby odrzuca tę teorię i to całkiem słusznie, a równocześnie wprowadza ją do obiegu w niby oryginalnej swojej teorii "mowy defensywnej", której fundamentem jest prymat sekretu (tajemnicy) nad prawdomównością. Na ten użytek najpierw żongluje pseudonaukowymi pojęciami prezentując nic więcej jak sieczkę słowną, po czym przyznaje, że jego wywody sprowadzają się do analogii do piątego przykazania "nie zabijaj". Według niego powiedzenie nieprawdy w "mowie defensywnej" jest tego samego rodzaju co zabicie agresora w sytuacji zagrożenia przez niego własnego życia. No cóż, Ślipko widocznie uważa swoich odbiorców za debili nie umiejących logicznie myśleć ani nawet rozumieć prostych słów. Jeśli miał rzeczywiście na myśli analogię między piątym a ósmym przykazaniem, to powinien był jej się trzymać. Otóż analogia zachodziłaby wtedy, gdyby atakiem było powiedzenie nieprawdy, a nie zagrożenie życia. Innymi słowy: jeśli w obronie własnej (czy innej niewinnej osoby) wolno zabić agresora, to analogicznie wolno byłoby okłamać kogoś, kto mnie okłamuje. Nie ma jednak analogii takiego rodzaju, że w sytuacji zagrożenia kłamstwem wolno zabić czy w sytuacji zagrożenia zabiciem wolno kłamać. Podłożem takiego nieporozumienia jest pomieszanie nie tylko przykazań Dekalogu lecz także pomieszanie dóbr, co jest haniebne dla teologa i duchownego, a nawet już dla filozofa. Wszak jest oczywiste, że innym dobrem jest życie doczesne, a innym prawda, więc nie można ich traktować i stosować zamiennie. Dlatego właśnie fałszywa jest także koncepcja Häring‘a, zresztą dość propagowana nawet strukturach kościelnych, mimo że jest z gruntu niekatolicka i fałszywa:


Kwestia ósmego przykazania Dekalogu nabrała szczególnego znaczenia właśnie w kontekście II wojny światowej i ratowania żydów. Te sprawy służą obecnie jako koronne przykłady dla swoistego szantażu etyczno-emocjonalnego skierowanego przeciw rdzennie katolickiemu nauczaniu w tej kwestii. Skutki tego procederu - prezentowanego przez Häring‘a, Ślipkę, Krajskiego i też niestety przez wielu, chyba nawet niemal wszystkich teologów "moralnych" nauczający w polskich seminariach duchownych - są obecnie dość widoczne: powszechne, dogłębne i wręcz odruchowe i nawykowe zakłamanie w przestrzeni publicznej, politycznej i niestety także kościelnej, od najniższych do najwyższych stopni i poziomów. To jest korzeń zapaści moralnej w rodzinach, społecznościach i państwach, gdyż zakłamanie godzi wprost we wzajemne zaufanie zarówno osobiste jak też do instytucyj państwowych i kościelnych. Bez prawdomówności i zaufania choćby ograniczonego następuje rozkład więzi społecznych, które są podstawą wspólnoty zarówno duchowej jak też starania o dobro wspólne w wymiarze materialnym. 

Stanisław Krajski jest tutaj niestety jednym z haniebnych produktów systemu wyszyńsko-wojtyliańskiego, który wyhodował i wypromował postacie typu Tadeusz Ślipko. Jeśli katolicyzm w Polsce nie otrząśnie się z tej zarazy intelektualno-moralnej, to niechybnie podzieli los katolicyzmów w krajach tzw. zachodnich. Czego oznaki zresztą już widać głównie w postaci drastycznego spadku liczby powołań duchownych. Normalny człowiek, nawet jeśli na co dzień przywykł do zakłamania, nie chce być okłamywany i pragnie prawdy. Dotyczy to zwłaszcza ludzi młodych, gdyż młodzież jest zwykle bardziej idealistyczna. Leczenie musi się zacząć jak zwykle od głowy, czyli od zdrowego, katolickiego myślenia. Nie prezentują go niestety takie postacie jak Krajski, Ślipko, Häring itp. Sięgać natomiast należy do autentycznych źródeł myśli i teologii katolickiej. W obecnych czasach to sięganie jest tak łatwe jak nigdy dotąd w historii ludzkości. Wystarczy chcieć i się nieco wysilić. To jest przyszłość Kościoła i Polski. 

Wysyp przebierańców: pomysły chemika z Legnicy

Znany wiadomy chemik (Łukasz Wolański) od wielu lat forsuje fałszowanie liturgii tradycyjnej przez skażenie jej mentalnością i pomysłami iście modernistycznymi i antykatolickimi, zresztą także praktykując je. Oto jeden z wielu przykładów (tutaj Wolański widocznie "dyskutuje" sam ze sobą :-D ):






Tutaj ten człowiek po raz kolejny zdemaskował się jako rasowy modernista i tym samym wróg katolicyzmu grasujący wśród katolików uważających się za tradycyjnych. Wykazując przy tym brak elementarnej w temacie wiedzy historycznej i teologicznej, bądź wyjątkową sprawność w oszukiwaniu perswazyjnym:

1. Święcenia wszystkich stopni jako związane istotowo ze stanem duchownym były w Kościele zawsze związane z wymogiem wstrzemięźliwości sexualnej (która jest istotą celibatu czyli bezżenności). 

2. Dotyczyło to zawsze tym bardziej diakonatu jako stopnia sakramentu kapłaństwa.

3. Jeśli w ciągu historii Kościoła zaprzestano stopniowo stosowania na szeroką skalę (ale nigdy zupełnie) diakonatu stałego, to miało to z całą pewnością uzasadnienie zarówno teologiczne jak też pastoralne.

4. Uzasadnianie powrotu do szerokiego stosowania diakonatu stałego zapotrzebowaniem na uroczysty charakter liturgii jest przejawem fundamentalnie fałszywego pojęcia liturgii. Wg pojęcia katolickiego liturgia jest uroczystym wyrazem istoty i życia Kościoła, a nie celem samym w sobie. Tym samym świetność obrzędów nigdy nie może być uzasadnieniem dla rozwiązań teologicznych czy dyscyplinarnych.

5. Postulat dopuszczania do święceń żonatych bez wymagania wstrzemięźliwości świadczy albo o ignorancji teologicznej i historycznej, albo o pogardzie dla Tradycji Kościoła, albo o jednym i drugim.


Czy sex jest darem Boga?


Zostałem zapytany wielokrotnie o działalność tej kobiety. Spojrzałem na kilka jej wystąpień i stwierdziłem, że poza talentem do sugestywnego gadania o dziedzinie poniżej pasa nic sobą nie reprezentuje. Kobieta ma gadanego i umie sprzedawać sieczkę słowną opakowaną zwłaszcza w zachwyty Franciszkiem, nie zauważywszy chyba, że ta epoka dobiegła końca (chwała Pana Bogu). To wygląda na pomysł na biznes, nic więcej. Aczkolwiek ze szkodą dla naiwnych, co jest szczególnie perfidne, gdyż chodzi o dziedzinę, która w jakimś stopniu i jakiś sposób dotyczy każdego z osobna, a także całego społeczeństwa. 

Problem się sprowadza mianowicie do różnicy w rozumieniu seksualności. Według tradycyjnego nauczania Kościoła celem seksualności jest wydanie potomstwa. Natomiast według mentalności "nowoczesnej", która w ostatnich dekadach dość mocno przeniknęła do struktur kościelnych, tym celem jest zabawa, rozrywka i przyjemność. Taki jest zasadniczy przekaz ludzi określających swój zawód jako seksuolog, sugerujących przy tym, jakoby chodziło o dziedzinę nauki i wiedzę naukową, podczas gdy jest to w swej istocie bełkot, który nie jest nawet na poziomie poważnej psychologii, a tym bardziej medycyny. 

Tym kręgom znacznie się niestety przysłużył Franciszek przez swoje liczne bzdurne i oscylujące na granicy herezji wypowiedzi, obliczone oczywiście - jak zawsze - na poklask a nawet uwielbienie przez lewackie media oraz przedstawicieli "rzemiosła" zwanego seksuologią. Dość luźnego związku, a właściwie braku związku "nauczania" Franciszka z rdzenną katolicką teologią i nauczaniem Kościoła nie muszę w tym miejscu wykładać. Zresztą akurat w dziedzinie etyki sexualnej poniekąd prekursorem co do fałszywych zasad, czy raczej co do odejścia od rdzennie katolickich zasad był Karol Wojtyła ze swoją słynną "teologią ciała", która właściwie powinna się nazywać "teologią" genitaliów, gdyż chodzi w niej nie o całe ciało człowieka lecz jedynie o jego dość zawężoną część. Takie to są skutki ignorancji tradycyjnego nauczania Kościoła począwszy od Ojców Kościoła, tudzież zachłystywania się metodą i pomysłami wypaczonych neopogańskich umysłów, głównie tzw. fenomenologii, aż do neomarxizmu. 

To, czym Paulińska się zachwyca, jest niczym innym jak typowo bergoliańskim, oszukańczym pomieszaniem. Nikt rozsądny nie zaprzeczy, że sexualność została stworzona przez Boga. W tym znaczeniu można ją nazwać "darem". Jednak to określenie jest fałszywe, o ile rozumiane jest jako coś wzniosłego i chlubnego. W skrócie: teologicznie, i to już na poziomie teologii biblijnej pewne jest, że seksualność ma ścisły związek z wydawaniem potomstwa, zaś wydawanie potomstwa ma ścisły związek ze śmiertelnością człowieka, która z kolei jest teologicznym wynikiem grzechu pierworodnego. Innymi słowy: fakt i sposób wydawania potomstwa może być prawidłowo zrozumiany wyłącznie na tle i w związku z grzechem pierwszych rodziców. To właśnie wyjaśnia istotne dla Kościoła Chrystusowego wartościowanie dziewictwa czyli dobrowolnej wolności od cielesnej realizacji sexualności. 

W temacie już się wypowiadałem (tutaj). 

Czy pieśni ludowe podczas Mszy św. są zgodne z prawidłami liturgii?


Po pierwsze, to nie jest polski zwyczaj lecz niemiecki, a ogólniej protestancki. To protestanci wprowadzili pieśni religijne w języku narodowym podczas liturgii (czy raczej tego, co oni nazywają "nabożeństwem"). To zwyczaj rozpowszechnił się w krajach katolickich w XVIII w. głównie wskutek herezji józefinizmu pochodzącej z Austrii. Było to o tyle możliwe, że władze kościelne tego nie zakazywały, a to ze względu na to, iż uznały, że w sytuacji małych parafij, gdzie nie ma możliwości stałej posługi scholi czy przynajmniej kantora zdolnego do wykonywania muzyki kościelnej czyli chorału gregoriańskiego, lepiej jest dać ludowi pośpiewać przynajmniej w ten sposób. Powód przyzwolenia był więc czysto duszpasterski. 

Zasadą katolicką jest więc:

Właściwą muzyką kościelną jest chorał gregoriański. Jednak w sytuacji - trwałej bądź tymczasowej - braku możliwości jego wykonania dopuszczalny jest śpiew pieśni religijnych w języku narodowym. 

To jednak nie zwalnia celebransa - jako odpowiedzialnego za odpowiedni poziom celebracji we wszystkich jej częściach składowych - z obowiązku starania się o właściwą formę, tzn. z chorałem gregoriańskim. Jeśli się o to nie stara, to grzeszy. 

Równocześnie należy mieć na uwadze, że względy duszpasterskie nie muszą prowadzić do pieśni religijnych w języku narodowym. Te względy mogą raczej sugerować tzw. Mszę św. cichą, czyli bez śpiewu w ogóle. Tu jest miejsce na roztropną ocenę ze strony celebransa, który nie powinien się kierować własnym upodobaniem lecz pożytkiem duchowym wiernych.

Ile powinno być płacone organistom?


Odpowiadając najkrócej: nic. 

Wyjaśniam: 

1. Zawód organisty jest wynalazkiem protestanckim. Jego powstanie wiąże się z tym, że protestantyzm jako pierwszy wymagał tzw. czynnego udziału ludu w nabożeństwie, czyli śpiewania pieśni przez wszystkich uczestników. Do tego był oczywiście potrzebny a nawet konieczny ktoś, kto jest w stanie prowadzić śpiew ludu, a najsprytniejszym sposobem było prowadzenie przez organy, gdyż one nie tylko prowadzą, ale także korygują dość często zawodny śpiew ludu. Tym samym należy powiedzieć, że zawód organisty jest ze swej istoty protestancki. Ośmielam się tym bardziej to powiedzieć dlatego, że sam byłem organistą w seminarium (co wynikało nie z moich ambicyj, lecz z wyartykułowanej przez przełożonych konieczności, gdyż po około pół roku od rozpoczęcia nowicjatu byłem już tylko jednym z dwóch na roczniku, który potrafili odróżnić klawisze nie tylko według koloru, a po dwóch latach już tylko jedynym takim osobnikiem na roku). 

2. Mimo tego oczywiście doceniam rolę, jaką obecnie pełnią organiści w liturgii katolickiej, aczkolwiek tylko wtedy, gdy wypełniają ją właściwie, prawidłowo i godnie. Znakomita większość z nich nawet nie jest świadoma zasadniczego problemu związanego z ich zawodem, a wielu z nich jest szczerze zaangażowana w to, co robi, jako że chcą i starają się uświetnić liturgię. Tutaj chory jest nie tylko sam pomysł (korzenie w fałszywej teologii protestanckiej) lecz także system. Wcześniej czy później musi to oczywiście przynajmniej w jakimś stopniu prowadzić do systemowej patologii, czy przynajmniej jej sprzyjać, choć nie musi zawsze ją powodować. Znam wielu zacnych organistów, także takich, którzy mają o wiele większy szacunek i wyczucia dla piękna liturgii i muzyki liturgicznej niż nawet wielu kapłanów. Podkreślam: winni są zwykle nie ludzie, którzy mają dobrą wolę, lecz system. 

3. Skandaliczność tego systemu wyraża się także w fakcie, że organista jako mąż i ojciec rodziny poświęca swój wolny czas, a w niedziele i święta nawet ponad połowę dnia z tego czasu, który według swojej właściwej powinności stanowej powinien poświęcać swoim dzieciom. Poświęcenia czasu dzieciom nie zastąpią żadne pieniądze. Tutaj system kościelny niestety hańbi się polityką antyrodzinną i antydziecięcą. 

Jak z tego wybrnąć? 

Najpierw uwaga wstępna: krótka odpowiedź początkowa jest oczywiście prowokacją :-) Oczywiście, jeśli ktoś angażuje swój wolny czas, a poniósł też koszty wykształcenia muzycznego oraz stale doskonali swoje umiejętności, to zasługuje na uczciwe wynagrodzenie. Problem jest gdzie indziej, jak już wskazałem. Innymi słowy: dopóki system jest taki jak obecnie, czyli że organista jest tym, który pomaga celebransowi, by była jakakolwiek muzyka w liturgii, to znaczy by w liturgii na zwykłej parafii był śpiew na jakimś tam poziomie - a śpiew organisty obecnie dość dosłownie zabija śpiew ludzi - to zatrudnienie organisty musi coś kosztować, czyli wyrażać odpowiednie uznanie dla jego trudu podejmowanego nierzadko w dość trudnych warunkach (empora kościelna jest zwykle gorąca w lecie a zimna zimą). Porównanie do kapłana, który przyjmuje stypendium mszalne, jest mało adekwatne, ponieważ kapłan poświęca swoje życie dla sprawowania liturgii, a organiści zwykle mają swój główny zawód poza kościołem, chyba że parafię stać na pełnoetatowego organistę, co jest rzadkością. 

Jak już wspomniałem, regułą jest, że zaangażowanie organisty - przynajmniej w takiej postaci, jaka jest w Polsce powszechna, czyli organista jako grający i równocześnie śpiewający - dość skutecznie zabija śpiew ludu, nawet jeśli nie doszczętnie. Jest na to mnóstwo dowodów empirycznych. Obecnie można je zebrać zwłaszcza we wspólnotach z liturgią tradycyjną, które są przeważnie małe i których nie stać na zatrudnienie organisty. Zachęcam do zwrócenia uwagi: w takich wspólnotach, o ile nie mają organisty, śpiew ludu jest o wiele pewniejszy i bardziej gromki. Stąd wynikają postulaty:

1. Nie uważać udziału organisty za konieczny czy niezbędny. Zawsze jest tak, że nieobecność organisty, czy przynajmniej brak jego śpiewu - nawet jeśli prowadzi śpiew ludu sam nie śpiewając - uaktywnia śpiew ludu. Ten śpiew oczywiście powinien być prowadzony, czy przez scholę, czy nawet przez organistę samymi organami - bez jego śpiewu. 

2. Udział organisty ograniczyć do prowadzenia śpiewu samym jego głosem, bądź samymi organami czyli bez jego śpiewu. 

3. Samodzielny śpiew ludu - bez udziału organisty - pozwoli wyłowić talenty śpiewacze wśród ludu. Wybranych śpiewaków należy wyszkolić - ewentualnie na koszt wspólnoty czy parafii - w śpiewie gregoriańskim, by byli w stanie godnie obsługiwać liturgię. Tutaj można włączyć także organistę, gdyż obecnie instytucje kościelne praktycznie nie kształcą ich w tej dziedzinie. W taki sposób będzie możliwe, że każda msza święta śpiewana będzie miała swojego kantora czy grupę kantorów, gdyż nie będą obsługiwali wszystkich mszy, lecz tylko te, w których uczestniczą jako wierni. 

4. Oczywiście można i należy pozostawić mistrzom organów godne miejsce w liturgii, ale nie do prowadzenia śpiewu, lecz dla godnych wstawek instrumentalnych (intermezzo), oczywiście na zasadzie dobrowolnego udziału, bez zatrudniania. To dopiero będzie odpowiadało godności liturgii i katolickiemu rozumieniu liturgii. To będzie równocześnie weryfikacja co do tego, kto ze szczerej pobożności chce włożyć swój talent i umiejętności w świetność liturgii. 

Jak żyć?


To kolejne pytanie w tym temacie. Widocznie wciąż aktualne. Już parę razy odpowiadałem. 

Rzeczywiście zrozumiała jest potrzeba zaufania i powierzenia się opiece duchowej. Wiele osób ignoruje czy pomija problemy istniejące czy to na indulcie czy u lefebvrianów. Najgorzej jest, gdy się neguje istnienie problemów wbrew faktom, gdyż to cuchnie sekciarstwem. Czy to znaczy, że szczery, wierny katolik nie ma obecnie domu duchowej czy ojczyzny duchowej? 

Oczywiście nie. Sytuacja nie jest łatwa. Przeciętny, a szczery i kumaty katolik w Polsce zwykle nie może czuć się dobrze w przeciętnej parafii Novus Ordo, gdzie coraz nachalniej wciskane się modernistyczne pomysły jak Komunia dołapna, na stojąco, świeccy szafarze, ministrantki, gitarki itp. W indultach też niestety nierzadkie są nadużycia wynikające czy to z niewiedzy duszpasterza, czy wręcz z woli wmieszania modernizmu. U lefebvrian nierzadko również brakuje wiedzy i solidności teologicznej, a jest za to tym większa buta i mniemanie o swojej własnej doskonałości i nieomylności. Równocześnie jednak pewne jest, że także w takiej sytuacji można i trzeba iść drogą zbawienia duszy, i to nie przez więzy ludzkie lecz przez związanie się z Jezusem Chrystusem. Na tym polega dojrzała wiara i prawdziwa religijność. Dobrych, gorliwych i świątobliwych duszpasterzy można znaleźć wszędzie, zawsze, gdy jest to konieczne dla zbawienia duszy. 

Obecnie wiedzę o wierze Kościoła można zdobyć tak łatwo jak dotąd nigdy w historii ludzkości. Także dostęp do sakramentów jest tak łatwy jak nigdy dotąd, choćby z racji możliwości przemieszczania się. Jeśli ktoś obecnie nie zna prawdziwej, nieskażonej wiary Kościoła, to tylko dlatego, że nie chce jej poznać bądź nie dość się stara o jej poznanie. Brakuje natomiast poczucia wspólnotowości i praktykowania jej w znaczeniu konkretnym, doświadczalnym. Nie mam na myśli modernistycznej mody na tworzenie w parafiach różnych "grup", powiązanych zwykle z różnymi "ruchami". One są skażone czy przynajmniej istotnie uformowane przez założycieli i struktury owych "ruchów", które przynajmniej w jakimś stopniu zwykle odwodzą od wiary katolickiej czy prezentują jej zafałszowaną wersję. 

Katolicyzm zawsze bazował na wspólnotach naturalnych, zwłaszcza na rodzinie, która jest podstawową wspólnotą. Obecna sytuacja jest więc szansą na docenienie i wzmocnienie związku życia rodzinnego z życiem wiary. Powinno to mieć postać zarówno wspólnego poznawania wiary jak też jej praktykowania zarówno przez modlitwę jak też uczynki miłości chrześcijańskiej zarówno w rodzinie jak też poza nią. Z mojego doświadczenia wynika, że problem z przekazaniem wiary dzieciom i ogólnie młodszemu pokoleniu polega z reguły, może nawet zawsze na braku tego trójwymiarowego życia wiarą ze strony rodziców: wiedza, modlitwa, oraz czynna, autentyczna miłość. Dzieci oczywiście zwykle chcą samodzielnie zdobywać wiedzę i to poza rodziną. W kryzysie wiary odchodzą też od modlitwy. Tym, co im zwykle zostaje, to pragnienie miłości. Jeśli nie widzą w rodzicach autentycznej miłości, która zawsze łączy w sobie łaskę czyli nadprzyrodzoność z naturalnym, codziennym wymiarem, to szukają raczej argumentów przeciw wierze niż za wiarą. 

Podobnie rzecz się w odniesieniu do wspólnot ponadrodzinnych. Tutaj niestety akurat sekty często przewyższają czy programowo usiłują przewyższyć katolików. Nie mogąc pokonać katolicyzmu intelektualnie, skupiają się na więziach społecznych głównie w wymiarze wzajemnej pomocy, czyli na zwykłym ludzkim poziomie miłości bliźniego. W roli mniejszości jest to łatwiejsze i tym bardziej wyróżnia i zarazem przyciąga. 

Myślę, że są dość proste rady nie tylko dla przetrwania katolików, lecz zarazem dla żywotności i duchowej expansji katolicyzmu:

- solidna wiedza religijna, a także ogólna, we wszystkich dziedzinach, przynajmniej tych istotnych dla rodziny i społeczeństwa

- praktyki religijne, począwszy od modlitwy w rodzinie, aż do liturgii czyli oficjalnego kultu Kościoła

- praktyczna miłość bliźniego, której szkołą powinna być oczywiście rodzina, lecz obejmująca także osoby spoza rodziny, zwłaszcza potrzebujące pomocy jak chore, samotne, żyjące w niedostatku różnorakim czy to duchowym czy materialnym. 

Każda rodzina, która będzie miała na uwadze te trzy aspekty, będzie zalążkiem autentycznej odnowy duchowej Kościoła. 

Rodziny kierujące się tymi zasadami powinne się łączyć ku wzajemnego wsparciu. Okres wakacyjny jest ku temu szczególną okazją, gdyż łatwiej można się odwiedzać mimo jakiejś odległości, czy to na wizyty prywatne, czy też na wspólny wypoczynek wielu rodzin. 

Pan Bóg na pewno też zadba o odpowiednią opiekę duchową dla każdego osobiście i dla każdej wspólnoty. Aczkolwiek trzeba też prosić Pana Boga o to i być może też szukać cierpliwie. 

Wysyp przebierańców: ars przebierandi (z post scriptum)

 

O imprezie licheńskiej było już niegdyś co nieco (tutaj i tutaj). Temat nie został jeszcze wyczerpany. Strona na pejsbuku w tym temacie została bez uprzedzenia skasowana, zapewne w wyniku starań delikwentów. 

Generalnie pomysł tzw. warsztatów liturgicznych służących nauce liturgii tradycyjnej jest dobry i słuszny. Niestety jednak to, co prezentuje "Ars Celebrandi", znacząco odbiega od tego celu, a częściowo jest jemu przeciwne. 

Prosty przykład: paradowanie ministrantów nie pełniących żadnej funkcji w stroju liturgicznym. Jest to żywcem wzięte z fałszywych zwyczajów Novus Ordo i to tylko w Polsce, a sprzeciwia się tradycyjnemu katolickiemu rozumieniu służby ministranckiej. Według zasad katolickich bowiem, poświadczonych zwłaszcza przez Sobór Trydencki, ministranci czyli mężczyźni świeccy pełnią funkcje liturgiczne jedynie w zastępstwie kleryków niższych stopni i tylko w sytuacji nieobecności tychże. I tylko w takiej sytuacji i tylko podczas sprawowania tej zastępczej posługi mają prawo nosić strój duchowny, czyli sutannę i komżę. Tym samym paradowanie ministrantów ubranych w ten strój bez pełnienia funkcji liturgicznej w danej celebracji jest sprzeczne z tą zasadą i jest nadużyciem liturgicznym. 





Ponadto jest to nonsens na zdrowy rozsądek: częściowo nawet stare chłopy, zamiast być ze swoimi żonami i wnukami, paradują bawiąc się w duchownych jak chłopczyki. Większość z tych ministrantów to młodzieńcy w wieku poborowym. Zamiast albo wstąpić do seminarium czy zakonu, albo rozglądnąć się za przyszłą żoną, bawią się w takie przedstawienia typowe dla starych zakompleksionych kawalerów. Co oczywiście demoralizuje niewinne dzieci także wciągane do tego procederu. Gdyby oni siedzieli normalnie w ławkach patrząc na ołtarz, to by przez patrzenie na celebrację więcej się nauczyli niż przez takie chore paradowanie. 

Jest jeszcze gorzej. Otóż okazuje się, że chłopaczki nastoletnie w krótkich spodenkach uczą się funkcji celebransa, co jest totalnym zboczeniem:


Przy okazji wpaja się im fałszywe pomysły wzięte żywcem z Novus Ordo jak skłon celebransa ku ministrantom. 

Inny przykład, nieco mniejszej wagi, lecz także znaczący dla tej ekipy - brat zakonny salwatorianin Marcin W. paradujący w birecie:


Owszem, prosty brat zakonny nie ma obowiązku wiedzieć, że biret jest nakryciem głowy zarezerwowanym dla stanu duchownego (stan zakonny nie jest tożsamy z stanem duchownym czyli kleryckim). Jednak gdy ktoś pozuje na miłośnika liturgii tradycyjnej i zasad tradycyjnych Kościoła, to ma obowiązek ich dokładnie przestrzegać, zwłaszcza w ramach rzekomo ich uczenia. Znaczące jest także, że ów brat zakonny niby bardzo tradycyjny jest równocześnie tzw. nadzwyczajnym szafarzem, co jest typowe dla Novus Ordo, a sprzeczne z tradycyjną dyscypliną Kościoła. 

Typowa dla tej ekipy jest też "modna" a świadcząca o psychice fryzura byłego alumna seminarium diecezjalnego we Włocławku, Jana W.





Dla porównania jego naturalna fryzura:

Zresztą haniebny przykład w narcyźmie daje sam "kapelan" (ciekawe przez kogo mianowany kapelanem) owych "warsztatów", x. Paweł K., z charakterystyczną "modną" bródką starokawalerską: 

Jest więc dość wyraźne, że ta ekipa ma mocne narcystyczne parcie na przebieraństwo i tym samym właściwie kompromituje katolicyzm tradycyjny. To by wyjaśniało sympatię i poparcie modernistycznych struktur i mediów dla niej. 


Post scriptum 1

No i jest też oburzanko, wprawdzie anonimowe, ale pochodzące prawdopodobnie od samego głównego organizatora tej imprezy, a na pewno charakterystyczne dla niego:


No cóż, typowa obłuda i próba manipulacji. 

1. Według wszelkich tradycyjnych przepisów liturgicznych, w prezbiterium i chórze podczas liturgii mają prawo przebywać jedynie

- duchowni, czyli należący do stanu duchownego po przyjęciu przynajmniej tonsury,

- świeccy pełniący funkcje liturgiczne, a tylko podczas pełnienia ich mają prawo mieć na sobie strój duchowny czyli sutannę i komżę. 

2. Biret jest częścią ubioru jedynie osoby duchownej czyli przynależącej do stanu duchownego czyli kleryckiego. Bracia zakonni do tego nie należą. To jest elementarz eklezjologii katolickiej. 

3. Jeśli ktoś niby jest zwolennikiem liturgii tradycyjnej, a równocześnie jako nie przynależący do stanu duchownego czyli kleryckiego przyjął i pełni wybitnie modernistyczną i antykatolicką funkcję tzw. nadzwyczajnego szafarza, to jest albo obłudnikiem, albo cierpi na schizofrenię przynajmniej duchową. 

4. Autor tego oburzanka ma albo urojenia, albo świadomie kłamie. Uwaga co do narcystycznego, spreparowanego "modnie" wyglądu byłego alumna seminarium, ściśle związanego z gronem organizatorów, wskazuje trzeźwo na objaw typowy dla tej ekipy. Jeśli oni sami nie zauważają problemu, a zwrócenie uwagi nazywają "kpiną", to ich stan jest raczej beznadziejny. Czego im oczywiście nie życzę. 


Post scriptum 2

Delikwent Jan W. jest mi znany od ponad 10 lat. Zaczął pisać do mnie ze swoimi problemami różnego rodzaju. Wtedy dopiero zaczął poznawać liturgię tradycyjną. Chciał się uczyć służyć do Mszy św. Oto przykłady jego pisania:

W roku 2015 oferował się do wyciągania czegoś od x. B. Gajerskiego (jednego z dwóch pierwotnych "kapelanów" ars przebierandi), który go miał odwiedzić: 


Potem w żartach powrócił temat szpiegowania: 


Zawsze pisał do mnie jako pierwszy, nawet nie wiem po co. Chyba z nudów czy z braku innych kontaktów: 






Znamienne są następujące wyznania:



Jeszcze w 2022 r. niby nie trzymał z przebierańcami: 

W pewnym momencie zapowiedział, że się wybiera z rodzicami do Monachium i chce mnie odwiedzić, żeby nauczyć się służyć. Zależało mi na tym, żeby nie przyjechał sam, a jeszcze jeden starszy młodzieniec z Polski chciał się wybrać do mnie: 



Do przyjazdu nie doszło. W każdym razie, to nie ja zapraszałem do mnie, lecz on miał jechać z rodzicami i chciał mnie odwiedzić. 


Po jakim czasie na pewnej hejterskiej stronce robionej przez przebierańców pojawiła się "sensacja", której źródłem mógł być tylko on. Gdy go skonfrontowałem, odpowiedź była tego rodzaju, że już nie miałem wątpliwości co do przynajmniej poważnego skrzywienia osobowości, o ile nie wręcz zaburzenia psychicznego:



Potem robił jeszcze podchody z fejkowych kont: 



Myślę, że to nie wymaga długiego komentowania. To jest osoba sprzeczna w sobie, zakłamana i podła. Co zresztą doskonale pasuje do reszty ekipy ars przebierandi. 


Post scriptum 3