Zasady komentowania: bez anonimowych komentarzy

Jak odnieść się do dokumentów Vaticanum II?


Odpowiedź jest właściwie prosta. Należy się odnosić

- zdroworozsądkowo

- w świetle prawd wiary katolickiej czyli znajomości tradycyjnego katechizmu katolickiego.

Prawdy wiary katolickiej mają bez wątpienia rangę wyższą niż dokumenty Vaticanum II, które zostały z góry określone jako pastoralne a nie dogmatyczne. Wprawdzie dwa dokumenty zostały nazwane "konstytucjami dogmatycznymi" (Dei Verbum i Lumen Gentium), jednak nie zawierają one żadnej definicji dogmatycznej i tym samym nie mają rangi dogmatycznej. Ranga dogmatyczna zawsze wynika z treści, nie odwrotnie. 

Innymi słowy: katolika obowiązują jedynie te treści z dokumentów Vaticanum II, które są zgodne z prawdami wiary katolickiej oraz z odwiecznym nauczaniem Kościoła. Odpowiada to zadeklarowanemu celowi tego zgromadzenia biskupów: nie podawanie nowej nauki lecz podawanie dotychczasowego nauczania Kościoła w sposób bardziej przystępny dla współczesnego człowieka. Osobną jest kwestia, na ile ten cel został rzeczywiście zrealizowany zarówno w samych dokumentach jak też w ich odbiorze. Osobiście uważam, że nie. Z prostego powodu, mianowicie z powodu mętności, pomieszania i też ewidentnych absurdów (jak np. twierdzenie, że razem z muślimami modlimy się do jednego Boga). 

Z całą pewnością znajomość dokumentów Vaticanum II nie jest przeciętnemu katolikowi konieczna do zbawienia duszy. Brak znajomości jest o tyle zrozumiały, że są one wyjątkowe mętne i rozgadane. Znajomość ta obowiązuje natomiast każdego teologa oraz każdego kto chce się wypowiadać w temacie. Wielu bowiem powołuje się na "sobór" przypisując mu coś, czego nie ma jego dokumentach bądź co może jest nawet z nimi sprzeczne. 


O pozarodzinnym świętowaniu wigilii



Mówiąc brutalnie: urządzanie wieczerzy wigilijnej najpierw poza domem, czyli już w adwencie, to pomysł szatański. 

On się wziął z protestantyzmu, który nie zna wieczerzy wigilijnej w sensie katolickim, choć zna świąteczną kolację - całkowicie niepostną, bo nie uznają postu w wigilię - z obdarowywaniem, co ma zastępować katolickie świętowanie św. Mikołaja. W miłej tradycji bardziej cywilizowanego industrializmu szefowie firm zapraszali swoich współpracowników na jakiś poczęstunek świąteczny połączony z życzeniami i małymi upominkami. Zwyczaj ten jest nadal praktykowany we wielu krajach zachodnich, także niegdyś katolickich. 

Natomiast zupełnym absurdem jest urządzanie w zakładach pracy, szkołach itp. quasi wieczerzy wigilijnej (w znaczeniu katolickim) PRZED właściwą wigilią. Jest to absurd z wielu powodów:

- zatracenie czy jakby przerwanie charakteru adwentu jako czasu pokutnego przygotowania na Boże Narodzenie, 

- zatracenie pierwszeństwa rodziny w świętowaniu Bożego Narodzenia, które przecież nawet w świadomości laickiej mają charakter najbardziej rodzinny. 

Czym innym są oczywiście wieczerze wigilijne w sam dzień 24 grudnia organizowane dla osób samotnych, starszych i chorych, które same nie są w stanie przygotować, a nie są też zapraszane do rodzin. 

Szczególnie gorszące jest, gdy w haniebnym procederze, który jest dość głupim przejęciem zwyczajów protestanckich, uczestniczą duchowni. Powinni oni raczej wpłynąć tak, by ten pseudozwyczaj pseudonowoczesny skorygować. Otóż można takową wieczerzę urządzić PO świętach. Wtedy zresztą też zwykle zbywa wiele żywności i smakołyków z przygotować w domach, wtedy też jest czas na spotkania. I wtedy jest też sens zrobić coś takiego, przy zachowaniu pierwszeństwa rodziny. 

O sekcie wojtyliańskiej

Problem jest niestety częsty w Polsce obecnie. Wynika to z tego, że obecnie w Kościele polskim - i też poniekąd w dziedzinie publicznej - nadają ton ludzie, których wiara, pobożność i ogólnie mentalność została ukształtowana nie tylko przez samego Jana Pawła II za jego długiego pontyfikatu, lecz jeszcze bardziej przez kult jego osoby uprawiany już za jego życia. Przyczyny tego kultu są różne, a główną jest narodowy komplex niższości, który po wyborze papieża-Polaka wyraził się w irracjonalnym i tym samym niekatolickim uwielbieniu. Dowodem na irracjonalność tego uwielbienia jest nieznajomość i tym samym lekceważenie jego nauczania, a to aż tak jaskrawe, iż nie pamięta się i nie upamiętnia nawet przestrzeni kościelnej szczególnie znamiennych i aktualnych elementów, zwłaszcza w dziedzinie moralnej. Zachłystywanie się papieżem-Polakiem sprowadzało się najpóźniej od lat 90-ych do płytkiej dumy z faktu jego zaistnienia jako balsamu na niskie poczucie narodowej wartości oraz pożywki dla dumy z wielkiego rodaka. 

Obecnie wiąże się to z jednej strony z zatrważającą ignorancją teologiczną wśród duchowieństwa, a z drugiej ze strachu przed wyzwaniem obecnym w postaci oddalania się zwłaszcza młodzieży od Kościoła, który wręcz odruchowo prowadzi do kurczowego a niedojrzałego chwytania się tego, co ożywiało i oświecało niegdyś własną młodość, czyli świetlistej postaci, nawet wręcz idola tamtego czasu. Obnaża to bezradność, a także oderwanie od rzeczywistości współczesnych ludzi, szczególnie młodych. Usiłowanie wpojenia im zachwytu dla papieża-Polaka skutkuje - i musi skutkować - raczej drwiną, czy przynamniej niezrozumieniem i politowaniem. 

Tyle tytułem wstępu co do kontextu historycznego. Teraz bardziej teologicznie. 

Oczywiście wolno a nawet należy krytycznie - czyli w rozumnym odróżnieniu prawdy od fałszu, dobra od zła - do postaci także Jana Pawła II, tak samo jak do innych osób, także kanonizowanych. Tylko sam Pan Bóg Trójjedyny jest doskonały i doskonale święty. Także prawdziwi święci mieli swoje słabości i błędy. Według wiary Kościoła jedynie Boże Objawienie jest nieomylne, gdyż pochodzi od samego Boga. Oznacza to, że słowa i czyny papieży, które nie są nieomylnym nauczaniem prawdy objawionej przez Boga, podlegają dyskusji i osądowi, oczywiście w świetle tychże prawd wiary. 

Tak więc, jeśli ktoś traktuje osobę, słowa i czyny Jana Pawła II jako autorytet wyższy czy choćby równy z Bożym Objawieniem, to nie jest katolikiem, lecz wyznawcą sekty wojtyliańskiej.

Dla katolika najwyższym autorytetem są prawdy wiary katolickiej. Także papieże są nieomylni wyłącznie wtedy, gdy nauczają tej prawdy, a nie w swoich własnych naukach czy poglądach. 

W świetle tej zasady wolno i należy oceniać ogół działalności papieża-Polaka, bez bałwochwalczego czyli irracionalnego uwielbienia dla wszystkiego co mówił i czynił. Tylko podejście trzeźwe, rozumowe ma przyszłość, także w odniesieniu do jego postaci. 


Wysyp hochsztaplerów i oszustów: x. Grzegorz Strzelczyk o Soborze Trydenckim

 

Jedną z aktualnych gwiazd skrajnego modernizmu w Polsce jest x. Grzegorz Strzelczyk, o którym już była tutaj mowa (tutaj, tutaj, tutaj). Promowany jest intensywnie i stale przez takie heretyckie organy pseudokatolicyzmu jak "Gość Niedzielny", "Więź" i wiadomy "Tygodnik" z Krakówka. Ostatnio popisał się jakby zaczepnie w stronę tzw. tradycjonalistów czyli "trydenciarzy", a to w sposób jak zwykle niekompetentny i zakłamany. Oto charakterystyczny fragment dotyczący jednego z głównych tematów i problemów w Kościele współczesnym:


On zmierza oczywiście do tego, że władza kościelna może zmieniać dowolnie liturgię według czasu i okoliczności. Porównajmy to z treścią dekretu soborowego, do którego on się tutaj odnosi. Podaję w kontekście, by można było się także z nim zapoznać dla właściwego zrozumienia:



Oczywiste jest, że sobór odnosi się do Komunii św. pod jedną postacią, broniąc tej praktyki przed herezją tzw. utrakwistów i kalikstynów, którzy domagali się spożywania obydwóch postaci eucharystycznych przez wszystkich, także przez świeckich, powołując się na praktykę starochrześcijańską (jej historyczność to osobna kwestia). Innymi słowy: wprowadzenie czy raczej upowszechnienie Komunii św. pod jedną postacią jest według soboru przykładem praktyki Kościoła w dziedzinie liturgii, czyli ustanawiania obrzędów i wprowadzania zmian. Oto kluczowy fragment w dokładnym tłumaczeniu roboczym:

"Przeto [sobór] orzeka, że w Kościele odwiecznie była ta władza, żeby w udzielaniu sakramentów przy zachowaniu ich istoty ustanawiała bądź zmieniała to, co uznaje za bardziej służące pożytkowi przyjmujących lub czci samych sakramentów według różności rzeczy czasów i miejsc."  

Jak widać, to zdanie

- dotyczy jedynie sposobu udzielania sakramentów, czyli tego, co się odnosi do przyjmujących sakrament,

- dotyczy zarówno ustanawiania jak też wprowadzania zmian w obrzędach, 

- istota danego obrzędu musi być zawsze zachowana, 

- celem ustanawiania bądź zmian w obrzędach musi być pożytek wiernych lub zwiększenie czci dla sakramentów, 

- nie chodzi więc o ślepe dostosowywanie obrzędów do czasu i miejsca, tzn. nie czas i miejsce są wyznacznikami, lecz pożytek wiernych oraz cześć dla sakramentu. 

Nie ulega wątpliwości, że kryteria te są spełnione w zmianie polegającej na odejściu od udzielania wszystkim Komunii św. pod dwiema postaciami: 

- sprawa dotyczy wyłącznie sposobu przyjęcia, nie istoty przyjęcia, gdyż także pod jedną postacią przyjmuje się całego Jezusa Chrystusa (a to właśnie negowała część heretyków),

- celem jest zmiany jest ułatwienie wiernym przyjmowania Komunii św. zwłaszcza przez to, że praktycznie tylko postać chleba nadaje się do przechowywania dla Komunii św. chorych i wiatyku, a także przez to, że przyjmowanie Komunii św. tylko pod postacią chleba zabezpiecza Najświętszy Sakrament przed profanacją, gdyż wino może łatwo może zostać rozlane i jego całkowite zebranie jest praktycznie niemożliwe.  

Oczywiście pewne jest, że właśnie te słowa z dekretu Soboru Trydenckiego przyświecały ojcom na Soborze Watykańskim II i że za taką właśnie reformą oddali swoje głosy w głosowaniu nad konstytucją o liturgii "Sacrosanctum Concilium". 

Jak to się ma do wprowadzenia Novus Ordo Missae oraz zmian w innych sakramentach i sakramentaliach po Vaticanum II? 

Po pierwsze, wprowadzono obrzędy i zmiany dotyczące nie tylko sposobu udzielania sakramentów lecz także ich treści a nawet istoty. Istotą sakramentów nie stanowią jedynie materia i forma oraz pozostałe warunki ważności danego sakramentu, lecz przede wszystkim treść, zwłaszcza określona w definicjach dogmatycznych. Tak więc istotą Sakramentu Chrztu św. jest zmazanie grzechu pierworodnego oraz udzielenie łaski uświęcającej. Istotą Sakramentu Eucharystii jest Ofiara Nowego Przymierza, a nie pamiątka Ostatniej Wieczerzy, jak sugeruje obecnie powszechna postać praktykowania Novus Ordo, która jest bliższa herezji protestanckiej niż istocie tego sakramentu według dogmatów wiary katolickiej. Przy tym nie ulega wątpliwości, że motywem zmian, których wynikiem jest Novus Ordo Missae, jest zbliżenie do protestantyzmu, o czym świadczy chociażby fakt powołania na doradców komisji tworzącej zreformowaną liturgię całego grona teologów protestanckich. Nie ulega też wątpliwości, że wprowadzone zmiany nie posłużyły ani pożytkowi wiernych, ani zwiększeniu czci dla Najświętszego Sakramentu, lecz wręcz przeciwnie: wynikiem zmian była katastrofalna zapaść co do wierności prawdom wiary katolickiej co do istoty Sakramentu Eucharystii oraz niebywale powszechne nadużycia i profanacje godzące wprost w tę istotę oraz w elementarny szacunek dla Najświętszego Sakramentu. Tego x. Strzelczyk widocznie nie dostrzega, bo nie chce dostrzegać.  

A przy okazji x. Strzelczyk popisał się swoim poziomem intelektualnym także w następującym zdaniu:


No cóż, to jest błąd językowy na poziomie elementarza, więc szczególnie haniebne jest, że ktoś po studiach teologii, z doktoratem i to uczący innych teologii (niestety skrajnie modernistycznej) nie zna łaciny na poziomie podstawowym, choć usiłuje sprawić wrażenie uczonego i to znającego łacinę. Otóż oficjalny tytuł tego katechizmu brzmi: Catechismus ad parochos czyli "katechizm skierowany do proboszczów". A wypadałoby, żeby doktor teologii znał tak proste, wręcz elementarne kościelne słowo parochus oraz jego prawidłową odmianę. Jeśli już wysilił się na swoją - zmyśloną - wersję tytułu katechizmu, to powinien powiedzieć "ad usum parochorum" (parochis to dativus i ablativus pluralis, więc tutaj zupełnie bez sensu). 

To jest przypadek dość typowy dla elyty modernistycznej w Polin. Czekamy na następne kompromitacje tego grona. 

Apologeta "reformatora" M. Z. w natarciu: x. Rafał Jarosiewicz

                                    

Jako jeden z obrońców M. Zielińskiego - przeciw D. Mysiorowi - zadziałał znany również z internetów x. Rafał Jarosiewicz z diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej. Oto jego wypowiedź:




Po pierwsze, x. Jarosiewicz potwierdza, że w żadnym dokumencie - także po V2 - nie ma określenia "bracia we wierze" w odniesieniu do protestantów. 

Po drugie, x. Jarosiewicz wykazuje brak zrozumienia albo brak woli zrozumienia (albo jedno i drugie) prostych słów, czyli istotnej różnicy zarówno językowej jak też teologicznej między określeniem "bracia w Chrystusie" i określeniem "bracia we wierze". 

Wyjaśniam: To pierwsze określenie jest o tyle zrozumiałe i do obronienia, że

- protestanci powołują się na Jezusa Chrystusa, a niektórzy - mimo swojej fałszywej wiary - być może subiektywnie szczerze miłują Jezusa Chrystusa, 

- katolik powinien miłować w Chrystusie także heretyków, zwłaszcza tych, którzy urodzili się w herezji i szczerze szukają prawdy. 

Po trzecie, wszystkie główne dokumenty po V2 - konkretnie Kodex Prawa Kanonicznego z 1983 r. jak też Katechizm Kościoła Katolickiego z 1991 r. - mówią o herezji jako przewinieniu przeciwko wierze, które skutkuje automatyczną karą exkomuniki czyli wyłączenia z widzialnej wspólnoty Kościoła. Oczywiście jest pewna trudność w pogodzeniu tej zasady z określeniem "bracia w Chrystusie", jednak jest to możliwe - przy sporej dozie dobrej woli - według tego, co podałem powyżej. 

Tak więc:

Po czwarte, określenie "bracia we wierze" jest wynalazkiem kogoś, kto albo nie rozumie znaczenia prostych słów, albo odrzuca także dokumenty wydane po V2 jak KPK oraz KKK, albo ich nie zna, mimo że powinien, skoro się wypowiada w temacie. 

Wyjaśniam:

Już samo pojęcie wiary jest zupełnie różne w rozumieniu katolickim i w ujęciu protestanckim. Także o tym mówią dokumenty jak KPK oraz KKK: 







Tego rozumienia wiary nie da się pogodzić z ujęciem protestanckim. Wprawdzie protestanci nie mają całkowicie jednolitego nauczania nawet w tej kwestii, są jednak źródła, z którymi się wszyscy protestanci zasadniczo zgadzają, a jest to przede wszystkim ich wyznanie wiary zwane Confessio Augustana, które stanowi formułę podającą w sposób umiarkowany to, co łączy wszystkich protestantów. Oto istotny fragment (źródło tutaj): 







W skrócie:

- Pojednanie z Bogiem i tym samym łaskę Bożą zdobywa się wyłącznie przez wiarę w to, że przez Jezusa Chrystusa otrzymujemy przebaczenie grzechów. 

- "Kto mniema, że to [= pojednanie z Bogiem] otrzymuje przez dobre uczynki i przez nie zasługuje na łaskę, ten gardzi Chrystusem i szuka własnej drogi do Boga wbrew Ewangelii."

- Wiara prawdziwa jest pewnością tego, że "z powodu Chrystusa ma łaskawego Boga", czyli jest "zaufaniem Bogu, że jest nam łaskawy". 

Jak widać, jest to zupełnie inne pojęcie wiary niż katolickie, aczkolwiek to pojęcie jest poniekąd zawarte w katolickim, ale przez to, że jest oderwane od całości katolickiego rozumienia, staje się fałszem, gdyż jest odwracane przeciw całości i sprzeciwia się całości, czyli protestuje przeciw całości (jak przystało na protestantów). 

Innymi słowy: protestanckie pojęcie wiary polega na sprzeciwie wobec katolickiego rozumienia wiary jako przyjęcia prawdy objawionej przez Boga i nauczanej przez Kościół. Zredukowanie wiary do "pewności" i "zaufania" w przebaczenie grzechów wyłącznie z łaski jest wymierzone przeciw temu, jak Kościół zawsze rozumie wiarę. Tym samym wiara protestantów jest w swoim rdzeniu istotnie inna niż wiara katolicka, mimo pewnych elementów wspólnych - tzw. artykułów wiary - w formule wyznania wiary. 

W przypadku "charyzmatyków" mamy dość wyraźnie do czynienia z protestanckim ujęciem wiary, gdyż oni milczą i tym samym milcząco negują sporą część katolickich prawd wiary, czyli te specyficznie katolickie. Nigdy nie nauczają o wartości zbawczej dobrych uczynków, o Tradycji Kościoła jako źródle Bożego Objawienia, o hierarchicznym ustroju Kościoła (choć udają wierność hierarchii, a konkretnie wobec tych hierarchów, którzy ich popierają), o sakramentach, zwłaszcza o Realnej Obecności, o sakramentalności małżeństwa, o sakramencie święceń, o przywilejach i kulcie Matki Najświętszej i świętych Pańskich, o modlitwie za zmarłych czyli o czyśćcu. Nie ma też nic o nierozerwalności małżeństwa, ogólnie o etyce małżeńskiej i sexualnej. To są dla nich tematy tabu czyli nieobecne, co de facto oznacza wspólnotę wiary z protestantami, nie z Kościołem katolickim, choć formalnie do niego przynależą.  

Te fakty świadczą o tym, że tzw. charyzmatyzm jest machiną podstępnej protestantyzacji w łonie Kościoła katolickiego, nawet jeśli - póki co - zachowywane są takie elementy jak adoracja Najświętszego Sakramentu. Duchowni są uspakajani tym, że przecież ludzie się modlą, spowiadają itp., że masowo przychodzą. Nie zadają sobie trudu, bo rzetelnie zbadać, kim jest Marcin Zieliński i jemu podobni, i by dostrzec, co się kryje pod pozorami. A skutki duchowe są fatalne i będą jeszcze bardziej fatalne, gdyż każde oszustwo wcześniej czy później jest demaskowane, powodując ogromne szkody dla wiarygodności Kościoła. 


Czy Marcin Zieliński naucza zgodnie z nauczaniem Kościoła?


W związku z ostatnimi wpisami odnoszącymi się to debaty Mysiora z Zielińskim pojawiły się oczywiście wściekłe reakcje. Oto przykład:



Czy Zieliński rzeczywiście jest wierny nauczaniu Vaticanum II, na który się regularnie lubi powoływać? Niestety nie. Przykładem jest owo określenie "bracia we wierze" odnośnie do protestantów. Otóż tego określenia nie ma w ŻADNYM dokumencie Vaticanum II i w żadnym innym oficjalnym. To jest wymysł Zielińskiego albo któregoś z jego mentorów i promotorów.

Ponadto Zieliński notorycznie ignoruje deklarację Kongregacji Doktryny Wiary "Dominus Jesus" z roku 2000, która wyraźnie mówi, że wspólnotom protestanckim nie przysługuje miano "Kościoły". Zieliński bowiem regularnie mówi o "Kościele" czy "Kościołach" w odniesieniu do protestantów. 

To jest kolejny dowód na to, że on jest obłudnikiem i oszustem, który zwodzi katolików do herezji protestanckiej. 

I jeszcze istotna uwaga co do zarzutu anonimowego komentatora, który wysłał swoją powyższą krytykę. Wygląda na to, że napisał ją jakiś duchowny, nie mniej obłudny niż sam Zieliński. 

Wyjaśniam: Oczywiście, Duch Święty nie przestaje prowadzić Kościoła poprzez wieki, lecz z całą pewnością nie zaprzecza sobie i nie może zaprzeczać. Tym samym cokolwiek sprzecznego z odwiecznym nauczaniem Kościoła pojawia się w dokumentach nawet oficjalnych, to z całą pewnością nie pochodzi od Ducha Świętego. Anonimowy komentator widocznie nie odróżnia między Bożym Objawieniem, które jest nieomylne, a dokumentami Magisterium, które mogą być omylne i de facto są omylne, zwłaszcza jeśli podają coś, co jest sprzeczne z Bożym Objawieniem czy to zdefiniowanym dogmatycznie, czy choćby z wnioskami teologicznymi z Bożego Objawienia, których Kościół stale nauczał. 


Starcie Mysior-Zieliński czyli (auto)demaskowanie "reformatora" - cz. 2


17. 

Zieliński oczywiście chętnie daje świadectwo o swoim "cudotwórstwie":


Po pierwsze, tego typu cud jak "widzenie" czyichś płuc, jest w stanie sprawić także zły duch, ponieważ on może wywierać wpływ na wyobrażenia i fantazje. Dlatego to nie jest żaden dowód na działanie Ducha Świętego, nawet jeśli Rymanowski (który nie jest teologiem) jest zachwycony.  
Po drugie, Zieliński widocznie zakłada, każdy ma obowiązek wierzyć w to, co on opowiada, bo któż by nie wierzył przystojnego młodzieńcowi z miłą gadką na poziomie 16-latka. Ciekawe tylko, że oprócz niego jakoś nie ma ani jednej osoby, która by publicznie i udostępniając odpowiednią dokumentację medyczną powiedziała, że dzięki modlitwie Zielińskiego doznała uzdrowienia i to takiego, które odpowiada kryteriom stosowanym przez Kościół w tego typu sprawach. 
Reakcja Rymanowskiego jest tutaj naiwna, nie wiem czy szczerze czy z uprzejmości. Ciągnie jednak temat:


Tutaj naiwny i zupełnie nieprzygotowany okazuje się także Mysior. Powinien był zapytać:
- gdzie jest ta dokumentacja medyczna i czy można ją zobaczyć, 
- czy to jest tylko dokumentacja, gdyż sama dokumentacja nie wystarczy, lecz by w ogóle traktować sprawę poważnie, musiałyby istnieć przynajmniej dwie niezależne od siebie opinie lekarskie, 
- czy Zieliński przedłożył te opinie władzom kościelnym do wydania opinii teologicznej (gdyż same opinie lekarskie nie wystarczą dla orzeczenia cudu). 

Ponadto Mysior tutaj wybitnie bredzi, twierdząc, jakoby cuda mogły pochodzić także od złego ducha (tak twierdzą okultyści i sataniści, nie teologia katolicka). Zły duch może działać jedynie pozorne "cuda", czyli takie, które wprawdzie wykraczają poza umiejętności ludzkie, ale nie wykraczają poza prawa przyrody, gdyż tylko Bóg może działać poza porządkiem stworzonym. To jest elementarz wiary katolickiej, niestety ignorowany także przez znaczną część tzw. teologów.

Na koniec Mysior słusznie porusza kwestię trwałości rzekomych uzdrowień: 


Na tym miejscu zaznaczam w skrócie, jakie są główne znamiona cudu wymagane przez Kościół:
- choroba musi być zdiagnozowana jako somatyczna (czyli nie psychiczna i nie urojona, i też nie neurologiczna jak ból bez stwierdzonej przyczyny fizykalnej), ciężka i nieuleczalna, 
- uzdrowienie nie może być w żadnym związku przyczynowym z naturalną terapią i naturalnymi środkami oddziaływania, 
- uzdrowienie musi być natychmiastowe, zupełne i trwałe. 

Zieliński tutaj jest wyraźnie spłoszony, ale nie traci bezczelności, lecz ucieka się po pierwsze do wskazania na to, że jego książka ma akceptację kurii biskupiej, a po drugie do zwykłego oszustwa, gdy mówi, że uzdrowienie można utracić wskutek narażania swojego zdrowia. To oszustwo łykają zarówno Mysior jak i Rymanowski, gdyż widocznie nie zauważyli różnicy po pierwsze między dolegliwością a nieuleczalną chorobą, a po drugie między uzdrowieniem a narażeniem się na ponowne zachorowanie. No cóż. Zieliński umie widocznie oczarowywać swoich słuchaczy i to jest zapewne jedyny "cud", który potrafi. 

A umie też nadużywać Pismo św. - czy raczej swoją ignorancję Pisma św. - do głoszenia bzdurnych tez, jak np. że gruźlica może być spowodowana przez złego ducha:


Ciekawe, w którym wydaniu Biblii on to wyczytał...


18. 

Zieliński ciągnie dalej swój popis ignorancji Pisma św. czy raczej urojeń co do treści, licząc - znowu trafnie - na ignorancję przeciwnika: 


Ma on tutaj na myśli zapewne słowa z 1 Kor 14,1nn:

διωκετε την αγαπην ζηλουτε δε τα πνευματικα μαλλον δε ινα προφητευητε
ο γαρ λαλων γλωσση ουκ ανθρωποις λαλει αλλα τω θεω ουδεις γαρ ακουει πνευματι δε λαλει μυστηρια
ο δε προφητευων ανθρωποις λαλει οικοδομην και παρακλησιν και παραμυθιαν
ο λαλων γλωσση εαυτον οικοδομει ο δε προφητευων εκκλησιαν οικοδομει

Oto robocze, dokładne tłumaczenie:

Pędźcie miłość, a pragnijcie to, co duchowe, a najbardziej to, aby prorokować.
Bowiem mówiący językiem nie mówi ludziom lecz Bogu, ponieważ nikt nie słyszy, a on duchem mówi tajemnice.
A prorokujący mówi ludziom zbudowanie i pocieszeniu i opowieść,
mówiący językiem buduje siebie, zaś prorokujący buduje Kościół.

Jak widać, Zieliński znowu kłamie, przekręcając nawet słowa. Otóż św. Paweł używa słowa odnoszącego się do zawodów sportowych (διωκω) w odniesieniu do miłości, nie do "darów duchowych", których tutaj zresztą także nie ma mowy, ponieważ τα πνευματικα oznacza "to, co duchowe", nic więcej. A przede wszystkim św. Paweł akurat właśnie poucza i karci tych, którzy tylko "mówią językiem", bo bardziej wartościowe jest to, co buduje Kościół duchowo, czyli prorokowanie. JAk wynika z kontextu, prorokowaniem jest przemawianie w imieniu Boga, które jest zrozumiałe dla słuchających. Tak więc tutaj Apostoł dość wyraźnie odrzuca bełkoty pseudocharyzmatyczne. 


19. 

Zieliński nie waha się nawet wymyślić na nowo życiorysu św. Ignacego z Loyoli:


Otóż, jak każdy łatwo może sprawdzić w pierwszym lepszym życiorysie świętego, on nie złamał nogi, lecz jako żołnierz został zraniony bitwie. 
Potwierdza się znowu: Zieliński to hochsztapler, który udaje że coś wie, choć wie najwyżej jakieś odpryski.


20. 

Zieliński wynalazł nowe pojęcia - "diakonice" (prawidłowo jest "diakonise") oraz "pierwszy Kościół" (nasuwa się pytanie: który Kościół mamy teraz z kolei?): 


Wygląda na to, że on popiera udzielanie kobietom święceń diakonatu, przez co znowu popisuje się zarówno ignorancją jak też pomyleniem różnych spraw. Gdyby się trochę pouczył, to by wiedział, że Kościół nigdy nie udzielał kobietom sakramentu święceń także w stopniu diakonatu. Starochrześcijańskie źródła mówiące o diakonisach odnoszą się do czegoś innego, mianowicie do posług pomocniczych, które nie są związane z sakramentem święceń nawet w stopniu diakonatu: tzw. diakonise nigdy nie czytały Ewangelii, nigdy nie głosiły kazań, nigdy nie asystowały kapłanowi podczas Mszy św., nigdy nie udzielały Komunii św., nigdy nie przewodniczyły żadnym nabożeństwom. Jedyne, co jest poświadczone w źródłach, to asystowanie przy Chrzcie św. dorosłych kobiet, co w sytuacji Chrztu przez zanurzenie wynikało z potrzeby ochrony skromności kobiety jedynie lekko odzianej. 

Przy tej okazji Zieliński zachowuje się jak rzecznik zakonnic rzekomo wykorzystywanych przez księży. Można mieć wątpliwości, czy on opowiada rzeczywiste zdarzenie, tzn. czy znów nie zmyśla na doraźny użytek. Jest mało prawdopodobne, by normalny ksiądz w ten sposób traktował siostrę zakonną. Aczkolwiek takie słowa jakiejś zakonnicy są dość prawdopodobne, gdyż w ostatnich dekadach także w Polsce do zakonów żeńskich wdarła się specyficzna ideologia zakonnicowo-feministyczna, według której kobiety w habicie chcą prawie dorównywać księżom w swoich ambicjach. Oznacza to, że nie chcą już wykonywać prostych posług pomocniczych np. w zakrystii czy na plebanii, lecz czują pociąg już tylko do zadań wyższych jak nauczanie w szkole, a nawet głoszenie rekolekcyj. Jak widać, Zieliński opowiada się za rewolucją w Kościele także pod tym względem. 


21. 

Mysior wrzucił wątek dywersji żydowskiej w postaci Vaticanum II, na co Zieliński odpowiada sprytnie przekręcając sprawę w inną kwestię, mianowicie swojej rzekomej miłości, uskuteczniając w ten sposób typowy szantaż emocjonalny, który widocznie zadziałał, gdyż Mysior zaniemówił:


Oprócz szantażu emocjonalnego Zieliński, jak zwykle posługuje się tutaj kłamstwem. Mówienie, że "wspólnym mianownikiem" między katolikami a żydami jest to, że Jezus Chrystus, Jego Matka i Apostołowie byli żydami, oczywiście zakłada kłamstwo utożsamiające ich z żydami współczesnymi. Gdy dokłada do tego jeszcze tzw. sobór jerozolimski, miesza już zupełnie całkowicie różne sprawy, nie napotykając przy tym na żaden sprzeciw. Otóż, przede wszystkim, ów sobór był sprawą wewnątrzkościelną, czyli dotyczył wyłącznie wierzących w Jezusa Chrystusa, a nie - choćby nawet pośrednio - żydów w znaczeniu wyznawców religii mojżeszowej. Już wtedy było dla wszystkich jasne, że chrześcijan od żydów odróżnia wiara w Jezusa Chrystusa, a nie obrzezanie czy jego brak. Zaś Dzieje Apostolskie jasno poświadczają, że właśnie ta wiara była powodem i rdzeniem nienawiści żydów do wyznawców Jezusa Chrystusa, nie odwrotnie. Ta nienawiść trwa po dziś dzień i zapewne będzie trwała aż do skończenia świata. Jakże więc Zieliński chce się "dogadać" z żydami? O czym? Po co? Szkoda, że nikt go o to nie zapytał. 


22. 

Zieliński znowu okazuje się mistrzem mieszania i krętactwa:


Najpierw popełnia typowy zabieg protestancki, powszechny także u skrajnych modernistów, a polegający na utożsamieniu wiary i prawa Kościoła z prawem żydowskim czy konkretnie faryzejskim, co świadczy albo o braku zrozumienia nowotestamentalnej krytyki prawa żydowskiego, albo o świadomym stosowaniu chwytu propagandowego wobec ignorantów. Zieliński przytacza potraktowanie przez Pana Jezusa kobiety cudzołożnej (J 7,53 - 8,11) oraz uzdrowienie kobiety w szabat (Łk 13-10-17), przy czym oburzenie przełożonego synagogi przyrównuje do postawy Kościoła przed wprowadzeniem - najpierw Polsce - tzw. dni judaizmu. To jest kolejny szczyt absurdu i zakłamania w jego wykonaniu. Innymi słowy: fakt, że Kościół przez niemal dwa tysiące lat nie celebrował "dni judaizmu", ma świadczyć o kontynuacji przez niego faryzejskiego rozumienia i stosowania prawa, czyli stawiania prawa ponad człowiekiem, a wprowadzenie "dnia judaizmu" wyzwala Kościół z faryzeizmu... No cóż, nasuwa się pytanie, czy  Zieliński sam siebie słyszy. Dlatego tutaj Mysior akurat trzeźwo zareagował i nieco przycisnął:


Według Zielińskiego wiara katolicka jest tylko "jedną regułką" i "formułką" spośród wielu, według których można zostać zbawionym. A podaje to bezczelnie jako "aktualne nauczanie Kościoła", co Mysior i Rymanowski niestety naiwnie łykają. Powinni tutaj zażądać od Zielińskiego wskazania dokumentów Magisterium, na których się opiera, a które oczywiście nie istnieją. Gdy Mysior wskazuje na "Pascendi" św. Piusa X, to Zieliński się chytrze uśmiecha, bo może na to odpowiedzieć, że to już dawno nieaktualne. 


23. 

Mysior demaskuje się jako zaczadzony fałszywym kultem faustyno-sopoćkowym, gdy mówi:


Widocznie nałykał się herezji łagiewnickiej, w czym mu nawet lefebvrianizm nie przeszkadza. 
Otóż w świetle teologii katolickiej herezją i bluźnierstwem jest twierdzenie, jakoby sprawiedliwość Boża skończyła się wraz ze śmiercią Jezusa Chrystusa i odtąd trwało już tylko miłosierdzie. 
Zieliński wtóruje, popełniając kolejne bluźnierstwo, skoro twierdzi, że sprawiedliwość stała się przez to, że Bóg "wziął grzech na siebie". To brzmi jako swoista wersja talmudycznego przypisywania Bogu odpowiedzialności za grzech (więcej tutaj).


24. 

Mysior dał Zielińskiemu sposobność do obrony Franciszka, z czego ów chętnie skorzystał:


Zieliński ma oczywiście interes w tej obronie, bo przez to broni też siebie, gdyż to bergogliańscy fani go popierają i promują. Jak zwykle nie waha się przy tym posłużyć się absurdami obrażającymi zdrowy rozsądek przeciętnego człowieka: 
- Co ma pochodzenie z Argentyny do wypowiadania absurdów i herezyj? Wszak to obraża każdego normalnego Argentyńczyka.  
- Przyrównanie konieczności komentowania Pisma św. do konieczności komentowania słów Franciszka nie tylko groteskowe lecz obnażające dla sekty bergogliańskiej, skoro jedno i drugie Zieliński stawia jakby na równi. A szkoda, że Mysior nie zażądał od niego podania przykładu wypowiedzi którego z "przedsoborowych" papieży, która byłaby choćby w przybliżeniu pokrętna i fałszywa jak niezliczone wypowiedzi jego idola z Argentyny. Jest pewne, że Zieliński nie byłby w stanie podać, a jedynie - jak zwykle - usiłuje oszukać publiczność. 


25.

Zieliński jest wierny swojej - typowej dla heretyków - metodzie mieszania i mącenia, niestety znów bez odpowiedniej reakcji rozmówcy:


Jak widać, według Zielińskiego dowodem na istnienie dróg zbawienia poza chrześcijaństwem mają być przykłady tego, że Pan Jezus objawia się muślimom we śnie, którzy się następnie nawracają. Czy ten człowiek siebie słyszy? 
On dodatkowo miesza tutaj sugestię, jakoby takie nawrócenia miały rzekomo miejsce także wtedy, gdy ci ludzie wiedzą o Jezusie Chrystusie od sekt protestanckich. Konkretnych przykładów oczywiście nie jest w stanie podać. Istnienia takich przykładów nie można zasadniczo wykluczyć, należy jednak mieć na uwadze, że Pan Jezus, jeśli ukazuje się komuś w takiej sytuacji, to czyni to na pewno nie po to, żeby kogoś zaprowadzić w ramionach heretyckiej sekty, lecz po to, żeby doprowadzić do Siebie. Oznacza to, że jeśli taka osoba będzie konsekwentnie szukała prawdy - a to będzie znamię prawdziwego działania w nim łaski Bożej - to dojdzie ostatecznie do wiary prawdziwej czyli katolickiej. 
Mysior usiłuje sobie jakoś radzić, niestety ze słabym wynikiem:


Następnie lepiej mu wychodzi na szczęście, słusznie przyciskając nieco: 


Mamy więc tutaj typowe krętactwo Zielińskiego, który unika nazwania protestantyzmu herezją, a nazywa ich "odstępstwem". Biorąc dokładnie nazwał protestantów - zapewne niechcący - apostatami, gdyż to właśnie oznacza w języku Kościoła odstępstwo (= apostazja), co według prawa kanonicznego jest nawet poważniejszym przestępstwem co do wiary. Szkoda, że Mysior nie pociągnął wątku, a Rymanowski przerwał. Tym niemniej tutaj znowu nasuwa się pytanie, czy Zieliński siebie słyszy. Akustycznie zapewne słyszy, lecz w swojej mieszance ignorancji i zakłamania chyba nie zdaje sobie do końca sprawy, jakie głupoty wypowiada, skupiając się na sprawianiu miłego wrażenia.   


26.

Rozmówcy odpowiadają na pytanie prowadzącego w temacie tytułowym czyli co do "kryzysu" w Kościele:


Zieliński oczywiście nie odpuszcza okazji żeby robić reklamę swojej imprezy pt. "chwała mu" (w domyśle: Zielińskiemu). Liczy przy tym na naiwność odbiorców zarówno w studio jak też szerokiej publiczności, która bardziej jest skłonna wierzyć miłemu głosikowi przystojniaka niż dopuszczać możliwość, że on zmyśla i łże jak z nut. Sprawa jest podobna jak wyżej: Najpierw musiałoby być pewne, że jest to przykład prawdziwy, a nie zmyślony. Dla każdego trzeźwo myślącego bardziej prawdopodobna jest ta druga możliwość, gdyż opowiada to ktoś, kto ma bezpośredni interes w takiej historyjce. Po drugie: nawet jeśli jest to przykład autentyczny, to istotna jest przede wszystkim trwałość takiego nawrócenia i to nie tylko przez rok. To znaczy, że dopiero trwała przemiana życia świadczy o przyjęcia łaski i współpracy z nią. Czy jest to możliwe w związku z tzw. charyzmatyzmem? Zasadniczo nie można tego o tyle wykluczyć, o ile dla danej osoby te przeżycia nie wiążą się z odrzuceniem wiary katolickiej lecz są z nią jakoś - aczkolwiek w sposób niepełny i wadliwy - powiązane. Doświadczenie uczy jednak, że "nawrócenia" związane z przeżyciami "charyzmatycznymi" są z reguły albo płytkie, bo głównie emocjonalne, nietrwałe i tym samym nieautentyczne, choć mogą być subiektywnie szczere. Tak więc Zieliński tutaj znowu oszukuje. 


27. 

Mysior się na koniec rozkręcił i uderza w istotne punkty oszustwa pseudocharyzmatycznego: 


Zieliński podaje typową kłamliwą propagandę pentekostalno-pseudocharyzmatyczną, niestety bardzo rzadko demaskowaną. Każdy, kto trzeźwo czyta słowa w Ewangelii św. Marka, na które powołuje się "reformator" (Mk 16,15-18), łatwo dostrzeże, że Pan Jezus kieruje te słowa do "jedenastu" czyli Apostołów: 
"I rzekł im: Idąc na cały świat, głoście ewangelię wszystkiemu stworzeniu. Kto uwierzy i ochrzczony zostanie, będzie zbawiony, ale kto nie uwierzy, będzie potępiony. A takie znaki będą towarzyszyły tym, którzy uwierzyli: w imieniu moim demony wyganiać będą, nowymi językami mówić będą, węże brać będą, a choćby coś trującego wypili, nie zaszkodzi im. Na chorych ręce kłaść będą, a ci wyzdrowieją."
Jak wiadomo każdemu katolikowi, następcami Apostołów są biskupi, a nie jakiś świecki, nawet jeśli się nazywa Marcin Zieliński, zwłaszcza nie żaden heretyk, także ten, od którego Zieliński przyjął ponowny "chrzest" (więcej tutaj i tutaj) czy jakieś "namaszczenie" na reformatora Kościoła w Polsce. Znaki, o którym mowa w Ewangelii, towarzyszą Kościołowi poprzez wieki, mianowicie w autentycznych cudach rzetelnie zbadanych przez Kościół czy to w związku z procesami beatyfikacyjnymi i kanonizacyjnymi, czy też w związku z licznymi sanktuariami katolickimi i objawieniami Matki Najświętszej. Natomiast to, co uprawia Zieliński, jest niczym innym jak przejęciem oszukiwania ludzi od protestanckiej sekty pentekostalnej, gdzie nie ma autentycznych cudów zbadanych i uznanych naukowo i teologicznie. Haniebne i skandaliczne jest, że hierarchowie dopuszczają takiego Zielińskiego do zwodzenia katolików.  


28.

We łgarstwie i oszukiwaniu Zieliński jest mistrzem: 


Łgarstwem jest powiedzenie, że
- w Ewangelii są przykłady tarzania się, wrzasków itp. jako znaków działania Ducha Św. 
- wrzask jest oznaką doświadczenia miłości.
Zieliński mówi prawdę, gdy twierdzi, że szatan małpuje działanie Boże. Wyciąga z tego jednak fałszywy wniosek, jakoby określone działanie mogło pochodzić zarówno od Boga jak też od szatana. On ucieka tutaj w nic nie mówiące frazy (typowe dla sekty bergogliańskiej), by odwrócić uwagę od właściwych reguł rozeznawania duchowego nauczanych przez Kościół. 


29. 

Zieliński - zapaliwszy się do obrony "soboru" i wyraźnie podenerwowany - jak zwykle powiela kłamstwa na doraźny użytek: 


Znowu nasuwa się pytanie, czy on siebie słyszy, gdy mówi, że dzięki Vaticanum II świeccy mogą wypowiadać się publicznie w kwestiach wiary. Owszem, on ma rację o tyle, że w normalnych warunkach kościelnych zostałby już dawno orzeknięty heretykiem i exkomunikowany, a przede wszystkim nie miałby możliwości zwodzenia katolików swoimi bełkotami gadanymi i pisanymi. Tym niemniej twierdzenie, jakoby przed V2 katolikom świeckim nie wolno było mówić publicznie o sprawach wiary, może wynikać albo z głębokiej i zawinionej ignorancji, albo z rutynowego łgarstwa. 


30. 

Mysior sam się wmanewrował w defensywę w kwestii lefebvrianizmu i nie bardzo umie wybrnąć:


Zieliński natomiast miesza funkcję sumienia z subiektywizmem, co znowu świadczy o elementarnej ignorancji teologicznej czy choćby zdroworozsądkowej. Otóż nie ma nic wspólnego z subiektywizmem, gdy ktoś na podstawie obiektywnych norm doktrynalnych i moralnych w sumieniu - a jest to sumienie prawe, czyli ukształtowane według tychże norm - podejmuje decyzję sprzeciwienia się nakazowi czy zakazowi, który jest sprzeczny z tymże normami. Zieliński widocznie nie wie i nie chce wiedzieć, że subiektywizm polega na tym, że nie człowiek nie uznaje nadrzędności norm obiektywnych lecz kieruje się nadrzędnie swoim własnym odczuciem, chceniem, nastrojem itp. 


31. 

Mysior próbuje przycisnąć do ściany:


Samopoczucie Zielińskiego w tej sytuacji trafnie ukazuje następujące ujęcie:


Bohaterski "reformator" jednak się nie poddaje lecz dzielnie - i jak zwykle obłudnie - usiłuje wybrnąć z sytuacji. 
Przede wszystkim ciekawe, że on modlitwę uważa za składanie świadectwa. Czyżby nie modlił się do Boga lecz dla pokazania czegoś?
Mysiorowi udaje się wydobyć z niego twierdzenie, że uważa protestantów za "braci we wierze". Ta kwestia była po fakcie dyskutowana zarówno przez Mysiora jak też przez apologetów Zielińskiego. Spraw jest rzeczywiści godna szczególniejszej uwagi, choć wydaje się niepozorna. Niepozorność wynika chyba z tego, że opinia publiczna przywykła już do tego typu haseł pod wpływem wojtyliańskiego bełkotu o "starszych braciach we wierze". Stąd jest poniekąd zrozumiałe, że Zieliński - czy raczej ktoś, kto mu to podszepnął - poczuł się upoważniony do swoistej przeróbki owego hasła w odniesieniu do protestantów, będąc przy tym pewnym, że opinia publiczna to łyknie, a nikt z teologów czy hierarchów Kościoła nie zareaguje negatywnie. Co się zresztą spełniło. 
Otóż rdzeniem problemu jest zastosowane tutaj pojęcie wiary, które z całą pewnością nie jest katolickie, skoro założeniem jest, jakoby katolików i protestantów łączyła wiara czyli mieli jedną wiarę. Kto tak zakłada, ten nie uznaje różnic między wiarą katolicką a wiarą protestancką za istotne i tym samym za nieistotne, dowolne i względne (subiektywne) uważa specyficznie katolickie prawdy wiary. Ktoś taki nie może wierzyć po katolicku i jest tym samym heretykiem. 


32. 

Mysior próbuje przycisnąć jeszcze z powodu niedawnego "namaszczenia" Zielińskiego przez włoską protestantkę na "reformatora":


Jego stan emocjonalny w tym momencie - wyraźnie rozgrzany i wnerwiony - ukazuje następujące ujęcie:


Jako niepospolity krętacz usiłuje wybrnąć w sposób traktujący odbiorców jak debilów. Uważnie patrząc na jego mowę ciała w tym momencie nie sposób nie dostrzec, że zachowuje się jak przyłapany obłudnik. Jest tak poirytowany i roztrzęsiony, że próbuje wmówić publiczności, jakoby ta kobieta przez określenie "reformator" miała na myśli zmianę życia, a nie coś w rodzaju rewolucji typu Marcina Luder'a. Szkoda, że Mysior nie dopytał, jaką zmianę życia Zielińskiego on mogła mieć na myśli, skoro nie miała na myśli "reformowania" katolicyzmu w Polsce przez Zielińskiego. I dlaczego Zieliński jej nie dopytał, co ona miała na myśli, skoro wypowiedziała się niby dwuznacznie. 

Oto co rzeczywiście się wydarzyło:



Jak widać, kobieta w funkcji wiedźmy przywołuje Zielińskiego po imieniu, który następnie klęka przed nią z rozłożonymi rękami. Ona mu kładzie rękę na głowie, następnie coś mu szepcze do ucha i następnie dotyka jego brzucha. Istotne tutaj są słowa, które ona wypowiada, gdyż przeczą one wprost temu, co u Rymanowskiego mówi podenerwowany broniący się Zieliński: ona mówi, że Zieliński będzie nie tylko "obudzicielem" jest "reformatorem Kościoła katolickiego w Polsce". To jest jeden z niezliczonych dowodów na to, jak Zieliński bezczelnie potrafi łgać w żywe oczy i oszukiwać. 



33.

Bardzo znamienna zwłaszcza wizualnie jest odpowiedź Zielińskiego odnośnie do modlitwy różańcowej: 


Zwróćmy uwagę na jego mimikę akurat przy tych słowach:


Mowa ciała jest tutaj dość wyraźna: grymas wskazuje zarówno na kłamanie jak też na skryty wstręt do różańca. Jedno i drugie ma charakter jednoznacznie demoniczny. Innymi słowy: ten człowiek już nawet wizualnie jawi się jak opętany. 


34. 

Na koniec pojawia się także wątek, który znów jest dla Zielińskiego sposobnością do obłudy i kłamania:


Trudno powiedzieć, czy on sam wierzy w to, co mówi. Widocznie jednak oczekuje, że jemu należy wierzyć, gdy mówi, że "charyzmatycy" nie mając możliwości mówienia o Bogu do ludzi, u którymi pracowali, zdobyli tę możliwość przez przebieranki halloweenowe. No cóż, on widocznie jest już tak patologicznie zakłamany, że być może wierzy w swoje własne kłamstwa. 
Zaś co do rzekomego cytatu ze św. Teresy z Awili, to oczywiście także kłamie. 


Podsumowując:

Dobrze, że debata się odbyła, gdyż mimo nieporadności Mysiora doszło do niezamierzonej autodemaskacji Zielińskiego jako heretyka, obłudnika, łgarza i oszusta. On jest oczywiście niewzruszenie zadowolony ze siebie, bo wie, że stoi za nim machina pseudocharyzmatyzmu zarówno w Polsce jak też międzynarodówki pseudopentekostalnej. I jest przekonany - nie bez powodu - że wystarczy mu poparcie takich hierarchów jak Grzegorz Ryś by bez przeszkód nadal uskuteczniać i rozwijać swoje zwodzicielstwo. 

Tym ważniejszy i bardziej konieczny jest sprzeciw oddolny. Taktyka Zielińskiego i bandy, która za nim stoi, będzie na pewno coraz bardziej bezczelna i zarazem wyrafinowana. Pewne jest jednak także, że szatanowi nigdy nie udaje się całkowicie się zamaskować, a Pan Bóg tylko do czasu pozwala mu szaleć. Kiedy nastąpi kres działalności Zielińskiego, tego nie wiemy. Tymczasem należy nadal śledzić tą działalność, uświadamiać innych, zwłaszcza hierarchię, oraz żarliwie się modlić na różańcu, prosząc Pana Boga przez wstawiennictwo Matki Najświętszej o rychły koniec oszustwa Zielińskiego, czy to przez jego nawrócenie na wiarę katolicką czy też przez usunięcie go z przestrzeni Kościoła. To jest zadanie dla każdego. 

Formacja kapelanów wojskowych


 Nie z
Nie znam podręcznika katolickiej teologii moralnej, który by wprost wypowiadał się w temacie. Kwestia dotyczy zarówno kwestii prawdomówności jak też udziału duchownych w działaniach wojskowych. Bezpośredni udział w walce był duchownym zawsze zakazany przez prawo kościelne. Mówiło się "z orężem w ręku", ale moim zdaniem dotyczy to także udziału w działaniach wywiadowczych itp. Co do prawdomówności to zasada dotyczy tak samo duchownych jak i świeckich. Pozostaje kwestia, czy fałszowanie tożsamości jest moralnie dopuszczalną metodą ukrywania prawdy. Moim zdaniem należy odróżnić tożsamość w znaczeniu nazwiska od tożsamości związanej z wyznaniem wiary. Nazwisko jest sprawą umowną i zmienną, natomiast wyznanie wiary jest zasadniczo niezmienne. Dlatego podawanie przybranego doraźnie nazwiska nie uznałbym za grzech, natomiast podawanie fałszywego wyznania już grzechem jest.

Wiadomo natomiast, że już przed II wś. w Polsce miała miejsce infiltracja Kościoła - nawet hierarchii na wysokim szczeblu - przez kręgi piłsudczykowsko-masońskie. Dowodem są fałszerstwa nawet w dziedzinie liturgii, jak fałszywe tłumaczenie aktu poświęcenia rodzaju ludzkiego Najświętszemu Sercu Pana Jezusa, gdzie "populus olim electus" zostało bluźnierczo zafałszowane na "naród niegdyś szczególnie umiłowany", jakoby Pan Bóg jeden naród miłował bardziej niż inne narody.