Zasady komentowania: bez anonimowych komentarzy

O powinności małżeńskiej raz jeszcze czyli Sz. Bańkowych FSSPX bredzeń ciąg dalszy


Słynna gwiazda internetowa stehlinizmu ciągnie temat swojego wystąpienia w kwestii powinności małżeńskiej, broniąc się przed krytyką, wymachując podręcznikiem austriackiego dominikanina Dominika Prümmer‘a, oraz wygrażając pozwami sądowymi. Oto zasadnicza część:


Jak widać i słychać, nie ma tutaj istotnej korekty poprzedniego bełkotu a jedynie wymachiwanie książką i dalsza sieczka słowna, tak jakby on nie przeczytał (a może nie zrozumiał) z podręcznika Prümmer‘a nic więcej niż jedno zdanie i to błędnie, skoro grzech nazywa karą. 

Owszem Prümmer mówi, i to całkiem słusznie, że małżonkowie są zobowiązani sobie wzajemnie do powinności małżeńskiej (debitum coniugale), gdy jedno z nich o nią prosi rozumnie oraz z powagą (rationabiliter et serio), oraz że to zobowiązanie może zachodzić także pod grzechem ciężkim, oczywiście gdy spełnione są odpowiednie warunki. 


Tę zasadę autor wyjaśnia na przykładzie wyjątków. 

Pierwszym wyjątkiem jest sytuacja, gdy proszący czy prosząca o spełnienie powinności małżeńskiej jest winny cudzołóstwa, czyli popełnił(a) zdradę małżeńską. W takiej sytuacji strona niewinna może bez grzechu odmówić współżycia. 

Drugim wyjątkiem jest sytuacja, gdy sąd orzekł trwałe rozdzielenie małżonków (separację). 

Trzeciego rodzaju sytuacja jest podana w samej zasadzie i podana jest w określeniach "rationabiliter" oraz "serio":



Te warunki są istotne i niezbędne. Wykluczają one bowiem domaganie się czy prośbę o współżycie jedynie z pożądliwości, czyli bez gotowości i pragnienia poczęcia potomstwa czy przynajmniej okazania miłości i przywiązania. Małżonkowie bowiem nie przysięgali sobie usług sexualnych czyli służenia sobie do zaspokojenia popędu, lecz bycie dla siebie wzajemnie towarzyszami życia.

Małżonka może też bez grzechu odmówić współżycia tymczasowo, gdy współżycie w danym momencie stanowi dla niej uciążliwość czy w przypadku gdy urodzenie dziecka byłoby bezpośrednim zagrożeniem dla jej życia. Do tych uciążliwości usprawiedliwiających odmowę aktu nie należą zwykłe trudy macieństwa i wychowania choćby nawet licznego potomstwa, a nawet obawa przed chorym potomstwem czy poronieniem (chodzi oczywiście o potencjalne poronienie dziecka, które jeszcze nie zostało poczęte). Warunkiem jest oczywiście zdolność i gotowość do wyżywienia następnego potomstwa. 

Ma też prawo - ale nie musi - odmówić wtedy, gdy mąż chce ją wykorzystać do aktu onanistycznego czyli niepełnego. 

Istotne są także dwie następne zasady moralne w tej kwestii:


Wedle zasady drugiej nie ma samoistnego obowiązku proszenia o spełnienie powinności małżeńskiej, jednak taki obowiązek może wynikać przypadłościowo z miłości małżeńskiej. To znaczy: małżonkowie mają prawo prosić o spełnienie powinności małżeńskiej, ale nie są zobowiązani do korzystania z tego prawa. Gdy np. współmałżonkowi grozi z powodu braku współżycia grzech nieczystości czy też osłabienie miłości małżeńskiej, wówczas miłość wymaga starania się o spełnienie powinności małżeńskiej.

Trzecia zasada jest niemniej istotna dla zrozumienia logiki katolickiego nauczania w tej kwestii. Według niej małżonkowie mogą za obopólną zgodą powstrzymywać się od aktów małżeńskich czy to tymczasowo czy trwale. Tymczasowa wstrzemięźliwość może służyć pogłębianiu i umacnianiu więzi duchowej małżonków. Natomiast wstrzemięźliwość stała może stanowić poważne niebezpieczeństwo dla wierności małżeńskiej, zwłaszcza w młodszym wieku. 

Czy w małżeństwie wolno odmówić współżycia? (z post scriptum)


Zwrócono mi uwagę na powstałą ostatnio burzę internetową w związku z wypowiedzią "słynnej" gwiazdy medialnej FSSPX: 

Najpierw uwaga: Chodzi tutaj nie o dług małżeński lecz o powinność małżeńską. Warto mieć na uwadze prawidłowe nazewnictwo. 

Oto owa wypowiedź:


Tutaj widocznie nie tylko małżonkowie nie rozumieją, lecz przede wszystkim x. Bańka nie rozumie tego, o czym mówi. Łyknął coś z wykładów w Zaitzkofen, a ewidentnie nie potrafi tego połączyć z katolickim rozumieniem małżeństwa. O tyle oburzenie spowodowane jego wypowiedzią jest słuszne i zrozumiałe. Otóż sama w sobie wzięta stanowi ona nic innego jak sprowadzenie małżeństwa do umownej prostytucji, a to z tego powodu, że x. Bańka zupełnie pomija cele małżeństwa, a dokładniej hierarchię celów małżeństwa nauczaną w tradycyjnej teologii katolickiej, w tym zwłaszcza w Kodeksie Prawa Kanonicznego z 1917 r., a myśli raczej według modernistycznego nauczania, gdzie celem pierwszorzędnym czy przynajmniej równorzędnym małżeństwa jest dobro małżonków i to pospolicie ujmowane jako zaspokojenie wzajemnych potrzeb, w tym zaspokojenie popędu sexualnego. Tak to wygląda "tradycyjna" formacja x. Bańki. 

Natomiast według tradycyjnego nauczania Kościoła małżonkowie dają sobie wzajemnie prawo do swojego działa nie inaczej jak według i w ramach hierarchii celów małżeństwa, a celem pierwszorzędnym i nadrzędnym jest wydanie na świat potomstwa. Innymi słowy: tylko wtedy nie wolno odmówić współżycia, gdy chodzi o współżycie dążące do poczęcia dziecka. Poczęcie dziecka musi być oczywiście zamiarem zarówno rozumnym jak też wspaniałomyślnym, a nie wynikać z chwilowej czy nagłej zachcianki, oderwanej od poczucia i gotowości podjęcia odpowiedzialności za dziecko i jego wychowanie. 

Konkretnie: Jeśli mąż normalnie pracuje i jest w stanie zapewnić byt rodzinie, to ma też prawo wymagać od żony gotowości do poczęcia dziecka i tym samym do współżycia. Tak samo jest ze strony żony, która również ma prawo domagać się płodnego współżycia. 

Nie ma natomiast obowiązku współżycia wyłącznie dla zaspokojenia pożądliwości, ponieważ to nie jest nadrzędny cel małżeństwa, a jedynie jakby uboczny, przy okazji przekazywania życia.

Można i należy brać oczywiście pod uwagę zagrożenie wierności i jedności małżeńskiej w sytuacji odmowy współżycia czy to w dni niepłodne czy bezpłodnionego. To są oczywiście różne przypadki, gdyż współżycie w dni niepłodne samo w sobie nie jest grzechem, zaś współżycie ubezpłodnione jest grzechem przynajmniej po stronie osoby ubezpłodniającej. Dla zaradzenia zagrożeniu wierności i jedności małżeńskiej wolno się zgodzić na współżycie, którego celem jest jedynie zaspokojenie pożądliwości. Wówczas grzeszy tylko ta osoba, która nalega na takie współżycie. 

Jeszcze innym przypadkiem jest, gdy małżonkowie zasadniczo pragną potomstwa i byliby otwarci na jego przyjęcie i wychowanie, ale jednak zachodzi przeszkoda zdrowotna w postaci zagrożenia życia małżonki w przypadku następnego poczęcia dziecka. Wówczas oczywiście jest inna sytuacja niż jednostronne naleganie czy domaganie się współżycia, gdyż obydwoje zasadniczo pragną potomstwa i tym samym współżycia, a jedynie obiektywna przyczyna - nie subiektywna zachcianka czy jej brak - stanowi przeszkodę. Jeśli np. jedno z małżonków może zupełnie zrezygnować ze współżycia, a drugie nie czuje się na siłach, to ma prawo oczekiwać zgody na współżycie w dni niepłodne. Oczywiście sprawa jest delikatna i wymaga - jak wszystko w małżeństwie - wzajemnego zrozumienia i szacunku. Forsowanie swojego "prawa do ciała" współmałżonka jest temu przeciwne i działa destrukcyjnie na relację małżeńską. 

Jak widać, x. Szymon Bańka znów haniebnie się popisał dość elementarną ignorancją. Jeśli go nie nauczyli podstaw katolickiej etyki małżeńskiej w seminarium, to powinien się jej douczyć z ogólnie dostępnym podręczników, zanim się wypowie w temacie. A jego przełożeni powinni się za niego wstydzić i wycofać go z obiegu publicznego do czasu aż wykaże dostateczną znajomość teologii katolickiej. 



Post scriptum

Otrzymałem następujący komentarz:


ad 1.

Ktoś widocznie nie umie czytać św. Tomasza. Podane zdanie jest opinią, do której św. Tomasz się odnosi, a nie jego opinią. Zresztą to nie jest nawet cytat, lecz najwyżej dość wolna parafraza, gdyż takiego zdania nie ma u św. Tomasza, więc ktoś dopuścił się fałszerstwa. Oto dowód (źródło tutaj):


Natomiast św. Tomasz odpowiada dość dokładnie to, co napisałem powyżej:



ad 2. 
Takich słów nie ma przynajmniej w tym miejscu. Św. Alfons omawia tę kwestię w ks. 6, cap. 2, art. 2 (od nr 938), powołując się na św. Tomasza i całkowicie z nim zgodnie:


Tym samym to jest także tylko potwierdzenie tego, co napisałem powyżej. 

Podziękowanie

Z przyjemnością kieruję do P. T. Czytelników comiesięczne podziękowanie wraz z aktualną statystyką. 

Oto aktualna statystyka (na dzień 31.8.2025): 



Przebieg w skali ostatniego roku wygląda następująco:


Jak pokazuje statystyka, w bieżącym roku nastąpił znaczny wzrost oglądalności, która wynosi obecnie średnio ponad 2000 wejść na bloga dziennie. Gdyby każda z tych osób przeznaczyła na wsparcie bloga przynajmniej 1 (jeden) złoty miesięcznie, to byłaby to już oznaka docenienia wartości mojej pracy, która wymaga nie tylko czasu i trudu pisania lecz także badania i zakupu źródeł. 

Datki o różnej wysokości - a każde wsparcie się liczy - ofiarowało od początku istnienia bloga w sumie około trzydziestu osób, co stanowi około 1,5% osób codziennie korzystających z bloga. Kilka osób wspiera blog regularnie, co jest szczególnie cenne, niezależnie od wysokości ofiar. Tych kilka osób stanowi około 0,2-0,3% osób codziennie korzystających z bloga. 

Za wszelkie wsparcie - Bóg zapłać!  Wszystkich darczyńców wspominam w memento każdej Mszy św.

Datki można wpłacać na numer konta (IBAN):

94 1020 4274 0000 1102 0067 1784


Do przelewów z zagranicy:

PL 94 1020 4274 0000 1102 0067 1784

Kod BIC (Swift): BPKOPLPW

W sprawie Medjugorje: kto może badać i orzekać?


Powyższa wypowiedź odnosi się do dzisiejszego wpisu w sprawie x. Dominika Chmielewskiego, wchodzi jednak w temat o wiele szerszy, dotyczący nie tylko sprawy rzekomych - a właściwie fałszywych - objawień w Medjugorje. 

Otóż x. Mateusz Kopa po pierwsze reprezentuje tutaj postawę typową dla sekty medjugorjańskiej i właściwie dla wszystkich sekt, sprowadzając kwestię do osobistego przeżycia swojego pobytu w Medjugorje, do swoich wrażeń całkowicie oderwanych od teologicznych kryteriów stosowanych od wieków przez Kościół w tego typu sprawach. 

Po drugie, x. Kopa zachowuje się tak jakby uzurpował sobie kompetencje orzekania w sprawie (mimo deklaracji, że nie chce tego czynić), co jest oczywiście absurdalne. Oczywiście każdemu wolno wyrażać swoje wrażenia czy przeżycia z podróży i pobytu. Jednak nikomu, także a nawet zwłaszcza kapłanowi nie wolno ich stawiać ponad czy choćby nawet poza kryteriami teologicznymi. Zaś przede wszystkim należy mieć na uwadze, że czyjeś osobiste wrażenia czy opinie nie mają zupełnie żadnego znaczenia w kwestii autentyczności objawień prywatnych. W tej kwestii kompetencję ma wyłącznie biskup miejsca, chyba że Stolica Apostolska włączy się w badanie sprawy. W sprawie Gospy z Medju stanowisko biskupa miejsca jest jednoznacznie negatywne i niezmienne. Tego stanowiska Stolica Apostolska także nie zmieniła. Dopuszczono jedynie opiekę duszpasterską nad pielgrzymami. 

Po trzecie, x. Kopa popełnia tutaj szereg poszczególnych błędów merytorycznych. Po kolei:

1. Nie wiem, czy x. Kopa na poważnie twierdzi, że babciowy sposób sprawdzania autentyczności zjawy przez kropienie wodą święconą jest niezawodny. Wygląda na to, że na poważnie. No cóż. Niech każdy sam pomyśli o poziomie intelektualnym tegoż testu. Owszem, taka czynność były zwykle doradzana przez duszpasterzy na wypadek wszelkich zjaw. Nie w tym jest problem. Problem w tym, że jedynym świadkiem reakcji zjawy na wodę święconą jest sama wizjonerka. Nie trudno się domyśleć, wizjonerka, która od początku zmyśla i oszukuje, dość łatwo i sprawnie jest w stanie kłamać także w tej kwestii.

2. Nie wiem, skąd x. Kopa czerpie wiedzę o rzekomym posłuszeństwie "wizjonerów" z Medju. Czyżby nie wiedział, że franciszkanie, którzy rozkręcili rzekome objawienia, są czy przynajmniej na początku i przez dziesięciolecia byli w jaskrawym nieposłuszeństwie wobec biskupa miejsca, a "wizjonerzy" jako ich podopieczni mają w tym swój istotny udział? Że całe rozbębnienie sprawy, także przez liczne wojaże "widzących" po całym świecie jest jaskrawym i ewidentnym przejawem nieposłuszeństwa, i to ciągle od ponad 40 lat, skoro rzekome objawienia nie są - i za pewne nigdy nie będą - zatwierdzone przez Kościół? X. Kopa jest naiwny, jest ignorantem, czy z rozmysłem kłamie?

3. Ciekawe, co x. Kopa rozumie przez "zdrowy kult Maryjny". Wygląda na to, że jedynym kryterium jest dla nie - zgodnie z modernistyczną mantrą - niepomijanie Chrystusa. Na czym to niepomijanie polega, nie wyjaśnia. Sugeruje, że chodzi o adorację eucharystyczną. A czy wziął pod uwagę, jak ta "adoracja" tam wygląda? Że to jest typowe pseudocharyzmatycznie wywoływanie nastroju? Że podstawą adoracji jest celebracja eucharystyczna? Że adoracji i w ogóle czci należnej Najświętszemu Sakramentowi nie można pogodzić z masowymi koncelebrami w tym miejscu, gdzie praktycznie nie da się uniknąć bezczeszczenie a nawet profanacji, choćby nawet nie było to zamierzone? Gdzie tu jest zdrowa, katolicka pobożność eucharystyczna i tym samym zdrowa pobożność Marijna? Czyż Matka Boża godzi się na nagminne i masowe profanacje Ciała Jej Syna? 

4. Dość groteskowy jest argument z celebretem. Niechże x. Kopa spróbuje czy to w Polsce czy gdziekolwiek na świecie wejść do zakrystii i powiedzie, że chce celebrować według mszału z 1962. Gwarantuję, że nie tylko od razu będzie pytany o celebret, o ile nie zostanie natychmiast pogoniony. I tak by się zapewne też stało w Medjugorje. 

5. Argument ze spowiedzi wydaje się najpoważniejszy. Kapłana słusznie wzruszają rzetelne spowiedzi. Rozsądny kapłan powinien jest wziąć pod uwagę zwykłe, naturalne przyczyny, a nie popadać natychmiast w euforię z rzekomego dowodu na boskie pochodzenie tego, co się dzieje w Medju. Gdyby wiedział, na tzw. Zachodzie na zwykłych parafiach praktycznie nie ma spowiedzi, oraz miał na uwadze, że do Medju przybywają głównie ci, którzy się tam czegoś wyjątkowego spodziewają, to zapewne trzeźwiej ocenił swój spowiedziami tam. Ponadto nie wiem, co x. Kopa rozumie przez spowiedzi "głębokie i poruszające". Moje doświadczenie jest takie - i to zarówno w Polsce jak i za granicą - że dość łatwo jest rozpoznać w spowiedzi styl medjugorjański: ckliwe opowiadanie o przeżyciach i o sobie, a to zwykle w czasie teraźniejszym, tak jakby nie było to wcale wyznanie grzechów, z którymi chce się skończyć, oraz skupianie się na błahostkach, a pomijanie np. obowiązków rodzinnych, rodzicielskich, zawodowych itp. X. Kopa jest młodym kapłanem, ale już powinien wiedzieć, że także w konfesjonale mamy nierzadko do czynienia z udawaną pobożnością. A ta jest szczególnie częsta u osób polegających w swoim życiu religijnym głównie czy wyłącznie na objawieniach prywatnych czy t o autentycznych czy nieautentycznych. 

Na koniec jeden przykład dość dokładnie pasujący: Kilka lat temu poznałem osoby, które prosiły mnie regularnie o sprawowanie Mszy św. oraz spowiadanie ich. Chodzi oczywiście o Mszę św. tradycyjną. Zachowywały się bardzo pobożnie: Komunia św. tylko to ust i na klęcząco. Spowiedzi także były niebanalne, aczkolwiek nie wszyscy się u mnie spowiadali. Czar prysł nagle w momencie, gdy te osoby zapoznały się z moim wpisami na niniejszym blogu w kwestii koronki s. Faustyny, Medjugorje oraz pokrewnych tematów, także odnośnie do biznesu z objawieniami prywatnymi. Gdy kolejny raz byłem u nich ze Mszą św., po odejściu od ołtarza chórem zaczęli na mnie wrzeszczeć i niemal mnie chcieli pobić. To było zachowanie jakby diabeł w nich wstąpił. Dotychczas byli bardzo mili, usłużni, wręcz czołobitni, nawet całując zawsze w rękę, choć tego nigdy nie wymagam. Aż wyszło szydło z worka i to w sposób podstępny, gdyż mogli mi napisać czy zatelefonić, że już nie chcą korzystać z mojej posługi, a jednak chcieli mi zrobić awanturę na żywo, oczywiście bez choćby próby dyskusji. Widocznie zależało im na zaplanowanym wybuchu agresji i nienawiści, który ukazał ich prawdziwe twarze i wnętrze. To właśnie byli gorliwi wyznawcy Gospy i faustyno-sopoćkizmu. Takie to jest "głębokie i poruszające"...

Jest dość widoczne, że x. Kopa sam jest w jakiś sposób związany z pseudocharyzmatyzmem, przynajmniej w wersji blachnicystycznej. To by poniekąd wyjaśniało brak dostrzeżenia tych znamion w Medjugorje. 

W sumie x. Kopa się niestety dość skompromitował, gdyż te jego słowa są przejawem nie tylko ignorancji teologicznej lecz także braku zdrowego rozsądku. Jest jeszcze młody. Niech się douczy. Ma szansę. 

Czy objawienia prywatne Boga Ojca są teologicznie możliwe?


Najpierw od strony duszpasterskiej. Prywatnymi objawieniami zasadniczo nie należy się zajmować, dopóki nie zostaną uznane przez władze kościelne. Tym bardziej nie wolno wierzyć i rozpowszechniać, gdy zostały już formalnie odrzucone czy przynajmniej mają treści wątpliwe teologicznie.

Zaś od strony teologicznej istotne są tutaj dwie zasady:
- wszechmoc i wolność Boga, oraz
- stałość i niesprzeczność Jego działania w historii.

Oczywiście Bóg może działać w historii wyłącznie według Swojej woli i Swojego planu, oraz de facto tak działa, także w sposób nieprzewidywalny dla nas. Jednak równocześnie nie przeczy Sobie ani Swemu poprzedniemu działaniu, gdyż całe działanie, choć odbywa się w historii, jest równocześnie wieczne w znaczeniu ponadczasowe.

Innymi słowy: nie można wprawdzie z góry wykluczyć, że Bóg Ojciec zadziała w objawieniu prywatnym (oczywiście autentycznym), jednak można i należy wykluczyć, że byłoby ono sprzeczne z dotychczas znanym nam działaniem, czyli z Bożym Objawieniem w historii.

Konkretnie: możemy przyjąć, że może się wydarzyć objawienie prywatne tego typu co głos Boga Ojca poświadczony w Ewangeliach, jak w
Mt 3, 17
Mk 9, 7
Łk 9, 35
J 12, 28

Z tego samego powodu jest teologicznie wykluczone objawienie się Boga Ojca w widzialnej postaci, gdyż nie ma to podstaw w Bożym Objawieniu, dokładniej, w sposobie objawiania się Boga Ojca w historii. 

Czy "objawienia Boga Ojca" są zgodne z wiarą katolicką?


W internetach są w temacie sprzeczne informacje. Wygląda na to, że pisma tej zakonnicy wpierw uzyskały "nihil obstat" biskupa Grenoble, co jest o tyle dziwne, że ona jemu nie podlegała kościelnie (

Sprawa x. Dominika Chmielewskiego SDB


Wybuchła właśnie afera x. Dominika Chmielewskiego, salezjanina znanego, nawet wręcz sławnego jak założyciel i przywódca tzw. wojowników Mariji. Oto oficjalne oświadczenie jego przełożonego (źródło tutaj):



Przyznam szczerze, że wcale nie jestem zaskoczony tą sytuacją. 

Po pierwsze, on otwarcie zawsze przyznawał się i to z dumą do zauroczenia sektą medjugorjańską. A, jak wiadomo, jest to sekta o jedynie pozornej pobożności marijnej, a bardziej pseudocharyzmatycznej. 

Po drugie: Stworzony przez niego quasi rytuał związany z tzw. wojownikami Mariji ma dość widocznie cechy infantylne w postaci jakby pasowania na rycerza. To jest pomieszanie religijności nie tylko ze świeckim pseudorytuałem, lecz dość sprytne wykorzystanie niedojrzałych potrzeb dorosłych mężczyzn, czego groteskowość niewielu zauważyło. Owszem, jest w tym pewien przejaw świadomości z jednej strony deficytu męskości i waleczności w przestrzeni publicznej i też niestety w Kościele, a z drugiej zapewne próba zaradzenia temu deficytowi, co jest oczywiście słuszną intencją. Szkoda jednak, że zajął się tym ktoś, kto się skompromitował pod względem moralnym, wykazując swoją niedojrzałość emocjonalną i ogólniej osobową. 

Po trzecie: Wprawdzie należy docenić dokonaną przez niego mobilizację mężczyzn do tzw. męskiego różańca, który stał się pokaźnym ruchem. Nie wykluczam, że miał w tym szczere intencje, a nie zamierzał jedynie zdobycia sobie sławy. Problem jednak w tym, że on sam okazał się jako osobowość o skrzywionej religijności i moralności. A ma to związek z całą pewnością z zauroczeniem sektą medjugorjańską. 

Osobiście miałem z nim styczność dwukrotnie. Pierwszym razem było to niecałe 5 lat temu, gdy zdobywszy mój adres mejlowy poprzez wspólnych znajomych napisał do mnie z prośbą, bym mu zwracał uwagę w razie gdybym miał zastrzeżenia do nauk jakie głosi. To był czas, gdy w przestrzeni publicznej pojawiły się głosy krytyczne co do jego działalności, a to ze strony modernistyczno-lewackiej. Oczywiście byłem chętny mu pomóc i tak mu odpisałem. Dziwne było jednak to, że prosił mnie o mój numer telefonu, nie podając swojego. Odpisałem mu, żeby podał najpierw swój, żebym mógł do niego zatelefonić. Na to nie odpowiedział i w ogóle zamilkł. 

Druga sposobność była zupełnie przypadkowa i miała miejsce w jesieni ubiegłego roku. Byłem akurat przejazdem w Rumii w centrum handlowym i zaszedłem, żeby coś zjeść w barze. Nagle pojawił się w tym barze także x. Dominik Chmielewski, zamawiając sobie jedzenie. Pomijam fakt, że był zupełnie na cywila, bez jakichkolwiek oznak stanu duchownego, co jest obecnie dość powszechne. Bardziej istotne jest to, że on mieszkał w Rumii w domu swojego zgromadzenia zakonnego i tam miał oczywiście zapewniony wikt. Jeśli zakonnik woli zjeść posiłek na mieście zamiast w swoim domu zakonnym, to świadczy to nie tylko o braku ducha ubóstwa, które ślubował, lecz także o zaburzonym stosunku do swojej wspólnoty. Innymi słowy: on zatracił swoją tożsamość zakonną i duchowną, co jest wprost sprzeczne ze szczerą, autentyczną pobożnością marijną. Tym samym głosił innym to, czym sam nie żył. Dobrze, że przynajmniej głosił. Źle, że widocznie czynił to bardziej dla siebie niż dla chwały Bożej i zbawienia dusz. 

Oczywiście należy mu życzyć szczerego nawrócenia. 

Opętanie czy choroba psychiczna?


W tym konkretnym przypadku dość wyraźne są znamiona wpływu złego ducha, nawet jeśli nie byłoby to opętanie (possessio) w sensie ścisłym. 

Mówiąc ogólniej:

Granica między wpływem demonicznym a chorobą psychiczną jest często płynna czy przynajmniej trudna do ustalenia jednoznacznego. Moim zdaniem rozróżnienie powinno dotyczyć przede wszystkim przyczyny danego stanu czy zachowania. Tutaj należy jednak mieć na uwadze także możliwość wpływu sił duchowych zewnętrznych na mózg człowieka, którego działanie jest najbardziej subtelne i nadal najmniej zbadane i najmniej dostępne dla badań także najnowocześniejszymi narzędziami czy urządzeniami. Na podstawie moich doświadczeń duszpasterskich mogę powiedzieć, że związek zaburzeń i schorzeń psychicznych ze sferą duchową, także zewnętrzną czyli zarówno anielską jak i demoniczną, jest bardzo często dość ewidentny. Innymi słowy: według mojego doświadczenia zarówno przyczyną zaburzeń i schorzeń psychicznych jak też ich przejawem jest regularnie nieporządek moralny, czyli grzechy, zwłaszcza nałogowe. Owszem, w konkretnym przypadku może być trudne do ustalenia, czy grzech - typu nałogowego - jest skutkiem czy przyczyną. Tym niemniej grzech także jako skutek jednoznacznie wskazuje na demoniczne pochodzenie zaburzenia czy schorzenia. 

Takie spojrzenie teologiczne nie wyklucza możliwości terapii czy to psychoanalitycznej czy farmakologicznej. Moim zdaniem jednak kluczowa jest terapia duchowa, angażująca duchowe siły pacjenta, począwszy od pamięci, poprzez uczucia, aż do sfery wolitywnej czyli wolnej woli kierowanej rozumem. Dopiero wtedy terapia medyczna i psychologiczna może być trwale skuteczna. 

Błogosławienie dzieci




Odpowiedź zależy od sposobu tego błogosławienia.

Jeśli kapłan trzyma złączone palce tzw. konsekracyjne (czyli kciuk oraz palec wskazujący), a tylko resztą dłoni kreśli znak krzyża na czole dziecka, to jest to w porządku. 

Niegodziwe i profanacyjne jest natomiast rozłączenie palców konsekracyjnych oraz kreślenie znaku krzyża czy to kciukiem czy palcem wskazującym. 

Osobiście uważam, że warto błogosławić dzieci zwłaszcza wtedy, gdy są razem z rodzicem przystępującym do Komunii św. Chodzi oczywiście o pierwszy rzeczony sposób. Uzasadnienie teologiczne jest następujące:

1. Można to błogosławienie rozumieć jako naśladowanie i realizację błogosławienia dzieci przez Pana Jezusa: 

Mt 19,13-15:
"Wtedy mu przyniesiono dzieci, aby włożył na nie ręce i modlił się; ale uczniowie gromili ich. Lecz Jezus rzekł: Zostawcie dzieci w spokoju i nie zabraniajcie im przychodzić do mnie; albowiem do takich należy Królestwo Niebios.I włożył na nie ręce, po czym odszedł stamtąd."

Mk 10,13-16:
"I przynosili do niego dzieci, aby się ich dotknął, ale uczniowie gromili ich. Gdy Jezus to spostrzegł, oburzył się i rzekł do nich: Pozwólcie dziatkom przychodzić do mnie i nie zabraniajcie im, albowiem takich jest Królestwo Boże. Zaprawdę powiadam wam, ktokolwiek by nie przyjął Królestwa Bożego jak dziecię, nie wejdzie do niego. I brał je w ramiona, i błogosławił, kładąc na nie ręce."

Łk 18,15-17:
"Przynieśli też do niego i dzieci, aby się ich dotknął. A widząc to uczniowie, gromili ich. Jezus zaś przywołał je i rzekł: Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie i nie zabraniajcie im. Albowiem do takich należy Królestwo Boże. Zaprawdę, powiadam wam, kto nie przyjmuje Królestwa Bożego jak dziecię, nie wejdzie do niego."

2. Przynoszenie dzieci przez rodziców do przyjmowania Komunii jest cennym środkiem pedagogicznym. Dziecko widząc wiarę rodzica, z którą przyjmuje Komunię św., jest wprowadzane w ten sposób w tajemnicę Eucharystii, a nierzadko - nawet zwykle - budzi się w dziecku pragnienie przyjmowania Komunii św., które jest przynajmniej wstępem do Komunii duchowej, a to ma wielką wartość w życiu dziecka. 

3. Wprawdzie przepisy liturgiczne ani inne dokumenty Kościoła nie przewidują takiego błogosławienia dzieci, jednak ten nabożny zwyczaj - powszechny we wielu krajach od niepamiętnych czasów - nigdy nie spotkał się z potępieniem czy zakazem ze strony władzy kościelnej, co jest pośrednim dowodem na aprobatę. 

Różne "duchowości" a pobożność katolicka


Określenie oraz pojęcie "duchowość", dość popularne w przestrzeni kościelnej w okresie mojej młodości, w ostatnich latach - akurat za pontyfikatu Franciszka - dość wyraźnie straciło na popularności, a to na korzyść innych forsowanych odgórnie haseł jak "duszpasterskość", a ostatnio "synodalność". Zmniejszenie częstotliwości występowania w żargonie kościelnym nie oznacza jednak zaniku problematyki, ani rzeczywistości. Warto pamiętać, że "teologia duchowości" (theologia spiritualis) jako dziedzina teologiczna jest dość młodą specjalnością, gdyż liczącą dopiero około 100 lat. Za jej założyciela uchodzi powszechnie dominikanin o. Reginald Garrigou-Lagrange, od 1917 roku pierwszy profesor tak nazwanej katedry teologicznej na rzymskim uniwersytecie Angelicum. To pod jego opieką młody polski kapłan Karol Wojtyła przygotowywał swoją pracę doktorską (co do losu tej pracy oraz doktoratu x. Wojtyły przez długie lata krążyły sprzeczne i fałszywe informacje). Związek z życiorysem późniejszego papieża jest o tyle istotny, że to za jego pontyfikatu nasilił się - choć nie powstał - problem, który tutaj chcę poruszyć. 

Pierwotnie rozróżniano nurty "duchowości" według poszczególnych mistrzów teologii w tej dziedzinie oraz według założycieli zakonów. Tak mówiło się o duchowości augustiańskiej, benedyktyńskiej, dominikańskiej, franciszkańskiej, ignacjańskiej, karmelitańskiej itd. Wraz z pojawieniem się w przestrzeni kościelnej w okresie od Vaticanum II różnych tzw. ruchów, zaczęto stosować to pojęcie do poszczególnych rodzajów czy organizacyj. Są autorzy - zwykle moderniści - którzy widzą analogię czy wręcz tożsamość między rolą nowo powstałych zakonów w historii Kościoła z jednej strony, a obecną funkcją "ruchów". Problem jest oczywiście złożony. Z jednej strony pewne podobieństwa są niezaprzeczalne, jednak tym bardziej oczywiste są istotne, nawet kluczowe i fundamentalne różnice, na które należy zwrócić uwagę. Te różnice to głównie: 
- klerycki bądź przynajmniej regularny charakter zakonów w znaczeniu życia wspólnotowego uregulowanego daną regułą (względnie konstytucjami)
- śluby zakonne
- zatwierdzenie przez Stolicę Apostolską czyli nadzór administracyjny. 
Te aspekty tutaj pominę. Wymagają one dokładniejszego studium kanonicznego. Ograniczę się do zarysowania problematyki obecnej w praktyce duszpasterskiej oraz koniecznych uwag z punktu widzenia dziedziny jaką jest teologia duchowości. Omówię główne typy, oczywiście w skrócie, zwracając uwagę na istotne cechy - zalety, wady i niebezpieczeństwa. Oczywiście granice między nimi są dość płynne, nierzadko różne typy łączą się i przenikają w jednej osobie, rodzinie czy środowisku. Jednak dominujące właściwości można wyróżnić i scharakteryzować. 


1. Novusizm pospolity 

Chodzi o większość obecnych katolików, których wiara i praktyki religijne bazują i zasadniczo ograniczają się do tego, co ogólnie prezentuje i oferuje przeciętna parafia Novus Ordo. Ich znajomość wiary i życia Kościoła zasadniczo polega na tym, czego niegdyś się nauczyli na lekcji religii, co słyszą na kazaniach i czego dowiedzą z mediów, którym ufają. Obecnie prawie wszyscy - z nielicznymi wyjątkami w bardzo podeszłym wieku - są wychowani i ukształtowani przez "reformy" tzw. posoborowe, które oni zasadniczo bezkrytycznie przyjmują, czy to z braku głębszego namysłu, braku zainteresowania czy też w dobrodusznej naiwności. Są tutaj bardzo różne nurty: jedni są szczerze pobożni i mają poglądy prawicowe, inni uważają się za inteligentniejszych od motłochu i mają poglądy liberalne a nawet lewackie. Ci ostatni to są tzw. katolicy postępowi, reprezentowani głównie w pseudoliberalnych środowiskach postkomunistycznych. Natomiast bardziej prawicowi czy przynajmniej patriotyczni novusowcy są zorientowani głównie na PiS i tym samym na środowisko radiomaryjne w różnym stopniu intensywności. Poziom intelektualny novosowca jest więc bardzo różny, także intensywność praktyk religijnych oraz poglądy polityczne. Jest więc dość oczywiste, że fundament religijny czyli religia Novus Ordo nie daje ani solidnej formacji intelektualnej, ani moralnej, ani pobożnościowej, czego dowodem jest głosowanie przez około połowę katolików tego typu na polityków o poglądach niekatolickich czy wręcz antykatolickich. 


2. Blachnicyzm ("oaza", "ruch światło życie", "domowy kościół")

Chodzi o organizacje założone przez x. Franciszka Blachnickiego, który w okresie komunizmu był jedynym promowanym przez hierarchię kościelną i tolerowanym przez komunistów przywódcą duszpasterstwa młodzieży. Wzorując się na głównie niemieckojęzycznym, lewackim tzw. ruchu liturgicznym drugiej fali (datowanym od 1922 roku, gdy to austriacki augustianin Pius Parsch zaczął celebrować Msze św. tzw. ludowe, czyli ze śpiewem po niemiecku i z ustawieniem celebransa w kierunku ludu, a z czasem zasłynął także z opowiadania się za współpracą z nazistami). Blachnicki dość otwarcie zaliczał swoją działalność do tegoż "ruchu liturgicznego", wprowadzając nowinki liturgiczne już w latach 50-ych, czyli na długo przed "soborem". Istotą jego działalności były:
- tzw. materiały formacyjne, indoktrynujące modernistycznie, zwłaszcza pod pozorem krzewienia znajomości Pisma św. z pominięciem katechizmu,
- nowinki liturgiczne jak używanie gitar podczas liturgii i Komunia na stojąco, a z czasem także inne dziwactwa jak dziewczyny "lektorki". 
Blachnicki był tym, który nie tylko był pionierem rewolucji teologiczno-liturgicznej przez "soborem", lecz także skrajnym realizatorem nowości "posoborowych", z trudem hamowanych przez większość biskupów polskich. Hamulcowym był zwłaszcza kardynał Wyszyński, co wynikało bardziej z taktyki niż z przekonania o szkodliwości tychże nowinek. Otwartym obrońcą i promotorem działalności x. Blachnickiego był kardynał Wojtyła. 
Mówiąc najogólniej, blachnicyzm jest skrajnym novusizmem. Dotyczy to zarówno działalności samego Blachnickiego jak też jest następców w kierowaniu ruchem po jego wyjeździe do Niemiec i potem śmierci, mimo pewnych niuansów, które tutaj można pominąć. 
W "duchowości" blachnicyzmu czy ogólniej "oazowej" należy wyróżnić następujące istotne cechy:
- mniej czy bardziej ukrywana niechęć do "Kościoła przedsoborowego" wraz prawdami wiary i liturgią tradycyjną
- modernistyczno-protestantyzująca teologia i to już w metodologii, gdyż polegająca na protestanckim traktowaniu Pisma św., czyli w oderwaniu od Tradycji Kościoła, a w powiązaniu najwyżej z nauczaniem "soboru" i "posoborowym"
- pozytywistyczne i zarazem obłudne traktowanie liturgii, czyli mentalność trepa w stosowaniu Novus Ordo, tzn. wykorzystanie wszelkich furtek do forsowania coraz dalej idących nowinek
- emocjonalność czyli przeżyciowość w sprawach wiary, w połączeniu z zarówno ignorancją prawd katechizmowych jak też zarażeniem mentalnością protestancką, konkretnie irracjonalizmem w religijności. 
Owszem, zdarzają się wyjątki co do poszczególnych elementów duchowości, zależnie od diecezji czy opieki danego duszpasterza. W okresie komunizmu do "oazy" trafiali wszyscy, którym nie wystarczył szary i płytki repertuar zwykłej parafii, a szukali więcej. To było perfidnie wykorzystywane przez x. Blachnickiego - przy poparciu najbardziej wpływowych hierarchów - do zainfekowania Kościoła w Polsce mentalnością skrajnie modernistyczną, czego dowody mamy obecnie głównie w postaci hierarchii, wywodzącej się głównie czy nawet niemal wyłącznie z blachnicyzmu. 


3. Pseudocharyzmatyzm ("odnowa w Duchu Świętym")

Tzw. odnowa w Duchu Świętym, która jest niby katolicką gałęzią protestanckiego tzw. pentekostalizmu, została zaszczepiona w Polsce akurat za sprawą głównie x. F. Blachnickiego, choć nie tylko. Jest to wersja duchowości jeszcze bardziej oddalona od katolicyzmu, aczkolwiek jest pewną konsekwencją blachnicyzmu, nawet jeśli tegoż wyznawcy nie są chętni do przyznania tego. 
W pseudocharyzmatyźmie do wręcz absurdalnej skrajności posunięte są następujące cechy:
- biblicyzm i do skrajnie antyracjonalny i antyteologiczny
- dystans, a nawet mniej czy bardziej ukryta wrogość wobec prawdy wiary katolickiej oraz samej instytucji Kościoła (powołując się na nauczanie Kościoła tylko wtedy i o ile służy to ich interesom)
- emocjonalizm doprowadzony do skrajności w praktykach i zjawiskach typowych dla tzw. trzeciej fali czyli tzw. "Toronto blessing". 
Te cechy należące do sfery quasi teologicznej są przeniknięte dogłębnym i wręcz nawykowym zakłamaniem, które oczywiście najdobitniej wskazuje na ducha, który tym kieruje i rządzi. To zakłamanie jest tak głębokie i zarazem subtelne, że osoby związane z pseudocharyzmatyzmem kłamią i oszukują nagminnie i wręcz odruchowo, prawdopodobnie nawet nie do końca zdając sobie z tego sprawę, to znaczy w jakiś sposób wierząc w swoje kłamstwa. Jest to pewien mechanizm na poziomie psychiki: nie liczą się fakty, nie liczy się rzeczywistość i stan obiektywny, lecz własne przeżycia i samopoczucie, zwłaszcza przeświadczenie o swojej doskonałości i pobożności. Dla utrzymania tego poczucia gotowi są zaprzeczyć prawdzie, a prawda ich właściwie nie interesuje, o ile mogła by zaburzyć świat przeżyć zwłaszcza grupowych w ramach praktyk pseudocharyzmatycznych, które ostatecznie także polegają na pozorach i oszukiwaniu. 
Owszem, zdarza się, że osoby zaangażowane w tę "duchowość" z czasem doznają otrzeźwienia i odchodzą z niej, niekiedy nawet zbliżając się do Tradycji Kościoła. Warunkiem koniecznym jest jednak zachowanie przynajmniej resztek trzeźwego myślenia i wierzenia po katolicku, oraz odwaga przyznania się do błędu, czyli stawianie prawdy ponad fałszywym poczuciem własnej wartości. 
Oprócz głównego nurtu, pozostającego w ścisłym związku ze swoimi pierwotnymi korzeniami, czyli z protestanckim pentekostalizmem, są w pseudocharyzmatyźmie odmiany zbliżone do pobożności katolickiej, czyli praktykujące zarówno kult eucharystyczny jak też marijny, jak "wspólnota Emmanuel", "nowa droga" ("Chemin neuf") czy medjugorjanizm (będzie o tym osobno). W tego typu gałęziach jest wprawdzie więcej z duchowości katolickiej, jednak w różnym stopniu, w zależności od środowisk i osób. 


4. Kikonizm ("droga neokatechumenalna")

Ruchem jakby równoległym, również powstałym w latach 60-ych ubiegłego wieku, jest organizacja założona przez hiszpańskiego malarza o nazwisku Francisco José Gómez-Argüello Wirtz, znanego obecnie jako Kiko. Zbędne jest powtarzanie ogólnie dostępnych informacyj, zwłaszcza oficjalnej propagandy tej sekty czy jej fanów. Zwrócę uwagę na szczególnie brzemienne w skutki znamiona: 
- Przywódcami zarówno całości czyli centrali jak też oddziałów lokalnych są świeccy - tzw. katechiści, a duchowni są praktycznie tylko na ich usługach. To "katechiści" nauczają i prowadzą. W zamian duchowni otrzymują wszelakie wsparcie quasi rodzinne. Już ten istotny element, zupełnie oficjalny, świadczy o dogłębnie niekatolickiej istocie tej organizacji. 
- Sekta ma swoje rytuały, po pierwsze oparte na herezji, czyli odejściu od wiary katolickiej, a po drugie służące tworzeniu i umacnianiu tożsamości grupowej. Za pontyfikatu Benedykta XVI podejmowane były próby skorygowania tych obrzędów w kierunku ich zgodności z Novus Ordo. Jednak abdykacja przerwała ten proces, co wyjaśnia też zachwyt sekty pontyfikatem Franciszka.
- Również istotnym elementem jest pierwszeństwo życia sekty ponad życiem rodzinnym. Wyrazem tego są dwa przykłady: 1. Rodzice mający nawet małe dzieci zostawiają je pod opieką innej osoby, żeby uczestniczyć w tzw. konwiwencjach, czyli spotkaniach grup sekty. 2. Gdy wierchuszka tak zadecyduje, to rodzice wraz z dziećmi wyruszają na "misję" nawet do bardzo dalekich krajów, co ma poważne negatywne skutki dla psychiki i rozwoju dzieci, które są wyrywane ze swojego zwykłego środowiska, ze swojej społeczności, i zmuszane są do porzucenia swoich relacyj społecznych w imię interesu sekty. 
- Tajemniczość jest także istotną cechą kikonizmu. Przez dziesięciolecia materiały robocze, które służyły nauczaniu przez "katechistów", były trzymane w tajemnicy także przed władzami kościelnymi. Wygląda na to, że wprawdzie pod koniec pontyfikatu Jana Pawła II doszło do jakby udostępnienia tych materiałów w celu zbadania teologicznego, jednak nie jest to wersja pierwotna i pełna, co oznacza, że sekta oszukuje nawet Stolicę Apostolską. 
- Poniekąd pozytywnym elementem jest zachęcanie do wielodzietności, co jednak oczywiście także ma służyć interesowi sekty jako zapewnianie nowych członków wychowanych od początku przez sektę. 
- Jak w każdej sekcie, kładziony jest nacisk na silne, uzależniające więzi wewnętrzne. Są jednak granice tej więzi, gdyż warunkiem jest zarówno bezwzględna wierność jak też dobro sekty. Gdy powikłania życiowe czy to osobiste czy rodzinne, nawet nie natury moralnej czy religijnej lecz np. finansowe czy polityczne zagrażają choćby reputacji "drogi neokatechumenalnej", wówczas dana osoba doznaje nie tylko braku pomocy lecz wręcz odwrócenia się od niej. 
W rezultacie sekta produkuje osobowości przeważnie dobrze zsocjalizowane rodzinnie, jednak z poważnymi deficytami pod względem doktryny, a nierzadko też moralności w zakresie wykraczającymi poza interes sekty. 


5. Escribizm ("opus Dei")

Tak się składa, że ojczyzną tej sekty jest także Hiszpania, a założona została już dekady przed Vaticanum II (oficjalna data to 2.X.1928). Podczas gdy kikonizm jest skierowany do środowisk lewackich i warstw niższych, to escribizm celuje zasadniczo w inteligencję i warstwy wpływowe. 
Założycielem jest Josemaria Escriba, który w ramach dodawania sobie prestiżu zmienił nazwisko na jakby szlacheckie Escrivá y Balaguer. 


6. Giussanizm ("communione e liberazione")


7. Fokolaryzm ("foccolarini", "opus Mariae")


8. Objawienizm


9. Parajezuityzm


10. Parakarmelitanizm


11. "Tradycjonalizm" (lefebvrianizm, williamsonizm, sedewakantyzm, indultyzm)


Czy należy intronizować Jezusa Chrystusa?


Przyznam szczerze, że nie śledzę trwającej od lat kłótni między środowiskami "intronizacyjnymi". Nie wiem nawet, ile ich jest. Wydaje, że są jest ich kilka, conajmniej 2-3. Kłócą się o rzekome objawienia panny Celakówny, o spuściznę po x. Kiersztynie, o szczegóły obrazu Chrystusa Króla Polski, o różne wersje tego obrazu, o prawowity text czy sposób "intronizacji" itp. itd. Nie trudno zauważyć z jednej strony swoistą gorliwość czy raczej zacietrzewienie typowe dla wyznawców objawień prywatnych, a z drugiej szukanie i pragnienie ratunku dla Polski w obecnej złożonej, trudnej, nawet wręcz tragicznej i groźnej sytuacji społeczno-politycznej. 

Zaznaczam: nie mam zamiaru ani badać ani oceniać rzekomych objawień prywatnych panny Celakówny. A to z trzech powodów: 
Po pierwsze, nie otrzymałem upoważnienia od władz kościelnych do wydania opinii teologicznej. 
Po drugie, na ten moment nie widzę potrzeby wydania takiej opinii.
Po trzecie, uważam za zbędne a nawet szkodliwe wchodzenie w kłótnie pomiędzy różnymi obozami intronizantów, a także już zajmowanie się rzekomymi objawieniami prywatnymi. 

Tym niemniej rozumiem i szczerze popieram potrzebę, pragnienie i motywację szukania ratunku dla Polski w religijnym akcie związanym z prawdą o królewskiej godność Pana Naszego Jezusa Chrystusa. Jeszcze bardziej rozumiem i uważam za niezbędne poznawanie i pilnowanie tradycyjnego nauczania Kościoła w tej kwestii, wyrażonego zwłaszcza w dokumentach papieża Piusa XI. Tego właśnie szczególnie brakuje w aktualnych dysputach i kłótniach. Uważam, że te kłótnie są właściwie dziełem złego ducha, gdyż skupiają uwagę - w sposób wręcz groteskowy - na rzekomych a nieuznanych przez Kościół objawieniach prywatnych, odwracając ją od autentycznego i niezbędnego nauczania Kościoła w temacie panowania Jezusa Chrystusa, oraz od właściwej realizacji tego panowania w życiu Kościoła, społeczeństwa, narodu i państwa polskiego. Innymi słowy: zamiast się kłócić o treść czy interpretację słów panny Celakówny, x. Kiersztyna czy prawowitość tego czy innego obrazu, należałoby

- po pierwsze studiować, rozważać i rozwijać tradycyjne nauczanie Kościoła

- po drugie, krzewić kult Chrystusa Króla w formach już znanych i zaaprobowanych przez Kościół. 

Parcie na formy nowe, czy to wzięte z rzekomych objawień prywatnych, czy wręcz autorsko wymyślonych, z całą pewnością nie jest działaniem Ducha Świętego. 

Innymi słowy: tym, co brakuje obecnie Polsce i Kościołowi, nie jest jakaś nowa forma nabożeństwa czy jakiś nowy akt "intronizacji", lecz praktykowanie tradycyjnego nabożeństwa do Chrystusa Króla oraz praktyczne stosowanie prawd zawartych w tym nabożeństwie na każdym poziomie i w każdej dziedzinie życia, począwszy od życia prywatnego, poprzez życie rodzinne i wspólnoty lokalne, aż po szczebel ogólnopolski i państwowy. Kto tego nie rozumie i nie przyjmuje, ten tkwi w niekatolickiej mentalności magicznej i przez to stanowi przeszkodę w autentycznej, prawdziwej realizacji Królestwa Chrystusowego. 

Czy w spowiedzi wolno czytać z kartki?


To jest przykład postępującej ignorancji, samowoli i odmóżdżenia pośród duchowieństwa. Ten spowiednik albo sobie zmyślił coś takiego, żeby skrócić spowiedź (ktoś czytający z kartki zwykle spowiada się solidniej i dłużej), albo łyknął bełkot jakiegoś wykładowcy z seminarium duchownego, któremu także zależało na tempie spowiadania. 

Sprawa jest zarówno teologiczna (sakramentologiczna) jak też duszpasterska. 

Po pierwsze, rzeczywiście do ważności spowiedzi wystarczy niezatajenie żadnego grzechu ciężkiego popełnionego od ostatniej ważnej spowiedzi. Innymi słowy: wystarczy gdy penitent wyzna wszystkie grzechy ciężkie, których jest w momencie spowiedzi świadomy. 

Po drugie jednak, do warunków dobrej spowiedzi należy także rzetelny rachunek sumienia oraz szczera wola wyznania wszystkich grzechów przynajmniej ciężkich. Jeśli ktoś nie jest pewny, czy w konfesjonale będzie pamiętał wszystkie grzechy przypomniane sobie podczas rachunku sumienia, wówczas możliwe a nawet chwalebne jest ich zapisanie. Wynika to ze szczerej chęci przedstawienia spowiednikowi pełnego obrazu swojej duszy. To spowiednik powinien docenić, a nie zwalczać. 

Po trzecie, owszem zdarza się - zwłaszcza u osób z problemem skrupulantyzmu - że ktoś odczytuje jakby kronikę swojego życia, co jest także nieporozumieniem. Osoby nie dość wykształcone na katechezie a gorliwe, szczególnie świeżo nawrócone, mają taką tendencję. Wówczas spowiednik powinien z dobrocią pouczyć o tym, na czym polega wyznanie grzechów i jak powinno przebiegać. Temat spowiedzi, czyli sposobu spowiadania się powinien powracać na kazaniach, zwłaszcza podczas rekolekcyj, a to się w ostatnich dekadach bardzo rzadko zdarza niestety, czego skutki są widoczne w konfesjonale. 

Otóż brakuje coraz częściej pouczenia, ze poszczególne grzechy należy zasadniczo wyznać w jednym zdaniu. Ewentualnie, gdy ma to znaczenie dla ciężaru grzechu, można dodać drugie zdanie wyjaśniające okoliczności. Generalnie jednak wystarczy zdać się na dopytanie przez spowiednika. Spowiednik powinien tylko wtedy dopytać, gdy z wyznania nie wynika dość jasno ciężar danego grzechu. Spowiednikowi nie wolno okazywać jakiejkolwiek ciekawości i prowokowania do opowiadania przez penitenta. 

Przy tej okazji muszę zawrzeć jeszcze jedną istotną uwagę. Od pewnego czasu jako spowiednik nagminnie spotykam się z wyznawaniem grzechów w czasie teraźniejszym ("robię to, tamto", "nie robię tego, tamtego", "jestem taki, siaki" itp.). Nie wiem, skąd się wziął taki zwyczaj. Wynika on zapewne z haniebnego poziomu przygotowania do pierwszej spowiedzi, następnie z braku pouczenia w kazaniach, a także z braku zwrócenia uwagi przez spowiedników. A nie jest to kwestia jedynie językowa czy szczegół stylistyczny. Czas przeszły w wyznaniu grzechów na spowiedzi ma istotne znaczenie teologiczne, wręcz kluczowe, gdyż oznacza, że

- penitent ma szczerą wolę zerwania z grzechami, czyli pragnie, by stały się one przeszłością

- możliwe jest zerwanie z grzeszną przeszłością, czyli osiągnięcie łaski uświęcającej czyli świętości

- Pan Bóg rzeczywiście zmazuje grzechy i one stają się przeszłości, czyli daje duszy świętość. 

Natomiast używanie czasu teraźniejszego zalatuje herezją protestancką, według której nie dokonuje się rzeczywiste uświęcenie lecz jedynie przykrycie grzechów, więc wystarczy ich wyznanie przez Bogiem, a nie rzeczywiste zerwanie z nimi. 


O tzw. teologii ciała

Od około 20 lat, czyli od śmierci Jana Pawła II pojawił się swoisty wysyp w przestrzeni publicznej zdeklarowanych fanów tzw. teologii ciała, czyli wojtyliańskiej doktryny w dziedzinie seksualności. Znamienne jest, że nastąpiło to dopiero po jego śmierci, aczkolwiek tzw. instytuty małżeństwa i rodziny powstawały już od lat 80-ych ubiegłego wieku. Obecnie są to środowiska najbardziej znane z promowania wojtylianizmu, szczególnie od 2013 roku czyli od wyboru Jorge Bergoglio na Stolicę Piotrową, co świadczy o zbieżności czy przynajmniej o zgodności linii. 

Pojawiła się internetowo skrótowa wersja tejże ideologii, wyglądająca następująco:


Jest ona o tyle autentyczna, że pochodzi od osoby udzielającej się oficjalnie z tą tematyką w środowisku kościelnym:


Nie są mi znane głosy krytyczne kwestionujące kompetencje oraz wierność tych kobiet względem źródeł czyli nauczania samego Karola Wojtyły. Dlatego przynajmniej w tym miejscu można przyjąć zgodność tez głoszonych przez te panie z myślą protagonisty. 

Jak już zauważyłem przy innych okazjach, sama nazwa "teologia ciała" jest kłamliwa. Wszak nie chodzi w niej o całe ciało ludzkie, lecz o sferę sexualną (co zauważa sam Jan Paweł II w swojej ostatniej katechezie z tego cyklu). Dlatego właściwszą byłaby nazwa "teologia genitaliów", której wojtylianiści dlatego unikają, gdyż obnażałaby poniekąd groteskowość tegoż przedsięwzięcia. Z tego względu będę tutaj używał skrótu nie "tc" lecz "tg".

Jako źródło i jakby fundament założycielski "tg" podawane są katechezy Jana Pawła II wygłoszone podczas środowych audiencyj generalnych w pierwszych latach jego pontyfikatu. Są to dokładnie 133 wystąpienia z lat od 1979 do 1984 (istnieje kilka wydań drukowanych po polsku, w różnych wersjach, zaś jezuici opublikowali wersję internetową tutaj). One z kolei są rozbudowaniem książki Karola Wojtyły pt. "Miłość i odpowiedzialność", którą wydał w 1960 roku już jako biskup pomocniczy krakowski, a która jest owocem jego wykładów w latach 1958-1959 na KUL w Lublinie. Mamy więc do czynienia z główną dziedziną jego myśli. Warto zwrócić uwagę zwłaszcza na tę książkę, gdyż wyraża ona myślenie autorskiej, podczas gdy texty katechez z audiencyj generalnych zapewne przeszły procedurę przygotowania i opracowania dokumentów papieskich, którą prowadzi Sekretariat Stanu. 


O tzw. Komunii duchowej raz jeszcze

Temat już podejmowałem (tutaj). Widocznie nadal jest potrzeba:



Jak widać, nawet niby konserwatywny ksiądz profesor ma gruntowanie pomieszane, wykazując się ignorancją.

Należy oczywiście zacząć od zdefiniowania tzw. Komunii duchowej. W sensie właściwym, ścisłym jest to przyjęcie Ciała Pańskiego na sposób jedynie duchowy, nie sakramentalny. Komunia sakramentalna odbywa się przez fizyczne przyjęcie fizycznego (w materii sakramentalnej) Ciała Pańskiego. Komunia duchowa może mieć wtedy miejsce, gdy obiektywne, z przyczyn okoliczności zewnętrznych nie jest możliwe przyjęcie Komunii sakramentalnej. Czym innym są okoliczności wewnętrzne jak brak stanu łaski uświęcającej. Ponieważ Komunia duchowa jest analogiczna i jakby zastępcza względem Komunii sakramentalnej, to warunki jej godnego przyjęcia również muszą być analogiczne.

Oczywiście brak stanu łasku uświęcającej nie wyklucza ani szczerej modlitwy, ani pragnienia przyjęcia Komunii św. To pragnienie jest jednak tylko wtedy szczere i autentyczne, gdy zawiera także pragnienie stanu łaski uświęcającej czyli oczyszczenia z grzechów, co odbywa się w normalnym trybie w sakramentalnej spowiedzi. 

Zamieszanie w kwestii Komunii duchowej bierze się z nieznajomości bądź ignorowania tychże powiązań. Jest dość haniebne, gdy zachodzi to w przypadku przedstawicieli hierarchii czy teologów. 

"Dwa słowa" ws. Ulmów czyli trudny bełkot Szymona Bańki FSSPX


Temat rodziny Ulmów poruszałem już kilkakrotnie (tutaj, tutaj). Także występy x. Szymona Bańki dane mi było wielokrotnie komentować (jest tego wiele niestety). Ostatnio popisał się on wypowiedzią w pierwszym temacie, co także wymaga skomentowania. 

Bańka zapowiada wprawdzie uroczyście jedynie "dwa słowa" bez dogłębnej analizy, która zresztą przekracza jego umiejętności, gada jednak bez ładu i składu ponad 10 minut i to tak, żeby właściwie nic nie powiedzieć, oczywiście udając wielką uczoność i rzetelność teologiczno-myślicielską. Muszę podać w częściach, ponieważ gógiel ogranicza rozmiar plików video:



Jak zwykle w wykonaniu tego osobnika i jak łatwo zauważyć, to jest bełkot usiłujący sprawić wrażenie niby wiedzy i rzetelności intelektualnej. Odpowiadam:

1. Bańka widocznie nie rozumie "ordo caritatis" w myśli św. Tomasza, ani nawet nie potrafi myśleć logicznie. Otóż porządek miłości dotyczy tych samych dóbr w sytuacji wyboru. Absurdalne jest więc zestawienie osoby zagrożonej śmiercią głodową z dzieckiem nie zagrożonym tą śmiercią lecz tylko niezjedzeniem kolacji.

2. Bańka nie rozumie sytuacji Ulmów, mimo że wiemy o niej wystarczająco dużo. Otóż prawo do ochrony w domu rodzinnym mają wyłącznie dzieci i członkowie rodziny. Oczywiście w sytuacji, gdy ktoś ucieka przed napastnikiem w bezpośrednim zagrożeniu życia, to obowiązkiem moralnym jest udzielenie schronienia doraźnego także np. za cenę uszczerbku na majątku, ale nigdy za cenę zagrożenia życia swoich dzieci. Ulmowie udzielili schronienia nie doraźnie, nie w nagłej sytuacji, lecz długoterminowo, przyjmując prześladowanych quasi na stałe i nie bezinteresownie (co akurat nie jest decydujące dla sprawy, ale także ważne pod względem oceny moralnej, gdyż chodzi o korzyści materialne w zestawieniu z życiem własnych bezbronnych dzieci).

3. Bańka myli heroizm w pojęciu katolickim z kozactwem w sensie lekkomyślnej czy wręcz głupiej zuchwałości. Otóż heroizm nigdy nie stoi w sprzeczności z obowiązkami moralnymi, także względem własnych bezbronnych dzieci.

4. Bańka widocznie nie wie, że życie doczesne nie jest dobrem najwyższym, skoro według niego ochrona życie doczesnego to "najwyższy kaliber".

5. Bańka nie rozumie, że w sytuacji, gdy alternatywą jest realne zagrożenie życia własnych bezbronnych dzieci, obowiązkiem rodzica jest odmowa pomocy, która niesie ze sobą takie zagrożenie. Wynika to z hierarchii obowiązków czyli tzw. ordo caritatis. Tutaj wszystko wiadomo, a bełkotliwe uciekanie od jednoznacznej odpowiedzi jest przejawem albo ignorancji prostych faktów i teologii moralnej, albo obłudy, albo jednego i drugiego.

6. Oczywiście brak chęci i gotowości pomocy, która nie zagraża życiu własnych bezbronnych dzieci, byłby niemoralny. Tutaj Bańka widocznie uporczywie nie rozumie różnicy i tym samym obowiązków rodzicielskich.

7. Bańka widocznie nie odróżnia między oddaniem własnego życia za cenę ochrony życia innych od poświęcenia życia swoich bezbronnych dzieci. Czyli debilnie powiela propagandę sekty ulmistów. A to oznacza traktowanie dzieci jako własności rodziców czyli traktowanie rodziców jako niby uprawnionych do dysponowania życiem własnych dzieci, co jest oczywiście sprzeczne z wiarą katolicką.

W sumie wygląda na to, że x. Szymon Bańka usiłuje lawirować, żeby nie narazić się wiadomo której nacji. I czyni to - jak zwykle - kosztem prawdy, uczciwości teologicznej, a nawet zwykłej intelektualnej przyzwoitości. Tym samym nic nowego póki co.

O reinkarnacji czyli czy szatan może podpowiadać?


Zacytowana odpowiedź nie jest spójna ani teologicznie, ani już choćby zdroworozsądkowo, aczkolwiek zasadniczo jest prawidłowa. 

Odpowiadam:

1. Już analiza zdroworozsądkowa i filozoficzna obala wiarę w reinkarnację. Innymi słowy: nie ma żadnych dowodów na reinkarnację. Wiara w reinkarnację bazuje najwyżej na swego rodzaju przeżyciach, z których wcale nie wynika teza o reinkarnacji. Przeciw tej tezie przemawia natomiast wiele argumentów już zdroworozsądkowych i filozoficznych.

2. Boże Objawienie podane w Piśmie św. i w Tradycji oczywiście także obala wiarę w reinkarnację, aczkolwiek jakby "dodatkowo" i ostatecznie.

3. Można próbować w różny sposób wyjaśnić zjawiska czy przeżycia przywoływane przez wyznawców reinkarnacji. Tutaj przyczyną może być także wpływ złego ducha zarówno na wyobraźnię, sny, także przez zaciemnienie trzeźwego myślenia. Szatan nie może wprost i dosłownie podpowiadać, ponieważ jako byt duchowy nie wydaje głosu fizycznego słyszalnego przez człowieka. Może się jedynie "podpowiadać" wewnętrznie, czyli w myślach. Przy tym może też poddawać wiedzę niedostępną normalnie przez człowieka, ale nie jest to wszechwiedza, która jest właściwa wyłącznie samemu Bogu. Szatan może wiedzieć więcej o przeszłości i teraźniejszości, zaś co do przyszłości może jedynie przewidywać na mocy swojej wiedzy o przeszłości i teraźniejszości oraz dzięki swojej inteligencji znacznie przewyższającej inteligencję ludzką. Nie jest to prognozowanie przyszłości w sensie ścisłym lecz jedynie jakby wyliczenie prawdopodobieństwa zdarzeń czy rozwoju wydarzeń. 

Jak należy okadzać?

W temacie byłem pytany już kilkakrotnie. Wynika to zapewne z tego, że 

- po pierwsze w Novus Ordo niczego w tym temacie nie uczą nawet w seminariach duchownych, czego efekty widać na co dzień w postaci wszelakiej dość fantazyjnej twórczości w wykonaniu zarówno celebransów jak też ministrantów,

- po drugie w tradiśrodowisku widocznie funkcjonują mity i poniekąd też ignorancja, czyli nieznajomość przepisów i reguł źródłowych. 

Dlatego wyjaśniam na podstawie jednego ze standartowych źródeł:


Zasad ogólna jest taka, że są dwa rodzaje okadzeń: podwójne i pojedyncze. W podwójnym są dwa "rzuty" w jednym "ciągu", w pojedynczym jeden "rzut" w jednym "ciągu": 



Okadzenie "ciągami" podwójnymi przysługuje dla:
1. Najświętszego Sakramentu
2. celebransa
3. asysty wyższej oraz kleru wyższego w chórze (od kanoników wzwyż). 

"Ciągi" podwójne stosuje się jako trzykrotne (1. i 2.), bądź dwukrotne (3.), bądź jednokrotne (też można 3.). 

W innych przypadkach przysługuje okadzenie "ciągami" pojedynczymi, również stosowanymi trzykrotnie (2. i 3.) bądź pojedynczo:
1. ołtarz
2. krzyż ołtarzowy
3. Ewangeliarz
4. akolici, kantorzy, lud, trumna

Ołtarz jest okadzany pojedynczymi ciągami wokół niego. Tak samo trumna. Akolici i kantorzy okadzani są jednym ciągiem pojedynczym. 


To brzmi trochę skomplikowanie, jest jednak dość logiczne i proste. Chodzi o stopniowalność okazywania czci.