Zasady komentowania: bez anonimowych komentarzy

"Mężczyzną i niewiastą stworzył ich" - katolickie pojęcie płci i małżeństwa


(płaskorzeźba z fasady katedry w Orvieto/Włochy)

Temat jest oczywiście bardzo obszerny. Niniejszym mogę go poruszyć tylko bardzo skrótowo, mając na uwadze główne braki wiedzy i nieporozumienia najczęstsze w środowiskach katolickich, także tych niby tradycyjnych. Z jednej strony mamy do czynienia z atakiem na naturę płci i małżeństwa z pozycyj lewackich, sięgających niestety także kręgów katolickich. Z drugiej zaś pojawia się reakcja z pozycji niby konserwatywno-katolickiej, która niekiedy przyjmuje jednak kształt dość karykaturalny, co również godzi w naturę rzeczy. Zdarza się też, że przy okazji próbuje się załatwić swoje prywatne porachunki z jakichś realnych czy urojonych krzywd ze strony płci przeciwnej. Dotyczy to zarówno płci męskiej jak i żeńskiej. Szczególnie gorszące i szkodliwe jest takowe zachowanie i postępowanie w przypadku duchownych, czyli w postaci quasi klerykalnego mizogynizmu. 

W ujęciu naturalnym, filozoficzno-antropologicznym, małżeństwo jest naturalnym, trwałym i prawomocnym związkiem mężczyzny i niewiasty celem wydania na świat potomstwa. Jest to wspólnota osób cielesno-duchowa, odpowiednio do natury człowieka. Z tejże natury wynika także, że ta wspólnota polega na dobrowolnej i wzajemnej woli podjęcia trwałych, nawet dozgonnych zobowiązań, czyli udzielenia sobie nawzajem praw i obowiązków, które mają rangę zarówno osobisto-prywatną jak też, z powodu doniosłości społecznej, także oficjalną i publiczną. 

To, co odróżnia małżeństwo od innych rodzajów i form wspólnot ludzkich, jest wydanie na świat i wychowanie potomstwa. Nie oznacza to oczywiście braku i pominięcia innych celów, zadań i wymiarów zarówno duchowych jak i cielesnych. Wręcz przeciwnie, wydanie potomstwa zakłada całościową wspólnotę mężczyzny i niewiasty i wymaga jej. Mówiąc przykładowo i wprost: niewiasta nie jest "maszyną" do rodzenia dzieci i usługiwania w domu, lecz jest pełnoprawnym członkiem wspólnoty małżeńskiej i rodzinnej, oczywiście według swojej specyfiki. Analogicznie małżonek nie jest "maszyną" do zarabiania pieniędzy i łożenia na utrzymanie rodziny, lecz jest współmałżonkiem i współrodzicem, który dzieli z małżonką nie tylko wydawanie na świat potomstwa lecz także ich wychowywanie. Współdzielenie jest istotne i konieczne z obydwu stron: ani ojciec ani matka nie mają prawa do zaborczości względem wspólnych dzieci na niekorzyść współmałżonka czy współmałżonki. Nierespektowanie wspólnej odpowiedzialności wyrządza krzywdę przede wszystkim dzieciom, która może pozostać z nimi na całe życie, wyrządzając zranienia i skrzywienia osobowościowe i emocjonalne, które nieuchronnie będą ciążyć na ich przyszłym życiu, zwłaszcza w ich własnych małżeństwach i rodzinach. 

Kto wyrządza jakąkolwiek krzywdę swojemu małżonkowi czy małżonce, ten (ta) powinien (powinna) zadać sobie pytanie, czy chciałby (chciałaby), żeby tak jego (jej) córka względnie syn był(a) w taki sposób traktowana(y) w przyszłości przez współmałżonka czy współmałżonkę. 

Miłość oblubieńcza ma swoją specyfikę. Im bardziej jest emocjonalna, czyli im większe jest zakochanie uczuciowe i zauroczenie zmysłowe, tym większe jest prawdopodobieństwo odwrócenia uczuć i pożądania w ich przeciwieństwo czyli w nienawiść i pogardę. Prawidłowy rozwój wymaga dojrzewania czyli wzrastania w harmonii osobowej, czyli zgodności warstw osobowości w odpowiedniej hierarchii. Oznacza to nadrzędną rolę rozumu i woli nad zmysłami i uczuciami. Kryzysy małżeńskie i ostatecznie rozpad małżeńskiej wspólnoty duchowo-cielesnej wynika zawsze właśnie z dysharmonii czyli niedojrzałości osobowej przynajmniej jednej osoby. 

Różnice osobowości małżonków, w tym także te związane z różnicą płci, często wyostrzają się z biegiem czasu, jeśli małżonkowie świadomie nie dążą do dojrzewania zarówno osobistego jak też ich wspólnoty. Rozwiązaniem zwykle nie jest jednostronne domaganie się zmiany u współmałżonka, aczkolwiek deficyty mogą być różne po każdej ze stron. Najgorzej jest - i to właśnie prowadzi do tragedij małżeńskim i rodzinnych - gdy wymagania wobec współmałżonka czy współmałżonki są niezgodne z naturą czy to męskości względnie kobiecości, czy z istotą i naturą małżeństwa. 

Brak szacunku dla odmienności płci jest paradoxalnie nierzadko spotykany w małżeństwach. Oczywiście nie chodzi o żartobliwe uwagi, które świadczą raczej o zdrowym podejściu, nawet jeśli w tle czy okazją są sytuacje mniej czy bardziej konfliktowe. 

Mam na myśli głównie skrajności. Sprzeczne z naturą małżeństwa i płci jest zarówno traktowanie męża jedynie jako źródło materialnego utrzymania rodziny, jak też traktowanie małżonki jako służącej na usługach męża i dzieci. Jeszcze większą skrajnością, wręcz diabelsko patologiczną jest gdy mąż ani nie łoży na utrzymanie rodziny, przynajmniej nie wystarczająco, ani nie traktuje małżonki jako umiłowanej towarzyszki, co jest wprost sprzeczne z tradycyjnym nauczaniem Kościoła w tej kwestii (encykliki: "Arcanum" Leona XIII, "Casti connubii" Piusa XI). 

Już Arystoteles zauważył (Ethica Nicom. 8, 1162a), że parę ludzką odróżnia od zwierząt to, iż dwoje łączy się ze sobą nie tylko dla samej prokreacji lecz dla przyjaźni czyli wspólnoty życia: 

"wydaje się, że mężczyznę i niewiastę z natury łączy przyjaźń"

(źródło tutaj)


Jakie są powody wprowadzenia tzw. tajemnic światła?

 

Oficjalne powody podał sam Jan Paweł II wprowadzając te tajemnice. Chodzi o szersze odniesienie do Pisma św. 

Należy tutaj rozróżnić aspekt pozytywny i negatywny. Jeśli tzw. tajemnice światła sprzyjają znajomości i medytacji Pisma św., to jest to oczywiście pozytywne. Aczkolwiek akurat tajemnica "Chrzest w Jordanie" jest o tyle problematyczna, że to wydarzenie opisane w Ewangeliach już w starożytności było okazją do heretyckich poglądów (tzw. adopcjonizmu). Jeśli teologiczne wyjaśnienie tej tajemnicy służy wiedzy w tym temacie, to jest to oczywiście także pozytywne. 

Negatywny aspekt polega na tym, że te nowe tajemnice mogą sugerować, jakoby wreszcie ujmowały całą treść Pisma św. Faktem jest, że w historii odmawiano różaniec z różnymi tajemnicami, aż zostały one ostatecznie określone (przez papieża św. Piusa V) w postaci klasycznych piętnastu tajemnic. Przed tym ustaleniem praktykowano nawet 150 tajemnic, czyli osobne tajemnice do każdego "Ave Maria". Ograniczenie tajemnic do 15 uwydatniło te wydarzenia, które są konkretne, naoczne, właściwie nie wymagające wyjaśnienia, tym samym otwarte na szeroką treść medytacji. Natomiast już sama nazwa nowych tajemnic jako "tajemnice światła" sugeruje ich szczególne znaczenie, które jest niejasne. Prawdopodobnie nie znaleziono lepszej nazwy. 

Rzeczywiście przez zwiększenie liczby tajemnic do dwudziestu zamazuje się ich związek z psałterzem (czyli liczbą psalmów, do której nawiązuje liczba 150 "Ave Maria"). Jednak liczba tutaj nie jest istotna. Wszak katolicyzm nie jest kabalizmem.  

Można przyjąć, że Jan Paweł II miał dobre intencje, także w zamiarze zachęty to odmawiania różańca przez jego urozmaicenie. Owszem pewne jest, że generalnie i często w swoich działaniach kierował się motywacją "ekumeniczną". Jednak pominięcie prawdy o powszechnym pośrednictwie łask jest o tyle zrozumiałe, że tajemnice różańca z zasady podają do medytacji wydarzenia z historii zbawienia, a nie prawdy wiary.  

Przeciwnicy tej nowości powołują się na bullę "Consueverunt" św. Piusa V. Jednak św. Pius V w tej bulli jedynie zaleca modlitwę według metody tzw. dominikańskiej, a nie kanonizuje jej tzn. nie ogłasza jej za jedyną prawdziwą i legalną. Ta metoda polegała na dodaniu rozważań do tajemnic. Papież nie zakazuje innych metod. Tzw. psałterz maryjny (czyli 150 "Ave Maria") istniał już przed św. Dominikiem i w nim dodawano do każdego "Ave Maria" osobną tajemnicę. Św. Dominik uprościł, łącząc 10 Ave Maria w rozważanie jednej tajemnicy. Zrobił tak z powodów praktycznych, żeby ludzie łatwiej mogli się nauczyć tajemnic, a przy tym żeby modlitwa była bardziej kontemplacyjna. Nie ma żadnego orzeczenia Magisterium Kościoła, jakoby metoda wprowadzona przez św. Dominika została mu dana w autentycznym objawieniu prywatnym. To jest raczej teza analfabetów sugerujących się obrazami, gdzie Matka Boża daje św. Dominikowi różaniec. A jest to jedynie wizja artystyczna, nic więcej, tzn. nie jest to żaden dowód na to, jakoby Matka Boża objawiła mu taką a nie inną formę.